Przejdź do zawartości

Wiersze ulotne/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor M. z Pleszowic
Tytuł Wiersze ulotne
Wydawca W. L. Anczyc i S-ka
Data wyd. 1887
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

WIERSZE ULOTNE

przez

M. z Pleszowic.




Dochód ze sprzedaży tej książki przeznaczony na Bank ratunkowy
w Poznaniu






KRAKÓW.
NAKŁAD I DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI,
pod zarządem Jana Gadowskiego.

1887.



Moje motto.

W


W wierze sił twych trwaj —
Co nie ugniesz — złam —
Lecz się złamać daj,
Nim się ugniesz sam!





Naprzód.

M
MŁODZIENIEC.

Mistrzu, odpowiedz, jestże potęga
Wyższa nad rozum i wolę?
Co śmielej, szybcej celu dosięga,
Szersze do czynu ma pole?...


STARZEC.

Niema — jak długo jesteś spragniony
Walki, tryumfów, swobody,
Jak długo marzeń roisz miliony —
Niema, mój synu! boś młody...
Lecz później, kiedy sam pośród ludzi,
Gorzko zapłaczesz w niedoli.
Wtedy cię nawet i rozum znudzi,
Braknie ci nawet i woli...


MŁODZIENIEC.

Więc czegoż, mistrzu, czegoż potrzeba,
Ażeby wytrwać do końca?
Wzbić się wysoko! pod same nieba!
Pod same gwiazdy i słońca?!..


STARZEC.

Promyka wiary...


MŁODZIENIEC.

Ależ ja wierzę!


STARZEC.

I w co też wierzysz, mój synu?


MŁODZIENIEC.

W wszystko co tylko źródło swe bierze
W pięknie uczucia i czynu...
Ja wierzę w gieniusz, i w ideały —
I w bohaterstwo, i w cnotę —
Wierzę w miłości święte zapały,
Wierzę w marzenia me złote!
A przedewszystkiem, jak w słowa twoje,
Jak w przyszły żywot nasz w niebie,
Jak w przyszłe nasze zwycięskie boje,
Mój mistrzu, — ja wierzę w siebie!!...


STARZEC.

O dziecko! dziecko!... Był czas daleki,
Gdym równe w sobie czuł siły!
Życie jak mara przeszło na wieki
Dziś stoję bliski mogiły...
Cóżem dokonał? pytam sumienia,
Gdzie są te światy zdobyte?
Kto dzieła moje z chlubą wymienia?
Gdzież imię moje wyryte?!


MŁODZIENIEC.

Lecz ja zwyciężę! Ja dopnę celu!
Ja zwalczę wszystkie przeszkody!


STARZEC.

Tak już przed tobą mówiło wielu,
Tak i ty mówisz, boś młody...
Ale nie takiej wiary potrzeba,
Ażeby wytrwać do końca!
Wzbić się wysoko! pod same nieba!
Pod same gwiazdy i słońca!
Usłuchaj rady. Poco na boju
Marnie masz strwonić twe życie?
Lepiej dnie pędzić w cichym spokoju,
Pokornie i pracowicie...


MŁODZIENIEC.

Nie chcę spokoju! Z orężem w dłoni
Dzielnie się targnę do czynu!
Bo i ja pragnę na własnej skroni
Ujrzeć raz wieniec z wawrzynu!


STARZEC.

O dziecko! dziecko!.. droga do chwały
Taka jest stroma i długa...


MŁODZIENIEC.

Lecz kiedy żołnierz w boju wytrwały,
Tem większa jego zasługa!


STARZEC.

Kiedy wytrwały!.. Lecz gdy w żołnierza,
Złość ludzka, kłamstwo i zdrada,
Zewsząd swe podłe ciosy wymierza,
I najmężniejszy upada...


MŁODZIENIEC.

A więc upadnę, mój mistrzu drogi,
Wołając, krzycząc do końca,
Że pięknie upaść, choć pośród drogi,
Patrząc na gwiazdy i słońca!...




Skazani.

Z


Znał życie wieszcz co wołał, pełen gorzkiej wzgardy:
»O mój wieku! Czy prawda, że co się dziś dzieje,
»Równo jawnie się działo, odkąd świat istnieje?...
»Tyś jest rzeką wezbraną, co trupów miliardy
»Rzucasz morzu w ofierze z wzburzonego łona,
»A fale twoje milczą. — A ta ziemia stara,
»Która patrzy jak ludzkość rodzi się i kona,
»Biegu wokoło słońca zmienić się nie stara,
»I ku wiecznemu Ojcu szybcej się nie wznosi,
»Nie pragnie Go dosięgnąć, o pomstę nie prosi!«

Wieszczu, któryś to mówił przed czterdziestu laty,
Cobyś dzisiaj powiedział... Gdy wszelkie bezprawia,
Gwałty, zbrodnie spełniane w imieniu oświaty,
Świat milczeniem uświęca, albo w głos wysławia?!

— O wieku mój nikczemny ponad wszystkie wieki!
Tyś już niewart jest miana tej wezbranej rzeki;
Tyś się w otchłań zamienił, co wszystko pożera,
Tradycye, ideały i najświętsze prawa,
Co nam z serc wraz z nadzieją i wiarę wydziera,
W której z jasną Oświatą walczy Przemoc krwawa!
Przemoc! To hasło twoje! Lecz brak ci odwagi,
By je śmiało wypisać na twoim sztandarze!
Nie czyn podły cię razi, jeno wyraz nagi, —
— Wolność głosząc wszechświatu, jarzma niesiesz w darze!
....................
Tysiąc walecznych stoi nad matki mogiłą,
Ciałem ją zasłaniają przed zbójecką siłą,
Która pomnaża razy, zabiegów nie szczędzi,
By z rąk ich wyrwać ziemię do ostatniej piędzi!
Na męczeński ów zastęp, pada grom po gromie,
Wre bój, bój straszliwy, kto żyw na wyłomie,
Niewiasty w pierwszym rzędzie, mieniem dzieci bronią
Znaku sercom drogiego z Orłem i Pogonią!
Świat patrzy... Słuch wytężam... gdzież okrzyk zdumienia
Nad tej garstki skazańców obroną zaciętą?!
Kto dziś rany ich liczy? Ofiary wymienia?
Kto się słowem ujmuje za ich sprawą świętą?
Nad losem polskich matek, jakie matki płaczą?
Na odgłos dzikiej walki bezprawia z rozpaczą,

Kto porwał miecz do dłoni? Kto śpieszy z pomocą?
Kto się zmierzyć nie lęka z giermańską przemocą?!
...Słuch wytężam... świat milczy... a ta ziemia stara,
Która patrzy jak naród upada i kona,
Widokiem zbrodni ludzkich śmiertelnie znużona,
Biegu wokoło słońca zmienić się nie stara,
I ku wiecznemu Ojcu szybcej się nie wznosi,
Nie pragnie go dosięgnąć — o pomstę nie prosi...





Trzy niewole.

Straszna owym zemsty duchem,
Co w niej wiecznie pała,
Straszna kratą i łańcuchem,
To niewola ciała.

Przystrojona nieraz w kwiaty,
Czasem w liść wawrzynu,
Niemniej ciężka, choć bez kraty,
To niewola czynu.

Trzecia wreszcie, trzecia którą
Słowo nie określi,
Nie opisze żadne pióro,
To niewola myśli!...


Kto dniem nocą pośród tłumu,
Z myślą walczy własną,
Ten pojmuje, jak rozumu
Pierwsze światła gasną!...





Wolność.

I


Idąc przez cichą, samotną drożynę;
Pięknego jednego poranka,
Ujrzałam w dali młodziuchną dziewczynę,
I tejże młodego kochanka.

On ją całował, przyciskał do łona,
Powtarzał przysięgi, zwierzenia;
Ona słuchała, radosna, spłoniona,
Wymowna śród swego milczenia.

I rzekłam sobie: Szczęśliwa dziewczyna!
Złote sny szczęścia w główce jej się roją,
Dziś wiosna życia dla niej się zaczyna;
Ale ja wolę, wolę wolność moją!...


Minęły lata. Wszystko się zmieniło,
Swych przysiąg dotrzymał kochanek,
Dziewczę swobodę dziewiczą straciło,
Jej czoła mirtowy tknął wianek.

Znów ją widziałam jak przy męża boku,
Wciąż równie mu droga i miła
Nadzieję, męstwo w jego czerpiąc oku,
Po drodze żywota kroczyła.

I rzekłam sobie: Szczęśliwa to żona,
Której myśl wiecznie do męża zwrócona!
W smutku, nieszczęściu, miłość jej jest zbroją
Ale ja wolę — wolę wolność moją!...

I znowu później, pod tą samą strzechą,
Śmiech dziecka się rozległ wesoły,
Ojcu weselem, matce brzmiąc pociechą,
Za wszystkie jej życia mozoły.

Nieraz widziałam jak młodzi rodzice,
Z wyrazem spokojnej radości,
Wzrok zatapiali w drobne dziecka lice,
O jego już marząc przyszłości...


I rzekłam sobie: Szczęśliwa niewiasta,
Której co roku gronko dziatek wzrasta!
Jej wiek sędziwy hoże wnuki stroją —
Ale ja wolę — wolę wolność moją!...





Żyd tułacz.

N


Nie pytajcie gdzie i zkąd
Pędzi biedny tułacz Żyd,
Ale miejcie, miejcie wzgląd
Na srebrzysty jego włos,
Na pochyłą jego skroń,
Na tę rozpacz, na ten wstyd,
Z jakim on podnosi głos,
I wyciąga drżącą dłoń!

Nie pytajcie gdzie i zkąd
Gna go losu zmienny prąd...
On zapomniał to już sam...
Tylko cichy jego jęk,
Jak ostatni lutni dźwięk,
Odpowiadać zda się wam:


Nie pytajcie gdzie i zkąd
Pędzi biedny tułacz Żyd...
Już minęło tysiąc lat,
Jak mi czoło pali wstyd
Za praojców ciężki błąd,
Jak przebiegam cały świat,
By przekleństwo zdjął z nas Bóg,
Mej pokuty skrócił czas!...
Zapomnijcież żem wasz wróg!
Dajcie wsparcie błagam was!...
Niech wśród innych świata stron,
Wlecze hańbę swą i wstyd,
Dawnej zbrodni gorzki plon,
Biedny, stary tułacz Żyd!...





Szał.

Błękitna szata!... Błękitna szata!...
Wciąż jeno słyszę te słowa,
Innych wyrazów myśl ma nie splata,
Choć cięży, pęka mi głowa..

Nie chcę znać ludzi — nie chcę znać świata,
Na gwar sąsiedni nie zważam,
Błękitna szata!... Błękitna szata!...
Dniem, nocą jeno powtarzam...

Wszystko się dla mnie w tę szatę zmienia,
Lecz chociaż widzę doń drogę,
Pomimo całych sił naprężenia,
Nigdy jej chwycić nie mogę!!...


Nie dziw że szarpię moje kajdany,
Że rwę i kąsam me kraty,
Któżby rozpaczą nie był porwany,
Na myśl błękitnej tej szaty?!

Błękitna szata!... Błękitna szata!...
Wciąż jeno słyszę te słowa...
Innych wyrazów myśl już nie splata,
Choć cięży, — pęka mi głowa...

Gdy przez sen krzyczę: Błękitna szata!
Strażnicy grożą mi batem,
Bo oni mają mnie za waryata!
Lecz ja nie jestem waryatem...

I nie wiem za co dali mi kraty,
Łańcuchy, ciemność, więzienie...
Jam tylko pragnął błękitnej szaty!
Czyż to tak dzikie pragnienie?!...

Błękitna szata!... Błękitna szata!...
Wciąż jeno słyszę te słowa
Innych wyrazów myśli już nie splata,
Choć cięży, — pęka mi głowa...


I ziemia, drzewa, wszystko dokoła
W błękitną szatę się zmienia
Ratunku!! Ginę!... A! nikt nie zdoła
Mojego pojąć cierpienia...

Bo choć w tę szatę wszystko się zmienia,
I chociaż widzę doń drogę,
Pomimo całych sił naprężenia,
Nigdy jej chwycić nie mogę!!...





Piosnka.

K


Każdy złoty promyk słońca,
Każdą chmurkę, hen na niebie,
Chciałbym dzisiaj zmienić w gońca,
Coby leciał wprost do ciebie!

Chciałbym wstrzymać wicher w locie,
Przeistoczyć, choć na chwilę,
Skargi jego, w zwierzeń krocie
Tchnienia jego, w pieszczot tyle!

Ale słońce mnie nie słyszy,
Jak świeciło, dalej świeci,
I wicher nie szumi ciszej,
I chmurka wolniej nie leci...


Więc ci piosnkę szlę z niewoli;
Może nie szlę nadaremnie,
Może przecie Bóg pozwoli
Że pozdrowi cię odemnie!





Lutnia i oręż.

Rzekła lutnia do młodzieńca:
»Twardy pędzisz żywot jeńca,
»Lecz w niewoli i żałobie,
»Nie trać ducha!... Jam przy tobie!

»Ja ci gorżkie łzy osuszę,
»W piosnki zmienię twoje jęki,
»Ból ukoję, wzniosę duszę,
»Weź mnie tylko, weź do ręki!...«

Wtem głos podniósł oręż stary:
»Stój! młodzieńcze, w imię Boga!
»Jeśli w przyszłość masz skrę wiary,
»To nie lutnią zwalczysz wroga!...


»Ja ci jeden kraty skruszę!
»Ogień wleję w twoję duszę,
»W krzyk zwycięstwa zmienię jęki,
»Chwyć mnie tylko, chwyć do ręki!...«

Młodzian zawahał się chwilę
O swej własnej wątpiąc sile...
Aż odrazu — stał się mężem —
Lutnię strzaskał — świsł orężem!





Listek i Gwiazdka.

N


Na jaworze, turkaweczek
Gniazdko spoczywało,
A z pod gniazdka, mały listek
Wyglądał nieśmiało...

Nieraz patrzał, jak turkawki
Latały wysoko,
Tak, że je zaledwie dojrzeć
Mogło ludzkie oko...

Nieraz marzył w noc majową,
Marzył liść ponury:
»Gdybym ja też jak turkawki,
»Mógł się wzbić pod chmury!


»Gdybym ja też kiedyś przecie
»Zamiast chronić gniazdko,
»Mógł polecieć, hen, daleko,
»Popieścić się z gwiazdką!«

Burza skargi usłyszała,
Dziki wiatr się zerwał,
Gniazdko zniszczył, zwalił jawor,
Drżący liść oderwał...

Ale nie mógł listek biedny
Użyć swej swobody,
Bo go zamieć prosto gnała
Do szumiącej wody...

»Będę walczył, szepnął zcicha,
»Chwilkę, chwilkę jeszcze,
»Może przecie w górę wzlecę,
»Z gwiazdką się popieszczę!«

A wiatr nucił hymn żałobny,
Jakby na pogrzebie,
A liść walczył z wiatrem myśląc
O gwiazdce na niebie...


Ha! napróżno! Długo leciał
Uraganem gnany,
Aż nareszcie go porwały
Pieniące bałwany...

A wiatr coraz silniej świstał,
I morze szalało,
A liść przestał z wiatrem walczyć,
Bo mu sił nie stało...

Coraz głębiej, głębiej tonął,
Śród żywiołów wycia,
Lecz rozstając się z tem życiem,
Nie żałował życia...

Myślą pędził — gonił w przestwór,
Mijał lasy, góry,
I doliny, i wyżyny,
Turkawki i chmury...

Myślą pieścił się z swą gwiazdką,
Na gwiazdkę spozierał,
I zdawało mu się tonąc,
Że z szczęścia umierał...


Nagle wicher silniej zawył,
Jęknęły bałwany,
I listeczek marnie zginął,
W falach pochowany...





Przed wojną 1870.

N


Na białem polu drapieżnik czarny
W powietrzu dumnie powiewa;
Wszędzie tłum ludu, huczny i gwarny,
Zawodzi, krzyczy i śpiewa...

A każdy grozi, usta zacina,
A każdy pięści zaciska,
Bo dziś wybiła ważna godzina!
Dziś wielka wojna jest bliska!

Zagrała trąbka, błysły mundury,
Huk armat zgraję zagłusza, —
To wojsko pruskie opuszcza mury,
Na wielką wojnę wyrusza!





Szara godzina.

J


Jesienną porą, o szarej godzinie,
Nic tak nie lubię jak ogień w kominie.
Widok tych jego złocistych płomieni
Coraz to zmiennych światełek i cieni,
Kiedy na pokój padają wśród zmroku,
Pełen jest dla mnie dziwnego uroku...
I lubię śledzić iskierek tysiące,
I porównywać je z dolą mą własną,
Z snami co były jak one błyszczące,
A dziś, jak one, blednieją i gasną...
I tak mi wieczór jak chwilka przeminie,
Ot patrząc sobie na ogień w kominie.

A gdy już tylko na czarnem polanie,
Garstka popiołu lub węgli zostanie,

Nie wiem dlaczego, tlejące te szczątki,
Zdają się dla mnie być drogie pamiątki,
Niby odblaski wspomnienia lat dawnych,
Chwil często smutnych, czasami zabawnych...
A gdy tak siedzę, i tęsknię, i marzę,
Myślą wracając w rodzinne zacisze,
Widząc pomarłe oddawna już twarze,
Słuchając głosów, co już nie usłyszę,
Nieraz mi wolno po licu łza spłynie,
Ot, patrząc sobie na ogień w kominie...





Piosnka.

C


Czas wiosny minął już,
I tylko rośnie głóg,
Zkąd niegdyś wiązki róż
Do twych znosiłem nóg...

Więc dawnych pomny lat,
Dziś inny szlę ci dar,
Od róż wonniejszy kwiat,
Mych pierwszych, złotych mar...

A gdy zakończę bój,
Najdroższy z boju łup,
Laurowy wieniec mój,
Do twoich rzucę stóp!





Ostatnia kołysanka.

N


Noc była jasna, chłodna i cicha,
Świat cały we śnie spoczywał,
Czasami tylko smętny głos mnicha
Uroczą ciszę przerywał...

Szeptał on psalmy — psalmy żałobne
Przy łożu konającego,
I nucił pieśni, pieśni podobne
Do szumu wiatru morskiego...

A chory leżał z różańcem w dłoni,
Tą kołysanką uśpiony,
A jej słuchały fale na toni,
I gwiazdek złotych miliony...
...............

»Spokojnie śpij, — o synu mój!
Twych ojców miecz przy boku złóż,
Bo długich lat zacięty bój,
Dla ciebie jest — skończonym już!

Smutny dziś kraj, — złamana broń,
Zsiwiały włos, — urwana pieśń,
Pod jarzmem kark, — bezwładna dłoń,
Na mieczach rdza, — na grobach pleśń...

A w ustach wciąż — stłumiony jęk,
A w głębi ran — kipiąca krew!
A w uszach wciąż — kajdanów brzęk,
A w głębi serc — rozpaczy śpiew!

I to nasz wróg śmie życiem zwać!...
Bodajby sam mógł raz tak żyć!
Okowy swe, jak wściekły rwać!
I wiecznie w nie okutym być!!...

...Dlaczegoś drgnął — wytężył wzrok,
Zacisnął pięść, namarszczył brwi,
Prawicą swą uderzył bok,
W ostatnią noc, załaknął krwi?!...


Uspokój się... Dziś w pochwie broń,
Zsiwiały włos, — urwana pieśń,
Pod jarzmem kark, — bezwładna dłoń,
Na mieczach rdza, — na grobach pleśń...

Uspokój się, o synu mój!
Wszak walka twa skończona już,
Zdejm z głowy hełm, zdejm pancerz twój,
Lecz ojców kord w dłoń naszą złóż»!!...
...............
Nazajutrz kiedy błysła jutrzenka,
Z snu rozbudzając świat cały,
Umilkła mnicha dzika piosenka,
Tylko bałwany jęczały...





Dwa życia.

O


Obie były śliczne, młode,
Jakby z nieba w świat zesłane,
By świat śpiewał ich urodę,
Drogi ścielił im różane...

Toć też złote śniąc marzenia,
Patrząc na ziemię w rozkwicie,
Uśmiechem witały życie
Rólka i Renia...

W życiu los ich był odmienny;
Choć, niestety, nie na długo
Dla jednej świecił promienny,
W obce strony zagnał drugą...


Czy w tem koniec był różnicy?
A! tego nikt nie wymieni,
Nie odgadnie tajemnicy
Rólki i Reni...

Dość, że dla nich, lotem strzały,
Czas wiosny minął, na wieki,
Wnet z gniazd obie wyleciały,
Poleciały w kraj daleki...

I rozłączone na chwilę
Znów złączyły się w mogile,
Te ofiary przeznaczenia,
Rólka i Renia...





Szkoda.

Szkoda człowieka o jasnym rozumie,
Który śród kraju ogólnej niedoli,
Marnie dnie pędzi i gubi się w tłumie,
Nie z braku męztwa, lecz woli.

Szkoda człowieka o wzniosłym rozumie,
Który, potężny, drżąc w duszy z zapału,
W źle zrozumianej godności lub dumie,
Nie bierze w boju udziału.

Szkoda człowieka o wielkim rozumie,
Który sam sobą zajęty jedynie,
W ojczystej sprawie wystąpić nie umie,
A w obcej walczy i ginie!





Do jaskółki.

C


Czego latasz wciąż w kółeczko
Taka smętna i ponura,
Moja mała jaskółeczko,
Jaskółeczko czarnopióra?

Ty coś zwykle jest swawolna,
Czegoś dzisiaj posmutniała?...
Gdybym była jak ty, wolna,
Och! inaczejbym bujała!...

Czego kręcisz wciąż główeczką,
Taka smętna i ponura,
O czem marzysz, jaskółeczko,
Jaskółeczko czarnopióra?


Czego dziś wraz z siostrzyczkami
Nie używasz twej swobody,
I nie gonisz się z wiatrami,
I nie muskasz skrzydłem wody?

Czy na niebie grozi chmura?
Czy się boisz o gniazdeczko,
Biedna moja jaskółeczko,
Jaskółeczko czarnopióra?...

Choć horyzont się zachmurza,
Choć się zwolna zbliża burza,
Choć wiatr huczy, ach mój Boże!
Cóż ci smucić się pomoże?...

Wnet zabłyśnie znów słoneczko,
I uśmiechnie się natura,
Więc wzleć w górę, jaskółeczko,
Jaskółeczko czarnopióra!





Rolla.
(Ustęp tłumaczony z Musset’a),

C


Czy żałujesz tych czasów w niepamiętnej dali,
Gdy na ziemi mieszkało samych bogów grono,
Kiedy Wenus Astarte, córka morskiej fali
Łzami matki swej trzęsła, i przyrody łono
Użyźniała z swych włosów wodą wykręconą?
Czy żałujesz tych czasów, gdy nimfy lubieżne
Igrały pośród słońca i kwiatów urodnych,
I śmiechem powtarzanym przez echa nadbrzeżne
Drażniły gnuśnych Faunów, śpiących w trawach wodnych;
Gdy od pieszczot Narcyza, wszystkie źródła drżały,
Gdy z południa na północ przebiegał świat cały
Herkules, niosąc wszędzie sprawiedliwość świętą
Pod krwawą swą odzieżą, z lwiej skóry wyciętą;
Gdy każde drzewo w liściach Sylwana mieściło

Co z niemi się kołysząc, pod wiatru oddechem,
Przechodnia piosnkę świstał tajemniczem echem;
Gdy nawet ludzka boleść, wszystko boskie było;
Gdy to co dziś znieważa, uwielbiała dusza;
Gdy świat miał bogów tysiąc, a ludzkość wierzyła;
Gdy wszystko tchnęło szczęściem, prócz Prometeusza,
Którego, jak szatana, wyższa moc strąciła?
— A gdy z niebem i ziemia zmieniła się cała,
Gdy się kolebka świata grobem jego stała,
Gdy uragan północny, na Rzymu ruiny
Rozciągnął kir żałobny czarnej swej lawiny —
Czy żałujesz tych czasów, gdy w wieku ciemnoty,
Pełny bogactw i piękna zaświtał wiek złoty?
Gdy świat stary z Łazarzem swój kamień grobowy
Roztrzaskał uderzeniem odmłodniałej głowy?
Czy żałujesz tych czasów, kiedy lot swój śmiały
Ballady w czarodziejskie krainy zwracały,
Kiedy nasze pomniki, naszą wiarę młodą
Dziewicza szata śnieżną stroiła urodą,
Gdy dłoń Chrystusa w wszystko nowe wlała życie,
Gdy na pałacu księcia niebotycznym szczycie
Równie jak i na niskiem mieszkaniu kapłana,
Ten sam jasny krzyż został zwycięsko zatknięty;
Gdy Strasburg i Kolonia, Notre-Dame i Piotr święty,
Przyoblekły swe białe kamienne odzieże,
I w obliczu narodów, ugiąwszy kolana,

Zanuciły Hosanna świtającej erze!
Gdy podane historyą toczyły się dzieje;
Gdy na ołtarzach naszych krzyż z słoniowej kości,
Bezskaźne swe ramiona otwierał ludzkości,
Gdy życie znało młodość — śmierć znała nadzieję?

Chryste! Ja nie należę do rzędu tych ludzi,
Których modlitwa wiedzie w świątyń twoich progi,
W których widok twej męki wieczną boleść budzi,
Co pierś bijąc, całują skrwawione twe nogi;
Ja stoję niewzruszony śród nabożnych roi
Kornie pokłon bijących u twoich podwoi
I pod tchnieniem twych psalmów, schylonych jak trzcina,
Którą do samej ziemi wiatr północny zgina;
Ja w twe słowa, o Chryste! nie pokładam wiary:
Bo przyszedłem zapóźno w świat dla mnie za stary;
Wiek bez trwogi jest dzieckiem wieku bez nadziei;
Pustki w niebie utworzył wpływ naszej oświaty;
Dzisiaj krążą bez celu śród życia kolei
Z przesądów swych i złudzeń rozbudzone światy;
Duch przeszłych czasów błądząc pośród ich popiołów,
Strąca w bezdeń wieczności zastęp twych aniołów;...
....................
....................
....................
....................


Więc najmniej wierzącemu z tych dzieci bez wiary,
Których tyle wydała teraźniejsza era,
Niech wolno będzie uznać ogrom twej ofiary,
Ten proch twój ucałować i łzami gorzkiemi
W głos zapłakać, o Chryste! nad dolą tej ziemi,
Która twą śmiercią żyła — bez ciebie umiera!
Kto teraz, o mój Boże! kto w nią życie wleje!
Tyś w niej krwią zbudził młodość, rozniecił nadzieję,
Jezusie! Coś ty zdziałał, który zdziała z ludzi?
W nas starcach z urodzenia, kto młodość rozbudzi?
...Od chwili Twego przyjścia, do dzisiejszej chwili,
Równie tyle pragniemy — więcejśmy stracili;
Dziś bledszy i zimniejszy, śród świata żałoby,
Łazarz w wielkiej swej trumnie drugi raz spoczywa.
A gdzież jest ów Zbawiciel co roztwiera groby?
Gdzie stary święty Paweł co w ślad jego kroczy,
I zatwardziałych Rzymian do pokuty wzywa?
Gdzie lud co się do boskich jego łachman tłoczy?
A gdzież są katakumby? gdzie dawne zebrania?
Kogo dziś aureola wybranych osłania?
Oleje Magdaleny, uświęcone łzami,
Kto teraz, czyje nogi, skrapia jeszcze wami?
W jakiej stronie wszechświata głos nadludzki woła?
Kto z nas, kto z nas się dzisiaj w Boga zmienić zdoła?...
Ziemia jest równie starą, równie zrozpaczoną,
Potrząsa bezustannie równie smutną głową,

Jak kiedy Jan się zjawił, święte głosząc wieści,
A ona, konająca, na to jego słowo,
Uczuła, że jej martwe zadrgało znów łono,
I że w sobie świat nowy, nowe życie mieści.
Ciemne dnie Tyberyusza do nas się wróciły;
Wszystko teraz, jak wtedy, umarłe w ludzkości;
Saturn pożera resztę swego pokolenia;
Ale ludzka nadzieja rodzić nie ma siły
I z piersią całą w ranach z ciągłego karmienia
Znajduje swój spoczynek w swojej bezpłodności.





Rolla.
(Ustęp).

Gdy w piękny dzień jesienny wschodzi słońce złote,
Śniegi pod jego stopą rozogniać się zdają;
Pierwsze jego wejrzenie i pierwszą pieszczotę
Srebrne nocy ramiona, rumieńcem witają.
Tak się czystej dziewicy płoni śnieżne łono,
Gdy serce jej wieczorem przyśpiesza swe razy,
Tak pragnienie co łechce jej umysł bez skazy,
Wstydliwość jej okrywa purpury zasłoną.
Królu świata, o słońce! Kochanką zwiesz ziemię,
Nad snem jej brat twój czuwa, gdy przy tobie drzemie;
Jeśliś chciał tak gorąco wiecznie zostać młody,
To tylko by w Nią wlewać wdzięk wiecznej urody!
Czemu też — jaskółeczki — ziemia mi obrzydła?
Powiedzcie mi, powiedzcie, czemu żegnam życie?

O straszne samobójstwo! O gdybym miał skrzydła,
Jakżebym ja też bujał po jasnym błękicie!
Powiedzcie mi, niebiosa, czem jest ranna zorza?
Czem jednego dnia przebieg dla starego świata?
Powiedzcie mi, murawy, powiedzcie mi morza,
Gdy zabłyśnie jutrzenki płomienista szata,
Jeśli nic nie czujecie, jakaż moc jest wasza,
Która gnąc nam kolana, umysł nasz przestrasza?
— Ziemio! kto los twój złączył z losem twego słońca?
Nad czem płacze twa rosa? Co twe ptaszki głoszą?
Czemu miłość wciąż śpiewasz z tak wielką rozkoszą?
O, czego chcesz odemnie, com już bliski końca?





Koło jeziora.

C


Coś się mignęło koło jeziora,
Tam, tam gdzie leśna drożyna,
Coś nakształt ducha, widma, upiora,
Co jęczy — błaga — zaklina...

Zbliżam się zwolna, z ręką na nożu,
Serce bić silniej poczyna,
Wtem coś mignęło, znikło w przestworzu,
— To biały płaszcz beduina!

Staję i słucham. Koło jeziora,
Tam, tam gdzie leśna drożyna,
Coś nakształt ducha, widma, upiora,
Jęczy, zawodzi, zaklina.


Zbliżam się zwolna, z ręką na nożu,
Aż tam do leśnej drożyny,
Wtem coś mignęło, znikło w przestworzu,
To biały welon dziewczyny!

Wpadam do lasu, ścieram pot z czoła,
Natężam oko i ucho,
Ale daremnie patrzę dokoła,
Bo wszędzie pusto i głucho...

A więc powracam wolnemi kroki,
Powracam aż do jeziora...
Wtem błysnął księżyc, pierzchły obłoki,
I znów spostrzegam upiora!

Widzę jak pędzi, tam, tam gdzie błonia,
Tam, tam gdzie owa dolina,
I widzę grzywę śnieżystą konia,
I widzę płaszcz beduina!

A tuż przy płaszczu, leci przez błonia,
I znika zpośród doliny,
Łącząc się z grzywą śnieżystą konia,
Śnieżysty welon dziewczyny!


Od tego czasu, koło północy,
Błądzę w pobliżu jeziora,
Co nocy czekam, wracam co nocy
By znowu dojrzeć upiora.

Ale daremnie z ręką na nożu,
Wytężam oko i ucho,
Spokój panuje w całem przestworzu,
I wszędzie pusto i głucho!...





Do B........

T


Ty myślisz, mój książę, że my Ci synów
Na to będziemy rodziły,
By krwią ich Tobie przysparzać wawrzynów,
A Prusom granic i siły?

Myślisz, mój książę, że groźbą zagłady,
Że twemi gwałty strwożone,
My im zakażem w pradziadów iść ślady,
Na przeszłość spuścim zasłonę?

Że wszystko wszystko, co uwielbia dusza,
Z czem polskie serce zrośnięte,
Co wznieca ogień, życie w nas porusza,
Co piękne, wzniosłe i święte,


Wszystko stargamy!... I pod nogi Tobie,
Rzucim łachmany te stare:
Pamięć o ojcach co leżą już w grobie,
I wschodzącą w synów wiarę!

A wiesz Ty, czem dla nas są te łachmany?
Wiesz Ty, że w nich jest potęga,
Której nie złamią i same szatany!
Bo nad Twoje wyżej sięga!...

W pamięci boleść, i świeże mogiły,
Stracona wolność i chwała...
W Wierze zwycięstwo i męstwo i siły,
I Polska, Polska dziś cała!!...

Powiesz: idea... Lecz do nas należy
Utrzymać naród w nadziei,
Że kiedyś, kiedyś godzina uderzy:
Stanie się ciało z idei!

Oto cel życia, nas Polek i Matek!
Twój gniew go zniszczyć nie zdoła,
Sił, chęci, mienia zbierzemy ostatek.
Dopniemy go w pocie czoła!


I stanie zastęp młodych naszych synów,
Mścicieli pośród ludzkości,
Ufnych w swój oręż, rwących się do czynów,
Spragnionych krwi i wolności!!!





Do mego syna.

K


Każdy człowiek, moje dziecię,
Z chwilą gdy na świat przychodzi,
Ma dwie matki na tym świecie,
Których słuchać mu się godzi.

Jedna, udziela mu życia,
Lecz to życie, krwi ostatek,
Czyny, myśli, serca bicia,
Winien oddać drugiej z matek...

Pierwszej radosne pieszczoty,
Mądra miłość i opieka,
Osładzają mu wiek złoty,
I z dziecka robią człowieka...


Lecz gdy młodzieńczego wieku,
Cudna wybije godzina,
W tym z niej zrodzonym człowieku,
Druga matka ma już syna!

A syn wszystkie chwile życia,
Całość sił swych, krwi ostatek,
Czyny, myśli, serca bicia,
Winien oddać drugiej z matek!...

...Tobie pewno Bóg dozwoli
Stanąć raz w walecznych rzędzie,
Gdy po stuletniej niewoli,
Polska oręż wydobędzie!

Wtedy do mnie wpadniesz z wieścią:
»Matko! słyszysz?!... Matka woła!!!«
...Ja skryję trwogę niewieścią,
Krzyżyk ci zrobię u czoła:

»Ojców twoich broń spuścizny!
Nie za chwały czcze wawrzyny,
Lecz za wolność twej Ojczyzny,
Oddaj życie, mój jedyny!...«





Minie.

C


Chmury po każdym gonią błękicie,
Chmury i moje ściemniły życie...
I nieraz w takiej chmurnej godzinie,
W rozwianiu marzeń, serca żałobie,
Chciwy przyszłości, mówiłem sobie:
Wszakże to minie!

Dziś, gdy tak zgodnie i tak wesoło,
W całości nasze zebrane koło
U rodzinnego gwarzy ogniska,
Mnie w tej słonecznej życia godzinie,
Straszna tęsknota za serce ściska,
Bo i to minie...





W trzechsetną rocznicę
śmierci Jana Kochanowskieg
o.

O


Osiemdziesiąty czwarty! Dziś przeszły trzy wieki
Jakeś lutnię zawiesił, urwał pieśń natchnioną,
I zamknąwszy od płaczu znużone powieki,
Wrócił usnąć snem wiecznym w matki ziemi łono...
....................
Wieszczu! Tyś kochał sławę, i Tyś dążył do niej!
Tyś znał moc Twego głosu, i pewność Twej dłoni!
Tyś sam się orzekł godnym zaliczać do ludzi,
Których słowo w narodach nowe tętno budzi!
Tyś uderzając w struny, czuł mistrza w poecie,
Tyś czuł, że za lat trzysta, będziesz żyw na świecie!...

A tak w daleką przyszłość spoglądając śmiało,
Widząc duchem proroczym potomność w zachwycie,

Zwany Księciem Poetów, upojony chwałą,
Tyś nieraz musiał myśleć, że piękne jest życie!...

Lecz gdy śród Twej zaciszy, śród słońca i wiosny
Śmierć nagle Twą dziecinę z objęć Twych wydarła,
Gdyś ujrzał jej grób świeży, ludu tłum żałosny,
Gdyś pojął, że Ty żyjesz, a ona umarła,
— Czyś Ty wieszczu zgadywał w tej smutku godzinie,
Że nam swą boleść nawet zostawisz w dziedzinie?
Że każda skarga Twoja, każdy jęk Twej duszy,
Od południa na północ, całą Polskę wzruszy,
Zamieniając się w haracz ów krwawy lub łzawy.
Którym człek zwykł opłacać choćby sam cień sławy?...
— A gdy z wzrokiem zwróconym ku drogiej mogile,
Wylałeś w rzewnych Trenach serca Twego żale,
Czyś Ty, wieszczu i wtedy wiedział o Twej sile?
Czyś wiedział, że łzą każdą rośniesz w ludzkiej chwale?...





M. G.
(L’amour est un oiseau rebelle. Carmen).

Lubię twoję tę piosnkę o ptaszynie,
Która tak w zimie jak w lecie,
Lęgnąc się tylko w srogich burz krainie,
Wciąż błądzi, błądzi po świecie...

Że i do ciebie znajdzie ona drogę,
Ku twemu szczęściu, lub zgubie,
Więc pragnę jeszcze dośpiewać przestrogę,
Do piosnki, którą tak lubię...

Przelotnych ptasząt jest wiele na ziemi!...
Słysząc ich chór do jutrzenki,
A! nie jest łatwo poznać między niemi
Piosnkę ptaszyny z piosenki!...





Orzeł i Poeta.

O
POETA.

Orle! gdybym mógł, zmieniłbym się w ciebie,
Gdy w kraju słońca, w nieskończonej dali,
Sam jeden, wolny, pośród chmurnych fali,
Spokojnie płyniesz po szerokiem niebie!...


ORZEŁ.

Poeto! jeśli ci ziemia obrzydła,
Weź lutń do ręki... Wzbijesz się wysoko,
Że cię nie dojrzy nawet orle oko,
Bo potężniejsze ode mnie masz skrzydła!





1884.


A! żal, mój Boże! żalby mi było,
Urwać marzenia w pełnym rozkwicie,
I by pod zimną spocząć mogiłą,
Pożegnać piękne to życie!

Boć nad to życie, pewno niczyje,
Bogatsze nie jest w radosne chwile,
A rzadko które w biegu swym kryje
Kwiatów, słońca, równie tyle!...

Dziś niebo jasne, ziemia wesoła,
Na mokrych trawkach lśni pajęczyna,
Chyże jaskółki krążą dokoła,
Lecz liść już więdnąć zaczyna...


Wnet wiatr zaszumi, zwiędnie bór cały,
Zielony strój swój w złoty zamieni,
Zabłyśnie jesień śród nowej chwały...
Lecz czy doczekam jesieni?...





Na łańcuchu.

N


Na łańcuchu leżał w budzie,
Nie szkodząc nikomu;
Za to że go bili ludzie,
Wiernie strzegł ich domu...

Choć wolności pragnął skrycie,
Choć los swój klął w duchu,
Przecie jakoś przeżył życie,
I zdechł na łańcuchu...





J.....

Dzionek jasny, słońce świeci,
Ziemia pełna woni,
Po niebiosach chmurka leci,
Z chmurką ptak się goni...

A na morzu, coraz dalej,
Coraz szybcej znika,
Sama jedna pośród fali
Łódka bez sternika...





Do poety.

Przestań śpiewać! szkoda głosu...
Nie patrz w górę! bo cię zgnietą...
Dziś igraszką zmienną losu,
Już nie wolno być poetą!...
Przestań śpiewać!... Pieśń twej duszy
Ani przejmie ani wzruszy...
Ty ją światu dasz w dziedzinie,
Ona wzleci!... i zaginie...
Bo świat piosnek już nie słucha,
Już nie wierzy w ideały,
Ni w poloty wieszcze ducha,
Ni w natchnienia święte szały!...
Pragniesz sławy?... Nie marz o niej
Z lutnią w ręku, w noc gwiaździstą...
Chcąc laur ujrzeć na twej skroni,
Dziś być musisz realistą!

Niech fantazya cię nie łudzi,
Choć marzenia z prawdą splata,
Patrz na ziemię! Patrz na ludzi!
Życia farsy i dramata!...
W nich masz dosyć materyału,
Dość są śmieszne i dość krwawe,
Byś bez natchnień ideału,
Realizmem zdobył sławę!...





Tutaj na ziemi.
(Podług Sully Prudhomme’a).

T


Tutaj na ziemi śpiew ptasząt nietrwały,
I kwiaty więdną śród zimna lub spieki;
Ja marzę o wiosnach, któreby trwały
Na wieki...

Tutaj na ziemi młodzieńcze zapały
Jak sen w pamięci znikają daleki.
Ja śnię o uściskach, któreby trwały
Na wieki...

Tutaj na ziemi wiarę w ideały
Człek każdy traci nim zamknie powieki;
Ja marzę o związkach, któreby trwały
Na wieki...





Legienda.

N


Na szczycie góry,
Groźny, ponury,
Odwieczny zamek się wzbija,
A lud o zmroku,
Przyśpiesza kroku,
I z znakiem krzyża go mija.

Bo o północy,
Co każdej nocy,
Słychać w nim brzęki łańcuchów,
I chodzą wieści,
Że zamek mieści
Gromady wieszczek i duchów,

A kiedy burza
Niebo zachmurza,

I piorun w ziemię uderza,
Na wieży stoi,
W żelaznej zbroi,
Wybladła postać rycerza.

I równocześnie,
Podczas gdy we śnie
Spoczywa ludność dokoła,
Jakiś głos smutny,
Jak psalm pokutny
O litość jęczy i woła.

Krzyk ten się wznosi,
Podanie głosi,
Z starej mogiły cmentarza,
Już od lat trzystu,
Śród burzy świstu,
Straszne swe skargi powtarza.

Lecz kto w mogile,
Przez czasu tyle,
O tyle błaga pacierzy?
I na co czeka,
Postać człowieka,
W żelaznej zbroi, na wieży?...


Próżne pytanie!
Bo któż jest w stanie,
Dawne wyjaśnić podania,
Odszukać ślady
Gwałtu lub zdrady
Które noc wieków zasłania?...





Z przeszłości.

K


Każdy z nas prawie, śród swoich pamiątek,
Śród marzeń znikłych wraz z wiosną,
Ma w sercu jeden ukryty zakątek,
Ma jedną strónę żałosną...

A gdy co chwila, wszystkie inne trąca,
Czy to je targa czy pieści,
Ta jedna tylko, choć zawsze milcząca,
A ileż bólu nie mieści?...

I któż odgadnąć, domyśleć się zdoła,
Co tam w niej drzemie na wieki?...
Może z lat dawnych rozmowa wesoła,
I śmiechu oddźwięk daleki...


Może wspomnienie wschodzącej jutrzenki,
I wiosennego poranka,
I nuta starej, znajomej piosenki,
I pierwszych przysiąg kochanka...





Żaby.

J


Jeden wzdycha do gwiazdki, drugi do księżyca,
Ten nocne śpiewa cienie, tamten ranne zorze,
Mnie, skromnego poetę, nic tak nie zachwyca,
Jak gdy skrzeczą wieczorem żaby na jeziorze.

Czyto zgodnie i gwarno, bez przerwy ni zmiany,
Radzą nad brakiem deszczu lub nad dolą własną,
Póki je nie wypłoszy jaki głos nieznany,
I wszystkie nie umilkną, jak na jedno hasło.

Czyto która, samotna, z szuwarów wypłynie,
Pod listkiem mokrej lilii, usiądzie w pół skryta,
I tęskny wzrok wpoiwszy w ciemnych wód głębinie,
O przyszły los żałośnie, nocną ciszę pyta...


A choć nie wiem czy kogo melodya ta wzruszy,
Choć wyznanie to moje śmiesznem się zdać może,
Mnie nic tak nie przemawia do serca i duszy,
Jak gdy skrzeczą wieczorem żaby na jeziorze...





Tereni.

C


Czem jest wesoło spędzona chwilka?
Promykiem słońca w ludzkiem istnieniu;
Takich to dzisiaj promyków kilka,
Zawdzięczam tobie, Tereniu.

Kiedy mi czytasz o życiu z życia,
Ja czytam w twojem wejrzeniu,
Że czujesz serca mojego bicia,
Że mnie rozumiesz, Tereniu.

Spotkanie nasze bliskie już końca,
Ale mi wierzaj, że w oddaleniu,
Tych kilka moich promyków słońca,
Będę pamiętać, Tereniu.





Legenda górska
o św. Kindze, królowej polskie
j.

J


Jak nam to dawne podają dzieje,
W cudownej Lachów krainie,
Piękna legienda dotąd istnieje,
Lecz pewno wkrótce zaginie.

A że w legiendach pokładam wiarę,
W nich prawdy szukam jedynie,
Więc wam opowiem podanie stare,
Co krąży w Lachów krainie.
...............
Było to w czasach gdy straszne klęski,
Polską ziemię nawiedziły;
Dzikich Tatarów najazd zwycięski,
Wsie całe zmieniał w mogiły.


Wszystko co spotkał na swojej drodze,
Niszczył mieczem i płomieniem,
A lud po lasach w śmiertelnej trwodze,
Krył się z dziatkami i mieniem.

Pierzchło rycerstwo, król zrozpaczony
Uległ olbrzymiej przemocy,
Kraj swój porzucił, i w obce strony
Poleciał szukać pomocy.

Sama królowa, ta pani święta,
Kinga, ten wzór niewieści,
Przed wściekłym wrogiem obawą zdjęta,
Znikła bez śladu i wieści.
...............
W cichym zakątku biednego kraju,
Niepomny grożącej doli,
Jednego ranka, według zwyczaju,
Siał kmiotek zboże na roli.

A wtem ku niemu niewiasta bieży,
Wylękła, stroskana, blada,
Daleką podróż widać z odzieży,
Co krok z znużenia upada.


»Człowieku, rzecze, wróg za mną goni,
»Długą za sobą mam drogę,
»Niech mnie twa litość przed nim ochroni,
»Bo już uciekać nie mogę!«

A kmiotek na to: »Idź z Panem Bogiem!
»Ścieżka ta w góry prowadzi,
»On cię ochroni przed twoim wrogiem,
»Kmieć przejścia twego nie zdradzi!«

»Słuchaj mnie, kmieciu! Jeśli cię może
»Kto obcy o mnie zapyta,
»Powiesz żem przeszła, gdyś siał to zboże,
»A pewnie nikt mnie nie schwyta!«

Znikła. — Wtem tętent kmieć słyszy w dali,
Czerń Tatarów czwałem goni,
Błyszczą na słońcu połyskiem stali,
Brzęczące rzędy ich koni.

Zwolnili kroku, patrzą dokoła,
Strach chłopka co chwila wzrasta,
Aż wreszcie wódz ich groźnie zawoła:
»Nie szła tu blada niewiasta?


»Mów, psie niewierny!... Za kłamstwa słowo
»Trupem cię zaraz położę!«
Lecz kmiotek drżący potwierdza głową:
»Szła, panie — gdym siał to zboże»...

»Powtórz! Przysięgnij!! Lub dawaj życie!«...
»Przysięgam na rany Boże,
»Że ta niewiasta, którą gonicie,
Szła tędy, gdym siał to zboże«...

Patrzy zdumiony, oczom nie wierzy,
Bo Tatar zawraca konia,
I wraz z oddziałem napowrót bieży
Przez góry, pola i błonia!

A wkoło kmiotka stoi dojrzałe
To zboże co siał przed chwilą,
Złociste kłosy, na Bożą chwałę
Do samej ziemi się chylą!!...
...............
Na wieść o cudzie wiara wstąpiła
W narodu serce nanowo,
Uczuł że większa niż wrogów siła
Nad Polski czuwa królową!


Uczuł że ludy, za takich Świętych,
Jak Święta Kinga przyczyną,
W twardej niewoli, walkach zaciętych,
Nigdy, przenigdy nie zginą!!!





L...

Z


Znam ja dziewczynkę jak palmę wysmukłą,
Z sfinxu wejrzeniem kamiennem,
I z okiem czarnem, i z wargą wypukłą,
Z obliczem wiecznie półsennem...

Uśmiech ma rzadki, rozkoszny, uroczy,
A! chyba go nie opiszę!
Jak cień się porusza, leniwo kroczy,
Biodrami lekko kołysze...

A kiedy mówi, to wszystkie jej słowa
Z ust wypływają tak wolno,
Jak gdyby myśli, i oddech i mowa,
Były dlań pracą mozolną...


Lecz że kobieta jak prąd fali zmienna,
Że każda mami i łudzi,
Więc i dziewczynka tak wiecznie półsenna
Kiedyś się pewnie rozbudzi...





Prośba.

Gdy ciało moje skostnieje na wieki,
Ludzkiej litości nie warte,
Nie kładźcie dłoni na moje powieki!
Bo chcę mieć oczy otwarte...

Niechaj po zgonie jak, przez całe życie,
Wzrok mój wpojonym zostanie
W świat, gdzie jak gwiazdka na ciemnym błękicie,
Jaśnieje moje kochanie...

A gdy żałobne oznajmią już dzwony,
Ostatnią podróż człowieka,
Gdy trup mój będzie do trumny złożony,
Nie przybijajcie jej wieka!


Niech mnie czasami, przez szparkę doleci,
W to ciemne moje mieszkanie,
Choć promyk światła i słońca, co świeci
Na moje biedne kochanie...

A gdy mnie wreszcie już w otchłań głęboką
Tłum spuści w łzach i żałobie,
Lekką mnie ziemi przykryjcie powłoką!
Lekki krzyż wznieście na grobie!

Niechaj czasami, zdaleka usłyszę
To samo wichru śpiewanie,
Co tam, na ziemi, potrąca, kołysze,
Co pieści moje kochanie...





Dzisiaj.

M


Mniej mnie straszy zastęp srogi
Tych przeklętych z godłem krwawem,
Co zmiatają przeszłość z drogi
W imię siły, zwanej prawem.

I mniej brzydzę się ich czynów,
Mniej ich gwałty mi są wstrętne,
Niż bezczynność polskich synów
Których serca obojętne...

Bo w godzinie łez i boju,
Obojętność równa zdradzie,
A kto pędzi dnie w spokoju
Ten oddaje kraj zagładzie!


Dziś nie pora drwić i szydzić,
Sądzić długo i rozwlekle,
Dzisiaj trzeba kochać wściekle
I śmiertelnie nienawidzić!!!
1887.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Szembekowa.