Stracone zachody miłości/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Stracone zachody miłości
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Love's Labour's Lost
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

STRACONE ZACHODY MIŁOŚCI.



Stracone zachody miłości.

Z

Za czasów Szekspira klasyfikowano grywane na scenach dramaty, dzieląc je na niezmiernie wiele rodzajów i odmian najrozmaitszych, począwszy od sielanki (pastorale) aż do tragedyi, a przechodząc przez tragi-komedyę, dramat czarnoksięski, historyę i t. p. Dzieła Szekspira mogłyby dostarczyć przykładów niemal każdego rodzaju, a te, które do komedyi zaliczyli wydawcy, szczególniej są urozmaicone. Dosyć na dowód postawić przy sobie: Wesołe kobiety windsorskie i Kupca weneckiego, Komedyę omyłek i Zimową powieść. Każdy z tych utworów ma inną barwę i charakter.

O Straconych zachodach miłości, do których przechodzimy z kolei, niewiele da się powiedzieć. Jest to rodzaj fajerwerku dowcipnego, tryskającego konceptami, pełnego igraszek słów i wesołości, a mającego na celu, jak się zdaje, wyśmianie mowy i wyszukanego dowcipkowania, które w początkach na dworze królowej Elżbiety było w modzie.
Niejaki Dżon Florio, uczony pedant, autor słownika pod tytułem: „Świat wyrazów“ (1598), zarozumiały człowiek bez talentu, który występował przeciw Szekspirowi, wyśmiany tu jest pod postacią Don Adriana de Armado. Zamiast Włocha, poeta zrobił z niego Hiszpana, lecz że miał go na celu, nie ulega wątpliwości.
Florio ten pisał naówczas o Szekspirze prawie to samo, co później o nim i o Goethem mówił Fryderyk II (z powodu Goetza z Berlichingen), że sztuki jego nie były ani komedyami ani tragedyami prawdziwemi, ale przedstawieniem historyjek nieprzyzwoitych: (The plaies that they plaie in England, are neither right comedies, nor right tragedies, but representation of histories, without decorum).
W kilku miejscach, śmieszny ten pseudo-klasyk, smażyciel wyrazów, za którego wyszukanymi frazesami przepadały modne panie owego czasu (angielskie précieuses ridicules), wyraźnie jest wskazany. Tam, gdzie bakałarz Holofernes odzywa się do Tępaka: „coeli, firmamentu, błękitu, nieba... a otóż, jak leśne jabłko spadające na powierzchnię terrae, gruntu, pola, ziemi“, w oryginale angielskim nagromadzone synonimy są dosłownie wzięte ze słownika Florio. Przysłowie o Wenecyi wzięte też z książki Floria: „Powtórne owoce“ (1591).

Venetia, chi non te vede &.

Oprócz tego Nataniel i Holofernes są to także postacie owego czasu, uchwycone żywcem z natury, a ostatniemu dostało się nazwisko pożyczone z Gargantui Rabelais’ego, choć wątpliwą jest rzeczą, czy jego francusczyznę Szekspir mógł dobrze rozumieć.
Cała komedya jest zabawną satyrą czasu i dworu Elżbiety, chociaż bezkarnie za jej panowania była graną. Dowcip i wesołość obroniły ją od prześladowania, którego teatr w tych wiekach nie doznawał, bo go miano za rzecz zbyt płochą, aby się nad nim znęcać było warto.
Nie wynaleziono dotąd źródła, z któregoby Szekspir mógł wziąć osnowę, zdaje się ona do niego samego należeć.
Malone pierwszy zarys odnosi do roku 1594. Między 1594 a 1597, gdy ją u dworu grano, autor mógł ją wykończyć i poprawić. Cytowany krytyk do dodatków późniejszych zalicza miejsce, w którem Armado mówi o pojedynkach, w związku będące z rozprawą Saviolo’ego „o sprawach honorowych i sporach“, ogłoszonego w roku 1595. Nietylko z przywiedzionych w sztuce sonetów, ale z tonu i języka, komedya zdaje się pochodzić z tej samej co one epoki.
Po raz pierwszy, Stracone zachody miłości ukazały się drukowane osobno, w ćwiartce, r. 1598, pod tytułem: „Przyjemna i dowcipna komedya, nazwana Stracone miłości zachody, tak jak ją przedstawiono przed J. K. M. w ostatnie święta. Nowo poprawiona i powiększona przez William’a Shakespeare“.
Drugie wydanie ćwiartkowe, późniejsze, na tytule ma wymienione teatra Black-friars i Globe, na których była przedstawianą.
Ze stylu i języka krytycy odnoszą ją najpóźniej do 1591. Igraszki słów, dwuznaczniki, wymyślne przekręcania, sposób prowadzenia rozmów, obfite cytaty mitologiczne, wyrażenia w obcych językach, częste rymowanie, są cechami tego okresu.
Godna uwagi, że jak między postaciami Birona i Benedykta, Rozalindy i Beatryxy zachodzą analogie, tak i kilka innych charakterów, które później Szekspir na nowo podniósł i powtórnie użył w dramatach, tu się już słabo zarysowują. To powtarzanie się niektórych typów, niemal nieuchronne przy takiej ich mnogości, w Szekspirze tem się tłómaczy i różni od powtarzania u innych pisarzy, którzy się wyczerpują, że u niego charaktery rosną później, olbrzymieją, wypełniają się, gdy u innych ścierają się i słabną.
Rzecz cała zarysowuje się w sposób bardzo prosty. Jesteśmy w stolicy Nawarry (właśnie w tej epoce popularnej z powodu Henryka IV). Panuje w niej jakiś król bezimienny. Jest to monarcha trochę fantastycznego usposobienia. Zaprowadzić on chce na lat trzy na dworze swoim powszechną abstynencyę, post, umartwienie i zakazuje zbliżania się wszelkiego do płci białej, która ode dworu trzymać się ma zdaleka. Ani na oczy!
To stowarzyszenie surowych ascetów, mających się przez ten czas poświęcać naukom i badaniom filozoficznym, maceracyi grzesznego ciała i rozmyślaniu nad marnościami świata tego, składa się z samego króla, z panów Dumain’a, Longaville’a i Birona, młodzieży żywej, dowcipnej i wcale do postu i umartwień nieusposobionej. Ale król każe, wszyscy poprzysięgają, ślubują, podpisują i ofiarują spełnić ściśle uczynione votum.
Ogłoszony edykt zakazuje niewiastom zbliżać się do zamku, mają go obchodzić o milę, pod karą utraty języka.
Do towarzystwa króla należy też znakomity cudzoziemiec, Hiszpan Don Adriano de Armado (Florio), wielki cedziciel słów i alembikarz frazesów. Zaledwie edykt ogłoszono, gdy, o zgrozo! d’Armado donosi królowi, listem we właściwym mu smażonym stylu napisanym, że w parku jego królewskiej mości zastał niejakiego Łepaka, na gorącym uczynku uścisków i całusów, z włościanką Żakienettą. Armado oskarża winowajców, a król skazuje Łepaka na tydzień postu o chlebie i wodzie w kozie.
Właśnie gdy król ten wyrok feruje, nadbiega posłaniec z oznajmieniem, że król Francyi wysłał na dwór króla Nawarry własną córkę, dla odnowienia traktatów i ułożenia się o jakieś kwestye sporne. Królewna też przybywa z orszakiem dam... a tu edykt! przysięga! śluby! Co począć? niepodobna takiego nie przyjąć ambasadora, a nie godzi się go wpuścić na zamek. Staje na tem, że królewna będzie przyjętą... w parku.
Król wychodzi na spotkanie dostojnego posła, dwa dwory, męski i żeński schodzą się z sobą i — wszystkie edykta w świecie poszły w niepamięć. Strzelają oczy, sypią się iskry dowcipów, same składają miłosne wiersze i sonety. Król widzi, że wejrzenia tych pań podbojem grożą i wiarołomstwem Nawarze, należałoby skrócić te niebezpieczne układy i co najprędzej pozbyć się załogi niewieściej, ale — brak aktów do sprawy i dla tej komportacyi dokumentów trzeba słać aż do Paryża. Tymczasem królewna z dworem czeka, a ogniste wejrzenia i brylantowe słowa w parku serca podbijają. Sam król nawet zakochany wiersze składał o królewnej, Biron sonet do Rozaliny, nie licząc nieszczęsnego kawalera d’Armado, który do owej obwinionej Żakienetty list stylizuje, wpadający w niewłaściwe ręce...
Kończy się to wszystko tem, iż wiadomość przychodzi o śmierci starego króla francuskiego; Nawarra oświadcza się o rękę królewnej, wszyscy młodzieńcy idą za jego przykładem, ale żałoba na dworze zmusza ich czekać rok cały i karmić się tylko nadziejami słodkiemi.
Hiszpan, przekonany o blizkie stosunki z Żakienettą, które wyraziście na jaw wychodzą, widzi się w konieczności poślubienia jej, jeśli dobroduszny Łepak go nie wyręczy. Zabawne intermezzo, w którem sparodyowani występują bohaterowie starożytni, przedstawiani przez Łepaków i Natanielów, kończy dowcipną tę fraszkę, ułożoną zapewne na jakąś uroczystość wesołą.




OSOBY:

Ferdynand, król Nawarry.

Biron,   panowie z dworu Ferdynanda.
Longaville, 
Dumain,
Boyet,   dworzanie księżniczki francuskiej.
Mercade, 

Don Adriano de Armado, Hiszpan fantasta.
Nataniel, pleban.
Holofernes, bakałarz.
Tępak, policyant.
Łepak, pajac.
Ćma, paź Armanda.
Gajowy.
Księżniczka francuska.

Rozalina,   damy dworskie księżniczki.
Marya,
Katarzyna, 

Żakienetta, wieśniaczka.
Oficerowie, Służba króla i księżniczki.


Scena w Nawarze.



Stracone zachody miłości.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Nawarra. — Przed pałacem, w parku.
(Wchodzą: Król, Biron, Longaville, Dumain).

Król.  Sława, za którą żyjąc, wszyscy gonią,
Na grobach naszych niech żyje wyryta
I mówi o nas wśród milczenia śmierci.
Chociaż kormoran czas wszystko pożera,
Pracą krótkiego żywota kupimy
Honor od jego potężniejszy kosy,
I wieczność całą weźmiemy w dziedzictwo.
A więc wytrwałość, waleczni zdobywcy!
Bo śmiało zwać was mogę zdobywcami,
Gdy z wielką armią własnych namiętności
I pokus chcecie toczyć świętą wojnę.
Prawem jest dla nas edykt mój ostatni:
Nawarra świata zostanie podziwem,
Dwór nasz ogrodem będzie Akadema,
Cichem siedliskiem rozmyślań i sztuki.
Wy trzej: Bironie, Dumain, Longavillu,
Daliście słowo trzy lat żyć tu ze mną,
Ćwiczyć się ze mną, i wiernie zachować
Wszystkie przepisy w akcie tym spisane.

Daliście słowo, podpiszcie je teraz;
Kto choć literę ustawy pogwałci.
Własną prawicą honor swój zabije.
Kto przysięgając powiedział już: zgoda!
Niech do przysięgi podpis teraz doda.
Longav.  Jestem gotowy: będzie post trzyletni;
Niech duch ucztuje, gdy się martwi ciało;
Gdzie brzuch nadziany, pusta zwykle głowa;
Kwitnie tam ciało, gdzie kuchnia jest suta,
Ale wychodzi dowcip na bankruta.
Dumain.  Dumain, mój królu, już jest umartwiony,
Wszystkie rozkosze nizkie tego świata
Zostawia nizkim świata niewolnikom,
Dla pychy, bogactw, miłości umiera,
Bo w filozofii wszystko to odszpera.
Biron.  Nie mogę tylko słowa ich powtórzyć;
Na co przysiągłem, to wiernie dotrzymam.
Całe trzy lata poświęcę nauce.
Są jednak inne surowe przykazy:
Jak, czas ten cały nie widzieć kobiety;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono;
Że mamy suszyć dzień jeden na tydzień,
Na jednem daniu w inne dnie poprzestać;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono;
Ze w nocy tylko spać będziem trzy godzin,
A we dnie nigdy oka nie zmrużymy,
Gdym ja miał zwyczaj spać w nocy jak dziecko,
A dnia połowę na noc zmieniać ciemną;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono,
Bo żadna księga śmiertelnym nie stanie
Za dobrą ucztę, kobietę i spanie.
Król.  Przysięga jednak wszystkiego ci wzbrania.
Biron.  Nie, królu, tego nie podzielam zdania.
Jam tylko przysiągł trzy lat tu przesiedzieć
I w starych księgach starą mądrość śledzić.
Longav.  Przysiągłeś; nie bądź daremnie upartym.
Biron.  Jeżelim przysiągł, to przysiągłem żartem,
Powiedz mi, proszę, co nauka znaczy?

Król.  Poznać to, czego nie znałbyś inaczej.
Biron.  Rzeczy zwyczajnym zmysłem niepojęte?
Król.  Tak, to nauki owoce są święte.
Biron.  Zgoda, przysięgam, że uczyć się będę,
Jak zakazaną naukę posiędę:
Gdzie szukać dobrej uczty i szklanicy,
Których mi prawo najwyraźniej broni;
Gdzie odkryć dziewkę o jasnej źrenicy,
Za którą próżno zwyczajny zmysł goni;
Jak, gdy przysięga nad sity surowa,
Złamać przysięgę, a dotrzymać słowa;
Jeśli nauka naukę tę daje,
Nieznane rzeczy w ten sposob poznaje,
To zgoda, chętnie w kole waszem staję.
Król.  Takie nauki, to nieprzyjaciele,
To puste pustych dowcipów wesele.
Biron.  Z wszystkich rozkoszy najniższą jest w cenie
Ta, co cierpieniem kupuje cierpienie;
Jak: szukać światła w starych ksiąg ciemności,
Kiedy zdradliwie prawda łudzi oczy;
Oko albowiem zbyt chciwe światłości
Samo się tylko zbytnim blaskiem mroczy,
I zanim mędrek, gdzie światło jest, zbada,
Na zgasłych oczach noc ciemna osiada
Naucz mnie raczej, jak w jasniejszem oku
Utopić oko, cieszyć się z promieni;
Jeśli w tych ogni oślepnę potoku,
Noc mą ich światło na wieczny dzień, zmieni.
Nauka, niby drugie słońce jasne,
Z wzgardą odpycha oko zbyt ciekawe,
Bo prócz cytaty na myśli nie własne,
Jaką z ksiąg starych mól wydobył strawę?
Chrzestny gwiazd ojciec na niebios sklepieniu,
Której ci każdą nazwie po imieniu,
Czy lepiej widzi w bladym nocy brzasku
Niż prostak, który wędruje w ich blasku?
Na zbytku wiedzy czcza sława osiada,
A lada chrzestny ojciec imię nada.

Król.  Co za nauka, by zbijać naukę!
Dumain.  I ile sztuki, by niesławić sztukę!
Longav.  Złe chwasty sieje, dobre zboże piele.
Biron.  Blizka tam wiosna, gdzie gęś gniazdo ściele.
Dumain.  Jak to stosujesz?
Biron.  Wszystko w swoim czasie.
Dumain.  Mało w tem sensu.
Biron.  Lecz do rymu zda się.
Król.  Biron jak w kwietniu przymrozek, ze złością
Morduje wiosny pierworodne dzieci.
Biron.  Czemuż ma lato swą dąć się pięknością,
Nim słowik z pieśnią do gaju przyleci?
Z poronionego kto cieszy się płodu?
Na Narodzenie Boże nie chcę róży,
Jak nie chcę w maju ni śniegu, ni lodu:
Lubię to tylko, co w swym czasie płuży.
Wy też na starość chcąc do ksiąg się włożyć,
Przez dach skaczecie, by furtkę otworzyć.
Król.  Wracaj do świata, co cię jeszcze mami.
Biron.  Raz słowo dałem, zostanę więc z wami.
Choć głupstwa ze mnie gorętszy obrońca
Niż z was czciciele anielskiej mądrości,
Wierny przysiędze, przecierpię do końca
Trzy lata postu i wstrzemięźliwości.
Pozwól mi prawo odczytać raz jeszcze,
Nim własnoręczny podpis mój umieszczę.
Król.  Twoja uległość od hańby cię zbawia.

Biron  (czyta). „Żadna kobieta nie zbliży się o milę do mojego dworu“ — Czy artykuł ten był już ogłoszony?
Longav.  Cztery dni temu.
Biron.  Zobaczmy karę. (Czyta) „pod karą utraty języka“. — Kto karę tę wymyślił?
Longav.  Kto wymyślił? Ja wymyśliłem.
Biron.  W jakim celu, słodki mój paniczu?
Longav.  By je surową odstraszać ustawą.
Biron.  Dla modnych panien niebezpieczne prawo.
(Czyta) „Item, mężczyzna, schwytany na rozmowie z kobietą w tych trzech lat przeciągu, ulegnie publicznej hańbie, której wybór zostawia się innym panom dworu“.

Sam musisz złamać artykuł ten panie;
Córka Francuzów króla tu przybywa,
Ambasadorka mądra, a cnotliwa,
I o niezwłoczne prosi posłuchanie.
Ojciec, chorobą o łoże rzucony,
O Akwitanii zwrot się dopomina;
Marne więc prawo, lub marnie w te strony
Śpieszy cudowna, królewska dziewczyna.
Król.  Jak nam to z myśli wyszło, przyjaciele?
Biron.  Mało tam rady, gdzie mądrości wiele;
Bo kto zbyt szuka nadziemskiej mądrości,
Zwykle o ziemskie nie dba powinności;
Gdy celu dojdzie przez tysiączne trudy,
Zdobywa miasto, które spalił wprzódy.
Król.  Dziś ten artykuł ostać się nie może:
Konieczność zmusza przyjąć ją na dworze.
Biron.  Konieczność z naszą zwadzi się przysięgą
W tych trzech lat ciągu trzy tysiące razy
Bo człek zwycięża przyrodzone skazy
Nie siłą woli, lecz łaski potęgą.
Ja zawsze powiem, gdy przełamię prawo:
To konieczności nie moją jest sprawą.
Podpiszę prawa, niech tak jak są, będą;
Kto je przekroczy na jedną choć jotę,
Będzie za karę wieczną miał sromotę:
Nie mnie jednego pokusy osiędą.
Słowo, co jeden wyrzec się wahałem,
Złamię ostatni, jak ostatni dałem.
Aleć rozrywkę jakąś znajdziem przecie?
Król.  A któżby wątpił. Na dworze, jak wiecie,
Mamy z Hiszpanii dziwnego szlachcica;
Darmo równego szukać mu na świecie,
Bo w głowie jego konceptów mennica;
Dla niego dźwięki własnego języka
Mają harmonię jak rajska muzyka;

Mądry kawaler bez apelu sądzi,
Kto w ceremoniach biegły, kto w nich błądzi;
On to, Armado, w wytchnienia godzinach,
Będzie nam prawił o rycerskich czynach
Mężów swej ziemi, które czas w swym pędzie
Przyprószył trochę zapomnienia pyłem;
Nie wiem, czy wam się podobać to będzie,
Co do mnie, zawsze brednie te lubiłem;
Ja go nadwornym gęślarzem mianuję.
Biron.  Zgoda, Armado, kawaler to znany;
On nowe słowa na urząd wciąż kuje,
Ostatniej mody rycerz pasowany.
Longav.  On więc i Łepak wszystkiemu poradzą,
A trzy nam lata godziną się zdadzą.

(Wchodzą: Tępak z listem i Łepak).

Tępak.  Który z was jest księciem we własnej osobie?
Biron.  To ten; przyjacielu, czego potrzebujesz?
Tępak.  Ja sam reprehenduję jego osobę, bo jestem jego dostojności konwisarzem, lecz chciałbym widzieć własną jego osobę we krwi i ciele.
Biron.  To on jest.
Tępak.  Signor Arme — Arme — poleca się waszej dostojności. Brzydkie dzieją się rzeczy na świecie. List ten opowie wam resztę.
Łepak.  Co się tam miele, na mnie się skrupi.
Król.  List od wspaniałomyślnego Armado.
Biron.  Jakkolwiek nizka treść być może, mam w Bogu nadzieję, że na szczytnych słowach nie braknie.
Longav.  Szczytne nadzieje, a nizka rzeczywistość. Daj nam, Boże, cierpliwość!
Biron.  Czy żeby słuchać, czy żeby nie słuchać?
Longav.  Żeby słuchać spokojnie, śmiać się umiarkowanie, albo od jednego i drugiego się wstrzymać.
Biron.  To będzie zależeć od tego, jak nas wysoko do wesołości nastroi.
Łepak.  Wszystko, co tam stoi, mnie się tyczy i mojego uczynku z Żakienettą; a uczynek ten jest, panie, że mnie schwytano z nią na uczynku.
Biron.  W jaki sposób?
Łepak.  Sposób i formę w trzech punktach wyłożę, jak następuje: widziano mnie z nią w folwarku, jak przy niej na ławie siedziałem; widziano mnie potem, jak poszedłem z nią do ogrodu, co razem wzięte, stanowi sposób i formę, jak następuje. Co do sposobu, jest to sposób, w jaki zwykle mężczyzna z kobietą rozmawia; co do formy, była to forma —
Biron.  A co do: jak następuje?
Łepak.  Co do: jak następuje, to zależy od nastąpić mającej kary; a niech Bóg dobrej sprawie dopomoże!
Król.  Czy chcecie słuchać listu z uwagą?
Biron.  Jakbyśmy słuchali wyroczni.
Łepak.  Tak to bywa, kiedy człowiek słucha podszeptów swojego cielska.
Król.  (czyta). „Wielki deputowany, niebios namiestniku, jedyny wszechrządco Nawarry, ziemski boże mojej duszy, a opiekunie i karmicielu mojego ciała“. —
Łepak.  Jeszcze ani słowa o Łepaku.
Król.  (czyta). „Tak więc się to stało“ —
Łepak.  Może się i tak stało, ale jeśli utrzymuje, że się to tak stało, to tylko tak, tak prawdę mówi.
Król.  Pokój!
Łepak.  Mnie i ludziom dobrej woli, którym jak mnie bić się nie chce.
Król.  Ani słowa więcej!
Łepak.  O cudzych sekretach, jeśli łaska, dobrotliwy panie.
Król.  (czyta). „Tak więc się stało: Oblężony przez żałobno-farbną melancholię zamierzyłem dać czarno-dręczącym humorom zbawienne lekarstwo zdrowiodającego powietrza, i jak jestem szlachcic, wyszedłem na przechadzkę. O której godzinie? O szóstej godzinie, gdy bydlęta najlepiej szczypią trawę; ptastwo najlepiej dziobie ziarno, a lud zasiada do uczty, która pospolicie nazywa się wieczerzą. Tyle co do czasu, kiedy? Teraz co do gruntu, gdzie? gdzie, chcę powiedzieć, przechadzać się zamierzyłem: grunt ten nosi nazwisko twojego parku. Teraz co do miejsca, gdzie? gdzie, chcę powiedzieć, byłem świadkiem tego bezwstydnego najniewłaściwszego wypadku, który wyciska z mego śnieżno-białego pióra hebanowo-farbny atrament, na który w tej chwili patrzysz, poglądasz, łub wzrok rzucasz. Więc co do miejsca, gdzie? Miejsce to leży między północą a wschodem, między wschodnim a zachodnim kątem twojego dziwnie powikłanego ogrodu. Tam to ujrzałem tego nizkodusznego pachołka, tego nikczemnego kiełbika twojej zabawy —
Łepak.  Mnie?
Król  (czyta). „tę ciemną, mołoumną duszę —
Łepak.  Mnie?
Król  (czyta). „tego płytkiego wasala —
Łepak.  Zawsze mnie?
Król  (czyta). „który, ile sobie przypominam, odpowiada na imię Łepak —
Łepak.  O, to ja!
Król  (czyta). „złączonego i sparzonego, wbrew twoim postanonowionym i publikowanym edyktom, twoim najwyraźniejszym statutom, z—z—o z—o, co za męka dla mej duszy, z kim powiedzieć —
Łepak.  Z dziewczyną.
Król  (czyta). „z córką naszej prababki Ewy, z białogłową, lub żeby łagodniejszego użyć wyrażenia, z niewiastą. Jego to, kłuty mojej wiernej powinności uczuciem, posyłam ci, by należną otrzymał karę, pod strażą komisarza waszej słodkiej dostojności, Antoniego Tępaka, męża dobrej sławy, prowadzenia się, obyczajów i kredytu.
Tępak.  To jest mnie, z przeproszeniem waszej wielmożności: nazywam się Antoni Tępak.
Król  (czyta). „Co do Żakienetty (tak się nazywa słabe naczynie, które schwytałem z wzwyż wyrażonym pachołkiem), zatrzymałem ją jako naczynie twoich praw surowości, a na najmniejszy znak twojej słodkiej woli, stawię ją do sądu. Twój w całem poświęceniu i serco-palącym ogniu powinności, Don Adriano de Armado“.
Biron.  Nie tak dobrze, jak się spodziewałem; najlepsza to jednak kompozycya, jaką kiedykolwiek słyszeć mi się zdarzyło.
Król.  Bez wątpienia, z najgorszych najlepsza. Ale ty, mopanku, co ty na to?
Łepak.  Zeznaję dziewczynę.
Król.  Czy słyszałeś o statucie?
Łepak.  Zeznaję, że słyszałem o nim wiele, ale baczyłem nań mało.
Król.  Statut skazuje na roczne więzienie każdego schwytanego z dziewczyną.
Łepak.  Ale ja nie byłem schwytany z dziewczyną, lecz z panienką.
Król.  Statut mówi także i o panienkach.
Łepak.  Ale to nie była panienka, to była dziewica.
Król.  I to statut powiedział; statut mówi wyraźnie: lub dziewicą.
Łepak.  Jeśli tak mówi statut, to ja przeczę jej dziewictwa: schwytano mnie z niezamężną niewiastą.
Król.  Ta niezamężna niewiasta na nic ci się nie przyda.
Łepak.  Jako żywo; niezamężna niewiasta bardzo mi się przyda.
Król.  Słuchaj teraz wyroku: skazany jesteś na tygodniowy post o wodzie i otrębach.
Łepak.  Wolałbym modlić się przez miesiąc o rosole i baraninie.

Król.  A Don Armado twoim będzie stróżem.
Bironie, oddaj więźnia w jego ręce. —
A teraz idźmy, związani ustawą,
Prowadzić życie święte i surowe.

(Wychodzą: Król, Longamlle i Dumain).

Biron.  Idę o zakład, kapelusz za głowę,
Że z dymem wkrótce całe pójdzie prawo.
Mopanku, w drogę!

Łepak.  Cierpię za prawdę, panie, bo prawda, że mnie schwytano z Żakienettą, i że Żakienetta prawdziwą jest dziewicą. Witaj więc, gorzki kielichu pomyślności! Prędzej lub później uśmiechnie się smutek, a tym czasem ukój się, boleści! (Wychodzą).


SCENA II.
Inna część parku, przed domem Armada.
(Wchodzą: Armado i Ćma).

Armado.  Paziu, co się to znaczy, gdy melancholia ogarnia wielką duszę?
Ćma.  To znaczy niewątpliwie, że wielka dusza będzie smutna.
Armado.  Smutek i melancholia to jedno i to samo, drogi wyrostku.
Ćma.  Bynajmniej, bynajmniej, mój panie, bynajmniej.
Armado.  Jak rozróżniasz smutek od melancholii, kruchy młodzieniaszku?
Ćma.  Przez potoczny wykład ich skutków, mój twardy staruszku.
Armado.  Dlaczego twardy staruszku? dlaczego twardy staruszku?
Ćma.  Dlaczego kruchy młodzieniaszku? dlaczego kruchy młodzieniaszku?
Armado.  Powiedziałem: kruchy młodzieniaszku, jako stosowny epitet, właściwy twoim młodym latom, które słusznie możemy nazwać kruchemi.
Ćma.  A ja powiedziałem: twardy staruszku, jako tytuł właściwy twoim podeszłym latom, które słusznie możemy nazwać twardemi.
Armado.  Pięknie i stosownie.
Ćma.  Jak to rozumiesz, panie? Czy ja piękny, a moja odpowiedź stosowna, czy ja stosowny, a moja odpowiedź piękna?
Armado.  Ty jesteś piękny, bo mały.
Ćma.  Mało piękny, gdy mały; a dlaczego stosowny?
Armado.  Dlatego stosowny, że żywy.
Ćma.  Czy to mówisz, panie, na moją pochwałę.
Armado.  Na twoją zasłużoną pochwałę.
Ćma.  Mógłbym to samo powiedzieć na pochwałę węgorza.
Armado.  Jakto, że węgorz dowcipny?
Ćma.  Że węgorz jest żywy.
Armado.  Chciaiem powiedzieć, że jesteś żywy w odpowiedziach. Krew mi psujesz.
Ćma.  Przestaję na tej odpowiedzi.
Armado.  Przeciwianie się nie popłaca u mnie.
Ćma.  (na str.). Wierzę bardzo, bo nie masz szeląga.
Armado.  Przyrzekłem trzy lata, razem z księciem, nauce poświęcić.
Ćma.  Godzina wystarczy.
Armado.  Być nie może.
Ćma.  Ile czyni trzy razy jeden?
Armado.  Nie jestem mocny w rachunkach; to dobre dla szynkarczyka.
Ćma.  Wszak jesteś szlachcicem i szulerem, mój panie?
Armado.  Nie przeczę; jedno i drugie jest pokostem doskonałego kawalera.
Ćma.  Więc wiesz niewątpliwie, ile czyni as do dwójki przyrzucony.
Armado.  Czyni dwa więcej jeden.
Ćma.  A co nikczemne pospólstwo nazywa trzy.
Armado.  Prawda.
Ćma.  Jeżeli tak jest, mój panie, gdzież są trudności nauki? Już się nauczyłeś, co to jest trzy w mgnieniu oka, a jak łatwo do wyrazu trzy dodać lata i uczyć się trzy lata w dwóch wyrazach: toby ci i tańczący koń powiedział.
Armado.  Cudowny rachunek!
Ćma.  (na str.). Który sprowadza cię do zera.
Armado.  Teraz wyznam ci, że się zakochałem; a że miłość poniża żołnierza, zakochałem się w nizkiego rodu dziewce. Gdyby dobyta szabla przeciw miłosnym humorom mogła mnie uwolnić od grzesznych o niej myśli, zabrałbym żądze do niewoli i przedał je jakiemu francuskiemu dworakowi za ukłon ostatniej mody. Gardzę westchnieniami, i sądzę, że należałoby mi wykląć się Kupidyna. Pociesz mnie, mój paziu, powiedz, jacy sławni ludzie byli zakochani?
Ćma.  Herkules, mój panie.
Armado.  O, słodki Herkulesie! Więcej powagi, mój paziu, przytocz mi więcej, o słodki mój paziu, a niech to będą ludzie dobrej sławy i nieugiętego charakteru.
Ćma.  Samson, mój panie. To mi dopiero był człowiek nieugięty; toć on nosił na barkach bramy miasta jak tragarz, a był zakochany.
Armado.  O krzepki Samsonie! o barczysty Samsonie! O tyle jestem lepszy od ciebie na szable, o ile ty lepszy ode mnie na noszenie bram miejskich. I ja też jestem zakochany. Kto była kochanka Samsona, droga ćmo moja? Ćma.  Kobieta, panie.
Armado.  Jakiej cery?
Ćma.  Wszystkich czterech, albo trzech, albo dwóch, albo żadnej ze czterech.
Armado.  Ale powiedz mi dokładnie, jakiej cery?
Ćma.  Zielonej jak morska woda.
Armado.  Czy to ze czterech cer jedna?
Ćma.  Jak nauczają książki, panie, a do tego najlepsza ze wszystkich.
Armado.  Prawda, że kolor zielony jest kolorem kochanków, ale żeby wziąć kochankę zielonego koloru, nie sądzę, żeby Samson wiele miał do tego powodów. Kochał ją zapewne dla jej rozumu?
Ćma.  Zgadłeś, panie, bo miała rozum zielony.
Armado.  Cera mojej kochanki to niepokalana białość i czerwoność.
Ćma.  Bardzo pokalane myśli kryją się zwykłe pod tak niepokalanymi kolorami.
Armado.  Wytłómacz się jaśniej, paziu mój, głęboko ćwiczony.
Ćma.  Dowcipie mojego ojca, a matki mojej języku, przybądź mi na pomoc!
Armado.  Słodka inwokacya dla dziecięcia, prześliczna i patetyczna!

Ćma.  Gdy róża z lilią lica jej kryje,
Kto poznać błędy jej zdoła,
Kiedy błąd każdy róże wywoła,
A każda trwoga lilie?
Ni kiedy grzeszy, ni gdy się boi,

Żaden nie zgadnie młodzieniec:
Bo zawsze bladość, zawsze rumieniec
Jasne oblicze jej stroi.

Niebezpieczne to, panie, wiersze dla białego i czerwonego koloru.
Armado.  Czy nie przypominasz sobie, mój paziu, ballady o królu i żebraczce?
Ćma.  Świat dopuścił się podobnej ballady, jest temu lat trzysta, ale nie sądzę, żeby ją teraz znaleźć gdzie można było; zresztą, gdyby się nawet i znalazła, na nicby się nie przydała ani treścią, ani nutą.
Armado.  Dołożę starania, żeby ten przedmiot traktowany był na nowo; będzie to dla mnie potężny przykład na obronę mojego błędu. Kocham wieśniaczkę, paziu, którą schwytałem w parku z tem rozumnem bydlęciem Łepakiem. Zasłużyła —
Ćma  (na str.). Na chłostę i na lepszego niż mój pan, kochanka.
Armado.  Śpiewaj mi, paziu; duch mój omdlewa z miłości.
Ćma.  Dziwi mnie to nie pomału, gdy w sercu nosisz tak lekką dziewkę.
Armado.  Śpiewaj, powtarzam!
Ćma.  Poczekaj, panie, aż ludzie ci przejdą.

(Wchodzą: Tępak, Łepak i Żakienetta).

Tępak.  Książę poleca ci, panie, abyś trzymał Łepaka pod dobrą strażą, nie dozwalał mu ani uciechy, ani pokuty, a trzy razy na tydzień pościć kazał. Co do tej panienki, polecono mi w parku ją trzymać jako mleczarkę. Żegnam cię, panie.
Armado.  Zdradzam się rumieńcem. — Dziewczyno!
Żakien.  Kawalerze!
Armado.  Odwiedzę cię w altanie.
Żakien.  Jak się zdarzy.
Armado.  Znam miejsce.
Zakien.  Chryste, jaki z was mędrek!
Armado.  Opowiem ci cuda.
Żakien.  Z taką facyatą?
Armado.  Kocham cię.
Żakien.  Nie pierwszyzna mi to słyszeć.
Armado.  Bywaj mi więc zdrowa!
Żakien.  Niech wam towarzyszy pogoda!
Tępak.  Dalej Żakienetto, nie traćmy czasu!

(Wychodzą: Tępak i Żakienetta).

Armado.  Będziesz pościł za twoje grzechy, nicponiu, póki nie otrzymasz przebaczenia.
Łepak.  Spodziewam się, panie, że jeśli muszę pościć, to z pełnym żołądkiem.
Armado.  Czeka cię ciężka pokuta.
Łepak.  To lepsza moja dola, niż waszych ludzi, których lekka jest płaca.
Armado.  Poprowadź tego hajdamaka, a zamknij go dobrze.
Ćma.  Marsz więc, grzeszny niewolniku, w drogę!
Łepak.  Nie zamykaj mnie, łaskawy panie, dozwól mi pościć na wolnem powietrzu.
Ćma.  Nie, nie, mopanku, będziesz żył powietrzem, ale pod kluczem.
Łepak.  Dobrze, dobrze, jeśli zobaczę, kiedy wesołe dnie utrapienia, które widziałem, zobaczycie —
Ćma.  Co zobaczymy?
Łepak.  Nic, panie ćmo, nic, chyba co się pokaże. Nie rzecz to więźniów zbyt milczeć w gadaniu, nic więc nie powiem. Dzięki Bogu, mam tak mało, jak i drudzy, cierpliwości, mogę siedzieć spokojnie.

(Wychodzą: ćma i Łepak).

Armado.  Kocham nawet ziemię, która jest nizka, po której stąpa jej trzewik, który jest niższy, który nosi jej noga, która jest najniższa. Jeśli kocham, krzywoprzysięgnę, (co jest wielkim dowodem wiarołomstwa), a jak może być wierną miłość, która się rodzi z niewiary? Miłość, to mara; miłość, to dyabeł; niema złego anioła prócz miłości. A przecie pokusom jej uległ Samson, choć wielką miał siłę; a przecie Salomon dał się jej uwieść, choć wielki miał rozum. Strzały Kupidyna były za twarde dla herkulesowej maczugi, trudno, żeby im sprostała hiszpańska szabla. Pierwsza i druga reguła mojej sztuki na nic się tu nie przyda; on szydzi z passado, śmieje się z pojedynku. To jego hańbą, że go nazywają chłopięciem, ale to jego chwalą, że mężów podbija. Żegnaj więc, odwago! rdzewiej moja szablo! umilknij, bębnie! bo wasz rycerz zakochany, tak jest, kocha. Bądź mi pomocą, boże rymów! bo niewątpliwie powiję sonet. Koncypuj więc, mój dowcipie, a pisz, moje pióro! bo mam w myśli całe foliały poezyi (wychodzi).


AKT DRUGI.
SCENA I.
Inna część parku. Pawilon i namioty w odległości.
(Wchodzą: Księżniczka francuska, Rozalina, Marya, Katarzyna, Boyet, Panowie i Służba).

Boyet.  Zbudź teraz, pani, twe najlepsze myśli,
Zważ, kto cię wysłał ojciec, król potężny —
Do kogo wysłał, jaki cel poselstwa.
Sama, wysoko przez świat poważana,
Idziesz traktować z jedynym dziedzicem
Doskonałości, jakie kiedykolwiek
Męża zdobiły — z monarchą Nawarry.
Celem układów Akwitańska ziemia,
Godna za posag dla królowej służyć.
Bądź teraz szczodrą w użyciu tych wdzięków,
Które natura dała ci z szczodrotą,
Całą z nich bowiem okradła przód ziemię,
Ażeby wszystkie zlać na ciebie jedną.
Księżnicz.  Wierzaj, ma piękność, jakkolwiek uboga,
Nie potrzebuje wymowy twej kwiatów;
Cenę piękności sąd oka stanowi,
A nie lichego język tandetnika.
Mniej czuję dumy pochwał twych słuchając,
Niż ty radości, że z takim dowcipem

Rozgłaszasz mojej piękności pochwały. —
A teraz, rada za radę; mój panie,
Wiesz, bo się wszędzie wieść o tem rozbiegła,
Że król Nawarry związał się przysięgą,
Na dwór milczący kobiet nie przypuszczać,
Aż trzy lat spędzi na ciężkiej nauce.
Nim więc przestąpim bramy zakazane,
Sądzę, że naszą pierwszą powinnością
Wybadać dobrze, jaka jego wola.
Pełna ufności w twej pięknej wymowie,
Ciebie za mego biorę pośrednika;
Idź, mów, że córka francuskiego króla
O osobiste prosi posłuchanie
W sprawach najmniejszej zwłoki nie cierpiących.
Spiesz się, my będziem na odpowiedź czekać,
Jak czeka na nią suplikant pokorny.
Boyet.  Dumny z poselstwa wykonać je spieszę (wychodzi).
Księżnicz.  Zawsze się duma z dobrą spieszy wolą.
Kto mi z was powie panów tych nazwiska,
Co razem z księciem mądrość ślubowali?
1 Pan.  Pierwszy Longaville.
Księżnicz.  Kto zna tego męża?
Marya.  Ja go znam, pani, widziałam go bowiem
W Normandyi, kiedy dziedzic Perigordu
Jana Fokonbrydż[1] córkę brał za żonę.
Wszyscy mu wielkie przyznają zdolności:
ćwiczony w sztukach, orężem wsławiony;
Jedyną plamą cnót jego piękności,
(Jeśli co może plamić cnoty piękność)
Dowcip za ostry, za uparta wola;
Bo kiedy dowcip wszystko może kąsać,
Wola upornie radzi nie oszczędzać,
Ktokolwiek mu się dostanie na język.
Księżnicz.  Więc, jak się zdaje, wesoły szyderca?
Marya.  To sąd przynajmniej wszystkich, co go znają.
Księżnicz.  Dowcipy takie zwykle więdną z wiekiem.

Kto z nim jest więcej?
Katarz.  Dumain, szlachcic miody,
Wszystkim cnotliwym dla cnót swoich drogi.
Choć silny, nie wie, co jest siłą krzywdzić;
Dość ma dowcipu, by upięknić brzydkość,
A dość piękności, by dowcip zastąpić.
Raz go widziałam u księcia Alenęon,
A wszystko dobre, co tu o nim mówię,
Mniej niż nic waży przy jego wartości.
Rozalina.  Był tam z nim razem trzeci z mędrców koła,
Nazwiskiem Biron, jeśli się nie mylę.
Nigdy godziny spędzić mi nie przyszło
Z weselszym mężem, choć nigdy wesołość
Z przyzwoitości fug nie wystąpiła.
Oczy u niego służą dowcipowi,
Wszystko albowiem, co mu w oko wpadnie,
Dowcip przerabia na wesołe żarty,
A język, tłómacz dowcipu wymowny,
W tak piękne słowa te żarty ubiera,
Że starzec słucha powieści jak dziecko,
A młodzież stoi jakby w zachwyceniu:
Taka jest słodycz we wszystkiem, co mówi.
Księżnicz.  Bóg z wami, panie, czyście zakochane,
Że każda swego tak szczodrze ubiera
We wszystkie skarby pochwały bez granic?

(Wchodzi Boyet).

Marya.  Otóż i Boyet.
Księżnicz.  I cóż nam przynosisz?
Boyet.  O twem przybyciu król był uprzedzony,
I nim mnie ujrzał, na twoje przyjęcie
Z towarzyszami spieszyć się gotował.
Ale zarazem doszła mnie wiadomość,
Że chce na polu, w namiotach was trzymać,
(Jak oblężnicze dworu swego wojsko)
Aby nie złamać raz danej przysięgi,
Bram nie otworzyć pustego pałacu.
Ale się zbliża i sam król Nawarry.

(Damy biorą maski. — Wchodzą: Król, Longavilie, Dumain, Biron i Orszak).

Król.  Piękna księżniczko, witaj na mym dworze!
Księżnicz.  Piękność oddaję ci, królu, wzajemnie; ale powitanie
trochę zawczesne, bo dach tego pałacu za wysoki na
dach twojego zamku, a puste pola za nizką podłogą,
abym na niej przyjęła gościnne powitanie.
Król.  W pałacu godne powitanie znajdziesz.
Księżnicz.  Wiedź mnie tam wprzódy, powitasz mnie potem.
Król.  Słuchaj mnie, pani, złożyłem przysięgę —
Księżnicz.  Bóg z tobą, panie, bo krzywoprzysięgniesz.
Król.  Nie, za świat cały, przynajmniej z mej woli.
Księżnicz.  Przysięgę jednak z własnej woli złamiesz.
Król.  Na co przysiągłem, nie wiesz jeszcze, pani.
Księżnicz.  Gdyby ode mnie nie więcej król wiedział,
Ta nieświadomość byłaby rozumem,
Gdy teraz wiedza jest nieświadomością.
Słyszałam, królu, żeś się zobowiązał
Twojego domu progu nie przekroczyć;
Strzedz tej przysięgi, grzechem jest śmiertelnym,
Grzechem śmiertelnym, przysięgę tę złamać.
Lecz daruj, panie, zbytek mej śmiałości,
Nie mnie przystoi uczyć uczyciela.
Racz teraz przejrzeć pismo to, a potem
Poselstwu memu spieszną dać odprawę.

(Wręcza mu papier).

Król.  Odpowiem spiesznie, jeśli będzie można.
Księżnicz.  Spieszny mój odjazd na dobre posłuży:
Krzywoprzysięgniesz, gdy zostanę dłużej.
Biron  (do Rozaliny). Czy raz w Brabancie nie tańczyłem z tobą?
Rozalina.  Czy raz w Brabancie nie’ tańczyłam z tobą?
Biron.  O, niewątpliwie.
Rozalina.  Na co więc daremne
Robić pytania?
Biron.  Nie bądź tak porywcza.
Rozalina.  Twoje niewczesne drażnią mnie pytania.
Biron.  Za żartki dowcip twój prędko mnie znuży.
Rozalina.  Wprzód jednak jeźdźca zostawi w kałuży.

Biron.  Powiedz mi, proszę, która jest godzina?
Rozalina.  O którą zwykli pytać się szaleńcy.
Biron.  Niech na twą maskę boża spadnie laska.
Rozalina.  I na oblicze, które kryje maska.
Biron.  I niech jej ześle stado wielbicieli.
Rozalina.  Byleśmy w stadzie ciebie nie widzieli.
Biron.  Nie bój się tego — wolę się usunąć.
Król.  Księżniczko, ojciec twój, w tym pisze liście,
Że sto tysięcy talarów wypłacił,
Co jest połową sum przez mego ojca
Śród długich wojen za niego wydanych.
Lecz choćby nawet — co nie jest — ta suma
Doszła rąk moich lub mojego ojca,
To pozostaje zawsze do spłacenia
Talarów bitych drugie sto tysięcy,
W zastaw za które trzymam Akwitanię,
Chociaż zastawu cenę dług przechodzi.
Jeśli więc ojciec twój a król francuski
Chce się z należnej uiścić połowy,
Chętnie się zrzeknę praw do Akwitanii
I dobrą przyjaźń na później zachowam.
Ale, jak widzę, król inaczej myśli,
Bo zamiast spłacić owe sto tysięcy,
By zastawione odebrać dzielnice,
On się domaga, ażebym mu zwrócił
Bitych talarów pierwsze sto tysięcy,
Gdybym ja wolał Akwitanię zwrócić,
(Ziemie przez długą wojnę spustoszone)
A dług ojcowski w gotowiźnie dostać.
Piękna księżniczko, gdyby te żądania
Wszystkich rozsądnych nie przeszły ustąpień,
Dla twej miłości chętnie byłbym gotów
Więcej ustąpić, niż rozsądek radzi,
Byłeś z radością kraj mój opuściła.
Ksieżnicz.  Mojego ojca, króla, krzywdzisz, panie,
I równie krzywdzisz czystą swoją sławę,
Gdy wbrew zaprzeczasz odebraniu sumy,
Która wam wiernie była wypłaconą.

Król.  Przysięgam, nigdy o niej nie słyszałem.
Dowiedź mi tego, zwrócę ją natychmiast,
Lub bez oporu oddam Akwitanię.
Księżnicz.  Niech więc tak będzie, trzymam cię za słowo.
Boyecie, pokaż kwity podpisane
Na odebraną całą sumę.
Król.  Pokaż.
Boyet.  W tej chwili jeszcze nie przyszły papiery.
W których są kwity i inne dowody,
Lecz jutro wszystkie przedstawię ci, królu.
Król.  To mi wystarczy; zawsze jestem gotów
Wszystkie rozsądne podpisać warunki.
Tymczasem, pani, racz przyjąć gościnność,
Którą mój honor, bez krzywdy honoru,
Twojej godności może ofiarować.
Bram mych, księżniczko, nie możesz przestąpić,
Ale tu znajdziesz tak szczere przyjęcie,
Iż powiesz, że w mem sercu masz przytułek,
Którego pałac mój dać nie był w stanie.
Na dniu jutrzejszym odwiedzim cię znowu.
Księżnicz.  Niech towarzyszem twoim pokój będzie!
Król.  A twe życzenia niech się spełnią wszędzie!

(Wychodzi Król z Orszakiem).

Biron  (do Rozaliny). Mojemu sercu polecę cię, pani.
Rozalina.  O, pokaż, proszę, chciałabym je widzieć.
Biron.  Ach, gdyś mogła jęki jego słyszeć!
Rozalina.  Szaleniec chory?
Biron.  Tak, chory na serce.
Rozalina.  Na serce doktor krwi puszczenie radzi.
Biron.  Czy mu to ulży?
Rozalina.  Próba nie zawadzi.
Biron.  Niech więc twe oczy będą mi lancetem.
Rozalina.  Zrób lepiej, moim posłuż się sztyletem.
Biron.  Żyj długo, pani!
Rozalina.  Ty żyj krótko, panie!
Biron.  Na dzięki czasu mi dzisiaj nie stanie (oddala się).
Dumain  (do Boyeta). Przebacz mi, proszę, co to jest za dama?
Boyet.  To Rozalina, dziedziczka Alençon.

Dumain.  Piękne stworzenie. Dziękuję i żegnam (wychodzi).
Longav.  (do Boyeta). Co to za dama w tej białej spódnicy?
Boyet.  Wziąć za kobietę mógłbyś ją przy świecy.
Longav.  Ja się o imię jej pytałem ciebie.
Boyet.  To jest jej własność, chowa ją dla siebie.
Longav.  Powiedz przynajmniej, czyją ona córką?
Boyet.  Córką swej matki, jak mówią, jak wierzę.
Longav.  Niechże twej mądrej głowy Pan Bóg strzeże!
Boyet.  Tylko mój panie, nie gniewaj się, proszę:
To jest dziedziczka domu Pokonbrydżów.
Longav.  Gniew mój już ostygł. Dziewka urodziwa.
Boyet.  I ja tak myślę, jeśli wieść prawdziwa.

(Wychodzi Longamlle).

Biron  (do Boyeta). Kto jest ta w toku wysmukła dziewczyna?
Boyet.  Jak powiadają, zwie się Katarzyna.
Biron.  Zamężna?
Boyet.  Tylko z swymi kaprysami.
Biron.  Żegnam na teraz; na teraz Bóg z wami!

(Wychodzi. Damy zdejmują maski).

Marya.  Ten to jest Biron, szlachcic złotousty,
Każde u niego słowo koncept pusty.
Boyet.  A każdy koncept puste tylko słowo.
Księżnicz.  Słusznie odbiłeś słowem każde słowo.
Boyet.  Dwa równie twarde starły się tarany.
Marya.  Może barany zarówno gorące.
Boyet.  O! prawda, jabym baranku kochany,
Chciał być baranem, i na ust twych łące
Trawkę mą szrzypać.
Marya.  Chcesz siebie żarcikiem
Zrobić baranem, a mnie pastewnikiem?
Boyet.  I paść się na nim (chce ją pocałować).
Marya.  Nie, nie, głowo pusta,
Jeszcze gromadzkie nie są moje usta,
Chociaż w dwóch panów posiadaniu stoją.
Boyet.  Kto ci panowie?
Marya.  Ja z fortuną moją.
Księżnicz.  Dowcip z dowcipem ciężko jest pogodzie;
Lecz miast niewczesne pojedynki zwodzić,

Zrobicie lepiej, gdy skończycie swary,
By spoinie napaść na króla Nawarry
I na pedantów jego klikę całą.
Boyet.  Jeśli mnie zdanie me nie oszukało,
(A rzadko zwodzi, w oczach bowiem czyta,
Co w głębiach serca rośnie i zakwita)
Król jest dotknięty.
Księżnicz.  Czem takiem, prosimy?
Boyet.  My, kochankowie, afektem to zwiemy.
Księżnicz.  A skąd to wnosisz?
Boyet.  Istność jego cała
Ciekawą żądzą z ócz mu wyglądała.
Przez oczy jego serce się pyszniło,
Ze twarz twą rytą jak agat nosiło.
Język, co widzieć nie mógł jej, gdy mówił,
Zamilkł i w oczach mu się usadowił,
I wszystkie zmysły w zmysł jeden się zlały
I na cud cudów razem poglądały,
Tak wszystkie były w źrenicach ujęte,
Jak dyamenty w krysztale zamknięte,
Które wzrok ślepią ogni swoich falą
I przechodzących żądzą kupna palą.
Na twarzy zachwyt tak wrył się głęboko,
Ze miłość z ócz mu każde czyta oko.
Jutro ci oddam wszystkie jego włości,
Ty mu daj tylko całunek miłości.
Księżnicz.  Śpieszmy się, idźmy, bo Boyet gotowy —
Boyet.  Co okiem dojrzał, opowiedzieć słowy.
Ja oczom jego pożyczam języka,
I tylko prawda z ust się mych wymyka.
Rozalina.  Mądry w miłości, mówisz, jakby książka.
Marya.  Wieści od wnuka Kupida odbiera.
Rozalina.  To matką druga była mu Wenera,
Bo ojciec brzydal.
Boyet.  O, szalone dziewki,
Czy nie słyszycie?
Marya.  Nie.
Boyet.  To choć widzicie —

Rozaiina.  Drogę przed nami.
Boyet.  Którą pośpieszycie.
Rozmowa z wami, to nie są przelewki. (Wychodzą).


AKT TRZECI.
SCENA I.
Inna część parku.
(Wchodzą: Armado i Ćma).

Armado.  Świergocz, mój paziu, zachwyć mój zmysł słuchu.
Ćma  (śpiewa). Concolinel[2].
Armado.  Słodka nuta! Idź teraz, młoda latorośli, weź ten klucz, wypuść z klatki parobka i przyprowadź go tu co żywo. Zamierzam posłać przez niego list do mojej kochanki.
Ćma.  Czy chcesz, panie, zyskać serce twojej kochanki francuskim kołowrotkiem?[3]
Armado.  Co, mam po francusku szwargotać i język jak kołowrotek obracać?
Ćma.  Nie, doskonały mój panie, ale zanuć piosneczkę końcem języka, nogą wybijaj takt kanaryjskiego tańca, ażeby słowom dodać efektu, wywracaj oczy, wywzdychiwaj jedną nutę po drugiej to z gardła, jakbyś połknął miłość, o miłości śpiewając, to przez nos, jakbyś zażył miłość, miłość wąchając, z kapeluszem zapuszczonym niby okap na sklep twoich oczu, z rękami skrzyżowanemi na wklęsłym twoim brzuszku, jak królik na rożnie, lub z pięściami w kieszeniach, jak człowiek na starym obrazie; a nie upieraj się długo przy jednej piosneczce, wypuść trzy nuty i zaraz co nowego. Na tem stoi kawalerska doskonałość, to kawalerska sztuka, którą się łowią dziewczyny, które i bez tego ułowićby się dały, bo u kobiet ci mają najlepsze noty (zanotuj to sobie, panie), którzy na takich rzeczach najlepiej się znają.

Armado.  A gdzie to kupiłeś tyle doświadczenia?
Ćma.  Za własne trzy grosze obserwacyi.
Armado.  Ale ot, lecz niestety —
Ćma.  Koń drewniany, zapomniany[4].
Armado.  Chcesz moją kochankę drewnianym koniem nazywać?

Ćma.  Nie wcale, mój panie, bo drewniany koń, to źrebak, a pańska kochanka jest pewno mierzynką. Ale czy zapomniałeś, panie, o twojej kochance?
Armado.  Prawie zupełnie.
Ćma.  Niedbały studencie! Wyryj ją sobie dobrze w pamięci.
Armado.  W pamięci i sercu, mój paziu.
Ćma.  I w wątrobie, mój panie; że to konieczne, dowiodę.
Armado.  Czego dowiedziesz?
Ćma.  Że będzie ze mnie człowiek, jak urosnę, a zaraz, Że moje trzy punkta prawdziwe. Masz ją w pamięci, bo nie możesz jej mieć w objęciach; masz ją w sercu, bo ją kochasz serdecznie; masz ją w wątrobie, bo ci się żółć poruszyła, że nie możesz jej posiadać.
Armado.  Wszystkie trzy punkta sprawdziły się na mnie.
Ćma.  A choćby się ich i trzy razy więcej sprawdziło, to i tak z wszystkiego będzie zero.
Armado.  Sprowadź tu pachołka; musi list mój do niej ponieść.
Ćma.  Sympatyczna to ambasada: koń w poselstwie od osła.
Armado.  Hę, co tam mruczysz?
Ćma.  Mówię, panie, że musisz posłać tego osła na koniu, bo chodzi powoli. Ale idę.
Armado.  Droga niedaleka; śpiesz się.
Ćma.  Szybko jak ołów’, panie.

Armado.  Jak to rozumiesz, piękny dowcipnisiu?

Wszak ołów’ to metal ciężki, leniwy ł powolny.
Ćma.  Minime, panie, co się znaczy bynajmniej.
Armado.  Ołów’, powtarzam, metal jest leniwy.
Ćma.  A ty, mój panie, w sądach popędliwy:
Wypchnięty z strzelby ołów’ czy leniwy?
Armado.  Ha! ha! zabawny retoryczny dymek.
Mnie, widzę, strzelbą, siebie zrobił kulą:
Więc na parobka mojego cię cisnę.
Ćma.  Ognia! mój panie, a jak kula świsnę (wychodzi).
Armado.  Bystry to chłopak, rozkoszne stworzenie!
O, gwiazdy! do was moje ślę westchnienie!
Męstwo ucieka, ból duszę zalega.
Ale, jak widzę, herold mój nadbiega.

(Wchodzą: Ćma i Łepak).

Ćma.  Cuda, panie, cuda! Łeb zwichnął nogę!
Armado.  Jakaś szarada, jakaś zagadka. Więc wydeklamuj mi envoy[5].
Łepak.  Na co tu szarady i zagadki, na co envoy; to nie maść żadna. Babkowe liście, panie, babkowe liście; ni envoy, ni maść żadna, tylko babkowe liście, panie.
Armado.  Na cnotę, do śmiechu mnie pobudzasz; twoja głupia myśl porusza mi śledzionę; wzdęte płuca zmuszają mnie do śmiesznego śmiechu. O, przebaczcie mi, moje gwiazdy! Toć ta pusta pałka bierze maść za envoy, a wyraz envoy za maść.
Ćma.  Alboż inaczej myślą uczeni? Czy w envoy niema namaszczenia?

Armado.  Nie, paziu, to epilog, a prościej te słowa,
W których jaśniej poprzednia wyłuszcza się mowa.
Wyjaśnię to przykładem:
Bąk i małpa i lis stary,
Że trzej, byli nie do pary.
To jest morał, a teraz envoy.
Ćma.  Ja dodam envoy, panie, powtórz tylko morał.

Armado.  Bąk i małpa i lis stary,
Że trzej, byli nie do pary.
Ćma.  Dopiero gdy gęś przybyła
Czwarta, wszystkich poparzyła.

Teraz ja zacznę twój morał, a ty. panie, powtórz moje envoy.

Bąk i małpa i lis stary
Że trzej, byli nie do pary.
Armado.  Dopiero gdy gęś przybyła
Czwarta, wszystkich poparzyła.

Ćma.  Doskonałe to envoy, co się kończy na gęsi. Czy chciałbyś co więcej?

Łepak.  Gęsią przez własne paź zrobił go usta,
Niezgorszy handel, jeżeli gęś tłusta.
Ja zawsze na tem i skończę i zacznę,
Że gdzie gęś tłusta, tam envoy smaczne.
Armado.  Dość na tem. Jak ta dysputa wyrosła?
Ćma.  Łeb zwichnął nogę w oczach twego posła;
Tom rzekł, ty, panie, zażądałeś envoy.
Łepak.  A ja babkowych zażądałem liści;
I stąd dysputa; paź przyniósł ci, panie,
Tłuściuchne envoy, gęś, którą kupiłeś.
I na tem, sądzę, targ skończył się cały.
Armado.  Ale powiedz, jak Łepak zwichnął sobie nogę?
Ćma.  Opowiem wszystko jasno i dobitnie.

Łepak.  Nie może opowiadać jasno, kto rzeczy nie czuje; do mnie więc, Ćmo, envoy to należy.

Ja, Łepak, gdy się z mej kozy wymknąłem,
Na progu turmy nogę tę zwichnąłem.
Armado.  Nie mówmy o tej materyi.
Łepak.  Póki się jej nie zbierze więcej na mojej nodze.
Armado.  Słuchaj, Łepaku, wyzwolę cię.

Łepak.  Może w jakiem grzesznem rzemiośle: to mi wygląda na envoy, to mi coś pachnie gęsią.
Armado.  Na moją duszę, prostaku, chcę powiedzieć, że dam ci wolność, że oswobodzę twoją osobę; przed chwilą byłeś zamurowany, zamknięty, uwięziony, związany.
Łepak.  Prawda, wszystko prawda, a teraz, panie, chcesz być moim purgansem, chcesz mi dać rozwolnienie.
Armado.  Daję wolność, wypuszczam cię z turmy pod tym jedynie warunkiem, że niniejsze oznajmienie oddasz w ręce wieśniaczki Żakienetty. To twoja remuneracya, (daje mu pieniądze) bo najlepszym stróżem mojego honoru jest szczodrobliwość dla sług moich, ćmo, za mną! (Wychodzi).

Ćma.  Żegnaj Łepaku.
Łepak.  O, kosztowny łucie
Biron.  Ludzkiego mięsa! tybyś żyda sprzedał!

(Wychodzi ćma).

A teraz zobaczmy jego remuneracyę. Remuneracya! To łaciński wyraz na trzy szelągi. Trzy szelągi, remuneracya. Ile za tę tasiemkę? — Grosz. — Nie, dam ci remuneracyę, i dobiłem targu. Remuneracya! to piękniejszy wyraz niż talar niemiecki. Odtąd, w kupnie i sprzedaży tylko na remuneracye będę rachował.

(Wchodzi Biron).

Łepak.  Ha, to ten poczciwy hultaj, Łepak! Szczęśliwe spotkanie.
Powiedz mi, proszę, mój panie, ile łokci ponsowej wstążki można kupić za remuneracyę?
Biron.  Co to jest remuneracya?
Łepak.  Co? trzy szelągi.
Biron.  Tyle właśnie, ile można kupić jedwabiu za trzy szelągi.

Łepak.  Dziękuję ci, dostojny panie, Bóg z tobą!
Biron.  Czekaj, potrzebna mi jest twoja pomoc;
Jeśli na moją zasłużyć chcesz łaskę,
Zrób mi to, o co zamierzam cię prosić.
Łepak.  Kiedy chcesz, panie, żebym to zrobił?
Biron.  Dziś popołudniu.
Łepak.  Zrobię chętnie. Do zobaczenia.
Biron.  Aleć jeszcze nie wiesz, co masz zrobić.
Łepak.  Dowiem się, jak zrobię.
Biron.  Żeby zrobić, musisz wprzódy wiedzieć, co masz zrobić.
Łepak.  Przyjdę do waszej dostojności jutro rano.

Biron.  Dziś popołudniu musisz rzecz załatwić.
Dzisiaj księżniczka ma polować w parku;
W jej towarzystwie urodna jest pani,
Język wymawia słodkie jej nazwisko,
Kiedy najsłodsze wydawać chce dźwięki,
Ludzie jej dają Rozaliny imię;
Pytaj się o nią i w białe jej ręce
Oddaj to pismo opieczętowane.
Daję ci z góry twą gratyfikacyę (daje mu pieniądze).

Łepak.  Gratyfikacya! O, słodka gratyfikacyo! Lepsza od remuneracyi; o jedenaście groszy i dwa szelągi lepsza. O, najsłodsza gratyfikacyo! — Wykonam wszystko co do litery. — Gratyfikacya! remuneracya!

( Wychodzi).

Biron.  I być to może? Biron zakochany!
Ja, co miłości biczem dotąd byłem,
Ja, ja miłosnych westchnień kat okrutny,
Krytyk, stróż nocny wszystkich zakochanych,
Ja, dumny pedant, ja ochmistrz surowy
Chłopięcia wszystkich ćmiącego przepychem,
Ślepego dziecka ciągle skwierczącego,
Starca i dziecka, olbrzyma i karła —
Kupida, króla miłosnych wierszydeł,
Rąk załamanych wszechwładnego pana,
Namaszczonego króla wszystkich westchnień,
Rządcy próżniaków, wszystkich malkontentów,
I wszystkich spódnic groźnego książęcia,
Wielkiego wodza i imperatora,
Co woźnych tyle na swej trzyma służbie!
O, moje biedne, małe moje serce!
I ja mam zostać jego adjutantem,
I ja się w jego ubrać mam kolory
Na wzór obręczy jarmarcznego skoczka!
Co? Ja mam kochać? Ja żony mam szukać,
Którą potrzeba, jak niemiecki zegar,
Wciąż reperować, bo ciągle się psuje,
Zawsze źle idzie, źle godziny znaczy,
Choć go pilnujesz wciąż i regulujesz?

Ze trzech najgorszą pokochać szalenie,
Pustą dziewczynę, o brwiach z aksamitu.
Co zamiast oczu, ma dwie kule smoły,
Która przysięgam, figla mi wypłata,
Choćby sam Argus był przy niej eunuchem?
Do niej mam wzdychać! dla niej sen postradać!
Modlić się do niej! Ha, to ciężka plaga,
Którą za karę Kupido mi zesłał,
Że się ważyłem mało dotąd cenić
Jego wszechwładną, straszną, małą władzę!
Będę więc kochał, pisał, wzdychał, prosił,
Btagat i jęczał, na nic żal nie zda się:
Ten kocha panią, a tamten jej Kasię (wychodzi).


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Inna część parku.
(Wchodzą: Księżniczka, Rozalina, Marya, Katarzyna, Boyet, Panowie, Służba, Gajowy).

Księżnicz.  Czy to król konia swojego tak spinał
Po spadzistości góry?
Boyet.  Nie wiem, pani,
Ale, jak sądzę, to nie król Nawarry.
Ksieżnicz.  Kto on jest kolwiek, czynem swoim dowiódł,
Że myśli jego drapią się wysoko.
Dzisiaj stanowczą odbiorę odpowiedź,
Z sobotniem słońcem wracamy do Francyi.
Gajowy, pokaż mi teraz drzew kępę,
W której się mamy skryć, żeby mordować.
Gajowy.  Tu, na tej lasu zarosłej krawędzi
Najlepsze miejsce na strzał najpiękniejszy.
Księżnicz.  Zapewne myślisz, że gdy piękność strzela,

I strzał nazywać trzeba najpiękniejszym.
Gajowy.  Nie, pani moja, nie myślałem o tem.
Ksieżnicz.  Co? chwalisz naprzód, a cofasz się potem?
Chwało piękności, jak jesteś niepewną!
Nie jestem piękną?
Gajowy.  Jesteś nią, królewno.
Księźnicz.  Próżno mnie teraz malujesz słowami:
Brzydkiej piękności nie dasz pochwałami.
Jak lustro, obraz oddałeś z szczerotą;
Za brzydkie słowa piękne przyjmij złoto.
Gajowy.  Wszystko jest piękne, pani, co jest twoje.
Ksieżnicz.  Patrz, ma szczodrota zbawia piękność moję.
Kacerstwo godne w tej grasować porze:
Ręka, co daje, brzydką być nie może.
Daj mi łuk teraz. Wśród strzelców wesela
Najgorzej robi, kto najlepiej strzela.
Ja zawsze z chwałą wyjdę z polowania:
Chybię? to litość zabijać mi wzbrania;
Trafię? to sztuki dowód doskonały,
Nie żeby zabić, ale dla pochwały.
Tak w ludzkich sprawach dzieje się nierzadko,
Czarnych jest zbrodni chwała nieraz matką;
Nieraz za blaskiem, za wrzawą, za chwałą
Serc naszych siłę wytężamy całą,
Tak ja dla chwały, co mnie teraz łechce,
Strzelam do stworzeń, których krzywdy nie chcę.
Boyet.  Czy nie dla chwały dumne pragną panie
Mężów pod swoje podbić panowanie?
Księżnicz.  Tylko dla chwały, a godne są chwały
Panie, co panów swych podbić umiały.

(Wchodzi Łepak).

Boyet.  Zbliża się członek uczonego bractwa.
Łepak.  Dzień dobry całej kompanii. Powiedzcie mi, proszę, piękne panie, która tu z was trzyma czoło?
Księźnicz.  Powinienbyś ją sam rozpoznać, przyjacielu, gdy inne są bezczelne.
Łepak.  Która jest największa pani, najwyższa?

Księźnicz.  Najszersza i najdłuższa.

Łepak.  Masz racyę, pani, najszersza, najdłuższa;
Co prawda, nie grzech. Gdyby kibić twoja
Tak była cienka jak mądrość jest moja,
Każdej z tych dziewek przepaska choć wązka,
Byłaby dobra dla ciebie przewiązka.
Tyś jest tu panią, boś najstateczniejsza.
Księżnicz.  Mów, czego pragniesz, a o resztę mniejsza.
Łepak.  Do Rozaliny rąk bilet przynoszę,
Pisał go Biron.
Księźnicz.  Daj mi list ten, proszę,
Oddam, gdzie trzeba. Dziękuję, kuryerze,
Tego kapłona Boyet nam rozbierze
Jak dobry krajczy.
Boyet.  Nie tracę więc chwili.
Z koperty widzę, że się kuryer myli,
List ten pisany jest do Żakienetty.
Księźnicz.  Mniejsza do kogo, zawsze do kobiety;
Więc bez skrupułu list ten odczytamy.
Odłam pieczątkę, a słuchajcie damy.

Boyet  (czyta). „Na niebo, że jesteś piękna, to najnieomylniejsza prawda, prawda, że jesteś urodna, czysta prawda, że jesteś najmilejsza. Piękniejsza, niż piękność, urodniejsza, niż uroda, prawdziwsza niż prawda, sama ulituj się nad swoim heroicznym wasalem! Wielkomyślny i wszechwładny król Cophetua rzucił oko na hultajską i niepoprawną żebraczkę Zenelofonę; onby to słusznie mógł powiedzieć: veni, vidi, vici, co anatomizowane na pospolity język, (o podły, pospolity język!) znaczy videlicet, przyszedł, raz; zobaczył, dwa; podbił, trzy. Kto przyszedł? Król; po co przyszedł? zobaczyć; po co zobaczył? aby podbił; do kogo przyszedł? do żebraczki; kogo zobaczył? żebraczkę; kogo podbił? żebraczkę. Ostateczny wypadek jest zwycięstwo. Po czyjej stronie? po stronie króla. Branka jest zbogacona, a kto ta branka? żebraczka. Na katastrofę przyszło małżeństwo, a na kogo spadło, czy na króla? nie; na oboje w jednem, albo na jedno w obojgu. Tym królem ja jestem, bo tak wymaga porównanie; ty tą żebraczką, bo tak świadczy twoje nizkie położenie. Mamże nakazać ci miłość? mógłbym; mamże zmusić cię do miłości? byłbym w stanie; mamże błagać cię o miłość? to moje postanowienie. Na co zmienisz twoje łachmany? na falbany; na co łaty? na bławaty; a siebie? na mnie. Tak więc, oczekując twojej odpowiedzi, profanuję moje usta na twojej nodze, moje oczy na twoim obrazie, a moje serce na wszystkich twoich członeczkach.
Twój, w najczulszych zamiarach dla twojej służby,
Don Adriano de Armado“

Ach, czyli słyszysz, baranku ubogi,
Jak lew nemejski ryczy nie na żarty?
W pokorze ducha rzuć mu się pod nogi,
Może poigra, gdy wróci obżarty,
Lecz gdy się oprzesz, zębem bez litości
W czarnej jaskini pokruszy twe kości.
Księżnicz.  Ptak, co to pisał, jakie nosi skrzydło?
Czy lepsze kiedy czytałeś piśmidło?
Boyet.  Styl ten nie obcy dla mego jest ucha.
Księżnicz.  Któż go zapomni, gdy go raz podsłucha?
Boyet.  Nowy Monarcho[6], to Hiszpan Armado,
Co bawi króla z całą jego radą.
Księżnicz.  Powiedz, przez kogo list ten był pisany?
Łepak.  Przez mego pana.
Księżnicz.  Gdzie miał być oddany?
Łepak.  Mój pan dostojny pisał go do pani.
Księżnicz.  Kto pan ten, powiedz, a kto jest ta pani?
Łepak.  Pan ten jest Biron, uczciwe panisko,
A Rozalina pani jest nazwisko.
Księżnicz.  Jest tu pomyłka, lecz nie mówmy o tem:
(Do Roz.) Weź to na teraz, drugi przyjdzie potem.

(Wychodzą: Księżniczka i Służba).

Boyet.  Kto tu poluje, chciałbym się dowiedzieć.
Rozalina.  Jeżeli nie wiesz, mogę ci powiedzieć.

Boyet.  O, powiedz, Boyet pokornie cię prosi.
Rozalina.  Ten właśnie, który łuk i strzały nosi.
Boyet.  Pani rogate poluje bydlęta,
Lecz gdy się kiedy doczekamy święta,
Że męża weźmiesz, o zakład, w tem lecie
Nie chybią rogi na szerokim świecie.
Co, czy trafiłem?
Rozalina.  Jednak, przyjacielu,
Ja lepiej trafię.
Boyet.  Gdzie jeleń na celu?
Rozalina.  Jeśli się jeleń po rogach poznaje,
To ty nim jesteś. Jak ci się to zdaje?
Marya.  W samo cię czoło trafiła, Boyecie.
Boyet.  Ją trafią niżej. Trafiłem cię przecie.

Rozalina.  Czy mam ci powtórzyć starą przypowiastkę, która była już człowiekiem, kiedy Pepin, król francuski, był jeszcze w pieluchach, gdy mowa o trafisz?
Boyet.  To ja ci odpowiem równie starą, która była już kobietą, kiedy Ginewra, królowa Brytanii, była jeszcze małą dziewczynką, gdy mowa o trafisz?

Rozal.  (śpiewa). Przysięgam, nie trafisz, nie trafisz, nie trafisz,
Nie trafisz, nie trafisz, mój panie.
Boyet  (śpiewa). Jeśli nie trafię, nie trafię, nie trafię,
To inny cię trafić, cię trafić jest w stanie.

(Wychodzą: Rozalina i Katarzyna).

Łepak.  Co za wyborni strzelcy, na uczciwość moją!
Marya.  A w same centrum tarczy trafili oboje.
Boyet.  O centrum mówi pani? Jeśli wolno radzić,
Radziłbym dla pewności kołek w centrum wsadzić.
Marya.  Darmo niepewną ręką w cel trafić się kusisz.
Łepak.  Jeśli w centrum chcesz trafić, przybliżyć się musisz.
Boyet.  Gdy moja dłoń zawiedzie, twoja pewniej strzeli.
Łepak.  I kołek w centrum tarczy na dwoje rozdzieli.
Marya.  Za tłuste twoje żarty, skończmy więc je, proszę.
Łepak.  Za mocna jest na pałki, wyzwij ją na kule.
Boyet.  Boję się. — Piękna sówko, żegnamy cię czule.

(Wychodzą: Boyet i Marya).

Łepak.  Prostak! na moją duszę, glupiuchne panisko!

Jak go ja i te panie stawiliśmy nizko!
To mi dowcip prawdziwy, co tak łatwo rośnie,
Tak się rozwija grzecznie, stosownie, a sprośnie.
Armado, to mi człowiek! Równego mu niema;
Jak pięknie z damą idzie i wachlarz jej trzyma!
Z jaką gracyą całunek przez rękę jej wyda!
A w przysięgach miłosnych jak wielki i modny!
A dopieroż paź jego! Sługa pana godny,
Ten drobny niuch dowcipu, patetyczna gnida!
Hola! hola!

(Słychać krzyk Strzelców za sceną. — Wybiega).

SCENA II.
Inna część parku.
(Wchodzą: Holofernes, Nataniel i Tępak).

Tępak.  Przewielebne polowanie, zaprawdę, i dokonane ze świadectwem czystego sumienia.
Holofern.  Jeleń był, jak wiesz, in sanguine — we krwi, dojrzały jak reneta, wisząca teraz na uchu coeli — firmamentu, błękitu, nieba, a otóż jak leśne jabłko, spadające na powierzchnię terrae, gruntu, pola, ziemi.
Nataniel.  Wyznaję, mądry Holofernesie, że słodka jest rozmaitość w twoich epitetach, jak na literata przystoi, mogę cię jednak zapewnić, że to był jeleń łowny.
Holofern.  Dobrodzieju Natanielu, haud credo.
Tępak.  Nie był to haud credo, ale koziołek.
Holofern.  Co za barbarzyńskie wyrażenie! Jest to przecie rodzaj insynuacyi, że tak powiem, in via, w drodze tłómaczenia, żeby facere, że się tak wyrażę, replikę, albo raczej ostentare, pokazać, że się tak wyrażę, pokazać jego sposób myślenia, sposób niestrojny, nieokrzesany, niewykształcony, surowy, niećwiczony, albo raczej nieuczony, albo najraczej zielony — wziąć moje haud credo za jelenia!
Tępak.  Powiedziałem, że jeleń nie był haud credo, ale koziołek.
Holofern.  Dwa razy warzona prostoto! bis coctus! — O potworne nieuctwo, jakże potwornie wyglądasz!
Nataniel.  Nigdy się on nie karmił łakociami, które w książkach rosną, nigdy on nie jadł papieru, że tak powiem, nie pił atramentu; dowcip jego pusty, to bydlę czule tylko w najcieleśniejszych swoich częściach:

Dlatego Bóg stworzył jałowe rośliny, byśmy wdzięczność znali,
My, ludzie dowcipu i gustu, żeśmy lepsze owoce wydali,
Bo jak próżność i głupstwo nie przystoją mnie, com chował się w szkole,
Tak prostakom nie przystoi chcieć uczonych grać rolę.
Lecz omne bene mówię, jak to stary doktor naucza:
Niejeden deszcz znieść może, choć wiatr mu dokucza.
Tępak.Skoroście takie mędrki, zgadnijcie, gdy się Kain rodzi,
Kto miał już miesiąc, choć dziś tygodni pięciu nie dochodzi.
Holofern.  Dictynna, mój Tępaku, Dictynna, dobry mój Tępaku.
Tępak.  Któż to jest ta Dictynna?
Nataniel.  Tytuł Feby, Luny, księżyca.
Holofern.  Gdy Adam miesiąc liczył, miesiąc także liczyła Dictyna,
A nie miała pięciu tygodni, gdy stary Adam starego miał syna.
Aluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.

Tępak.  To prawda, koluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.
Holofern.  Panie, dopomóż twojemu dowcipowi! Ja mówię, że aluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.
Tępak.  A ja mówię, że poluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska, bo księżyc nigdy nie ma więcej jak miesiąc, a do tego dodaję, że jeleń, którego zabiła księżniczka, jest koziołek.
Holofern.  Dostojny Natanielu, czy chcesz, żebym ci wydeklamował epitaphium, które napisałem ex tempore na śmierć jelenia? Żeby się nie sprzeciwiać nieukowi, nazwałem jelenia, którego zabiła księżniczka, koziołkiem.
Nataniel.  Perge, mądry Holofernesie, perge, tylko żadnych wszeteczności.
Holofern.  Będę trochę igrał z literami, bo to dowód łatwości w kompozycyi.

Kolec królewny kłując, w kozła jelenia przerzucił,
Bo jeleń kozłem został, gdy kozła przewrócił.
Przy koziołku L napisz, pięćdziesiąt ich będzie,
Będzie ich sto, gdy jeszcze drugie L przybędzie.

Nataniel.  Rzadki talent!
Holofern.  To dar, który posiadam; powszedni, bardzo powszedni. Wyobraźnia szalona i błędna, pełna form, figur, postaci, przedmiotów, wyobrażeń, aprehensyi, poruszeń, rewolucyi, poczętych w brzuszku pamięci, żywionych w łonie piae matris, a porodzonych przy dojrzałej sposobności. Dobry to dar jest dla ludzi, którym na bystrości nie zbywa, za co Panu Bogu dziękuję.
Nataniel.  I ja też chwalę Pana za ciebie, i wszyscy moi parafianie to samoby robić powinni, bo ich synowie dobrze są przez ciebie ćwiczeni, a ich córki wielkie robią postępy pod twoim kierunkiem; jesteś też zacnym członkiem rzeczypospolitej.
Holofern.  Mehercle, jeżeli ich synom nie zbywa na dowcipie, nie zbędzie im na nauce; jeżeli ich córki są otwarte, napełnię je nauką. Ale vir sapit, qui pauca loquitur. Niewieścia dusza nas pozdrawia.

(Wchodzą: Żakienetta i Łepak).

Żakien.  Bóg wam daj dzień dobry, panie wikary!
Holofern.  Panie wikary? quasi wio kary! a skoro wio! wołasz, który z nas kary?
Łepak.  A jużci ten, panie bakałarzu, który najpodobniejszy do konia.
Holofern.  Niezgorzej wierzgnął; dobry połysk dowcipu w garści ziemi; dosyć ognia dla krzemienia; dosyć pereł dla wieprzaka. Pięknie, dobrze!
Żakien.  Dobry panie wikary, bądź tak dobry, list mi ten przeczytaj; oddał mi go Łepak, a przysłał pan Harmata. Proszę cię, przeczytaj mi go.
Holofern.  Fauste, precor, gelida quando pecus omne sub umbra Ruminat, — i tam dalej. O, dobry, stary Mantuańczyku![7] mogę do ciebie zastosować, co jeden podróżny o Wenecyi powiedział: Venetia! Venetia!
Chi non te vede non te pretia.
Stary Mantuańczyku! Stary Mantuańczyku! Kto cię nie rozumie, ten cię nie kocha. — Ut, re, sol, la, mi, fa. — Z przeproszeniem, jaka treść listu? albo raczej, jak powiada Horacyusz w swojej — Na moją duszę, wiersze?
Nataniel.  Wiersze, mospanie, a do tego bardzo uczone wiersze.
Holofern.  Odczytaj mi choć jedną zwrotkę, strofę, stancę. Lege, domine.

Nataniel  (czyta). Przeniewierca z miłości, miłość przysiądz pragnę;
Bo niezmienne jest słowo jasnym oczom dane;
Sobie niewierny, wiernym wiecznie ci zostanę:
Myśl, dąb dla mnie, przed tobą jakby trzcinę nagnę.
Błędny wprzód umysł, odkąd czyta w twych źrenicach,
Poznał wszystkie rozkosze i zachwyty sztuki;
Kto ciebie ujrzał, wszystkie zgłębił ten nauki;
Mądry język, co godnie o twych śpiewał licach.
Nizkie cię tylko widzą bez zachwytu dusze,
Ja też dumny, że widzieć i kochać cię muszę.
Twój wzrok jest błyskawicą, głos twój, gdy surowy,
Jest jak piorun, inaczej słodki jak muzyka.
O, aniele! miłości przebacz śmiertelnika,
Że niebios córkę śpiewa śmiertelnemi słowy.

Holofern.  Nie oddajesz z potrzebną energią apostrofu, dlatego też chybiasz w akcencie. Pozwól mi raz jeszcze przejrzeć kanconettę. Liczba zgłosek zachowana, ale i na tem koniec. Co do eleganoyi, łatwości, złotej kadencyi poetycznej, caret. Ovidius Naso, to mi człowiek; a dlaczego proszę Naso, jeśli nie dlatego, że umiał wąchać wonne kwiaty wyobraźni, wstrząśnienia inwencyi? Imitari jest nic: i pies robi za panem, i małpa za dozorcą, i koń tresowany za jeźdzcem. Ale damozello, panienko, czy to do ciebie pisano?
Żakien.  Tak jest, przez niejakiego pana Birona, jednego z dworzan cudzoziemskiej królewny.
Holofern.  Rzućmy oko na adres. „Do śnieżno-białej rączki najpiękniejszej pani Rozaliny.“ Wejrzyjmy raz jeszcze na i treść listu; zobaczmy imię adresującej i osoby adresowanej. „Twój sługa, pani, na wszystko gotów, Biron,“ Wielebny Natanielu, ten Biron jest to jeden ze sprzymierzonych królewskich; wystosował on ten list do towarzyszki obcej królewny; a list, przypadkowo albo drogą postępu, zabłąkał się. Dreptaj, moja duszko, oddaj ten papier w królewskie ręce. Jego królewskiej mości wiele na tem może zależeć. Mniejsza o komplementa, uwalniam cię na ten raz od powinności. Adieu!
Żakien.  Dobry Łepaku, chodź ze mną. Niech Bóg zachowa waspanów!
Łepak.  Jestem gotowy, dziewczynko.

(Wychodzą: Żakienetta i Łepak).

Nataniel.  Zrobiłeś to panie, w bojaźni bożej i bardzo pobożnie, a jak to mówi jeden ojciec kościoła —
Holofern.  Nie mów mi o ojcach kościoła, boję się farb farbowanych. Ale wracając do wierszy, czy ci się podobały, wielebny Natanielu?
Nataniel.  Cudownie, co do stylu.
Holofern.  Zaproszony dziś jestem na obiad przez ojca jednego z moich uczniów. Jeśli ci po myśli, nim siądziemy do stołu, zaszczycić nas twojem błogosławieństwem, mocą powagi, której używam u rodziców wyżej wzmiankowanego wyrostka albo ucznia, podejmuję się otrzymać ci ben venuto, a przy obiedzie dowiodę, że wiersze te zdradzają nieuctwo, nie mają ani poetycznego smaku, ani dowcipu, ani inwencyi. Błagam cię, zaszczyć nas swoją obecnością.
Nataniel.  Dziękuję z całego serca, bo towarzystwo, mówi tekst, jest szczęściem żywota.
Holofern.  A tą razą tekst niewątpliwą mówi prawdę. (Do Tępaka) Ciebie także zapraszam. Nie sądzę, żebyś mi obciął nie powiedzieć: pauca verba. Idźmy! Gdy dwór bawi się polowaniem, użyjmy też i my naszego wczasu.

(Wychodzą).

SCENA III.
Inna część parku.
(Wchodzi Biron z papierem w ręku).

Biron.  Król poluje na jelenia, ja poluję na samego siebie: oni łapią ptastwo smolnym lepem, ja się sam smołą oblepiłem, smołą, która plami; plami! brzydkie słowo! Niech i tak będzie! Ukój się boleści! bo jak powiadają, błazen to powiedział, a ja dziś na błazna wyszedłem. Dobrze rozumujesz, dowcipnie! przez Boga, ta miłość jest szalona jak Ajax, zabija barany, zabije też i mnie, mnie barana. To drugi niezbity na moją obronę dowód. Nie chcę kochać, niech mnie powieszą, jeśli będę kochał; nie, przysięgam, nie chcę. Ale ach! jej oczy! na to światło dzienne, gdyby nie jej oczy, nie kochałbym jej, tak jest, gdyby nie dwoje jej oczu. Ale postrzegam, że tylko kłamię, bezwstydnie samemu sobie kłamię. Na niebo, kocham; to mnie nauczyło rymować, melancholizować, a oto próbki moich rymów i mojej melancholii. Cóż robić! Odebrała już jeden mój sonet; pajac go poniósł, szaleniec go posłał, a odebrała go pani: słodki pajac, słodszy szaleniec, a najsłodsza pani! Na świat przysięgam, że gdyby i trzej inni w te same wpadli sidła, nie troszczyłbym się o to więcej, niż o szpilkę. Ale widzę, że zbliża się z nich jeden z papierem; o Boże, ześlej mu wzdychanie!

(Włazi na drzewo. — Wchodzi król z papierem).

Król.  Niestety!

Biron  (na str.). Postrzelony, jak Bóg żywy! Dalej, słodki Kupidynie! Trafiłeś go twoją ptasią kuszą pod lewą brodawkę: na uczciwość — tajemnice!

Król  (czyta). Nie tak słodkim całunkiem złote słońce darzy
Świeżą kroplę poranku na róż listkach drżącą,
Jak ócz twych złoty promień, gdy na mojej twarzy
Pije rosę wśród chłodów nocy spadającą;
I nie tak jasno promień srebrnego księżyca,
Przegląda się w srebrzystym jasnych wód krysztale,
Jak się jasno twe piękne przeglądają lica
We łzach, co z ócz mych płyną jak wód wieczne fale.
Każda łza jest rydwanem; z jego wysokości,
Okrutna, z cierpień moich śmiejesz się i szydzisz,
Na moją twarz poglądasz, a w mojej bladości
Tylko pewny twój tryumf i twą chwałę widzisz.
Okrutna, czyliż w wiecznych smutków przepaść wpadłem?
Czy wiecznem łzy me będą dla ciebie zwierciadłem?
Twych wdzięków, o! królowo królowych wszechwładna,
Ani język wypowie, ni myśl pojmie żadna. —
By się jej dostał, tu papier zostawię;
Słodkie szaleństwo, ukryj się w tej trawie!

(Odchodzi na stronę. — Wchodzi Longaoille z papierem).

Ha, to Longaville; czyta zadumany.
Biron  (na str.). Witaj nam, trzeci szaleńcze zbłąkany!
Longav.  Niestety! krzywoprzysiągłem.
Biron.  Prawda, przychodzi z papierem jak krzywoprzysięzca[8].
Król  (na str.). Kolega, widzę, w grzechu i katuszy.
Biron  (na str.). Pijak pijaka kocha zwykle z duszy.
Longav.  Jamże jest pierwszy z krzywoprzysiężników?
Biron  (na str.). Pociesz się, dwóch już miałeś poprzedników:
Ty szubienicy trzecie drewno w rzędzie,
Na której cnota nasza wisieć będzie.
Longav.  Wiersz ten zbyt słaby, serca jej nie wzruszy;
Słodka Maryo! królowo mej duszy!
Sądzę, że proza lepiej myśl mą wyda.
Biron  (na str.). Rym, to jest lampas na spodniach Kupida;
Nie szpeć ich, proszę.

Longav.  Wolę tak je posiać.
(Czyta) Twoich oczu niebieską ujęte wymową
Me serce niegdyś dane zgwałciło przysięgi,
Lecz grzechem być nie może dla takiej potęgi
O przysięgach zapomnieć, złamać dane słowo.
Kobiet się wyprzysięgłem, — ty jesteś bogini;
Nie kochałem ziemianki, kochając anioła;
Jeżeli miłość moja zyskać twoją zdoła,
Twoja miłość, aniele, niewinnym mnie czyni.
Ślub mój tchnieniem byt tylko, tchnienie parą było,
Którą ty, słońce moje, jak parę wypiło;
Samemu sobie obcy wsiąkłem odtąd w ciebie.
Jeżeli to jest grzechem, pośród głupców tłumu
Gdzie głupiec, coby dosyć nie znalazł rozumu,
Aby grzech taki spełnić i utonąć w niebie?
Biron  (na str.). Miłośne szały z mięsa bóstwo czynią,
Głupiuchną gąskę zmieniają w boginią;
To bałwochwalstwo! Niech nam Bóg poradzi,
Na dobrą drogę zbłąkanych sprowadzi!

(Wchodzi Dumain z papierem).

Longav.  Jak jej to posłać? — Ale ktoś nadchodzi.

(Odchodzi na stronę).

Biron.  Widząc, że w zmrużka gramy jakby młodzi,
Niby półbożek, chmurami owity,
Na ból poglądam w ludzkich piersiach skryty.
To worek nowy do jednego młyna.
Wszystko po mojej myśli iść zaczyna;
I Dumain marzy wśród miłosnych smutków:
W jednym półmisku czterech widzę dudków.
Dumain.  O, Kasiu boska!
Biron  (na str.). Szalony błazenku!
Dumain.  Z nieba na ziemię zesłany aniele!
Biron  (na str.). Mało w niej nieba: gliny tylko wiele.
Dumain.  Bursztyn ćmią blaskiem włosy bursztynowe.
Biron  (na str.). Kruk bursztynowy! widowisko nowe.
Dumain.  Jak cedr wysmukła.
Biron  (na str.).A chodzi zgarbiona,
Rzekłbyś, że w ciąży oba jej ramiona.

Dumain.  Jak dzień pogodna,
Biron   (na str.).Jak jest dzień czasami,
Kiedy się słońce schowa za chmurami.
Dumain.  Mym prośbom. Boże, racz dać wysłuchanie!
Longav.  (na str.). I moim także!
Król  (na str.).I moim, o panie!
Biron  (na str.). I moje amen niech wszystko uświęci!
Dumain.  Darmo ją pragnę wyrzucić z pamięci;
Ona, jak febra, we krwi mojej płynie,
I myśleć każe o sobie jedynie.
Biron  (na str.). Krwi sobie upuść co prędzej człowiecze,
Na salaterkę z krwią może wyciecze.
Dumain.  Zobaczmy, jak ją muza moja śpiewa.
Biron  (na str.). Nowa piosenka na stare motywa.
Dumain  (czyta). Raz w pogodnym ranku wiosny
Miłość, której wiosna wszędzie,
Ujrzała różę na grzędzie,
Z którą igra wiatr miłosny,
I z westchnieniem się przemyka
W jedwabne kwiatka osłony;
A kochanek zasmucony
Chciałby cieniem być wietrzyka.
Wietrzyk może cię całować;
Jakbym chciał tak tryumfować!
Lecz przysięga mojej dłoni
Uszczknąć z cierni twej cię broni!
Ciężkie prawo dla krwi młodej,
Na miłości chciwej miody.
Nie bierz mi za grzech, kochanko,
Że z przysiąg igraszkę robię;
Jowisz przysiągłby przy tobie,
Że Junona jest cyganką,
O swemby zapomniał niebie,
Został śmiertelnym dla ciebie.
Z tą odą, bilet, w prostszej trochę mowie,
Mojej miłości smutki jej wypowie.
Ach, gdyby król mój i jego wasale
Mym złym przykładem kierować się chcieli!

Hańbę mą zmniejsza, kto mą hańbę dzieli:
Gdzie wszyscy grzeszą, nie grzeszy nikt wcale.
Longav.  (pokazuje się). Nie ma litości miłość twa, Dumainie,
Gdy chcesz na drugich przelać twe cierpienie.
Wyglądaj blado! Jabym się rumienił,
Gdybym tak nagle słowo moje zmienił.
Król  (pokazuje się). Więc wstydź się teraz; jak on w miłość wkuty,
Dwa razy grzeszysz, robiąc mu wyrzuty.
Nie, nie, Longaville Maryi nie kocha,
W czułych sonetach do ócz jej nie szlocha;
Nie miał na piersiach załamanych dłoni,
Aby mu serce nie uciekło do niej.
W krzaku tym skryty wszystko podsłuchałem,
I za was obu wstydzić się musiałem.
Znam uczuć waszych poetyczną miarę,
Widziałem nawet westchnień waszych parę;
Wiem, jak się w rymach waszych przemieniały
Na złoto włosy, oczy na kryształy.
(Do Longav.) Tyś był dla raju słowo gotów złamać,
(Do Dum.) Dla twej piękności Jowisz gotów kłamać.
Nie wiem, co powie Biron, gdy usłyszy,
Czem dane słowo jest dla towarzyszy.
Jak srogo dowcip jego na was wsiędzie!
Jak tryumfować i śmiać się z was będzie!
Nie chciałbym nawet i za góry złota,
By równa o mnie doszła go sromota.
Biron.  Niech więc obłuda chłostę swą dostanie.
Przebacz mi, błagam, królu mój i panie!

(Złazi z drzewa).

Jak śmiesz, ujęty sam w miłości pęta,
Za miłość karcić biedne niebożęta?
Królu, czy oczy twe nie są rydwanem,
A łzy zwierciadłem pewnej księżnie danem?
Nie gwałcisz słowa, a mgliste sonety
Składają tylko biedne wierszoklety.
Pojąć nie mogę, jak was wstyd nie pali,
Żeście tak łatwo złapać się im dali.
Ty w jego, w twojem król źdźbło ujrzał oku,

Ja w trzech źrenicach dostrzegłem bierwiono;
Co za komedyę widziałem szaloną
Westchnień i jęków, łez gorzkich potoku!
Jakżem się cały od wstydu czerwienił,
Gdy się w mych oczach król w komara zmienił!
Alcyd w mych oczach siekł frygę biczykiem,
Mądry Salomon został tanecznikiem,
Sam Nestor w pliszki grał z pacholętami,
Surowy Tymon bawił się łątkami!
Gdzie boleść twoja, powiedz mi, Dumainie?
Ty Longavillu, gdzie twoje cierpienie?
Królu, gdzie twoje? Wszystkie w głębiach serca.
Pijcie tyzannę!
Król.  Zły z ciebie szyderca.
Postrzegam, żeśmy zdradzili się sami.
Biron  Mnie, a nie sobie jesteście zdrajcami,
Mnie, co z uczciwą duszy mej prostotą,
Złamanie przysiąg sądziłem sromotą,
Com się zapisał do zmiennego koła
Jak chorągiewka na dachu kościoła.
Kto mnie i kiedy na sonecie schwyta?
Kiedy mnie wzdychać nauczy kobieta?
Lub kiedy ludzie oskarżyć mnie mogą,
Ze wpadłem w zachwyt przed ręką lub nogą,
Przed twarzą, okiem, ustami lub nosem,
Kibicią, piersią, czołem albo włosem,
Łydką lub palcem —
Król.  Co za cwał szalony!
Czy to uczciwiec, czy złodziej tak bieży?
Biron  O, puść mnie, czułych monarcho pasterzy,
Bo przed miłością uciekam strwożony!

(Wchodzą: Żakienetta i Łepak).

Żakien.  Bóg z tobą, królu!
Król.  Co poseł powiada?
Łepak.  Wyraźna zdrada.
Król.  Co tu robi zdrada?
Łepak.  Co? Nic nie robi.
Król.  Gdy tak, poseł z zdradą

Niech sobie razem tain, gdzie chcą, pojadą.
Żakien.  Weź list ten, królu, może ci się przydać;
Ksiądz proboszcz mówi, że w nim zdradę widać.
Król  (oddając list Bironowi). Weź list Bironie i czytaj nam głośno.
Kto ci go wręczył?
Żakien.  Łepak.
Król.  A kto tobie?
Łepak.  Dał mi go dun Adramadio, dun Adramadio.
Król.  A to co znowu? Czemu drzesz te karty?
Biron.  Niema w nich zdrady; to są czyste żarty.
Longav.  Patrzcie, jak gniewem płoną jego lice,
Poznaćby warto listu tajemnice.
Dumain.  Birona ręka i podpis Birona (zbiera lcawałki listu).
Biron  (do Łepaka). Jędzo, na hańbę moją urodzona!
Zgrzeszyłem, królu! wyznaję, wyznaję.
Król.  Co?
Biron.  Czwarty głupiec do kwadratu staje;
My trzej, w kompanii króla jegomości,
Śmierciśmy godni — złodzieje miłości.
Odpraw tych ludzi, wyznam prawdę czystą.
Dumain.  Czterech nas teraz.
Biron.  Idziemy parzysto.
Niech te turkawki wrócą na gniazdeczko.
Król.  Wracaj do domu razem z tą dzieweczką.
Łepak.  Wracamy, panie. Błogosław wam, Boże!
Nie dla nas miejsce na zdrajców soborze.

(Wychodzą: Łepak i Żakienetta).'

Biron.  Niech mi z was każdy rękę teraz poda.
Młodzi, młodości nie przeszliśmy miary:
Za gwiazd wpływami morska płynie woda,
Krwi młodej rozkaz nie ostudzi stary.
Człek przeznaczeniom swym nie może kłamać,
Dlatego słowo musieliśmy złamać.
Król.  Więc list miłosne rozpowiadał męki?
Biron.  Kto Rozaliny boskie ujrzał wdzięki
I zaraz, jak Gwebr, gdy słońce iskrzyste
Od wschodu bramy otworzy złociste,
Nie upadł ślepy, a usty niememi

W pokorze ducha nie całował ziemi?
Gdzie wzrok jest orli, co wytrzymać zdoła
Palący ogień boskiego jej czoła,
I blaskiem jego nie padnie olśniony?
Król.  Co mówisz? Szał cię unosi szalony.
Jedno jest słońce na niebios sklepieniu —
Kochanka moja, pani twej kochanki;
Wszystkie piękności, jak wierne poddanki,
Szlakiem jej krążą w pokornem milczeniu,
Wszystkie się grzeją ogniem jej oblicza,
I świecą światłem, które im pożycza.
Biron.  Więc się już Biron, Bironem nie zowie,
To nie są oczy, tylko szkiełko w głowie.
Dzień dniem jedynie przez jej jest źrenice;
Co Bóg piękności na tej ziemi stworzył,
Jakby na jarmark zbiegło na jej lice,
I z wszystkich wdzięków wdzięk jeden się złożył,
Któremu nigdy na niczem nie braknie,
Czego najchciwsza żądza chciwie łaknie.
O, gdybym posiadł wszystkich mówców czary!
Lecz nie! nie dla niej są blichtry wymowy;
Niech kupiec chwali przedajne towary,
Ją krzywdzi, kto ją chwalić pragnie słowy.
Pustelnik zgięty pod setkiem jesieni
Niech spojrzy na nią — do młodości wróci.
Bo w jej się wzroku zima w wiosnę zmieni,
I starzec kulę jak dziecko odrzuci.
Ona jest słońcem, przez które świat żyje!
Król.  Piękność twa czarna jak hebanu kije.
Biron.  O, rajskie drzewo! jeśli jest jak ona;
Błogosławieństwem z drzewa tego żona.
Przynieście biblię, a przysięgę złożę,
Że być pięknością piękność ta nie może,
Która się na jej nie kształciła wzorze,
Bo każdej twarzy białość będzie marna,
Jeśli nie będzie jak twarz mojej czarna.
Król.  Duby! Wszak czarność piekła jest znamieniem,
Żeni się z nocą, trwogą i więzieniem.

Jasną jak jasny dzień piękność być musi.
Biron.  Niż duch światłości łatwiej dyabeł kusi.
Jeżeli czarność odziała jej lica,
To znak żałoby, że kosa kradziona
I twarz malarską sztuką nawiedziona,
Fałszywym wdziękiem kochanków zachwyca.
Dziś czarność wszelkiej piękności jest wzorem,
I kręw fałszywym zda się dziś kolorem.
Zmienia się moda, a lica przed laty
Dumne, że kwitły na nich róży kwiaty,
Zaczną się czarną farbą dziś malować,
Aby jej czoła heban naśladować.
Dumain.  Za jej się wzorem czernią kominiarze.
Longav.  I jej blaskami jaśnieją węglarze.
Król.  Adonisami zostali murzyni.
Dumain.  I świec nie trzeba, bo noc światłość czyni.
Biron.  Niechaj się deszczu piękność wasza strzeże,
Pokost jej zmyje i piękność zabierze.
Król.  Ale się za to deszcz ten twojej przyda,
Bo prawdę mówiąc, ujrzeć mi się zdarzy,
Niemało dzisiaj nieumytych twarzy,
Z których się każda jaśniejszą mi wyda.
Biron.  Wieki nie starczą o jej mówić pięknie.
Król.  Człowiek ten, widzę, dyabta się nie zlęknie.
Dumain.  Kto lichy towar drożej cenić zdoła?
Longav.  (pokazując na swój trzewik).
Oto jest portret twojego anioła.
Biron.  Twemi oczyma wybrukuj ulice,
Bruk ten niegodny nóżki jej całować.
Dumain.  Po takim bruku chodzące dziewice
Mogą i głową na dół spacerować.
Król.  Wszystko to dobrze — kochamy się przecie.
Biron.  I wszyscy dane złamaliśmy słowo.
Król.  Teraz, Bironie, czas ruszyć wymową
I dowieść, żeśmy niewinni jak dziecię.
Dumain.  Odkryj tekst jaki, jakie prawo stare.
Longav.  I dyabła jakim oszukaj fortelem.
Dumain.  I wymyśl balsam na naszą niewiarę.

Biron.  Mam więcej, niźli potrzeba, dowodów. —
Słuchajcie tedy, miłości żołnierze:
Naprzód, do czego przysięga nas wiąże?
Uczj-ć się — pościć — od kobiet uciekać:
Lecz to królewskiej młodości jest zdradą.
Bo czyż żołądek młody pościć może?
Tysiące chorób rodzi wstrzemięźliwość.
Znowu, wartować księgi przysięgając,
Każdy najlepszej księgi się wyprzysiągł.
Możecież jeszcze marzyć, ślepić, ślęczyć?
Czyżbyście kiedy, królu i panowie,
Wielkiej nauki szczery grunt znaleźli
Bez pierwszej książki — bez kobiecej twarzy?
Ja prawdę w oczach kobiety znalazłem:
W nich jest podstawa, w nich szkoła jedyna,
Z której wytryska ogień prometejski.
Alboż nie wiecie, że długie ślęczenie
Więzi w arteryach subtelniejsze duchy.
Jak długa podróż, trudy nieustanne,
Niweczą dzielność silnego wędrowca?
Potem, kto przysiągł kobiety nie widzieć,
Ten przysiągł, że swych oczu użyć nie chce,
Ten nawet przysiągł, że się nie. chce uczyć,
Bo gdzie ten pisarz, w którego jest dziełach
Piękności więcej niż w kobiety oku?
Wszelka nauka jest naszym nabytkiem;
Gdzie my, tam z nami nasza jest nauka;
Gdy się więc w kobiet oku przeglądamy,
Czy nie widzimy tam naszej nauki?
Do nauk równie przysięga nas wiąże,
Lecz my najlepszych ksiąg się wyprzysięgli,
Bo, czyżbyś, królu, albo wy, panowie,
Zdołali znaleźć w ołowianej pracy
Ogień natchnienia, którego wam skarby
Oczy piękności zlały tak obficie?
Inne nauki w mózgu tylko siedzą;
Dlatego, kto im poświęcił swą pracę,
Ubogie tylko zbiera na nich żniwo,

Lecz miłość, której kobiet oko uczy,
Nie w jednym mózgu żyje wmurowana,
Lecz jak myśl szybka, wśród żywiołów ruchu,
Do wszystkich naszych zdolności przecieka
I dwoi wszystkie potęgi i siły,
Wszystkie nad zwykłe podnosi granice.
Oczy kochanka, miłością rozślnione,
Znoszą promienie, w których orzeł ślepnie;
Kochanek słyszy, czego nie podchwyci
Nawet złodzieja podejrzliwe ucho;
Kochanka stokroć czulsze dotykanie
Niż są ślimaka macki delikatne;
Miłości język zawstydzi Bachusa,
A czy odwagą nie jest Herkulesem,
Chciwie na drzewo Hesperyd się pnącym?
Jak Sfinx subtelna, a dźwięczna jak lutnia,
Której strunami złoty włos Apolla,
Gdy miłość mówi, jej głos Olimp cały
Do snu kołysze harmonijnym echem.
Nigdy poeta nie śmie pióra dotknąć,
Póki w miłości łzach go nie umoczy,
A wtedy wzrusza dzikich ludzi serca,
Miękczy tyranów dusze nieugięte.
Tegom się w oczach kobiety nauczył;
Z nich tryska czysty ogień prometejski,
To szkoły, księgi, sztuki i nauki,
Któremi wiecznie świat karmi się cały,
Bez których wszystko płaskie i nikczemne.
Głupcy, i wy się kobiet wyprzysięgli!
Zaprawdę, jeśli dotrzymacie słowa,
Przez chęć nauki w głupców się zmienicie.
A więc, przez mądrość, wszystkim drogą ludziom,
A więc, przez miłość, której ludzie drodzy,
Przez ludzi, którym byt winne kobiety,
I przez kobiety, których tworem ludzie,
Złammy przysięgę, aby się ocalić,
Lub wszyscy zginiem przysiędze tej wierni.
Krzywoprzysięstwo takie jest religią:

Wszak prawo całe na miłości stoi,
Możemyż grzeszyć, gdy słuchamy prawa?
Król.  Więc naprzód, bracia! Pomóż, Kupidynie!
Biron.  Więc naprzód! naprzód! rozwińcie sztandary!
Więc śmiało naprzód! Pamiętajcie tylko,
Byśmy je zawsze pod słońcem trzymali.
Longav.  Do dzieła teraz, już słów było dosyć!
Chcecież w umizgi iść do tych Francuzek?
Król.  I chcemy wygrać i serca ich podbić.
Dlatego trzeba wynaleźć nam sposób,
Jakby ich nudy w namiotach rozpędzić.
Biron.  Naprzód, tu z parku musim je sprowadzić;
W drodze niech każdy swojej chwyci rękę;
A po obiedzie wymyślim zabawę,
Jaką nam krótkość czasu da ułożyć.
Bo pląsy, śmiechy, maski i pustoty
Rzucają kwiaty przed miłości nogi.
Król.  Dalej, panowie, śpieszmy się! czas drogi,
Nie traćmy chwili, dalej do roboty!
Biron.  Kto sieje kąkol, pszenicy nie zbierze,
Bo sprawiedliwość wagę trzyma w mierze.
Kto wie, czy kiedyś te puste kobiety
Krzywoprzysięstwu nie wymierzą kary;
Jeśli tak będzie, kupimy towary,
Godny skarb naszej miedzianej monety. (Wychodzą).


AKT PIĄTY
SCENA I.
Inna część parku.
(Wchodzą: Holofernes, Nataniel i Tępak).

Holofern.  Salin quod sufficit.
Nataniel.  Chwalę Boga za ciebie, kochany panie; twoja argumentacya przy obiedzie była bystra i sentencyonalna, wesoła bez rozpusty, dowcipna bez przesady, śmiała bez bezczelności, uczona bez zarozumiałości i oryginalna bez kacerstwa. Rozmawiałem ja quondam z królewskim towarzyszem, który się tytułuje, mianuje, lub nazywa Don Adriano de Armado.
Holofern.  Novi hominem tanquam te. Charakter jego dumny, słowa wyrokujące, wyostrzony język, ambitne oko, chód majestatyczny, a całe postępowanie próżne, śmieszne i junackie. Zbyt jest wymuskany, wyfiokowany, zbyt dziwny, że tak powiem, za wielki peregrynant, jeśli mi wolno tak się wyrazić.
Nataniel.  Oryginalny i wyborowy epitet (dobywa pugilaresu)!
Holofern.  Nić swojej gadatliwości cieniej przędzie niż wątek swojej argumentacyi. Nienawidzę tego rodzaju fanatycznych fantastów, tego rodzaju nietowarzyskich, wybrednych kompanów, tego rodzaju katów ortografii, którzy mówią, jakby się należało mówić jeich, rózeczka zamiast rózedżka, d, ż, k, a, a nie c, z, k, a; oni wymawiają obuty zamiast obzuty, a magister skrócili na majster. To abhominacya, a jakby oni powiedzieli abominacya; to mi prawie insanię insynuje; ne intelligis me, domine? To robi mnie frenetykiem, lunatykiem.
Nataniel.  Laus Deo, bone intelligo.
Holofern.  Bone? bone za bene; Pryscyan trochę pokiereszowany; ale mniejsza o to.

(Wchodzą: Armado, Ćma i Łepak).

Nataniel.  Videsne, quis venit?
Holofern.  Video et gaudeo.
Armado  (do ćmy). Pachołcze!
Holofern.  Quare pachołcze a nie pachołku?
Armado.  Mężowie pokoju, szczęśliwe spotkanie!
Holofern.  Najwaleczniejszy z żołnierzy, salutujemy.
Ćma  (na stronie do Łepaka). Byli na wielkiej uczcie języków i pokradli okruszyny.
Łepak.  Długo żyli słów tych wybierkami. Dziwi mnie tylko, że cię dotąd pan twój nie połknął zamiast słowa, bo o całą głowę nie jesteś tak długi jak honorificabilitudinitatibus; łatwiej cię połknąć niż ostrygę.
Ćma.  Cicho! zaczynają dzwony.
Armado  (do Holofernesa). Wszak piśmienny z asana człowiek?
Ćma.  Tak jest, tak jest, uczy dzieci abecadła. Co jest e, b w spak sylabizowane, z rogiem na głowie?
Holofern.  Pueritia, be, z rogiem w dodatku.
Ćma.  Be, głupi baran, z rogami; patrz, jaki uczony!
Holofern.  Quis, quis, ty spółgłosko?
Ćma.  J i pierwsza samogłoska, jeśli ty odpowiesz, a T i ostatnia, jeśli ja.
Holofern.  Zobaczmy. Ja —
Ćma.  Baran; teraz na mnie kolej: ta, te, ti, to, tu, ty.
Armado.  Na słone fale Śródziemnego morza! dobry przycinek, sprytny wybuch dowcipu; pif, paf, dopiekł mu do żywego; raduje się moje serce; prawdziwy dowcip!
Holofern.  Dysputujesz jak dziecko; poszedłbyś lepiej bawić się frygą.
Ćma.  To pożycz mi twojego rogu, bym sobie frygę wystrugał, a biczem popędzę twoją niesławę circum circa; fiyga z rogala rogu!
Łepak.  Gdybym za całą fortunę grosz posiadał, dałbym ci go na piernik; weź więc, co mam; to cała remuneracya, którą od twojego pana dostałem, ty torebko dowcipu, ty gołębie jaje rozumu. Ach, czemu się nie podobało niebu, żebyś moim był bękartem! Jakby się tobą radował twój ojciec! Zuch z ciebie, umiesz wszystko ad drągiem, to jest, na palcach.
Holofern.  Czuję fałszywą łacinę: ad drągiem, zamiast ad unguem.
Armado.  Majstrze, preambuła; zostawmy tu tych barbarzyńców. Czy nie edukujesz młodzieniaszka w wielkim domu na szczycie góry?
Holofern.  Albo montis, pagórka.
Armado.  Jak ci się podoba, niech będzie i montis zamiast góry.
Holofern.  Tak jest, sine dubio.
Armado.  Mości panie, jest najgorętszem życzeniem i pragnieniem jego królewskiej mości powitać księżniczkę w jej pawilonie, na dzisiejszego dnia tyłku, który pospólstwo nazywa popołudniem.
Holofern.  Tyłek dnia, mości panie, jest to wyrażenie szlachetne, stosowne, właściwe i odpowiednie na popołudnie; wyraz jest dobrze uszczkniony, wybrany, słodkobrzmiący i dokładny; to poświadczam, to ja poświadczam.
Armado.  Król ten jest to pan szlachetny, mój przyjaciel poufały. Ale jaka nasza zażyłość, nie mówmy o tem, — proszę tylko o dyskrecyę. (Holofernes kłania się, zdejmując kapelusz) Nakryj, proszę, głowę. Co do innych ważnych i poważnych projektów głębokiej treści, możesz mi wierzyć, ale nie mówmy o tem — muszę ci jednak powiedzieć, że czasami podoba się jego królewskiej mości oprzeć się na mojem biednem ramieniu i królewskim swoim palcem ciągnąć mnie za moje ekskrementa, to jest moje wąsy — ale, kochany panie, nie mówmy i o tem. Na honor, co mówię, nie są bajki; podoba się czasem jego królewskiej mości zaszczycić oznakami poufałości Armada, żołnierza, podróżnika, który niemało widział świata, ale nie mówmy ani o tem — koniec końców — tylko, kochany panie, proszę o sekret — życzeniem jest jego królewskiej mości, abym ofiarował księżniczce — kochane kurczątko! — jakie rozkoszne widowisko, spektakl, maskaradę, paradę albo fajerwerk. Otóż ja, przekonany, że nasz ksiądz pleban i ty, kochany panie, jesteście jedyni ludzie do takiego rodzaju erupcyi, wybuchów radości, że się tak wyrażę, uwiadamiam was o wszystkiem i proszę o pomoc.
Holofern.  Należy przedstawić jej dziewięciu bohaterów. Wielebny Natanielu, idzie tu o uroczystość, o widowisko, mające się przedstawić na tyłku dnia tego przy naszej pomocy, to rozkaz króla i prośba tego walecznego, dostojnego i uczonego szlachcica, w przytomności księżniczki. Otóż, mojem zdaniem, nic właściwszego, jak przedstawić im dziewięciu bohaterów.
Nataniel.  A gdzie znajdziemy ludzi dość — godnych reprezentować godnie tych bohaterow?
Holofern.  Jozue — ty sam, wielebny dobrodzieju, będziesz Jozuem; ja albo waleczny ten szlachcic Judaszem Machabeuszem; ten pachołek, biorąc na uwagę rozmiary jego członków albo stawów, może ujść za Pompejusza Wielkiego; paź będzie Herkulesem.
Armado.  Z przeproszeniem, jest w tem pomyłka. Niema w nim dość mięsa na wielki palec tego bohatera; on mniejszy od końca jego maczugi.
Holofern.  Proszę o posłuchanie. Paź będzie przedstawiał Herkulesa w małoletności; rola jego ograniczy się na uduszeniu węża, a ja napiszę stosowną do tego oracyę.
Ćma.  Wyborny projekt! Jeśli przypadkiem syknie jaki słuchacz, będziesz mógł wykrzyknąć: wybornie, Herkulesie! dusisz, widzę, węża. Tym sposobem afront zmienisz na pochwałę, co nie lada komu się uda.
Armado.  A co do reszty bohaterów?
Holofern.  Ja sam trzech się podejmuję.
Ćma.  O, trzykroć dzielny bohaterze!
Armado.  Czy wiecie, co wam powiem?
Holofern.  Słuchamy.
Armado.  Jeśli się to nie uda, damy im pantominy. Chodźcie tylko ze mną.
Holofern.  Dalej, bracie Tępaku, przez cały ten czas nie przebąknąłeś jednego słowa.
Tępak.  I nie zrozumiałem jednego.
Holofern.  Allons! znajdzie się i dla ciebie robota.
Tępak.  Przydam się może do tańca, albo do czego innego, albo będę bił w bębenek bohaterom, gdy zaczną wybijać hołubce.
Holofern.  Tępa z ciebie sztuka, uczciwy Tępaku. Do dzieła! idźmy! (Wychodzą).

SCENA II.
Inna część parku. Przed pawilonem księżniczki.
(Wchodzą: Księżniczka, Katarzyna, Bozalina i Marya).

Księżnicz.  Zanim odjedziem, będziemy bogate,
Jeśli prezenta sypać się tak będą.
Dyamentami zasypana pani!

Patrzcie, co król mi zakochany przystał.
Rozalina.  Czy z podarunkiem nic nie przysłał więcej?
Księżnicz.  Nic? Rymów także i miłosnych wierszy,
Ile się może zmieścić na arkuszu,
Po obu stronach, nawet na krawędziach;
Pieczętowane wszystko Kupidynem.
Rozalina.  Teraz przynajmniej bożek cicho siedzi,
Gdy się trzepotał przez lat pięć tysięcy.
Katarz.  Brzydki wisielec, pełne zdrady chłopię!
Rozalina.  Znieść go nie możesz, bo siostrę ci zabił.
Katarz.  Ukradł jej łotrzyk pokój i wesele,
Zabił ją. Gdyby twoją miała duszę,
Lekką, ruchawą, trzpiotliwą i zmienną,
Przed śmiercią wnuków swoichby widziała,
Bo lekkie serca długo zwykle żyją.
Rozalina.  Jaką myśl ciężką w lekkich kryjesz słowach?
Katarz.  Ciężko jest jasno rzecz lekkiej tłómaczyć.
Rozalina.  To zapal świecę i objaśń nas lepiej.
Katarz.  Nie mam ochoty ucierać ci nosa,
Wolę więc rzeczy w ciemności zostawić.
Rozalina.  Wiem, lubisz rzeczy, robione po ciemku.
Katarz.  Ty w twej lekkości i nocy nie czekasz.
Rozalina.  Lekką mnie zowiesz, bo mniej niż ty ważę.
Katarz.  To prawda, złota niewiele jest w tobie.
Rozalina.  I twoją wagą nie złoto, lecz ołów.
Księżnicz.  Dosyć przycinków. Powiedz, Rozalino,
I ty podobno odebrałaś prezent?
Kto? co ci przysłał?
Rozalina.  Wszystko wam pokażę.
Gdyby twarz moja twej była podobną,
Mój podarunek byłby równy twemu.
Mam też i rymy, dzięki Bironowi.
Jeśli tak dobrze wdzięki me policzył,,
Jak w swoich wierszach policzył sylaby,
To jestem pierwszą boginią na świecie,
Mam piękność pięknych dwudziestu tysięcy.
Mój portret w liście swoim odmalował.
Księżnicz.  Wiernie skreślony?

Rozalina.  Bardzo, co do liter,
Nie, co do pochwal.
Księżnicz.  Piękna, jak atrament —
Dobra konkluzya.
Katarz.  Albo jak B piękne
Na kaligrafa pięknym manuskrypcie.
Rozalina.  Daj pokój pędzlom, ty złota litero,
Co masz na twarzy tyle pięknych zero[9].
Księżnicz.  A Dumain jakie przysłał ci ofiary?
Katarz.  Tę rękawiczkę.
Księżnicz.  Jakto, nie do pary?
Katarz.  Dwie rękawiczki przysłał mi pachnące,
W przypisku rymów jakie dwa tysiące,
Licha ramota, z obłudy złożona,
Z wszystkich poetów po wierszu kradziona.
Marya.  Ten sznurek pereł mam od Longavilla,
I list, którego długość przeszło mila.
Księżnicz.  Sądzę, że lepiej byłby się przysłużyć
Gdyby list skrócił, a sznurek przedłużył.
Marya.  Tak jest, wyznaję, i nie chcę się wstydzić.
Księżnicz.  Co wy za mądre z kochanków tak szydzić!
Rozalina.  Za śmiech nam płacą, damy go im, ręczę.
Ja przed odjazdem Birona zamęczę;
Gdyby choć tydzień więzy moje nosił,
Jakżeby skomlał, łasił się i prosił,
Czekał w pokorze na słowo, spojrzenie,
Marnował dowcip na miłosne pienie,
Na moje tylko uważał skinienia,
Był ze swojego dumny poniżenia!
Zostałby, ręczę, przed tygodnia końcem
Igraszką moją, a ja jego słońcem.
Księżnicz.  To prawda, prawda, sprawa tam jest licha,
Gdzie mądry sam się na dudka wystrycha;
Bo dudek w mądrem gnieździe wylęgnięty,
Nauką silny, mądrością natchnięty,
Śmieszność swą długo sam przed sobą słoni,

Mędrca dowcipem głupstwo dudka broni.
Rozalina.  Krew w młodych żyłach mniej wrząca się toczy,
Niż gdy poważne serce miłość pali.
Marya.  Nad głupstwem głupca nikt się nie pożali,
Lecz głupstwo mądrych wszystkie razi oczy,
Bo im się bardziej młody dowcip sierdzi,
Tem lepiej tylko swoje głupstwo twierdzi.

(Wchodzi Boyet).

Księżnicz.  Zbliża się Boyet cały jaśniejący.
Boyet.  Dziś mnie zabije śmiech nieustający.
Księżnicz.  Cóż to?
Boyet.  Do broni! Ostrzedz was przychodzę,
Bo na wasz pokój najazd już jest w drodze,
Przebrana miłość nawalnie się toczy,
Odurzy ucho, oślepi wam oczy;
W cały się dowcip zbrójcie na spotkanie,
Lub uciekajcie, jak trwożliwe łanie.
Księżnicz.  Broń od Kupida, Dyonizy święty!
Przez kogo spisek przeciw nam napięty?
Boyet.  Chciałem pod klonu cienistą osłoną
Na chwilę zamknąć źrenicę znużoną,
Aż nagle szelest w odległości słyszę;
Patrzę, tu idzie król i towarzysze.
Ciekawy, co ich ku mym stronom niesie,
Co prędzej w blizkim schowałem się lesie,
I z ich rozmowy zrozumiałem tyle,
Że tu z maskami przybędą za chwilę;
Heroldem będzie paź młody i mały;
Słyszałem mowę — mówca doskonały,
A jeszcze z wielką uczyli go męką:
„To, tak wypowiesz, tu, tak machniesz ręką“,
Bo twe spojrzenie trwoży ich niemało.
By mu wśród mowy szyków nie zmieszało.
Król mówi: „chociaż zobaczysz anioła,
Nic drżyj, mów śmiało“, a na to paź woła:
„Widok anioła wcale mnie nie strwoży,
Gdyby to dyabeł, to byłoby gorzej“.
Wszyscy w śmiech, król go klepiąc po ramieniu,

Dodał śmiałości śmiałemu stworzeniu;
Trąc łokieć, jeden głosem wrzasnął całym:
„Takiej perory nigdy nie słyszałem;“
A drugi znowu, klaszcząc we dwa palce:
„Wiwat! wygrana w tej upartej walce!“
Trzeci z radości skakał i bił w pięty,
Czwarty chciał skoczyć i upadł jak ścięty,
I potem wszyscy w trawie się tarzali,
I tak serdecznie, tak długo się śmiali,
Ze jak za karę za śmiechy niewczesne,
Z ócz im trysnęły żalu łzy bolesne.
Księżnicz.  Więc jesteś pewny, że w te idą szlaki?
Boyet.  A idą strojni, jak jakie cudaki,
Idą przebrani niby za Moskali;
Każdy komplement kochance wypali,
A każdy znajdzie swoją bez trafunku,
Bo ją po swoim pozna podarunku.
Księżnicz.  Tak myślą? dobrze, wkrótce się pokaże:
Wszystkie maskami osłonimy twarze,
A mimo błagań, westchnień i rozpaczy,
Żaden nam końca nosa nie zobaczy.
Ty, Rozalino, weź moje klejnoty,
Król ci miłosne będzie plótł ramoty.
Bierz, spiesz się, twoje oddaj mi w zamianę:
Za Rozalinę przed Bironem stanę.
Niechaj to samo każda z was uczyni;
Niech do fałszywych wzdychają bogini.
Rozalina.  A niech znak każdy jasno w oczy wpada.
Katarz.  Na co ta cała zda się maskarada?
Księżnicz.  Żeby im wszystkie plany pokrzyżować.
Śmiać się przychodzą, myślą z nas żartować;
Lecz nie tak łatwo załapać dziewczyny.
Figiel za figiel — to mój plan jedyny.
Każdy nie swojej serce swe pokaże,
A kiedy później odsłonimy twarze,
Śmiać się będziemy, co gardła nam stanie.
Rozalina.  Gdy tańczyć zechcą, czy przyjmiem wyzwanie?
Księżnicz.  Nie, za nic żadna i nogą nie ruszy,

Ni ich wymowa serc naszych nie skruszy,
Lecz każda, głucha na słówka miodowe,
Ust nie otworzy, a odwróci głowę.
Boyet.  Na taką srogość serce ich zaboli,
I każdy całej swej zapomni roli.
Księżnicz.  Tego chcę właśnie, tą myślą cieszę się,
Że zbici z toru przepadną jak w lesie,
Bo żaden figel nie zrówna figlowi,
Jak gdy się figlarz we własną sieć łowi;
Tak bowiem śmiech ich śmiechem będzie naszym,
Gdy nasz jedyną naszą jest własnością;
Przywalim śmieszków własną ich śmiesznością,
Panów szyderców szyderstwem odstraszym.

(Słychać trąbkę w odległości).

Boyet.  Trąbkę już słychać, czas wam przywdziać maski.

(Damy biorą maski. Wchodzą: Król, Biron, Longaville i Dumain przebrani za Moskali, w maskach, Ćma, Muzykanci i Służba).

Ćma.  „Witam was, jasne ziemi tej oblicza!“
Boyet.  Jasne, jak jasną może być kitajka.
Ćma.  „Wszelkiej piękności święty, czysty wzorze!
(Damy odwracają się do niego tyłem).
Co kiedykolwiek zwrócił ku nam — pięty“ —
Biron.  Oczy, nicponiu, zwrócił ku nam oczy!
Ćma.  „Co kiedykolwiek zwrócił ku nam oczy.
Niebieskie duchy, raczcie dobrowolnie
Nie spojrzeć na mnie“ —
Biron.  Przeklęty hultaju,
„Raz spojrzeć na mnie“!
Ćma.  „Raczcie dobrowolnie
Raz spojrzeć na mnie niebieską źrenicą —
Raz spojrzeć na mnie niebieską źrenicą —
Boyet.  Nigdy nie wybrniesz z tego epitetu,
Radzę spróbować „czerwoną źrenicą“,
Ćma.  Słuchać mnie nie chcą, to mi szyki mąci.
Biron.  To dzielność twoja? Precz mi stąd, hultaju!
Rozalina.  Czego żądają obcy ci przybysze?
Spytaj Boyecie, a jeżeli który
Językiem naszym w stanie jest przemówić,

Wolą jest naszą, by w wszystkich imieniu,
Jeden po prostu sprawę ich przedstawił.
Boyet.  Czego żądacie od naszej księżniczki?
Biron.  Pokoju tylko i dobrej przyjaźni.
Rozalina.  Co mówią? Czego ode mnie żądają?
Boyet.  Pokoju tylko i dobrej przyjaźni.
Rozalina.  Więc im je daję, a niech z Bogiem idą.
Król.  Powiedz, żem milę niejedną przemierzył,
By z nią na darni jedną tańczyć miarę.
Boyet.  Mówi, że milę niejedną przemierzył,
Na darni z tobą jedną tańczyć miarę.
Rozalina.  Więc niech mi powie, ile w jednej mili
Cali naliczył; gdy zmierzył niejedną,
Łatwo mu będzie dać mi jednej miarę.
Boyet.  Skoro tak wielką liczbę mil zmierzyłeś,
Aby tu przybyć, księżniczka cię pyta,
Ileś naliczył cali w jednej mili?
Biron.  Powiedz, że drogę mierzyliśmy naszą
Zbolałą stopą.
Boyet.  Ona sama słyszy.
Rozalina.  Więc powiedz, ileś stóp zbolałych zrobił,
Aby z mil tylu jedną zmierzyć milę?
Biron.  Nie liczym tego, co robim dla ciebie;
Tak nieskończone nasze poświęcenie,
Żeśmy gotowi drugie tyle zmierzyć.
Racz nam pokazać twarzy twojej słońce,
Byśmy je czcili, jak czczą dzicy ludzie.
Rozalina.  Twarz ma, to księżyc, co we mgle się nurzy.
Król.  Mgła ta szczęśliwa, co za płaszcz ci służy!
Jasny księżycu, chmurą mgły okryty,
I wy, o jasne gwiazdy z jego świty,
Rozgońcie chmury, zwróćcie jasne lice
Na nasze łzami wilgotne źrenice.
Rozalina.  Mógłbyś się większej domagać usługi,
Niż czczego blasku dla płytkiej wód strugi.
Król.  Pozwalasz błagać? Więc zrób mi ofiarę
I odmierz ze mną jedną tańca miarę.
Rozalina.  Więc grzmij, muzyko! (Muz.) W pląsy, dziewki moje

Lecz nie — nie teraz — jak księżyc się mienię.
Król.  Czemu tak nagłe cofasz przyrzeczenie?
Rozalina.  Bo byłam w pełni, teraz w kwadrze stoję.
Król.  Księżyc księżycem, pełny czy dwurogi;
Żwawo, do tańca! słyszysz skoczne tony?
Rozalina.  Słyszą je uszy.
Król.  Niech słuchają nogi.
Rozalina.  Skoro przypadek w te przygnał was strony
Z ostatecznego ziemi naszej krańca,
Przyjmij mą rękę — ale nie do tańca.
Król.  Na co więc ręka? jakie twoje cele?
Rozalina.  Aby się rozstać, jak dwaj przyjaciele.
Teraz dyg jeden i piękne: żegnamy!
Król.  Jakto? i więcej nic nie otrzymamy?
Bądź szczodrobliwszą, błagam najgoręcej.
Rozalina.  Za taką cenę nie dostaniesz więcej.
Król.  Twe towarzystwo po twej kupię cenie,
Powiedz ją tylko.
Rozalina.  Twoje oddalenie.
Król.  Dać go nie mogę.
Rozalina.  To, kochany panie,
I nas nie kupisz. Przyjm więc pożegnanie,
Dwa dla twej maski, dla siebie połowę.
Król.  Odmawiasz tańca, przedłuż choć rozmowę.
Rozalina.  Chyba na stronie.
Król.  Nie ja się pożalę.

(Rozmawiają na stronie).

Biron  (do Księżniczki). Piękna, na słodkie twoje słówko liczę.
Księżnicz.  Miód, mleko, cukier — masz więc trzy słodycze.
Biron.  Trzy twe słodycze nie są mi do miary,
Dodam malmazyę, krupnik, lipiec stary,
Z trójki słodyczy zrobi się ich szóstka:
A co? czy dobrze wyrzucona kostka?
Księżnicz.  Bywaj mi zdrowa, ty siódma słodkości!
Bo nie mam chęci w fałszywe grać kości.
Biron.  Jedno wprzód słówko powiedzieć chcę tobie.
Księżnicz.  Byle nie słodkie.
Biron.  Wre mi żółć w wątrobie.

Księżnicz.  Żółć, to goryczka.
Biron.  A więc po twej woli.

(Rozmawiają na stronie).

Dumain  (do Maryi). Czy mi twa dobroć słówko rzec pozwoli?
Marya.  Słucham.
Dumain.  O piękna!
Marya.  Czy tak, piękny panie?
Piękny za piękna — to me pożegnanie.
Dumain.  Lecz nim je przyjmę, chcę wprzódy na stronie
Powiedzieć sekret w mojem skryty łonie.

(Rozmawiają na stronie).

Katarz.  (do Long.). A twoja maska czy jest bezjęzyczna?
Longav.  Wiem, czemu pytasz o to, pani śliczna.
Katarz.  Wiesz? a więc powiedz, jeśli twoja łaska.
Longav.  Wiem. Dwa języki słoni twoja maska,
Pragniesz więc skarbów, których masz za wiele,
Złożyć połowę w mojem niemem ciele.
Katarz.  Ach, nie wiedziałam, że pod maską cielę.
Longav.  To ja się z tobą wyrazem podzielę.
Katarz.  Zatrzymaj wszystko; na co mi połowa,
Może się cielę na wołu wychowa.
Longav.  Ciężko mnie ranisz, chcąc się tylko bawić,
Gdy mi dla żartu rogi chcesz przyprawić.
O, nie rób tego!
Katarz.  Więc, ciołku ubogi,
Umrzej cielęciem, nim ci puszczą rogi.
Longav.  Nim umrę, słówko na stronie ci powiem.
Katarz.  Rycz więc półgłosem, rzeźnik blizko bowiem.

(Rozmawiają na stronie).

Boyet.  Język szydzącej kobiety jest płytki
Jak najostrzejsze chirurga są noże,
Które tak cienkie przecinają nitki,
Ze wzrok ich żaden zobaczyć nie może;
Każde ich słówko na skrzydłach ucieka
Szybszych od strzały, kul, myśli człowieka.
Rozalina. Dość na tem, dziewki, zakończmy rozmowy!

(Wszystkie damy oddalają się od swoich kawalerów).

Biron. Na honor, wszyscy z wzgardą odepchnięci!

Król.  A więc żegnamy, puste białe głowy!

(Wychodzą: Król, Panowie, Ćma, Muzyka i Służba).

Księżnicz.  A więc żegnamy, Moskale zmarznięci!
I toż jest gniazdo dowcipów sławione?
Boyet.  Byty to świece tchem waszym zgaszone.
Rozalina.  Dowcipy ciężkie, pękate i tłuste.
Księżnicz.  Wspaniałe z wierzchu, ale wewnątrz puste.
Albo się wszyscy powieszą przed rankiem,
Lub się bez masek więcej nie pokażą.
Dowcipny Biron zdał mi się barankiem.
Rozalina.  Wszyscy, jak trusia, z bladą stali twarzą.
Toć król o mało, że się nie rozbeczał.
Księżnicz.  Biron przysięgi za uchem mi skrzeczał.
Marya.  Dumain, gdy miecz swój u nóg moich składał,
Cięty językiem, nie wiedział, co gadał.
Katarz.  Longaville, gdy go wymowa uniosła,
Mówił, żem cała w serce jego wrosła,
I wiecie, czem mnie zwał?
Księżnicz.  Może jemiołą?
Katarz.  Tak jest.
Księżnicz.  Paskudne, pasożytne zioło!
Rozalina.  Lepsze dowcipy widziałam w sukmanie.
Na śmierć i życie król moim zostanie.
Katarz.  Prócz mnie Longaville myśli innej nie ma.
Marya.  Jak drzewa kora, Dumain mnie się trzyma.
Boyet.  Wierzcie mi, panie, wkrótce się pokażą,
W własnym ubiorze, z własną każdy twarzą,
Nie sądzę bowiem, by szyderstwa tyle
Cicho strawili.
Księżnicz.  Wrócą więc za chwilę?
Boyet.  O, wrócą, skacząc, śmiejąc się weseli,
Chociaż kulawi od cięg, które wzięli;
Zmieńcie więc znaki, a gdy się pokażą,
Bądźcie jak róże rozwinięte w lecie.
Księżnicz.  Jaśniej nam twoją myśl rozwiń, Boyecie.
Boyet.  Chętnie; kobieta z maskowaną twarzą
Jest jak kwiat róży pączkami owity,
Lecz gdy odsłoni lic swych aksamity,

Jest jako anioł z nieba spadający,
Lub w całym blasku krzew róży kwitnący.
Księżnicz.  Co mamy robić, jeżeli w te strony
Wrócą bez masek prawić nam androny?
Rozalina.  Zawsze ich radzę przyjąć szyderstwami,
Czy to bez masek, czy to pod maskami.
Więc im objawmy nasz gniew, nasze żale,
Ze nas nudzili cudaki Moskale;
W dziwnych ubiorach, nie wiem w jakiej myśli,
Głupią ramotę deklamować przyśli,
I z miną równie śmieszną jak ubiory,
Jeszcze śmieszniejsze pletli rozhowory.
Boyet.  Widzę, wracają; oddalcie się, panie.
Księżnicz.  Więc do namiotów, rącze niby łanie!

(Wychodzą: Księżniczka, Rozalina, Katarzyna i Marya. — Wchodzą: Król, Biron, Longaville i Dumain, we własnych ubraniach).

Król.  Bóg z tobą, panie, a gdzie jest księżniczka?
Boyet.  W swoim namiocie. Czyli pragniesz, królu,
Ażebym do niej woli twej był posłem?
Król.  Chciałbym o krótkie prosić posłuchanie.
Boyet.  Więc śpieszę, pewny, że się, jak chcesz, stanie.

(Wychodzi).

Biron.  Człek ten koncepta, jak gołębie zboże,
Po ziarnku dziobie i po ziarnku ciska,
Kramarz dowcipu, tandetę, jak może,
Niesie na odpust, jarmark, zbiegowiska;
A my, co handel ten ryczałtem wiedziem,
By znaleźć kupca, daremno się biedzim.
Jak na lep każda lgnie do niego dama;
Kusiłby Ewę na miejscu Adama,
Bo umie szeptać, rozbierać kurczęta,
Całusy ręką nłać między dziewczęta.
To małpa w formach ćwiczona dokładnie
Ostatniej mody i dworskiej grzeczności;
Kiedy gra w kostki, a zła kość mu padnie,
Kwiecistym stylem gniewa się na kości.
Śpiewa z partesów, a w dworaków tłumie
On jeden gości prezentować umie.

Wszystkie go panie nazywają: „drogi!“
Gdy stąpa, schody całują mu nogi;
Do wszystkich z całej uśmiecha się gęby,
Żeby pokazał swoje białe zęby;
Ktokolwiek nie chce zostać mu dłużnikiem,
Zwie go: pan Boyet z miodowym językiem.
Król.  Bodaj ten język zjadły mu pryszczyki,
Skoro paziowi pomięszał tak szyki.

(Wchodzą: Księżniczka, Bozalina, Katarzyna, Marya, Boyet i Służba).

Biron.  Nim się urodził, myślałem już nieraz,
Czem ułożenie było, czem jest teraz?
Król.  Niech Bóg pogodę na twą zleje głowę!
Księżnicz.  Zleje pogodę! słotne to życzenie.
Król.  O, lepszą myślą szczerą tłómacz mowę!
Księżnicz.  Życz lepiej, lepsze znajdziesz tlómaczenie.
Król.  W moim pałacu już służba gotowa,
Przychodzim, pani, pokazać ci drogę.
Księżnicz.  Dotrzymam pola, dotrzymaj ty słowa:
Bóg wiarołomstwa i ja znieść nie mogę.
Król.  Nie karć tak srogo, czegoś jest przyczyną:
Ócz twoich cnotą moje słowo łamię.
Księżnicz.  Cnotą? Zapewne chcesz powiedzieć winą,
Bo nikt przez cnotę przysięgom nie kłamie.
Więc ci na honor mój daję dziś słowo,
Mój honor czysty jak lilii kwiaty,
Żem wprzódy wszystkie męki znieść gotowa,
Nim wejdę gościem do twojej komnaty,
Bo nie chcę grzeszną przyczyną być, książę,
Złamania ślubu, co cię w niebie wiąże.
Król.  Dotąd, o pani, ze wstydem wyznaję,
Śród nudów żyłaś w samotnym namiocie.
Księżnicz.  Mylisz się, królu; dotąd, słowo daję,
Nie miałam czasu myśleć o nudocie;
Właśnie co wyszła stąd banda Moskali.
Król.  Moskali?
Księżnicz.  Tak jest, a jak mi się zdało:
Panowie grzeczni, piękni i wspaniali.

Rozalina.  To żarty; ja wam powiem prawdę całą:
Księżniczka grzeczna zbyt — jak to dziś modne —
Chwali, co żadnej pochwały niegodne.
To prawda, że nas Moskali dwie pary
Całą godzinę męczyły bez miary,
Lecz przez godzinę, jak trwała rozmowa,
Nikt tu nie slyszat dowcipnego słowa.
Nie powiem, że to cztery były dudki,
Lecz to powiedzieć mogę bez ogródki,
Że, gdy pragnienia przyjdzie im godzina,
Dla czterech dudków trzeba będzie wina.
Biron.  Pani, dowcipu twego tylko siła
Mądrych wprzód ludzi na dudków zmieniła.’5’
Choć bystre oko, gdy w słońce się wlepi,
Zbytek go światła zaćmi i oślepi;
Tak przy dowcipu waszego potędze
Bogactwo myśli przemienia się w nędzę,
I rozum, wprzódy czczony z uwielbieniem,
Zdaje się tylko głupoty marzeniem.
Rozalina.  Twem zdaniem, jesteś mądry i bogaty,
Mym sądem —
Biron.  Jestem żebrak głupowaty.
Rozalina.  Nie chcę się żalić, że mi z ust wyrwałeś
Własność, do której dawne prawo miałeś.
Biron.  Wszystko, co moje, pod twą składam nogę.
Rozalina.  Całego dudka?
Biron.  Mniej ci dać nie mogę.
Rozalina.  Jakąś miał maskę, jest temu godzina?
Biron.  Ja? kiedy? maskę? Cóż to za nowina?
Rozalina.  Tak jest, tu, maskę, powłokę dyskretną,
Co piękną twarzą twarz okryła szpetną.
Król.  Ha! wiedzą wszystko! zamęczą nas śmiechem.
Dumain.  Rzecz na żart zmieńmy, wyznając z pośpiechem
Księźnicz.  Skąd to zdziwienie? ten wyraz frasunku?
Rozalina.  Patrzcie, jak pobladł, zemdleje; ratunku!
Morska choroba — z Moskwy! to nie śmiechy.
Biron.  To niebios kara za nasze jest grzechy.
Miedziane czoło tutaj jest za mało.

Na mnie dowcipu siłę obróć całą,
Skrusz mnie przez wzgardę, śmiechy i sromotę,
Dowcipem moją posiekaj prostotę.
Nie będę więcej prosił cię do tańca,
Ani za Moskwy udam się mieszkańca;
Nie chcę w pisane wierzyć komplementa,
Ni w ostry język śmiałego studenta;
Nie będę w masce chodził do kochanek,
Jak ślepy lirnik pisał im sielanek;
Jedwab’ frazesów, słówek aksamity,
Hiperboliczne fantazyi wybuchy,
Tak mnie te letnie pokąsały muchy,
Żem cały obrzękł, bąblami okryty.
Przysięgam na te rękawiczki białe,
W których się kryją bielsze rączki małe,
Że odtąd miłość wypowiem kochance
Przez nie w drelichu albo tak w parciance;
I żeby zacząć, wierzaj memu słowu,
Miłość jest moja jak słońce bez skazy.
Rozalina.  Za poetyczne jeszcze to wyrazy.
Biron.  Trudno się pozbyć starego narowu.
Jeszczem jest chory, miej cierpliwość, proszę,
A dawne zdrowie odzyskam potrosze.
Tym trzem, wielkiemi możesz literami
Pisać na czole: „zmiłuj się nad nami!“[10]
Śmiertelna dżuma pierś każdego pali,
A jej zarodek z waszych ócz wyssali.
Ale was także los czeka jednaki,
Bo na was także Pana widzę znaki.
Księżnicz.  Nie mieli dżumy ci, co nam je dali.
Biron.  Wyrok nasz zapad! — nic nas nie ocali.
Rozalina.  Krok twój jednakże słowom twoim przeczy,
Gdy sam żałobę czynisz w trybunale.
Biron.  Skończmy, procesu z tobą nie chcę wcale.
Rozalina.  Ni ja, gdy pójdą po woli mej rzeczy.
Biron.  Niech teraz każdy z kolei co powie,

Bo wszystko w mojej zmąciło się głowie.
Król.  Naucz nas, proszę, naucz, piękna pani,
Jak za grzech ciężki odpust nasz dostaniem.
Księżnicz.  Tylko otwartem i szczerem wyznaniem.
Czyście przed chwilą byli tu przebrani?
Król.  Tak jest.
Księżnicz.  A w jakich chęciach tuście przyśli?
Król.  W dobrej, księżniczko i uczciwej myśli.
Księżnicz.  Jeśli tak, wyznaj, ciekawie słuchamy,
Co wyszeptałeś do ucha twej damy?
Król.  Że ją nad skarby, nad świat ten przenoszę.
Księżnicz.  A jednak, kiedy weźmie cię za słowo,
Ty ją odrzucisz.
Król.  Przysięgam na nowo —
Księżnicz.  O, nie kończ, nie kończ! nie przysięgaj, proszę,
Bo kto raz jeden swej przysiędze skłamał,
Tem łatwiej jeszcze i drugą przełamał.
Król.  Jeśli tę złamię, niechaj marnie zginę!
Księżnicz.  Dobrze, pamiętaj! — Pytam Rozalinę,
Jakie jej Moskal szepnął tajemnice?
Rozalina.  Że mnie tak kocha jak swoje źrenice,
Że przy mnie skarby świata waży za nic,
I aby dowieść miłości bez granic,
Albo mnie żoną swą nazwie przed rankiem,
Albo w rozpaczy umrze mym kochankiem.
Księżnicz.  Więc szczęść wam, Boże! boć nie zechcesz znowu
Zostać niewiernym danemu jej słowu.
Król.  Nie, na mój honor, nie, na moje życie,
Takiegom słowa nie dał tej kobiecie!
Rozalina.  Dałeś, na dowód klejnot ci pokażę,
Który wsunąłeś do mej rękawiczki.
Król.  Moje przysięgi były dla księżniczki,
Którą po moim rozpoznałem darze.
Księżnicz.  Klejnot ten stroił jej ramię nie moje.
Moim kochankiem, jak się pokazuje,
Był Biron, za co pięknie mu dziękuję. —
Czy chcesz mnie, czy chcesz perły zabrać twoje?
Biron.  Niczego nie chcę, wszystkiego się zrzekam.

Wiem teraz wszystko, wszystkiego dociekam:
To sprzysiężenia dzieło, czarnej zdrady,
Na smutny koniec naszej maskarady.
Jakiś darmojad, lizus, plotkarz plaski,
Co szpiegostwami zarabia na łaski,
Pajac z przywykłym do marszczek uśmiechem,
Na rozkaz bawić was obowiązany,
Nie wiem, jak odkrył wszystkie nasze plany
I wszystkie zaraz wypaplał z pośpiechem;
Gdy wieść przed czasem doleciała dworu,
Zmieniły damy dane im prezenta,
A my prawili, ułudą pozoru,
Zamiast kochankom, znakom komplementa,
Dla naszej hańby i dla naszej zguby
Dwakroć złamali uczynione śluby.
Tak jest, nie wątpię. (Do Boyeta) Czy to ty łaskawco,
Krzywoprzysięstwa tego jesteś sprawcą?
Czy nie ty mierzysz księżniczki buciki,
Twój śmiech i płacz twój jej rządzisz skinieniem,
I tylko jesteś posłusznym jej cieniem,
Talerz jej trzymasz, stroisz jej żarciki?
Czy nie ty pazia pomięszałeś szyki?
Tak jest, ty, panie, to są twoje czyny.
Niech i tak będzie; więc zapisz to sobie,
Że kiedy umrzesz, za pomnik jedyny
Spódnicę na twym zawiesimy grobie.
Boyet.  Tę sprawiedliwość oddać mu należy,
Że rycerz w szrankach pięknie galopuje.
Biron.  Pan ten, jak widzę, na ostre już bieży,
Ale ja, kończąc, z placu ustępuję.

(Wchodzi Łepak).

Witaj nam! z dobrą przychodzisz usługą,
Zrywając bitwę wrzącą już za długo.
Łepak.  Panowie, panie, o! któż mi z was powie,
Czyli wejść mogą trzej bohaterowie?
Biron.  Jakto? trzej tylko?
Łepak.  Nie, nie, wielkie cuda!
Z trzech bohaterów każdy trzech wam uda.

Biron.  A trzy razy trzy, dziewięć.

Łepak.  Nie, nie, panie; z przeproszeniem, panie, mam nadzieję, że tak nie jest; nie uda ci się tak łatwo, panie, wystrychnąć nas na głupców, bo wiemy, co wiemy. Spodziewam się, panie, że trzy razy trzy, panie —
Biron.  Co? nie dziewięć?
Łepak.  Z przeproszeniem, panie, wiemy, ile to czyni.
Biron.  Na Jowisza, przekonany byłem dotąd, że trzy razy trzy czyni dziewięć.
Łepak.  Bieda byłaby z tobą, panie, gdybyś rachunkami na kawałek chleba miał zarabiać.
Biron.  Więc ileż to czyni?
Łepak.  Strony same, to jest aktorowie, pokażą sami, ile to czyni; co do mnie, mam tylko, jak powiadają, jednego deprezentować, jednego chłopa, jednego biednego chłopa, Pompejona Wielkiego.
Biron.  Czy jesteś jednym z bohaterów?
Łepak.  Podobało się im uznać mnie godnym Pompejona Wielkiego; co do mnie, nie znam godności tego bohatera, ale mam stać za niego.
Biron.  Idź, powiedz im, niech się przygotują.
Łepak.  Rzecz pójdzie jak z płatka, bo robota będzie sumienna (wychodzi).

Król.  Srom nam przyniosą, niechaj nie przychodzą.
Biron.  Srom do nas, królu, przystępu nie znajdzie,
A polityczną może będzie rzeczą
Dać widowisko gorsze od naszego.
Król.  Nie, nie, powtarzam, niechaj nie przychodzą!
Księżnicz.  Niech przyjdą, pozwól, królu, proszę ciebie;
Żart to najlepszy, co sam nie zna siebie.
Kiedy gorliwość, ubawić nas chciwa,
W swym własnym zbytku marnie dogorywa,
Właśnie, gdy w pączku wielkie rzeczy giną,
Niechcąc śmiech rodzą śmieszną mieszaniną.
Biron.  To żywy obraz naszej maskarady. (Wchodzi Armado).

Armado.  Pański pomazańcze, błagam cię o tyle twojego słodkiego królewskiego oddechu, ile potrzeba na wymćwienie pary wyrazów.
(Armado rozmawia z Królem i oddaje mu papier).

Księżnicz.  Czy człowiek ten bożym jest sługą?
Biron.  Dlaczego pytasz się o to, pani?
Księżnicz.  Bo nie mówi jak boże stworzenie.
Armado.  To wszystko jedno, mój piękny, słodki, miodowy monarcho, bo przysięgam, że bakałarz jest to człowiek nadzwyczaj fantastyczny; zbyt, zbyt tylko próżny; ale zostawmy wszystko, jak powiadają, alla fortuna della guerra. Pokój waszym duszom, najmajestatyczniejsza paro! (wychodzi).
Król.  Możemy się spodziewać niepospolitej reprezentacyi bohaterów. On przedstawia trojańskiego Hektora; parobek Wielkiego Pompejusza; pleban Alexandra; paź Armada Herkulesa; a bakałarz Judasza Machabeusza. Gdy rzeczy pójdą dobrze w pierwszem przedsięwzięciu, Czterej zmienią ubranie i przedstawią pięciu.
Biron.  Już w pierwszej części będzie ich pięciu.
Król.  Mylisz się.

Biron.  Zobaczmy: bakałarz, paliwoda, klecha, pajac i paź —
Gdybyście i z latarnią szukali po świecie,
Podobnych bohaterów pięciu nie znajdziecie.
Król.  Okręt rozwinął żagle i przypływa.

(Wnoszą krzesła dla Króla, Księżniczki i t. d).


Intermezzo dziewięciu bohaterów.
(Wchodzi Łepak, zbrojny, jako Pompejusz).

Łepak.  „Jam jest Pompejusz“ —
Boyet.  Kłamstwo, kłamstwo, mości panie!
Łepak.  „Jam jest Pompejusz“ —
Boyet.  I z lampartem na kolanie.

Biron.  Dobrze powiedziałeś, stary szyderco, chcąc niechcąc, muszę być twoim przyjacielem.

Łepak.  „Jam jest Pompejusz tak nazwany Gruby“ —
Dumain.  Wielki.
Łepak.  Prawda, panie, Wielki;
„tak nazwany Wielki,
Przed którego orężem drżał bohater wszelki;
Idąc wybrzeżem, trochę wyboczyłem z drogi,

By miecz mój pod francuskiej księżny złożyć nogi“.
Byle wasza królewska mość powiedziała: dziękuję,
Pompejuszu: skończyłem.
Księżnicz.  Bardzo dziękuję, bardzo, wielki Pompejuszu.

Łepak.  Niema za co, choć myślę, żem uczciwie się sprawił, omyliłem się tylko trochę na „wielki“.
Biron.  Stawiam mój kapelusz przeciw trojakowi, że Pompejusz pokaże się najlepszym bohaterem.

(Wchodzi Nataniel, zbrojny, jako Alexander).

Nataniel.  „Gdym żył na świecie, świat mi ten ulegał cały,
Przed mym orężem ziemi cztery rogi drżały,
Ma tarcza mówi jasno, żem jest Alexander“.
Boyet.  Lecz nos twój przeczy temu, co tarcza powiada
Biron.  Nos, który to wywietrzył, dobry wiatr posiada.
Księżnicz.  Zdobywca traci gtowę; dalej, Alexandrze!
Nataniel.  „Gdym żył na świecie, świat mi ten ulegał cały“ —
Boyet.  A ten, co przeczy temu, człowiek to zuchwały.
Biron.  O, wielki Pompejuszu!
Łepak.  Jaka pańska wola?
Biron.  Wyprowadź Alexandra, ziemi całej króla.

Łepak  (do Natan.). O, panie, zadałeś porażkę zdobywcy Alisandrowi! Za karę zedrę z ciebie płaszcz malowany, atwojego lwa, co z toporem w łapie siedzi na stolcu, dadzą Ajaxowi, a to będzie dziewiąty bohater. Zdobywca, a zapomniał w gębie języka! Wstydź się, Alisandrze, i zmykaj! (Wychodzi Nataniel). Z pańskiem przeproszeniem, jest to trochę głupkowate, miękoduszne człeczysko, wielki uczci wiec, to prawda, ale łatwo z nóg zbity. Niema lepszego, jak on, sąsiada, i nikt mu w kręglach nie zrówna, ale co do Alisandra, widzicie sami, niestety! jak stoją rzeczy, — nie dorósł jeszcze swojej roli. Zobaczycie teraz innych bohaterów, którzy wam swoje myśli na inny ton wyśpiewają.

(Wchodzą: Holofernes, jako Judasz Machabeusz i Ćma, jako Herkules).

Holofern.  „Ten karzełek wielkiego przedstawia Alcyda,
Który zabił Cerbera, trzygłowego canem.

A gdy w kolebce jeszcze mały był jak gnida,
Tak dusił wielkie węże w swojej drobnej manu.
Quoniam zdaje się jeszcze być w małoletności,
Napisałem ten prolog dla dostojnych gości“.

(Do Ćmy) A teraz wynoś się stąd majestatycznym krokiem. (Wychodzi Ćma).
„Jestem Judasz“ —
Dumain. Judasz!
Holofern. Ale nie Iskariota.
„Jestem Judasz, nazwany Judasz Machabeusz“.
Dumain.  Odejm przezwisko, a zostanie czysty Judasz.
Biron.  Całujący zdrajca. W jaki sposób zostałeś Judaszem?
Holofern.  „Jestem Judasz“ —
Dumain.  Tem większy wstyd dla ciebie, Judaszu.
Holofern.  Co przez to rozumiesz, panie?
Boyet.  Rozumiem, że najlepiej zrobiłby Judasz, gdyby się powiesił.
Holofern.  Niech mi pan grabia da przykład, gotów jestem naśladować pana grabię.
Biron.  Dobrze rozumiesz, boć pono Judasz powiesił się na grabie.
Holofern.  Nie dam sobie grać na nosie.
Biron.  Bo go nie masz, nie mając głowy.
Holofern.  A to co?
Boyet.  Głowa kapusty.
Dumain.  Główka szpilki.
Biron.  Trupia główka w sygnecie.
Longav.  Zatarta, ledwo dostrzeżona główka na rzymskim pieniążku.
Boyet.  Gałka szabli Cezara.
Dumain.  Rzezana gałka na prochownicy.
Biron.  Pół głowy świętego Jerzego na spince.
Dumain.  A nota bene na spince ołowianej.
Biron.  Przyczepionej do kapelusza zęborwacza. A teraz, prowadź rzecz dalej, bo daliśmy ci więcej niż jedną głowę.
Holofern.  Aleście mi odjęli moją.
Biron.  Nieprawda, tylko dodaliśmy ci czoła.
Holofern.  A zrobiliście to bezczelnie.
Biron.  Zrobilibyśmy to samo, choćbyś lwem był nawet.
Boyet.  Ale, że jest tylko osłem, puśćmy go z Bogiem. Żegnamy więc, słodki Juda! na co czekasz jeszcze?
Dumain.  Na koniec swojego nazwiska.
Biron.  Na szu-ja, dodam szu-ja do Juda. Judaszu-ja żegnam cię.
Holofern.  To ani szlachetnie, ani dwornie, ani miłosiernie.
Boyet.  Przyświećcie panu Judaszowi, mrok zapada, mógłby się potknąć.
Księżnicz.  Ach, biedny Machabeusz, jakie dostał cięgi!

(Wchodzi Armado, zbrojny, jako Hektor).

Biron.  Skryj głowę, Achilesie; zbliża się Hektor zbrojny.
Dumain.  Choćby szyderstwo moje na mnie samego spadło, muszę się teraz zabawić.
Król.  Hektor przy nim postawiony wyglądałby jak niźnik dzwonkowy.
Boyet.  Ale czy to tylko naprawdę Hektor?
Dumain.  Nie myślę, żeby Hektor tak był pięknie zbudowany.
Longav.  Za grube ma golenie na Hektora.
Dumain.  Przynajmniej za mięsiste łydki, to pewna.
Biron.  Nie, to nie może być Hektor.
Dumain.  To bóg albo malarz, bo dziwaczne stroi grymasy.
Armado.  „Mars, bóg potężnobronny, z swojej bożej mocy Dał w darze Hektorowi“ —
Dumain.  Złoconą muszkatową gałkę.
Biron.  Cytrynę.
Longav.  Szpikowaną goździkami.
Armado.  Cicho!

„Mars, bóg potężnobronny, z swojej bożej mocy
Dał w darze Hektorowi, w murach Ilionu,
Oddech silny, że mógłby, od rana do nocy,
Bez wypoczynku walczyć z swego pawilonu.
Jam kwiat ten“ —
Dumain.  Jam ta mięta.
Longav.  Jam jest ta psia róża.
Armado.  Słodki panie Longaville, skróć cugle twojemu językowi.
Longav.  Muszę je raczej popuścić, gdy za Hektorem goni.

Dumain.  To prawda, bo Hektor chart jest czysty.

Armado.  Słodki bohater już umarł i zgnił; kochane kurczątka, nie pastwcie się nad kościami umarłego. Póki oddychał, był to mąż, — ale wróćmy do mojej roli. (Do Księżniczki) Słodka księżniczko, nadstaw mi łaskawie twoich uszu.

(Biron rozmawia na stronie z Łepakiem).

Księżnicz.  Mów śmiało, waleczny Hektorze, bawisz mnie niepospolicie.
Armado.  Ubóstwiam pantofel twojej słodkiej dostojności.
Boyet.  Kocha ją na stopy.
Dumain.  Bo nie może na łokcie.
Armado.  „Ten Hektor był dzielniejszy, niż dzielny Annibal —
Łepak.  Kumie Hektorze, z naszą dziewką źle stoją rzeczy; zaszła już od dwóch miesięcy.
Armado.  Co chcesz powiedzieć?
Łepak.  Na uczciwość, jeżeli się nie pokażesz uczciwym Trojańczykiem, biedna dziewka przepadła; jest w ciąży; już dziecko budzi się w jej łonie, to twoje.
Armado.  Chcesz mnie zrobić infamisem przed potentatami? Zginiesz!
Łepak.  To Hektor dostanie chłostę za Żakienettę, którą zapłodnił, a pójdzie na szubienicą za Pompejusza, którego zabił.
Dumain.  O, najrzadszy Pompejuszu!
Boyet.  O, sławny Pompejuszu!
Biron.  Większy niż wielki, wielki, wielki, wielki Pompejuszu! Pompejuszu Ogromny!
Dumain.  Pod Hektorem drżą łydki.
Biron.  A Pompejusz się sierdzi. Więcej furyi! więcej furyi! huż! wyczha!
Dumain.  Hektor wyzwie go na rękę.
Biron.  Albo nie ma więcej krwi w żyłach, niż trzeba pchle na obiad.
Armado.  Na dwa bieguny, wyzywam cię!
Łepak.  Nie chcę się bić na bieguny, jak północny człowiek, ją chcę cię pokiereszować, a na to potrzeba mi szabli. Pożyczcie mi, błagam, pożyczcie mi znowu mojej broni!
Dumain.  Zróbcie miejsce zapalczywym bohaterom.
Łepak.  Będę się bił w koszuli.
Dumain.  O, rezolutny Pompejuszu!
Ćma.  Pozwól, panie, niech ci parę guzików odepnę. Czy nie widzisz, że się Pompejusz rozbiera do pojedynku? Czy chcesz stracić swoje dobre imię?
Armado.  Panowie szlachta i żołnierze, przebaczcie, ale nie chcę potykać się w koszuli.
Dumain.  Nie możesz odmówić, wyzwał cię Pompejusz.
Armado.  Moi kochankowie, mogę i chcę.
Biron.  Jakie masz do tego powody?
Armado.  Żeby wyznać nagą prawdę, — nie mam koszuli; na pokutę noszę tylko wełnę.
Boyet.  Potwierdzam wyznanie; naznaczono mu tę pokutę w Rzymie za to, że nie miał bielizny; odtąd, przysięgam, nie nosił żadnej innej prócz ścierki Żakienetty, a tę nosi na sercu, jako zadatek miłości.

(Wchodzi Mercade).

Mercade.  Bóg z tobą, pani!
Księżnicz.  Witaj mi, Mercade!
Choć twoje przyjście miesza nam zabawę.
Mercade.  Boleję nad tem, bo wieść, którą niosę,
Cięży mi w ustach. Król, ojciec twój, pani, —
Księżnicz.  Umarł!
Mercade.  Tak, pani. Skończyłem poselstwo.

Biron.  Bohaterowie, precz stąd! Scena chmurzyć się zaczyna.
Armado.  Co do mnie, oddycham znowu wolnem powietrzem. Widziałem dzień niegodziwości przez szparkę dyskrecyi, a sprawiedliwość sam sobie wymierzę jak żołnierz. (Bohaterowie wychodzą).
Król.  Księżniczko, jakie są twoje zamiary?
Księżnicz.  (do Boyeta). Przygotuj wszystko; odjeżdżam tej nocy.
Król.  Błagam cię, pani, wstrzymaj się dni kilka.

Księżnicz.  Przygotuj wszystko. — Dzięki wam, panowie,
Za wszystkie wasze dobre ku nam chęci;
A z głębi duszy boleścią dotkniętej

Proszę, niech wasza mądrość nam przebaczy
Wesołej myśli rozpustę i śmiechy.
Jeśli w rozmowach byłyśmy zbyt śmiałe,
To wina waszej zbytniej uprzejmości.
Żegnam cię, królu! Język tam niemieje,
Gdzie serce ciężar boleści przygniata.
Przebacz więc, jeśli lichem słowem płacę
Twoje ustępstwa tak wspaniałomyślne.
Król.  Nieraz ostatnia chwila pożegnania
Przyśpiesza koniec długo upragniony,
I nieraz sprawę szczęśliwie rozstrzyga,
Której nie mogły rozstrzygnąć procesa.
Choć czoło córki, smutkiem powleczone,
Tkliwej miłości przemawiać zabrania
W najdroższej sprawie dla duszy kochanka,
Jednak, gdy słowo miłości wyrzekłem,
Niech chmura żalu nie niszczy jej celów,
Przyjaciół bowiem opłakiwać stratę
Mniejszą przynosi korzyść i otuchę,
Niż się radować z nowo znalezionych.
Księżnicz.  Słów twoich, królu, nie pojmuję wcale;
Dwoisz mój smutek.
Biron.  Uczciwa otwartość
Najlepiej trafia do boleści ucha.
Może zrozumiesz teraz lepiej króla.
Przez miłość ku wam czas nasz straciliśmy.
Przez miłość ku wam przysięgi zgwałcili,
Wszystkich nas wasza piękność oszpeciła,
Wiodła do czynów z myślami niezgodnych.
Jeśliśmy byli śmieszni — nie dziwota,
Bo miłość pełna dziwnych jest kaprysów,
Zmienna i próżna i lekka jak dziecię;
Zrodzona w oku, jak oko odbija
Tysiączne formy, kształty i zjawiska,
Zmienia obrazy, jak je zmienia oko,
Kiedy z przedmiotu na przedmiot przelata;
Jeśli więc, panie, te miłości zmiany
W waszych niebieskich wydały się oczach

Krzywdą dla naszych przysiąg i powagi,
Pomnijcie, że te niebieskie źrenice,
Które świadkami błędów naszych były,
Same tym wszystkim błędom dały życie;
Jak jest więc dziełem waszem miłość nasza,
Tak waszem dziełem są błędy miłości.
Sami dla siebie byliśmy niewierni,
Aby, raz jeden przełamując wiarę,
Na zawsze potem wiernymi pozostać
Dla tych, co były i krzywoprzysięstwa
I wiary źródłem, to jest dla was, panie.
Krzywoprzysięstwo, choć grzech samo w sobie,
Cnotą się staje miłością omyte.
Księżnicz.  I listy wasze miłością natchnione,
I dary wasze, miłości posłańce,
Ogólnym sądem dziewic moich rady
Były uznane za żart i pustotę,
Jedynie, żeby czasu nudy słodzić.
Nie przywięzując żadnej głębszej wagi
Do sprawy całej, przyjęłyśmy, królu,
Jak żart wesoły wasze oświadczenia.
Dumain.  Było coś więcej niż żart w naszych listach.
Longav.  W naszych spojrzeniach.
Rozalina.  Ale nam się wszystko
Żartem wydało.
Król.  To przynajmniej teraz,
W ostatniej chwili ostatniej godziny,
Miłością, naszą miłość nam odpłaćcie.
Księżnicz.  Czas mi się, królu, wydaje zbyt krótki,
Abym wiecznego dobić chciała targu.
Nie, nie, mój królu, wielkie twoje grzechy,
Bo wielkim grzechem złamana przysięga.
Jeśli więc pragniesz dla mojej miłości
(Chociaż wyznaję, że błahy to powód)
Jaką ofiarę zrobić, słuchaj pilnie:
Twoim przysięgom nie mogę dać wiary,
Śpiesz więc do jakiej dalekiej pustelni,
Której są obce światowe rozkosze,

Pokutuj ciężko, dopóki na niebie
Gwiazdy rocznego nie dopełnią biegu.
Jeśli surowe i samotne życie
Nie zmieni uczuć w żarach krwi poczętych;
Jeśli post, zimno i twarde posianie
Pięknego pączka miłości nie zwarzą,
Lecz miłość próby wytrzyma niezmienna:
Wracaj po roku, a w wierność twą ufny
Wymagaj śmiało spełnienia przyrzeczeń,
A na tę rękę, którą ci podaję,
Ja twoją będę; tymczasem, rok cały,
W domu żałoby samotna się zamknę,
I łez potokiem będę opłakiwać
Gorzką pamiątkę śmierci mego ojca.
Jeśli odmówisz, rozplątamy dłonie,
Niepamięć słowa nasze niech pochłonie.
Król.  Gdy się nie poddam tej lub większej próbie,
Gdzie duch się wzniesie, a wiara odżyje,
Niech śmierć mnie nagła w ojców złoży grobie!
Odtąd me serce w piersiach twoich bije.
Dumain.  A mnie co droga kochanka zapowie?
Katarz.  Przez rok się cały Bożej poleć pieczy,
Proś, niech samotność cztery da ci rzeczy:
Żonę, uczciwość i brodę i zdrowie.
Dumain.  Mamże powiedzieć: dzięki, piękna żono?
Katarz.  Nie, nie, mój panie, bo przez rok ten cały
Będę na wszystkie głuchą madrygały.
Powracaj z królem z pokutą skończoną,
A jeśli znajdę do zbycia miłości,
Może ci trochę ustąpię z litości.
Dumain.  Serce to wierność przez rok ci dochowa.
Katarz.  Lecz nie przysięgaj, byś nie złamał słowa.
Longav.  A co Marya?
Marya.  Gdy rok przyjdzie drugi,
W miejsce żałoby ślubny włożę wieniec.
Longav.  Będę cierpliwy — lecz termin to długi.
Marya.  Podobny tobie, bo żaden młodzieniec
W niewielu wiosnach tak w górę nie strzelił.

Biron.  O czem ma piękna głęboko tak duma?
Kochanko droga, proszę, spojrzyj na mnie,
Patrz w moje oczy, okna mego serca,
Czytaj tam prośbę i racz odpowiedzieć,
Mów, co mam robić dla twojej miłości?
Rozalina.  Bironie, długo, nim cię zobaczyłam,
Dziwne o tobie słyszałam powieści,
Że jesteś pełny śmiechu i szyderstwa,
I uszczypliwych porównań i żartów,
Które twój dowcip bez litości miota
Na wszystko, co mu sposobność nastręczy.
Aby ten piołun z duszy twej wyplenić,
Ażeby w sercu mojem miłość wzbudzić,
Jeden, konieczny kładę ci warunek:
Co dzień i co dzień, tak jak rok jest długi,
Nawiedzaj chorych, od boleści niemych,
Stojąc przy łożu jęczących łazarzy,
Wywołuj wszystkie dowcipu potęgi,
By uśmiech wzbudzić na cierpiącej twarzy.
Biron.  W śmierci gardzielu śmiech dziki rozbudzać?
To być nie może, bo jest niepodobna
Natchnąć weselem duszę konającą.
Rozalina.  Tak się poskramia złośliwe dowcipy,
Co winne tylko wpływ potakiwaniom
Dawanym głupstwu przez śmieszków bez myśli:
Bo tryumf żartu tylko w uchu leży
Pustych słuchaczy, a nigdy w języku
Żartującego. Jeśli uszy chorych
Jękiem boleści własnych ogłuszone
Twoim się żartom zechcą przysłuchiwać,
Zostań, jak byłeś śmieszkiem i szydercą,
Ja cię z twą wadą przyjmę za powrotem;
Lecz jeśli żartów twych nie zechcą słuchać,
Wypędź z umysłu twego urąganie,
A gdy cię ujrzę wolnym od tej wady,
Z radością twoją powitam poprawę.
Biron.  Rok cały? dobrze; bez szemrań i żalu
Będę rok prawił koncepta w szpitalu.

Księżnicz.  Teraz przyjmijcie nasze pożegnanie.
Król.  Nie, pani, pozwól, że cię odprowadzim.
Biron.  Nie tak się nasze dziś kończą nadzieje,
Jak się to zwykle w starych sztukach dzieje:
Maciek nie dostał swej Kasi. O, damy!
Wasza to wina, że koniec ten samy
Z naszego żartu komedyi nie zrobił.
Król.  Cierpliwość! za rok wróci nam wesele.
Biron.  Jak na komedyę rok — trochę za wiele.

(Wchodzi Armado).

Armado.  Słodki majestacie, dozwól mi —
Księżnicz.  Czy to nie Hektor?
Dumain.  Waleczny rycerz trojański.

Armado.  Przychodzę ucałować twoje królewskie palce i pożegnać cię. Idę dopełnić ślubu. Ślubowałem Żakienecie, że dla słodkiej jej miłości przez trzy lata będę chodził za pługiem. Ale czy zechcesz, najdostojniejszy monarcho, wysłuchać dyalogu ułożonego przez dwóch uczonych mężów na pochwałę sowy i kukułki? Miał to być koniec naszego widowiska.
Król.  Przywołaj ich co żywo, gotowi jesteśmy słuchać.
Armado.  Hola! przybywajcie!

(Wchodzą: Holofernes, Nataniel, Ćma, Łepak i inni).

Armado.  Armado. Po tej stronie jest Hiems, zima, a po tamtej Ver, wiosna; pierwsza trzyma stronę sowy, druga kukułki. Ver, zaczynaj.

Pieśń.

Wiosna.  Kiedy rzeżuchy srebrzyste kwiaty,
Modre fiołki i pstre stokrocie,
I jaskier cały błyszczący w złocie
Haftują łąkom bogate szaty,
Wtedy kukułka z każdego drzewa
Śmieje się z mężów, kiedy im śpiewa
Kuku!
Kuku! trwogę bladą miota
Przed wszystkich żonatych wrota.

Kiedy pastuszek gra na swej fletni,
Skowronek w chmurach swe nuci trele,
I każdy ptaszek gniazdeczko ściele,
I dziewki suszą swe szaty letnie,
Wtedy kukułka z każdego drzewa
Śmieje się z mężów, kiedy im śpiewa
Kuku!
Kuku! trwogę bladą miota
Przed wszystkich żonatych wrota.
Zima.  Gdy z dachów wiszą zimowe sople,
I kiedy w palce pachołek dmucha,
I ogień z wszystkich kominów bucha,
A w skopku mleka mróz ścina krople
Kiedy śnieg drogi wszystkie zawiewa,
I tylko sowa śród nocy śpiewa
Uhu!
Pieśń wesoła, gdy kucharka
Szumowiny zbiera z garka.

Gdy wiatr śnieg pędzi z świstem przez błonie,
Gdy nastrzępione umilkły ptaki,
Gdy nosy dziewczyn niby buraki,
A głos plebana w kaszlaniu tonie,
Pieczone jabłka na roszcie syczą,
I tylko sowy śród nocy krzyczą
Uhu!
Pieśń wesoła, gdy kucharka
Szumowiny zbiera z garka.
Armado  Słowa Merkurego brzmią twardo po Apollina pieśni.
Idźmy! Tam wasza droga, a tu nasza. (Wychodzą).








  1. Faulconbridge.
  2. Ma to być pierwszy wyraz rytomelli zapomnianej dziś miłosnej piosnki.
  3. Taniec w modzie w połowie szesnastego wieku. Pierwsza para taneczników przebiegała wszystkie inne pary, kawaler całował damy, a dama kawalerów, stawała potem na końcu, a następna para powtarzała to samo.
  4. Przed zaprowadzeniem protestantyzmu w Anglii, drewniany koń niepospolitą grał rolę na wszystkich ludowych uroczystościach. Zakazany był przez purytanów jako resztka papizmu, a jakiś krotofilny poeta napisał mu nagrobek, który się zaczynał: Ale ot, lecz niestety! koń drewniany, zapomniany.
  5. W średniowiecznej poezyi francuskiej ostatnia strofa ody nazywała się envoy i zwykle z dedykacyą, wyrażała sens moralny całej kompozycyi. Anglicy przyjęli i formę i nazwisko envoy.
  6. W końcu szesnastego wieku żył w Londynie Włoch obłąkanych zmysłów, którego zwykle nazywano Monarcho, bo mu się zdawało, że jest panem całego świata i że wszystkie okręty, przybywające do Londynu, jego są własnością.
  7. Stary ten Mantuańczyk nie jest to Wergiliusz, ale Jan Chrzciciel Mantuańczyk, Karmelita, którego łacińskie eklogi wyszły w roku 1567, a przez erudytów swojego czasu stawiane były na równi z eklogami Wergiliusza.
  8. Krzywoprzysięzca wystawiany na pręgierzu trzymał kartę z napisem: papiery krzywoprzysięstwa.
  9. Aluzya do dziobatej twarzy Katarzyny.
  10. »Panie, zmiłuj się nad nami« pisano na domach, w których była dżuma.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.