Pan Geldhab/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Pan Geldhab
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PAN GELDHAB.
KOMEDYA
WE TRZECH AKTACH, WIERSZEM.

Pyszny nądzka, kiedy spanoszeje.
And. Max. Fredro.




OSOBY:

PAN GELDHAB.
FLORA, córka jego.
KSIĄŻE RODOSŁAW.
LUBOMIR, rotmistrz.
MAJOR, przyjaciel Lubomira.
LISIEWICZ, przyjaciel Księcia.
KONTO, intendent Księcia.
PIÓRKO.
KOMISANT.
KRAWIEC.
KAMERDYNER.
LOKAJ.


Scena w Warszawie, w domu Pana Geldhaba




PAN GELDHAB.



AKT I.
Teatr wystawia pokój w nomu Pana Geldhaba. Na przodzie po prawéj stronie stolik z książkami i krzesło; po lewéj kanapa, w głębi dwoje drzwi, jedne któremi wchodzą, drugie otwarte, dają widzieć dalsze pokoje. Drzwi na prawo i na lewo.



SCENA  I.

Pan Geldhab, Komisant, Krawiec, Tapicer, Kupczyki, Kamerdynery, Lokaje.

(Geldhab w szlafroku, papiery w ręku, zdaje się być bardzo zatrudnionym. Tapicer przybija firanki. Kupczyki w głębi stoją z różnemi sprzętami.)

Geldhab (do tapicera).

A, na mój honor, dobrze, kształtnie i gustownie;
Z firanek kontent jestem, kontent niewymownie;
Haftów, frandzli, muślinu suto i bogato,
Tak u mnie być powinno, Geldhaba stać na to.

(po krótkiém milczeniu)

Przysięgam na mą duszę i majątek stawię,
Że ledwie jest podobnych dwie w całéj Warszawie.

(wkrótce tapicer odchodzi.)

Komisant (z papierami w ręku).

Panie...


Geldhab (do krawca).

Cóż, liberya dla dworu gotowa?


Krawiec.

Oto jest frak na próbę...


Geldhab.

A nasza umowa?
Waszeć widzęś zapomniał, jaka była zgoda?


Krawiec.

I owszem, wszak zrobiłem jak najnowsza moda.


Geldhab.

Moda z jednym galonem? szalony! szalony!
Cóż dwór pański oznacza, jeśli nie galony?


Krawiec.

Jednak to gust najlepszy.


Geldhab. (śmiejąc się)

Takie dobre gusta
Pewnie tacy stanowią, których kieszeń pusta;
Gdzież złotem kto przesadzi? do twarzy mu wszędzie;
A więc galon sług moich niechaj w troje będzie.


Krawiec.

Dobrze.


Geldhab.

By sutą była, jak tylko być może.
Czemuż być niema, powiedz, kiedy na to łożę?

(krawiec odchodzi).
(Gelhab spogląda na papiery, potém wokoło.)

Komisant.

Wielmożny...


Geldhab.

Ale zaraz, jakżeś uprzykrzony.

(do kamerdynera.)

Dowiedz się, czy w gazecie będę umieszczony?
Chciałbym tam mieć wyraźnie artykuł ten cały:

(dając kartkę, czyta).

„Jaśnie Wielmożny Geldhab, dziedzic Samochwały,

„Przybyszowic, Grypsowa, Łówki et cetera,“
Et cetera pamiętać! „który równie wspiera“

(z przyciskiem.)

„Licznych swoich poddanych, jak wszystkich dokoła,
„Których tylko w niedoli wynajdywać zdoła;
„Raczył dać na spalone Bamberga przedmieście
„Z zwykłą hojnością złotych polskich tysiąc dwieście.“


Komisant.

Gdy dobroć twoja, Panie, tak dla obcych skora,
Siostra, co w niedostatku, od pół roku chora,
Bez wątpienia, próśb swoich skutkiem się ucieszy,
Gdy Pan procent przyspieszyć...


Geldhab.

Nic Pan nie przyspieszy.


Komisant.

Ten list przekona, w jakiém strapieniu zostaje.


Geldhab (z niecierpliwością).

Cóżto, nie wiesz, że córkę za Księcia wydaję?
Gdy mnie fraszkami nudzić ułożyłeś sobie,
Myśleć o nich nie będę w téj tak wielkiéj dobie,
Mając innych ważniejszych zatrudnień tysiące;
I termin téż wypłaty aż za dwa miesiące.
Napisz Waćpan, że bardzo żałuję niebogi,
Ale pomódz nie mogę... bywaj zdrów... czas drogi.

(odwraca się.)

Komisant.

Wszakto siostra!


Geldhab.

Wiem o tém.


Komisant.

Chora.


Geldhab.

To źle.


Komisant.

W nędzy.


Geldhab.

Ależ mój Panie, nudzisz; że nie dam pieniędzy,
Wszak ci już powiedziałem i powtarzam jeszcze.
Kłaniam... (obróciwszy się, do siebie).
Gdzież tę kanapę, te krzesła umieszczę?

(pokazuje kupczykom, gdzie mają w drugim pokoju postawić. Kupczyki stawiają i odchodzą; tymczasem komisant mówi.)

Komisant.

Za powinny uczynek nie byłby w gazecie,
I na cóż być uczciwym, jeżeli w sekrecie?
Nie dojdzie, niech kto, jak chce, złoci się i puszy,
Prawdziwego szlachectwa bez szlachetnéj duszy.

(komisant odchodzi).

Geldhab (dając klucze kamerdynerowi).

Idź, wynieś na stół wszystkie srébra i ozdoby.


Kamerdyner.

Wszystkie? wszakże mam nakryć na cztéry osoby?


Geldhab.

Cóż z tego?


Kamerdyner.

Że nie zmieszczę i w największym tłoku.


Geldhab.

Co na stole nie zmieścisz, to stanie na boku.
Czegóż się patrzysz?... Jakże, czym na to kupował,
By nikt ich nie widział? co? będę srebra chował!
Szalony! hm! nie stawiać! chować! to mnie bawi.
Kogo nie stać na srebra, niechże ten postawi!
Lux, lux u mnie być musi, zbytek, przepych wszelki...

(do odchodzącego kamerdynera.)

A resztki wina scedzić do jednej butelki.


Lokaj (wchodząc.)

Książe Rodosław.


Geldhab.

Książę? Niech wnijdzie łaskawie.
Za chwilkę się ubiorę.

(Na stoliku stojącym na przodzie, rozkłada książkę i wraca kilka razy przypatrując się i poprawiając; kładzie złotą tabakierkę i chustkę).

Tak i to zostawię.

(odchodzi.)




SCENA  II.

Książe, Lisiewicz, Konto.

(Książe we drzwiach się zatrzymuje, jakby słuchał lokaja, który go anonsował; potém obraca się w tył i woła na Konta.)

Książe.

Panie Konto! chodź więc, chodź! (na stronie.)
Nieznośne stworzenie

(do Konta).

Jakież cię za mną pędzi tak nagłe zdarzenie?


Konto. (z głębokim ukłonem).

Ach Jaśnie Oświecony...


Książe. (wpadając w mowę).

Prędzéj.


Konto.

Mości Książę...
Mimo wdzięczności...


Książe.

Prędzej.


Konto.

Która serce wiąże
Do najlepszego ...


Książe.

Dalej.


Konto.

Z wielkich Książąt Księcia,
Mimo, że tak śmiem mówić, mimo przedsięwzięcia...


Książe (z niecierpliwością).

Cóż ci do reszty wzięło rozumu niewiele,
Sen, gorączka, czy przestrach jaki?


Konto (zbliżając się do ucha).

Wierzyciele.


Książe (z gniewem).

Ech zawsze jedno, jedno, aż już słuchać nudno!


Konto.

Ależ mnie w domu własnym usiedzieć się trudno.
Rzemieślnicy wciąż piszczą, a rabinów roje
Za ul sobie obrały pomieszkanie moje:
Nieczułe jak opoki, uparte jak żmije,
Łakomstwa ich nie wzruszą, morały, ni kije.
Dawny szwajcar był wprawdzie wielki moczymorda,
Lecz go się przecież bała wierzycielska horda;
Gdy nie mógł dostojeństwa zatrzymać powagą,
Uczył mores natrętnych pozłacaną lagą;
Ale dzisiaj przy nowym, za pierwszym natłokiem,
Aż do biura wpadnięto niewstrzymanym krokiem
I zelżono haniebnie pod Pańskim obrazem
Całą intendenturę z mą osobą razem.


Książe.

Szturmem cię więc dobyto?


Konto.
(korzystając z wesołości Księcia dobywa papierów i mówi przeglądając).

Książe Pan się śmieje,
A ja dalibóg wkrótce, wkrótce oszaleję.


Lisiewicz.

Jednak kasę odbito.


Konto (przeglądając papiery).

Nic w niej nie ruszono...


Książe.

Bo próżna.


Konto.

Takto niby.


Książe.

Lecz tych gości grono,
Do Waścinej szkatułki że się nie dobrało,
To szkoda; tam być musi zapasów nie mało.


Konto.

Książe Pan najłaskawiej żartem mówić raczy,
Nie wiele sług poczciwych sakiewka dziś znaczy:
Ach gorzkie w tych godzinach, gorzkie zbiory nasze!

(przybliżając się do Księcia z ukłonem, patrząc w papiery).

Gdyby Książę Pan.. przejrzeć...


Książe (uderzając ze spodu w papiery).

Ach nudzisz mnie Wasze!


Lisiewicz (biorąc Konta na stronę).

Nie uprzykrzaj się Waćpan... przyjdziesz w innej porze...

(Konto okazuje nieukontentowanie.)

Nie trzeba Księcia martwić...


Konto.

To nic nie pomoże...


Lisiewicz (przytrzymując go).

Zdrowie Księcia najdroższe...


Konto (wyrywając się).

Proszę!... wiem, co robię...

(z uśmiechem.)

Gdyby Jaśnie...


Książe.

Ach, dobrze że wspomniałem sobie;
Daj Wasze, daj rachunki.


Konto.
(z wielkim ukłonem do Lisiewicza).

Źle robię?
(do Księcia) Niech służą.


Książe.

Lecz staraj się pieniędzy, pieniędzy i dużo.


Konto.

Pie... Pieniędzy?


Lisiewicz.

Pieniędzy, Książę Pan powiada.


Konto.
(w zamyśleniu powtarza).

Pieniędzy!


Lisiewicz.

Wolę Księcia uczynić wypada.


Książe.

Rób, co ci się podoba: zastawiaj, przedawaj,
Lecz kiedy chcę pieniędzy, to pieniędzy dawaj,
Rozumiesz... bądź zdrów.


Lisiewicz.

Książę żegnać się z nim raczy.


Konto (na stronie).

Bierz licho taką łaskę i takich tłomaczy! (odchodzi).




SCENA  III.
Książe, Lisiewicz.

Lisiewicz.

Natrętność nadzwyczajna, — chcieć odbierać długi,
Księciu! Księciu bezczelnie odmawiać usługi!
Wszystkie już społeczeństwa zwalone zasady.
Nieznane były dawniej podobne przykłady!
Dziś ten, co w rządzie szlachty ledwie ojca kładzie,
Śmie często Panu z Panów stanąć na zawadzie.


Książe.

Takichto gmin pożyczał...


Lisiewicz.

Panowie tracili.
Była przecie różnica; ale co w tej chwili...


Książe.

Same sknerstwo, natrętność, rozpusta bezbożna.


Lisiewicz.

Nawet dla Księcia dostać pieniędzy nie można!


Książe.

Ach Lisiewiczu, gdyby...


Lisiewicz.

Próżno mnie łeb boli;
Lichwiarze dać już nie chcą, a panowie goli.


Książe.

Mamci ja wprawdzie wioski, lecz się wspomnieć boję,
Największe wierzyciele trzymają jak swoje;
Resztą intendent rządzi, z tych nic nie wykradnę,
I mam tylko co kwartał rachunki dokładne.

(z niecierpliwością.)

Gdyby pożyczyć chcieli jakiebądź urwisze,
To na ciotce bogatej pewność im zapiszę;

Bo jeno się przeniesie do wieczystej chwały,
Biorę po niej majątek czysty i niemały.
Wtedy mając pieniądze, myślibym odmienił,
I mniej ceniąc posagi, siebie więcej cenił;
Gdyż nader nie zostaję ujęty powabem
Złączenia się tak ściśle z Imć Panem Geldhabem.
Smutno będzie się znaleźć w swych znajomych gronie,
I nowego Kopciuszka widzieć w swojej żonie.


Lisiewicz.

Ubodzy bez znaczenia niech się boją świata,
Jego zwykły szacunek za pieniędzmi lata;
W dobrej uczcie przez głowę nie przejdzie nikomu,
Za to ręczę, że Księżna Geldhabówna z domu.


Książe.

Zapewne! moja świetność jej nizkość pokryje,
A na odwrót jej złotem mój kredyt ożyje.


Lisiewicz.

Możemy też zapobiedz wczesném przedsięwzięciem,
Aby się nadal Pan teść nie bratał ze zięciem;
I gdy Książe Pan zechce, (z ironią).
to może i żonie
Podoba się dalekie od miasta ustronie.


Książe.

Zrobiłbym to niemylnie, gdybym był Wacanem,
Lecz ja nie pragnę zostać mej żony tyranem;
Jest pewny kres wszystkiego, nawet i swawoli,
Który nigdy przestąpić honor nie dozwoli.


Lisiewicz.

Ach, ta wspaniałość duszy jest mi nader znana,
I tylkom dla rozrywki mówił Księcia Pana.

Ale inne bojaźni muszę wyznać szczerze:
Gdy wspomnę Lubomira, wielki mnie strach bierze, —
Może nagle przyjechać w tak znaczącej porze.


Książe.

I cóż ztąd?


Lisiewicz.

On się dawniej kochał w Pannie Florze.


Książe.

Ha! tém gorzej dla niego!


Lisiewicz.

Ona go kochała.


Książe.

Cóż ztąd, powtarzam jeszcze?...


Lisiewicz.

I słowo mu dała;
Ma zatem prawo...


Książe.

Ależ tak śmiesznym nie będzie,
Stanąć jak współzawodnik w jednym ze mną rzędzie?


Lisiewicz.

Wielka by śmiałość była, temu nikt nie przeczy,
Lecz miłość... zaręczenie... a podobno rzeczy...


Książe.

Miał co miał, zaręczony czy nie zaręczony,
Niech sobie Pan Lubomir innéj szuka żony.


Lisiewicz.

Zapewne. Jednak jeśli powiedzieć się godzi,
W każdym razie ostrożność nic nam nie zaszkodzi;
Zwłaszcza, że bardzo łatwo Księciu Panu będzie,
Mając w swojem znaczeniu tyle związków wszędzie,
Wyrobić najspieszniejsze rozkazu wydanie,
By Lubomir od pułku jechać nie był w stanie.

Tak go więc zatrzymując, jak długo wypadnie,
My tu nasze zamiary ukończymy snadnie.


Książe.

Hm!.. nie źle... lecz z Geldhabem pomówimy wprzódy,
Może nam nie potrzebne te wszystkie zachody.




SCENA  IV.
Książe, Lisiewicz, Geldhab.

Geldhab.

Książe... (całują się)
cieszę się... (całują się)
Książę... (całują się)
czekał, czekał nieco...
Ale wiesz u nas... (do Lisiewicza z hardością)
Witam... (do Księcia)
jak godziny lecą.


Lisiewicz.

Oto papiery, które Pan dałeś dla Księcia,
Posag nie jest powodem jego przedsięwzięcia...

(Książe śmieje się na stronie.)

Więc nie czytał ich nawet, spokojny w tej mierze.


Geldhab.

Nie trzeba mi to mówić, bardzo temu wierzę.
Między Panami jeden drugiego nie zdradzi;
Lecz choć słowo dość u nas, pismo nie zawadzi.
Więc niema o czém mówić, notaryusz zjedzie,
I wszystko ukończymy po dobrym obiedzie.

(po krótkiém myśleniu).

Ach, tak dziś pracowałem, ze nie czuję głowy...
Ależ upraszam siedzieć... (siadają)
Jakto w dzień pocztowy;


Nie mogę się opędzić suplikantów zgrai;
A że teżto na świecie nic się nie utai!
Że żyję z ministrami, i choć się nie chwalę,
Przyznać potrzeba, żyję dosyć poufale,
Dla tego wiejska szlachta ułożyła sobie,
Że jak się za kim wstawię, co zechcę, to zrobię.
Mogę ja wprawdzie pomódz, mam i wpływu trochę,
Ale, żebym mógł wszystko, to są myśli płoche;
Koniec końców, co poczta, jak minister jaki,
Odbieram oprócz suplik, samych listów paki;
Do tego jeszcze rządców mych wiosek niewielkich
Także pliki raportów i rachunków wszelkich;
Przy naszém miejskiém życiu rzecz to niby zdrożna.
Lecz mając duże dobra gardzić nią nie można.


Lisiewicz.

Szczęśliwy, komu nieba przyjaciela dały,
Jemu wtedy powierza rządów ciężar cały,
Ten się wszystkiém zatrudnia, odebrawszy wioski,
A on żyje spokojnie i nie zna, co troski;
Szczęście! Szczęście!... Lecz Pana wypada żałować,
Że tak sam jeden musisz myśleć i pracować.


Geldhab.

Sam jeden? Waćpan myślisz, żem brudny ów sknera...


Lisiewicz.

Broń Boże!


Geldhab.

Co na złoto tylko się obziera?


Lisiewicz.

Bynajmniej.


Geldhab.

Że wraz jestem i sługą i panem?


Lisiewicz.

Nie!


Geldhab.

Żem nieumiejącym żyć w świecie bałwanem?


Lisiewicz.

Któż to mówi?


Geldhab.

Że płacić sług nie jestem w stanie?


Lisiewicz.

Ależ mnie nie rozumiesz mój łaskawy Panie.


Geldhab.

Więc nie sam jeden; trzymam rządców, sekretarzy,
Rachmistrzów, budowniczych, mądrych gospodarzy;
Mógłbym słowa nie mówić, tylko ręką kiwać;
Więc nie sam jeden, niema czego utyskiwać.

(po krótkiém milczeniu do Księcia.)

Donoszą mi...


Lisiewicz.

Zapewne o wojska przechodzie.


Geldhab.

Lecz któż...


Lisiewicz.

Po co się kręci, kiedy wszyscy w zgodzie.


Geldhab.

Pozwól...


Lisiewicz.

Po wsiach bez tego, ubóstwo dokoła.


Geldhab.

Niech skończę...


Lisiewicz.

I pan swoich obronić nie zdoła.


Geldhab.

Czyż mówię...


Lisiewicz.

Które mają ciężarów już tyle...


Geldhab.

Cóż u djabła...


Lisiewicz.

I nawet, jeśli się nie mylę...

(głośno, patrząc na Księcia)

Pułk, w którym pan Lubomir, już tam postawiono.


Książe.

A! Lubomir... Waćpanu znajomym jest pono?


Geldhab.

Lubomir? he?... Lubomir? rotmistrz?


Książe.

Tak, ten właśnie.


Geldhab.

Niby to... ale zkądże...


Książe.

Mówmy zatém jaśnie:
Lubomir kochał córką Waćpana?


Geldhab.

Tak... trochę.


Książe.

A ona?


Geldhab.

Nie, nie; ale... tak, jak dzieci płoche,
Niby tak... swawolili, ale z Florki strony...


Książe.

Wszak mówią, ze Lubomir był z nią zaręczony?


Geldhab.

Coś niby obiecałem, bo z ojcem w przyjaźni...


Książe.

Dosyć. Wiem, com chciał wiedzieć, pewnie nie z bojaźni,
Lecz wcale z innych przyczyn. Ależ Panna Flora
Gdzie jest? możnaż ją widzieć?


Geldhab.

Jestto właśnie pora,
W której się rozlicznemi trudni naukami;
Niewiem wprawdzie, to dziewczę, mówiąc między nami,
Czego się uczyć może, gdy już wszystko umie,
Nauczycieli nawet przewyższa w rozumie.
Pójdę po nią i dobra moje w zakład stawię,
Że ją znajdę przy jakiej uczonej zabawie:
Albo przeziera listy, czyta dykcyonarze,
Albo też czułe dumki nuci przy gitarze.
Djabli ma rozum! przy niej ja znaczę

(pokazuje na palce)

o! tyle!
A jaka poetyczka, aż ją słuchać mile.
Czasem powiem żartując: Florko, powiedz odę,
Naprzykład... na ten czarny stolik, lub komodę;
Wnet dwieście utnie wierszy nad czarnym stolikiem,
Tak, że niech się schowają Nelson z Kopernikiem.
Idę więc. (Odchodząc do siebie)
Ach, to rozum, rozum niesłychany!

(odchodzi)
Lisiewicz (do odchodzącego.)

Czekamy.


Książe.

Ach, to głupiec, głupiec niewidziany!




SCENA  V.
Książe, Lisiewicz.

Książe.

Ktoby się chciał zatrudnić człowieka obrazem,
Nagle spanoszonego i dumnego razem,
Niechże sobie z Geldhaba dokładny wzór bierze.
Co słyszałem, na honor, ledwie jeszcze wierzę;
A najbardziej z wszystkiego ta śmiałość mnie bawi,
Śmiałość, z którą o swojém urodzeniu prawi.
Gdybym nie był wiadomym, a słyszał ze strony,
Przysiągłbym, że nasz Geldhab z Lechem pokrewniony;
Wiadomym mówię, jednak to dziwne stworzenie
Nie jest mi dobrze znane, choć się z córką żenię.


Lisiewicz.

Ma pieniądze, wszak dosyć, na cóż nam dochodzić
Kto mu ojcem, kto dziadem, kto go może rodzić.


Książe.

Kiedy (rozkazując)
chcę wiedzieć.


Lisiewicz.

Ha!... więc...


Książe.

Tylko proszę szczerze.


Lisiewicz (skłaniając się po chwili milczenia.)

Ta historya chwile niedługą zabierze:
Czas, który zwykle wszystko niszczy lub przemienia...


Książe (śmieje się).

Zniszczył i świetny wywód Geldhabów imienia.


Lisiewicz.

Tak jest, albo też raczej Geldhaba majątek
Kładzie w nim pierwszym, rodu świetność i początek:
Przybysz, potém mieszczanin, w końcu burmistrz
w Schowie...


Książe.

Pięknie szło sądownictwo, miarkuję po głowie.


Lisiewicz.

Ach, nie źle, Mości Książę, bo wkrótce miał wioski,
Różnie o tém mówiono... różne były wnioski...
Ale na to potrzeba spoglądać przez szpary...
Kogoż ludzkie języki, kogoż te poczwary...


Książe.

Tak, tak, tak... i cóż dalej?


Lisiewicz.

W możniejszym już stanie
Przedsięwziął różnych rzeczy wojsku dostarczanie,
I jak to zwykle bywa, gdy szczęście posłuży,
W dwójnasób jeszcze zwiększył majątek dość duży,
I choć on niby głupi, jak na mękach plecie,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.
Osobę zaś...


Książe.

Tę, pozwól, niechaj ja odgadnę,
Na pamięć opisanie czy też dam dokładne:
Geldhab, jak wszystkie jemu podobne istoty,
Których wyrwał z pomiotu zysk, ale nie cnoty,
Których los zbyt rozumnie umieścił na dole,
A ślepe szczęście wzniosło na przewrotném kole,
Jest próżnym i nadętym, brudnym sknerą w domu,
Podły i chciwy w sprawie, uczynny nikomu;
Lecz niechaj świat nań patrzy, gotów dla pozoru
Zostać chwilę wspaniałym i mężem honoru.
Jego ukłon, krok, uśmiech, wszystko wymierzone;
W drobnostkach uraźliwy, bo kto w jego stronę
Nie dość się skłoni, spojrzy, zniży kapelusza,
Już mu chybia, i godność na wieki obrusza.
Mówisz o gwiazdach, słońcu, lub świata początku,
On zawsze wspomnieć musi o swoim majątku;

U niego ja i moje, w jakimkolwiek względzie,
I pierwszém i ostatniém słowem zawsze będzie.
Nareszcie, poufałość bliska grubijaństwa
I tylko próżna duma jest w nim cechą państwa.
Jakże? zgadza się Geldhab z mojém opisaniem?
Jestto obraz takiego, który, twojém zdaniem,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.


Lisiewicz.

Taki też Geldhab.


Książe.

Jego córkę biorę przecie.
Cóżby mój pradziad mówił, gdyby ożył w grobie,
Że Książę...


Lisiewicz.

Powiedziałby: wnuku, wystaw sobie,
Że teraz bez pieniędzy w Księstwie pomoc słaba;
Nie gardź więc złotem, ani osobą Geldhaba;
Nawet prawo powiada wszelkich związków świata:
Bądź zgodnym, dziel się z bliźnim, w człowieku widź brata.


Książe (śmieje się).

Dziel się z bliźnim... wybornie ta myśl wyszukana;
Bawisz mnie jak z urzędu: (uderzając go po ramieniu)
lubię też Waćpana.




SCENA  VI.
Książe, Lisiewicz, Geldhab, Flora.

Książe (do Flory).
(Przez całą tę scenę Książę mówi z ironią)

Miłą jaką zabawę przerwaliśmy pewnie?


Geldhab.
(głaszcząc Florę pod brodę).

Czytała nieboraczka i płakała rzewnie.


Książe.

Jakieżto smutne dzieło tak rozczulać zdoła?


Flora.

Ach, nie smutne; to bajka, i dosyć wesoła,
Ale ja nad przyjemnym często stylem płaczę.


Książe.

To nie trudno w tych czasach.


Flora.

Jak książkę zobaczę,
Czuję zaraz coś w sobie... co nie ma nazwiska,
Co sprowadzając uśmiech, razem łzy wyciska.


Książe.

To pięknie.


Flora (coraz prędzej).

Cóż dopiéro ze mną się nie dzieje,
Jakież niebieskie czucie w sercu mém nie tleje!
Jakiż mojej istoty ogień nie porusza,
Jakże się nie unosi zachwycona dusza!
Kiedy czytam serc tkliwych cudne piórotwory,
Owe sztuki miłości doskonałe wzory...
Czyjaż moc przyrodzenia może być tak twarda,
By nie płakać nieszczęścia cnego Abelarda?


Książe.

Pewnie!


Flora.

Komuż nie straszne Heloizy żale,
Któż ze Safo nie zadrży na okropnej skale?


Geldhab (do Lisiewicza).

A co? to moja córka!


Flora.

Któż we łzach nie tonie
Przy smutnym i zawczesnym Wirginii zgonie?

Takie dzieła mą duszą, takie dzieła czytam.
I w nich światło rozumu z rozczuleniem chwytam.

(znowu z prędkością i uniesieniem)

A w tkliwym Floryanie, lub czułym Gesnerze,
Te nadobne pasterki, przyjemni pasterze,
Te miłości wzajemne, ta niewinność prawa,
Do wylewu łez naszych czyż nie mają prawa?


Książe.

Tak!


Flora.

Gdy czytam boskiego dumy Ossyana,
Chwytam gitarę, śpiewam zdrojem łez zalana;
Zdaje mi się, najczulsze wybierając tony,
Że dźwięcznej lutni barda dotykam się struny;
Z Kornela, Krebillona lub Rasyna dzieła,
Scenę, która mnie mocą najwięcej ujęła,
Wnet ołówkiem na papier dokładnie przenoszę;
Tak, we wszystkiém znajduję czucie i roskosze,
One są mym żywiołem, nauki — zabawą.


Geldhab (do Księcia).

A jak pisze, rachuje, jak tańcuje żwawo!


Książe (do Lisiewicza cicho).

Otóż rozum na przedaż, bez żadnego składu.


Geldhab (do radością.)

Cóż Książe? nie mówiłem?


Lokaj (wchodząc)

Dano do obiadu.


Geldhab.

Florko, daj Księciu rękę!... dajże!
(do Lisiewicza) Jak się boi;
Nadto skromna, lecz z czasem z wszystkiém się oswoi.




AKT II.


SCENA  I.

Lubomir.

(sam).

Niesłychane zdarzenie... cóż czynić wypada...
Flora mnie kocha... ale ojca, ojca zdrada!...
Mnie córkę obiecuje, a Księcia z nią żeni...
Nie, nie; albo zamysły dobrowolnie zmieni,
Albo też jeszcze dzisiaj zmienić go przymuszę,
Pamięć słowa, powinność, honor w nim poruszę...
Ale nie, cóż to zdziała na miedzianém czole?
Żem o niczém nie słyszał, raczej udać wolę.
Bojaźń jego zwyczajna może mi wygodzi;
Nie będzie śmiał powiedzieć... lecz otóż nadchodzi.




SCENA  II.
Lubomir, Geldhab.

Lubomir.
(biegnąc na przeciw Geldhaba).

Jakże się miewasz, przyszły
(z przyciskiem) teściu mój kochany!

(ściska go)

Widzę, widzę, żeś hoży, czerstwy i rumiany.

(Geldhab, z pomieszaniem przyjmuje uściśnienie)
(po krótkiém milczeniu).

No jakże, Panie teściu, nie spełniamże słowa?
Jestem, choć jeszcze Czerwca nie zeszła połowa.


Geldhab (pomieszany).

Witam Waćpana, witam...


Lubomir.

Cóż za przywitanie?
Nie cieszysz się?...


Geldhab.

I owszem!
(na stronie) Przeklęte spotkanie!


Lubomir.

Czyż mnie, teściu, nie kochasz?


Geldhab (zamyślony).

Hm!... a z całej siły.

(na stronie)

Bogdajbyś był kark skręcił.
(głośno) Lecz mój Panie miły...

(na stronie)

Jak powiedzieć...
(głośno) Myślałem...


Lubomir.

Że już nie przyjadę?


Geldhab (na stronie).

Powiem mu.


Lubomir.

Na dzień, w którym szczęście moje kładę?
I że tak dawny, święty układ zapomniałem?
Ale jakżeś mógł myśleć, kiedy słowo dałem?


Geldhab (na stronie).

Śmiało!


Lubomir.

A kto je łamie, lub złamać się trudzi,
Wzgardy tylko jest godzien od uczciwych ludzi.


Geldhab (na stronie).

O! źle.


Lubomir.
(z wzrastającém zapamiętaniem).

Jest łgarzem, łotrem, hultajem!


Geldhab (na stronie).

Drżę cały.


Lubomir.

Przecie, że na nich sposób dobre nieba dały.


Geldhab.
(na stronie, nie słuchając dalej).

Ale czegóż się boję?


Lubomir.

Tu, z honoru broni
Zwykłą biorą zapłatę.


Geldhab (na stronie).

Książę mnie zasłoni,
Tylko śmiało!
(głośno) Gniew Pański i śmieszny i próżny.


Lubomir.

Ja się nie gniewam, czegoż...


Geldhab.

Zbieg zdarzeń jest różny,
Czasem słowa danego nie można dotrzymać,
Więc nie trzeba przeklinać, gniewać się i zżymać.
Właśnie... z Waćpanem... w takim przypadku zostaję,
Gdy... jego narzeczonę za Księcia wydaję.

(oddycha i pot ociera)

Lubomir.

To żart.


Geldhab.

Nie, nie.


Lubomir.

Ale żart.


Geldhab.

Nie żart, mówię szczerze.


Lubomir.

Wiem dobrze, żeś uczciwy...


Geldhab.

Nie, wierzaj...


Lubomir.

Nie wierzę.


Geldhab.

Daje słowo honoru, że tak w samej rzeczy;
Teraz przecie twój upór prawdy nie zaprzeczy?


Lubomir.

Dajesz słowo honoru, że honoru nie masz,
I chcesz... ale dość tego.


Geldhab.

Cóżto, Waćpan mniemasz
Być rzeczą niepodobną, godną podziwienia,
Że mój rozum ojcowski układy odmienia?
Że dla większego dobra mniejsze dobro mija?
Że Pan z Panem się łączy, że Pan Panu sprzyja?
Wszak Geldhaba stać na to, mogę mówić śmiele.


Lubomir (z ironią).

O, postrzegam, że Pana stać na bardzo wiele.


Geldhab.

A... a... więc widzisz, mówmy, lecz mówmy bez zwady,
A poznasz, jak prawemi są moje zasady:

(odchrząknąwszy)

Znaczenie jest znaczenie, i znaczenie znaczy...

(po krótkiém milczeniu)

Któż znaczenia w złączeniu z Księciem nie zobaczy?

(po krótkiém milczeniu)

Nie gniewaj się i rozważ szybkiém twém pojęciem,
Żeś ty tylko szlachcicem a Książe Książęciem!


Lubomir.

Przodkowie nasi, którzy przez tak długie lata
Mieli godnie nabyte znaczenie u świata,
Którzy męstwem i cnotą ojczyznie służyli,
Na samym szczycie sławy tylko szlachtą byli;
Dla nich z tytułów, w które stroi zagranica,
Najchlubniejszym był zawsze polskiego szlachcica.


Geldhab.

Hm!... człowiek od człowieka, czas od czasu różny,
Dziś więcej od Waszmości, znaczy Pan Wielmożny,
Pan Wielmożny mniej znowu, jak Wielmożny Jaśnie,
A ten Jaśnie przy Jaśnie Oświeconym gaśnie;
Bo Wielmożni... tak, dobrze... Wielmożni Panowie,
Nie, nie; lecz Oświeceni... nie tak... w jedném słowie:
Czém Jaśnie Oświecony, czém jest? hm.. czém? Księciem;
A Oświecony Książe czém?... hm? moim zięciem.
Nie masz co mówić, nie masz; już cię przekonałem,
Że Florki mieć nie będziesz, choć ci słowo dałem.


Lubomir.

Gdy rozumieć nie można, trudno odpowiedzieć;
Jednak dosyć jest dla mnie piękny koniec wiedzieć.
Zapomnij Waćpan honor i moją zniewagę,
Lecz na własne swe dobro chciej zwrócić uwagę:
Czy mniemasz, że Rodosław...


Geldhab.

Książe! suplikuję.


Lubomir.

Ach, Książe, że do Flory szczerą miłość czuje?


Geldhab.

Mniemam.


Lubomir.

Fałszywie.


Geldhab (z ironią)

Czy tak?


Lubomir.

Wszakżeto rok drugi,
Jak on szuka posagu, by opłacić długi.


Geldhab.

Zazdrość, zazdrość.


Lubomir.

Nareszcie, wszak uczą przykłady,
Jakie u wielkich panów w małżeństwie zasady;
Niechaj gdziebądź dla córki ojciec brzęknie złotem,
Najpierwiej pan usłyszy... pędzi orła lotem,
O sto mil się oświadcza ufny w urodzenie,
A jak przejrzy zapisy, kocha się szalenie.


Geldhab.

Mądrze myślą, — pieniądze nie są mary płoche.


Lubomir.

Wszak i ja mam majątek.


Geldhab.

Szarpnąłeś go trochę.


Lubomir.

Dałem pół dla ojczyzny, sam poszedłem służyć,
Siebie i majętności możnaż lepiej użyć?


Geldhab

Pięknyto morał, ale...


Lubomir.

Dość jeszcze zostało
I dla mnie i dla Flory.


Geldhab.

Wszystko jest za mało
Przy tytule Książęcym, przy tej wielkiej sławie:
Mieć wielką mitrę w herbie, być wielkim w Warszawie.


Lubomir.

Gdy rozsądną uwagą nie jesteś ujęty,
Niechże cię wzruszy ojca obowiązek święty:
Chceszże dla czczej próżności przez inne zamęście
Zniszczyć na całe życie własnej córki szczęście?


Geldhab.

Ja mam zniszczyć jej szczęście? (śmiejąc się głośno)
Ha, to myśl nie lada!
Kiedy ona z radości ledwie się posiada;
I jak się nie ma cieszyć, gdy już ogłoszono,
Ze będzie za dni parę Jaśnie Oświeconą.


Lubomir.

Jakto Floraby miała?... ach, to już zawiele,
Tak mnie szarpać, i wspierać fałsz fałszem tak śmiele;
Flora pewnie mnie kocha i wątpić nie mogę.


Geldhab.

Zapytać się jej samej najkrótszą masz drogę.


Lubomir.

Tak, niech sama odbierze daną mi nadzieję.

(na stronie).

Mamże wierzyć? o nieba!... cóż się ze mną dzieje!


Geldhab.

O! odbierze; tém jedném najpewniej usłuży,
Ja zaś szczerze pomyślnej życzę ci podróży.

(odchodzi).



SCENA  III.

Lubomir.

(sam).

Ta Flora luba, wdzięczna, skromna przy rozumie,
Miałażby się tak zmienić, dać się uwieść dumie?

I ta twarz, oko szczere i tak piękne razem,
Miałyżby nie być prawym jej duszy obrazem?




SCENA  IV.
Lubomir, Major.

Lubomir.

Ach Majorze!


Major.

Wiem wszystko; Geldhab z tobą kręci,
Dodam ja mu cokolwiek obietnic pamięci!
Tam do licha!... aż zadrży... aż mu włos powstanie!
Bo ja lubię każdemu przełożyć me zdanie
Grzecznie, ładnie... a Flora byłaże ci rada?


Lubomir.

Jeszcze z nią nie mówiłem; lecz ojciec powiada...


Major.

Temu nie wierz, on kłamie i zawsze i wszędzie,
Bo jeśli Florka stałą, to inaczej będzie;
Książęta nie Książęta (wskazuje na broń)
tędy przejdą wprzódy.


Lubomir.

Florka mnie kocha pewnie, lat tylu dowody...


Major.

Fraszki! niech cię nadzieja zawczesna nie mami:
Kobiety, przyjacielu, mówiąc między nami,
Jestto piękny twór Boga, ale bardzo słaby;
Okazałość dla kobiet wielkie ma powaby.
Żądza pochwał, odmiany i znaczenia w świecie,
Często najszlachetniejsze w nich czucia przygniecie.
Są, które przyznać trzeba, z przyrodzenia ręki
Wzięły gruntowne cnoty, rozsądek i wdzięki,

A takich jeszcze w Polsce nie mało naliczę,
I taką znaleść Florkę serdecznie ci życzę.


Lubomir.

Taką pewnie ją znajdę, idę bez bojaźni,
Resztę twojej szanownej powierzam przyjaźni.

(odchodzi)

Major (sam).

Trzeba będzie dziś widzę, broń z rozumem złączyć,
I grzecznie, ale dobrze z Geldhabem ukończyć.




SCENA  V.
Major, Książe, Lisiewicz.

Lisiewicz.
(wchodząc niewidząc Majora).

Przyjechał, proszę wierzyć rozkaz późno dany,
I ten Major przeklęty... (postrzega Majora)
A... Major... kochany...
Pozwól niech cię uściskam. (pomieszany)
Dawno tu w Warszawie?

(na stronie)

Nie dobrze.

(głośno)

Ale Księciu niechże cię przedstawię...
Grzeczność wymaga... jeśli zechcesz tu zabawić...

(do Księcia)

Waszej Książęcej Mości mam honor przedstawić...


Major.

Nie masz Waćpan honoru, my się z Księciem znamy.


Lisiewicz (na stronie).

O! źle!.

(głośno)

Więc żegnam.


Major.

Nie, nie, trochą pogadamy.


Lisiewicz (na stronie).

Uf!

(obciera pot)

Otożto nie zważać na przeczucia wieszcze.


Major.

Ale ciebieto, bratku, Książę nie zna jeszcze:

(do Księcia, biorąc za rękę Lisiewicza).

Jestto Imć Pan Lisiewicz.


Lisiewicz (na stronie trąc oczy).

W oczach mi się mieni.


Major.

Wszystkich szczery przyjaciel, a zwłaszcza pieczeni.
Słuchać go... ma majątek w czystym kapitale,
Bez długu, w pewnym ręku, procent duży... ale...
Proces, zbieg interesów, zawód, ciężkie lata, —
Skutkiem, że nie ma grosza a w słowach intrata.


Lisiewicz (cicho do Księcia).

Podobnoś Mości Książe, on zaczepki szuka.


Major.

Jak żyje?... tam do licha! w tém największa sztuka.
Oto zręcznie latając od domu do domu,
Różne wieści rozdaje, i wie, co dać komu:
Zrana, gdy brukowego towaru nazbiera,
Biegnie, gdzie przedać może; jednakże wybiera
Krótką chwilę wprzód, kiedy siadają do stołu;
Nie odmawia, gdy proszą, by siadał pospołu,
I dla dobrego wina, lub smacznej potrawy,
Czerni bliźnich, lub wojny rozrządza wyprawy.


Lisiewicz (do Księcia).

Wszak mi przymawia?


Książe.

Prawda.


Lisiewicz (do Księcia).

I w brzydkim sposobie.


Książe.

Prawda.


Lisiewicz (do Księcia).

Mocno mi chybia.


Książe.

Nie daj chybiać sobie.


Lisiewicz (do Księcia).

Jak w złość wpadnę?


Książe.

To wpadnij.


Lisiewicz (do Księcia).

Ach, kiedy się boję...


Książe.

To milcz.


Lisiewicz.

Nie, wolę odejść.


Major (przytrzymując Lisiewicza).

Zaraz, weź, co twoje.
Jeszcze jedna pochwała... niech Księciu zostanie
Lisiewicz dobrze znanym.


Lisiewicz
(na stronie ocierając czoło).

Lubi zalecanie.


Major.

Nie dosyć że pożytkiem, gdzie jakiebądź gody,
Żniwem mu jeszcze młodzian wyzwania i zgody.
Gdy się dwóch sprzeczać pocznie, co się często zdarza,
On pierwszy między nimi jeszcze gniew rozżarza,
I temu i tamtemu tyle szepce, plecie,

O urazie, honorze, o przykładach w świecie,
(Gdzie nieraz już się bito o pół słowa prawie,
Aby nie przypisano spokojność obawie),
Póki radzi nieradzi z gniewem czy bez gniewu,
Nie zabiorą się do krwi srogiego wylewu;
Wtedy, jak wicher niesie między baby plotkę,
Tu trzeźwi matkę, siostrę, tam pociesza ciotkę;
A gdy wieść pojedynku po mieście rozgada,
Powraca do młodzików i zgodę układa.
Tak więc gdzie miała zostać srodze krew przelana,
Kończy się na ostrygach i koszu szampana.
O, jakiejż sobie wtenczas nie zjedna zalety!
Lisiewicza pod nieba wynoszą kobiety,
Wszędzie proszon, bo pięknie rzecz tę opowiada,
In gratiam jednej kłótni, sześć obiadów zjada.
Trąba często fałszywa każdego zdarzenia,
Natręt wielki, tchórz większy, sługa, gdzie pieczenia,
I gdzie lepiej zapłacą, intrygant do wzięcia:
Oto Lisiewiecz. Jestże przyjacielem Księcia?


Książe.

Ale na cóż, Majorze...


Lisiewicz (trochę śmielej).

Tak, na co...


Książe.

Ta mowa.


Lisiewicz (śmielej).

Ta mowa.


Książe.

Wiem o wszystkiém, więc stracone słowa.


Lisiewicz (coraz głośniej).

Tak, Książe Pan wie wszystko...

(zuchwale).

A prawo stanowić...


Major.
(tupa nogą i postępuje ku Lisiewiczowi).

Ja tak chcę! tam do licha!


Lisiewicz.
(cofając się z ukłonem, pokornie).

A, a... proszę mówić.

(na stronie)

Wiedziałem, że tak będzie.


Major (do Lisiewicza).

Z tobą już skończyłem,
Teraz słówko do Księcia.

Lisiewicz (na stronie)

Diable się skłóciłem;
Nauczę ja go kiedyś, jak mnie trzeba cenić!


Major (do Księcia).

Wiesz Książe, że osoba, z którą się chcesz żenić,
Zdawna Lubomirowi obiecaną była?
Że to ich familia z dawna ułożyła,
I że te dzieci miłość najściślejsza wiąże,
Którą teraz nie łatwo zerwać? wie to Książe?


Książe.

A ja się znowu spytam: ten ton co ma znaczyć?!


Major.

O! to chcę i winienem jasno wytłómaczyć:
Słowo dane jest świętem, cudza własność świętą,
Tamto łamać, tę chwytać jest łotrom ponętą;
Ale człowiek uczciwy ściśle zważa na nie...
Lecz chcąc tłómaczyć, muszę powtórzyć pytanie,
Czy wiesz...


Lisiewicz.

Że z Księciem mówisz, zapominasz, widzę.


Major.

Człowieka w nim uważam, a z tytułów szydzę;

Jeśli duszy nie zdobi prawej cnoty darem,
Ta wstęga i ta ranga tylko mu ciężarem.


Książe.

Mości Panie...


Major.

Bez gniewu.


Książe.

Za długo mu znoszę...


Major.

Bez gniewu, tam do licha!


Lisiewicz (na stronie).

Gadajże z nim proszę.


Major.

Więc widzę, z własnej woli, nie z podstępnej rady.
Sprawiasz smutek i zrywasz tak święte układy!
Mości Książe! dla wszystkich, jak kraju ustawa,
Tak dla wszystkich są równe i honoru prawa.
Lubomira od ciebie spotkała zniewaga,
Więc zadość uczynienia od ciebie wymaga.


(po krótkiém milczeniu.)

Odstąp twego zamiaru, jeśli pragniesz zgody,
Chcesz zaś przy nim pozostać, bronią zmierz się wprzódy.


Książe (nieco pomieszany).

Lecz... ale...


Lisiewicz.

Bić się z Księciem! Mospanie Majorze?


Major.

Tak, tak, strzelać się z Księciem, Mospanie faktorze.


Lisiewicz (z zadziwieniem)).

Strzelać do Księcia!


Major.

Księstwo nie składa pancerza,
Kula w haft i siermięgę zarówno uderza.


Lisiewicz (na stronie).

Czart, nie Major.


Major.

Wybieraj... czyń Książe dowoli.


Lisiewicz.

A ja, nim drugi przyjdzie, wymknę się powoli.
(Odchodzi).




SCENA  VI.
Major, Książe.

Książe.
(po krótkiém milczeniu z udanym uśmiechem).

Cóżto, czyśmy wrócili w te szalone wieki,
Gdzie płeć piękna wzywała rycerzów opieki?
Mamyż na Rosynantach, długa dzida w dłoni,
Zbijać karki po polu w miłosnej pogoni?
Albo też siłą barków, lub dzielnością ręki
Wysławiać swej kochanki przymioty i wdzięki?
A na końcu tych szaleństw, po odmiennym losie,
Śpiewać miłość i boje przy echa odgłosie?
Nie, nie; co to, to pozwól, mój luby Majorze,
Trudno, ażebyś całkiem odnowił w tej porze.

(śmieje się).

Major.

Tam do licha...


Lisiewicz.
(przebiegając w lewe drzwi przez scenę, do siebie).

Już idzie.


Książe.
(śmiejąc się głośno z przymusem)

Tego brakowało.

(seryo ironicznie)

Wprawdzie dla Lubomira największą jest chwałą

Ścierać się o dziewicę tyrana Geldhaba,
Ale dla mnie, jak sława, tak nagroda słaba.

(śmieje się odchodząc)

Geldhab (we drzwiach).

Gdzież Książe?


Książe.

Ha! precz (śmiejąc się)
Oto nowego masz zięcia.
(Wychodzi).




SCENA  VII.
Major, Geldhab.

Geldhab.

Cóż to znaczy, mój Panie, rozgniewałeś Księcia?
Widzisz go!... to mi śmiałość i śmiałość nie lada.

(Chodzi prędko poprzed Majora, który stoi zamyślony).

Księcia gniewać... hm... gniewać... jak szalony wpada,
Moralność, cnoty, związek, mój honor obala...
Któżto w moim pałacu rządzić się pozwala?
Powtarzam, Lubomira próżne przedsięwzięcia,
A Florka nie forteca dla ciebie do wzięcia;
Zatém szturmuj gdzie indziej, szturmuj sobie wszędzie...


Major.
(tupa nogą, Geldhab staje jak wryty)

A tam do licha! ciszej! pókiż tego będzie?
Milczę, tak mnie oburzył ten dumny niecnota,
A ten sobie rozpuścił w gębie kołowrota.

(Chodzi w gniewie poprzed Geldhabem, który stoi w miejscu; do siebie.)

Smiać się, drwić, kiedy grzecznie... a! tego za wiele;

(w złości)

Księcia, i Lisiewicza i...

(staje przed Geldhabem)

ciebie zastrzelę.


Geldhab (przestraszony)

Mój Majorciu, Majorciu, siadaj, (daje krzesło)
gniew ci szkodzi...
Siadaj, Majorciu, powiedz, o co, o co chodzi?


Major (do siebie chodząc).

Rosynant, nie Rosynant, w dobrym czy złym losie,
Ale ty, Mości Książe, oberwiesz po nosie!


Geldhab (na stronie, z zadziwieniem).

Książe po nosie!


Major.

Słuchaj, oddawna cię znałem

(za każdém słowem Geldhab się kłania.)

Z rozsądkiem, z sercem, głową; lecz się oszukałem,
Jesteś chciwy, nieczuły, w uczciwości... różny,
Jesteś próżny.


Geldhab.

Nie, ale...


Major.

Tam do licha, próżny!

(Geldhab skłania głowę, jakby przystawał na to.)

Bo na cóżbyś dla córki sklejał związek nowy,
Gdyby ci tytuł Księcia nie zawrócił głowy?
Myślisz, że po tym kroku zapomną w Warszawie
Tę mąkę... hm?... ten owies w ostatniej przystawie,
Co to zgniły... rozumiesz? każdy to pamięta;
Jakże w świecie ty będziesz, jak córka przyjęta?
A jeśli ona dumę równą twej posiada,
Ręczę, widzieć cię w domu, że nie będzie rada;
Wnuki, coby twych późnych lat pociechą były,
Teraz Książęta, będą dziada się wstydziły;
Bo ty siebie nie zmienisz oświeconym zięciem,
Geldhab będzie Geldhabem, a Książe Książęciem.


Geldhab.

Córka mnie bardzo kocha, on wielce poważa.


Major.

Ech, bajki, on drwi z ciebie, a szkatułkę zważa.
Już dosyć jesteś starym, i mógłbyś już wiedzieć,
Że panowie zwyczajni na dwóch stołkach siedzieć;
Więc twój Książe Jegomość pełen dobrej chęci,
Gdy lepszy związek ujrzy, może jeszcze skręci,
Nareszcie o twém szczęściu niech nie będzie mowa,
Lecz któż cię, tam do licha, uwolnił od słowa?


Geldhab (pomieszany).

Musiałem...


Major.

Co, co pleciesz, chciej się zastanowić.


Geldhab.

Namowa...


Major.

He?


Geldhab.

Przypadkiem...


Major (z ironią).

Dałeś się namówić.


Geldhab.

Niby, tak; raz Lisiewicz, tak mnie...


Major.

Zbałamucił.


Geldhab.

Nie, lecz słowo...


Major.

Podchwycił i na złe obrócił;
Podszedł cie zdradą?


Geldhab.

Ale...


Major.

Poczekajno drabie!
Kiedy tak, daj, daj rękę: (wstrząsa mocno).
nie bój się Geldhabie.

(Wstrząsa kilka razy ręką Geldhaba).

Nie bój się! dobrze będzie; zrobimy to snadnie.

(odchodząc).

O, drwinkami nie wyjdzie, kto mi w ręce wpadnie.




SCENA  VII.
Geldhab (sam).

Cóż teraz... o dla Boga! cóż czynić potrzeba?

(chodzi).

Zastrzelę, mówił... Florka... nos Księcia... o nieba!

(po krótkiém myśleniu).

Żeby jak... hej, jest tam kto?... lecz cóż zrobić mogę?
Ha!... będę komendanta prosił o załogę.

(Siada i pisze. Kładzie pióro.)

Cóż potem? wszak on Major, a to będzie żołnierz,
Jeszcze mu za broń weźmie, gdy mi ściśnie kołnierz,
A jak mu w ręce wpadnę, to już po mnie będzie.

(po krótkiém myśleniu).

Gdybym jak... ha, tak dobrze; drzwi niech zamkną wszędzie.
Jest tam kto?... hej!... dokoła zamknąć, zatasować;
Hej, liberya moja! niema co żartować.

(Ze wszystkich stron zbiegają się służący).



SCENA  IX.
Geldhab, Flora, Lokaje, Kobiety.

Flora.

O nieba! cóż się dzieje?


Geldhab.
(odchodząc i niewidząc nikogo).

Niech strzela do bramy...
Ja się schowam... jest tam kto?


Lokaj.

Już dawno czekamy.


Geldhab.

A, jesteście... ty, Florko, zamknij się w pokoju,
Muszą wszystko w téj chwili urządzić do boju.


Flora.

Jednak...


Geldhab.

Idź, idź. (Flora sama odchodzi.)




SCENA  X.
Geldhab, Lokaje, Kobiety.

Geldhab.

Potrafię tę chmurą oddalić.
Jest tam kto? (postrzegając)
A... drzwi wielkie zamknąć i zawalić.

(pokazuje)

Bierzcie krzesła, kanapy, książki, graty... baby!

(Lokaje biorą sprzęty).
(Po krótkiém milczeniu.)

Cóż z tego... czekać!
(krzycząc) czekać!
(do siebie) wszystko odpór słaby...
Jak wrzaśnie: tam do licha! nic dostać nie może.
Liberya moja, precz! (siada zmęczony)
Cóż robić, o Boże!

(Lokaje i kobiety odchodzą.)



SCENA  XI.
Geldhab, Lisiewicz.

Lisiewicz (pokazując głowę).

Jest Major?


Geldhab.

Niema.


Lisiewicz.

Pewnie?


Geldhab.

Niema, mówię, niema.


Lisiewicz.
(wchodząc i obzierając się wkoło).

Ma szczęście, że już poszedł, (chodzi prędko)
mnie nikt nie dotrzyma;
Bo jak w złość wpadnę... to... to... Trzeba słyszeć było
Jakeśmy się tu starli, aż wspomnieć niemiło.


Geldhab (wstaje i słucha).

Pst!... pono idzie.


Lisiewicz.
(biegnąc ku drzwiom przeciwnym).

Pójdę...


Geldhab (siadając).

Nie, to wiatr zaszumiał.


Lisiewicz.

Ma szczęście, że nie przyszedł; lecz on rzecz zrozumiał:
Ze mną niema żarcików!


Geldhab.

Z nim także, mój panie.
U niego się wyrąbać, jak nam zjeść śniadanie;
Już on tutaj w Warszawie nie jednego zucha
Należycie naznaczył od ucha do ucha;
Albo na pistolety... aż mnie dreszcz przechodzi:
Kiedy wyzwie, to w sam łeb, lub w serce ugodzi,
Nie wyzywaj go! jutra nie dałby ci dożyć.


Lisiewicz.

Zabije?


Geldhab.

Jak bekasa.

(Lisiewicz kiwa głową, nie dowierzając.)

No, chcesz się założyć?


Lisiewicz.

A, nie chcę!


Geldhab.

Tak, dla próby.


Lisiewicz.

Czyś Waćpan szalony!


Geldhab.

Wygrałbym, bo jak strzela, jestem zapewniony:
Raz tu przypadkiem strzelił, jednakże nie chybił,
Jak wyrznął! (pokazując)
W same okno, i dwie szyby wybił.


Lisiewicz.

Fraszki.


Geldhab.

Nic się nie boisz?


Lisiewicz.

Nie.


Geldhab.

Wcale?


Lisiewicz.

Nic wcale.


Geldhab.

A kiedy tak, więc dobrze, przednio, doskonale.
Słuchajże przyjacielu: ten major przeklęty,
Na mnie, ciebie i Księcia okropnie zawzięty,
Trzeba się bić, lub milczeć, chcąc przywrócić zgodę;
Zatém zrób nam tę grzeczność i wielką wygodę,
Strzelaj się za nas wszystkich, powiem, żeś ty winny...


Lisiewicz.

Nie, nie...


Geldhab.

Proszę cię.


Lisiewicz.

Nie chcę, nie; mam projekt inny...

(myśląc mówi pomału)

Dobrze można... rzecz... skończyć, i bez krwi wylewu...
Trzeba, żebyście z Księciem, nie bojąc się gniewu,
Wpadli z góry na niego. Powiedzcie mu śmiało,
Że nie chcecie odmieniać, co się raz już stało;
Że Twoja córka Księżną musi być koniecznie.
Tylko z nim żwawo, huczno, nawet i niegrzecznie,
A on sam zaraz będzie załatwiał tę zwadę.
Tylko krzyczcie...


Geldhab.

A Waćpan?


Lisiewicz.

Ja na wieś pojadę.


Geldhab.

Tak? Waćpan widzę śmiały do dawania rady;
Lecz taką rzeczą nasze pieniężne układy...


Lisiewicz.

Jakto, mógłbyś je znosić? czyjażeto głowa
Pierwszy projekt wydała? czyjażeto mowa
Księcia nam zniewoliła? Całemi godziny
Chwaliłem mu twe cnoty i twojej rodziny,
Aż nieraz głosu brakło. I za to staranie
Takaż nagroda? taka...


Geldhab.

Ale mój Mospanie,
Chciejże sobie rozważyć, za cóż ja mam płacić,
I razem córkę, Księcia i pieniądze tracić?


Lisiewicz.

Wszak jeszcze nie stracona.


Geldhab.

Tém lepiej, lecz rada...


Lisiewicz.

Innej poszukać teraz, i działać wypada,
Chodźmy do Księcia, niechaj z komendantem mówi.


Geldhab.

Niech idzie do Senatu, niech senat stanowi.


Lisiewicz.

Ten poradzi...


Geldhab.

Rozstrzygnie...


Lisiewicz.

W najkrótszym sposobie.


Geldhab.

Wszak to napaść...


Lisiewicz.

Obelga na mojej osobie.


Geldhab.

Gwałt względem mojej córki.


Lisiewicz.

To mniejsza, lecz przecie...


Geldhab.

Ale nie mniejsza, proszę...


Lisiewicz.

Któż słyszał na świecie,
Ażeby jeden Major...


Geldhab.

Śmiał mój dom szturmować!


Lisiewicz.

Łajać!


Geldhab.

Grozić!


Lisiewicz.

Chcieć strzelać!


Geldhab.

Rozbijać!


Lisiewicz.

Rabować!


Geldhab.

Chodźmy.


Lisiewicz.

Chodźmy.


Geldhab.

Zobaczy, z Księciem jaka sprawa.


Lisiewicz.

Jutro Pana Majora nie ujrzy Warszawa.


(przytrzymując Geldhaba).

Jednak mnie przestrzeż, jeśli zoczysz go zdaleka;
Chcę unikać, bom w złości, a szkoda człowieka.





AKT III.


SCENA  I.

Flora, Lubomir.

(Flora siada przy stoliku, przegląda książkę i odpowiada nie patrząc na Lubomira)

Lubomir.

Wybacz, Pani, że jeszcze do ciebie przychodzę,
Nie skarżyć się, już serca nadzieją nie zwodzę;
Lecz oznajmić, niestety! że pełniąc twą wolę,
Spełniłem szczęście Księcia i moją niedolę.


Flora.

Dziękuję.


Lubomir.

Zapewniłem go, że z mojej strony,
Zamiar związku waszego nie będzie burzony.


Flora.

Spodziewam się.


Lubomir.

I owszem, gdy znam chęci twoje,
Odwracać od nich będę troski, niepokoje.


Flora.

Dziękuję.


Lubomir.

Gdybym dawniej przewidzieć był w stanie,
Nie byłbym ojca twego odrzucał żądanie;
Nie byłbym go na spory niemiłe wystawił,
A tobie mém przybyciem tyle zmartwień sprawił.

Bądź spokojną, szczęśliwą, kochaj Rodosława,
Innego nie chcą szukać nad twą miłość prawa,
Gdy tę tracę, cóż znaczy twych obietnic siła?
Pocóż masz jej ulegać, gdyś serce zmieniła?
Dziś jeszcze moją duszą łudziłem przyjemnie,
Że gdy cię tracąc cierpię, ty cierpisz wzajemnie.
Mówiłem z twoim ojcem w zbytecznym zapale,
Gdyż myśl o twoich moje podwajała żale;
I gdym groźby używał w ostatniej potrzebie,
Pamiętałem o tobie, zapomniałem siebie.
Ach! pochlebiałem sobie twą miłością stałą;
Kochałem cie nad siły, myśląc że za mało,
Że ty jeszcze... Lecz dosyć, niech ci los życzliwy,
Ile pragnę, da rozkosz a będę szczęśliwy;
Jednak smutne przeczucie...


Flora.

Ach, nie wróćmy, proszę,
Do uwag raz skończonych; troski czy roskosze,
Szczęście, czy też niedola będą mém udziałem,
Nie troszcz się, wiem co czynię.


Lubomir.

Gniewać cię nie chciałem;
Ale twój wzrok oziębły srodze czuć mi daje,
Że ci moja rozmowa natrętną się staje.
Czyś się nawet przyjaźni wyrzekła już teraz,
I najpierwszej miłości przysięganej nieraz,
Czyż ci nawet niemiłe i samo wspomnienie?


Flora (z ironią).

Zająć się niém nie mogą, chociaż wielce cenię.


Lubomir.

Ach! czemuż ciebie tracąc, siły nie mam tyle!
O, jakże was zapomnieć szczęścia drogie chwile?

Jak pysznym mi się zdawał, jak pięknym świat cały,
Uciecha, roskosz dla mnie we wszystkiém jaśniały;
Com widział, słyszał, uczuł, gdzie mnie myśl wabiła,
Wszystko miłość tajemna wdziękiem swym stroiła.
Dopiéro przy rozstaniu czucie me poznałem,
Wahać się było wstydem, lecz ileż cierpiałem!
Tu mnie miłość pociąga, tam ojczyzna woła;
Lecz na jej głos, kto Polak, któż się oprzeć zdoła?
Poszedłem, a gdym walczył z wrogiem i przygodą,
Miłość twa zachęceniem była i nagrodą;
Gdym krzyż otrzymał, nawet gdym odebrał ranę,
Pierwsząm miał myśl, że ciebie godniejszym się stanę.
Wszystkom znosił cierpliwie, nadziei oddany,
Bom cię kochał i byłem, ach! byłem kochany!
Wróciłem... ciebie... ojca... Ach! Floro, tę chwilę
Mogłażeś ty zapomnieć?


Flora.

Na cóż jęków tyle?
Nie skarżyć się przychodzę, wszak mówiłeś przecie,
Zresztą głuche na skargi jest Cytery dziecię,
A te żale, rozpacze w miłośnym zawodzie,
Piękne są w elegii, trenach lub też odzie.
Wtedy w wierszach, wzgląd mając na muzy natchnienia,
Dla układu czułego, myśli uniesienia,
Poetycznych obrazów i ważności dzieła,
Nawet straszne przekleństwa możebym przyjęła;
Ale tak, wierz mi Waćpan, w zwyczajnej rozmowie
Skargi męczą i nudzą.


Lubomir.

Już ich nie ponowię,
I wybacz mi tym razem; czas przeszły w pamięci,
Mówiłem co uczułem, mimo własnej chęci.

Jednak słuchaj mnie jeszcze: nie zazdrość zdradliwa,
Nie nadzieja mnie wiedzie, lecz przyjaźń troskliwa;
Odmów Księciu, by szczęście nadal ci służyło.


Flora.

Nadto tej troskliwości i nadto jej było,
Wszystko z tej troskliwości nieszczęsnej wypływa:
Z troskliwości nas nudzisz, a Major wyzywa.
Lepiej było pozostać w swych kolegów gronie,
Ścigać w puszczy niedźwiedzie i ujeżdżać konie;
Tam major silniejszego znalazłby atletę,
Niż starca, Lisiewicza i słabą kobietę.
Tam mógłby godnej siebie Pan Major dojść sławy,
Potém na łonie Bacha spoczywać z wyprawy;
I Pan posłuszny uczeń swojego Mentora,
Mógłbyś z czasem z słabemi udawać Hektora.


Lubomir.

Co słyszę? Floro! jakież...


Flora.

Lepiej było zostać,
Niż zmieniać naszą ciszę na Erebu postać;
I gdy już nie pomogło ni straszyć, ni prosić,
Heroicznej miłości poświęcenia głosić.


Lubomir.

Na gniew czyż zasłużyłem?


Flora.

Kto nudzi czas długi,
Na mój gniew sprawiedliwy ma dosyć zasługi.


Lubomir.

Ja ciebie nie poznaję...


Flora.

Ach, proszę w tej dobie,
Zapomnijmy o dawnym mówienia sposobie;

Poufałości z sobą nie miejmy za wiele,
Myśląc o wzrastającym pośród nas przedziele.


Lubomir.

Niszczysz miłość ku sobie, zostawże szacunek.


Flora.

Dla wielkich w dostojeństwie najmniejszy frasunek;
O moję teraz łaskę świat będzie się starać,
Moim wzrokiem nagradzać potrafię i karać,
Szacunek szlachty panom jest winną daniną,
A ich złość i obmowa pośród wzgardy giną.


Lubomir.

Tak? nie mam co powiedzieć, ten sposób myślenia
Zadziwia mnie, oświeca, razem czucie zmienia.


Flora.

Zatém związek zerwany?...


Lubomir.

Za twą łaskę liczę;
Żegnam cię więc, żałuję, jednak szczęścia życzę.
(odchodzi)




SCENA  II.
Flora. (sama)

Straszna rozpacz nim miota, zazdrość go pożera,
Ale wszak on nie pierwszy z miłości umiera;
Darmo wszystkich nagradzać darem naszej ręki,
Których często powabne zniewalają wdzięki.

(po krótkiem milczeniu)

Wprawdzie dawnemi czasy lubiłam go nieco,
Lecz zwykle nasze gusta z godzinami lecą;
Co wczoraj było pięknem, dziś brzydkiem być może,
Mamże dla dawnéj woni, zwiędłą nosić różę?

Nareszcie co za śmieszna i razem myśl płocha,
Odmawiać rękę Księciu, że Lubomir kocha?

(po krótkiem milczeniu)

Ach, Jaśnie Oświeconą gdy wkrótce zostanę,
Jakież szczęście z mém szczęściem będzie porównane!
Ileż dla mnie radości i sławy nie będzie?

(Idzie do drzwi, powraca i co mówi, wykonywa.)

Wchodzę... wszystko się wzrusza.... wszyscy stoją w rzędzie,
Księżna Pani przychodzi! mocny szmer powstaje,
Księżna, Księżna! ten temu do ucha podaje,
Każdy zaraz się kłania, a ja? ja, nikomu.
Idę dalej... wzrok w górę... witam panią domu,
Kilka innych wachlarzem, i czém prędzej łapię
Nawiasem spostrzeżone miejsce na kanapie; (siada).
Wtedy sunąc szkło z góry, brzeg na brwiach opieram,
I powoli na koło z uwagą pozieram;
Każdy już niecierpliwy, czy mu wzgląd oznaczę,
Sześć razy mi się kłania, nim go raz zobaczę.

(wstaje)

Takato jest moc księstwa! Ja zaś z mojej strony,

(Geldhab wchodzi, czytając list)

Podług rangi każdego wymierzam ukłony.




SCENA  III.
Flora, Geldhab. (nie widząc się).

Flora.

Które także dla kobiet na stopnie podzielę.
Na przykład: (kłania się tyłem obrócona do ojca)

Geldhab.
(czytając list, tyłem odwrócony do Flory)

Ach! (kłania się)
Ach! (kłania się)


Flora (zawsze się kłania).

Albo!


Geldhab (kłania się).

To łaski za wiele.

(kończy list głośno)

„Do nóg upadam. Książe.“ (kłania się).
A, bardzo dziękuję,


Flora (nizko się kłania).

Nareszcie czasem.

(Powtórnie kłania się; obraca się ku ojcu).

Geldhab.
(składając list, obraca się z ukłonem do Flory, i mówi do siebie)

Mości Książe! wielce czuję...

(postrzegając się, czas krótki zadziwienia).

Ach Florko, czytaj, (całuje ją)
czytaj... jak ci się (daje list)
podoba?


Lokaj.

Pan Piórko.


Geldhab.

Prosić, prosić.
(do siebie) To wielka osoba.

(do Flory)

Idź do siebie, ciesz się, ciesz, wszystko już skończono,
I w dni kilka powitam Jaśnie Oświeconą.

(patrząc za nią)

Księżna, Księżna, jak ulał... córeczka kochana!

(Flora odchodzi).



SCENA  IV.
Geldhab, Piórko.

Piórko.

Do nóg pańskich upadam.


Geldhab.

Witam, witam Pana.
Hej! liberya moja! hej! (Lokaje wbiegają)
Krzeseł łajdaki!


Piórko.

Cóż za rozkaz...


Geldhab.
(daje znak lokajom, aby wyszli, potem sadza Piórka i sam siada mówiąc).

Siadajmy, interes jest taki:
Chciałbym mieć rys pokoleń mojego imienia,
Niby drzewo wyrasta z rycerza ramienia;
Z tego pięknie wyrosłe, różne mając związki,
Niechaj idą gałęzie, a z tychże gałązki;
A z pnia najprościejszego jedna w saméj górze,
Niechaj będzie ja. Wszystko na jasnym lazurze...


Piórko.

Już, już wiem, lecz papiery...


Geldhab (dając sakiewkę).

To są, reszta w głowie.


Piórko.

Rozumiem, łatwo znajdę, mam nawet w połowie.


Geldhab.

Kto historyą umie, ten wzorów dostanie.
Powiesz w notach, naprzykład... naprzykład, mój panie:
Że pierwszy Geldhab sławny dzieły wojennemi,
Wraz z Henrykiem Walezym z szwedzkiej przybył ziemi;

Potem, że... za... Jagiełłów przez czas bardzo długi,
Wielkie zawsze ojczyznie czynili usługi...
Lecz gdy... Krakus świętego zabił Stanisława,
Wraz z nim Geldhabów rzymskie wypędziły prawa.


Piórko (z ironią)

Pan umie historyą.


Geldhab (z uśmiechem.)

Ha! widziałeś z mowy.

(przypomniawszy sobie).

A jeszcze, proszę zważać, by konar środkowy,
Na którym ja wyraźnie w samym będę szczycie,
Wszystkie inne przechodził w honorów zaszczycie;
Włóż kilku wojewodów i kilku hetmanów,
Kanclerzy choć ze czterech, z parę kasztelanów,
I biskupów... ze sześciu, zresztą jak wypadnie;
Rób jak chcesz, byle było zrobione dokładnie.


Piórko.

Rozkaz pański wypełnię; lecz wcześnie powiadam,
Że temu rysunkowi ważności nie nadam;
Ten poczet senatorów nic nie znaczy wcale,
Jeśli innych dowodów...


Geldhab.

Wiem to doskonale;
Lecz z czasem, gdy zapomną, a ja natrę śmiele,
Będę mógł zostać Hrabią?


Piórko.

Trudności za wiele.


Geldhab.

Baronem?


Piórko.

Wątpię.


Geldhab.

Niczém (Piórko wzrusza ramionami).
No, to Szambelanem?


Piórko.

Nie wiem; może nareszcie, będąc wielkim panem...

(rusza sakiewką).

Geldhab (wstając).

Jakoś to... ale, ale; czy wiesz, panie Piórko,
Ze się Książe Rodosław żeni z moją córką?


Piórko.

Słyszałem.


Geldhab.

I to pewnie, kontrakt ułożony.
Powiedz to w mieście... bądź zdrów.


Piórko.

Sługa uniżony.

(odhodzi)



SCENA  V.
Geldhab (sam).

O, szczęśliwy Geldhabie! szczęśliwy człowieku!
O, najszczęśliwszy panie w dziewiętnastym wieku!

(po krótkiem milczeniu, zaciera ręce z radością)

Odemnie na dół idąc całe pokolenie,
Będzie już mitrę nosić, mieć Księstwa znaczenie.
W górę przodków mi brakło, wkrótce ich dostanę;
I jak dla równowagi na pośrodku stanę;
Śmiało się teraz Geldhab pokaże przed światem,
Gdy na dół i do góry zostanie magnatem.
O, szczęście!... córka Księżną, a mój zięć Książęciem,
Ja teściem Księcia, Książę, Księżna mém dziecięciem;

A wnuczki moje, lube wnuczki i wnuczęta,
Wszystko to będzie, wszystko Księżniczki, Książęta;
Zatém...

(biegnie do okna)

Ktoś wjechał, Książe... znam turkot karety,
Florko! Florko!... on pewnie... Florko!... te kobiety...




SCENA  VI.
Geldhab, Flora.

Flora.

Przebóg, cóż znowu...


Geldhab.

Książe.


Flora (po krótkiém milczeniu).

Zawsze się tak strwożę,
Czego tak krzyczeć... Książe czy czekać nie może?




SCENA  VII.
Geldhab, Flora, Major, Lisiewicz.

Major (jeszcze za drzwiami).

Marsz; tam do licha!


Lisiewicz.
(ciągnięty od Majora bez kapelusza, laski i trzewika; które wkrótce lokaj wnosi i oddaje).

Nieba! za cóż mnie karzecie!

(do Majora prosząc.)

Puść...


Major.
(stawiając go przed Geldhabem.)

Stój! w prawo! równaj się!


Geldhab.
(do Lisiewicza cicho).

Dopadłeś go przecie.


Major.

Tu, do oczów niech jeden drugiemu dowodzi,
Który z was obu kłamie, i który mnie zwodzi.

(po krótkiém milczeniu).

Milczycie?


Geldhab (pomieszany.)

Cóż mam mówić?


Lisiewicz.

Ze mnie dech ucieka.


Flora (do Majora.)

Dopókiż...


Major.

Już, już kończę, niech Panna zaczeka.


Flora (z niecierpliwością).

Ja nie chcę...


Major.

Wiem, wiem, zaraz odprawię też Księcia.


Flora (w gniewie.)

Ależ...


Major.

Ach, bądź spokojna, znam sztukę ujęcia.


Flora (na stronie.)

Cóż gadać z tym dragonem? Gdybym się nie bała,
Zarazbym mu, niestety! oczy wydrapała.


Major.

Nic się więc już nie dowiem?


Lisiewicz.

Ach, luby Majorze,
Proszą cię, błagam, błagam w największej pokorze,
Puść mnie ztąd, wszak pan Geldhab...


Geldhab.

Na cóż na mnie składać?


Lisiewicz.

Jednak...


Geldhab.

Zważaj...


Lisiewicz.

Lecz...


Geldhab.

Pozwól...


Obydwa (razem.)

Ach, dajże mi gadać.


Major.

Ech tam do licha, ciszej!


Flora (zatykając uszy)

Co za krzyk, o nieba!




SCENA  VIII.
Geldhab, Flora, Major, Lisiewicz, Lubomir.

Lisiewicz.

Lubomir! Ach Geldhabie, umierać potrzeba!


Lubomir (do Majora.)

Znajduję cię nareszcie, drogi przyjacielu,
Niepotrzebnieś mi służył wśród przykrości wielu.
Nadzieja mnie zawiodła, wszystko się odmienia,
Spadła z oczu zasłona i znikły marzenia.
Flora blaskiem znikomym znaczenia ujęta,
Odrzuca stałą miłość, przysiąg nie pamięta.
Chociaż me serce wzgardę nader wielce czuje,
Jednak nad jej zbłąkaniem więcej się lituję;
Bo gdzie przyszłość oparta na wielkości chwale,
Tam krótka bywa radość, a zbyt długie żale.
Lecz na cóż raz wzgardzone powtarzam uwagi?


Major.

Nasze zatém staranie...


Lubomir.

Nie ma żadnej wagi,
Gdy ulega mniej ojca, niż swej własnéj woli.


Flora.
(kłania się bardzo nizko z ironią Majorowi).

Nieinaczej.


Geldhab.
(kłania się Majorowi).

Do usług.


Lisiewicz (na stronie).

Ostygam powoli.


Major.
(po krótkiém milczeniu).

Moja Panno!


Lubomir (prosząc).

Majorze...


Flora.

Czy nowe wyzwanie?


Major.

Nie; prawdy trochę.


Lubomir (do Majora).

Proszę...


Flora.

Słucham ją, mój Panie.


Lubomir (do Majora).

Nie zacznij...


Major (do Lubomira).

Grzecznie powiem.

(po krótkiém milczeniu do Flory).

Tam do licha! proszę...


Lubomir.

Majorze!


Flora.

Pan więc nie wiesz, z tych kilku słów wnoszę,
Że chcąc żyć w świecie, nie dość prawdami szafować,
Nie dość być strasznym, trzeba płeć piękną szanować.
Słabość jest naszym działem, naszą bronią wdzięki;
Lecz to oręż nie z jednej wytrąciły ręki.
Nie chciej Pan praw tych zmienić, które niebo daje,
Nam w miłości rozstrzygać, wam błagać przystaje.
W piękném czuciu serc naszych przymus nie jest znanym.
I musi być podległym, kto chce być kochanym.
Jeśli na to Pan Major ma co odpowiedzieć,
Słucham.


Lisiewicz (na stronie.)

Śmiało na honor!


Flora (po krótkiém milczeniu).

Prawdę będęż wiedzieć?


Major.

Już szanując płeć piękną milczeć mi wypada;
Wiem oraz, że rozsądnie nikt jej nie przegada.

(kłania się)

Flora.
(urażona, obraca się od niego).

Grzecznie!


Major.
(biorąc na stronę Lubomira.)

Wolę być grzecznym i ustąpić trochę,
Zresztą nic też dziwnego, że kobiety płoche.




SCENA  IX.
Ciż sami i Książe.

Książe.

Że wszystkich tu zastaję, najmocniej się cieszę,
Tém bardziej, gdy z pomyślném oświadczeniem śpieszę;
Pomyślném

(do Lubomira.)

dla Rotmistrza

(do Flory)

i dla ciebie Pani,
Coście z dawna kochali i byli kochani;
Ja zaś, lubo mém dziełem (z udanym żalem)
srodze szarpię duszę,
Lecz honor rozkazuje, wypełnić je muszę.

(po krótkiém milczeniu)

Nie wiedziałem, jak silnie miłość wami włada,
Gdy mnie dzisiaj Majora oświeciła rada.
Zrazu myślałem, jakiej uchwycić się strony,
Wahałem się nadzieją przyjemną łudzony:
Może on ją zapomni, ona mnie pokocha;
Ale honor przemówił, umilkła chęć płocha.

(po krótkiém milczeniu)

A do tego wiadomość odbieram od brata,
Że ciotka ukochana zeszła z tego świata,
I mnie dała majątek, niestety! po sobie.
Zatém czas, który trzeba poświęcić żałobie,
Smutek, powinność, rozum, ważne zatrudnienia,
Wszystko dzisiaj dawniejsze zamiary odmienia;
Chcę więc je odwołując, prawo moje stracić,

(do Lubomira.)

I chociaż w małej części tobie się wypłacić.
Tyś mi poświęcił miłość, w niej szczęścia zasady,
Ja ci tylko poświęcam przyjemne układy.

Bądź kochanym, szcześliwym, to ci szczerze życzę
I pozwól niech cię w rzędzie przyjaciół policzę.

(do Majora wstrząsając mu rękę.)

Majorze, z nami zgoda.

(do Flory)

Ty, serca powabie,
Floro! żegnam cię, żegnam!

(kłaniając się)

Bywaj zdrów Geldhabie!

(odhodzi.)

Major.
(przytrzymując Lisiewicza)

Dokąd, dokąd Mospanie? prosim na wesele.


Lisiewicz.

Ach do nóżek upadam, honoru za wiele.


(odchodzi)



SCENA  X.
Geldhab, Flora, Major, Lubomir.

(długie milczenie)

Major (do Geldhaba.)

Jakże, Książę... hm... kocha, wielce cię poważa,
Nie chce zwiększyć majątku, lecz zaszczyt pomnaża!

(śmieje się)

Być teściem Księcia, Księcia! ach, jak to przyjemnie;
Lecz nie chce się naśmiewać, boś słabszy odemnie.


Geldhab.
(do Flory po krótkiém milczeniu.)

Cóż Florko! hę?


(wskazując głową).

Lubomir?...

(Flora daje znak głową potwierdzając).
Major.
(spoglądając na Florę i Lubomira)

Z wszystkiego wiec wnoszę...


Geldhab.

Co się dotąd zdarzyło, zapomnijmy, proszę,
Lepiej szukajmy szczęścia w dawném przedsięwzięciu;
Lubomirze, pozwalam, bierz Florkę po Księciu.


Major.

Szczęść Boże, tam do licha!


Lubomir.

Nie, w jej duszy zmianie,
Uczynić ją szczęśliwą nie byłbym już w stanie.

(do Flory)

Kochałem cię zbyt stale, bo cię inną znałem,
Dziś twój sposób myślenia jest naszym przedziałem.
Szczęścia twojego pragnę, dar twej ręki cenię,
Lecz biorąc go, rozsądnych zamiarów nie zmienię.

(kłania się z wielkiém uszanowaniem i odchodzi)

Major.
(wysłuchawszy z wielką uwagą.)

Dobrze! Taka to dumy zwykła jest zapłata,
Nadzieje zawsze próżne i wzgarda u świata.

(do Geldhaba.)

Nadtoś myślał o księstwie, gdy Książę o groszu,
Tak osiadłeś na lodzie, a Panna na koszu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.