Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Komisant.

W nędzy.


Geldhab.

Ależ mój Panie, nudzisz; że nie dam pieniędzy,
Wszak ci już powiedziałem i powtarzam jeszcze.
Kłaniam... (obróciwszy się, do siebie).
Gdzież tę kanapę, te krzesła umieszczę?

(pokazuje kupczykom, gdzie mają w drugim pokoju postawić. Kupczyki stawiają i odchodzą; tymczasem komisant mówi.)


Komisant.

Za powinny uczynek nie byłby w gazecie,
I na cóż być uczciwym, jeżeli w sekrecie?
Nie dojdzie, niech kto, jak chce, złoci się i puszy,
Prawdziwego szlachectwa bez szlachetnéj duszy.

(komisant odchodzi).


Geldhab (dając klucze kamerdynerowi).

Idź, wynieś na stół wszystkie srébra i ozdoby.


Kamerdyner.

Wszystkie? wszakże mam nakryć na cztéry osoby?


Geldhab.

Cóż z tego?


Kamerdyner.

Że nie zmieszczę i w największym tłoku.


Geldhab.

Co na stole nie zmieścisz, to stanie na boku.
Czegóż się patrzysz?... Jakże, czym na to kupował,
By nikt ich nie widział? co? będę srebra chował!
Szalony! hm! nie stawiać! chować! to mnie bawi.
Kogo nie stać na srebra, niechże ten postawi!
Lux, lux u mnie być musi, zbytek, przepych wszelki...

(do odchodzącego kamerdynera.)

A resztki wina scedzić do jednej butelki.