Nera/Część trzecia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Nera
Podtytuł Powieść z życia współczesnego
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1912
Druk L. Bogusławski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ TRZECIA.

Uśmiechało się zużytemu i znudzonemu nawet grą, która go dawniej roznamiętniała, — odegrać rolę opatrzności wobec własnego dziecka długo zupełnie zaniedbanego. Wygrana w Monaco, potem wiadomość o spadku, który go postawił na nogi znowu, odżywiły księcia. Przybywał do Paryża nie dla Paryża, który znał aż nadto, i którym nie raz jeden tak był znużony już, jak wszystkiem w świecie, czego nadużył, — ale dla Nery.
Oko jego nadzwyczaj bystre, instynkt starego wygi, wskazywał mu, że Lesław był zajęty mocno Nerą. Posłużyć się nim, — a może nawet przyjść mu z pomocą, wchodziło w rachunek księcia doskonale.
Chciał go szukać tu, gdy los mu rzucił w ręce na pierwszym kroku. Filipesco miał tę wiarę niedowiarków i sceptyków, — że, co los nastręcza, chwytać należy, jako skazówkę przeznaczenia.
Lesław od tej chwili stał mu się jeszcze droższym.
Z trudnością przychodzi nam tu dać jaśniejsze jakieś pojęcie o tym człowieku, który nie był wcale łatwym do pojęcia dla siebie samego nawet. Na pozór była to natura tak kameleońska i zmienna, że nigdy jej obrachować z góry nikt nie mógł, a, mimo to, — nie było logiczniejszego człowieka nad niego.
Rzucanie się, szukanie wrażeń, roznamiętnianie do coraz nowych ludzi i celów, — były jego cechą.
Właśnie teraz dziecię zajmowało go wyłącznie. Nie miał na sumieniu, że tak długo je zaniedbał, ale oddać je niegodziwej matce — nie, — tego nie chciał dopuścić!!
Oprócz tego, piękna, utalentowana, urocza, — coś w charakterze mająca z niego Nera, pociągała go urokiem jakimś. Taką córką mógł się bawić, i przez czas jakiś gorąco zajmować jej losem.
Wszystko zresztą, od kobiet poczynając, aż do gry, która go najdłużej roznamiętniała, — nudziło go już, chciał spróbować być ojcem...
Było to rzeczą dla niego nową, nie liczył bowiem tego, że się dzieckiem bawił czas jakiś, jak wystrojoną lalką.
Filipesco przybywał, nie wiedząc gdzie ma szukać Nery, ale miał już pewne nici i drogi przewidziane, któremi dojść się do niej spodziewał. Między innemi owa, dziś taki obudzająca szacunek pułkownikowa de la Porte, była mu z dawnych czasów, z wcale innego położenia dobrze i zbliska znajomą. Wiedział o niej tyle, iż przez to mógł nią zawładnąć. O pułkownikowej zaś spodziewał się tegoż dnia mieć wiadomość od jej siostry, żyjącej w Paryżu. Siostry, do której się może nie przyznawała pani de la Porte, ale unikać stosunku z nią nie mogła.
Lesław, pod wrażeniem pierwszego widzenia się z Nerą, które go uczyniło tak szczęśliwym, — nie przywiązywał wagi zresztą do niczego. Filipesco był mu — obojętnym, niemal zawadą. Nie myślał go ani szukać, ani uciekać od niego, — ciekawym był tylko, jakie zajmie stanowisko wobec Nery.
Nazajutrz w godzinie odwiedzin, hrabia był już na Rue de la Paix. Połowa pierwszego piętra umeblowanego, które Simon bardzo po pańsku zamówił dla wnuczki, — miała wprawdzie tę powierzchowność trywialnej elegancyi, którą się odznaczają pierwszorzędne hotele, nie było w niej indywidualnego piętna osoby, która lokal zamieszkiwała, ale — wyglądało to bardzo przyzwoicie, aż nadto może pańsko. Lokaj stał w przedpokoju. Na niczem, przez komfort XIX wieku wymaganem nie zbywało.
W salonie nie znalazł nikogo. Tu już kwiaty i książki na stoliku pewny charakter nadały pospolitemu zresztą mieszkaniu.
Nie czekał długo, pierwsza weszła pośpiesznym krokiem, prześliczna w stroju rannym, pełnym prostoty wykwintnej, Nera, za nią, jakby jej nie chciała stracić z oczów, śpieszyła pułkownikowa, ale o tej oboje oni (zaledwie ją przywitał Lesław) zapomnieli. Należała do mebli salonu.
Nera była w humorze młodości pełnym, uradowana, nie kryjąc się z tem, że rada widziała gościa tego, w którego twarzy czytała, że równie był uszczęśliwionym, znalazłszy ją.
Nie potrzebowali oboje żadnych prolegomenów do rozmowy poufałej, przyszła ona sama, jakby dalszy ciąg przerwanej w Nizzy.
Zapytana o to, co z sobą chciała począć w Paryżu, czem ma życie zapełnić, Nera odpowiedziała otwarcie:
— Mam wszystko, co do uprzyjemnienia życia jest potrzebne, nawet zbytkowego. Grzeczny Belotti pamiętał o tem, abym konia, którego lubiłam, dostała. Pułkownikowa mi wprawdzie towarzyszyć nie może, chyba powozem, bo konno nie jeździ, ale mam doskonałego grooma.
— A w razie potrzeby we mnie mieć pani możesz na usługi swego masztalerza, — rzekł Lesław. — Wprawdzie koni moich nie sprowadziłem do Paryża, ale z łatwością znajdę tu wierzchowca, lub każę z Nizzy sobie wysłać mego Naboba.
— Ale ja, — przerwała Nera — do konnej jazdy jeszcze nie mam ochoty. Zresztą fortepian, książki, powóz do przejażdżki, — czegóż można żądać więcej?
Pułkownikowa nie bez myśli dorzuciła.
— Braknie nam towarzystwa, szczególniej kobiecego.
— A! przepraszam panią, — odezwała się Nera, — o to radabym się postarać jaknajpóźniej można, bo — o towarzystwo, wedle mojego serca, będzie trudno, a inne wcale mnie nie zabawi i zacięży.
— Trudno jednak z wielu względów na samem męskiem się ograniczyć, — podszepnęła de la Porte.
— Tych względów, — z naciskiem odparła Nera, — ja znać nie chcę. Jestem i pragnę pozostać trochę emancypowaną.
Surowe spojrzenie pułkownikowej całą było odpowiedzią, ale Nera nie dawała się tem bynajmniej onieśmielić. Zwróciła się do Lesława i rozmowa popłynęła złocistym potokiem.
Hrabiemu zdawało się, że nie od rzeczy będzie napomknąć Nerze o przybyciu ks. Filipesco z Nizzy.
Zdziwił się, gdy mu na to odparła z zupełną obojętnością, że go wcale nie znała. Nie nalegał więc, dodając tylko, że zapewne starać się będzie przedstawić jej, co zbyła milczeniem. Zapytany o to, co w lecie z sobą chce począć, — Lesław odpowiedział tak dwuznacznie, aby mógł później sobą rozporządzić, nie narażając się na podejrzenie, iż goni za Nerą, w istocie mając zamiar szukać jej.
— Tymczasem, — dodała ona, — staram się, o znalezienie dla siebie na przyszłość mieszkania nie w Paryżu samym, ale w okolicy. Ponieważ dziad mój zgodził się na to i dał mi carte blanche, szukam więc do nabycia domu z ogrodem, gdzieś niedaleko, tak, abym miała stolicę pod ręką, nie mając ciężaru jej na ramionach. Okolice są piękne, willi, urządzonych nie bez pewnej elegancyi, pospolitej trochę, — bardzo wiele, samo poszukiwanie gniazda nie jest bez przyjemności. Jeździm z panią de la Porte prawie codzień, jeszczem nic nie wybrała.
Pani de la Porte, która nie chciała pozostać milczącą, wmieszała się do rozmowy, ale czuć było w tem, co mówiła, jakiś zakwas złego humoru, na co ani Nera, ani hrabia nie zważał wcale. Na dzień następny umówiono się o przejażdżkę konną, co zdawało się też na pułkownikowej czynić niemiłe wrażenie, ale zaprotestować nie śmiała.
Donosiła ona proprio motu, Simonowi codzień prawie o Nerze, układając raporta z oględnością wielką, ale z bardzo zręcznemi aluzyami, jakie się jej zdawały właściwemi. Nie omieszkała też wieczorem po spotkaniu w teatrze napisać o tem, a teraz gotowała się do raportu o projektowanej konnej wycieczce. Hrabia Lesław w tych listach grał rolę, — na pozór — obojętnej istoty, — ale tak jakoś narysowanej, jakby — się jej obawiać było potrzeba.
Nera kilka razy pisała także do Simona, ale instynktowo jakoś listy swe sama rzucała do pocztowych skrzynek. Było to wprost tylko dawnem nawyknieniem, ale w oczach pułkownikowej uchodziło za okaz nieufności względem niej.
Położenie jej, jako towarzyszki, dotąd nie było przyjemnem, bo — oprócz wdzięczności Simona, — nader problematycznej, nic więcej nie obiecywało, a pani de la Porte była wymagającą. Zaczynała więc rozmyślać na czyją stronę stanowczo przejść miała, avec armes et bagages?
I tego dnia właśnie, gdy miała ważyć i namyślać się, odebrała od siostry stanowcze żądanie, aby w godzinie śniadania znalazła się u niej — koniecznie. „Rzecz jest największej wagi dla ciebie“, stało w przypisku.
Siostra pani pułkownikowej, p. Matylda du Pont, która zwała się wdową i miała córkę w kwiecie młodości, bardzo ładną, — należała do tego świata nieokreślonego, który leży pomiędzy przyzwoitym światem a sferą przejściową do — pół-świata. Na pani du Pont nie ciężył jawnie żaden skandal, któryby ją czynił niemożliwą. Obie te panienki, pochodzące z Burgundyi, — nosiły nazwisko starej rodziny szlacheckiej, były bardzo piękne, — pokazywały się w Paryżu w saloniku jakiejś ciotki, która miała bureau d’esprit i liczyła się do „niebieskich pończoch“.
Od tej ciotki wysunęły się w świat, znikały, ukazywały się, panna Matylda powróciła raz jako pani du Pont i wdowa, chociaż mąż jej pozostał mytem... Siostra jej, więcej na siebie oczu ściągała, rozbudziła kilka namiętności głośnych, odegrała kilka ról w dramatach miłosnych, o których mówiono wiele, wyszła za bardzo pięknego i zacnego półkownika i... dopielęgnowała go przykładnie aż do trumny.
Pani de la Porte, jak widzieliśmy, nie pozostało nic, oprócz wdowieństwa z ubóstwem ciężkiem, gdy pani Matyldzie du Pont działo się bardzo dobrze.
Siostry bywały z sobą różnie, — w zupełnym rozbracie, w ścisłych stosunkach, w obojętności.
Du Pont należała do typów paryskich bardzo pospolitych. Młodsza od pułkownikowej, dowcipna, zręczna, niegdyś bardzo piękna, a do dziś dnia jeszcze wcale ładna i dobrze zachowana, — łódką swojego życia umiała kierować z niepospolitą zręcznością.
Pierwszym tego dowodem było, że mogła się zwać i była w istocie „rentière ”. Grała na giełdzie szczęśliwie, miała piękne mieszkanie na trzeciem piętrze, w bardzo pięknym nowym domu, którego, jak mówiono, była współwłaścicielką; stroiła się, córce dała wychowanie świetne. Stosunki wreszcie, zwłaszcza w towarzystwie męskiem, sięgały najwyższych sfer arystokratycznych i giełdowych. Miała w obu protektorów bardzo gorących i wpływowych. Słowem, w swej sferze pani Matylda, była — une puissance.
Siostry, naprawdę powiedziawszy, nie lubiły się. Matylda wyrzucała pułkownikowej nieumiejętność życia, chytrość, zawiść, przewrotność, pani de la Porte — zwała Matyldę Talleyrand’em w spódnicy.
Pojednały się jednak teraz i żyły z sobą na stopie — obojętności łagodnej. Pułkownikowa tego nie mogła darować siostrze, że jej do domu wziąć dla wychowania córki nie chciała.
Du Pont ruszała ramionami, gdy o tem mówiono i mruczała: — Ja! wziąć tę żmiję do mojego domu... dozwolić jej wyrwać mi serce mego dziecięcia, — pas si bête!
Odebrawszy tak kategoryczne wezwanie od siostry — pułkownikowa, choć się jej oddalać na długo od Nery nie chciało, była zmuszoną prosić o urlop kilkogodzinny, który otrzymała z największą łatwością.
Ubrana z wielce smakowaną prostotą, gdyż umiała się stroić właściwie do miejsca i czasu, pułkownikowa trochę wcześniej przed oznaczoną godziną dzwoniła już do drzwi siostry — i poszła do niej do sypialni, gdyż du Font się jeszcze ubierała.
Słuszna, pomimo lat swych, bardzo jeszcze pięknej figury, szatynka z oczami niebieskiemi, pełnych kształtów, biała i bardzo delikatnej płci, — miała ten rodzaj piękności, który się długo daje przechowywać, — nie odznacza wyrazem wielkim, ale się wszystkim podoba. Zalotność w różnych stopniach, umiejętnie zastosowywana do ludzi, — była bronią, którą walczyła zwycięsko pani Matylda. Umiała nią władać z wielką znajomością charakterów.
Córka, Lolotte zwana, podobna do matki, ale nierównie więcej mająca dystynkcyi, — uchodziła za piękność, która miała wielką przyszłość przed sobą. Strzeżono jej z niezmierną troskliwością, gdyż matka się obawiała niezmiernie — przypadku.
— A! to ty! — zawołała, witając ją i obsypując twarz właśnie dokończoną lekkim obłoczkiem pudru. — Dobrze, żeś trochę wcześniej przybyła. Chciałam cię mieć na śniadaniu. Jest interes seryo — twój...
— Mogę spytać cóż to takiego? — siadając i przeglądając się w wielkiem lustrze, odparła pani de la Porte.
— Przyjechał do Paryża mój stary i dobry przyjaciel, twój także, książę Filipesco. Ale ty go znałaś pod nazwiskiem, on ma drugie... ty już wiesz. Nie przypominam sobie.
Pani de la Porte podszepnęła zapamiętane dobrze.
— Wiesz pewnie, że on jest ojcem tej panny, którą ci dano do pilnowania.
— Wiem i nie wiem.
— Ale, niezawodnie, tak jest, przynajmniej się przyznaje do tego, — dodała du Pont. — Jest to marnotrawca, dziwak, rozpustnik, ale los mu tak sprzyjał, że kilka razy straciwszy znaczną fortunę, znowu podobno jakiś spadek otrzymał.
— A! a! — szepnęła, wsłuchana pilno w opowiadanie siostry przybyła.
— Filipesco żywo się zajmuje losem córki, którą przez długi czas z oczów był stracił. Serce czy fantazya w nim gra? nie wiem. Mniejsza o to, ale — potrzeba mu pomódz!
Spojrzała na pułkownikową, która minę nastroiła bardzo seryo.
— Zobaczymy, o ile się to da zrobić, bez narażania się z mej strony, — odparła pani de la Porte.
Spojrzały na siebie.
— Tłómacz się jasno, — rzekła sucho gospodyni domu.
— Naprzód, moja droga, ja dotąd na moją pannę najmniejszego wpływu nie mogłam uzyskać, — mówiła pułkownikowa. — Jestto istota samowolna i nawykła nie ulegać nikomu. Powtóre, dziad jej, Simon, umawiając się ze mną, nie wymagał wcale, abym nią kierowała i zastrzegł jej swobodę.
— Ale to doprawdy śmieszne, — przerwała du Pont, kończąc toaletę. — Nie idzie o to, do czego masz prawo i upoważnienie, ale co powinnaś i możesz zrobić, chodząc około twej pupilki — umiejętnie.
— To potrzebuje czasu, — odparła pułkownikowa. — Dziewczyna jest, — dosyć powiedzieć, — była gwiazdą cyrkową. Muszę też jej to przyznać, jest niepospolicie obdarzoną istotą, a śmiałą, aż do przerażenia!! Ale czegóż chce Filipesco?
— Czego będzie żądał, nie wiem, — odezwała się siostra, — tymczasem trzeba mu przystęp do domu ułatwić. Dziewczę powinno sobie ojca przypomnieć.
— Obejmuje więc rolę ojca? — odezwała się de la Porte, — ale mój papa Simon, ani ojca, ani matki swojej pupilki znać nie chce. Nie wiem, czy ułatwienie mu przystępu nie będzie mi za złe wzięte?
— Moja droga, — roześmiała się Matylda, — stałaś się dziwnie niepojętną. C’est simple comme bonjour, że widzenia się z ojcem nie ty będziesz sprawcą, ale naprowadzisz tę samowolną córkę, aby ona go sama żądała.
— Doskonale to rozumiem, — kwaśno rzekła pułkownikowa, — tylko ty, nie znając Nery, nie wiesz o ile to jest wykonalnem.
— Koniec końcem, Filipesco przyjdzie dziś na śniadanie, znasz go, rób z nim co chcesz ja umywam ręce.
— Zobaczymy, co się da zrobić, — sucho zamruczała siostra.
— Uprzedzam cię, że ów książę, puisque prince il y à, gorąco tę sprawę bierze do serca, a ja nie rozumiem dobrze dlaczego, bo — milionów papy Simona nie może jej dać, a może ją pozbawić, — kochać zaś dziecka, nie sądzę, aby potrafił. Jest w tem coś zawikłanego.
— Muszę ci się wypłacić zarzutem, jaki mnie zrobiłaś przed chwilą. Ty jesteś niepojętną. Jest to poprostu walka między ojcem i matką, którzy się nienawidzą i chcą dziecko wyrwać sobie.
— Ale matki nie widzę! — roześmiała się du Pont.
— Bądź pewną, że się ona wkrótce ukaże, — dodała pułkownikowa. — Moim zaś interesem jest bronić Simona. Matka, dosyć pono majętna, nie umie się rządzić. Filipesco jutro wszystko co ma może przegrać. Papa Simon jest jeden solide.
Rozmowę przerwało tryumfalne wejście wystrojonej i w samym rozkwicie młodocianych wdzięków Lolotty. Dziewczę było prześliczne, lecz wyraz twarzyczki tak miała już wiarą w siebie i pychą nacechowany, że więcej budziła podziwu, niż sympatyi. Cały urok dobrodusznej, naiwnej młodości ginął pod tą maseczką zarozumiałości zepsutego dziecięcia.
— Jesteś śliczna jak anioł! — odezwała się, witając ją ciotka. — Stary Filipesco gotów oszaleć.
— A! ale nie dla niego przecie moja Lolotta, choć i księciem jest i ma może znowu jakie pół miliona. Dla Lolci dwadzieścia tysięcy franków rocznego dochodu!!! nie starczy na szpilki.
Lolotta potwierdzająco się uśmiechnęła, a matka dodała cicho:
— Jest to królewski kąsek!
— A! tak, ale królów tak ubywa codzień, a tych kąsków liczba tak rośnie!!
Du Pont złośliwej tej uwagi słuchać nie chciała. Wszystkie razem wyszły do saloniku, a w jadalni już nakrywano do śniadania.
Salonik pani du Pont, łatwo zgadnąć jak wyglądał. Nie mógł się on obejść bez tego, co dziś nadaje jedynie pewną dystynkcyę mieszkaniom ludzi, liczących się do klasy wykształconej. Był więc pełen tego brie à-brac’u tych „bibelots” niby starożytnych, które muszą zdobić każdy salon przyzwoity. Tylko pani du Pont, pomimo jej mnogich znajomości, brakło kogoś, coby wyborem sprzętów kierował, salon więc, w którym Henryk IV, Ludwik XIV i XV, a nawet XVI, razem się spotykali w sprzętach, nacechowanych charakterem smaku ich epok, wyglądał raczej na magazyn starożytności wątpliwych, niż na artystycznie urządzone mieszkanie.
Miłości piękna i sztuki czuć w tem nie było, ale pretensye tylko do elegancyi wedle mody.
Wśród fraszek znajdowały się i bardzo ładne, a cenne, i wielce podejrzanej wartości, a niesmaczne. Sprzeczało to się z sobą dziwnie, a obrazy na ścianach były najpocieszniej zmieszanemi croûte’ami i ślicznemi arcydziełami mistrzów, nabytemi przypadkiem. Razem wzięte wszystko to mówiło tylko, że dosyć kosztować musiało. A o to też najwięcej może szło gospodyni.
Jeszcze nie miały czasu te panie usiąść w salonie, gdy u drzwi dzwonek się dał słyszeć i wkrótce potem wszedł Filipesco, jak zawsze, w ubraniu umyślnie zaniedbanem (ale bielizną książęcą). Minę miał straszliwie znudzoną. Przywitał gospodynię, wykrzyknął, Lolottę zobaczywszy.
Diantre! pocóżeś taka piękna? Dla mnie już zapóżno!
I zwrócił się z wielkim pośpiechem do pani de la Porte.
— A! a! nareszcie! — potrzebowałem was widzieć koniecznie.
Siadł przy niej, nie troszcząc się już o resztę towarzystwa.
— Mów mi pani o mojej Nerze? mów, proszę, wiele, wszystko.
Parfaitement, — roześmiała się pułkownikowa, — ale, gdy ją znać będę, dotąd się tem pochlubić nie mogę.
— A! ba! Jeśli wy jej nie poznaliście dotąd, — odezwał się Filipesco, — to nie wiem, czy ją znać kiedy będziecie, wy macie oko tak wprawne.
De la Porte roześmiała się przymuszonym uśmiechem.
— Dziękuję.
Skłoniła głową.
— Mówiła co kiedy o matce lub o mnie? — spytał książę.
— Nigdy ani słowa, chociaż ją starałam się wyzywać — poczęła de la Porte. — O! gdy nie chce o czem mówić, wierz mi, że nikt nie potrafi jej skłonić do tego. Elle est très forte!
Zatarł ręce książę.
— To mnie bardzo cieszy, — rzekł, — nie wzięła więc nic po matce — qui est stupide!
— A jednak umiała was oczarować do tego stopnia, — odezwała się pułkownikowa, — żeście wy, książę, nie wahali się ożenić z żydóweczką i żyć z nią.
— Była tak piękną, a ja tak młodym i namiętnym, że inaczej się stać nie mogło, — mówił Filipesco. — I gdyby tylko głupią pozostała do końca, kto wie? możebym jej teraz tak nie nienawidził, ale stała się złą i oszukiwała mnie obrzydliwie, a potem...
Machnął ręką, nie kończąc.
— Dziś przyszedł czas płacenia długów młodości, — ciągnął dalej. — Ona chce dziecko odzyskać, — ja go jej dać nie mogę.
— Ale wy go oboje mieć nie będziecie, — przerwała pułkownikowa, — bo ona o was wiedzieć nie chce, a papa Simon...
Bon! — ja z papą Simonem mam nadzieję się porozumieć.
— O czem wątpię, — szepnęła pani de la Porte.
— Mów mi pani o Nerze...
— Dziewczę jest samowolne, główka otwarta, śmiałość wielka, — odparła pułkownikowa. — Zdaje mi się, że nawet wobec Simona zawarowała sobie pewną niezależność. Co do mnie, ja dopiero studyuję ten charakter. Nie mam jeszcze żadnej mocy nad nią.
— Tymczasem, — rzekł Filipesco, — idzie mi tylko o to, abyście mnie do niej wprowadzili. Powiecie jej, że ja, jej ojciec, żądam się z nią widzieć. Nic więcej. Tego mi odmówić nie może.
— A gdzież ja z wami mogłam się spotkać?
— Gdzie się wam podoba, — odparł książę.
Pułkownikowa się zamyśliła.
— Śniadanie na stole! — przerwała gospodyni.
Weszli do jadalni. Ta miała kredens strojny w Delfty i fajanse, a majoliki nowo-stare, na których widok uśmiechnął się sarkastycznie książę. Kilka półmisków na fajerkach stało na stole, ku którym, z miną znawcy i lornetką w oku zbliżył się, rozpatrując W nich, Filipesco.
Diantre! — zawołał, patrząc na omlet. — Jeżeli to nie jest pokrajana stara rękawiczka, — to mogą być trufle.
— Powąchaj-że! — odparła, rumieniąc się zagniewana gospodyni.
Diantre, pachnie Périgord’em! — roześmiał się. — Siadajmy.
Filipesco starannie się przypatrując wszystkiemu, co mu podawano, zabrał się do spożywania.
— Masz dobrą kucharkę, — rzekł do gospodyni, — je vous en fais mon compliment, jeżeli nie potrząsa zbytnio koszykami.
— O! co do tego! — roześmiała się du Pont, — żadna z nich nagrody Monthyon’a nie otrzyma.
Pani de la Porte zabrała miejsce przy księciu, — zaczęli się naradzać po cichu.
— Moja kochana Olimpko, — mruczał poufale książę. — Mówmy z sobą otwarcie. Jeżeli mi usłużysz w tej sprawie uczciwie i gorliwie, możesz być pewną sowitego wynagrodzenia. Tego ci nie da ani papa Simon, ani ta skąpa Nikopulo, ani w świecie nikt. Wiesz, że jestem szczodry, gdy kto na to zasłuży. Zrozumiej, czego ja chcę. Naprzód, ażeby matka do niej nie miała przystępu, powtóre, ażeby Simon, ani nikt nią nie zawładnął i nie rozporządził, nie wydał jej zamąż, nie podstawił jej kawalera. Jest moją córką. Obstaję przy moich prawach.
— Ale zkąd-że nagle ta gorliwość? — zapytała pułkownikowa.
— Mówmy, że to jest głos krwi, — powiedzmy, że to jest głos sumienia, — w ostatku tłomacz to sobie jako fantazyę starego, wyżytego łotra...
Pani de la Porte zmilczała trochę, pomyślała i — sądząc, że przy jednym ogniu upiecze dwie pieczenie, szepnęła mu:
— Ale, wszystko to, mości książę, przychodzi za późno. Papa Simon, mama Nikopulo i wy, mości książę, lękam się, abyście przez samowolne dziewczę nie byli zawiedzeni.
Filipesco rzucił nóż i widelec.
Sapristi! — wykrzyknął, — miałażby już kochanka?
— A! kochanka — nie? — roześmiała się de la Porte, — ale kogoś, co się jej bardzo podobał, i z którym dziś czy jutro jedzie do lasku Bulońskiego. Przybył tu za nią z Nizzy.
— Któż taki?
Chciała się podrożyć z wydaniem tej tajemnicy pułkownikowa, ale Filipesco stał się groźnym.
— Mów! — zawołał, — nie cierpię tych simagrées...
— Napij się wody, mości książę, — żartobliwie odparła pułkownikowa. — Ten ulubieniec jestto jakiś Polak, niby hrabia, niby bogaty, ale ja w polskie hrabstwa i bogactwa nie wierzę. A beau être comte qui vient de loin.
Filipescowi się twarz rozjaśniła, — powrócił do omletu z truflami.
— A! ja już wiem o kim mówisz, — przerwał. — Comte Leslas, przezwany w Nizzy, le beau Polonais. Ale ja go znam, i — i —... Tu się zająknął Filipesco — i urwał.
— Z mojej strony, mości książę, — ciągnęła dalej de la Porte, — możecie być pewni, że wam służyć będę, — o ile potrafię, ale wszystkie wasze plany i projekta, lękam się bardzo, aby nie z mojej winy poszły w wodę... Twoja córka, mości książę, jestto osóbka tak samowolna w swobodzie, że jej ani papa Simon ze swemi milionami, ani wy z tytułem i nazwiskiem nie zaimponujecie, bo ona to wszystko lekceważy, a gdy się jej kto podoba, pytać was, nikogo, o pozwolenie nie będzie.
Diantre! — przerwał Filipesco, — będzie miała zupełną słuszność. Naszą rzeczą jest starać się ją sobie pozyskać, ale gwałtu jej zadawać — ani się godzi, ani pozwolę, ani sam o nim myślę. Tłomacz to sobie, kochana pani Olimpio, jak chcesz, — ale myślę się cały poświęcić dla dziecka. Nie mam co robić, a w niej czuję moją krew. Tymczasem, — dodał, śmiejąc się, — ja jej od dziecka nie widziałem, nie znam, pilno mi się do niej zbliżyć. Rób co chcesz, ale mnie wprowadź.
— Ja? ale jakimże tytułem? — spytała pułkownikowa, — boć potrzeba choćby pretekstu.
— Wymyśl go, — odparł Filipesco.
— Podaję inny środek, — przerwała pani de la Porte. — Zdaje się z tego, co mówicie, że znacie polskie owo hrabiątko. Eh bien! niech on was wprowadzi.
— Tak, — to jest też — idea! — rzekł książę, — może niezła, ale ja go znam mało, i...
Zamyślił się głęboko książę, wypił kieliszek Wina, nalał sobie drugi, spełnił i ten zaraz — postawił i rzekł.
— Dobrze. On mnie wprowadzi. Myśl przyjmuję...
Gospodyni domu, której o śniadanie chodziło, — podsunęła pasztet ze zwierzyny. Filipesco go egzaminował.
— Droga pani Matyldo, — rzekł, — śniadanie dałaś nam książęce, — ale nie przypisuj tego pasztetu swojemu cordon bleu, to się kupuje gotowe.
— Ale tylko dla starych przyjaciół, jak wy, — dodała gospodyni.
Filipesco podziękował z wielką galanteryą.
— Gdybym choć mógł się wywdzięczyć, znajdując dla pięknej Lolotty młodzieńca z milionami, adonisa, i z tytułem, bo wiem, że o tytuł, lub choć o de chodzić ci będzie.
— Alboż znajdujecie, że Lolotta tego niewarta? — wtrąciła du Pont.
— Ba!! daleko więcej, — kłaniając się, rzekł książę.
Tak dosyć wesoło przeszło śniadanie. Po cichu umowa jakaś została zawarta z panią de la Porte, która miała teraz dwu protektorów, Simona i księcia.
Filipesco dosyć długo bawił u dawnej przyjaciółki, pił kawę, likwor, pozwolono mu palić cygaro, i nie wyszedł, aż około czwartej, wprost udając się do hotelu.
Tu, czatując na Lesława, o którym wiedział, że był w mieście, zasiadł na ławce w oszklonym dziedzińcu, gdzie często niektórzy przyjezdni godzinami się ruchowi miejscowemu przypatrują. Lesław nie powrócił aż dopiero na sam obiad, który jadł w Grand-Hotel przy muzyce, a tejby często można zapłacić za to, żeby nie grała, choć jej produkcye wysoko się cenią.
Zaledwie postrzegł go Filipesco, pochwycił natychmiast.
— Kochany hrabio, nudzę się od dwóch godzin, czatując tu na was, potrzebuję mówić z wami. Wszak jemy obiad razem!
— Niezawodnie! — rzekł wesoło Lesław, — który powracał z przejażdżki z Nerą i był tak szczęśliwym, że rad był dzielić się tem szczęściem z całym światem. Filipesco też był w usposobieniu nader miłem. Pomimo niesłychanej różnicy charakterów i temperamentów, Lesław mu był sympatyczny.
Dzwoniono do obiadu, przeszli więc do ogromnej sali, bo Filipesco chciał się koniecznie o miejsce obok hrabiego postarać. Jakim sposobem mu się to powiodło, niewiadomo, ale siedzieli razem.
W ogromnej tej sali, przy stole, obsadzonym nieznajomymi, — wśród wrzawy tej, można było rozmawiać swobodnie, jak na osobności. Nie było niebezpieczeństwa, aby ktoś podsłuchał.
— Pozwolisz mi, hrabio, — zaraz przy zupie począł Filipesco, — ażebym ci powiedział bajkę?
— Słucham z wielką przyjemnością.
— Poczynam więc, — mówił książę, — i będę się starał być tak lakonicznym, jak tylko można. Otóż — był sobie jednego czasu, młody, bardzo młody, bogaty, niekoniecznie szpetny chłopak, a miał i tytulik księcia i pewne położenie w towarzystwie. Świat mu się otwierał i uśmiechał; nieszczęściem była to natura zuchwała, namiętna i zdająca się los wyzywać. Puścił sobie cugle, a pieniędzmi sypał jak plewą, miał ich jeszcze naówczas dużo. Rozumie się, że kobiety były jego namiętnością najgłówniejszą. Począł od płochych miłostek. Nareszcie wpadło mu w oko dziewczę cudnej piękności, młodziuchne. Typ wschodni. Była to żydóweczka. Ojciec jej, naówczas już był dosyć bogaty, rodzaj Shyllock’a — lichwiarz i kupiec. Chłopak, który mógł sięgnąć do sfer najwyższych, żeniąc się, postradawszy zmysły, wykradł owo cudo piękności i ożenił się z niem. Ojciec — lichwiarz, zbiegłej córce zamknął drzwi, serce i worek... Ale młode małżeństwo wszystkiego tego nie potrzebowało, żyli i używali... tak długo, aż miliony księcia się przejechały i żydóweczka znudziła. Była jeszcze bardzo piękną, znalazł się ktoś, co ją odkradł mężowi. Mąż pozostał sam z dziecięciem. Nie mówmy, jak sobie radę dawał, żył, tracił, szalał, dziecię z oczów mu znikło, zestarzał, zubożał. Po latach wielu, — ten łotr, znacznie ostygły, już przywiedziony do ostatka, znowu jakoś wypłynął na wierzch. Stracony majątek wrócił mu los, ale młodości, sił i ochoty do życia nic mu powrócić nie może. Wśród najsmutniejszego tego znużenia żywotem, — znajduje stracone dziecko. Tym ojcem jestem ja, — tem dzieckiem jest Nera.
Lesław się mocno zarumienił.
— Muszę dodać, że mamą jest owa różowana Nikopulo, którą widywaliście w Nizzy, a naostatek, że dziadkiem Shyllock’iem, który dziecko dotąd opuszczone i zatracone znalazł i przywłaszcza sobie, jest Simon...
Słuchacz milczał.
— Są to fakty, — kończył książę, — wszystko to daje się dowieść czarno na białem. Znacie Nerę, — ja, choć się pragnę zająć jej losem, prawie jej nie znam. Ona mnie, nie wiem, czy sobie przypomni. Słyszałem, że — macie u niej pewne zachowanie?
— Ja? — przerwał Lesław skłopotany, — zaledwiem ją poznał niedawno.
— Czas nic tu nie znaczy, — dodał książę Filipesco, — chcę was prosić o to, abyście mnie jej zaprezentowali, wprost tylko, jako — dobrego znajomego z Nizzy.
Po krótkiem milczeniu Lesław się odezwał:
— Książę nadto znasz świat, abym mu potrzebował to tłomaczyć, że ja nie mam prawa go wprowadzić, nie zapytawszy gospodyni o pozwolenie.
— Tak jest, — odparł Filipesco, — ale rachuję na to, że mi je wyrobicie. Możecie powiedzieć, że proszę o to, że mam potrzebę ją poznać.
— Zatem najchętniej się tego podejmuję, — rzekł Lesław, — bardzo miło mi będzie służyć.
Książę podał rękę i uścisnął dłoń sąsiada.
— Nie sądźcie mnie z powierzchowności, — dodał, — faktem jest, że wyglądam na jakiegoś Roberta Macaire, któregoby rysował Daumier. Życie mnie tak zgniotło, jak laskę z gumy elastycznej. W środku jednak uchowało się coś szlachetniejszego, wierzcie mi. Dawałem się łotrom obdzierać, — sam nigdy nie skrzywdziłem nikogo.. Oszukiwano mnie, nie wypłaciłem się nigdy wzajemnością. Całym moim odwetem jest i było, że nielitościwie szydziłem z ludzi. Żal mi tego mojego dziecięcia, lękam się dla niego i opieki i milionów papy Simona. Radbym się zbliżyć, ona mi przebaczy.
Wzięty tak za powiernika i pośrednika Lesław, był w położeniu dość draźliwem. Słuchał i milczał. Naostatek książę począł go badać o Nerę.
Nieopatrzny Lesio zdradził się niemal z uwielbieniem.
— Mości książę, — rzekł, — nie jest to typ salonowy, laleczka, jakie się codzień spotyka w najlepszych towarzystwach, jest to istota ekscentryczna, którą los i własna praca wykształciły znakomicie. Widziałem bardzo wiele kobiet, chociaż nie mam ani odwagi, ani ochoty zbliżyć się do nich, — żadna mnie tak nie zajęła, jak ta. Ma zdolności wielkie, upodobania we wszystkiem, co piękne, najszlachetniejsze popędy, słowem, jest to jedna z tych istot wyjątkowych, które się nie dają określić, trzeba je widzieć, znać, — aby ocenić. Zdaje mi się, że ani papa Simon, ani nikt dla niej niebezpiecznym nie jest, bo ona sobą zawładnąć nie da, ani się kupić nadzieją wyposażenia. Miała odwagę zostać amazonką w cyrku, to ją dosyć maluje. Talenta jej zapewniły niezależność, gdyby się los nie zaopiekował.
— Ale ona tego wszystkiego wcale nie będzie potrzebowała, — rzekł Filipesco, — ja już się nie zgram jak dawniej, — a oprócz mnie ma papę Simona...
Ruszył ramionami.
— I obejdzie się bez mamy Nikopulo, która może majątek rozpisać między swych zasłużonych faworytów.
Przez cały czas obiadu mówili z sobą już tylko o Nerze, hrabia Lesław sam tego nie postrzegł, że się z nadzwyczaj żywą sympatyą dla niej zdradził, a Filipesco umiał ją sobie wytłomaczyć — i wcale go ona nie gniewała. Słuchał pilnie, potakiwał, i wstrzymał się od tego szyderstwa, do którego był nawykłym.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy zaraz nazajutrz Lesław przed samem śniadaniem poszedł na Rue de la Paix — przyjęto go tu nie bez pewnego zdumienia, gdyż zbyt częste odwiedziny nabierały znaczenia nadto dobitnego. Nera wyszła trochę chłodniej i z pewną ostrożnością go przyjmując. Lesław to zrozumiał.
— Naprzód proszę o przebaczenie za moją natrętność — rzekł — ale dziś jestem u pani tylko posłem.
Oświadczenie to mile podziałało na Nerę, uspokoiło ją.
— Jeden z wielbicieli pani, który miał szczęście zdaleka ją widywać w Nizzy, przypadkiem dowiedział się — ale nie odemnie — o pobycie jej w Paryżu, i błaga ją, abyś go przyjąć raczyła. Dlaczego się z tem udał do mojego pośrednictwa, nie umiem sobie wytłómaczyć. Odmówić nie mogłem. Jestto człowiek już niemłody i nie kompromitujący.
— Pudłowicz? — spytała Nera.
— Nie — odparł Lesław. — jestto niejaki książę Filipesco, postać oryginalna, ekscentryczna.
Nera, usłyszawszy nazwisko, poczęła się namyślać, jakby szukała w pamięci czegoś — i po chwili odezwała się z uśmiechem:
— Możebym odmówiła jemu — ale hrabiemu nie mogę, chociaż ta ciekawość jest mi nieco przykrą.
— Ciekawość ta jest raczej szczerem współczuciem — dodał Lesław. — Wstawiam się za nim.
Nera podała mu rękę.
— A więc, jutro obu panów proszę na śniadanie.
Lesław pożegnał ją wkrótce i pośpieszył do hotelu. Zastał księcia w salonie gazet, oczekującego nad Figarem, które trzymał roztargniony, nie czytając.
— Jesteśmy jutro oba proszeni na śniadanie.
Milcząco Filipesco rękę jego uścisnął.
Mówiliśmy już, jak się książę zwykł był niedbale ubierać — (wyjąwszy bieliznę). Tym razem jednak zdało mu się właściwem uczynić wyjątek. Pojechał na bulwary do Dusotoy zamówić ranne ubranie nowe.
— Proszę tylko pana — dodał — ażeby ono nie wyglądało jak z igły; nie znoszę bowiem sukni nowych, Zatem ma być nowe, a wyglądać tak, jakby było noszone.
Mądry maître-tailleur fantazyę tę rozumiał i przyrzekł się do niej zastosować. Nazajutrz książę, odświeżony i wyglądający mniej już na tego Roberta Macairé, do którego się sam uznawał podobnym — jechał dziwnie milczący i poruszony na ulicę de la Paix, razem z Lesławem.
Stary, zużyty — zimny, wchodząc do salonu — widocznie był zmieszany.
Gospodyni domu z pułkownikową były już w salonie. Książę oczyma ciekawymi zmierzył Nerę i zbliżył się prawie bojaźliwie, gdy ona wesoło i śmiało ich witała.
Lecz, gdy Filipesco odezwał się i usłyszała głos jego — zaczęła się mu przypatrywać z nadzwyczajną, wytężoną ciekawością. Po twarzyczce jej przebiegły i znikły rumieńce.
Filipesco się ośmielał coraz, Nera widocznie mieszała i stawała niespokojną. W końcu nie mogła wytrzymać.
— Książę mi głosem, a nawet rysami twarzy nadzwyczajnie przypominasz kogoś, od bardzo wielu lat niewidzianego.
Filipesco zerwał się z krzesła.
— Być-że to może? — zapytał zmieszany. — Przypominasz sobie!
Nera pobladła i wstała także, wpatrując się mocno w gościa... Nastąpiło milczenie długie i dziwne, które przerwał książę.
— Przychodzę po latach wielu — jako winowajca — rzekł smutnie — prosić o przebaczenie... Nie obwiniaj mnie. Moje towarzystwo i moja opieka — gorszemi być mogły, niż opuszczenie. Rachowałem wiele na przywiązanie tej kobiety, która cię tak kochała, choć nie była matką...
Nera dodała, zbliżając się do księcia i całując go w ramię:
— Ona mi dodawała tego przywiązania aż do zgonu. Zmarła w samą porę, gdy już żyć nie mieliśmy o czem, a ona trybu życia zmienić, ani pracować nie umiała. A! nie mówmy o tem, com przebyła. Widzicie, żem ocalona cudem, żem nietylko swobodną, ale mam wszystko, co mi swobodę na przyszłość zapewnić może...
Łzy stały w jej oczach, otarła je i wesoło już, choć z pewnym przymusem, poczęła mówić z Filipesco, zowiąc go wprost — Papa...
Lesław, nie chcąc być na zawadzie w tej dziwnej rozmowie, po latach tylu mającej na nowo porwane związać węzły — zwrócił się do pani de la Porte, która zapomniana siedziała na stronie.
Pomiędzy Nerą a ojcem poczęła się niespokojna wymiana pytań i odpowiedzi — dla obcych osób niezrozumiałych. Oboje tak byli sobą zajęci, że nawet Nera zapomniała o swoich obowiązkach gospodyni. Pułkownikowa musiała jej przypomnieć, że śniadanie stygło.
Nikomu, oprócz może pani de la Porte, nie przyszło na myśl naówczas czynić postrzeżeń nad naturą ludzką w wypadku tak szczególnym — jakim było spotkanie tego ojca z córką, ojca, winowajcy skruszonego, córki, która nie miała do niego żalu, a czuła powracającą miłość ku niemu.
Wspomnienia ojca wszystkie przedstawiły go Nerze czułym dla niej, serdecznym, ale zarazem słabym. Badała go teraz, czy życie i doświadczenie zmieniło tę naturę. Lesław musiał i dalej zabawiać pułkownikową.
Filipesco w przeciągu półtorej niespełna godziny z wielkim taktem, dzięki usposobieniu córki — potrafił się z nią porozumieć.
— Papa Simon — rzekł — odebrał mi opiekę nad wami, uprzedzając mnie, ale to nie przeszkadza, abym czuwał. Nie mam żadnego zajęcia, pozostaję tu, gdzie ty będziesz, na zawołanie. Proprio motu, bez rozkazu twego, nic nie pocznę. Mylę się — dodał — jest jedno, na co ani pozwolenia, ani rozkazu czekać nie będę — tem jest obrona przeciw matce. Simon wprawdzie czuwać też będzie nad tem — ale moja pomoc nie zawadzi. Bolesna to rzecz córkę przeciw matce bronić i ostrzegać — ale w tym razie...
Nera mu przerwała.
— Bądź pewien, że ja w każdym razie i obronić się potrafię i miarę zachować. Niema z tej strony żadnego niebezpieczeństwa.
— A zatem — dodał książę — niema go już z żadnej strony. Papy Simona ani zrażać, ani odpychać nie będziemy. Miliony jego, bądź co bądź, nie są do pogardzenia, bo ten głupi grosz, jak był, tak jest i będzie na wieki wieków królem świata tego.
— Dla wszystkich tych, co mu chcą ulegać, ale nie dla anarchistów, jak ja...
Roześmiała się i dorzuciła.
— Mieć tyle, aby zaspokoić główne życia potrzeby — jest bardzo wygodnie, ale po za pewną granicą, bogactwo stać się może nawet ciężarem.
— Zrozumiejmy się — odparł książę. — Teorya twoja doskonała — ale zastosowanie ją obala. Wszystko się w niej opiera na określeniu, co jest życia potrzebą, a co zbytkiem. Otóż ja ci powiem, że są natury, dla których zbytek jest potrzebą, a tym miliony nie są nadto. Sądzę, że z zamiłowaniem sztuki i piękna z trochą fantazyi, nie można mieć nadto milionów. Rotschild byłby nieszczęśliwym, gdyby czasem nie mógł przepłacić obrazu Rembrandt’a lub rzeźby Benvenuta.
Książę dopiero w tej chwili zmiarkował, razem z gospodynią domu, iż, zapominając o Lesławie, okazał się niewdzięcznym. Wciągnął go do rozmowy ogólnej, a uwolnił od dosyć nudnego komerażu z pułkownikową.
Lesław, chociaż go zaniedbano, tak był rad dobremu porozumieniu księcia z córką, iż wcale za złe nie wziął zapomnienia. Nera podała mu rękę i cicho szepnęła tylko jedno słowo:
— Dziękuję! (Merçi).
Resztę oczy jej dopowiedziały.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rozpoczęło się życie dla Nery nowe, które mogło się nazwać szczęśliwem. Obawa tylko, aby go jakiś wypadek nie przerwał i nie zamącił — zatruwała czasem jaką chwilę. Lesław ani myślał się już ruszać z Paryża, dopóki Nera tu pozostawała.

Wszyscy razem, stosując się do życzenia Nery, szukali dla niej jakiegoś nabycia willi, domu i ogrodu, w okolicy. Filipesco starał się o to przez agentów, bo był nieco leniwy, Lesław jeździł niezmordowanie sam.
Położenie pułkownikowej, osadzonej przy Nerze, z ramienia Simona, obowiązanej do donoszenia mu, co się tu działo — było dosyć drażliwem. Potrzebowała dobrze rozważyć po czyjej stronie stanąć miała. Ostrożność i rachuba nakazywały oszczędzać Nerę i jej ojca. Hrabia Lesław tak był z niemi związany, że i ów szedł razem. Pułkownikowa więc doniosła, że ojciec Nery się tu stawił, ale znajdowała, iż to nie groziło niczem i — że uniknąć nie było podobna zbliżenia się jego do dziecka. Simon na list ten żadnym rozkazem nowym nie odpowiedział.
Tymczasem Lesław, poszukując willi z ogrodem, idealnej dla Nery — czyniąc nieustanne wycieczki w okolice, nareszcie, znalazł coś — jak mu się zdawało, stosownego w Châlons sur Seine, o pół godziny drogi od miasta, i drugiego coś w Bougival, nie licząc trzeciego, a najmniej mogącego się podobać, w tej samej stronie, około Rueil...
Willa w Châlons, własność niegdyś słynnej artystki teatru francuskiego, która zmuszoną była dla zdrowia przenieść się do Bordighery nad morze, zdawała się odpowiadać wszystkim warunkom żądanym. Otaczał ją rodzaj cienistego, dosyć rozległego parku, opasywały kanały, któremi czółnem się było można dostać na wysepkę Croissy, a nawet na tak zwaną Grénouillerę. Ogród dawał jej ciszę i spokój, bo oddzielał od tych dróg gwarnych, któremi świąteczni goście okolice miasta niepokoili. Duży i piękny pałacyk w stylu Mansard’a, z wdzięczną dosyć powierzchownością, dwupiętrowy, urządzony był z tym komfortem, o jakim nie dalej, jak pół wieku temu, nikt nie miał wyobrażenia.
Na dole salony, gabinety, galerye dozwalały się urządzić na przyjmowanie choćby licznego towarzystwa, oddzielając muzykę, malarstwo, jadalnię, a nawet fumoir i bilard.
Pierwsze piętro było właściwem mieszkaniem z mniejszemi salonikami, drugie służyć mogło dla przyjaciół, gości i domowników. W suterenach mieściły się kuchnie i t. p.
Oprócz willi, z którą połączony był rodzaj zimowego ogródka, stajnie, wozownie i wszystkie budowy, jakich mógł potrzebować właściciel willi — znajdowały się blisko, oddzielone tylko zasłoną drzew zielonych...
Nera, przybywszy tu, obejrzawszy, zaprotestowała. Willa dla niej była za wielka i za droga. Filipesco głosował za nią, ale nie opierał się, bo zgadzał się na to, iż dom zbyt obszerny, pusty był smutnym, a Nera z towarzyszką, zapełnić nie mogły budowy zbyt obszernej.
Domek w Bougival miał swe niedogodności, stał nadto blisko nad drogą, z której obłoki kurzawy obsypywały ogród i dom.
Nera ze swej strony, pułkownikowa od siebie, doniosły o tych upatrzonych willach papie Simonowi. Nie odpowiedział nic długo, ale pokazało się, że, zapewnie potajemnie musiał oglądać sam — bo z Nizzy nadesłał w kilka tygodni radę, ażeby większą willę w Châlons wybrać stanowczo. Znajdował ją ze względów wielu bardzo — nietylko wygodniejszą, ale bezpieczniejszą, w razie, gdyby ją później zbywać przyszło. Nera więc zgodziła się na to, co radził, bo dla niej obszerny i cienisty ogród miał powab wielki.
W czasie, gdy się to wszystko działo, wybierano się do Trouville. Lesław i książę Filipesco, jak cień, mieli towarzyszyć Nerze.
Co się przez te miesiące działo i stało z hr. Lesławem — trudno bardzo określić. Był nadzwyczaj zmienionym. On sam niemal nie poznawał siebie. Nieśmiały, bojaźliwy, szanujący formy i pozory wszelkie, obawiający się posądzenia, kompromitacyi, Lesio powoli emancypował się i uzuchwalał. Rozkochanym był do upojenia, do szaleństwa, miłość tę karmił, zamiast ją uśmierzać — a o następstwach nie chciał myśleć, zamykał oczy na nie. Do rodziców nie pisał o tem ani słowa, chociaż serce matki mogło w samym tonie korespondencyi uczuć metamorfozę i pewną nagłą jakąś dojrzałość młodzieńca, która inaczej jak pod wpływem gorącego uczucia nie mogła się wyrobić.
Matka też zaczynała się niepokoić. Ojciec nie rozumiał obawy i nie widział nawet metamorfozy. Wiedząc, że Edzio był w Nizzy i widział Lesława, pani hrabina matka napisała do niego list, niby żartobliwy, wesoły, dopominający się wrażeń, jakie Lesio uczynił na nim.
Edzio, który zdala się dowiadywał o kuzynie — był w wielkiej obawie. Na listy jego Lesław odpowiadał wymijająco, dowcipnie — ale niedostatecznie i niejasno. Nim odpowiedział matce, Edzio musiał się uciec do jednego z przyjaciół swych, stale przebywającego w Paryżu. Przyjaciel ten — który był z potrzeby teraz korespondentem i reporterem dzienników polskich, miał pewną wprawę w śledzeniu i wywiadywaniu się. Po niejakim czasie dostarczył Edziowi raportu, dosyć dowcipnie napisanego, który zawierał legendę, jaka chodziła o Lesiu po paryskim bruku.
Mieściła ona w sobie plotkę o zawiązanym z cyrkową pięknością stosunku w Nizzy, o gonieniu jej aż do Paryża, o szalonej namiętności ku istocie zagadkowej, około której kręciły się także figury takie, jak milioner Simon i rumuński jakiś książę.
Legenda, obok niektórych faktów prawdziwych, mieściła mnóstwo przypuszczeń i komentarzów zupełnie fałszywych, ale dających się logicznie do niej przyczepić. Edzio, odebrawszy list — struchlał.
Chciał naprzód lecieć sam, aby wyrwać kuzyna z tego piekła — nie przestraszając rodziców, szczególniej matki, która drżała o ukochane dziecię jedyne.
Edzio jednak po rozmyśle nie czuł się na siłach, aby sam mógł uratować kuzyna; a tak mu było dobrze, wygodnie, miło w Castellamare, tak mu się ztamtąd ruszyć nie chciało, tak go zajmowały studya pompejańskie!!!
Odczytawszy list reportera, namyślał się już tylko, czy ma z niego wyciąg złagodzony posłać matce, czy sam oryginał.
Oszczędzając matkę, mógł zmniejszyć groźby i niebezpieczeństwo, — ale w takim razie, skutek nie był pewny. Nie widząc nic tak bardzo przerażającego, mogła przywiązana matka dać się uspokoić tłómaczeniem, a tu potrzeba było działać szybko i energicznie, aby Lesia ocalić.
Źle czy dobrze postąpił sobie kuzyn, lecz niedługo się wahając, do odpowiedzi łagodzącej, dołożył oryginał.
Ojciec Lesia, który go kochał bardzo, był nierównie wyrozumialszym, niż matka. Wiedział on, że syn stanowczego kroku żadnego nie zrobi, bez rodziców, a z własnego doświadczenia miał to, iż il faut, que jeunesse se passe. Po polsku mówiło się o młodem piwie.
Mama miała jedynaka za istotę wyjątkową, i ogólnych prawideł nie stosowała do tego ideału, jakim był jej śliczny, anielsko łagodny, spokojny, nie mogący się dopuścić namiętności Lesio.
Gdy list, do którego brutalny ów raport dowcipnego korespondenta był dołączony, nadszedł, gdy matka go odczytała, musiano posłać po doktora. Nastąpił — kryzys nerwowy. Przestraszony mąż, któremu dano znać, nadbiegł, znalazł na stoliku oba listy, odczytał je i pogniewał się na Edzia bardzo słusznie, ale żony uspokoić nie zdołał, — była przerażoną tak, iż nic słuchać nie chciała i żądała, aby mąż wezwał telegrafem syna do powrotu, z powodu jej choroby.
Tak, wśród najrozkoszniejszych marzeń, Lesio nagle, jakby piorunem uderzony, odebrał od ojca telegram krótki, zatrważający, niedozwalający się namyślać ani chwili:
„Matka mocno chora. Chociaż nie ma niebezpieczeństwa (brzmiał telegram), — pragnie cię widzieć i żąda, abyś natychmiast przybywał. Nie zwlekaj”.
Lesław, który był przywiązanem dziecięciem, a matkę bałwochwalczo kochał, — nie namyślał się ani chwili. Z telegramem w kieszeni pobiegł na ulicę de la Paix.
Ujrzawszy go w progu, Nera, która była z nim teraz tak poufałą jak — z bratem, przestraszyła się bladą twarzą. Nic nie mówiąc, podał jej telegram tylko. Spojrzeli sobie w oczy. Nera zbladła.
— Jedziesz pan? — odezwała się cicho.
— Dziś jeszcze, — odparł Lesław.
— Proszę was o jedno, — dajcie mi znać o sobie, — poczęła Nera. — Mam jakieś trwożliwe przeczucia... chcę wiedzieć.
Lesław drżał ze wzruszenia.
W ciągu tych miesięcy — zbliżyli się do siebie, spoufalili, było im tak dobrze obojgu, że tylko zmiany jakiejkolwiek się obawiali, prawie nic więcej nie żądając nad to, aby stosunek ten nie został zerwany.
Lesław nie mówił o miłości nigdy, — ale całe jego postępowanie było wymownym jej dowodem. Wiedział też, że Nera przywiązaną była do niego. Dalej obawiał się krok zrobić, aby nie spotkać zawady i nie zburzyć tego, co go czyniło szczęśliwym. Z ich dwojga, mężniejszą była daleko Nera, ale nie znała arystokratycznej rodziny jego. Filipesco, który patrzył na tę miłość, tak czystą i dziecinną niemal, ani jej przeszkadzał, ani się mieszał do tej sprawy, czując, że wszelka interwencya jego byłaby niewłaściwą. On także o takiej arystokracyi, do jakiej należeli rodzice Lesia, wcale nie miał wyobrażenia.
Ojciec Lesława sławnym był z tego, iż krewnego swego, który ożenił się z córką jednego z najstarszych domów arystokracyi austryackiej, — zapytywał, czy hrabia nie był choćby szlachcicem?...
W końcu tego romansu Filipesco widział ożenienie — i cieszył się niem, bo Lesia ocenił i pokochał. Uważał, iż jest trochę miękki, ale za to Nera była energii pełną.
Przy pożegnaniu, ująwszy rękę jej, Lesław przyłożył ją do ust, potem do serca i głosem drżącym, rzekł:
— Do widzenia!!
Byli sami, — dziewczę, pod wrażeniem tego rozstania, rzuciło mu się na szyję, Lesław kląkł przed nią.
— Ufaj mi, — jestem twoim, dopókim żyw.
— Nawzajem, — zawołała Nera, — jestem twoją do grobu...
Takie było pożegnanie ich... od Nery biegł Lesław do księcia. Znał go teraz tak dobrze, iż mógł mu zaufać zupełnie. Pod wpływem córki i jego Filipesco znacznie się ustatkował. Nie grał prawie, życie mu zapełniały chętne usługi dla Nery, za którą szalał.
Lesław w niezwykłej godzinie, z twarzą zmienioną, zbladły, poruszony, zjawiający się nagle, przeraził Fiiipesca.
— Mów, co ci jest! — krzyknął, bo pierwszą myślą jego było, że Nerze się coś stać mogło. Hrabia podał mu telegram.
— Byłeś u niej? — zapytał, rzuciwszy okiem na niego.
— Wracam od niej, — rzekł Lesław, — wyjeżdżam pierwszym pociągiem pośpiesznym.
Filipesco ścisnął mu rękę silnie.
— Daj mi znać o sobie i, powracaj, — odezwał się. — Z serca życzę, ażebyś zastał w domu matkę lepiej, niż wnosić można z tego telegramu. Bądź co bądź, — oznajm mi natychmiast. Co do Nery, bądź spokojny, ja pozostaję na straży i niedopuszczę, ażeby się coś mogło stać dla niej, dla was nieprzyjemnego. Ufaj mi. Ubieram się natychmiast i przeprowadzam cię na kolej.
W takiej gorączce opuścił Lesio Paryż, zatelegrafowawszy ojcu, że wyjeżdża.
Odebrana wiadomość uspokoiła matkę. Zaczęto teraz rozbierać pilniej list Edzia i dołączoną do niego korespondencyę, której szczegóły, poddane analizie, nie mogły wytrzymać krytyki.
Wszystko to i spokojność ojca, wpłynęło na hrabinę o tyle, że, orzeźwiona, — nabrawszy sił, oczekiwała na syna. Mąż i ona mieli czas się namyśleć, jak przyjąć powracającego i jak z nim postąpić.
Hrabia był tego zdania, że o całym tym niedorzecznym romansie z amazonką cyrkową, nie potrzeba było nawet synowi wspominać, ale wszelkiemi możliwemi sposobami starać się go powstrzymać w domu, — przerwać korespondencye, gdyby Lesio je wysyłał. Matka przeciwnie, chciała się otwarcie, stanowczo rozmówić z synem, a nawet pokazać mu listy Edwarda.
Przez kilka dni sprzeczali się o to z sobą rodzice. Ojciec obstawał przy swojem i dowodził, że należało czekać, aż pókiby Lesław sam tej sprawy nie zagaił.
— Pokażemy, żeśmy to wzięli nadto seryo — mówił do żony. — Czekajmy. Może się to samo rozchwiać i w nic obrócić. Oszczędzim sobie i jemu przykrości. Jeżeli on nas zagadnie i będzie miał odwagę, naówczas powiemy otwarcie, co wiemy. Jeżeli on zmilczy, to dowód, że dzieciństwa tego na seryo nie bierze... Pocóż my mu mamy nadawać jakieś znaczenie?
Rozumowanie to trafiło do przekonania hrabiny. Uspokojona, pochowawszy listy, czekała na syna.
Lesław dniem i nocą, nie tracąc ani chwili, biegł aż do najbliższej stacyi w powiatowem mieście, gdzie na niego oczekiwały konie. Tu także mieszkał doktór, który był przyjacielem domu. Nim zaprzężono, Lesio pośpieszył do niego, — i szczęściem, zastał odpoczywającego po wycieczce.
Stary lekarz, znający doskonale stosunki, dla którego nie było tajemnic, — w progu już Lesia uspokoił.
— Hrabina zdrowa, — nie miejcie najmniejszej obawy, — rzekł do niego. — Powiem wam otwarcie, iż oprócz podrażnienia nerwowego, po odebranych jakichś listach, — podrażnienia dziś całkiem usuniętego, — nie było nic seryo. Żadnej choroby, przestraszono was niebacznie i niepotrzebnie.
— Ale cóż to za listy być mogły? — spytał Lesław niespokojnie.
— Nie wiem, — służąca hrabiny, stara poczciwa Wrońska, mówiła mi, że na kopercie stał Neapol, — ale sądzę, że się omyliła.
Lesławowi przyszedł na myśl Edzio, — i odgadł wszystko, — chociaż nie domyślał się wcale, aby to tak daleko mogło sięgać. Dosyć było najmniejszego podejrzenia, niebacznego słowa, aby matkę przestraszyć. Nie badając już doktora, postanowił milczeniem matkę przekonać, że Edzio się mylił, że nie było nic.
Nie pora była rodzicom się przyznawać, — nie miał odwagi, postanowił czekać.
Uspokojony do pewnego stopnia, wyruszył z miasteczka do rodziców.




Pańską prawdziwie nazwać się mogła rezydencya hrabiego Gustawa Leliwy w Poddębcach. Brakło jej tylko tego jednego uroku, jaki dają wspomnienia. Wszystko tu było nowem, a jedyną pamiątkę przeszłości stanowiły resztki jakiegoś wału czy ogródka, znajdujące się w parku nad rzeczułką, która go ożywiała. Pałac, ogrody, kaplica, zabudowania wspaniałe i piękne, nie miały stu lat nawet. Ale za to Poddębce nawet Anglikom, którzy tu na łowy przyjeżdżali zaproszeni, po angielskich castle’ach i cottage’ach wydawały się wcale pięknemi i z wielkim urządzonemi komfortem. Miały tylko nieco cudzoziemską fizyonomię w kraju, w którym od wieku obozowano raczej, niż mieszkano bezpiecznie. Najazdy tatarskie, wojny, — nie dozwalały się nigdzie na stały i trwały pobyt osiedlać, aż w końcu XVIII wieku. Dlatego u nas dwory były jakby rozbitemi namiotami tylko — i zameczki jedynie, i to nie wszystkie, na dłuższy żywot rachować mogły.
Poddębce powstały w początkach XIX wieku i przeznaczone na pobyt senatorskiej rodziny, — za stolicę dóbr rozległych, odpowiadały wszystkim warunkom wygody i okazałości, jakie Leliwowie wymarzyli. Szczęściem dla nich, gdy inne możne rody po katastrofach, jakim uległ kraj w końcu XVIII wieku, upadały i ubożały — Leliwów gałąź ta jedna wzmogła się w dostatki — i urosła. Pałacyk więc dziadowski, wnuk przerobił na prawdziwy pałac, wielce ozdobny, pokaźny, otoczony parkiem rozległym. Wszystkie budowy, należące do niego, oficyny, kuchnie, stajnie miały powierzchowność piękną i służyły razem do przyozdobienia ogrodu, który słynął jako jeden z najpiękniejszych na Podolu.
Służba liczna i karna, stajnie utrzymywane kosztownie, — szklarnie i zimowe ogrody, — wszystko co pobyt na wsi może uprzyjemnić, — przyozdabiało Poddębce, chociaż rodzina cała składała się z dwojga państwa i z tego syna jedynaka, który znaczniejszą część roku musiał spędzać zagranicą. Na towarzystwie jednak nie zbywało w Poddębcach, bo mnoga służba, złożona z ludzi w większej części wykształconych, już stanowiła sporą gromadkę. Hrabina miała przy sobie Francuzkę, która niegdyś była jej nauczycielką, staruszkę jeszcze pełną życia, panią Labite, daleką kuzynkę, pannę Salomeę, dwudziestokilkoletnią, zabawiającą się heraldyką i literaturą, nie ładną, ani brzydką, arystokratycznych przekonań, dowcipną, a czasem złośliwą. Hrabia, oprócz rządcy, człowieka najlepszego towarzystwa, starego kawalera, pana Brzoskiego, trzymał sekretarza, będącego razem bibliotekarzem, młodego Witebskiego, a i o kapelanie eks-pijarze, księdzu Górskim, nie godzi się zapominać, bo i on salon wieczorny ożywiał.
Koniuszy, dawny wojskowy kapitan Cholewa, ukazywał się też na pokojach, ze swą czerwoną wstążeczką w pętlicy. Był to bardzo już niemłody człowiek, ale jeszcze silny, krzepki i kawalerzysta doskonały. Pod dowództwem tej starszyzny, cała armia dworaków różnych stopni składała ludność rezydencyi.
Sam hrabia, średnich lat mężczyzna, niegdyś bardzo piękny, dziś jeszcze miłej i szlachetnej powierzchowności, dystynkcyi pełnej, — był typem arystokraty w najlepszem znaczeniu tego wyrazu. Widać było po nim senatorski ów ród, którym się szczycił. Niczem nie naruszona powaga, którą się przyoblekał, pomimo wielkiej uprzejmości, nie dopuszczała nikomu zbytniego spoufalenia. Można było powiedzieć o nim, że nigdy nie zapominał o zasadzie noblesse oblige, i nawet na zewnątrz reprezentował nietylko szlachectwo, ale szlachetność, unikając wszystkiego, co mogło je uczynić śmiesznem.
Doskonale dobraną była żona jego, Dorota, — piękna, starannie wychowana, — pobożna, żyjąca teraz tylko w swym synu i jego przyszłości. Pożycie ich z sobą było jaknajlepsze, chociaż hrabiego po cichu posądzano o miłostki pokątne, ale to były raczej złośliwe plotki, niż oparte na czemś zarzuty.
Życie w Poddębcach pańskie w całem znaczeniu, kosztowne, — nie przechodziło wcale możności, a było tak uregulowanem, że hrabia co rok mógł jeszcze powiększać kapitały, któremi rozporządzał. Gospodarstwo ani zaniedbane, ani nazbyt wyszukane i przemądrzałe odpowiadało potrzebom czasu i miejsca. Słowem, szło tu wszystko porządnie, dobrze, spokojnie, a nawet dobór ludzi był tak szczęśliwy, iż hrabiostwo ich zmieniać nie potrzebowali.
Hrabia był potroszę myśliwym, jeździł konno z upodobaniem, — czytywał dzienniki i nowe książki, szczególniej francuskie, grywał wista niekiedy, — i nie miał zresztą żadnych fantazyi szczególnych.
Hrabina Dorota miała ogród, który lubiła bardzo, książki także, nabożeństwo i korespondencyę bardzo czynną z przyjaciółkami i rodziną. Listy jej słynęły z pięknego stylu, francuskiego, chociaż i po polsku pisała dosyć poprawnie.
Francuzczyzna tu, jak u nas wszędzie po domach arystokratycznych, stanowiła ten węzeł, który nas łączył z Zachodem. Upodobaniu w niej i dawanemu nad mową własną pierwszeństwu wiele zarzucić można, ale i to przyznać trzeba, że obejść się bez niej nie było podobna. Wpływ jej bywał szkodliwy, ale się mu obronić nie mógł nikt, nie odłączając od ogółu.
Nie przeszkadzało to obojgu państwu cenić swe rodowe i narodowe wspomnienia bardzo wysoko i stawać w ich obronie najczystszą francuzczyzną.
Wszystko to razem Poddębce czyniło nie odznaczającemi się niczem oryginalnem, — ale miłemi bardzo.
Szlachta trochę była zakłopotana, przyjeżdżając tu, — ale odjeżdżała zawsze zachwycona gospodarzem, gospodynią i uprzejmem wielce obejściem się z gośćmi. Wybierano też hrabiego jednogłośnie marszałkiem gubernialnym i kilka razy godność tę przyjmował, — ale od lat kilku już wymówił się zmęczeniem i złem zdrowiem.
Obyczajem było w Poddębcach obchodzić uroczyście Nowy Rok, ostatnie dni mięsopustu, Wielkanoc i imieniny obojga. Zjeżdżano się w tych dniach tłumnie, bawiono wesoło — i obchody te zostawiały po sobie miłe wspomnienia. Bez Poddębiec okolica byłaby zamarłą i bez życia.
Hrabia nie miał nieprzyjaciół, — jeden tylko świeżo upieczony baron z nazwiskiem niemieckiem, pochodzenia dwuznacznego, chcący rywalizować pańskością i popularnością z Leliwami, męczył się, usiłując sprostać im i zakasować.
Barona próżność i nieustanne staranie o to, aby się utrzymać na wysokości równej z Leliwami, — czyniły go śmiesznym. Stosunki jego z Poddębcami, pomimo współzawodnictwa, były przyjacielskie.
Z tego, cośmy powiedzieli o Poddębcach, można powziąć wyobrażenie o życiu, jakie tu czekało hr. Lesława. Miał on tu zawsze gotowy na przyjęcie apartament w pałacu, służbę, konie i czego tylko mógł zapotrzebować. Kochali go nietylko rodzice, ale cały ten dwór ich otaczający. Dzień, w którym miał przybyć, od rana już niepokojem radosnym przejmował wszystkich. Pierwsza poszła pokoje Lesława oglądać panna Salomea, ale znalazła już w nich bukiety świeże, okna pootwierane i wszystko aż do lavabo, — w gotowości na przyjęcie miłego pana. Po niej oglądała apartament matka, na ostatku nawet ojciec, nie licząc Witebskiego, który atrament, papier i kilkanaście tomów nowości położył w sypialni. Kapitan Cholewa sam przeznaczonego Lesławowi wierzchowca spróbował i był z niego kontent.
Młody pan jechał z sercem poruszonem wspomnieniami — biło mu ono do Poddębców, do kochanych rodziców, do tego ślicznego gniazda, — ale jakaś gorycz truła teraz powrót ten do domu.
Wstydził się tego, co doznawał. Nera odciągała go stąd ku sobie, Nera, która mimo całego uroku i wdzięku, mimo elegancyi, — na tle obrazu Poddębiec wyglądała, jako cyganeczka.
Wyobrazić jej sobie tutaj — nie umiał, myśląc o niej, — rumienił się mimowolnie. Ciągnęła ona za sobą Filipesca, Simona, cały świat jakiś kosmopolityczny, awanturniczy, który się z tutejszym nie godził. Trwoga i niepokój przejęły go smutkiem.
Z tem uczuciem zajechał on przed ganek pałacu, na którym czekała na niego matka z panną Salomeą, ojciec, ks. Goński i zdala kapitan Cholewa. Oprócz tego służba niemal cała cisnęła się dokoła ganku i klombów otaczającego ogrodu.
Przytomność matki była już uspokajającą. Hrabina Dorota trochę bledsza, niż zwykle, drżąca, — uściskała syna ze łzami w oczach. Wydał się jej mizernym i smutnym, mimo wesołości, którą starał się okazać.
Hrabia, całej tej sprawy nie biorący na seryo, wesół był, ożywiony i syna przyjął gorącym uściskiem. Stosownie do obmyślanego programu, ani matka, ani ojciec, najmniejszem słowem nie zdradzili się z wiadomością, jaką od Edzia odebrali, — tylko na twarzy panny Salomei, która była wtajemniczoną, a nie umiała ukryć podrażnienia, Lesław odczytał potwierdzenie swego domysłu.
Kuzynka Salomea, starsza nieco od Lesia, była jego przyjaciółką, jakby siostrą — zazdrosną trochę o wszelkie kobiece serca, któreby jej go odciągnąć mogły. Od niej spodziewał się dowiedzieć prawdy i pozyskać skazówkę, jak miał postąpić. Mylił się tylko, rachując na jej pomoc i przymierze, gdyż panna Salomea oburzoną była przeciw awanturnicy, która śmiała ważyć się na owładnięcie Lesławem.
Było to zuchwalstwo najsroższej kary godne.
Cały wieczór zszedł na opowiadaniach o Nizzy, Paryżu i o miejscowych różnych zmianach, zaszłych w sąsiedztwie Poddębiec.
Trochę wcześniej, niż zwykle, pożegnali syna rodzice i Witebski mu towarzyszył do jego pokojów.
Z nim niedługo pomówiwszy, Lesław pozostał sam i położył się nietak dla spoczynku, jak dlatego, aby mógł wszystkich odprawić i pozostać sam z myślami. Dobył z pugilaresu fotografję Nery, popatrzył na nią, napisał telegram do Filipesca, oznajmiający mu o przybyciu swem i zatopił się w myślach gorzkich, jak dymy jakieś gryzące. Pomiędzy życiem tutejszem a tem, co ukochał od niedawna — była przepaść, którą napróżno starał się czemś zasłonić. Niestety, czuł i widział, że nawet największa miłość rodzicielska dla niego nie potrafi jej zapełnić.
Stał na rozdrożu, od którego w dwóch przeciwnych kierunkach wiodły gościńce, i gdyby szło tylko o jego własne szczęście, ani chwiliby się nie wahał je poświęcić obowiązkom, jakie miał względem rodziców, ale ona go kochała, — ona miała być nieszczęśliwą!!
Całą noc, która być miała wypoczynkiem, Lesław spędził w męczarniach i trwodze. Im więcej myślał, tem położenie stawiło mu się groźniejszem, bez wyjścia.
Nie mógł się ofiary od rodziców dla siebie domagać, — nie pozostawało mu nic nad poświęcenie siebie. Zasnąwszy niespokojnie nad rankiem, zbudził się późno i uczuł rozgorączkowanym i chorym. W piersiach wróciła mu duszność, kaszlał mocno.
Nadchodzący służący stary hrabiego, który oznajmił, że ze mszą świętą czekano na niego, — spojrzawszy na ukochanego panicza, strwożył się, tak go po dniu jasnym znalazł mizernym, z twarzą cierpienie wyrażającą.
Powrócił do hrabiego ojca i, bez ogródki, mu powiedział:
— Hrabia Lesław wstaje, ale tak dziś mizerny i zmęczony, że aż go żal. Ja tam nie wiem, ale gdyby i po doktora, nic nie mówiąc, posłać, nie byłoby może od rzeczy.
Ojciec natychmiast poszedł sam. Lesław kończył właśnie ubieranie się i pośpieszył przeprosić go, że zaspał trochę. Wejrzenie na syna przekonało, że stary sługa nie przesadzał.
Hrabina już była w kaplicy, do której Lesław pobiegł, aby jej nie dać czekać na siebie i natychmiast dała się słyszeć sygnaturka, ks. Goński wyszedł ze mszą. Zmuszonym był rubryczką dnia tego wdziać ornat fioletowy, pół żałobny, — co hrabinę poruszyło jakoś.
W pół godziny potem całe towarzystwo było zebrane przy śniadaniu. Wszyscy, nie śmiejąc mówić o tem, uważali, że Lesław jest mizerny i cierpiący, chociaż zapewniał, że się czuł zupełnie zdrów, a kaszel pochodził od pyłu, którego nałykał się w drodze.
Wrażenia, jakiego doznał, najmniej okazał po sobie ojciec, chociaż natychmiast posłał po starego doktora, prosząc go tylko, aby przybył nie jako wezwany, ale jako przyjaciel domu.
Lesław, w którego duszy odbywała się straszna walka, chcąc ją ukryć, nadrabiał nienaturalną wesołością, która wszystkich uderzać musiała...
Śniadanie przeciągnęło się długo, a po nim matka poszła z synem pokazywać mu ogród i różne nowe zdobycze dla niego poczynione w Gandawie i Erfurcie.
Po tej przechadzce Lesław miał odejść do swych pokojów, ale dała mu znak panna Salomea i, zamiast do nich, udał się do jej mieszkania.
Pierwszem słowem trochę niecierpliwej kuzynki było:
— Ale pan bardzo źle wyglądasz! Co to jest? Nie byłeś przecie chory?
— Zmęczyłem się trochę przyśpieszoną podróżą i niepokojem o mamę.
— I kaszlesz?
— Dopiero od wczoraj, — przerwał Lesław. — Proszę mi nie mówić o mnie, ale o mamie. Co to było?
Panna Salomea zamyśliła się nieco. Dowodziło to, że albo prawdy powiedzieć nie chciała, — lub przygotować musiała podanie jej Lesławowi.
— Co to było? — powtórzyła panna Salomea. — Wiesz, jak ja znam hrabinę i stan jej zdrowia, ale tym razem nie umiem sobie wytłómaczyć choroby. Nie wiem nawet, czy to chorobą nazwać można.
— Cóż to było? — powtórzył Lesław.
— Zrana przywieziono pocztę, — poczęła, pilno się wpatrując w kuzyna, panna Salomea. — W chwilę potem znalazłam ją — w nerwowem podrażnieniu, une crise, nie wiem... Musieliśmy posłać po doktora. Teraz to zupełnie przeszło, ale..
Lesław rumienił się i bladł.
— Przypisujesz więc to — poczcie, od kogo były listy? — rzekł nieśmiało.
— Mnie nie wpadł w oczy list żaden, nie wiem, ale służąca znalazła kopertę, timbre Neapol, ręka pana Edwarda.
Jak winowajca stał Lesław z oczyma spuszczonemu.
— Ja teraz to rozumiem, — rzekł, — Edzio musiał, z serdecznego do mnie przywiązania, niepotrzebnie powtórzyć plotki zapewne, jakie mógł zebrać w Nizzy.
— Plotki nie rodzą się nigdy bez jakiegoś zarodka prawdy, — podchwyciła panna Salomea. — Czy chcesz być ze mną szczerym jak dawniej, — czy...
Lesław niespokojnie się przeszedł po pokoju.
— Niepodobna mi odgadnąć, — rzekł, kłamiąc, — co Edzio doniósł o mnie, bo na najgłupszych plotkach do wyboru nigdy nie zbywa w Nizzy. Domyślam się, że chyba żartem napisał, iż ja także z Pudłowiczem należałem do tych, co się tam mocno zajmowali losem bardzo pięknej amazonki cyrkowej.
Panna Salomea schwyciła się za głowę.
— Amazonki! Cyrku... wy! panie Lesławie.
— Tak jest, ale dodać potrzeba, że ta amazonka jest córką księcia i dziedziczką... milionowego dziada, bankiera, — rzekł Lesław, źle udając obojętnego.
— Coś tak romantycznego, jakbyście wzięli to z najnowszego romansu moeurs parisiennes, — odezwała się Salomea. — To do niczego niepodobne.
— Ale to jest niemniej najprawdziwszą prawdą, — ciągnął dalej Lesław. — Amazonka ta, istota wielce oryginalna, utalentowana, bardzo piękna, o mało nie padła ofiarą przypadku w cyrku. Cały świat w Nizzy nią się tylko przez kilka tygodni zajmował. Ja także należałem do tego całego świata.
Panna Salomea słuchała z natężoną ciekawością.
— To do was tak niepodobne, panie Lesławie! — szepnęła.
Nie odpowiedział nic na to.
— Mama się mogła przestraszyć, — odezwał się po chwili namysłu, — ale powinna mnie znać przecież, iż, w najgorszym razie, przykrości jej i ojcu nie uczyniłbym nigdy. Wolałbym sam paść ofiarą.
Z kolei panna Salomea tonem, jakim hrabia mówił, przestraszona, zamilkła...
Milczenie trwało dosyć długo.
— Czuję, że mi nie mówisz całej prawdy, — odezwała się w końcu panna Salomea. — Zdajesz się żadnej do tego nie przywiązywać wagi, a...
Lesław zamilkł, rozmowa się przerwała. Z zupełnem wyznaniem nie mógł, — nie chciał się śpieszyć, chociaż ufał kuzynce — i pomoc jej mogła mu być potrzebną, ale cóż miał obciążać ją brzemieniem, którego dźwignąć nie mogła?
Salomea namyślała się nieco.
— Widzę, że nie masz ochoty szczerze się wyspowiadać przedemną, — rzekła, — a to mnie przestrasza. Nie umiem tylko w myśli połączyć cyrkowej panienki z p. hrabią Lesławem Leliwą. Proszę, odpowiedz mi na kilka pytań przynajmniej. Bardzo piękna?
Lesław się zadumał.
— Tak, — rzekł, — piękna jest bardzo, ale ta najmniejszy z jej uroków, jest oprócz tego wykształconą bardzo, pełną dystynkcyi i znakomicie utalentowaną.
— Księżniczką i — dziedziczką milionów bankiera — dodała Salomea. — Wszystko to razem wzięte, stanowi plotkę, która w istocie mogła mamę o chorobę przyprawić.
Lesław poruszył ramionami.
— I rozumiem, — dodała, — dlaczego wy też tak mizernie, zmęczonym wyglądacie.
Załamała ręce panna Salomea, i usta zagryzła. Lesław stał jak winowajca.
Spojrzał na nią, — wziął za rękę, pocałował i — wyszedł.
Zaledwie powrócił do siebie, — ojciec zabrał go na rozmowę, ale ta się toczyła cała o stosunkach sąsiedzkich i gospodarstwie w Poddębcach, o rzeczach obojętnych. Chciał widocznie rozerwać tylko syna. Lesław, jak mógł, udawał mocno zainteresowanego tem, co go wcale nie zajmowało. Śmieli się i żartowali.
Hrabia potem kazał wyprowadzić konie i kapitan Cholewa popisał się z arabem, którego dla Lesława ujeździł. Nadeszła potem matka i nadjechał stary doktór.
— Jestem natrętnym, — rzekł na wstępie, — ale nie mogłem się powstrzymać, aby wczoraj tak na krótko tylko mając hrabiego Lesława, dziś tu nie pogonić za nim.
Trwały wesołe rozmowy o wszystkiem, co na myśl przyszło, aż prawie do obiadu. Ojciec wziął na stronę doktora.
— Jak ty go znajdujesz?
— Niema nic, — prędko odparł konsyliarz, zmęczony podróżą — dajmy mu wypocząć. Kaszle trochę, ale to po podróży, — w takie gorąca nic dziwnego.
— Proszę cię, abyś go, nie okazując tego, wybadał dobrze, mnie on niepokoi, — dokończył hrabia, ściskając rękę doktora. — Nigdy go takim nie widziałem.
W ten sposób spędził Lesław pierwsze chwile pobytu u rodziców. Matka i ojciec, wedle postanowienia, strzegli się nawet go zbyt badać i zarzucać pytaniami. O tem, co Edzio donosił, nie mówili wcale. Starano się go rozbawić, dostarczyć rozrywek, a matka z troskliwością wszystkich naszych Polek — karmiła i poiła nieustannie. Lesław, chociaż w duszy miał ciągle największą boleść, śmiał się, udawał wesołego, gorączkowemi opowiadaniami bawił, i na pannie Salomei, już trochę wtajemniczonej, czynił wrażenie w istocie chorego i nieszczęśliwego człowieka.
Biedne dziewczę, przywiązane do tego domu, z trwogą przewidywało jakąś grożącą katastrofę...
Stara służba, znająca Lesia od dzieciństwa, — znajdowała go też dziwnie zmienionym i niespokojną była, nie śmiejąc się z tem wygadywać.
Lesław, którego niegdyś rada lekarzy wyprawiła nad brzegi morza, do Nizzy, — a pobyt kilkoletni znacznie był stan poprawił, — teraz nagle okazywał wszystkie te zatrważające symptomata, jakie spowodowały pobyt zagranicą.
Doktór nie chciał ojca straszyć, ale po kilku odwiedzinach, powiedział mu otwarcie, że powinien był powrócić do Nizzy, albo jechać na Maderę, do Kairu, że, choć stan piersi się poprawił, — ostrożność nakazywała... i t. p.
Mąż powtórzył to żonie.
— A! mój drogi, — odparła ze łzami, — przedewszystkiem idzie o zdrowie, o życie! Zapomnijmy o reszcie! Nim jednak odjedzie, — bądź co bądź, musimy się z nim rozmówić otwarcie.
— Dosiu kochana, — przerwał hrabia, — tylko nie ty! nie ty! Ja sam, zostaw to mnie, to sprawa męska...
Całował ją po rękach.
— I dla ciebie i dla niego niewłaściwe, abyś ty z nim o tem mówić miała. Zostaw to mnie.
Matce zdawało się właśnie, iż dziecko jej ukochane więcej zaufania względem niej mieć będzie, — ale była posłuszną. Z obawy o zdrowie i życie syna, gotowa była do największych ofiar.
Tymczasem stary hrabia (tak go teraz nazywano, choć nawet przy synu wcale nie wydawał się starym), myślał i układał, jak miał do rozprawienia się z synem przystąpić. On tego romansu nie brał tak na seryo.
Z Lesławem starał się być na stopie przyjacielskiej, poufałej, — więcej wymagając od niego otwartości, niż poszanowania.
Jednego dnia, w kilka tygodni po przyjeździe do Poddębiec, hrabia wezwał syna na wieczorną przejażdżkę konną do bliskiego folwarku, gdzie mu miał pokazać stadninę. Wybierając się na tę wycieczkę, hrabia wziął z sobą list Edzia i ten, który on nadesłał.
Nie ciążyła mu wcale rozmowa, jaką mieć musiał z synem. Spodziewał się, że się to wszystko rozjaśni i przejdzie gładko.
Wieczór był prześliczny, powietrze miłe, konie doskonałe, droga malownicza i wygodna, — Lesław starał się być w wesołym humorze, chociaż na duszy dźwigał ciężar okrutny.
Na folwarku pani ekonomowa wystąpiła z kurczętami, z podwieczorkiem, kawą i t. p. Ojciec i syn zasiedli w pokoiku schludnym, by odpocząć, Lesław nic nie przeczuwał, gdy ojciec, śmiejąc się, zagaił.
— Chciałem się z tobą rozmówić na osobności, — rzekł. — Wiesz, że matka była chora. Choroby tej przyczyną stał się poczciwy Edzio.
To mówiąc, dobył listy.
— Patrz, co napisał do nas i co nam przysłał. Sądzę, że najlepiej będzie, gdy się o tem à coeur ouvert rozmówimy.
Lesław rzucił okiem na listy, cały blady i zmieszany, — nie myślał nic taić i kłamać.
Mógł milczeć dopóki nie pytano, — gdy raz ojciec sam o to go zagadnął, musiał mówić otwarcie, — tylko prawdę. Czytał jeszcze raport, przysłany przez Edzia, gdy ojciec wtrącił:
— Proszę cię, ale to niepodobne do niczego, — niema tu w tem sensu. Żyd, książę jakiś rumuński, dyrektor cyrku i ta zaklęta księżniczka, wszystko to pomieszane!! Powiedz mi, co w tem jest prawdy?
Lesław rzucił listy przebieżone na stół.
— Niestety, — odparł zimno, — z małemi wyjątkami cała ta baśń, kochany ojcze, jakkolwiek nieprawdopodobna jest — prawdziwa!!
Hrabia stał zdumiony.
Allons donc! i miliony, i ojciec książę, i żyd, i...
— Wszystko, — powtórzył Lesław, — ale o czem Edzio nie pisze, a jego reporter nie mógł donieść, to, że panna ta jest osobą ze wszech miar godną poszanowania i uwielbienia.
— Jesteś w niej zakochany? — wtrącił ojciec.
— Niech ojciec to nazwie, jak chce. Jestem nią i jej losem żywo, gorąco zajęty, — odparł Lesław.
Leliwa się zmarszczył.
— Ale przecież nie myślisz, ażeby małżeństwo z nią było możliwem, — począł spokojnie. — Może być doskonale rumuńską, serbską, bułgarską, grecką księżniczką, cudnie piękną i mieć miliony bankiera żyda, — z tem całem wyposażeniem nie jest to żona dla Lesława Leliwy.
Młody milczał.
— Ty to sam czuć musisz, — dodał ojciec. — Są rodziny, które mają obowiązki względem narodu i nie mogą déroger. Do tych rodzin my należymy.
Chwilę czekał na odpowiedź stary, ale jej nie otrzymał. Ze spuszczonymi oczyma, blady, zmieszany, Lesław siedział nieporuszony.
— Proszę cię, Lesiu, — otwarcie, — nie jak z ojcem, mów jak z najlepszym przyjacielem... mów.
Syn zaczął od uściskania ojca.
— Kochany ojcze, — rzekł. — Wiem bardzo dobrze, iż zajęcie moje tą biedną, ale zachwycającą istotą, jest prawdziwem nieszczęściem dla mnie, a zmartwieniem dla was, ale nie szukałem ani znajomości, ani zbliżenia się, los miał w tem większy udział, niż ja... Broniłem się. C’est plus fort, que moi.
Ojciec załamał ręce.
— Ani wy, ani matka, — ciągnął dalej Lesław, — nie macie przez to obawiać się czego. Będę cierpiał, to prawda, ale swobodnie sobą nie rozporządzę. Bądźcie spokojni.
— Ale nam o twoje szczęście chodzi! — odezwał się ojciec, tą rezygnacyą więcej podrażniony, niżby był oporem. — Co najgorsza, — dodał, — oddziałało to na twoje zdrowie.
Przerwana rozmowa i zwierzenia się — po chwili szły dalej. Ojciec chciał bliższych wiadomości o księciu Filipesco, o Simonie, o matce, o przeszłości Nery. Lesław, raz postanowiwszy być szczerym, nie taił nic, — wolał odrazu, choć niemiłe rzeczy, wyspowiadać, niżby potem ojciec miał je z innych źródeł dostać.
Cały ten świat kosmopolityczny, do najwyższego stopnia wstrętny staremu Leliwie, przyprowadzał go do rozpaczy.
— Sierotę, znalezioną na gościńcu, — odezwał się do syna, — wolałbym już, niż tę wnuczkę lichwiarza, córkę awanturnika i wychowanicę dyrektora cyrku. Przypuszczam, że jest rozumną, znakomicie wykształconą, najlepszego tonu, zachwycającą, ale matce rodu gasnącego coś więcej nad to wszystko potrzeba. Są rzeczy, które się nie odgadują i których się nauczyć niepodobna, bo się je tylko z mlekiem wysysa. Mógłbyś być z nią — nie wiem, dłużej czy krócej szczęśliwym, ale ta matka twoich dzieci, musiałaby się ich wyrzec, aby nie wychowała na ludzi bez barwy i cechy naszej.
Lesław nie miał nic do odpowiedzenia.
— Mój drogi, — rzekł w końcu ojciec, — nie jestem tyranem, matka cię kocha, pragniemy twojego szczęścia, — ale musimy cię oboje prosić i zaklinać... czekaj, myśl, daj namiętności ostygnąć.
— Kochany ojcze, ja się tak dalece nie myślałem śpieszyć, — że gdybyście odemnie nie zażądali wyjaśnienia i tłomaczenia, nie chciałem wam wcale mówić o tem.
Hrabia spodziewał się wcale innego skutku z rozmowy z synem, nie miał mu nic do zarzucenia, musiał uznać poddanie się i rezygnacyę jego, — ale w istocie nie zrobił nic, nie doszedł do niczego, Lesław pozostał jak był zakochany, cierpiący, cierpliwy.
— Doktór wymaga, abyś powracał do tego klimatu, który dotąd nie widzę, aby ci służył bardzo, — rzekł w końcu ojciec, — nie możemy się temu sprzeciwiać. Musisz jechać gdzieś do morskich kąpieli, a potem do Nizzy, ale to znaczy, że się z nią spotkasz znowu i stosunki staną się ściślejsze jeszcze. Z tego, co mi mówisz o księciu, mam prawo się obawiać go. Sam, niestety, nie mogę ci towarzyszyć. Matka będzie drżała z obawy o ciebie, jeżeli ona zechce jechać z tobą?
Lesław skłonił głowę.
— Ja nie mam nic przeciw temu, — przerwał szybko.
Zmierzchało, konie wierzchowe stały przed gankiem, musieli powracać do Poddębiec. Lesławowi po odbytej spowiedzi lżej się zrobiło, oddychał swobodniej, stary jechał smutny i milczący.
Czuł, że teraz położenie było bez wyjścia.
Przy herbacie, do której ich zaraz powołano, bo matka z nią czekała, nie było mowy o niczem. Panna Salomea, stara Labite, ks. Goński i Witebski, nie dozwalali otwarcie się rozmówić; a hrabina w twarzy męża szukała napróżno jakiejś wskazówki, jak wypadło otwarte rozprawienie się ojca z synem.
Widząc ją niespokojną, wziął żonę do drugiego pokoju Leliwa i w skróceniu powtórzył jej, co słyszał od Lesia.
— Poczciwy chłopiec, ani się zapiera, ani zaprzecza, że wpadł w sidła, z których mu się trudno wyplątać, ale też niczego nie żąda, nie upiera się przy niczem, jest zrezygnowany czekać. Dziewczyna go oczarowała. Wszystkie szczegóły, które się nam wydawały bajecznemi, niestety, prawdziwe. Miliony żyda lichwiarza, nazwisko jakiegoś Fanaryjskiego książęcia, — pobyt w cyrku, matka jakaś, do której się przyznać niepodobna.
Leliwa pochwycił się za głowę.
— Pan Bóg nas dotknął, — dokończył, — ale razem muszę oddać sprawiedliwość Lesiowi, jest łagodny, posłuszny, gotów na wszystko, jednem słowem, — admirable.
Matka się rozpłakała.
— Rzuciłem tę myśl, — dodał hrabia, — że ty mu może do morza i do Nizzy zechcesz towarzyszyć. Przyjął ją z wdzięcznością, nic nie ma przeciw temu.
Potrzeba było powrócić do salonu, hrabina otarła oczy, przybrała wyraz twarzy łagodnie uśmiechnięty i usiadła na swojem miejscu. Musiała się teraz naradzić i namyślić, czy miała z synem mówić o tem lub zmilczeć. Ale milczenie jej ciążyło do zbytku.
Co kilka dni pod kopertą księcia pisywał Lesław do Nery i do niego, — ale nie donosił o niczem, oprócz rzeczy obojętnych i starał się w listach przybrać ton wesoły, chociaż nim pewno nie zwiódł nikogo.
Nazajutrz po przechadzce z matką po ogrodzie, naprowadzona przez nią powoli poczęła się — spowiedź u serca macierzyńskiego. Przestraszona i biedna hrabina Dorota nie mogła tego pojąć, jak przez nią wychowany, jej drogi Lesio, — mógł choć na chwilę dać się oczarować takiej istocie pospolitej, — gwieździe teatralnej, kobiecie, która nie mogła mieć właśnie tych przymiotów, jakie, zdaniem jej, jedynie urok mogły nadać kobiecie. Lesław napróżno starał się dowieść, iż była wielce dystyngowaną. Zmuszony w końcu, pokazał fotografię. Hrabina wpatrzyła się w nią, i, nie mogąc zaprzeczyć ani wdzięku, ani szlachetności, rozpłakała się. Syn tem tylko ją uspakajał, że przyrzekał cierpliwość i posłuszeństwo.
Rodzice nie wiedzieli już, co począć.
Wstrzymaliby go w domu, ale doktór stanowczo nalegał na to, aby jechał do morza, — na zimę do Nizzy lub Hyères.
W przeciągu dwóch miesięcy pobytu na wsi Lesław na twarzy tak się zmienił, — policzki mu i oczy dziwnie zapadły, cera pożółkła, — że wszyscy mimowolnie codzień postęp choroby ukrywanej śledzić mogli. Stary lekarz się gniewał. Kaszel wzmagał się coraz mocniej, — oddech stał krótkim, najmniejsze znużenie dawało się czuć w piersiach. Wieczorami mała przychodziła gorączka. Aby to wszystko ukryć przed oczyma matki, Lesio zmagał się na wesołość, — śmiał się, żartował, dokazywał... i matka dawała się tem oszukać, ale panna Salomea naostatek samego hrabiego ojca zwróciła na to uwagę, iż Lesia stan widocznie się pogorszył mocno.
Sam więc ojciec począł nalegać o posłuszeństwo doktorowi. Kazano jechać do Trouville, a że matka się tak prędko wybrać nie mogła i Nizza była jej niemiłą, bo jej przypisywała to, co nazywała nieszczęściem Lesia, — postanowiono razem spędzić zimę w Hyères.
Lesław napróżno przedstawiał, że pobyt w Nizzy we własnym domu byłby wygodniejszym, że powietrze nawet tu byłoby może lepsze, — hrabina imienia nawet jej znieść nie mogła.
Ani ojciec, ani matka odjeżdżającemu nie powiedzieli ani słowa, nie wymagali od niego, aby się wyrzekł Nery, powtarzano mu tylko codzień na różny sposób, przypominając, że w żadnym razie o małżeństwie mowy być nie mogło.
Lesławowi szło tylko, aby ją mógł widzieć jeszcze, a potem? Nawykł nie myśleć o przyszłości, ani jej odgadywać.
— Będzie, co Bóg da! — mówił sobie.
List do księcia Filipesco oznajmił mu o dniu przybycia do Paryża, skąd zaraz Lesław jechać miał do Trouville.




W tym czasie, gdy powołany do rodziców Lesław męczył się na wsi tęsknotą za Nerą i namiętnością, która go dręczyła, rozwijanie się choroby, — jakiej zaród nosił w sobie, — przyśpieszał, — biedna też Nera wystawioną była na niebezpieczeństwo spotkania się z matką, któremu Filipesco starał się zapobiedz. Simon i on usiłowali jej oszczędzić przykrości fałszywego położenia, a naostatek ciężaru, jakim być musiała taka matka.
Nikopulo, sypiąca pieniędzmi, rzucająca się na wszelkie sposoby, aby córkę wyszukać i do niej się dostać, — w przedpokoju Nery spotkała się ze starym Simonem. Tu odegrała się scena gwałtowna, krzykliwa, skandaliczna, której Nera nie była świadkiem, zakończona groźbą procesu.
Simon był nieprzebłaganym.
Z obu stron rozpoczęły się do niego przygotowania, — Nikopulo nie dała się tem nawet ustraszyć, że proces cały przebieg jej życia miał na jaw wyciągnąć. Adwokatowi, mającemu bronić praw dziada, — gdyż ojciec nie potrzebował występować, — Filipesco dostarczył obfitego materyału, który dowodził, że księżna wcale nie była matką, jakiejby wychowanie i pieczę nad młodą panienką powierzyć można. Własny obrońca jej, — radził księżnie raczej układ jakiś, porozumienie, niż narażanie się na skandal głośny, który zarówno matce, jak córce mógł być szkodliwy.
Ale namiętna, a dosyć ograniczona kobieta, uparta, zapamiętała, nic słuchać nie chciała.
Gdy się to działo, niespodziany wypadek szyki jej pomieszał, a Nerze zapewnił spokojność. Nikopulo odebrała z Jass wiadomość, że mąż jej, obłąkany, zamknięty od lat kilku w domu zdrowia, skończył życie. Zawczasu sporządzony testament zapewniał jej spadek po nim znaczny. Ale natychmiast musiała jechać i procesu rozpoczęcie odroczyć.
Wzruszenie, jakiego doznała, gniew, niepokój, może niewygody podróży, po przybyciu do Jass przyprawiły ją o chorobę. Zatelegrafowano księciu Filipesco, że po kilku dniach cierpień, — Nikopulo zmarła. Ruchomy jej majątek, znikł, rozchwytany przez tych, co ją otaczali, — spadek po mężu obejmowała naturalnie — córka. Był on zaledwie kilku wcześnie uczynionemi legatami obciążony.
Nera w ten sposób, niezależnie od dziada i ojca, stawała się panią znacznego majątku.
W pierwszej chwili, gdy jej o tem dał znać Filipesco, nie chcąc ani słuchać o tem, postanowiła zrzec się spadku, ale musiała zasięgnąć rady Simona, a ten natychmiast odpowiedział:
— Niema najmniejszego powodu do wyrzekania się spuścizny, która nie jest żadnym darem, ale restytucyą. Matka twoja, uchodząc odemnie, przywłaszczyła sobie znaczne sumy, które do dziś dnia byłyby więcej wyniosły, niż to, co po sobie zostawiła. Jest to zwrot tego, o co ja miałem prawo się upominać.
Nera przyjęła to obojętnie dosyć, — napisała tylko do dziada, że teraz mu ciężarem nie będzie i postara się o to, aby jej starczyło mienie przez matkę pozostawione. Wedle wiadomości, dostarczonych przez księcia, dochód przyszły Nery mógł wynosić od trzydziestu do czterdziestu tysięcy franków.
— Jest to wcale nieszpetna suma, — dodawał książę.
Simon, nie chcąc, aby wnuczka się od niego wyemancypowała, zawarował sobie przyjęcie dziesięciu tysięcy rocznie, — na szpilki.
Filipesco, dotąd przez miłość rozbudzoną późno dla dziecka, powstrzymując się od kart, od innych ekscentrycznych wybryków, — pomyślał, że trochę sobie mógł pozwolić. Nie schodząc więc ze stanowiska nadzoru i opieki, — powiedział sobie, że czasem w jakim klubie mógłby się grą zabawić.
Na Nerze te wypadki wielkiej wagi i znaczenia, któreby każdą inną jej wieku kobietę mocno poruszyły i zmienić mogły jej usposobienie, — zaledwie dostrzeżone uczyniły wrażenie. Była zakochaną tak namiętnie, tak całą jej istotę przejmującem uczuciem przywiązaną do Lesia, że reszta nie obchodziła jej wcale.
Nie znajdując w listach jego dosyć szczegółowych wiadomości o pobycie na wsi, o stosunkach z rodzicami, — zmuszała ojca do pokazywania korespondencyi, siliła się na odgadnięcie, co się tam działo, przeczuwała niebezpieczeństwo.
Z tego, co jej o swoich rodzicach opowiadał Lesio, — miała o nich wyobrażenie, przeczucie trafne.
Nie łudziła się tem wcale, ażeby łatwo synowi pozwolić mogli na ożenienie, — którego niestosowność ona sama widziała. Przeszłość, pochodzenie, krew, wspomnienia młodości, cyrk ciążyły na niej!! W Lesławie widziała istotę z innego świata, — świata, który się jej uśmiechał, — ale dla niej był zamknięty. Miłość jej jednak szła tak daleko, że przeszkód, zawad, form żadnych znosić nie chciała.
— Nie mogę go nie kochać, — mówiła sobie, — co mnie reszta obchodzi? Nie pozwolą mu się żenić? ale mu nie zabronią mnie kochać. Będę im wstrętliwą, nienawistną? mogę to znieść i przecierpieć dla niego.
O stanie swego zdrowia Lesław nie pisał wcale, nie było o nim najmniejszej w listach wzmianki. Dopiero w ostatnim donosił księciu, że doktór mu kazał jechać wprost do Trouville, aby tam więcej oddychać powietrzem morskiem, niż się kąpać.
Odebrawszy wiadomość tę, Nera, która dotąd na kupno willi w Châlons sur Seine jeszcze się nie ważyła i mieszkała na ulicy de la Paix, natychmiast z pułkownikową wyruszyła do Trouville, a grzeczny papa uprzedził ją o dwie doby, aby nająć wygodne mieszkanie, nie zapominając o tem, jakby się w bliskiem sąsiedztwie mógł umieścić on i Lesio.
O przybyciu matki nic nie wiedział.
Nera, nie czekając w Paryżu na powrót hrabiego, wyruszyła natychmiast do Trouville. Tu właśnie w tym roku zjazd Paryżan, Anglików i wszelkiego gatunku cudzoziemców był tak wielki, tak tłumny, że się jej nie podobało na tysiące oczów ciekawych, natrętnych być wystawioną.
Pocieszała się tem tylko, że w takim natłoku najłatwiej się odosobnić, a ciekawość chwil pierwszych prędko przechodzi.
Filipesco oczekiwał Lesława w Paryżu. Zajmował on teraz obszerny entresol na Rivoli i posłał mu swój adres, zapraszając do siebie.
Hrabia, który nie nawykł być u nikogo w gościnie, wolał zajechać do hotelu.
Zaledwie przybywszy i przebrawszy się, pobiegł na ulicę de la Paix, dowiedział się o wyjeździe Nery do Trouville, i pojechał do księcia, który na niego oczekiwał.
Pomimo, że godzina wieczorna nie dozwalała się dobrze przypatrzeć Lesławowi, a podróż podniecająca nieco go świeższym uczyniła chwilowo, — Filipesco uderzony był zmianą, jaką w nim znalazł.
Twarz nadzwyczaj ściągnięta, oczy zapadłe, wypieczone rumieńce na policzkach, nic dobrego nie zwiastowały, ale humor był doskonały. Książę nie pokazał po sobie tego, iż się nastraszył. Wmawiał zresztą w siebie, że mógł znużenie przemijające wziąć zbyt na seryo i radził kilka dni spocząć w Paryżu. Lesław ani chciał słuchać o tem.
— Jutro pierwszym pociągiem jadę, — odezwał się, — czy mi książę zechcesz towarzyszyć, czy nie, ja muszę.
— Ja się też nie mam potrzeby wcale zatrzymywać w Paryżu dla siebie, — oparł książę, — ale muszę ci powiedzieć prawdę. Po podróży wyglądasz mocno znużony, mizerny, lękam się, aby to na Nerze nie uczyniło wrażenia.
Lesław się zarumienił.
— Książę znajdujesz?...
— Żeś na wsi mocno przecierpiał, — dokończył Filipesco. — Masz jedną z tych natur nerwowych, które łatwo bardzo podlegają wrażeniom, — ale, przebolawszy prędko w spokoju i dobrym bycie, rozkwitują na nowo. Za dni kilka znaku nie będzie tego znużenia, chociaż dziś ono jest zbyt widocznem.
Lesław, rad nie rad, zgodził się na zwłokę dnia jednego.
Nazajutrz rano Filipesco był już w hotelu. Pilno mu było sprawdzić, po wypoczynku, jak hrabia wyglądał. Znalazł go właśnie po przebudzeniu z silnym napadem kaszlu, którego nie mógł niczem uspokoić.
Fizyonomia, o białym dniu, straszliwie mu się wydała zmienioną i tak napiętnowaną wszystkiemi oznakami rozwiniętej choroby piersiowej, że książę przy powitaniu oniemiał i potrzebował chwili namysłu, aby przyjść do siebie.
Zmógł się na to, aby weselszym pokazać, niż zwykle, i o zdrowiu ani wspomniał już. Lesław mówił tylko o podróży jutrzejszej.
Dano telegramem znać Nerze o przybyciu i jutrzejszym przyjeździe. Lesław był poruszony, szczęśliwy, ożywiony, ale im się żywiej krzątał, więcej mówił, tem mocniej kaszlał. Opowiadaniom obustronnym o Poddębcach, o Paryżu, Simonie, o nieboszczce Nikopuio nie było końca do śniadania.
— Muszę jej oddać sprawiedliwość, — zakończył Filipesco, — w życiu nigdy nie miała taktu, ale, że umiała umrzeć w porę, i jakby na zawołanie, niech ją to rozgrzeszy za popełnione błędy. Nawet pozostawiony Nerze majątek, który ją wyswobadza z zależności od dziadka, — bardzo mi na rękę. Niech-że jej ziemia będzie lekką, a w wspomnieniu, ludzie będą litościwi.




Lesław rozpytywał o Nerę.
— A! zapomniałem ci powiedzieć, — odezwał się Filipesco, — mamy gościa z Rumunii; jest nim mój krewny, który toż samo, co ja, nosi nazwisko, młody chłopak, który nigdy dotąd po za granicę Rumunii nie wyjrzał, lat dwadzieścia kilka, — wyśmienity, naiwny, wesół, zręczny, niewysoko wykształcony, ale serce złote, dziecię natury. Zostawiłem go pod opieką Nery, gdyż, nieoswojony ze stosunkami zagranicą, potrzebuje, aby ktoś czuwał nad nim.
Wiadomość o tym gościu niekoniecznie przyjemną była Lesławowi, czuł, że ów mu będzie zawadzał, — ale nie było na to rady. Kuzynka Nery musiał witać uprzejmie.
Nazajutrz pierwszym pociągiem śpieszyli do Trouville i na dworcu zastali Nerę z pułkownikową, w towarzystwie owego Rumuna, który był bardzo przystojnym, kwitnącym zdrowiem, czarnookim, jak olbrzym zbudowanym mężczyzną.
Nera zarumieniona, z uczuciem wielkiem podała ręce obie na powitanie Lesławowi i w tej chwili zapomnieli zupełnie o niepotrzebnym świadku, którego zabrał z sobą Filipesco.
Dla starego księcia był on żywem przypomnieniem własnej jego młodości, miał więc do niego słabość widoczną, Nera obchodziła się z nim dziwnie już spoufalona, posługując się, posyłając go, żartując z niego potroszę. Miał już czas w ciągu niebytności Lesława i dać się po znać i oswoić z życiem nowem dla siebie, do którego zdawał się mieć zdolności niepospolite.
Trochę muzyki dozwalało mu śpiewać z Nerą, — jeździł też konno, jak dziecko stepu, nieuczenie a zuchwale, naostatek księciu do écarté i do wszystkich możliwych gier w karty, bilard i szachy dotrzymywał kroku.
Z początku uczynił on na Lesławie jakieś wrażenie nieokreślone, — ale Nera się z niego wyśmiewała, obchodziła się z nim jak z dzieckiem, wszelka więc zazdrość ustąpić musiała.
Nazajutrz niepodobało mu się to, że nim wstał i wypoczął, ona już z Andreą odbyła konną przejażdżkę, ale mu się wyłómaczyła i zatarła wrażenie, na cały dzień precz wysyłając natręta, który się już nie pokazał do wieczora.
Zawadzał jednak Lesławowi, choć go nie było. Filipesco miał do niego słabość, a Nera przezywała „le paysan da Danube“, gdyż w istocie z naddunajskich krajów przybywał, ale się nim bawiła. Opowiadano o nim śmieszne rzeczy, jak tu wszystko nowem znajdował i witał wesołem podziwieniem. Lesław słuchał tego nieustannego o nim opowiadania i milczał posępnie.
Nazajutrz rano Nera, po przejażdżce z Andreą, stała na balkonie, gdy nadszedł ojciec.
— Wiesz, — odezwała się do niego córka, — mój Lesław uczynił na mnie przykre wrażenie, żółto i zmęczony wygląda.
— A! po podróży! — odparł książę, — nic dziwnego, zresztą przyzwyczaiłaś się do świeżych rumieńców Andrzejka!!
Zarumieniła się Nera.
— A! ten dzieciak, — zawołała, poprawiając włosy. — O Lesława trzebaby jednak zapytać doktora.
— On sam tego dopełni — rzekł Filipesco, — chociaż niema się czego obawiać. Natura nerwowa, a tego rodzaju temperamenta w przeciągu dwudziestu czterech godzin i mizernieć i rozkwitać umieją.
Nera westchnęła.
— Smutna to rzecz tak nieustannie czuwać być zmuszoną, — dodała, wychodząc.
Życie w Trouville do miejscowych warunków zastosować się musiało, a te jakoś teraz hrabiemu dość były niedogodne. Andrea mógł wprawdzie zastępować go przy ojcu, ale częściej daleko kręcił się koło Nery i jej posługiwał, choć się go pozbywała. Niespodzianką też dosyć niedogodną dla Lesława było, że tu znalazł Pudłowicza, barona Hausgarde, znanego nam z Nizzy Serwan-paszę i naostatek O’Wall’a. Ten nie myślał już o pozyskaniu dla teatru Nery, bo widział, że nie myśli się poświęcić sztuce, ale pozostał natrętnym wielbicielem, a wreszcie cygara i obiady księcia były doskonałe. Grywali też z sobą całemi godzinami.
Pudłowicz, któremu zbywało na towarzystwie, stał się ciężarem dla Lesława, a zaprezentowany Nerze, której się nie podobał, ją też nudził. Hrabia musiał go, siebie poświęcając, odprowadzać, — a ile razy potem powracał, znajdował na swojem miejscu wesołego kuzyna. Później trochę ulżył mu Filipesco, gdyż oba grywali równie namiętnie, — oba lubili stawiać grubo i którykolwiek przegrywał, — nie wprawiało go to w zły humor. Pomimo wielkiej różnicy w wykształceniu, Pudłowicz i on obyczajami doskonale się godzili z sobą.
— Ten twój książę, — mówił Pudłowicz, — złoty człowiek, nie dumny, grzeczny i do wszystkiego się da zaprządz, choćby w orła czy reszkę.
O’Wall przychodził dosyć często, ale, za stając Lesława, nie bawił długo, a młodego Rumuna spróbowawszy wciągnąć na rozmowę, już go potem nie zaczepiał. Lesław, który sobie wiele obiecywał po tym pobycie w Trouville, doznał zawodu. Rzadko z Nerą mogli być sami. Pułkownikowa, ojciec, młody kuzyn, inni goście — otaczali ją. Skarżył się na to, mniemał, że ona niedosyć ich unikała — ale się dziwnie jakoś składało, że teraz mniej była przystępną. Hrabia przypisywał to Rumunowi, którego począł nie lubić i nie umiał się z tem ukryć, co Nera i Filipesco za złe mu mieli, dowodząc, że — c’était lêtre le plus inoffensif du monde.
Andrea, ostrzeżony zapewne, im się bardziej chciał Lesławowi przypodobać, tem go więcej niecierpliwił.
W obejściu się z Nerą, dla której miłość nigdy może namiętniejszą nie była — hrabia się zmienił nieco, stał się podejrzliwym, smutnym, milczącym, a niekiedy nawet lekkie szyderstwo z ust się mu wyrywało. Ale, jako człowiek bardzo dobrze wychowany, panował nad sobą.
Do pewnego rozdrażnienia przyczyniało się i zapowiedziane przybycie matki Lesława, która się jednak opóźniła.
Podróż dla hrabiny Doroty, rozpieszczonej pobytem na wsi, delikatnej i wydelikaconej, wrażliwej, była nadzwyczaj przykrym do spełnienia obowiązkiem.
Miłość tylko jedynaka mogła ją skłonić do tej wycieczki. Oprócz panny Salomei, bez którejby się obejść nie mogła, starego kamerdynera, kucharza, służącej, będącej przy niej od lat młodych, kilka jeszcze osób towarzyszyć jej musiało.
Dwór, dochodzący do dziesiątka głów, podróż czynił kłopotliwą i kosztowną. Dla uniknięcia nieprzyjemnych niespodzianek po hotelach, kuryer, poprzedzający na noclegi i główne stacye, był także niezbędnym.
Wszystko to sam hrabia troskliwie bardzo obmyślał, a raz postanowiwszy, nie odstępował od programu.
Do złego humoru Lesława przyczyniało się i trudne uregulowanie stosunków z Nerą czasu zimy, gdyż ona miała w Nizzy pozostać z ojcem, a Lesław do Hyères matce towarzyszyć. Niewielka odległość ułatwiała wprawdzie częste spotkania — ale hrabia ze smutkiem mówił o nadchodzącej zimie. Chociaż się do tego nie przyznawał — pewien rodzaj zazdrości budził w nim gburowaty, wesoły i prostak Andrea, którego Nera uważała za zabawnego czasem naiwnością. Filipesco bronił go też i utrzymywał, że się ocierając o ludzi, wyrobi na wcale przyzwoitego człowieka.
— Orłem nigdy nie będzie — mówił z przekąsem — lecz do szczęścia wcale to niepotrzebne.




Ze wszystkich na wybrzeżu tem morskiem rozłożonych miejsc, uzdrawiających klimatem — Hyères, niegdyś może najsłynniejsze, owe ogrody Hesperyd — dziś najmniej ma uroku. Zwolennicy tego spokojnego kątka, otulonego wysokiemi wzgórzami, utrzymują, że lepiej jest, niż inne, od naprzykrzonych wiatrów osłonięty, ale są i tu dnie, a nawet tygodnie całe, w ciągu których słabsi i wrażliwsi goście, wcale wychodzić nie mogą, a chmury kurzawy napełniają uliczki.
Starano się przyozdobić i uprzyjemnić miejscowość dosyć od morza oddaloną — miasteczko stare, zabrukowane i smutne — pobudowano willi i wspaniałych hotelów bardzo wiele, powysadzano palmami i eukaliptusami długie ulice — ale wszystko to razem wzięte nie ma życia, jest martwem, a że i podróżni niebardzo się tu kwapią, pobyt w Hyères wymaga po tych, co tu się udają, wielkich zasobów własnych, a wyrzeczenia się wszelkiej rachuby na środki uprzyjemnienia życia miejscowego.
Miasteczko, pomimo tysiąców gości na regestrze, przez znaczniejszą część zimy wydaje się puste i jakby wymarłe. Nędzny teatrzyk, kluby, zabawy noszą na sobie piętno małomiasteczkowe i ubogie. Jak wszędzie w podobnych warunkach, wymagania mieszkańców są tem większe, im liczba przybywających gości skromniejsza.
Lesław, który musiał pojechać naprzód i znaleźć willę dla matki, długo nie mógł wyszukać stosownej, potem o przesadzoną cenę ułożyć się nie mógł, naostatek, gdy z biedą wszystko to ułatwił — niepokoił się, czy matka i panna Salomea uznają ten wybór za szczęśliwy.
Willa zdaleka wyglądała pokaźnie, ale żadne drzwi i okno szczelnie się nie zamykały, kominy dymiły wszystkie, pieców nie było wcale, obicia i meble, dywany i firanki, na pozór wytworne, zbliska się przypatrując, najskromniejszym wymaganiom nie starczyły.
Ogródek, stosunkowo mały, oprócz klombu wspaniałych eukaliptów, jednej ściany, okrytej glicyną, drugiej bougainvillą — niczem się nie odznaczał.
Lesław dla siebie wybrał kilka pokojów na piętrze, matce i jej dworowi zostawiając parter, sutereny, drugie piętro i mansardy. Miał z okien widok na morze ku Salinom — ale zresztą, na łagodną zimę wiele rachować musiał, a sercem miał mieszkać w Nizzy.
Układano się, aby go w Hyères odwiedzać, chociaż Lesław przewidywał przeszkody, on też obiecywał jeździć często do swej willi, i, mówiąc to, wzdychał, bo myślał o matce, której ani często, ani na długo z panną Salomeą nie mógł porzucać.
Tymczasem nieznośny, śmiejący się głośno — wesół, żarłoczny, napastliwy Andrea ofiarował swe służby i Nera, choć się z nim obchodziła surowo — przyjmowała je pobłażliwie.
Lesław skarżył się i utyskiwał, a książę poruszał ramionami, pocieszając go w sposób oryginalny.
— Wszyscy dziś jesteście rozpieszczeni do zbytku — mówił, uśmiechając się. — Sapristi! dla miłości kobiety myśmy dawniej więcej znieść umieli, nie szemrając. Czegóż chcesz? nie będziecie daleko od siebie, znajdziesz tysiące doskonałych powodów do odwiedzania Nizzy — powinieneś je umieć stworzyć. My też do Hyères postaramy się dojeżdżać! Czegóż możesz żądać więcej?
I Lesław milczeć musiał, Nera dosyć wesoło jakoś godziła się z tem położeniem, a Rumun, który od księcia się nasłuchał wiele o Nizzy, jechał z nadzwyczaj rozbudzoną ciekawością, wszystkiemi apetytami do owoców zakazanych, jakie tylko mógł wymarzyć. Bawiło to Filipesca, a nawet pobłażającą kuzynkę. Lesław usta zakąsywał.
Telegrafem nareszcie odebrał wiadomość, że matka już z domu wyruszyła i na Wiedeń, Nabrezynę, Medyolan, Genuę, Nizzę, Cannes — zdążała do Hyères.
Chociaż słabą miał bardzo nadzieję, ażeby się co w tym planie zmienić mogło, choć w Hyères willa była najęta i zapłacona, Lesław chciał spróbować, czy mu się nie uda willą nicejską skusić matkę do pozostania tutaj i dla przygotowania jej i panny Salomei — wyjechał naprzeciw nich aż do Genui.
Tu kilka dni czekać musiał na matkę, która się spóźniła, a w Superbie znowu odpoczywać musiała.
Jednym dniem potem zamierzano dojechać na noc do willi Leliwy, gdzie na przyjęcie matki syn okazale miał wystąpić. Marszałkowa, nienawykła do niewygód, do tej niewoli, jaką kolej żelazna pęta podróżnych, była nadzwyczaj znużoną. Nie chciała nic oglądać, nic jej nie bawiło, uradowała się tylko, zobaczywszy syna, chociaż znalazła go mizerniejszym, niż był, i smutniejszym, a pogrążonym w sobie.
Cudowne widoki tego wybrzeża, którem bieży droga do Cannes, nie zwróciły nawet uwagi znużonej pani, a w Nizzy przypomnienie Nery wszystko jej zatruło, choć tu znalazła wiele z tego, do czego w Poddębcach nawykła; a willa i ogród zachwyciły pannę Salomeę.
Lesław, z miłością własną dziedzica popisywał się tą posiadłością, pokazywał ją, chwalił się wygodami i uprzedzał, że w Hyères ich nie znajdą, że tam ani tak pięknie, ani tak wesoło nie będzie.
Ze wszystkich radowała się i napawała tą podróżą, zachwycona panna Salomea, ciesząc się jak dziecko.
— A! panie Lesławie — wołała rozgorączkowana — to raj! to raj! na dziedzińcu mandarynki rosną!!
Lesław smutnie się uśmiechał.
Hrabina cały dzień odpoczynku przebywszy na werandzie, nie chcąc towarzyszyć Salomei dla obejrzenia miasta i okolicy, następnego dnia wyruszyła do Hyères, a Lesław nie mógł jej odstąpić.
Służba i dwór o cały dzień wyprzedzili ich do Hyères.
Po willi Leliwie, w istocie wszystkim się tu smutno wydało, jedna panna Salomea chwaliła i uniewinniała.
Życie w Hyères, równie dla matki, jak dla syna, mimo wzajemnych starań i ustępstw, najczulszego obejścia się i największej delikatności z obu stron — było ozłoconą męczarnią. Hrabinie brakło towarzystwa, którego panna Salomea zastąpić nie mogła, mimo najgorliwszych starań, aby ją ubawić — Lesław udawał swobodnego i wesołego, ale chodził roztargniony i przygnębiony.
Matka w końcu, nie chcąc być okrutną, sama już napomykała, aby się rozerwał, przejechał, naówczas hrabia, korzystając z pozwolenia, wybiegał naturalnie do Nizzy, ale tu zawsze prawie na wstępie spotykał się z młodym Rumunem, który nieodstępnie, w czasie niebytności jego, towarzyszył kuzynce i coraz z nią zdawał się poufalszym. Nera wyśmiewała się z niego wprawdzie, lecz Lesławowi zdawało się, że coraz nim więcej była zajętą. Dawała mu nawet lekcye jakieś, za co on wywdzięczał się, zastępując masztalerza w przejażdżkach.
Stary Filipesco nadto znał świat, ludzi i serca ich, aby wrażenia, jakie kuzyn wywierał na Lesławie nie przewidywał i nie widział. A jednak nie starał się go oddalić, co byłoby mu przyszło z łatwością. Sądził, że smutną Nerę rozrywał.
Lesław nie czynił nigdy wymówek ani chciał dać poznać po sobie, jak Andrea go niecierpliwił — mimowoli się z tem zdradzał tylko. Naówczas książę szydersko się odzywał:
— Mój hrabio, nie bądź-że zazdrosnym! Jak można Nerę posądzić nawet o to, aby się jej mógł Andrzejek podobać. Ma litość nad nim i chce go okrzesać trochę, chłopakowi może się głowa zawrócić, ale, wierz mi, on jest jeszcze w tej szczęśliwej życia porze, gdy kobiety wszystkie równo są ponętne i zachwycające. Nerze zaś za złe mieć nie możesz, że w końcu, znużona towarzystwem mojem i pułkownikowej, bawi się tem dzieciakiem.
Lesław się uniewinniał.
— Ale ja wcale nie jest zazdrosnym.
— I to było śmiesznem, a dla Nery obrażającemu.
W stosunku jego do Nery zaszły prawie niedostrzeżone zmiany, które jednak bystrego oka księcia ujść nie mogły.
Nadskakujący, rozmarzony hrabia miewał chwile pogrążenia jakiegoś, bywał milczący i smutny. Tłómaczyło się to pobytem w Hyères i położeniem obojga, w którem nie można się było spodziewać rychłego polepszenia.
Wycieczki do Nizzy, które powinny były osładzać Lesławowi pobyt przymusowy w Hyères, czasem niemal wcale przeciwny wywierały skutek. Powracał z nich odrętwiały, lub podrażniony. Stan też zdrowia jego zamiast się polepszać — pomimo zapewnień, iż się czuł zdrowym — pogarszał się widocznie. Przychodzący lekarz nie znajdował wcale, by był groźnym, pocieszał, obiecywał najlepsze skutki później, lecz matka z panną Salomeą, napróżno oczekując zmiany — w końcu zaczęły myśleć, że możeby przeniesienie się do Nizzy, choć dla hrabiny niemiłe, Lesława odżywiło. Panna Salomea, jako pośredniczka, miała poleconem badać go, i przekonała się, że Lesław z wdzięcznością przyjąłby tę zmianę, którą uważał dla matki też pożądaną.
Hrabina godziła się już na to, a Lesław padł jej do nóg, dziękując. Przeniesienie się zostało postanowione, rozkazy do Nizzy wysłane, układ z właścicielem najętej w Hyères willi zawarty, i jednego wieczora, jakby czarodziejską różdżką przeniesiona, znalazła się w Leliwie hrabina.
Panna Salomea dowodziła, że to wszystkich, nie wyłączając jej, uszczęśliwić było powinno. Hyères miała już dosyć.
Oprócz wszystkich innych swych zalet, Nizza niespodziankę przygotowała hrabinie bardzo przyjemną. Od dwóch lat z dorastającą wątłą córeczką spędzała tu zimy pani marszałkowa Ossowska, z Podola także, przyjaciółka młodości hrabiny. Sposobiła się już właśnie odwiedzić ją w Hyères, gdy pani Dorota przeniosła się do Nizzy.
Pani marszałkowa należała do tej klasy istot, które czynne być muszą zawsze, potrzebują mówić wiele, widzieć wszystko, mieszać się wszędzie, pomagać, pośredniczyć, a choć to często nieprzyjemne ściąga następstwa, wcale się tem nie zrażają.
Małego wzrostu, dosyć otyła; nieładna, twarzy rysów pospolitych, chociaż dosyć sympatycznych, marszałkowa nieustraszoną byłą w robieniu znajomości i wciskaniu się w najniedostępniejsze cieśniny. Jak ci turyści, których wabią gór wierzchołki najtrudniejsze do wdrapania się, pani Ossowska miała upodobanie do zawierania najnieprawdopodobniejszych stosunków. Ciekawa, śmiała, chętna w pomaganiu bliźnim, choćby nie potrzebującym pomocy — cierpiała nieraz za swe wścibstwo, ale nieprzyjemności te zwyciężała swą wesołością i cierpliwością nieznużoną.
W tym samym wieku, co hrabina, zamożna, choć mniej od niej wyposażona, marszałkowa mogłaby się była nazwać szczęśliwą, gdyby nie obawa o zdrowie jedynaczki, — chociaż i ta opłacała się jej — nader pożądaną podróżą.
Marszałkowa ze swym temperamentem należała naturalnie do osób zawsze najlepiej poinformowanych, bo się nie wahała nigdy, kosztem największych nieprzyjemności nawet, ściągać wiadomości od sług, od ludzi, do którychby się nikt, oprócz niej, nie zbliżył.
Talent inkwizycyjny wyrobiła sobie niepospolity. Od rana do wieczora czynna, potrzebująca badać naturę wszechrzeczy — nie przepuszczała nikomu. Zasypywała pytaniami każdego, ale też gotową była wywzajemnić się odpowiedziami na wszelkie zagadnienia. Tam, gdzie nie starczyły informacye, bystry jej umysł dopełniał zasobu wiadomości najróżnorodniejszych. Nikt nad nią nie znał lepiej kroniki skandalicznej wszystkich dworów europejskich. W Nizzy nie było nikogo czynniejszego nad nią, a że córka nie byłaby mogła towarzyszyć jej wszędzie i wydołać ruchliwości, miała dla niej osobną panią, która dawała jej swobodę zupełną rozporządzania sobą.
Marszałkowa mówiła wszystkiemi europejskiemi językami, z odwagą niesłychaną, tak źle i śmiesznie, iż tem wszystkich bawiła, ale sama śmiała się z tych omyłek pierwsza i nie obrażała śmiechem słuchaczów.
Pannami jeszcze będąc, hrabina Dorota i ona widywały się z sobą często i były w przyjaźni, później rzadziej się już spotykały, ale obie zachowały miłe tych lat młodych wspomnienie. Marszałkowej pilno było kochaną Dosię uściskać.
Samo z siebie się rozumie, iż historya Nery i Lesława, nieboszczki Nikopulo, księcia Filipesco i Simona, była jej jaknajdokładniej znaną. Miała też już sposobność poznać młodego Rumuna, Andreę, i przenikliwy jej umysł przewidywał, iż między nim a Lesławem stosunki być muszą niezbyt przyjazne. Nerę uwielbiała Ossowska, podziwiała jej talenta, nadskakiwała jej, ale razem znajdowała, że Rumuna kuzynka, chcąc czy nie chcąc, niepotrzebnie bałamuciła. Zdaniem jej, prostak Andrea ani się mógł mierzyć z idealnym Lesiem, lecz gbur taki rozkochany stawał się zawadnym, a nawet niebezpiecznym.
Musimy to jeszcze dodać na pochwałę marszałkowej, że w sądach swych o ludziach przechylała się zawsze na stronę pobłażliwości i wierzyła chętniej dobremu, niż złemu.
Zaledwie wieść gruchnęła, że hrabina Dorota przeniosła się do Nizzy, gdy marszałkowa już u drzwi jej stała. Pozbawiona oddawna towarzystwa, osamotniona, znudzona hrabina Dorota z radością ją powitała, jakby wspomnienie owych lat, których każdy z rozkoszą pamięć przechowuje.
Powitaniom, uściskom, łzom nawet nie było końca. Marszałkowa śmiała się i płakała z równą łatwością, potem przyszły opowiadania, naostatek zwierzenia poufne. Pani hrabina z podziwieniem przekonała się, iż przyjaciółce nic nowego nie może powiedzieć, — bo ta wiedziała wszystko, a domyślała się więcej jeszcze.
Mówiły więc, zupełnie otwarcie.
Hrabina nie taiła ani obawy, ani wstrętu, ani utrapienia własnego i męża, z powodu tego niefortunnego romansu syna, ale jakże tu było drażnić Lesia, delikatnego, któremu „zagrażała“ choroba piersiowa! Hrabina w końcu rozpłakała się rzewnie.
— Ale, moja Dosiu kochana, — odparła cichuteńko marszałkowa, — mnie się zdaje, że ja ciebie pocieszę. Cierpliwości tylko potrzeba i krwi zimnej.
Otarłszy łzy, hrabina słuchała zdumiona.
— Ja mam dosyć bystre oko, — mówiła Ossowska, i zdaje mi się, że jak nieraz w życiu odgadłam następstwa, tak i teraz je potrafię przewidzieć. Niema tu jeszcze nic zdesperowanego, wszystko się odmienić może.
— Jakim sposobem?
— Posłuchaj tylko, — ciągnęła dalej marszałkowa, — i mnie nie wydaj, że to masz odemnie. Nerę ja znam, jest to w istocie fenomenalna istota, urocza, utalentowana, dystyngowana, piękna. Lesio, równie idealny, musiał się jej podobać, lecz czy ta miłość ku niemu będzie trwałą, — ja nie ręczę. On a jest niezmiernie żywą, potrzebującą coraz nowych wrażeń, chciwą ich, namiętną, Lesio dobry, łagodny, poważny, spokojny.
W czasie, gdy on u was bawił na wsi, ojciec panny, ten oryginał, doskonały, nieoszacowany Filipesco, sprowadził ubogiego kuzynka z Rumunii. Prosty sobie chłopak, bez wychowania, ale śliczny, zdrów, młody, wesół.
Nera się z niego wyśmiewa, wzięła go w opiekę dla okrzesania. Z drugiej strony okrzesywa go Filipesco. Wzięty we dwa ognie, Rumun się rozkochał w córce i w ojcu. Vous comprenez, nigdy w życiu nie był na takim festynie. Lesio już poczyna być zazdrosnym.
— Ą! moja droga! on się gryźć tem będzie i męczyć, — przerwała hrabina.
— Przyznam ci się, iż lepiej, aby trochę ucierpiał, niżby sam miał być nieszczęśliwym, potem i was uczynić nieszczęśliwymi. Zresztą, — mówiła marszałkowa, — są to wszystko przypuszczenia dotąd, ale, bądź cierpliwą, daj tym stosunkom ułożyć się, jak im przeznaczono. Lesio jest rozumny, poważny, — najmniejsza płochość go wyleczy.
Zamyśliła się hrabina.
— Ale proszę cię, zaklinam, — dodała przyjaciółka, — o tem, com ci zwierzyła, ani słowa. Nic wiedzieć nie powinnaś. Spotkasz się zapewne z Nerą, bądź dla niej grzeczną. Podoba ci się nawet, ale, choć księżniczka, choć tam mówią o jakichś milionach, wnuczka Simona nie może być synową hrabiny Doroty.
Uścisnęły się serdecznie, — hrabina oczy ku niebu podniosła.
— Obyś była prorokiem, — rzekła cicho, — i byleby to mojemu biednemu Lesiowi nie zaszkodziło. On taki wątły!
— Bądź spokojna o niego... a! — zawołała Ossowska, — daleko więcej usposobionych do piersiowych chorób widziałam tu wyleczonych. Lesio odzyska spokój i — zobaczysz, wszystko się skończy szczęśliwie. Tymczasem, ciągnęła dalej, — to, co ci mówię, jest tylko przypuszczeniem na obserwacyi opartem. Rumun jest na pozór tak sobie nieznaczącem stworzeniem, że nikt się go nie lęka i z nim nie liczy, a ja widzę już, że Nera ma słabostkę dla niego. Moja droga, każda z nas z dwojga wybierając, woli mieć kochankiem i mężem człowieka, którego ku sobie podniesie, niż takiego, dla którego sama się wspinać musi. Lesław dla Nery jest istotą wyższą, a ten parobczak ładny.
Jakkolwiek przypuszczenie to, które sama pani marszałkowa, nieinaczej zwała, było bardzo słabą nadzieją ocalenia Lesława, hrabina odżyła nieco. Niemniej jednak ciekawą była widzieć i poznać Nerę, a życzeniu temu zadość uczynić podjęła się marszałkowa, ofiarując dać wieczór, raut — herbatę, na którą hrabina przybyć miała i książę Filipesco byłby zaproszony. Hrabina tylko wprzódy wypocząć sobie życzyła.
Przypuszczenie marszałkowej było bardzo śmiałem i dotąd nie miało innej podstawy nad znajomość ogólną natury ludzkiej. Przyznać jednak było potrzeba, że mu nie zbywało na prawdopodobieństwie.
Rumun był zakochany tak, iż przy swej prostocie i dobroduszności, co chwila się z tem zdradzał. Filipesco żartował z niego i wyśmiewał, Nera udawała, że nic nie widziała i nie rozumiała, obchodziła się z nim ciągle jak ze studentem, chociaż baczniejsze oko dostrzedz mogło, że ten „chłop naddunajski“ nie był jej całkiem obojętnym.
Ujmowała się za nim, gdy go nazbyt wyszydzano.
Dla Lesława była na pozór zawsze tąż samą, — ale pewien odcień jakiegoś chłodu powiał między nich od powrotu jego z Poddębiec. Miłość, jakby wstrzymana w miejscu, nie rosła, ona się niecierpliwiła i on nie tak się śpieszył.
Nera czuwała nad jego zdrowiem, — pocieszała go, bawiła, przesiadywała z nim chętnie godzinami na rozmowie, — ale po niej odchodziła smutna i prawie znudzona, gdy Andrea zostawiał po sobie rozweseloną i uśmiechniętą.
Nowy żywioł razem z młodym Rumunem wmieszał się w małą ich gromadkę, — wniósł on z sobą więcej życia, ale razem ton trywialnym i obyczaj rubaszny, który Lesławowi był wstrętny. Filipesco godził się z każdym, co go bawił i z kogo mógł szydzić bezkarnie, a Andrea, dający mu się za wąsy targać i za uszy, był faworytem. Zdawał się znajdować i w tem przyjemność, że pod pozorem kształcenia go, psuł i zaprawiał do kieliszka, do kart, do wszelkich wybryków.
Lesław ze swą powagą smutną, z małą sztywnością, której się pozbyć nie mógł, samem swem wejściem ostudzał ich, i najczęściej sam pozostawał potem z Nerą. Przykro mu było jakoś, ale nie skarżył się nigdy, nadto był dumny, aby się mógł poskarżyć.
Nera, gdy go widziała w sobie pogrążonym i cierpiącym, starała się rozweselić i pocieszyć.
Miłość jednak, choć w przebiegu jej zaszły te zmiany, zawsze była silną i niepokonaną, chociaż zapytywał nieraz siebie, czy ją potrafi uczynić szczęśliwą.
Hrabina tymczasem zwolna zapoznawała się z Nizzą i coraz ją za znośniejszą, a nawet wcale miłą uważała. Towarzystwo było bardzo dobre, i nawzajem ocenić ją też umiało. Przyjmowano ją bardzo uprzejmie, a wpływ panny Salomei, która się zachwycała ciągle, nie był też bez znaczenia. Marszałkowa niemal codzień do usług się stawiała i przynosiła mnóstwo plotek zabawnych.
Raut — herbata była zapowiedziana. Hrabina miała tu nareszcie spotkać Nerę, którą raz tylko zdala na przejażdżce widziała.
Nera nie bez pewnej też trwogi wybierała się na wieczór ten w towarzystwie pułkownikowej i ojca. Rumuna tylko prosić umyślnie zapomniano.
Na kilka dni przedtem, hrabina była w naradach, Salomea w bieganinie do modystek, aby strój obmyśleć jaknajsmakowniejszy.
Nie bez trudu udało się panią Dorotę zaspokoić.
Lesław i nieodstępna kuzynka towarzyszyli jej. Wrażenie jakie uczyniła hrabina powierzchownością wielce dystyngowaną, strojem wytwornym a skromnym było jaknajlepsze. Wszyscy poznać ją byli ciekawi i saloniki marszałkowej przepełnili goście.
Nera znajdowała się już tutaj także i z ciekawością wpatrywała się zdala w matkę Lesława, której arystokratyczna postać trochę ją nastraszyła. Toż samo niemal wrażenie zrobiła na hrabinie cudnie piękna księżniczka, której blask ją oczarował razem i przejął jakąś trwogą.
Zdala miały obie czas i sposobność przypatrzeć się sobie. Hrabina znała Lesława bóstwo z fotografii, ale nie byłaby może w żywej odgadła tego widma. Nery twarzyczka należała do tych fizyonomii, które się nie dają pochwycić łatwo. Wszystkie jej wizerunki były podobne w pewnej danej chwili, żaden całej nie dawał. Była piękniejszą, niż one, a nadewszystko więcej życia z niej promieniało.
Hrabina Dorota wkrótce tak się uczuła poruszoną, przejętą, iż szepnęła Salomei, że się nieznacznie chce wysunąć, i, na dany znak, Lesław od Nery wprost przybiegł podać jej rękę do powozu. Ale matka gdy ją wyprawił, powrócić mu kazała.
Pierwsze to zetknięcie się dwóch kobiet, które się czuły — nieprzyjaciółkami, obu im więcej natchnęło współczucia, niż niechęci. Hrabina znajdowała Nerę piękniejszą, niż się spodziewała, Nera powiedziała Lesławowi, iż matka jego wrażała poszanowanie i budziła współczucie.
Ścisnął za to gorącą jej rączkę, — i, gdyby nie natrętne przypomnienie Rumuna, miłość jego wzmogłaby się jeszcze. Ale teraz ile razy się chciał zbliżyć do niej, między nią a sobą widział tego nieznośnego parobczaka, śmiejącego się białemi zębami i czerstwą swą urągającego młodością...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Życie płynęło tak dalej w oczekiwaniu czegoś, coby mu żywszy w pewnym kierunku ruch nadało. Wszyscy się czuli w jakiemś interim, w stanie przygotowania do jakiegoś wypadku nieokreślonego, nikt nie śmiał stanowczego naprzód zrobić kroku, z obawy, aby nie stracił tego, co miał, a co było — znośnem.
Ze wszystkich jednak najmniej tym stanem przechodnim zdawał się zaspokojony Lesław. Niema nic boleśniejszego nad powątpiewanie o kimś, kogo się kocha. On właśnie był na tym stopniu niepewności, z którego nie wiedział czy spadnie w przepaść, czy uleci do niebios. Nera wydawała mu się niekiedy ideałem, czasem coś z sarkastycznego sceptycyzmu ojca padało na nią, uśmiech jej i wejrzenie przestraszało go. Ile razy nadchodził Rumun, z nim razem nowy wyraz zjawiał się na jej twarzyczce, jakieś wesele niby szyderskie, a Lesławowi przykre, bo w niej zdawało mu się ono profanacyą. Andrea z każdym dniem był śmielszym. I Nera i Filipesco śmieli się z niego, szydzili, a on cieszył się tem i spoufalał. W obejściu się jego z Lesławem była jakaś litość, która go obrażała. Krzywił się, spotykając się z nim ciągle, a Nera broniła... Coraz mocniej podrażniony Lesław ostygał, — i wracał czasem do matki tak przybity i smutny, że, przypisując to oddaleniu od Nery, sama hrabina odprawiała go do niej. Zamiast tego, szedł na górę do swojego pokoju i siadał czytać.
Doktór zakazał mu zbyt gwałtownych przejażdżek konnych, conajmniej powolne półgodzinne dozwalał wycieczki. Nera zaś nie znosiła takich umiarkowanych popisów na wielkim gościńcu, lubiła się puszczać w okolice, ku górom, — pędzić, przeskakiwać przeszkody. Lesławowi zakazywała sobie towarzyszyć i brała zwykle Rumuna. Przejażdżki te, z których często powracała późno dosyć, ożywiona, wesoła, hrabiego męczyły, ale nie śmiał jej nic mówić. Przychodził wcześnie, siadał w pustym saloniku, a pułkownikowa de la Porte dotrzymywała mu towarzystwa.
Z Nerą nie była ona na stopie bardzo przyjaznej, znosiły się, ale nie było dnia bez małej jakiejś sprzeczki i przekąsów. Natomiast dla hrabiego pułkownikowa była najczulszą.
Jak do tego przyszło, iż raz zaczęła mówić z przekąsem o Rumunie i o słabostce, jaką miała dla niego Nera?
Było-li to mimowolne, czy obrachowane? Któż to wie.
Raz jednak wprowadzony do rozmowy ten przedmiot drażniący Lesława, — już potem z ust nie schodził. Pułkownikowa coraz otwarciej naganiała postępowanie Nery, narzekając na jej samowolność.
Rozmaite drobnostki, które przytaczała, — wypadki i wyrazy małego znaczenia, w oczach hrabiego nabierały wielkiej wagi. Stawał się co raz niecierpliwszym. Wiedział jednak, że Nerze czynić wymówek nie było można, nie przyjmowała ich nawet od niego, w najłagodniejszą formę przybranych.
Jednego dnia trochę późno, nad wieczór, Lesław przyszedł jak zwykle. Nery nie było. Filipesco pojechał był do Monaco, gdyż potroszę grał znowu, z tą różnicą, że, zarzuciwszy rouge et noire, zasiadał do rulety.
Pułkownikowa na wstępie objawiła, że Nera od bardzo dawna wyjechała z Rumunem, i powinna już była być z powrotem. Okazała się nawet trochę niespokojną o nią.
Nic nie mówiąc, Lesław, zarumieniony mocno, od progu się zawrócił, poszedł do willi, konia kazał osiodłać, stał póki mu go nie podano i, podrażniony, puścił się zakazanym mu przez doktora wyciągniętym kłusem w tym kierunku za rzeczułkę, w którym zwykle Nera lubiła jeździć na spacery.
Pędził szalenie, oddychał ciężko i nie zwolnił kroku aż przed małą kawiarenką, a raczej szynczkiem, zobaczywszy dwa konie znane sobie, które parobczak zwolna przeprowadzał.
Nera i Rumun widocznie spoczywali tu. Lesław nie wiedział, co począć. Wstręt miał do takiego szpiegowania i podpatrywania, ale raz potrzebował przekonać się, czy podejrzenia i przeczucia myliły go lub nie. Dał znak parobczakowi, zsiadając z konia opodal.
— Gdzie są ci państwo, których konie przeprowadzasz? — zapytał głosem drżącym.
— Poszli tam w góry, ku grocie, — odparł parobczak.
Lesław konia oddał chłopcu i, szybkim krokiem, pomimo, że mu coraz ciężej było oddychać, — pośpieszył we wskazanym kierunku.
Rozgorączkowany, niecierpliwy puścił się w zarośla, jedną ze ścieżek wybitych. Jak długo szedł, — sam nie wiedział, gdy wesoły śmiech usłyszał.
Stanął, — zawahał się, czy ma iść dalej, otwarcie, czy, zbaczając z drogi, przekraść się, aby niepostrzeżony, śmiechu tego pochwycił przyczynę.
Zdaje się, że bez namysłu rzucił się w zarośla, instynkt zazdrości go poprowadził.
Z bijącem sercem stanął wśród gęstych krzewów, rozchylił gałęzie i — osłupiał.
Nera siedziała na kamieniu, jedną ręką podtrzymując długą amazonkę swą i szpicrutę, a drugą — bawiąc się pięknemi czarnemi włosami Rumuna, który na wpół leżał, pół klęczał przed nią, chwytał tę rączkę i namiętnie ją całował.
Twarzyczka Nery wesoła była, rozpromieniona, oczy miała błyszczące ogniem młodości. Obejście się poufałe z kuzynkiem nie pozostawiało wątpliwości najmniejszej, iż stosunki z nim były całkiem inne tu, na osobności, niż powszednich dni w salonie.
Urywki rozmowy dosyć głośniej dochodziły do niego.
Nera, śmiejąc się, mówiła.
— Proszę i rozkazuję, abyś był dla niego bardzo grzecznym i nie drażnił biednego chorego, nazbyt się zbliżając do mnie. Czyż nie dosyć masz tych przejażdżek, na których aż nadto sobie pozwalasz?
Rumun pochwycił rękę i coś zaczął gwałtownie i pośpiesznie odpowiadać, tak, że Nerę do śmiechu pobudził. Lesław już ani słyszeć, ani widzieć nie chciał więcej.
Drgnął konwulsyjnie, jakby się z jakiegoś snu chciał otrząsnąć, zawrócił i krokiem mierzonym poszedł napowrót do konia swego.
Ze śmiertelną bladością na twarzy powrócił w to miejsce, gdzie parobczak jeszcze wierzchowce przeprowadzał, odebrał swojego, rzucił mu dwudziestofrankówkę, skoczył na siodło i kłusem popędził do Nizzy. Tym razem koń go prowadził, bo nie wiedział ani dokąd, ani którędy jechał.
W chwili, gdy jeszcze był na drodze nieopodal od szynczku, — Nera ze swym towarzyszem wyszła z zarośli, spostrzegła go odjeżdżającego, poznała i z twarzą straszliwie zmienioną bólem jakimś, zatrzymała się chwilę. Rumun sobą i nią zajęty nie widział nic. Ona odgadła wszystko.
Andrea nie umiał sobie wytłómaczyć zmiany jej twarzy, bladości, strachu, jaki nagle, podniósłszy oczy, znalazł w Nerze.
Przestraszony, zapytał, chwytając ją za rękę.
— Nero! co ci jest?
— Mnie! — odparła ocucona, — mnie? nic. Jedźmy.
Nie śpiesząc, powrócili tak do koni, Rumun dopomógł jej siąść na siodło i chciał parobczakowi zapłacić, gdy ten, śmiejąc się, oświadczył, że już „tamten pan” — dał mu dwadzieścia franków i — miał ich dosyć.
Andrea chciał dopytywać, ale Nera go odwołała niecierpliwa.
Stępa, powoli, smutna i zadumana, nie odpowiadając na pytania natrętne towarzysza, jechała do domu.
Spodziewała się może znaleźć tu Lesława i przygotowywała do sceny, jaka ją tu spotkać mogła, a zastała w salonie tylko ojca, który z nudów pułkownikową zmusił grać z sobą w écarté. Zgrał się w Monaco i był kwaśny.
Nera, wchodząc, spytała zaraz o Lesława.
— Był tu na chwilę, nie znalazł cię, — odparła pułkownikowa — i, nie czekał. Zapewne powróci.
Przez cały wieczór wyglądano go napróżno, Filipesco się trochę zżymał, bo mu bez niego było tęskno.
Nie pojmował, co się stać mogło, gdyż Lesław bardzo regularnie dnia żadnego nie chybiał.
Nera starała się wytłomaczyć może chwilową niedyspozycyą matki, i na tem się skończyło.
Ona jedna wiedziała i rozumiała, dlaczego nie przybył, i z tem większą niecierpliwością oczekiwała dnia następnego.
Lesław, przyjechawszy do willi, naprzód bezmyślnie udał się do swoich pokoików. Tu czas jakiś zadumany, ocierając pot z czoła, chodził i chodził, rozmyślając.
Na dole matka przywykła nigdy go nie widywać o tej godzinie, nie spodziewała się na herbatę. Panna Salomea zdziwiła się, słysząc chodzącego po górze.
— Proszę cię, Salusiu, — odezwała się hrabina, — poślij się dowiedzieć. Zdaje się, że wyjątkowo dziś Lesio jest w domu? Co to ma znaczyć? Możeby zszedł do nas?
Zamiast posłać, panna Salomea poszła sama i znalazła go tak dziwnie bladym, zmienionym, że nie mogła się wstrzymać od wykrzyku.
— Panie Lesławie, co panu! chory jesteś?
— Ja? Potarł chustką po czole. Nie, — rzekł, — ale jeździłem trochę konno, to mnie zmęczyło. Nic więcej... nic.
— Będziesz pan na herbacie, czy idziesz gdzie? — zapytała.
— Nie idę nigdzie, nigdzie, — rzekł Lesław, — odpocznę w domu. Zejdę natychmiast.
Wszystko to, postawa, bladość, pomieszanie, odpowiedzi, sam fakt ten, że miał pozostać w domu, tak zdumiały pannę Salomeę, iż się domyśliła jakiegoś — wypadku. Mówić o nim hrabinie, na domysł — nie mogła, powróciła więc z oznajmieniem, że Lesław trochę konno jeździł, czuł się zmęczony, pragnął odpocząć w domu i miał wkrótce zejść na herbatę.
Dla matki było to coś tak nadzwyczajnego, a zarazem taką radosną nowiną, że sama wstała się przekonać, czy do podwieczorku nic Lesiowi miłego nie brakło, — posłano po owoce.
Lesław tymczasem przygotowywał się i uzbrajał do ukazania przed matką. Starał się okrutny ból przezwyciężyć.
Skarżyć się, czynić wymówki komukolwiekbądź, — nie mógł, nie myślał. Wszystko postanowił w sobie zamknąć, połknąć, — i nie zwierzyć nikomu. Z Nerą? chciał być na stopie poufałej grzeczności coraz chłodniejszej, aby się zwolna, bez katastrofy, wycofać. Marzenie się skończyło, zasłona zapadła, musiał powrócić do rzeczywistości.
Jak miał sobie postąpić z Filipesco, z matką, potrzebowało namysłu, — przyrzekał sobie wszystko znieść bez skarg, bez próżnych wymówek.
— Jeśli kto jest winnym tego zawodu, to ja sam, — mówił do siebie.
Chciał szydzić z siebie, ale na to siły mu brakło.
Gdy po małym przestanku, zwrócił się na schody do matki, zdawało mu się, że ją spokojną i wypogodzoną twarzą oszuka, ale oko matki, serce matki, głębiej sięga, niż każde inne. Hrabina czulej go uścisnęła, niż kiedykolwiek i zaczęła od podziękowania, że z nią chciał wieczór spędzić.
O Nerze mowy wcale nie było.
Filipesco do bardzo późna ciągle czekał na Lesława, spoglądał na zegarek, mruczał, że chyba coś ważnego mogło go wstrzymać i około północy odszedł niespokojny.
Lesław się ubierał jeszcze rano, gdy książę drzwi gabinetu jego otworzył.
Pardon! byłem tak niespokojny wczoraj wieczór, was nie widząc, żem sam przyszedł się dowiedzieć? Cóż się wam stało!
— A! nic! nic, — odparł, udając swobodnego i śpiesząc powitać go Lesław. — Miałem bardzo pilne listy do pisania do ojca. Interesa. Musiałem być pomocą matce. Nie miałem nawet czasu oznajmić wam i przeprosić. Dziś jeszcze przebaczycie mi.
Książę bystro mu patrzył w oczy, tak, że się zarumienić musiał.
— Nie rób-że z nami ceremonii, — rzekł. — Ja chciałem tylko być pewnym, że nic złego niema i że ja wam nie jestem potrzebnym. Moglibyście żądać czego! mów?
Lesław rękę mu podał i rzekł, uśmiechając się:
— Nic a nic, proszę tylko, wytłomaczcie mnie przed panną Nerą, że dzień dzisiejszy matce poświęcić muszę. Gdybym przed wieczorem był swobodnym...
Nie dokończył, spuszczając oczy.
Książę rękę mu podał i, ukłoniwszy się, wyszedł.
Starego wygi zwieść nie było łatwo.
Od wczoraj patrzał na córkę i czytał na jej twarzy jakby nadchodzącą jakąś katastrofę. Postępowanie Lesława potwierdzało dyagnozę.
Wrócił na śniadanie do córki.
Nera wyszła do niego z chmurą na czole.
— Mów otwarcie, — odezwał się, siadając stary — musieliście się wczoraj wieczorem z Lesławem powaśnić? Co to jest?
— Nie widziałam go wcale wczoraj wieczorem, — odparła Nera. — Jeździliśmy na spacer z Andreą.
Książę popatrzył na podłogę.
— Nic się nie domyślasz? — spytał córki.
Ruszyła ramionami.
— Lesław ma chorobliwe fantazye, — rzekła powoli. — Wiem, że zazdrosny jest o Andreę.
— Ma może słuszność. Ja się do waszych stosunków i historyi sercowych nie mieszam. Interwencya w takich sprawach więcej szkodzi, niż pomaga, — ale, kochana moja, twoja miłość dla Lesława, lękam się bardzo — ostyga.
Nera zrobiła minkę jakąś dwuznaczną.
— Nie, — rzekła po długim przestanku, — ale nie chcę, aby mnie ona czyniła niewolnicą. Jest smutną, ja potrzebuję swobody, a czasem uśmiechu i wesela.
To mówiąc, usiadła.
— Nie znoszę zazdrosnych, — dokończyła.
— Zazdrość jest uczuciem bez logiki, bo się nie zdała na nic, — dodał Filipesco, — ale uczucia mają swą logikę własną.
Na ten początek rozmowy nadszedł, od progu hałaśliwie śmiejąc się, krzycząc i napastliwie rzucając na powitanie Nery, — ożywiony wielce kuzynek.
Spostrzegłszy twarze ponure, skrzywił się.
— Co państwu jest? — zapytał. — Papa Filipesco kwaśny, kuzynka Nera nadąsana? Czy Andrea co zbroił?
— Siadaj i pij twoją kawę, — odpowiedziała Nera nakazująco, — nasze nadąsania do ciebie nie należą.
— A! bo ja nie rozumiem, jak można się kwasić i dąsać, — przerwał Rumun, śmiejąc się oczyma i ustami. — To do niczego nie prowadzi!!
Parsknął ogromnym, głupim śmiechem, ale razem z tym tak był pięknym i pełnym życia, że patrząc na niego, było można o głupocie zapomnieć.
Nera odeszła ku oknu.
Przez cały dzień, a najbardziej wieczorem wyglądano i spodziewano się doczekać Lesława, który w swoim pokoju na górze, udawał sam przed sobą, że czyta jakąś książkę, którą trzymał w ręku, ale tytułu jej, zagadnięty, nie umiałby był powiedzieć.
Panna Salomea, mocno interesująca się biednym kuzynem, zebrała już była wszystek materyał możliwy do rozwiązania zagadki, ale ona sama jej rozplątać nie umiała. Pobiegła do marszałkowej. Tu wiadomostki się jednoczyły. Ossowska wiedziała już, że wieczorem widziano Lesia powracającego z wycieczki bardzo bladego i pomieszanego, i że w dobry kwadrans potem tąż samą drogą wracali Nera i Rumun, on niezmiernie wesół, a ona blada i posępna.
Złożywszy to z wczorajszą herbatą w domu, z dzisiejszem zamknięciem na górce, marszałkowa przychodziła do nieomylnego wniosku, iż coś zaszło, jakaś scena zazdrości.
Z tem powróciła z południa do hrabiny.
— Moja droga, jeżeli się nie mylę, — rzekła jej na ucho — voilà le commençement de la fin. Lesio musiał ich gdzieś na przejażdżce pochwycić, jest zraniony. Idzie o to, aby nie dał sobie oczów zamydlić.
Hrabina teraz, gdy się takie rozwiązanie pożądane dla niej zbliżać zdawało, drżała o syna.
— Biedny Lesio, cierpieć będzie okrutnie! — wzdychała.
— Ale to przejdzie, — mówiła marszałkowa.
Przy obiedzie niespodziane wystąpienie Lesława zdumiło matkę.




Willa w Hyéres, najęta na cały sezon, stała pusta i liczyła się zawsze jako należąca do hrabiny.
— Jeżeliby się mamie w Nizzy znudziło — odezwał się Lesław — bo tu może dla niej nadto jest wrzawy i ludzi, gdyby mama wolała Hyéres — jabym gotów jej towarzyszyć, bo czuję się także znużonym.
Hrabina przyjęła wniosek z nieśmiałością.
— Ty się tam zanudzisz! — odparła.
— Nie, bo ja, gdy zechcę, mogę czynić wycieczki do Nizzy — rzekł syn — niech mama wcale na mnie nie zważa. Ja się do niej zastosuję.
Wieczorem wezwano marszałkową na radę.
— Oczywiście, coś jest — rzekła żywo — trzeba korzystać i kuć żelazo póki gorące. Jedźcie do Hyéres.
Wahała się hrabina.
Lesław dnia tego wieczorem nie wybrał się do Nery, która była zagniewana i niespokojna.
Nie poszedł aż trzeciego dnia, w czasie drugiego śniadania, ułożywszy sobie twarz spokojną, o ile możności wypogodzoną i wesołą. Ale tych dni parę wypiętnowało się cierpieniem, przezwyciężonem na obliczu chorego. Nera przyjęła go z powagą, bardzo seryo, dając mu czuć, że była obrażoną, czego on wcale się nie zdawał rozumieć.
Sądziła, że wyzwie ją na jakieś tłómaczenie, na cztery oczy. Spodziewała się tego, czekała. Tymczasem Lesław przemęczywszy się przez ciąg cały śniadania — udając wesołego, obojętnego, nim wszyscy wstali od stołu, wziął za kapelusz, z uprzedzającą grzecznością i galanteryą pożegnał Nerę, ścisnął rękę Filipesca, skłonił się zdala Rumunowi — i zniknął.
— Coś mu jest, i coś zaszło pomiędzy niemi — mówił sobie w duchu książę — ale potrzeba temu dać przebieg naturalny, nie mieszając się.
Najmocniej ten zwrot nowy dał się czuć — Rumunowi. Nera obchodziła się z nim szorstko, chociaż on nie poczuwał się do żadnej winy.
Pocieszał się tem tylko, że książę zawsze był jednakim i podżartowywał sobie, jak dawniej.
Kilka dni tak Lesław przychodził, nie zbliżając się zbytnio do Nery i nie starając sam na sam z nią pozostać. Przechadzali się, jak dawniej, po salonie, mówiąc o rzeczach obojętnych. Lesław nie skarżył się, starał nawet być niby wesołym. Nera nie śmiała go badać — i byli z sobą niby jak zawsze, jak dawniej, ale pomiędzy niemi — jakby mur z lodu, dzielił ich od siebie.
Żywsza, trochę już oczekiwaniem jakiegoś wybuchu, który nie przychodził, znudzona Nera, ostrożnie usiłowała wywołać tłómaczenie, wyjaśnienie, coś stanowczego. Lesław miał się na baczności, miał postanowienie najmocniejsze nie dopuścić żadnych wyjaśnień. Rzecz była dla niego już dostatecznie jasną.
Jednego tylko dnia, z twarzą pogodną, oświadczył Nerze, jak mu było przykro, że ulegając matce, która potrzebowała więcej ciszy i spokoju, przeniesie się z nią do Hyéres.
— Ale, jak dawniej — dodał z uśmiechem wymuszonym — będę się starał odwiedzać Nizzę.
Tegoż wieczora, gdy na werendzie cygara palili z księciem, uwiadomił go o tem.
Filipesco spojrzał mu w oczy bystro.
— Jesteśmy sami — odezwał się — znasz mnie, mów ze mną otwarcie. Między tobą a Nerą coś zaszło. Możesz kogo chcesz obałamucić, ale nie mnie.
Wyciągnął rękę ku niemu.
— Proszę cię, bądź co bądź, daj mi ten dowód przyjaźni, potrzebuję wiedzieć i przyczynę nieporozumienia i co zamyślasz na przyszłość.
Lesław wahał się jeszcze, ale stary miał taki sposób nalegania zarazem rubaszny i serdeczny, że mu się oprzeć było trudno.
— Słuchaj więc, książę, — odezwał się smutnie. — Oddawna mnie raziło zbytnie pobłażanie Nery dla Andréa, coraz większa jego poufałość z nią, nakoniec i wycieczki ich długie. Kilka tygodni temu pojechałem w tę samą stronę, co oni. Nera siedziała... Andrea klęczał przed nią, bawiła się czarnemi puklami jego włosów. Może to być niewinną zabawką, ale na mnie uczyniło wrażenie odstręczające. Nie mówiłem jej o tem, nikomu, nie mam prawa czynić wymówek, sercu nakazać nie można. Macie mi to za złe?
Filipesco spuścił głowę.
— Na waszem miejscu takbym postąpił, jak wy, kochany przyjacielu.
Westchnął, ściskając silnie jego rękę.
— Któż wie? krew matki czy moja odezwała się w niej. Boli mnie to, ale wolę, ażeby jej ofiarą padł ten twardy do zgryzienia Andrea, niż wy. Pozostawmy tej sprawie serca czy temperamentu przebieg jej naturalny, a wy, kochany hrabio — nie bierzcie tego tragicznie.
— O ile zdołam, widzicie — uśmiechnął się Lesław — staram się moje nieszczęście znosić mężnie... Proszę was, książę, o jedno, nie czyńcie wymówek, nie przyznawajcie się do tego, żem się wam zwierzył.
— Bądź spokojnym, nie będę wiedział o niczem, tylko — dodał z uśmiechem bolesnym — nie radbym, aby się te wycieczki powtarzały — potrzeba Andrea zburczeć.
Marszałkowa pierwsza w Nizzy poczęła o tem mówić, że hrabina, która potrzebowała ciszy i samości, wyniosła się do Hyéres. Ci, dla których Nizza była za mało ożywioną — dziwili się temu, inni ją usprawiedliwiali. Jednego dnia dwór przeniósł się do Hyéres, a w kilka dni potem znikli mieszkańcy willi Leliwy, która pozostała pustą.
Lesław przyszedł na pożegnanie, wybrawszy znowu taką godzinę, aby sam na sam nie został z Nerą. — Smutna, zmieszana, upokorzona niemal tą jego wyrozumiałością, pożegnała go wejrzeniem, które prawie o przebaczenie prosiło...




Zbliżała się wiosna, z nią spodziewała się matka polepszenia stanu zdrowia syna, który, przybywszy do Hyéres, choć, jak mógł, starał się okazywać ożywionym, wesołym i zdrowym, tracił siły, kaszlał coraz częściej i, z porad lekarza, wieczorami już nie wychodził z domu, oszczędzać się musiał.
Dia wszystkich, oprócz niej i Lesława samego — stan jego nie pozostawiał najmniejszej wątpliwości, iż żyć długo nie może. Lekarz, nalegającej pannie Salomei wyznał, że może dociągnąć w najszczęśliwszym razie do jesieni. Ani Madera, ani Kair, ani Elba nie mogły już przywrócić mu płuc, które silnie były nadwerężone.
Oblawszy łzami tę wiadomość, a czując się obowiązaną matce nie odbierać nadziei, panna Salomea poczęła, biedna, grać komedyę, która jest jedną z najstraszniejszych i najtrudniejszych. Musiała i Lesławowi i jej kłamać.
Z Lesławem, który, jak wielu chorych, miał nadzieję wyzdrowienia, przychodziło to łatwiej, ale hrabina patrzyła, widziała postępy choroby i — trwożyła się coraz mocniej.
Lesław z nadejściem wiosny, razem z matką, dobrowolnie, wybierał się do kraju, do ojca.
Tymczasem, kiedy niekiedy odwiedzał jeszcze Nizzę, za każdym razem przychodził do księcia, widywał się z Nerą. Spędzał godzinę jaką w jej towarzystwie, zmuszając się do wesołości — i powracał potem, marząc, do matki.
Filipesco spełnił, co przyrzekł mu — nie mówił nic z córką. Ona sama musiała się przed nim wytłómaczyć, i raz, gdy po śniadaniu zostali sami, zbliżyła się do ojca.
— Ten biedny Lesław ma się coraz gorzej — odezwała się. — Ojciec oddawna uważać musiał, jak bardzo zmienił się dla mnie.
— Widzę to w istocie — rzekł Filipesco — ale sądziłem, że się pogodzicie, tymczasem... O cóż to poszło? — dodał.
— Zdaje mi się, że mu przejażdżki moje z Andreą się nie podobały — odezwała się Nera — tak, jak wogóle Andrea mu był przykry. Stał się zazdrosnym, biedny. Ja przecież uniewinniać się i tłómaczyć nie mogłam, a on mnie nawet nie wyzwał do tego. Ostygł, odsunął się, prawie zerwał.
— Tak, zerwał, to rzecz widoczna — potwierdził Filipesco — żal mi go i ciebie żal, miałem słabość do tego człowieka, któremuś mogła dać chwilę szczęścia i choć marzenie o niem.
— Dziś już to zapóźne żale — rzekła Nera.
— Poczciwy Andrea ci go nie zastąpi — dołożył Filipesco — dobry chłopiec, ale w głowie pusto i nigdy się już rubaszności nie pozbędzie. Nie jest to mąż dla ciebie. Rychlejbyś jeszcze się nim znużyła, niż Lesławem. Myślę go nazad do Bukaresztu wyprawić.
Nera odeszła, nic nie mówiąc.
Tegoż dnia książę kuzynkowi zapowiedział, że ma jechać napowrót do Rumunii.
— Poco? — zapytał Andrea.
— Bo mi się zdaje, że tam właściwsze jest miejsce dla ciebie — mówił stary. — Nie masz tu co robić.
Młokos szarpnął wąsa i ruszył ramionami. Poszedł do Nery. Wieczorem córka oświadczyła ojcu, że postanowiła wyjść za kuzynka.
Ojciec w oczy jej popatrzył.
— Nie mogę ci tego zabronić — odezwał się — ale, przyznam się, żem lepsze miał wyobrażenie o tobie. Bawić się tym poczciwcem, rozumiem, ale wziąć go na seryo i wybrać sobie na męża.
Popatrzył na nią badająco, zarumieniła się, zadumała.
— Ja sądzę — rzekła — że potrafię z niego uczynić, co zechcę. Ma zdolności, był zaniedbany tylko.
Z cierpliwością wysłuchał całej tej teoryi Filipesco, nie sprzeciwiał się i — nazajutrz rano pojechał na cały dzień do Monaco.
Bawił tam dni kilka, wrócił zgrany, w humorze szyderskim, w stroju znowu po dawnemu zaniedbanym.
Andreę, który przyszedł go powitać, przyjął zimno i szorstko — przed Nerą pochwalił się z tem, że kilka tysięcy franków, jakie miał z sobą, zostawił p. Blanc.
— Dawna namiętność mi wróciła — rzekł otwarcie — życie mnie znowu nudzi, a ludzie wydają się tak nieciekawymi, że im się przypatrywać niewarto. Nie wiem co z sobą zrobić. Dopóki miałem dobre towarzystwo Lesława, jakoś mi na świecie znośniej było, a teraz...
Spojrzał na Andreę i parsknął.
— Ten biedny Lesław, — dodał po chwili, — ma się podobno bardzo źle, — bardzo źle. Dowiadywałem się umyślnie. Prawie już nie wychodzi, taki jest osłabiony, i oddycha ciężko. Matka we łzach przy nim, biedaczka. Posłano podobno po ojca, bo on, chociaż miał powrócić do kraju, nie może. Zapóźno. Będzie więc spoczywał w ogrodzie Hesperyd — na cmentarzyku w Hyéres.
— Czyż w istocie tak jest źle? — szepnęła Nera.
— Tak mówią powszechnie, marszałkowa, która często odwiedza ich, we łzach cała, stan jego zrozpaczony mi opisywała. Ja nie mam odwagi go odwiedzić, tak głupie jeszcze serce w starych piersiach bije, a potem, przyniósłbym mu z sobą drażniące wspomnienia, — gdy on potrzebuje zapomnienia i spokoju.
Andrea, który stał zdala, posłyszawszy o czem mówiono, pocichu się wysunął z pokoju.
Nera chodziła ponura i smutna. Mówiła sobie, że kocha Andreę, że będzie z nim szczęśliwą, ale były dni, gdy cała jego nicość występowała tak widocznie, iż się trwożyła o przyszłość. Ale naówczas upór miłości własnej cofać się nie dawał.
Filipesco zachowywał się zupełnie neutralnie, ani nagląc, aby wyjeżdżał, ani nawet wciągając go do rozmowy. Dotąd utrzymywał Andreę na swoim koszcie, teraz pensya i zasiłki ustały.
— Jeżeli chcesz na drogę do Bukaresztu, to ci dam ile potrzeba, ale na dłuższy pobyt, ani grosza, nie masz tu co robić.
Nera, która podsłuchała, opatrzyła go obficie, — chciała i postanowiła postawić na swojem. Rumun przyjmował, dziękował i był posłusznym. Kazała mu się pójść przedstawić Simonowi, spełnił i w tem jej wolę.
Stary go przyjął dobrze, mówił mało, jakby już wiedział naprzód o nim i bliżej go poznawać nie potrzebował. Dał mu mały podarek pieniężny, poklepał po ramieniu — i na tem się skończyło.
Nazajutrz Nera udała się do dziada, który przez pułkownikową był o wszystkiem zawiadamiany. Zaledwie mówić zaczęła, — przerwał jej z uśmiechem:
— Ja o wszystkiem wiem. Miałaś wychodzić za tego suchotnika Polaka, mnie się to nie podobało, ale widzę, że masz rozum. Narzeczony twój, młody, przystojny mężczyzna, zdrów, czegóż chcieć. Byle nie był marnotrawnym. Pieniędzy mu dawać nie potrzeba wiele, on do nich nie przywykł. No, a ojciec, co on na to?
Nera szepnęła, że był przeciwnym.
— Co za dziw, — roześmiał się Simon pogardliwie, — on ma w głowie przewrócone, nie wie sam, czego chce!!
Zcicha rozeszła się wieść po Nizzy, że piękna Nera — o dziwo!! wybrała sobie chłopaka, który, oprócz powierzchowności, nic nie miał za sobą.
Księciu nie śmiano winszować, — on o tem wcale wiedzieć nie chciał.
W Hyéres dni smutno upływały, chociaż Lesław wcale się nie miał za tak chorego, jakim był w istocie. Wybierał się do kraju, nie pozwalał zamykać, ubierał starannie i zdobywał na wesołość, — była to już walka ostatków życia ze zniszczeniem.
Na przemiany dni się mieniały, w których chory zdawał się silniejszym, tak, że obudzały się nadzieje, ale po nich następowało osłabienie, prostracya, zobojętnienie, senność i znużenie.
Siła woli jeszcze w nim czasem zwyciężała zwątlony organizm; przedsiębrał przechadzki pieszo, chociaż te za obręb ogródka nie sięgały, wyjeżdżał powozem, cieszył się podróżą do Poddębic, w którą się wybierał. Matka wstrzymywała go za pomocą doktora uwagami, że wiosna na Podolu daleko później przychodziła.
W ogólności stan umysłu jego był pogodny, a niekiedy do wesołości nawet nader smutnej przechodzący. Panna Salomea m usiała się nastrajać do tego humoru, choć łzy miała na oczach.
Wiosna zaczynała już tu być czasem gorącą, dni były pogodne, i jednego rana Lesław wstał z uporczywem żądaniem, aby mógł pojechać do Nizzy.
— Wyjedziemy, spodziewam się, do Poddębic, chciałbym przedtem koniecznie pożegnać księcia, marszałkową i innych znajomych. Nie jestem ani tak chory, ani tak osłabiony, ażebym nie mógł tego obowiązku grzeczności dopełnić.
Matka usiłowała, nie sprzeciwiając mu się, odłożyć przynajmniej te odwiedziny, których skutków, znużenia i wzruszenia się obawiała, ale Lesław tym razem mocno obstawał przy swojem, upierał się jak dziecko i, koniec końców, ze starym kamerdynerem, rannym pociągiem udał się do Nizzy.
Tu, spocząwszy nieco w swej willi, ustrojony, wyświeżony, około południa zaprządz kazał do karetki, chociaż chciał jechać amerykanem i stary kamerdyner ledwie go wiatrem i pyłem odwiódł od tej myśli.
Rozpoczęto wizyty.
Po drodze była marszałkowa, na której to uśmiechnięte widmo życia uczyniło wrażenie bolesne. Zaraz w progu kaszel nie dał mu się nawet przywitać.
— Kochany hrabio, zły dzień wybrałeś, — odezwała się Ossowska, — wiatr dziś nieznośny.
Lesław śmiechem chciał zbyć troskliwość marszałkowej, dowodząc, że się już oswoił z tutejszym klimatem, i że mu nie szkodził, — ale kaszlu długo uspokoić nie mógł. Z pół godziny tu przesiedziawszy, hrabia wyruszył dalej.
Nerę zastał samą, z pułkownikową, — bo książę rzadziej teraz przesiadywał u córki, a Andrea, znalazłszy towarzystwo rówieśników, z którem się zabawiał wesoło do białego dnia, — spał jeszcze.
Wszedł, nadrabiając fantazyą, usiłując żwawym i silnym się przedstawić po długiej niebytności. Nera witała go milcząca i pomieszana, on uśmiechnięty i niby wesół.
— Chciałem panią i księcia pożegnać, — odezwał się, — bo się spodziewam temi dniami w długą podróż wyruszyć do kraju, a że wieści nas doszły... powinszować razem i złożyć moje życzenia.
Rumieniec okrył bladą twarz Nery.
— Ale gdzież jest książę i Andrea? — zapytał, — radbym ich widzieć, bo jeszcze dziś muszę powrócić do matki, która będzie niespokojną. Byłem trochę osłabiony, ale teraz znacznie się lepiej czuję. Nizza i Hyères zaczynają wypędzać gości skwarem, który się już czuć daje. Dokąd-że państwo tego roku? — zapytał.
— My? — zmieszana ciągle odparła Nera. — Zapewne później do Włoch się udamy. O projektach ojca nie wiem jeszcze. Przez czas jakiś mniej bywał w Monaco, teraz znowu częstsze robi wycieczki.
— Nie dziw, gdyż dowiaduję się, że towarzystwo z Nizzy znacznie się zmniejszyło, rozjeżdżają się zimowi goście.
Rozmowa, trzymana w tak zupełnie obojętnym tonie, — była w sprzeczności z tem, co oczy ich i wejrzenia mówiły. Lesław tęskno spoglądał na tę uronioną nadzieję, ona, po Andrei znajdowała go wielce dystyngowanym, ale żal miała do niego, że tak łatwo i bez walki jej się wyrzekał. Uśmiechała się, choć z pod uśmiechu tego dobywała się uraza i tłumiony gniew. Ona mogła go nie kochać i porzucić, — ale on, — on, jej zdaniem, nie miał do tego prawa.
Wśród zamiany frazesów obojętnych, nowinek, których Lesław słuchał, nie rozumiejąc, — nadszedł hałaśliwie, ze śpiewką na ustach, rozbudzony wreszcie Andrea i dopiero w progu, spostrzegłszy gościa, zamilkł trochę i spoważniał.
Hrabia, umyślnie, z żywością wielką wstał na powitanie go i rozpoczął z nim rozmowę o Nizzy i t. p. Nie mógł niczem większej i dolegliwszej przykrości uczynić Nerze, gdyż w rozmowie biedny chłopak co chwila strzelał bąki, raził trywialnemi i oklepanemi konceptami, słowem, okazywał najgorszy ton w świecie. Narzeczona się za niego ciągle rumienić musiała, poprawiać go, lub zmuszać do milczenia, co Rumuna wcale nie kłopotało.
— Mnie już Nizza znudziła, — rzekł w końcu, — niecierpliwie oczekuję chwili wyjazdu. Coraz puściej, coraz smutniej, i po hotelach stół coraz gorszy, usługa coraz bardziej zaniedbana.
Nie mając o czem mówić, Adrea począł o wczorajszym wieczorze, z przyjaciółmi i ich przyjaciółkami spędzonym, opowiadać, omijając niezręcznie przyjaciółki, ciągle się zdradzając i śmiejąc w głos sam z siebie. Na twarz Nery występowały rumieńce, ale do milczenia trudno było skłonić Rumuna. Jakaś resztka wczorajszego upojenia grała w nim jeszcze. Nigdy Nera nim tak upokorzoną nie była...
Dla Lesława było to ostatnim tryumfem, odniesionym nad nieprzyjacielem, z wielką i wyszukaną bowiem delikatnością i miłosierdziem, — ciągle potykającego się chłopaka naprowadzał na drogę i starał się mniej go uczynić śmiesznym. Nera wolałaby była może spór między nimi, niż to protekcyonalne miłosierdzie nad upośledzonym wybranym swojego serca.
Nadszedł naostatek Filipesco, którego tu sprowadził widok znajomego ekwipażu Lesława przed gankiem.
— Cóż to za miła dla nas niespodzianka, — począł, witając go serdecznie, — i jak sobie winszuję, żem się nie mógł raniej wybrać do Monaco. Wiesz, — dodał, — znowu wpadłem w niewolę rouge et noire, rulecie dałem za wygranę, nadto mnie już wiele kosztowała, a raz tylko parę tysięcy franków udało mi się wyrwać z jej paszczy. A wy? co porabiacie?
— My, wybieramy się na Podole i dlatego przybyłem pożegnać księcia, — rzekł Lesław. — W Hyéres puściej jeszcze, niż zwykle, choć ono nigdy ludnem nie jest, a nadewszystko gorąco nam dokucza.
— Nie jedziecie więc do morza? — zapytał książę. — Ja sam nie wiem, co pocznę.
Tu wskazał na Nerę i Andreę.
— Ci państwo zamierzają w same upały piec się we Włoszech, — dodał szydersko. — Przestrzegam Andreę, że dostanie un coup de soleil, on dowodzi, że mu słońce nie zaszkodzi. Ma może słuszność.
Nera rumieniła się, zniecierpliwiona.
Filipesco nielitościwie potem począł szydzić z młodego Rumuna, tak, że on nareszcie poznawszy się na tem, wyniósł się cichaczem.
Lesław wstał, aby pożegnać Nerę, podali sobie ręce zimne. Ona ostatniem wejrzeniem czyniąc mu wyrzut, on posyłając jej podziękowanie.
— Mam nadzieję w roku przyszłym — dodał głosem cichym — znaleźć państwa znowu na tem wybrzeżu, bo się do niego ludzie mimowoli przywiązują.
Filipesco nie chciał go tu pożegnać.
— Weź mnie z sobą, chcę cię odprowadzić, — rzekł do Lesława, — do Monaco zawsze dosyć czasu zostanie.
Hrabia powrócił z nim do willi swojej, gdyż nadto się czuł zmęczonym, aby resztę odwiedzin odbyć dnia tego, chciał powrócić do matki, a później jeszcze raz przybyć do Nizzy.
Książę bawił go i rozweselał milczącego, przeprowadził do kolei, posadził w wagonie, ścisnął raz jeszcze rękę wilgotną i chłodną, westchnął i powrócił do domu, nie zachodząc już do córki.




Rok potem upłynął. Filipesco zniknął z tego horyzontu zupełnie, mówiono, iż po długich peregrynacyach do Bukaresztu powrócił.
Nera z mężem spędzała zimę w Nizzy, ale to młode małżeństwo już po podróży poślubnej, która trwała dosyć długo, żyło z sobą, wedle europejskiego obyczaju, każde swoim dworem. Rok aż nadto starczył młodej pani dla przekonania się, iż z mężem żyć będzie musiała, dając mu swobodę, ażeby własną odzyskać. Andrea miał swoje konie, swój budżet i dla oka tylko czasem towarzyszył żonie, która się bez niego obchodziła, okazując mu więcej, niż zobojętnienie. Jemu z tem było zupełnie dobrze. Oprócz oznaczonej pensyi, wyłudzał od żony pod różnemi pozorami dodatki, a Simonowi też naprzykrzał się w ostateczności i od niego też potroszę grosza dostawał. Nera cała się oddała sztuce, grała wiele, czytała, nie zaniedbywała konnej jazdy, ale zamiast męża, brała z sobą tylko grooma.
Zimy tej O’Wall był prawie codziennym gościem u niej, a oprócz niego, artystów wielu popisywało się w jej salonie i zjadało wykwintne obiady.
Ile razy kilku ich zaproszonych było do stołu, Andrea odbierał od żony wskazówkę, aby na obiad nie przychodził, co mu było na rękę, bo się wśród więcej wykształconego towarzystwa na śmiech narażał.
Pułkownikowa zaraz po weselu powróciła do Paryża, narzekając na Simona, iż zawiódł jej nadzieje i z przekąsem mówiąc o Nerze i jej mężu. Andrea czasem po trzy i cztery dni nie widywał żony i nie dowiadywał się nawet o nią, chyba, gdy mu było pilno potrzeba pieniędzy, a Simon go odprawił znaczącem potrząsaniem głową i powtarzaniem niezrozumiałego dlań frazesu: N’y a pas gras!!
Zgrał się był fatalnie właśnie jednego wieczora — na słowo, i potrzebował ten dług honorowy zapłacić pilno, gdy, dobijając się do drzwi żony, dowiedział się, że wyjechała.
Śledztwo uporczywe zaledwie zdołało doprowadzić do odkrycia, że Nera pojechała do Hyéres!!
Dług był tak kompromitujący, Simon tak nieubłagany, że Andrea gniewny drugim pociągiem pogonił za żoną.
Ale, przybywszy tu, napróżno obiegł wszystkie hotele, sklepy, przechadzki, nie znalazł jej nigdzie i użyty komisyoner naprowadził go w ostatku na odwiedzenie cmentarza.
W ciasnym tym kątku, w którym już dla nowych gości braknie miejsca, Andrea z wielkiem podziwieniem znalazł w istocie Nerę, stojącą obok wspaniałego świeżo wzniesionego grobowca.
Pod osłoną marmurowej kapliczki, we wgłębieniu na sarkofagu leżała płaszczem otulona postać uśpionego młodego mężczyzny. Świeżo zawieszony wieniec nieśmiertelników zdobił niższą kondygnacyę, na której złotemi literami, pod herbem, stało imię: Leliwa.
Nera, z rękami spuszczonemi, zadumana, oparta o drogi monument, z oczyma wlepionemi w posąg biały, — stała jak skamieniała i łzy z oczu jej płynęły.
Nie umiejąc uszanować boleści tej, Andrea brutalnie szarpnął ją za suknię.
— Nareszcie, znalazłem cię! ale któżby się mógł domyślić tej żałobnej podróży! — zawołał niecierpliwie, rękę jej podając. — Mam bardzo pilny interes.
Nie mówiąc słowa Nera, która się w początku opierać chciała, uległa naleganiu i wyszła z nim w uliczkę, która, jak zwykle, była pustą. Dwa psy i dwoje dzieci z cmentarza bawiły się pod murem.
— Że też tu nawet nie mam od ciebie spokoju! — dumnie odezwała się Nera.
Force majeure! — roześmiał się brutalnie Andrea. — Przegrałem wczoraj na słowo honoru dziesięć tysięcy, jeżeli ich nie zapłacę dziś, nie pozostaje mi nic, tylko w łeb sobie wypalić.
Nera spojrzała na niego pogardliwie.
— Daleko prościej było, — odparła, — odrazu to zrobić, a nie gonić aż tu za mną.
Andrea wąsa kręcił.
— Dla tych mizernych dziesięciu tysięcy! — zamruczał.
Kobieta poczęła wolnym krokiem iść ku miastu, nic nie odpowiadając, i dobry kawałek drogi ku kościołowi w rynku uszli tak milczący.
— Więc cóż? — zapytał w końcu Andrea.
— Dług zapłacę, — ale mi podpiszesz prośbę o rozwód.
Rumun skłonił głowę, uśmiechając się.
— Byle warunki były znośne, — rzekł, — i ja też tego małżeństwa mam już dosyć.
W kilka dni potem Rumun stał już sam w hotelu, a Nera pojechała do Paryża. O dalszych ich losach nie wiemy; czytelnik łatwo sobie tę pieśń, bardzo powszednią i znaną, dośpiewa.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.