Historya Nowego Sącza/Tom II/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Sygański
Tytuł Handel.
Pochodzenie Historya Nowego Sącza
Tom II. Obraz urządzeń cywilnych oraz życia mieszczaństwa w epoce Wazów
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia Wł. Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział  VIII.
Handel.

Dalsze szczegółowe opisy odsłaniają nam dokładny obraz handlu Nowego Sącza, z których okazuje się, iż tenże sięgał od ostatnich krańców Polski z południa, aż do najdalszych na północ i zachód i głęboko na wschód. Kupcy sandeccy, obok drobnej sprzedaży w swych sklepach, trudnili się wywozem wyrobów swojego miasta, a jeszcze bardziej przewozem towarów węgierskich i przywozem zagranicznych, byli więc przeważnie kupcami en gros hurtownikami. Obok tego znaczna liczba kupców sandeckich podejmowała interesa spedycyjne dla kupców zagranicznych, mianowicie węgierskich, oraz krakowskich, warszawskich i t. p., czyli byli spedytorami. Przewóz ten odbywał się częścią Dunajcem, jako spław tratwami, częścią na wozach, który to ostatni sposób transportu tworzył nowy rodzaj zarobku, nową klasę przedsiębiorców, t. j. woźniców miejskich, z których, jak nam akta miejskie podają, najważniejszymi w owych czasach byli: Stanisław Fratrowicz, Joachmi Olejarz, i Bartosz Zięba, młynarz.
Towarem, zajmującym pierwsze miejsce między wszystkimi, którymi odbywał się taki przewóz, zwłaszcza Dunajcem, była miedź ze Spiża; miejscami zaś sprzedaży, dokąd ją wożono, był Lublin, Warszawa, a wreszcie Gdańsk. Miedź przynosiła zysk wcale znaczny, ale też zakupno tejże wymagało znacznego kapitału, a żaden z kupców sandeckich, jak się przekonamy bliżej, nie posiadał wielkiego majątku i nie rozporządzał wielką sumą pieniężną; 1000 złp. gotówki było już rzadkością. Dlatego zmuszeni byli zaciągać większe pożyczki i zwykle operowali tylko pożyczonymi pieniędzmi.
Najdawniej znanym nam kupcem sandeckim, handlującym miedzią, był Jerzy Tymowski. Ten sprowadzał miedź z Lewoczy[1] jako też z Nowejwsi[2], dokąd jeżdżąc często, zamawiał ją osobiście, a dostawiali jej na większą skalę: w Lewoczy niejaki Roll, w Nowejwsi zaś Janusz[3] Salmon; ale także odkupywał ją od kupców sandeckich, jak od Mikołaja Żmijowskiego, a nawet od swego wspólnika w tym handlu, Krzysztofa złotnika z Lublina. Miedź, którą handlował, był trojaka: blachy, płyty czyli dna, i tak zwane xpany[4]. Najtańsze były blachy miedziane, chociaż musiały być jej różne gatunki, albowiem od owego Krzysztofa z Lublina, który je przecież bez wątpienia sprzedawał z jakimś zyskiem, kosztował cetnar 25 złp.; natomiast w Lewoczy, a więc na miejscu, płacił (1615 r.) cetnar po 25 złp. 16 gr. — Płyty w różnych latach także różną musiały mieć cenę, gdyż odwrotnie od złotnika lubelskiego (1611 r.) kupował ich cetnar po 34 złp., w Nowejwsi zaś (1613 r.) po 26 złp. 19 gr. Także i na jarmarkach w Lublinie płacono różnie: w r. 1610 za cetnar na wagę lubelską[5] po 36 złp., w r. zaś 1616 po 40 złp. — Najdroższe były t. z. xpany, gdyż cetnar tychże kosztował w Lewoczy (1615 r.) 28 złp. 26 gr. W latach późniejszych znajdujemy, że cena miedzi podnosi się coraz bardziej. Czy powodem tego były stosunki monetarne, mianowicie że pieniądze polskie ustawicznie traciły na wartości swej za granicą, co podkopywało kredyt kupców polskich, czy też jakie inne okoliczności, z pewnością oznaczyć się nie da. Widzimy tylko, że mieszczanin sandecki, Maciej Pleszykowicz, sprzedaje (1636 r.) w Lublinie cetnar miedzi w płytach lanych po 53 złp. 25 gr., i to ze stratą na cetnarze przeszło 15 złp. 11 gr. A inny mieszczanin z Nowego Sącza, Jan Wiechowicz, kupuje jeszcze w r. 1630 miedź kutą w Pławcu (Palocsa) od Jakóba Teiffera, faktora architekty królewskiego, cetnar wagi węgierskiej po 83 złp. 9 gr., a wraz z innymi wydatkami kupna dochodzący do 89 złp. 18 gr.
Jak wspomniałem powyżej, miedź największa wymagała nakładu, dlatego też Tymowski, spłacając swoje długi a nie odbierając punktualnie tego, co mu drudzy winnymi byli, nie będąc więc zawsze w stanie rozporządzać większymi kapitałami, był zmuszony na ten tak intratny handel pożyczać od obcych osób pieniędzy, jak n. p. od pana podsędka, Adama Rożna (1610 r.), albo od pana Zygmunta Stradomskiego (1611 r.), oraz wchodzić w spółkę z innymi kupcami, jak z owym złotnikiem z Lublina, lub Tomaszem Pytlikowiczem, (którego zawsze nazywa Tomusiem), i Wacławem Grabką z Nowego Sącza. Z owym, kilkakrotnie wspomnianym Krzysztofem złotnikiem, rozpoczął interes na olbrzymią skalę (1609 r.). Zakupili naspół 540 cetn. miedzi, oprócz których Tymowski miał jeszcze 32 swoich własnych, i te sprowadzili na wozach do Nowego Sącza, złożyli u niejakiej pani Świdrowej i stąd osobiście spławili do Gdańska. Niestety nie podana jest cena, po której ową miedź kupowali, ale przyjmując już jak najtaniej, przeciętnie cetnar po 25 złp., wypadałoby na samego Tymowskiego kosztów przeszło 7.500 złp. Atoli po opłaceniu flisaków[6][7], myta w Sandomierzu, które samo wynosiło 57 do 76 złp., i innych kosztów transportu, Tymowski na swą stronę miał czystego zysku zaledwie tylko 219 złp. 25 gr., czyli prawie 3%, a więc kwotę, która nie stała w najmniejszym stosunku do tak ogromnych kosztów nakładu, trudów i najrozmaitszych wydatków. Dlatego też Tymowski, widocznie nauczony doświadczeniem, od tej chwili handlował miedzią w znacznie mniejszych rozmiarach.
Ostatecznym celem transportu miedzi był zawsze Gdańsk, gdzie widocznie sprzedawano ją najkorzystniej; ale nie gardzono także zyskiem, jaki po drodze przynosiła częściowa sprzedaż w Sandomierzu, Kazimierzu, a przedewszystkiem w Lublinie. To też od ostatniego wielkiego transportu, Tymowski swoją miedź spławiał przeważnie tylko na jarmarki lubelskie lub też odsyłał ją tam na wozach (jak 1610 r.), dokąd mu ją odstawiał Bartosz Witaliszowski, biorąc od fury po 7 złp. (czyli 5 talarów celnych), chociaż i to utrudniał mu nieraz brak gotówki, jak n. p. w r. 1613, z którego kłopotu wybawiła go żona, pożyczając mu 186 złp. Tu w Lublinie przwiezioną miedź sprzedawał po rozmaitych cenach, i tak w .r 1610 cetnar po 36 złp., w r. zaś 1616 po 40 złp., które płacili tamtejsi kotlarze a nawet kupcy z Gdańska, co jasno dowodzi, że jarmarki lubelskie na miedź musiały być głośne na całą Polskę. Korzystając ze sposobności, wraz z miedzią spławiał inne towary, jak sierpy, sukno i śliwy suszone, czem zajmował się (1618 r.) niejaki Nożyński, który u niego mieszkał i za jaką parę butów, prócz spławu, po jarmarkach mu pomagał.
Ostatnia spółka z Wacławem Grabką (1620 r.) jest najbardziej charakterystyczną; mianowicie nie mogąc osobiście zajmować się handlem miedzi, pożyczył Grabce 600 złp. na zakupno tejże w Lewoczy, a warunek układu brzmiał: „Ma bydź: moje pieniądze a Grabczyna praca, zyskiem napoły się dzielić[8]“.
Innymi kupczącymi miedzią byli za czasów Zygmunta III. i Władysława IV. dwaj bracia Frączkowicze, Jerzy i Jędrzej, spławiając ją na tratwach do Lublina i Warszawy. Czasami nawet trzeci ich brat Tomasz († 1630 r.), złotnik i rajca sandecki[9], wchodził z nimi w spółkę, mianowicie kiedy chodziło o miedź, na której jako złotnik znał się doskonale. Lecz z jakiemi trudnościami mieli nieraz kupcy sandeccy w tym handlu do walczenia wówczas! Pierwszą taką trudnością był brak większych kapitałów, który także nie dozwalał Jerzemu Frączkowiczowi rozpocząć swego kupiectwa na większe rozmiary. Udawał się więc do wielmożnej Magdaleny Strońskiej z Korzennej, która mieszkała w Nowym Sączu, a posiadając gotówkę pożyczała na lichwę. Od niej w r. 1632 pożyczył 400 złp., już naładował miedź na tratwy i miał odpłynąć do Lublina, kiedy naraz wielmożna Strońska zażądała zwrotu pieniędzy i tratwy zagrabić kazała! Przedstawienia ani prośby nie zdołały jej zmiękczyć, a tu czas i woda dogodna upływały i strata oczywista groziła. Dopiero gdy teść dłużnika, Maciej Pleszykowicz, wypłacił 200 złp. a na drugą połówę dał zapis w księdze ławniczej, pani Strońska uwolniła tratwy[10]. Udał się więc Frączkowicz do Lublina. Lecz niezadługo wymienieni powyżej woźnice miejscy kupieccy, powróciwszy z drogi, przywieźli od niego list do żony, iż pojechał do Gdańska, zamieniwszy swój towar na inny, jak się zdaje, na zboże. Z listem przywieźli od męża 500 złp., 6 beczek śledzi i beczkę ryb lwowskich[11]. Śledzie i ryby lwowskie znalazły prędki odbyt, a za beczkę lwowskich chętnie dała pani bratowa Ewa (żona Jędrzeja) 100 złp., biorąc je na szynk gospodny dla licznie zgromadzonej szlachty, boć właśnie nadciągała chorągiew Imci wielmoznego wojewody ruskiego, Stanisława Lubomirskiego, i wszystkie gospody były przepełnione.
Lecz tenże Jerzy Frączkowicz przedsięwziął jeszcze na większą skalę handel miedzią do Gdańska, przyczem okazał, że kupcy sandeccy umieli także korzystać z wypadków politycznych i ich wpływu na ceny towarów. Władysław IV. zaraz po swojem wstąpeniu na tron musiał się zbroić przeciwko Moskwie, która jeszcze w czasie bezkrólewia zerwała zawieszenie broni i napadem rozpoczęła wojnę. Sejm konwokacyjny warszawski (1632 r.) orzekł niebezpieczeństwo i potrzebę gotowości. Miedź i spiż ogromnie poszły w górę. Jerzy Frączkowicz cem prędzej skoczył do Lewoczy i opowiedział rzecz najmajętniejszym tamecznym mieszczanom, zapraszając ich do spółki. Chętnie na to przystali mieszczanie, a między nimi Habermann i Jan Lang, wójt lewocki. Lang brał towar na swoje imię, a Jerzy Frączkowicz spławiał[12] lub wozem woził i sprzedawał, a pieniądze zwracał na dalsze kupno. Żona jego, osoba bardzo obrotna, wielce mu była pomocną, a głównym wyręczycielem był Samuel Kominkowicz, młodzian zwinny i rzutny, na którego mógł się spuścić we wszystkiem. Interes ten rozpoczęli na wielki rozmiar. Zakupili i odstawili miedzi cetnarów 333, którą nagromadzono w Pławcu na Spiżu, i wraz z 100 cetn. szpisglazu[13] wieziono do Nowego Sacz, a stamtąd do Gdańska.
Z tego transportu do Gdańska mamy nader interesowny spis ceł, różnych opłat i innych wydatków, które dają nam obraz, z jakimi kosztami połączone były wówczas podobne przedsiębiorstwa i podróże kupieckie[14].
Oprócz 520 złp., które wydał Hans, sługa pana Langa, wydatki te wszystkie w drodze ponosił Jerzy Frączkowicz, który miedź tę i wszelki spiż odstawiał osobiście zimą (1634 r.) i nabiedował się w drodze nie mało. Wracając z Gdańska, nakupili sukna, dołożywszy jeszcze 500 złp., które również ze swoich dodał Frączkowicz, nieco pożyczył u Habermanna z Lewoczy 166 złp. — Do uzupełnienia o czynności kupieckiej Jerzego Frączkowicza należy jeszcze dodać, iż między innymi towarami spławiał też stal rakuską, którą sprzedawał za węgierską, chociaż jako podlejsza opłacała się zarówno z żelazem[15]. Ogromne jednak trudy, obok gorączkowej niecierpliwości Jerzego, zachwiały jego siłami. W Lublinie zaniemógł, a odzyskawszy siły cokolwiek, puścił się dalej do Warszawy. Bardzo słaby już zajechał tam i stanął u Jarosza (Hieronima) Nowomiejskiego, konwisarza i mieszczanina warszawskiego, gdzie wkrótce umarł w r. 1635.
Do znaczniejszych kupców miedzią należeli także: brat poprzedniego, Jędrzej Frączkowicz, i teść Jerzego, Maciej Pleszykowicz, cyrulik i rajca sandecki w latach 1628—1637. Ten ostatni miał w r. 1636 miedzi 26 cetn. wartości 1.800 złp. Kupcy z Lublina stargowali ją na słowo, lecz nie zważając na tę umowę, zerwali ją i zamówili miedź u Jędrzeja Frączkowicza, prosząc go o najrychlejsze odstawienie. Ten udał się wiec do Pleszykowicza, aby mu odstąpił połowę swojej po cenach kupieckich, z przyzwoitym zarobkiem. Przystał na to Pleszykowicz, ale nie na wagę sandecką, która była większa. Przy tym targu oglądano tę miedź, ale Frączkowicz, widząc że to płyty nie kute tylko lane, odstąpił kupna i odpisał do Lublina, żeby się wstrzymali z kupnem, gdyż im wkrótce odstawi miedź kutą, a lanej od Pleszykowicza dla nich kupować nie chce. Ale zanim ten list odszedł, już wprzód sam Pleszykowicz podążył do Lublina, wyprzedając swój towar, który w firkantach[16] na 2 wozach po 13 cetn. wiózł Joachim Olejarz, woźnica i przedmieszczanin sandecki, a ugodziwszy się z tamtejszymi kupcami, otrzymał zadatek na 26 cetn. za 1.800 złp., czyli cetnar po 69 złp. 7 gr. Gdy jednakże nadszedł list od Frączkowicza, Lublinianie, przeczytawszy go, zarzucali Pleszykowiczowi oszustwo i odebrali zadatek, a po nadejściu miedzi kutej Frączkowicza, natychmiast ją kupili. Pleszykowicz musiał towar swój złożyć na wadze miejskiej, nie mając kupca, i od Gód[17] aż do Wielkiejnocy przesiedział z tą miedzią w Lublinie, wkońcu musiał ją sprzedaż ze stratą 400 złp., nie chcąc z nią wracać do domu.
Po powrocie do Nowego Sącza, rozgniewany zapozwał Jędrzeja Frączkowicza, iż mu popsuł dobre imię i sławę kupiecką, ganiąc towar jego a zachwalając własny, i żądał zwrotu poniesionej straty. W podaniu swem nazwał postępek Frączkowicza: grubym, łupieżnym i niechrześcijańskim. Frączkowicz z godnością odpowiedział, iż kupca towar chwali a nie ludzie: iż stratę większa poniosą drudzy kupcy, gdyż wziął lekkomyślnie lichy towar na kredyt, a nie zapłaciwszy, wszystkim podkopuje wiarę. Wyrok sądowy zupełnie uwolnił Frączkowicza, bo towaru dobrego nikt zganić nie może... a nawet pokrzywdzenia swojej sławy kupieckiej pozwolił mu dochodzić na panu wójcie, Macieju Pleszykowiczu[18].
Handel Nowego Sącza z Gdańskiem rozciągał się nie tylko na miedź, lecz także i na inne towary, a między nimi takie, którychby się rzeczywiście najmniej spodziewać można, jak n. p. wyroby złotnicze, które Wawrzyniec Kondratowicz, wspomniany powyżej złotnik, spławiał do Gdańska (1643 r.)[19].
Śliwki suszone stanowiły bardzo ważny artykuł, który także przeważnie szedł Dunajcem do Gdańska i Lublina[20]. Te były albo polskie albo węgierskie. Polskich dostarczał Tymowskiemu niejaki Grygier Sieniawka z Lubomierza, który skupywał je od chłopów ze Zręczyc, a kupcy, trudniący się ich hurtową przesyłką do Gdańska, zakupywali je w znacznej ilości, n. p. w r. 1619 na jeden raz za 83 złp. — Węgierskie zaś sprzedawali poddani pana Ferencza[21] Deżeffiego (Dessewffy) z Czerwienicy[22] i z Lipian[23], którzy na nie pobierali zadatki. Zwykłą miarą, na którą je kupowano, był tak zwany gbeł[24], dotąd używany na Węgrzech, ale nie we wszystkich miastach jednakowy; otóż w Nowym Sączu kupowano na gbeł sobinowski lub preszowski, który kosztował 2 złp. 20 gr. Śliwy były także towarem, który kupcy sandeccy zaopatrywali swoje składy w większej ilości, n. p. 8 fas, i stanowiły wraz z sierpami i miedzią główny ładunek pletów czyli tratw, spławianych do Gdańska[25].
Dalszym znanym nam kupcem, zajmującym się także handlem śliwkami suszonemi, był Jan Zięba, rzeźnik, który wspólnie ze złotnikiem Wawrzyńcem Kondratowiczem, spławiał je do Malborga w r. 1644. Tu zaszło jakieś nieporozumienie pieniężne między nimi, gdyż po powrocie do Nowego Sącza wniósł Zięba skargę na Kondratowicza przed sądem. Ze świadków, którzy w tym procesie występują, dowiadujemy się, iż oprócz wymienionych obydwóch powyższych, równocześnie znajdowało się w Malborgu jeszcze trzech innych kupców sandeckich, jako to: Stanisław Jamiński, krawiec, Jan Grybowski, rzeźnik, i Marcin Kowalecki, prawnik — niezawodnie także ze swymi towarami. Że i ten handel śliwkami suszonemi odbywał się na wcale znaczne rozmiary, okazuje się ze zeznań pomienionych świadków, z których jeden zeznaje: że w jego obecności pan Zięba odebrał w Malborgu za śliwy 1.150 złp.; drugi: że także był przytem, jak tenże w Malborgu za śliwy otrzymał w złocie 410 złp.; a trzeci: że przy nim Kondratowicz oddał starszemu synowi Zięby 700 złp. w talarach[26].
Lecz owoce suszone, mianowicie śliwki, były towarem poszukiwanym bardzo i gdzieindziej, dlatego kupcy sandeccy rozwozili je także w inne strony kraju, gdzie znaczny znajdowały pokup, chociaż i tutaj takie rozwożenie połączone było z różnemi nieprzewidzianemi przykrościami. I tak konwisarz sandecki, Zacharyasz Światłowicz, który handlował także winem, nakupiwszy suszonych śliwek i gruszek, wiózł do Nowego Targu te przysmaki góralskie (1638 r.). Towarzyszył mu niejaki Łukasz Oleksik. W Ostrowcu zajechali na noc do chłopa, Jędrzeja Zachełmskiego, a Światłowicz pospieszył do miasta. Oleksik miał złe obuwie, więc udał się do poblizkigo szewca i ugodził się z nim, ale nie na pieniądze, tylko na gruszki i śliwki, których usypał z półkorca w nocy i wydał dziewce szewskiej. Lecz gospodyni spostrzegła to i przez męża uwiadomiła Światłowicza, który potem dochodził tego sądownie[27].
Dalszym bardzo ważnym artykułem handlu, spławianym Dunajcem i Wisłą, było drzewo. Handlowali niem między innymi Marcin Bigos i Marczała, którzy w r. 1632 dostarczali drzewa na budowę zamku królewskiego w Warszawie, odstawiając je wodą, naco otrzymali zadatku 540 złp.[28] od kupca warszawskiego i zawiadowcy nadwornego, Jakóba Dzianottego.
Że handel ten musiał być bardzo intratnym, dowodzi ta okoliczność, że oprócz kupców rzucali się do tego przedsiębiorstwa także i rzeźnicy, jak Jan Sutkowski i Jan Obłąk, którzy w r. 1643 handlowali niem na spółkę, co nawet dało między nimi powód do sporu o pieniądze. Z obrachunku wspólnego pokazało się, że Obłąk winien był 86 złp. a Sutkowski 540, których jednak ten ostatni wypierał się zuchwale. Ostatecznie zapłacił, przymuszony do tego wyrokiem urzędowym[29]. Sutkowski już dawniej dał dowody swojej chciwości, ośmielając się sprzedawać mieszczanom sandeckim drzewo budulcowe po cenie wyższej, niż zwykła, zaco go pozwał (1640 r.) sam podwójci ówczesny, Stanisław Kopeć[30].
Jak powyżsi, tak samo i Sebastyan Żmijowski, który posiadał jatkę rzeźniczą, wolał także nie użytkować ani z niej ani z rzemiosła, natomiast dzierżawił wagę miejską i spławiał (1652 r.) drzewo z Lewoczy na tratwach, a na nich i inne towary Popradem i Dunajcem[31]. Obok powyższych wspomniany już Stanisław Jamiński, kupiec sandecki, prowadził drzewem[32] wielki handel z miastami na całym obszarze Wisły, przyczem spławiał także rozmaite towary. W r. 1644 widzieliśmy go w Malborgu; później znajdujemy, że w r. 1652 po drzewo i tarcice przyjeżdżali do niego do Nowego Sącza kupcy z daleka, mianowicie Więckowski z Torunia[33], który mu dał za 80 sztuk drzewa 50 złp. i piwa za 2 orty na litkup[34]; a w tym samym roku przy nadchodzącej powodzi, w samo morowe powietrze, naładował Jamiński tratwę tarcicami i popłynął do Warszawy[35].
Zygmunt III. na sejmie warszawskim w r. 1598 pozwolił miastu pobierać od tratwy, spławianej Dunajcem, każdą trzynastą tarcicę lub drzewo. Dochód ten, zwany pospolicie „mytem trzynastego drzewa“, wypuszczało miasto w arendę za 266 złp. 20 gr. rocznie, jak świadczą kopie ówczesnych kontraktów, przechowane w archiwum miejskiem. I tak w r. 1650 wydzierżawił go rajca, Wawrzyniec Szydłowski, za 800 złp. na 3 lata; w roku zaś 1653 wójt, Jędrzej Kitlica, za tę samą sumę również na 3 lata. Wogóle za panowania Władysława IV. i w pierwszych latach panowania Jana Kazimierza spław drzewa Dunajcem rozpowszechniony był na wielką skalę. Dopiero zakaz rąbania okolicznych lasów z r. 1653, a następnie wojny szwedzkie podkopały tę dla Nowego Sącza tak ważną gałąź handlu.
Ale między towarami, sprowadzanemi z obcych krajów a spławianymi Dunajcem, najcelniejsze miejsce dla Nowego Sącza zajmowało wino węgierskie. Wprawdzie znajdujemy ślady, że także inne wina zagraniczne, jak grecka małmazya[36] lub portugalska madera, były również przedmiotem kupna i sprzedaży w owych czasach dla kupców sandeckich, jednakowoż co do znaczenia pod względem handlowym z węgierskiemi wcale nie mogą się równać. Natomiast blizkość granicy, łatwość komunikacyi z Węgrami zapomocą Popradu, położenie miasta nad spławnym wówczas Dunajcem, spowodowały, że na polu handlu temi ostatniemi Nowy Sącz zajął pierwszeństwo między wszystkiemi miastami polskiemi na Podgórzu karpackiem, a to zaszczytne stanowisko i sławę utrzymał jeszcze do dni dzisiejszych.
Po wina węgierskie jeździli kupcy sandeccy zwykle sami osobiście, nieraz nawet kilka razy do roku. Wprawdzie w r. 1603 polecił Zygmunt III. staroście grodowemu sandeckiemu, ażeby zaniedbane prawo Stanisława Batorego z r. 1578, zabraniające obywatelom polskim jeźdźić po wino do Węgier, a nakazujące kupować je w wyznaczonych składach koronnych, pod bezwzględną utratą tychże towarów, w całej rozciągłości przywrócił i pilnie czuwał nad jego wykonaniem, gdyż wskutek tego zaniedbania cena win węgierskich podskoczyła znacznie[37] — jednak o zakupowaniu win przez kupców sandeckich w owych składach koronnych nigdzie nie znajdujemy śladu. Powyższe zatem rozporządzenie królewskie widocznie znowu zostało ominięte i nie weszło w wykonanie, a kupcy sandeccy, jak przedtem tak i potem, dalej jeździli po wina do Węgier.
Sprowadzali je zaś stosownie do miejsca zakupna, albo na wozach po drogach wówczas niezbyt wygodnych i bezpiecznych, do których byli potrzebnymi przewodnicy dobrze tychże świadomi, albo wodą na tak zwanych płytwach[38]. Czasami jednak zdarzało się, że kupcy ze Spiża lub z Węgier sami przybywali do Nowego Sącza z winami swemi na sprzedaż — czy to umyślnie, jak n. p. Hodorek z Podolińca (1622 r.), który przywiózł 24 beczek po 58 złp.; czy też przypadkowo, jak w r. 1616 Istwan[39] Kajdasz z Koszyc[40], który, nie mając o czem jechać dalej, musiał wina swoje złożyć w piwnicy pewnej mieszczki i z konieczności sprzedawać je w Nowym Sączu — przyczem Tymowski na usilne jego prośby wszystkie koszta za niego zapłacił, jakimi były: królewska grzywna do grodu, za wolność sprzedaży, za dolewkę, furmanom, śrotarzom i bednarzowi.
Miejsca, skąd je sprowadzano lub na zakupno jeżdżono po nie, które słynęły więc widocznie wówczas z dobrocie win, były: Torysa (Tàrcza), Koszyce, Preszów (Eperjes), Lewocza, Hunsdorf (Hunfalu), Kesmark, Bardyów[41] i jeszcze inne nie wymienione. Ty dostarczali ich w większej lub mniejszej ilości, oraz w różnych gatunkach tamtejsi kupcy, których nazwiska przechowały nam nasze źródła. Obok tych otwierali także dla sandeckich kupców piwnice swoje i magnaci węgierscy, jak n. p. Janusz Deżeffi, pan na Torysie, którzy niezawodnie mieli swoje własne piwnice. Ale prócz firm i domów kupieckich czysto węgierskich, kupowano także i z drugiej ręki od kupców polskich, którzy mieli swoje składy winne po innych miasteczkach, jak od Rokickiego w Muszynie (1620 r.) lub Marcina Kopcia w Grybowie (1624 r.).
Ceny, po których kupowano te wina, były bardzo rozmaite: tak znajdujemy aż dwadzieścia kilka różnych cen, od 26 złp. 3 gr. aż do 150 złp., tudzież od 46 złotych węgier. do 75 zł. węgierskich[42] za jedną beczkę, a od 20 gr. do 3 złp. za jeden garniec. Co się zaś tyczy objętości beczki, to według owego rozporządzenia królewskiego do starosty grodowego z r. 1603, ponieważ Węgrzyni coraz mniejsze beczki z winem przez komorę sandecką przywozili do Polski, pojedyncza beczka miała mieścić w sobie 5 barył — w przeciwnym razie już na granicy miały być zabierane[43]. Z tych tak rozlicznych cen wysnuwa się oczywisty wniosek, że i gatunki win musiały być także bardzo różne. Jakoż czytamy o maślaczu czteroputowym (1646 r.), o winach starych doskonały, ale znowu także o winach podlejszych (1624 r.), które skwaśniały; podobnie znajdujemy, że na 9 beczek wina, kupionych w Hunsdorfie (1616 r.) po jednej i tej samej cenie, okazało się 6 lepszych, 2 gorsze, 1 na dolewkę. Niewątpliwem jest również, że na różnicę ceny, obok dobroci i gatunku wina, wpływała także mniejsza lub większa odległość miejsca, z którego je sprowadzano, i ściśle połączone z tem koszta przywozu — ale także i sposób płacenia.
Rzadko kiedy i tylko przy mniejszych kwotach płacili kupcy gotówką: co najwięcej dawali większy zadatek, a resztę spłacali później, jak n. p. Tymowski, kupując w r. 1615 u Michała Fraja w Kesmarku 10 beczek po 26 złp. 3 gr., dał mu zadatku 30 czerwonych złotych (120 złp.) i wziął mu chłopca do szkoły do Nowego Sącza. Zresztą przy kupowaniu win kredyt wielką odgrywał rolę. Tak kupcy sandeccy, Mateusz Kotczy i Krzysztof Halenowicz, sprowadzali na kredyt wino z Preszowa od Michałą Straussa w takiej ilości, że, jak utrzymywano powszechnie (1630 r.), zostali mu dłużni aż 5.000 złp., chociaż przed sądem oświadczyli, że tylko 900 złp.[44]. Temuż samemu Kotczemu inny kupiec preszowski, Miklusz[45] Komorani, dał na kredyt (1635 r.) wina za 830 złp., z których „upłacił“ tylko 730 złp., a o resztę zapozwał go Węgrzyn[46]. Zwykle spłacano ratami, jak Tymowski Jurowi (Jerzemu) Mnichowi w Lewoczy (1615 r.), któremu należne za wina 400 złp. odsyłał częściowo po kilkadziesiąt złp. i więcej, jużto przez swoją czeladź, jużto przez różnych spławników — lub też ulubionym dla kupców sandeckich środkiem „upłaty“, t. j. towarami. Tak kupując w r. 1609 od Janusza Deżeffiego 30 beczek po 36 złp. 19 gr., odsyłał mu należytość przez jakiegoś „chodaka“ (chłopaka) z Czyrny po sto kilkanaście i sto kilkadziesiąt złp., a za resztę dawał sukna, korzenie i achtel piwa. Tak samo w r. 1614 znowu panu Deżeffiemu za 6 beczek wina, prócz pieniędzy, posłał sukna i 4 beczki śledzi. Podobnie płacił towarem pan Zygmunt Stradomski, podstarości sandecki, kiedy wchodził w spółkę win z Tymowskim, którą uskutecznili w r. 1622, dając do niej gotówką 200 złp. — z otrzymanych bowiem w roku zeszły w spółce sukiennej 34 postawów sukna morawskiego, wziął zaraz 4 postawy czerwonego a 2 zielonego i dał je Węgrzynowi za wino. Tak samo w r. 1625 z zakupionych w powtórnej spółce sukiennej od tego samego kupca 34 postawów sukna, znowu za wina zapłacił Węgrzynowi z Preszowa 15 postawami. — Odwrotnie robili kupcy węgierscy: Baldizar[47] Sekiel w Hunsdorfie za sukna i korzenie płacił winem, którego w r. 1614 przysłał 2 beczki; a gdy znowu w r. 1616 Tymowski kupił od niego 9 beczek, dług tegoż w kwocie 106 złp. 17 gr. został zadatkiem na to wino.
Do okoliczności wpływających na ceny win, już nie po jakich je kupowano na Węgrzech, ale po jakich je kupcy sandeccy odbiorcom swoim sprzedawali, należały przedewszystkiem koszta przywozu do Nowego Sącza. Przywóz ten, jak powiedziałem, odbywał się w sposób dwojaki: lądem i wodą. Dyaryusz Tymowskiego podaje nam dosyć dokładnie obraz jednego i drugiego, szczęśliwym trafem obe razy z jednego i tego samego miejsca, t. j. z Torysy, własności pana Janusza Deżeffiego. Z tego opisu zyskujemy jasne wyobrażenie, iż koszta takiego przywozu w obu wypadkach były wcale znaczne.
Co się tyczy przywozu lądem, już powyżej wspomniałem, że w owych czasach drogi nie były wcale wygodne i bezpieczne, dlatego też wymagały wielkiej przezorności i doświadczenia, aby uniknąć wszelkich grożących niebezpieczeństw. To też Tymowski podnosi tę okoliczność, iż, kiedy w r. 1615 zawarł pierwszą spółkę z panem Jędrzejem Jordanem, ruszyli na Węgry podwodą doświadczonego sołtysa muszyńskiego. Tu w Torysie, kupiwszy od Istwana Peregrina 24 beczek po 111 złp., pobyt ich kosztował („strawili“) 3 złp. Od pana Peregrina otrzymali fury i przewodnika, Węgrzyna „dobrze świadomego dróg“, a same fury kosztowały do Nowego Sącza 96 złp., t. j. po 4 złp. od beczki. Jechali na Koszyce, Drynów (Somos), Preszów, Sobinów[48], Nowąwieś, Petrowianiec (Pètermezö), a wierny i doświadczony zięć Tymowskiego, Stanisław Mączka, jechał przy winie, nie odstępując ani na krok. Wydatki w drodze, oprócz wszelkich opłat i my, wynosiły 17 złp., razem więc 116 złp. czyli prawie 5 złp. na beczce. — Podobnie w roku następnym (1616), kupiwszy w Hunsdorfie (za Kesmarkiem a więc znacznie blizej) u Baldizara Sekiela 9 beczek po 32 złp. 6 gr. i sprowadziwszy je na furach, przywóz od beczki kosztował po 2 złp. 15 gr. — A gdy w r. 1624 w drugiej spółce z Jędrzejem Jordanem kupili wina 41 beczek, ale już nie na Węgrzech, tylko u Marcina Kopcia w Grybowie, który w Kruźlowej miał swoje piwnice i składy, przywóz od beczki kosztował po 1 złp., gdyż tyle porachował sobie pan Jordan, którego poddani ze Strug zwieźli wino do Nowego Sącza. Ale i tu nie obeszło się bez przykrych zajść i wydatków — albowiem ludzie jego, przyjechawszy do Kruźlowej, popuszczali konie na pasze, z czego przyszło do kłótni i krwawej bójki z miejscowymi, aż Tymowski, łagodząc sprawę, za paszę i krwawe guzy zapłacił 1 złp. 15 gr.
Nierównie zwyklejszy był drugi sposób przewozu, t. j. woda. W takim razie odstawiano wino wozami do miejsca, z którego rozpoczynał się spław na Popradzie, i stamtąd spławiano je do Nowego Sącza. Spław ten odbywał się na tak zwanych płytwach (ptach), które zbijano z drzewa „na Górze“, t. j. nad górnym Popradem i tam od razu je kupowano. Cena takiego ptu wynosiła 2 złp. 6 gr., a na nim mieściło się 5—6 beczek, oprócz fliśników; od liczby więc beczek zależała także ilość takich ptów, potrzebnych do spławu. Ale i ten sposób transportu wodą nie był także całkiem bez niebezpieczeństw, i wymagał również doświadczenia i znajomości drogi wodnej. — Z opisu takiego spławu w r. 1610, kiedy Tymowski, zakupiwszy w spółce z zięciem swoim od pana Deżeffiego 24 beczek po 30 złp., spuszczał je do Nowego Sącza, okazują się koszta następujące: Dwom sługom na utrzymanie („strawnego“) na Węgrzech 3 złp., za 5 ptów 11 złp. 3 gr.; fliśnikom od spławu 12 złp.; w Nowym Sączu od zwiezienia „od wody“ (od Dunajca) do miasta 1 złp. 18 gr.; śrotarzom za spuszczenie do piwnicy 1 złp. 18 gr.; bednarzowi przez całe lato 2 złp. 15 gr., razem 31 złp. 24 gr., oprócz wszelkich myt i koniecznych kosztów na dolewkę, tak na Węgrzech (n. p. w Lubotyni [Lyubotin] 5 złp. 6 gr.) jak i w Nowym Sączu.
Do kosztów przywozu należała także opłata na komorze celnej węgierskiej, jak się zdaje w Bardyowie i Lubowli[49], która je ogromnie powiększała, tak zwany „trycatek“ (trzydziestka[50]). Iż nazwa ta, zwykle także zamiast samej komory używana, stąd pochodzi, iż pierwotnie wynosiła trzydziesty gorsz, nie podlega żadnej wątpliwości, ale według zapisków Tymowskiego była w owych czasach znacznie większą, lubo nie zawsze jadnakową; czy na nią wpływały cena i jakość wina, nie wiadomo, prawdopodobnie jednak panowała tu także dowolność. I tak opłata na trycatku od 24 beczek (po 30 złp.) w r. 1610 wynosiła 53 złp. 9 gr. (t. j. po 2 złp. 6 gr. od beczki). Prawie zupełnie w tym samym stosunku w r. 1616 od 6 beczek (po 33 złp. 10 gr.), albowiem 14 złp. 3 gr. wraz z inną jeszcze opłatą, zwaną „fircykarstwo[51]“. Podobnie w r. 1621, wnosząc z ogólnej sumy wydatków od 44 beczek (po 46 zł. węg.), gdyż szczegółowo nie są podane, która wynosiła do Nowego Sącza za trycatek, myta, płytwy, fliśników i t. d. aż 184 złp. 15 gr., trycatek od jednej beczki również musiał wynosić tyle, co poprzednio. — Natomiast w tym samym roku 1621, przy wcześniejszym przywozie 27 beczek (po 44 złp. 12 gr.), trycatek kosztował znacznie mniej, gdyż tylko 33 złp. 10 gr., a więc po 1 złp. 7 gr. od beczki — ale też pan podstarości w Lubowli otrzymał pół beczki tego wina! Jeszcze mniej zapłacono w r. 1623 od 51 beczek, zakupionych po różnych cenach w Bardyowie, albowiem razem 45 złp., a więc od jednej zaledwie 26½ gr.
Te koszta przywozu, znaczne opłaty na komorze celnej węgierskiej, liczne myta krajowe i inne pobory i wydatki, powodowały, że, jeżeli wina miały przynieść zysk większy, musiano je kupować w bardzo znacznej ilości, w którym to wypadku rzeczywiście wina węgierskie ze wszystkich towarów, sprowadzanych z zagranicy, przynosiły zysk największy; ale też takie większe zakupna wymagały znowu bardzo wielkich nakładów, wynoszących nieraz po kilka tysięcy. Dlatego też kupcy sandeccy, z powodów już wyżej wymienionych, byli zmuszeni, podobnie jak przy handlu miedzią, dla łatwiejszego pokrycia tak ogromnych kosztów zawierać spółki. Takie spółki zawierali nie tylko między sobą, jak przykład tego znajdujemy już w r. 1599, że Stanisław Janik, kupiec i rajca sandecki, sprowadzał wino wspólnie z Melchiorem Krosnerem, cyrulikiem; ale także z okoliczną szlachtą, która, widząc w tem znaczne zyski, nie wahała się dla nich na chwilę zapomnieć na wszystkie przesądy i wzbraniające im tego prawa, i podobnie jak przy handlu suknem, przystępowała chętnie do takich kupieckich spółek winnych. Sam Tymowski w przeciągu 15 lat (1610—1624) zawierał takich spółek aż ośm, z których 3 były właśnie z panami szlachtą z okolic Nowego Sącza, reszta zaś z kupcami i mieszczanami.
Ale w takich spółkach dawał się nieraz czuć dotkliwie brak gotówki, dlatego kupcy sandeccy w tym wypadku ciekali się do jedynego środka ratunku, jakim było zaciąganie pożyczki. Tymowski nie przemilcza ani razu, ilekroć znalazł się w podobnem przykrem położeniu; lecz utrzymując przyjazne stosunki z okoliczną szlachtą i sam udzielając jej kredytu, pomagał sobie jej życzliwością i znajdował zawsze u niej pomoc pieniężną. Pożyczki te nie wynosiły wprawdzie nigdy więcej jak 400 złp., ale też zato nie słyszymy wcale o żadnych procentach. Tak kupując w spółce z Jędrzejem Jordanem 24 beczek po 111 złp. w Torysie (1615 r.), pożyczka na nie 400 złp. od pana podstarościego, Sebastyana Gładysza, który później potrosze wybierał pieniędze swoje. Podobnie w r. 1620, kiedy zanosiło się na wojnę z Turkami i cała szlachta ściągała pod swoje chorągwie, Tymowski, zamierzając zakupić wina w większej ilości, pożycza od pana podwojewodzego, Zygmunta Stradomskiego, również 400 złp., na które jednak musiał się zapisać wraz z żoną.
Tylko takie spółki, rozporządzając większymi kapitałami, były w możności płacić od razu gotówką, a więc też kupować taniej: dlatego też w takich spółkach kupowano albo w nierównie większej ilości, n. p. w spółce z Janem Łykawskim 71 beczek (1621 r.), a z Jędrzejem Jordanem 41 beczek (1624 r.), albo nierównie kosztowniejsze i lepsze, jak z tymże panem Jordanem 24 beczek aż po 111 złp. (1615 r.), lub z Tomaszem Pytlikowiczem 12 beczek, ale wina starego doborowego (1619 r.), którego cena musiała też być bardzo wysoka.
Kupcy sandeccy, kupując wina na Węgrzech, sprowadzali je czasami dla drugich osób, jak n. p. Tymowski w r. 1609 dla pana Lisowskiego z Szalowej 4 beczki po 42 złp. od Istwana Kajdasza z Koszyc, a w r. 1613 dla „mnichów“ (Franciszkanów) 1 beczkę za 33 złp. od Istwana dyaka (z miejsca nie podanego), albo Zygmunt Gądek w r. 1633 dla Jana Wojakowskiego, czego niezawodnie nie podejmowali bez pewnego zysku. Lecz nierównie częściej i prawie wyłącznie sprowadzali je dla siebie, w celach czysto handlowych, i to jest głównie przedmiotem naszej tutaj uwagi.
Wina, sprowadzane do Nowego Sącza, rozchodziły się albo na miejscu i po dworach szlacheckich najbliższej okolicy, albo też rozwożono i spławiano je po wszystkich stronach Polski. W samym Nowym Sączu spotrzebowały go najwięcej 3 wówczas znaczne szynki winne, których właścicielami byli: pisarz miejski, Matys Bereza, Cichoniowa i Mirkowa[52], gdzie konsum jednem słowem był ogromny. Zwłaszcza ten pierwszy kupował całemi beczkami, co najlepiej dowodzi, że i odbyt u niego także musiał być odpowiedni. Gdy Tymowski w r. 1618 kupił znowu od Janusza Deżeffiego 16 beczek po 26 złp. 20 gr., Bereza na drobną sprzedaż wziął natychmiast 6 beczek. Podobnie w r. 1620, kiedy szlachta całej Polski ruszyła na Turka i po wszystkich królewszczyznach zjeżdżali się zbrojni pod swoje chorągwie, a Tymowski zakupił w Muszynie od Rokickiego 12 beczek po 57 złp., to Bereza brał beczkę za beczką, a szlachta zbrojna wypijała. Tak samo znowu w r. 1621, kiedy w spółce z Janem Łykawskim zakupił u Zacharyasza Gutsmittla w Kesmarku raz 27 beczek po 44 złp. 12 gr., a drugi raz 44 beczki po 46 zł. węg., Bereza pierwszy przybył i wziął 2 beczki po 60 złp. — Cena wina w pomienionych trzech szynkach, zwłaszcza od r. 1622, kiedy pan Stradomski, jako podwojewodzy, zawezwał Tymowskiego do ustawy cen wina, wynosiła za kwartę 6 gr., u Mirkowej zaś później 7 gr.
Oprócz tych nadzwyczajnych wypadków, w których w pomienionych winiarniach wypijano wina w większej ilości, okoliczna szlachta także w życiu codziennem i wśród okoliczności wcale zwyczajnych należała do najlepszych gości i konsumentów wina. I tak kiedy Tymowski w spółce z Jędrzejem Jordanem (1615 r.) zakupił w Torysie u Istwana Peregrina 24 beczek po 111 złp., na które od pana podstarościego, Sebastyana Gładysza, pożyczył był 400 złp., pan podstarości, tak blizko zetknięty temi winami, raczył osobą swą godną zaszczycić Tymowskiego, i przy pogadance o tem i owem wraz z siądami wypito 3 garnce wina. Pan podstarości opowiadał też przed bracią szlachtą o dobroci wina i przysłał 13. września po półgarnca na okaz. Wielmożny Pieniążek z Kruźlowej i Simbar, brat starosty grodowego Lubomirskiego, uznali dobre jego własności i udali się do Tymowskiego wraz z panem podstarościm i zapewne jeszcze z kim więcej, bo przecie dla trzech nie wyniesionoby 5 garncy tego wina. W najbliższy czwartek po 13. września zażądał pan podstarości 2½, w poniedziałek ½, w następny czwartek dla pana Chrzanowskiego 2½, a w drugi czwartek dla siebie 1 garniec tego wina. Nawet wielmożny pan starosta grodowy przysłał po 1½ garnca! Obaj kupcy, rozumie się, nie mogli się sami nachwalić; Tymowski, jadąc do Ciężkowic na jarmark i w różnych okazyach familijnych, wypił tego wina za 7 złp. 15 gr., a Jędrzej Jordan garncem i półgarncówką jeszcze więcej wybrał, bo za 9 złp. 25 gr., czego kwarta kosztowała 5 gr.
Ale nie tylko w winiarniach i sklepach kupieckich przy pogadankach przyjacielskich szlachta sandecka dostarczała kupcom najlepszego odbytu na wino, brał go bowiem także w znacznej ilości i do użytku domowego, jak tego znajdujemy wzmiankę (1620 r.), że pani Stradomska na swoją kuchnię wzięła beczkę wina za 34 złp.
W r. 1621, kiedy w Nowym Sączu na wino był nadzwyczajny pokup i Tymowski w przeciągu tego jednego roku w spółce z Łykawskim aż kilka razy od Gutsmittlów w Kesmarku sprowadzał po kilkadziesiąt beczek wina, szlachta sandecka była pierwsza, która sprzedaży tegoż dała dobry początek. Sam wielmożny pan starosta wziął 2 beczki po 60 złp.; p. Tabaszowski beczkę za 70 złp.; p. Wiktor 2 po 100 złp.; p. Słowikowski 6 po 80 złp.
Podobnie w r. 1623, kiedy Tymowski w spółce z bratem swoim, Marcinem z Grybowa, zakupił w Bardyowie u Sandora[53] Foltyna 14 beczek po 66 zł. węg., a 25 beczek po 75 zł. węg., zaraz jeszcze w Grybowie ks. pleban Gładysz wziął półgarncówkę na skosztowanie, a pan podstarości Gładysz 5 garncy. W Nowym Sączu pan Stradomski na początek wziął 2 garnce, a Jejmość pani starościna 2 kwarty. Skoro się wino podstało, znaleźli się liczni lubownicy, i tak kwartami i garncami brali i pili panowie: Błędowski, Brzeziński, Gorzkowski, Jordan ze Strug, Kiciński, Krzesz, Maszkowski, Strowski. Sam pan Stradomski w chorobie wypił 1½ garnca, a za zdrowie przed lub po każdej małej podróży, jak do Brzeznej, Grybowa i t. p., po garncu. Beczkami zaś brali: Imci pan Rupniewski, zięć Jana Krzesza, 10 beczek po 114 złp.; pan Sędzimir beczkę za 108 złp.; Tymowskiego pani ciotka 3 beczki po 96 złp. — Mieszczanie też kwartami pili.
To samo powtarza się, kiedy Tymowski w powtórnej spółce z Jędrzejem Jordanem (1624 r.) kupili w Kruźlowej za 3.238 złp. 41 beczek po 79 złp. od Marcina Kopcia. Pan Jordan dał do tej spółki gotówką 1000 złp., a resztę obowiązał się oddać niebawem, sprzedawszy wina własne lub też nowo kupione wspólne. Sprowadziwszy je do Nowego Sącza, dodali po 10 beczek, co mieli w domu, i zebrało się ich 61, z których jedna szła na dolewkę. Jejmość pani Jordanowa sama trudniła się dolewką, a jak trzeba było, to kazała dokupić kilka garncy od kupca, Stanisława Pełki. Panowie rajcy zrobili początek drobnej sprzedaży tego wina, a Tymowski ugościł najprzód pana Stradomskiego, z którym wypił półgarncówkę. Odtąd panowie Stradomski i Tabaszowski bardzo uczęszczali do Tymowskiego, począwszy od 29. czerwca. Towarzyszył im wiernie ks. Jan Ptak, pleban z Siedlec[54], a Tymowski, rad nie rad, musiał też pić z nimi półgarncówką. Na jedno posiedzenie wypili tak 2½ garnca. Przed jarmarkiem św. Małgorzaty zjechawszy się znów Tabaszowski z ks. Ptakiem, przy pomocy pana Depskiego, który dał kwartę, i Jerzego, który jako gospodarz swoją kwartą rozpoczął, wypili ni mniej ni więcej tylko 3½ garnca. Pan Wodzisław Jordan z Tymowskim 3 garnce; tyleż wypili w dzień św. Małgorzaty panowie Strowski i Tabaszowski, panowie zaś Wojakowski i Domaradzki już skromniej, bo wraz z Tymowskim ledwie 2 garnce wzwyż. Pan Gołuchowski po kilkanaście garncy brał w ogromne cynowe flaszki; ks. pleban z Siedlec po kilka; ale najwięcej sam pan Jędrzej Jordan: w lipcu wziął 25½, w sierpniu 16, i tak co miesiąc 20 garncy. Część wypijał w miejscu z panem Stradomskim, Tabaszowskim, Wojakowskim, a nawet kilka razy z panią Kopciową. Z pierwszych części rozpoczętych beczek wypił 81½ garnca. Kozacy waleczni i komornik króla Jegomości, wzywający na pospolite ruszenie przeciwko królowi szwedzkiemu, Gustawowi Adolfowi, także się tam pozbyli pragnienia.
Panie nawet nie gardziły szlachecko-mieszczańskiem wspólnem winem. Jejmość pani starościna Lubomirska, raczyła sama nawiedzić panie: Wierzbięcinę, Wojakowską, Stradomską, Błędowską, Gładyszową i Zawadzką; a pani Jordanowa, jako współwłaścicielka, dla niewieścich gości swoich w izbie swej kazała grzać wino, albo z kupcem Tymowskim w poważnej rozmowie o „kupi“ (towarach) i molach futrzanych wypiła 3 kwarty, a panią Wirzbięcinę, przyjaciółkę starościny, raczyła kwartą, podczas kiedy pan Jordan do panów z półgarncówki wypijał. W ten sposób pan Wojciech, brat Tymowskiego, wyszynkował 11 beczek. — Oprócz wymienionych, brali beczkami: Panowie rajcy 1 za 95 złp.; miecznik koronny 1; Mstowski 2 po 100 złp.; Gołuchowski 5, na które zapisał się w grodzie panu Jordanowi; podstarości sandomierski a Jordanów szwagier 2; Błędowski 1; Guzowski 1 za 106 złp.; do Uszwi 2; Zarzecki 2; Różyc 4; chorąży kozacki wziął 3 beczki. Cena tych win była od 80 do 106 złp.
Sprzedaż jednak wszystkich win sprowadzanych nie ograniczała się tylko na samo miasto i dwory szlacheckie ziemi sandeckiej; rozchodziły się one i w znacznie odleglejsze okolice Polski. Takiem ważnem miejscem zbytu win węgierskich dla Nowego Sącza był przedewszystkiem Kraków, gdzie kupowali je tamtejsi kupcy lub poblizkie klasztory, tudzież okoliczne miasta i Nowy Korczyn. W tem ostatniem mieście kupiec Wołkowicz, z win kupionych od Rokickiego w Muszynie po 57 złp. (1620 r.), wziął 10 beczek, płacąc chętnie po 84 złp. Do Krakowa zaś z owych win, zakupionych w spółce z Łykawskim w Kesmarku (1621 r.), wzięły zakonnice Norbertanki na Zwierzyńcu 2 beczki, płacąc po 60 złp.; Samuel Cyrus 2 po 80 złp.; Lichowski z Olkusza 12 po 90 złp.; a Wołkowicz z Nowego Korczyna 8 po 80 złp.; który w pieniądzach przysłał 13 beczek śledzi po 21 złp., z czego Łykawski wziął 9 beczek. — Roku zaś 1623, z win kupionych w Bardyowie naspół z Marcinem Tymowskim z Grybowa, wzięli w Krakowie: Samuel Cyrus 4 beczki po 108 złp.; Stanisław złotnik 2 po 112 złp.; Wichman 3 po 122 złp. — Podobnie z win, kupionych w spółce z Jędrzejem Jordanem od Marcina Kopcia w Kruźlowej (1624 r.), pan Jordan posłał zaraz do Krakowa prokuratorowi swemu beczkę za 80 złp.; oprócz tego wziął tamże pan Cyrus 2 beczki; księża Cystersi z Mogiły 3; a do Wieliczki 11 beczek w cenie 80 do 106 złp.
Ale na nierównie większy rozmiar prowadzili kupcy sandeccy handel winem z miastami, bardziej odległemi w północnych stronach Polski, gdzie wino było większą rzadkością, a więc gdzie handel temże większe obiecywał zyski, a takiemi były głównie Lublin i Warszawa.
Do Lublina wysłał wina Tymowski wraz z swymi wspólnikami 3 razy. Podróż taka odbywała się Dunajcem i Wisłą, albo na wiosnę z końcem kwietnia, albo pod jesień z początkiem października, na płytwach tylko do Kazimierza[55], stamtąd zaś do Lublina wozami. Lecz i taka podróż wodą, mianowicie na Dunajcu, nie była bez przykrości i niebezpieczeństw, jak tego żywy obraz przedstawia nam opis z r. 1619. Tymowski kupił w Kesmarku od Zacharyasza Gutsmittla 7 beczek wina starego (cena nie podana), do spółki przyłączył się Pytlikowicz, a zebrawszy 12 beczek doborowych, puścili się wodą w ostatnią sobotę kwietnia. O fliśnika wystarał się Pytlikowicz, a towar prowadził Józef, syn Tymowskiego, z wiernym Nogawicą. Na drogę dał Tymowski 12 złp. i ruszyli „na dół“. Tymczasem ojciec pozostał przy swej ukochanej „żonce“, i pełen dobrej myśli niejedną półgarncówkę brał dla siebie do stołu, na jarmarczne pożegnanie lub przywitanie. Nie tak wesoło szło Józefowi na wodzie. Pod Zakliczynem wjechał plet na jaz, jedna beczka wina rozbiła się, a 2 popłynęły wodą. Szczęście, że jazownik dopomógł ruszyć plet, a rybak „ułapił“ płynące beczki tuż pod młynem, dokąd niosło je prosto. Jazownik dostał 8 gr., młynarz 12 gr., a poczciwy rybak prosił o dwa drzewa wartości 4 gr. — Stary Tymowski, zapisując wydatki na ów jaz zakliczyński, nazwał go „złodziejskim jazem“.
Podobne wypadki rozbicia się beczek przy spławie Dunajcem trafiały się jednak częściej. W r. 1633 Matyasz Pleszykowicz spławiał wina Dunajcem na dół. Prowadził mu je młody Stanisław Chuchro, recte Frankowicz z Nowego Sącza. Przed nimi płynęli inni Sandeczanie z tratwami i minęli szczęśliwie wojnickie młyny. Ale Chuchro jakoś się zapatrzył na młyny i bardzo ku lądowi przypuścił. Widzi to inny flisak sandecki, Wawrzyniec Śledź, i woła: „Stasiu! rób wiosłem, bo źle będzie!... nie zapatruj się!...“ Chwycił się Chuchro do robienia wiosłem, lecz już było za późno: prąd go porywa. Śledź zwraca się do Pleszykowicza, który spał na tratwie i woła: „Panie! wstań! Źle u nas!“ Pleszykowicz się porwał, ledwie miał czas zapytać: „co słychać?“ a już tratwy uderzyły o młyny. Za nimi płynął Stanisław Gardoń, przedmieszczanin sandecki, doświadczony w robieniu wiosłem. Z daleka widząc młyn, jął robić wiosłem od siebie, i szczęśliwie mijając, patrzał, jak beczki z winem Pleszykowicza, na których przy uderzeniu o młyn popękały obręcze, czem prędzej pobijano. Szczęście, że obręcze były w pogotowiu, lecz i tak wina dość wypłynęło. — Pleszykowicz pozywał później Chuchra o swoją szkodę, lecz ten oczyścił się przysięgą: „Iż ani z dawnej zawziętości ani świeżego gniewu nie napowiódł go na szkodę[56]
Wypadki przytoczone okazują dowodnie, jak już raz nadmieniłem powyżej, że taki transport wodą wymagał wielkiego doświadczenia i znajomości dróg wodnych. Dlatego też kupcy, spławiający swe towary Dunajcem i Wisłą, nieobeznani z temiż, najmowali sobie biegłych i wytrawnych fliśników, jak tego mamy przykład w r. 1632. Walenty Tymowski, mieszczanin grybowski, kiedy spławiano wiele wina do Warszawy, chcąc także trudnić się tym korzystnym handlem, a nie będąc doświadczonym na wodzie, najął sobie wspomnianego poprzednio Stanisława Gardonia, przedmieszczanina z Nowego Sącza, który podjął się prowadzić 6 ptów do Warszawy z winem[57].
Obok tych niebezpieczeństw i połączonych z niemi strat i wydatków, inne koszta takiego transportu wodą były wcale znaczne, jak nam je przedstawia opis dalszej podróży zięcia Tymowskiego do Lublina w r. 1610. Koszta te były: śrotarzom za wyciąganie z piwnicy 2 złp. 14 gr.; od zwiezienia do Dunajca 1 złp. 14 gr.; fliśnikom od spuszczania ptów 4 złp. 10 gr.; od spławu z Nowego Sącza do Kazimierza od każdego ptu (których liczba jednakże nie jest wyrażona) po 5 złp. 15 gr., nie rachując wszystkich opłat i myt w miastach po drodze leżących. Czasem trzeba było także w którem z tych miast zatrzymać się, n. p. dla pobicia beczek, co także połączone było z wydatkami.
Z Kazimierza droga odbywał się już na wozach, tu więc sprzedawano plety, za które jednak nie dawano więcej jak po 1 złp. Do Lublina trzeba było fury najmować, a tym płacono od liczby beczek, mianowicie od jednej po 1 złp. 13 gr. W samym Lublinie, oprócz opłat i „składnego“, były także koszta rozmaite, jako to: Śrotarzom, co wino do piwnicy nosili z gospody, 4 złp. 27 gr.; bednarzowi 6 gr.; na drzewo do piwnicy i pomocnikowi 1 złp. 7 gr.; utrzymanie pana zięcia w drodze kosztowało 5 złp. — Podobnie w r. 1619 syn Tymowskiego wydał na swoje utrzymanie („strawił“) w Lublinie i w powrocie 4 złp.
Wogóle całe koszta transportu owych 24 beczek wina, kupionych od pana Deżeffiego w r. 1610, wynosiły z Torysy do Lublina wraz z wszystkiemi opłatami i mytami 191 złp., a więc na 1 beczkę 8 złp.
Drugiem ważnem, a może jeszcze ważniejszem miejscem transportu i handlu wina była Warszawa. I tam Tymowski wysyłał wina swoje własne, lub w spółce zakupione, również 3 razy. Podróż odbywała się tak samo, albo Dunajcem i Wisłą aż do samego miejsca przeznaczenia, albo na wozach.
Opisy Tymowskiego tych 3 podróży do Warszawy są nierównie szczuplejsze, dlatego trudno podać tak dokładnego obrazu wydatków, jak poprzednio. W każdym razie wydatki te były i musiały być jeszcze większe, niż do Lublina. Owe kosztowne wina, kupione w Torysie (1615 r.) w spółce z Jędrzejem Jordanem po 111 złp., spławiano wodą zaraz w pierwszych dniach października. Popłynął z niemi sam pan Jordan, Tymowski zaś wysłał syna swojego Józefa, któremu musiał kupić buty, bo przyjechawszy do domu, zastał go bez nich. Na drogę dał mu legumin za 50 złp. i gotowych pieniędzy 20 złp., a więc koszta podróży tam i nazad dla jednego wspólnika wynosiły 70 złp.
Ale nierównie kosztowniejszym był transport na wozach, jaki przedsięwziął Tymowski zaraz w roku następnym (1616) z winami, zakupionemi w Hunsdorfie u Baldizara Sekiela po 32 złp. 6 gr. Co mogło spowodować Tymowskiego do tego rodzaju podróży, mimo tylu znaczniejszych kosztów, niewiadomo; same fury z Nowego Sącza do Warszawy kosztowały od beczki po 9 złp. W Warszawie, oprócz wszelkich opłat, inne wydatki wynosiły: Furmanom, co 2 dni czekali, 1 złp. 12 gr.; drzewo na opał wraz z przywiezieniem i świece 24 gr.; od świetniczki (mała izba jasna) 15 gr.; dla dwóch ludzi (widocznie faktorów), co chodzili z Tymowskim, na 7 kwart wina 1 złp. 26 gr.; na litkup 3 kwarty wina 24 gr.; za sanie, drągi, stryczki 26 gr.; w gospodzie 38 złp.; kucharce 3 gr. Wogóle koszta utrzymania („strawiłem“) do Warszawy, pobytu tamże wraz z opałem i w drodze napowrót, wynosiły 41 złp. „albo i więcej“.
I jakież wyobrażenie zysków daje nam powyższy obraz handlu winami? Zysk na winach był bardzo różny; zależało to od wielu i rozmaitych względów, przedewszystkiem od sposobu płacenia, od kosztów transportu, od miejsca sprzedaży i od okoliczności, wśród których wina sprzedawane były: naturalnie, jeżeli wina musiano płacić gotówką, zysk musiał także być mniejszy, aniżeli jeźli płacono towarami.
Największy zysk przynosiły wina sprzedawane w latach 1620—1623 do Nowego Korczyna, do Krakowa lub okolicznej szlachcie ziemi sandeckiej. I tak: za 10 beczek, które Tymowski zakupił w r. 1620 w Muszynie po 57 złp., (a wliczając koszta przywozu i wszelkich opłat: po 60 złp.), otrzymał od Wołkowicza z Nowego Korczyna 840 złp., a więc 40%; a w r. 1621 jeszcze więcej, bo 60%. Wina zakupione (1621 r.) w pierwszej spółce z Łykawskim od Gutsmittla w Kesmarku po 44 złp. 12 gr., spławił sam Gutsmittel i sprzedał z nich zaraz 15 beczek po 69 złp., z czego obaj spólnicy byli wcale zadowolnieni, bo zysk dla nich był przeszło 48%. — Jeszcze pomyślniejszą była w tym samym roku powtórna spółka z Łykawskim, gdyż wina zakupione u tegoż samego Gutsmittla, a sprzedawane do Krakowa, Olkusza, Nowego Korczyna lub szlachcie sandeckiej, przyniosły zysku od 20 aż do 100%. — Wina zakupione (1623 r.) w spółce z bratem Marcinem w Bardyowie po różnych cenach, których beczka przeciętnie kosztowała prawie 68 zł. węg., a inne koszta wyniosły na 1 beczkę po 8 złp., cały zaś nakład kosztował 3.646 złp. 5 gr., sprzedawano beczkami (od 96 do 122 złp.) w Nowym Sączu, okolicznej szlachcie i do Krakowa z zyskiem 27 do 63%. Cały zaś zysk wynosił 747 złp. czyli przeszło 20%.
Na winach, wysłanych do Lublina, zysk ani jeden raz nie był znaczny. Koszta podróży, liczne opłaty, straty poniesione i t. p. przyczyniały się do jego uszczuplenia. I tak na winach, spławianych wspólnie z zięciem swoim (1610 r.), które, jak sam Tymowski wyraźnie podaje, wraz z wszystkimi wydatkami kosztowały 911 złp., czystego zysku było zaledwie 69 złp., a więc nie całe 8%. — Kiedy w r. 1619 w spółce z Pytlikowiczem wyprawili tamże 12 beczek wina doborowego starego, które w Lublinie sprzedano po 80 złp., z powodu nie podanej ceny kupna trudno też oznaczyć zysk na niem; w każdym razie jednak nie mół być znaczny, gdyż sprzedano je nie za gotówkę i wypłata trwała aż rok, a rozbita beczka na jazie zakliczyńskim pochłonęła także znaczną część zysku. Wina zaś, które w spółce z Łykawskim (1622 r.) kupili razem z płytwami na Dunajcu po 58 złp., i z których sprzedano w Sandomierzu i Lublinie 12 beczek po 70 złp. a 11 po 72 złp., po odtrąceniu wszystkich wydatków transportu, mogły przynieść czystego zysku do 16%.
Co się zaś tyczy win, spławianych do Warszawy, ponieważ kwota, po której je tam sprzedawano, ani razu nie jest podaną, więc też i zysku na nich oznaczyć się nie da; to tylko można uważać za pewne, iż musiał być niezawodnie znacznie większym, aniżeli w Lublinie, gdyż w przeciwnym razie trudno przypuścić, żeby puszczano się bez korzyści w tak daleką drogę; odpadały też tutaj znaczne koszta transportu na wozach, jak owe z Kazimierza do Lublina. Domniemanie to potwierdza także poniżej umieszczona wiadomość o nader korzystnej sprzedaży win w Warszawie przez kupca, Stanisława Rogalskiego (1651 r.), tak iż spólnik jego domagał się od niego aż 48% zysku, lubo żądanie to pokazało się zbyt przesadnem.
Natomiast wina, kupione (1624 r.) w spółce z Jędrzejem Jordanem od Marcina Kopci w Krużlowej po 79 złp., których przywóz kosztował po 1 złp. od beczki, zawiodły nadzieję i oczekiwania. W prawdzie, tak jak poprzednio, sprzedawano je okolicznej szlachcie i do Krakowa beczkami w cenie od 80 do 106 złp., a więc z zyskiem dochodzącym do 32%, lecz wogóle dla obu spólników okazał się zysk bardzo mały. Tymowski, mając częstych gości u siebie, wypijał sam nie mało, przypijając do nich według obyczaju, oraz pijąc z „żonką“ w domu lub biorąc w drogę. Bardzo wiele kosztowały również bezpłatne częstowania, które brat jego Wojciech, zapisując do księgi, nie zapomniał nigdy naznaczyć krzyżykiem, jak gdyby żegnając się z pieniędzmi; także litkupy daremne, kupującym dawne, wynosiły wiele, a przytem i o dawnych znajomych również trzeba było pamiętać. Lecz najwięcej przyczyniło się do straty, że wina co podlejsze skwaśniały, tak że wszystkiego zysku okazało się tylko 98 złp. i beczka wina (czyli razem 200 złp.), a wiec zaledwie 5½%. Dlatego też pan Jordan, zwalając całą winę na Kopcia, który zaręczał zysk odpowiedni tak znacznemu kapitałowi („iściznie“), wynoszącemu dla każdego wspólnika po 1.800 złp., zatrzymał na swą stronę 400 złp., zapisując je własnoręcznie na Kopcia do księgi kupieckiej[58].
Obok Tymowskiego, widocznie najznaczniejszego kupca sandeckiego za czasów Zygmunta III., źródła nasze wymieniają jeszcze innych, którzy również zajmowali się handlem wina w niniejszej epoce. Z tych jest nam znanych już kilku, jak Stanisław Janik, Jan Łykawski, Tomasz Pytlikowicz, Stanisław Pełka, Krzysztof Halenowicz, Mateusz Kotczy, Matyasz Pleszykowicz. Lecz oprócz tych należą tutaj jeszcze: Stanisław Olszyński, który sprzedawał najdroższe korzenie i wina; Zacharyasz Światłowicz; Wojciech Bogdałowicz, długoletni rajca, który trudnił się tym handlem od r. 1633—1656. Stanisław Rogalski, słynny organista i długoletni rajca, już w r. 1630 posiadał szynk winny, w latach zaś 1647—1656 kupczył winem do Warszawy jużto z Jędrzejem Kitlicą, już też z Jakóbem Poławińskim, rymarzem, który w swym sklepie także sprzedawał wino[59]. Rogalski, dzierżawiąc cło od wina za 200 złp. rocznie, w ciągłej był styczności z kupcami węgierskimi, mianowicie z Mikluszem Komoranim z Preszowa, z Januszem Oslanim z Lubowli, z Gutsmittlem z Kesmarku i innymi. Zawierali oni z sobą ugody i przejmowali wzajemne długi: Węgrzyni Rogalskiego na Spiżu, a on ich w Nowym Sączu. W r. 1651 wciągnął Rogalski Kitlicę, podwójciego, do spółki winnej, wystawiając mu ogromne korzyści, jakich należało się spodziewać słusznie w tych czasach wojennych, kiedy szlachta wojując, zjeżdżając się i sejmikując, wypijała ogromną ilość wina. Więc Kitlica dał 440 złp., wymawiając sobie zysk i prosząc, aby, sprzedawszy wino, zakupił mu za jego 440 złp. pieprzu w Warszawie i odstawił do Nowego Sącza. Rogalski przyrzekł, wziął pieniądze, pojechał na Węgry, i nakupiwszy wina, wpakował je na tratwy Stanisława Jamińskiego, kupca sandeckiego, i popłynął z niem do Warszawy. Wino sprzedał korzystnie, poczem wedle woli Kitlicy kupił pieprzu za 440 złp. i chciał zaraz wracać. Ale niepodobna było, gdyż żaden woźnica nie chciał się podjąć drogi wśród rozcieczy wiosennej. Musiał więc pieprz złożyć na składzie i powrócił do Sącza. Nie rad był temu Kitlica, że mu nie przywiózł pieprzu. Słysząc zaś o wielkim zysku z wina, żądał swojej części t. j. 200 złp. i zapozwał go sądownie. Rogalski zeznał względem pieprzu, iż go musiał zostawić w Warszawie, obiecując tego świadkami dowieść; co się zaś tyczy zysku, odpowiedział z przekąsem, że człek katolicki nie może brać lichwy[60].
Lecz handel Nowego Sącza obejmował nie tylko miasta i okolice, z któremi łączyła go naturalna droga wodna, t. j. spławny Dunajec, rozciągał on się także i w dalekie strony wschodnich ziem Polski. Ważnym stamtąd artykułem handlowym były ryby lwowskie.[61] Tak nazywano w XVI. i XVII. wieku wyzinę i szczuki czyli szczupaki, które przy różnych biesiadach, czy to zamkowych czy też mieszczańskich, nie poślednią odgrywały rolę. Dlatego kupcy sandeccy, jak Marcin Janik w r. 1570[62], jeździli po nie do Lwowa i znaczny niemi prowadzili handel, nawet do Węgier, gdzie w Kesmarku niejaka Demianowa brała je wraz z śledziami dla pana Stefana Tökölego (1614 r.). Cena szczupaka była dość wysoka, gdyż w r. 1659 płacono w Nowym Sączu za 4 szczupaki 7 złp. Względem tych ryb sprowadzanych zastrzeżono w ustawie wojewodów krakowskich: Jana Firleja z r. 1573, tudzież Mikołaja Firleja z r. 1589, „aby żaden więcej, jeno dwie warstwy karpi lub linów między szczupakami, w beczkę lwowską kłaść nie śmiał, także i lubelską[63].“ Mimo to działy się nadużycia i handel ten narażony bywał nieraz na straty lub zawody, jak pokazuje nam następujący wypadek. Matyasz Klimuntowicz[64] z Nowego Sącza kupił we Lwowie 1637 r. od Demka Neterpiny beczkę szczupaków, który „ślubował“, że tylko kopa linów w niej będzie. Inaczej się jednak pokazało, bo odbiwszy beczkę, zobaczył z wierzchu ledwie 3 warstwy szczupaków, a dalej liny do półbeczki i dalej — bo i z drugiej strony odbiwszy, były także same tylko liny[65].
Jeszcze z dalszych okolic przychodziły sukna, które należały do najważniejszych artykułów handlu owych czasów. Sprowadzano je z różnych stron w najrozmaitszych gatunkach i kolorach, a z tych zamorskie zwykle z Gdańska, przeważnie jednak z Krakowa od kupca Samuela Cyrusa, do którego jeździł Tymowski sam lub wysyłał swoją żonę, biorąc często na kredyt w większej ilości i płacąc później w kwotach, dochodzących do 700 złp. Towar ten wymagał wielkich kapitałów, ale też i wielkie musiał przynosić zyski, skoro kupcy sandeccy z innemi osobami zawierali spółki wyłącznie w tym interesie. Do takiej spółki sukiennej przystąpił pan Zygmunt Stradomski dwa razy (1621 i 1625), dając ze swej strony po 500 i kilkadziesiąt złp., a spółka ta sprowadzała głównie sukna morawskie po 34 postawów, w kolorach widocznie wówczas najbardziej modnych, z Międzyrzecza od niejakiego Piotra Walentyna, który odstawiał je do Krakowa, skąd na furach odwożono je do Nowego Sącza. Pan Stradomski swoimi postawami płacił natychmiast Węgrzynowi z Preszowa za wino.
Handel suknami w Nowym Sączu rzeczywiście był bardzo znaczny i rozciągał się nie tylko do sprzedaży w sklepach, gdzie zaopatrywali swoje potrzeby mieszkańcy a jeszcze bardziej szlachta okoliczna, lecz sukna te rozchodziły się i w dalsze okolicy, mianowicie rozwożono je po jarmarkach w Gorlicach i Ciężkowicach, a na potrzeby Grybowa tamtejszy kupiec, Walenty Woliński, sprowadzał wszystko sukno całymi postawami z Nowego Sącza od Tymowskiego, biorąc je jużto na kredyt, jużto płacąc pieniędzmi, łańcuszkiem złotym i koniem (1617 r.). Wogóle, że pokup był bardzo wielki i handel suknem wzmagał się coraz więcej, dowodzi najlepiej Tymowski, który w r. 1620 miał wszystkich sukien pozostałych dawnych za 550 złp. okrom długów, w r. zaś 1625 miał na swoim składzie sukna za 3.600 złp., a więc na owe czasy za sumę rzeczywiście ogromną[66].
Gatunki sukna, które wówczas przychodziły w handlu, oraz ceny niektórych z tychże, jakie wymieniają źródła nasze, był następujące:
Baja, łokieć po 10 gr.; baja wrocławska po 1 złp. 12 gr.
Breklest, łokieć po 2 złp. do 2 złp. 3 gr.; breklest czerwony po 2 złp. do 2 złp. 10 gr.; lazurowy; zielony po 2 złp.
Falendysz błękitny, łokieć po 1 złp. 4 gr. do 6 złp. 10 gr.; brunatny po 2 złp. 15 gr. do 3 złp.; brunatny ciemny po 1 złp. 20 gr.; czarny po 26 gr. do 2 złp. 15 gr. i 2 talary stare; czerwony po 2 złp. 15 gr. do 3 złp. 10 gr.; granatowy po 2 złp. 20 gr. do 3 złp. 10 gr.; karmazynowy po 3 złp. 10 gr.; lazurowy po 2 złp. 15 gr. do 6 złp. 10 gr.; obłoczysty po 2 złp. 20 gr. do 5 złp. 15 gr.; różnobarwny po 2 złp. 15 gr.; zielony po 2 złp. 15 gr. do 3 złp.
Karazya angielska, łokieć po 1 złp. 16 gr. do 1 złp. 24 gr.; angielska lazurowa po 27 gr., postaw po 18 złp. 15 gr.; angielska zielona po 1 złp. 4 gr.; karazya błękitna po 1 złp. 4 gr.; biała po 23 gr.; czerwona po 20 gr. do 1 złp. 25 gr.; lazurowa po 24 gr., postaw po 20 złp.; lazurowa śląska po 23 gr.; niebieska po 1 złp. 12 gr.; papuża; zielona po 22 gr. do 24 gr.; jasno zielona po 20 gr. do 1 złp. 12 gr.; żółta po 20 gr.; karazya morawska postaw po 14 do 16 złp.; karazya śląska postaw po 32 złp.; karazya ze Żmigrodu postaw po 14 złp.
Kir biały, łokieć po 15 gr.; błękitny postaw po 7 złp.; brzeski, łokieć po 10 gr.; czarny, postaw po 6 złp. do 18 złp. 15 gr.; czarny żałobny; czerwony; lazurowy; zielony; żółty; łokieć po 16 gr., postaw po 13 złp.
Pakłak błękitny po 2 złp. 15 gr. do 3 złp. 15 gr.; czarny po 2 złp. 18 gr. do 3 złp. 8 gr.; czerwony po 2 złp. 22 gr.; zielony po 2 złp. 25 gr.; pakłak kłocki[67] po 12 gr.
Sukno icińskie[68] czarne — sukno luńskie[69] czerwone po 1 złp. 15 gr. — sukno meszyńskie[70] po 1 złp. 5 gr. — sukno wittemberskie[71] czerwone.
Sukna morawskie: bernardyńskie po 13 gr.; białe po 1 złp.; błękitne po 1 złp. 20 gr.; czarne przednie po 16—18 gr.; czerwone po 12 gr. (na tłumok) do 1 złp. 5 gr.; goździkowe; lazurowe po 3 złp.; mięsie; papuże po 22 gr.; szare po 12—13 gr.; zielone po 14 gr.; zółte.
Sukna, jak się zdaje, polskie krajowe; błękitne, łokieć po 15—23 gr.; czarne grube po 12 gr.; czarne na żałobę po 13—14 gr.; czerwone po 14 gr. do 1 złp.; mnisze po 14 gr.; szare po 25 gr.
Uterfin zielony po 1 złp. 14 gr. do 1 złp. 20 gr.
Z powyższego zestawienia pokazuje się, że z wymienionych gatunków w handlu ówczesnym najwięcej były poszukiwane sukna zagraniczne: falendysz, karazya i sukna morawskie, inne zaś już podrzędniejszą odgrywały rolę; następnie, że oprócz sukien wyrobu krajowego, dostarczały tychże nie tylko fabryki krajów sąsiednich, jak śląskie i morawskie, lecz prawie całej ówczesnej Rzeszy niemieckiej, a nawet holenderskie i angielskie, z których te ostatnie, sprowadzane morzem do Gdańska, stamtąd dopiero rozchodziły się do Krakowa, Nowego Sącza i na całą Polskę.
Ważnym artykułem handlu, który także sprowadzano z Gdańska, były śledzie. Szły one do Nowego Sącza drogą na Lublin. Sprzedawano je beczkami, a samo myto od beczki wynosiło 15 gr.; przywóz zaś kosztował (1621 r.) 28 złp. W samym Nowym Sączu płacono (1630 r.) za jednego śledzia 2 gr., a za kopę 4 złp. Handel śledziami rozciągał się nie tylko na samo miasto, gdzie niektóre osoby, jak Kwiatoniowski, pani Południowa lub Łykawski, brali je całemi beczkami — ten ostatni n. p. w r. 1621 naraz aż 9 beczek — ale jeszcze bardziej do Węgier. Tu osoby z różnych miast, jak z Bardyowa, Preszowa, Kesmarku (dla pana Tökölego) brały je także w większej ilości beczkami, często na kredyt, a beczka kosztowała 11 talarów czyli 12 złp. 6 gr. do 15 złp. Trafiało się także, że kupcy z innych miast, jak n. p. Wołkowicz z Nowego Korczyna (1621 r.), za wino Tymowskiego płacił śledziami, rachując beczkę po 21 złp. — widocznie, że te beczki musiały być znacznie większe. Sam Tymowski w długu za kilka łokci karazyi i 2 beczki śledzi po 14 złp. 8 gr. nabył jatkę szewską wraz z naczyniem szewskiem (jeszcze prze r. 1610[72]). — Przy transporcie śledzi zdarzały się taż różne nadużycia ze szkodą znaczną kupujących. Tak n. p. w r. 1638 Krzysztof Kotczy z Nowego Sącza kupił beczkę śledzi w Kazimierzu u Matyasza Wosińskiego, mieszczanina tamtejszego. Kiedy odbito beczkę pokazały się zgniłe śledzie do tego stopnia, że ledwo z którego trzecia część pozostała[73].
l, jak wiadomo, sprzedawano do Węgier beczkami, a jedna kosztowała 4 złp. I ten towar, podobnie jak śledzie, musiano nawet za granicę dawać często na kredyt, jak n. p. do Bardyowa jakiejś krawcowej chromej (1609 r.).
Miód, jak okazuje się z nader rzadkich o nim zapisków, musiał podówczas w Nowym Sączu, wobec bardzo znacznego handlu winem, wcale niewielką odgrywać rolę w świecie kupieckim. Widać, że wyrób jego po dworach szlacheckich i miasteczkach wystarczał na potrzeby domowe, i dlatego jako artykuł handlu niewielkie miał znaczenie. Mimo to znajdował się w Nowym Sączu wyszynk miodu, który sprzedawał szewc, Andrzej Strączek, a gatunki jego musiały być różne, skoro znajdujemy (1630 r.), że garniec kosztował po 12 i po 16 gr. Tymowski płacił beczkę po 44 złp., biorąc od niejakiego Krasowskiego. Również i wosk bardzo mało bywa wspominany. Najwięcej, zdaje się, kupowano go na potrzeby kościelne, 1 funt po 11 gr.[74].
Oprócz wymienionych, widocznie znaczniejszych kupców sandeckich, znajdowali się jeszcze inni, którzy towary swoje także wysyłali daleko w głąb Polski. I tak Wawrzyniec Sławiński krymarzył drogiemi materyami w latach 1630—1646 wśród doli i niedoli, jak wszyscy bracia kramarze. W r. 1637 okradziono go w nocy, kiedy w izdebce przyległej kilku mieszczan piło. Podejrzenie padło na garncarza, Mateusza Turoszka. Sławiński liczył sobie szkody 400 złp., gdyż mu z taszów kramarskich zabrano: półaksamity i muchairy tureckie oprócz jedwabiów. Oskarżył Turoszka i wtrącił go do więzienia a nie udowodnił zbrodni. Obwiniony apelował do sądu wyższego i nakazano Sławińskiemu: Aby natychmiast uwolnił obwinionego — odwołał podejrzenie — odsiedział to samo więzienie, a wkońcu zapłacił 30 grzywien do skarbu miejskiego[75]. W tym jeszcze roku (1637) nawiedziło Sławińskiego nowe nieszczęście. Piekarz tarnowski, Szkot Alexander Schade, utrzymując przyjazne stosunki z cechem kramarskim sandeckim, składał u Sławińskiego swoje miodowniki i wyroby piekarskie. Tymczasem wybuchł pożar i kilka domów w rynku w perzynę obrócił. Dom Sławińskiego zgorzał też do szczętu wraz z cechową skrzynką i piernikami. Spaliły się wszystkie przywileje i pisma cechowe, a miodowniki tarnowskie wartości 37 złp. na dwóch kupach okrutnie gorzały. Schade zaskarżył o to Sławińskiego, lecz ten usprawiedliwił i oczyścił się przysięgą.[76].
Do znaczniejszych kupców należał też: Marcin Oleksowicz (1633—1654), który sprzedawał towary korzenne, sukna i drogie materye, oraz prowadził niemi handel do Warszawy; Stanisław Kopeć, długoletni rajca, kupczył suknem i sprawiał miedź w latach 1646—1655; Wawrzyniec Szydłowski, długoletni rajca i zamożny mieszczanin, oprócz innych towarów, kupczył kosami do Lublina i Warszawy w latach 1648—1654, a w r. 1652 spławiał do Warszawy drzewo.
Na ten kwitnący rozwój handlu Nowego Sącza i powiększenie jego dochodów wpływały bardziej, aniżeli wszelkie wyroby rzemiosł i przemysłu, liczne przywileje królewskie, które właściwie ugruntowały jego pomyślność i zrobiły z Nowego Sącza wyłącznie miasto handlowe. O ile wydane w XVI. wieku przywileje przyczyniły się do rozkwitu handlu w epoce zygmuntowskiej, to jeszcze bardziej na tem polu należy się zawdzięczać dynastyi Wazów[77].
Pomijając przywileje, wolności od ceł w różne strony i w różnych ziemiach Polski, nadane Nowemu Sączowi przez różnych królów, ważniejszymi były te, na mocy których miasto mogło pobierać opłaty od wszelkich towarów, tak przewożonych jak spławianych Dunajcem. Ta opłata nazywała się „frachtem“, „mytem wodnem“, „fluitacyą“ (fluitatio). Pobierane pieniądze od towarów miano obracać na naprawę warowni miejskiej i amunicyę. Już artykuł 7 wyroku komisyi królewskiej z r. 1615 zarzuca[78], iż fracht Dunajcowy do przepuszczania towarów do Gdańska mało przynosi miastu, z powodu że przewoźnicy uchraniają się płacenia podatków, należnych od frachtów. Dlatego nakazuje komisya, aby tenże był na przyszłość w lepszym dozorze i rządzie, zagrażając każdemu, ktoby się ważył fortelnie omijać miasto Sandecz, utratą towaru; w razie zaś doniesienia i pozwania karą 100 grzywien, na „strzelbę miasta“.
W roku następnym (1616) Zygmunt III. nadał wyrokowi temu moc prawa, nadając przywilej, którym pozwolił pobierać opłaty od towarów wyszczególnionych, jako to: od wina, soli, miedzi, stali, żelaza, przeznaczając owe pieniądze na odbudowanie warowni i spalonego miasta. Na mocy tego samego przywileju wolno było miastu pobierać także opłatę od ważenia wymienionych towarów, tak zwane „ważne“, każda zaś trzynasta deska, tak z przewożonych jak na składzie złożonych, przypadała miastu. Toż samo potwierdzili jego następcy: Władysław IV. w r. 1633 i 1639, a Jan Kazimierz w r. 1649.
Nadto Władysław IV. w przywileju z r. 1639 wyznaczył nawet szczegółowe taksy cłowe, a mianowicie: od beczki wina po 15 gr.; od tonny[79] soli po 6 gr.; od cetnara spiżu po 6 gr.; od cetnara stali, żelaza i miedzi po 2 gr. — Jan Kazimierz zaś w przywileju swoim z r. 1649, potwierdzając owe taksy, wyznaczone przez swego poprzednika od wina, soli i jakichbądź kruszców, wyznaczył nowe, pozwalając pobierać od beczki miodu zwykłego po 3 gr.; od beczki miodu siedmiogrodzkiego po 15 gr.; od cetnara wosku, łoju, od skór większych i od korca wszelkiego zboża, z Węgier przywożonego, po 1 gr.
Jeszcze celniejszym i najgłówniejszym przywilejem, będącym źródłem pomyślności i zbogacenia się Nowego Sącza, było tak zwane „prawo składu“ (Stapelrecht), mocą którego kupcy, przewożący pewne towary przez Nowy Sącz, musieli je tamże przez 3 dni wystawić na sprzedaż albo od nich składać opłatę, „składnem“ zwaną. Odnosi się to jeszcze do czasów Zygmunta Augusta, od którego Nowy Sącz otrzymał (w r. 1554 i 1555) prawo generalnego składu wszelkich kruszców, przewożonych z Węgier, tudzież składu soli bocheńskiej i wyłącznego sprzedawania tejże miastom spiskim i węgierskim, pod karą zatrzymania i odebrania tychże towarów omijającym miasto[80]. A gdy mimo to, wskutek obojętności celników koronnych, niektórzy kupcy innemi drogami (mianowicie na Nowy Targ i Mszanę) omijali Nowy Sącz z niemałą szkodą miasta, Zygmunt III. na zażalenie rajców sandeckich nakazuje w r. 1609, ażeby ściśle przestrzegano wymienionego przywileju Sandeczan. Przywilejami tymi zyskał Sącz prawo składu niektórych nader ważnych towarów, prawo będące już w wiekach średnich najważniejszem źródłem bogactwa wszystkich miast tak w Polsce, jak i w innych ościennych krajach. W troskliwości swej o pomyślność miast przywileje te potwierdził i w części zmodyfikował Stefan Batory[81], a konstytucye sejmowe za jego panowania rozszerzyły zyskane już korzyści także na handel win węgierskich, oznaczając Nowy Sącz jako jedno z tych miast, przez które przewóz z Węgier koniecznie odbywać się musiał. Prawo to zatwierdziła za Zygmunta III. konstytucya z r. 1598 na korzyść dotrzymujących miast, z tym ważnym dodatkiem, iż ktoby się odważył inszemi drogami wina węgierskie wieźć do Korony, ten wino traci, a połowa tegoż przypadnie dla delatora. Późniejsze konstytucye sejmowe z lat 1601, 1611, 1618, 1624 i 1643 przypomniały ponownie owe uchwały[82]. Dzięki tym przywilejom, Nowy Sącz, położony na wielkim szlaku handlowym z Węgier do Polski stał się ważną stacyą przewozową, której żaden kupiec nie mógł omijać, to też z tego powodu nawet „Małym Gdańskiem“ go zwano[83].
Rezultaty tych przywilejów przedstawia nam historya Nowego Sącza i jego handlu. Wskutek bowiem powyższych, na korzyść miasta zaprowadzonych opłat frachtowych, rzeczywiście podniosły się ogromnie jego dochody. Liczne zapiski w księdze „Percepta et Distributa“ z lat 1611—1650 dają tego najlepszy dowód, rzucając zarazem wyborne światło na ówczesny handel Nowego Sącza. Z 38 takich wykazów — gdyż przytaczać wszystkich jest niepodobna — wysnuwają się nadzwyczaj interesowne wnioski nawet na stan i ruch handlu całej Polski w ówczesnej epoce.
I tak między składającymi takie opłaty, prócz znanych nam kupców sandeckich, jak Jerzy Frączkowicz lub Stanisław Kopeć, którzy trudnili się spławem miedzi, znajdowali się kupcy z Lubowli, Gniazd (Gnèzda), Podolińca[84], Kesmarku, Preszowa, Muszyny, Krakowa, Pińczowa, Opatowa, Łańcuta, Lublina, Warszawy, Gdańska i niezawodnie i z innych, gdyż w wielu wypadkach miejsce ich pobytu lub cel ich transportu nie są oznaczone; a więc obok miast spiskich i niektórych węgierskich, także miasta prawie wszystkich stron Polski. Co się zaś tyczy towarów, które spławiano Dunajcem i od których opłacać musiano w Nowym Sączu frachty, pierwsze miejsce zajmowało wino, następnie miedź, żelazo i skóry; lubo i tutaj znowu przeszło w trzeciej części naszego wykazu nie jest podanym spławiany towar. Jak wielkie zaś były transporty pomienionych towarów, tudzież jakie kwoty płacono za frachty, najlepsze zyskamy wyobrażenie, jeżeli przytoczę, że Tomasz Frączkowicz, złotnik sandecki, sprowadził z Węgier do Nowego Sącza 17. września 1611 r. i złożył na składzie miejskim 300 cetnarów żelaza, a 80 cetn. miedzi. W tymże roku 30. lipca inny złotnik sandecki, Krzysztof Janosz, złożył na składzie miejskim 300 cetnarów żelaza a 90 cetn. miedzi; w rok niespełna potem 12. maja 1612 r. tenże Krzysztof Janosz sprowadził do Nowego Sącza 669 cetn. żelaza i miedzi. Dla pewnego kupca do Warszawy jednorazowy transport wina, prowadzony przez Bartłomieja Łopackiego z Nowego Sącza (1623 r.), wynosił 116 beczek. Dalej czytamy, iż w r. 1626 Michał i Jakób, dwaj Węgrzyni z Preszowa, także za jednorazowy przewóz win Dunajcem zapłacili, czyli „dali kontentacyi miastu“ 100 złp. Podobnie w r. 1631 kupiec z Pińczowa, prowadząc wino, miał dać frachtu 80 złp., zaco dał beczkę wina dobrego[85]. Trafiało się także, że miasto kredytowało czasem przewożącym takie należytości frachtowe. W latach 1641—1647 włącznie znajdujemy nazwisko Jana Libranta, kupca z Muszyny 10 razy, który zapłacił miastu w przeciągu tych sześciu lat spławnego od win 111 złp. Między spławiającymi miedź węgierską widzimy także żyda z Wiśnicza (1634 r.) i żyda z Łańcuta (1646 r.). Wogóle, jak pokazuje się z wykazów przytoczonych, opłaty od frachtu przynosiły rocznie: w r. 1632 154 złp.; znacznie mniej w r. 1646, bo tylko 118 złp.; a w roku następnym (1647) zaledwie 112 złp.
Przy tym spławie towarów przytrafiały się także Węgrzynom różne niepocieszne przygody. W r. 1632 poddani wielmożnego Seczeniego, a raczej wdowy jego Maryi z hrabiów na Komornie, rozbili i potopili tratwy na Popradzie w Biegonicach, pomiędzy Starym a Nowym Sączem. Prócz wina był tam i inny towar. Biegoniczanie, gdzie co mogli pochwycić, łowili. Jan Kus pochwycił postaw aksamitu i sprzedał go pani Wolskiej, aptekarce z Nowego Sącza. Wyśledzili go jednak węgierscy flisacy i zaskarżyli, a Wolscy, jak niepyszni, musieli zapłacić aksamit[86].
Jak przywileje królewskie, co do opłat od towarów przewożonych, takie znaczne przynosiły miastu korzyści, tak również i owe tyczące się prawa składu niektórych towarów. Bezpośrednim skutkiem tych przywilejów były znaczne składy soli, miedzi i innych towarów, a przedewszystkiem wina. Co do miedzi i soli nie mamy w tym względzie bliższych szczegółów; natomiast co do wina znajdujemy, iż w r. 1646 było w Nowym Sączu 23 składów win węgierskich, a w każdym po kilkanaście a czasami nawet po kilkadziesiąt beczek. I tak n. p. Bonpaula, Węgrzyn, miał 60 beczek w piwnicach księży Wikarych; u kramarza, Stanisława Widza, stało 120 beczek; u krawca, Jana Tomczykowskiego, 49 beczek; u cyrulika, Wojciecha Tymowskiego, 39 beczek, a wreszcie u kupca, Wojciecha Bogdałowicza, 20 beczek — wszystko pana Bonpauli, Węgrzyna. Joachim Raszkowicz, garncarz, umieścił w swej piwnicy 20 beczek Maryny Muraniowej z Preszowa, civis viduae Eperjesiensis; a Stanisław Olszyński, aptekarz, miał 11 beczek własnych, w drugiej zaś piwnicy 15 beczek Jerzego Horwata. W samych więc większych piwnicach i składach stało razem 334 beczek węgierskiego wina — liczba wcale poważna, która dowodzi wymownie, że Nowy Sącz słusznie słynął ze składów wina. A nie jedyna to wzmianka o takich składach w naszem mieście. Na innem znów miejscu czytam, że w r. 1654 kupiec warszawski, Walter, miał na składzie w piwnicy Stanisława Kopcia 114, a w różnych innych piwnicach sandeckich 490 beczek wina i antałów 10[87].
Karol Mecherzyński: O magistratach miast polskich a w szczególności Krakowa na str. 48 mówi: „Miasto Kraków posiadało prawo depozytoryalne na skład rozmaitych towarów pomiędzy innemi także w Nowym Sandeczu“; nie wymienia jednak wcale nazwy owych towarów. Bliżej, lubo zawsze jeszcze niedokładnie, oznacza te towary w swem dziele ks. Franciszek Siarczyński[88] który, kreśląc obraz wieku panowania Zygmunta III., między innemi powiada: „Do kwitnących tegoż wieku miast handlem w Polsce przydać potrzeba Sandecz, bogate składem kupi węgierskich“. Jednakże, jak pokazuje następująca notatka, musiały to być przeważnie składy wina. W r. 1656 szlachetny Jan Giarmath, kupiec koszycki, przyaresztował w Nowym Sączu 56 beczek i 7 antałków wina sławetnemu Tomaszowi Furmankowiczowi, kupcowi i rajcy krakowskiemu, za 2.735 zł. węgier.[89]. W każdym razie musiało to przynosić chlubę Sączowi, że taki Kraków, urbs metropolis, należący do związku hanzeatyckiego[90][91], nie tylko utrzymywał stosunki handlowe z Nowym Sączem, ale także tutaj składał swoje towary.
Za te korzyści, pochodzące z takich składów, musiało miasto płacić do skarbu królewskiego tak zwane „składne i czopowe[92]“. Od czasu do czasu zjeżdżał do Nowego Sącza poborca dla odebrania składnego i czopowego, a miasto gościło go, jak mogło. Trudno jednak było oszukać poborcę, bo panowie rajcy sprawę z czopowego pod przysięgą zdawać musieli, o czem często wspominają zapiski grodzkie. W r. 1626 zanotowano w księdze wydatków miejskich: „Na przywitanie Imci pana Białobrzeskiego, dworzanina Jego Królewskiej Mości, administratora składnego winnego Małej Polski, za łososia 8 złp. 9 gr.“ Pan Białobrzeski, uraczywszy się łososiem i popiwszy wina, pozwał miasto o zapłacenie 2.000 złp. składnego i czopowego winnego[93].
Skoro więc owe przywileje, takie miastu przynosząc korzyści, tyle przyczyniły się do podniesienia jego dobrobytu i dochodów, nic więc dziwnego, że Sandeczanie, prowadząc tak rozległy i ożywiony handel ze Spiżem i innemi miastami polskiemi, przestrzegali ich jak najpilniej i najgorliwiej, aby nie ponieść w nich najmniejszego uszczerbku. Ale też z drugiej strony znowu te przymusowe opłaty frachtowe i opłaty składnego prowadziły do wszelkich możliwych zabiegów uchylania się od nich, t. j. do omijania miasta czyli przemycania towarów. Tego jednak wzbraniały najwyraźniej nie tylko już nadane, ale jeszcze osobne przywilej królewskie, zastrzegające zapewnionych miastu dochodów i korzyści, mianowicie Zygmunta III. z r. 1620, ażeby wszelkie przemycane i zatrzymane towary przypadały nie skarbowi królewskiemu, lecz wyłącznie spalonemu Nowemu Sączowi, na naprawę murów i baszt miejskich; oraz Władysława IV. z r. 1645, którym przykazał kupcom, jadącym z Węgier z towarami do Polski, aby koniecznie jechali drogą na Sącz, a nie mijali myt jego, pod karą utraty towarów swoich[94]. Dlatego w poczuciu swojego prawa i w obronie swoich korzyści, oparci na tych przywilejach mieszkańcy Nowego Sącza, przedsiębrali jak najenergiczniejsze usiłowania w celu zapobieżenia temu przemycaniu lub odzyskania poniesionej straty. Te obustronne zabiegi, z jednej strony przemycania a z drugiej przeszkadzania temu, tworzą osobną ważną rubrykę w handlu Nowego Sącza i jego historyi, a księgi archiwum miejskiego z lat 1626—1634 przechowały nam nie mało podobnych wypadków.
I tak Maciej Filko, mieszczanin z Muszyny, korzystając z grudniu 1632 r. z dobrej sanny i drogi utartej, objeżdżał Nowy Sącz z miedzią i innymi towarami, mijając skład i unikając opłaty składnego. Wywiedzieli się o tem mieszczanie i co tchu wysłali za nim w pogoń kilku z pomiędzy siebie, jak czytamy w księdze wydatków miejskich: „Wyprawiając pogoń za przeprowadzeniem miedzi i towarów na skład należących, skład sandecki omijających, przez Filka z Muszyny, dało się kontentacyi 4 złp.[95]. Według prawa towar przychwycony przepadał na korzyść miasta i warowni jego. Filko znalazł się w bardzo przykrem położeniu, gdyż zamiast zysku taką stratę ponosił; chciał więc choć w części tę stratę pokryć lub wynagrodzić. Ponieważ zaś Wojciech Kostecki, kuśnierz, był mu winien 200 złp., dlatego prosił go o oddanie lub przejęcie zapłaty kilkunastu beczek śledzi, aby przecie z czem wrócić do domu. Kostecki rzeczywiście przejął śledzie, wzięte od Jana Zięby, a Filko zgryziony odjechał. Trud przemycania, trwoga i zgryzoty podkopały zdrowie jego: wkrótce umarł nieborak, a spadkobiercy odchodzili w Nowym Sączu jego dłużników[96].
Drugi podobny wypadek zaszedł tego samego roku z mieszczaninem z Pińczowa. Jan Obłąk z pomienionego miasta jeździł też w r. 1632 do Węgier po wina, a nie opłacając w Nowym Sączu składnego, mijał miasto. Na mocy przywilejów swych pozwało go miasto w trybunale. Woźny nosił pozwy aż do Pińczowa. Uzyskano wyrok, skazujący go na grzywny, a wkrótce, ponieważ się nie uiszczał, nawet na wygnanie; a woźny z każdym wyrokiem jeździł do Pińczowa[97]. Wygnaniec z Pińczowa osiadł na przedmieściu Nowego Sącza i z czasem uzyskał obywatelstwo miejskie za protekcyą Macieja Pleszykowicza z którym wszedł w spółkę.
Ale nawet sami kupcy sandeccy, zwłaszcza tacy, którzy podejmowali się interesów spedycyjnych dla kupców zagranicznych, dopuszczali się dla uniknienia przepisanych opłat, a jeszcze bardziej dla własnego zysku, takiego przemycania ze szkodą swojego miasta. Tak w r. 1632 oskarżono Zygmunta Gądka, że, wracając z Krakowa, wiózł glejtę i ołów Mikluszowi Komoraniemu, kupcowi z Preszowa, a objechawszy miasto, przywilejami królów Ichmości łaskawie obdarzone, omijał myto. Urząd miejski wystąpił przeciwko niemu a całe miasto wskazywało nań, jako na wielkiego przemytnika; nie można mu było jednak nic dowieść, a w sprawie o glejtę i ołów także się wykręcił. Lecz usadził się Frankowicz, aby go koniecznie pochwycić. Rzeczywiście pochwycił i uwięził go w lutym 1633 r., kiedy bocznemi drogami wiózł wina węgierskie dla pana Wojakowskiego. Wina zwrócono do Nowego Sącza. Teraz już wszystkie wykręty nie pomogły. Musiał zapłacić karę urzędowi. Frankowiczowi zadość uczynić w szkodach i kosztach prawnych względem niego podjętych, furmanom węgierskim oddać za przewiezienie wina, a panu Wojakowskiemu czopowe od wina[98].
Lecz na nierównie większe kłopoty i przykrości narażało miasto przemytnictwo ze strony kupców obcych, mianowicie ze Spiża. Dawały do tego powód sławne jarmarki w Jarosławiu, jak tego mamy opisany wypadek w r. 1633. Jarmarki te słynęły na całą Polskę[99]. Ze wszystkich stron świata zwożono tam towary, a wielka część szlachty skupywała zbroje i broń. Kruszce rozmaite wielki pokup tam miały, to też w r. 1633 górnicy spiscy nie omieszkali pospieszyć do Jarosławia. Ale umyślnie ominęli Nowy Sącz i jego skład uprzywilejowany, jadąc sobie prościejszą drogą na Grybów.
Czem prędzej wysłano za nimi gońca do Grybowa, aby ich powstrzymać. Właśnie wiózł tamtędy miedź Janusz Gosslar, wójt z Wlaszek[100]. Nie chciał się dać zatrzymać, zaprzeczając przywilej miastu. Wytoczyła się spawa przez gród, a mieszczanie okazali przywilej, iż wszelki kruszec, spławiany lub przewożony z Węgier ku Krakowu lub Wiśle, ma być przez 3 dni w Nowym Sączu wystawiony na sprzedaż albo składne od niego opłacone. Gosslar mimo to jeszcze nie chciał się poddać prawu. Wytoczono więc sprawę przed Stanisławem Lubomirskim, starostą spiskim, a wysłani na Wiśnicz mieszczanie cały tydzień tam czekać musieli na jej ukończenie[101]. Wkońcu ugodził się Gosslar imieniem swego miasteczka Wlaszek, obiecując od każdego wozu albo płytwy dunajcowej z miedzią lub innym kruszcem płacić ryczałtowo talara za wolny przejazd[102]. W czerwcu 1634 r. przepłynął w 25 płytw, zapłaciwszy miastu 75 złp.[103].
Wypadek ten stał się powodem, że Stanisław Lubomirski wszystkim 13 miastom spiskim kazał ogłosić w r. 1635: „Żeby się nikt nie ważył ku Wiśle i Krakowu inną drogą jechać jak na Nowy Sącz, pod karą konfiskaty towaru wszystkiego i co przy nim będzie znalezione[104].“
Mimo to Spiżacy ciągle dalej objeżdżali skład sandecki, co znowu zmuszało Sandeczan, iż wybiegali często do Grybowa, aby hamować to przemytnictwo; aż wkońcu, sprzykrzywszy sobie te uganiania, weszli w układ z Grybowianami względem strażnika celnego. Przy tej ugodzie wypito 3 garnce wina za 4 złp. 24 gr.[105]. Ale i tak jeszcze nie ustało ze strony węgierskiej to przemycanie. Wkrótce bowiem znowu (1635 r.) pochwycono jakiegoś Węgrzyna z Lubowli, wiozącego 10 beczek wina bocznemi drogami, a miasto, odwołując się na powyższe obwieszczenie wojewody ruskiego, zagrabiło mu je i złożyło w piwnicach miejskich[106], poczem zapadła w Nowym Sączu uchwała magistratu: „Jeżeliby ktokolwiek chciał się o to prawować, miasto na swój koszt bronić będzie tej sprawy[107].“ Zajście to i powtarzające się nadużycia spowodowały, iż w tym samym roku (1635) na rozkaz Stanisława Lubomirskiego, wojewody ruskiego i starosty spiskiego, obwieszczono w Lubowli ponownie prawo: Że nie wolno Nowego Sącza mijać z towarami ani objeżdżać ubocznemi drogami, pod utratą towarów. Rychtarz[108] miejski, Jan Pistoris, i rada lubowelska przysłali pisemne poświadczenie obwieszczenia tego do Nowego Sącza[109].
Jak wspomniałem powyżej, przemytnictwo to czyli omijanie i łamanie przywilejów królewskich, takie dochody miastu przynoszących, tworzy ważną rubrykę w historyi handlu epoki ówczesnej. Nie dziw więc, jak widzieliśmy, że miasto nie szczędziło kosztów i wszelkiemi siłami starało się o to, aby temu zapobiedz; to też nawet często znaczne wyznaczało nagrody dla tych, którzy zasłużyli się na tem polu. Do takich, którzy najgorliwiej zajmowali się pohamowaniem przemytnictwa i chwytaniem towarów, należeli: Mikołaj Majowski, szczególnie zaś Mateusz Żmijowski, sołtys falkowski, z kilku sąsiadami. Za ten trud dało mu miasto naraz 43 złp.[110]. Później nieco znowu dostał 10 złp., ale bo też pochwycił z miedzią samego Janusza Gosslara, owego wójta z Wlaszek spiskich, który niedawno z Nowym Sączem zawierał ugodę. Także Adama Bednarza, mieszczanina z Lubowli, pochwycono z miedzią, który, wykupując ją, zapłacił miastu 40 złp.[111].
Takie ścigania omijających skład sandecki rozciągały się nawet aż do Dobrzyc w jedną, a do Dukli w drugą stronę, jak świadczą akta miejskie. I tak w r. 1626 zanotowano w księdze wydatków miejskich: „Woźnemu i szlachcie, którycheśmy słali na pisanie Jegomości pana Stanisławskiego, imieniem Jegomości pana podczaszego koronnego, do Dobczyc aresztować miedź węgierską, z którą minąwszy skład sandecki przejechali, dało się na strawę z końmi i za powinność ich 6 złp. 20 gr.“ A w r. 1629: „Mieszczanom, którzy jeździli z sołtysami, goniąc miedź przemycaną przez skład tuteczny na Krosno ku Dukli dla zabrania jej, dało się na strawę i kontentacyi 20 złp.[112].“
Oprócz pomienionych, dalszym czynnikiem, należącym także do nadzwyczaj ważnych dla podniesienia handlu Nowego Sącza, były jarmarki. Z tych jedne były zamiejscowe, na które kupcy sandeccy udawali się ze swymi towarami, drugie zaś miejscowe, jarmarki sandeckie, na które znowu zjeżdżali się kupcy obcy z miast innych.
Że kupcy sandeccy w takich jarmarkach zamiejscowych brali udział na całym obszarze Rzpltej, rozwożąc swoje a kupując obce towary, najmniejszej nie ulega wątpliwości, chociaż tylko o niektórych częstsze znajdujemy wzmianki. Takimi są: w Lipnicy, Wojniczu, w Gorlicach na Najśw. Pannę Maryę Siewną[113], w Ciężkowicach na św. Krzyż, na które rozwozili sukna. Następnie sławne na całą Polskę jarmarki na św. Mikołaj w Lublinie, o których mamy bliższe szczegóły, mianowicie że kupcy sandeccy sprzedawali tutaj całymi snopami gotowe blaszki czyli ostrza do szabel, oraz klinki ze stali węgierskiej, sprowadzane z Lewoczy. Ważniejszym jednak nierównie i intratniejszym towarem tych jarmarków była miedź, którą transportowali na wozach albo spławiali wodą, a wraz z nią także inne towary, jak sierpy, sukno i śliwy suszone. Obok lubelskich znajdujemy także wzmiankę o jarmarkach w Jarosławiu, dokąd w zastępstwie Tymowskiego jeździła żona jego, pani Krystyna (1612 r.). Wreszcie wspomniane są jeszcze jarmarki w Żmigrodzie, na których sprzedawano materye tureckie, przywożone z Węgier, tudzież sukna, zwłaszcza karazye[114].
Z jakiemi niebezpieczeństwami i przykrościami połączone były takie podróże jarmarczne w owych czasach, i jakich wymagały ostrożności, przedstawia żywo opis podobnej wyprawy do Muszyny.
W dzień Przeniesienia św. Stanisława (27. września) 1632 r. spieszyli kupcy sandeccy do Muszyny na jarmark świętomichalski. Towar wieźli na wozach, a sami szli obok uzbrojeni w szable i rusznice, a trzymali się kupą, boć to było niebezpiecznie przed zbójcami, którzy na gościńcu zasiadali i ludzi obierali z mienia. Jechał Wojciech Tymowski, cyrulik, Wawrzyniec Sławiński, kramarz, Stanisław Zabrzeski, czapnik, Jan Sajdakowicz, rymarz, Marcin Żeglecki, tkacz, i inni, a naostatku zdążali Zygmunt Gądek alias Siedlecki i żona jego Zuzanna, kramarze. Kiedy ci ostatni przyjechali na wielkie błoto pod nawojowskim zwierzyńcem, wywróciła się kolasa z towarami i panią Gądkową, a gdy wjechali w olszynę maciejowską[115], Sławiński strzelił z pistoletu dla postrachu zbójców[116].
Jarmarków miejscowych corocznych w Nowym Sączu, na mocy dawnych przywilejów królewskich, aż do końca panowania Zygmunta III. było dwa: na św. Maciej (24. lutego) i na św. Małgorzatę (13. lipca). Do tych przybyły w epoce obecnej jeszcze 2 nowe jarmarki, które obydwa w troskliwości swojej o rozwój handlu i pomyślność miasta ustanowił Władysław IV. Pierwszy owym przywilejem z r. 1633 na dzień Przeniesienia św. Stanisława (27. września), drugi wspomnianym również przywilejem z r. 1639 na dzień św. Wojciecha (23. kwietnia). Jan Kazimierz, potwierdzając w r. 1649 ten przywilej poprzednika swego na jarmark coroczny na św. Wojciech, rozporządził, że wszystkie jarmarki, odbywające się w ciągu roku, mają trwać tylko przez 3 dni; po upływie zaś tych 3 dni żaden kupiec obcy nie śmiał towarów swoich wystawiać na sprzedaż, pod karą utraty towarów, z wyjątkiem mieszczan sandeckich. Według tegoż samego przywileju królewskiego wolno było przybywać każdemu na te wszystkie jarmarki, z wyjątkiem samych tylko żydów, tak dalece że żaden żyd na jakikolwiek jarmark w Nowym Sączu ani pokazać się z towarami swymi, ani ich na sprzedaż wystawić nie mógł, pod utratą tychże[117].
Szczęśliwym trafem posiadamy opis takiego jarmarku, rzucający nam jasne światło nie tylko na życie jarmarczne, ale i na ówczesne stosunki kupieckie. Nadszedł dzień św. Małgorzaty 13. lipca 1648 r. Śrotarze dzwonili we wszystkie dzwony, ile im sił starczyło, zwołując lud do kupna i sprzedaży, a mimochodem na nabożeństwo w kollegiacie św. Małgorzaty, patronki miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sącza. Sławetna zaś rada, wedle starodawnego obyczaju, ogłosiła „limitam causarum ob tempus nundinale“, t. j. odroczenie wszelkich spraw z powodu jarmarku, wyjąwszy spraw szlachty, gości, nieszczęśliwych i zbrodni. Lud całymi tłumami garnął się do miasta. Szlachty zjazd był ogromny z powodu przygotowań wojennych przeciwko Kozactwu, a kupcy garnęli się ze wszystkich czterech stron świata. Wraz z gośćmi przybywało też i spraw gościnnych, których niepospolitą liczbę dostarczali kramarze i kupcy. Jarmark zaś szedł swoją koleją wesoło, gwarno i nie bez kłótni między panami kramarzami.
Kupcy tarnowscy nawieźli towarów nie mało i porozkładali je, jak mogli, najlepiej. A że to Tarnów bliżej Jarosławia, więc też i towary mieli niepospolite, bo Jarosław to jakby Hanza, t. j. towarzystwo kupieckie wszech mórz i lądów. Markociło to sandeckich kramarzy, bo wnet wszystka szlachta zwróciła się ku Tarnowianom: panie szlachcianki kupowały wiele a dobrze płaciły, a panowie szlachta przybory wojenne: broń i zbroje, muszkiety i bandolety, proch i kule i rzędy na konie, wysadzane i wybijane, ostrogi i obuszki i wszystko zgoła kupowali sobie, mianowicie towarzysze petyhorskiej chorągwi pana starosty. Kramarze sandeccy wielce się tem gryźli i gorszyli, a roztasowawszy swoje towary, siedzieli zadąsani i gniewliwi, bo nikt u nich nie kupował, najbardziej zaś, że się znalazł między nimi rzekomy „przeniewierca“, który poszedł pomódz jednemu z kupców tarnowskich[118].
Obok wymienionych corocznych jarmarków w Nowym Sączu, istniały jeszcze, dla większego ułatwienia zakupu płodów surowych i wzajemnej wymiany towarów z mieszkańcami okolicy, dwa targi co tygodniowe we czwartki i soboty, ustanowione także przez Władysława IV. owym przywilejem w r. 1639, do czego dołączone było ważne postanowienie na korzyść miasta, że przybywający na te targi mają składać pewną drobną opłatę od wołu, konia i innego bydła, na naprawę warowni miejskiej.
Już powyższy obraz handlu Nowego Sącza rzuca, choć w najogólniejszych zarysach, niejakie światło na najniezbędniejszy warunek handlu, jakim po wszystkie czasy był i jest kredyt. Jakoż widzieliśmy, jak kupcy sandeccy, nie rozporządzając wcale znaczniejszymi kapitałami, obok zawierania spółek w celu zakupna w większej ilości towarów, które wymagały bardzo znacznego nakładu, byli zmuszeni pożyczać pieniędzy od obcych osób. Tak Jakób Klimczyk, najdawniej znany nam kupiec tej epoki, który kupczył miedzią, spiżem i żelazem, pożycza (1598 r.) na spław do Gdańska od pana Kamieńskiego 800 złp.[119]. — Podobnie żona Tymowskiego za 40 złp. pożyczonych od Samuela Cyrusa w Krakowie kupuje tamże ołowiu. Jeszcze w większych kwotach on sam zaciągał kilkakrotnie pożyczki na miedź, jak w r. 1610 od pana podsędka, Adama Rożna, 100 złp., a w r. 1611 od pana Zygmunta Stradomskiego 397 złp. Brak również gotówki na zakupno win zmuszał go (1615 r.) do pozyczenia 400 złp. od pana podstarościego, Sebastyana Gładysza, a w r. 1620 takiej samej sumy od Zygmunta Stradomskiego. — Tak samo Jerzy Frączkowicz zaciąga na spław miedzi do Lublina (1632 r.) od wielmożnej Magdaleny Strońskiej z Korzennej długu 400 złp., lecz kiedy miał właśnie odpłynąć, pani Strońska zażądała zwrotu pieniędzy i tratwy zagrabić kazała; wracając zaś (1634 r.) z Gdańska i chcąc tamże zakupić sukna, pożycza od Habermanna z Lewoczy 166 złp.
Lecz jeszcze bardziej, niżeli pożyczać pieniędzy, zmuszeni byli kupcy sandeccy potrzebne im za większe sumy towary brać na kredyt w Krakowie, w Gdańsku, a nawet od kupców zagranicznych, co okazuje dowodnie, jak ważnym czynnikiem w ówczesnym handlu był kredyt. Tak Stanisław Mączka, zięć Tymowskiego, dług swój za towary, wzięte od Marcina Zonera z Gdańska, płaci dopiero częścią swą z otrzymanych 980 złp. za wino w Lublinie (1610 r.). Jakie to były towary, nie podaje nam dyaryusz: wiadomo nam jednak, iż przedewszystkiem takimi towarami, które wymagały kredytu na większą skalę, były: sukno, miedź i wino.
I tak czytamy, że Tymowski Samuelowi Cyrusowi, kupcowi krakowskiemu, któremu był winien za sukna jeszcze za pierwszej swej żony, spłaca należne 700 złp. dopiero w r. 1612. Podobnie druga jego żona pani Krystyna, jadąc po sukna (1614 r.) do Krakowa do Samuela Cyrusa, zostaje mu winną 80 złp., a w r. 1620 miał długu u pana Cyrusa za sukna znowu 334 złp. — Tak samo działo się i z miedzią, którą kupił (1613 r.) od Mikołaja Żmijowskiego z Nowego Sącza, płacąc tylko 78 złp., a 200 złp. pozostał winien. Podobnie i inni kupcy: Jan Wiechowicz, kupując (1630 r.) miedź kutą od Jakóba Teiffera za 448 złp., dał tylko 100 złp., a 300 złp. odkazał na pana Stesla w Smolniku (Szmolnik), gdzie ją miał odebrać, a czeladnik Teiffera, dopiero za okazaniem kartki, miał mu wydać kupioną miedź. Ostatek zaś (48 złp.) miał oddać za pierwszem widzeniem się[120]. Wojciech Kostecki był winien Matyaszowi Filkowi z Muszyny 200 złp. (prawdopodobnie także za miedź), i dlatego przejmuje (1632 r.) na siebie zapłatę kilkunastu beczek śledzi, które Filko wziął od Jana Zięby. Jędrzej Frączkowicz bierze na kredyt (1636 r.) miedzi lanej w firkantach wartości 1.800 złp. — Jeszcze częściej i jeszcze większego kredytu wymagało wino które (wyjąwszy spółek) rzadko kiedy płacono gotówką. Tak panu Januszowi Deżeffiemu (1609 r.) i Jurowi Mnichowi z Lewoczy (1615 r.) Tymowski wypłaca potrosze towarami, lub też odsyłając od czasu do czasu w mniejszych kwotach pieniądze; tak Michałowi Frajowi z Kesmarku (1615 r.) i Baldizarowi Sekielowi w Hunsdorfie (1616 r.) daje tylko zadatek, nie wynoszący nawet połowy całej należytości. Również w r. 1620, kupując wina od Rokickiego z Muszyny, zapłacił tylko pewną, lubo znaczniejszą część, jak to sam zapisał w dyaryuszu: „Winien jestem też Rokickiemu i Hamerli 100 złp.“ Nierównie większego kredytu potrzebowali inni kupcy, jak Mateusz Kotczy i Krzysztof Halenowicz, którzy, sprowadzając wino z Preszowa od Michała Straussa, byli mu dłużni, jak utrzymywano powszechnie, do 5.000 złp., chociaż ci oświadczyli przed sądem, że tylko 900 złp. (1630 r.). Ten sam Mateusz Kotczy był winien innemu kupcowi preszowskiemu, Mikluszowi Komoraniemu, za wina 830 złp., z których oddał mu 730 złp., a o resztę Węgrzyn go zapozwał (1635 r.).
Powyższe cytaty okazują dobitnie, jak konieczną potrzebę kredytu czynił handel dla kupców sandeckich: ale z drugiej strony ten sam interes handlowy, nieodzowna w takim razie konkurencya, stosunki towarzyskie, wymagały znowu koniecznie udzielania także kredytu kupującym, i to nieraz w znacznych rozmiarach. Otóż widzieliśmy, jak w handlu szkłem i sierpami chęć zmonopolizowania tegoż i widoki większego zysku zmuszały kupców do dawania hutnikom, a jeszcze bardziej sierparzom, bardzo znacznych zaliczek, a więc do dawania im pieniędzy na kredyt; a gdy fabrykant sierpów, Wacław Morawiec, nie dotrzymując słowa, stracił „wiarę“, musiał dopiero inny kupiec za 6 cetn. żelaza wartości 20 złp. dać za niego rękojmię (1615 r.). Jeszcze na większą skalę wymagał takiego udzielania kredytu handel suknem, winem, a nawet śledziami i solą do Węgier.
Tak czytamy, iż Walentemu Wolińskiemu, kupcowi z Grybowa, Tymowski kredytował sukna za 140 złp. (1611 r.), a Baldizarowi Sekielowi, kupcowi w Hunsdorfie na Spiżu, tak samo sukna i korzeni przeszło na 100 złp., które tenże później wypłacił winem (w r. 1614 i 1616); tak własny zięć jego, Stan. Mączka, za wino spławione wspólnie do Lublina (1610 r.) został mu winien 218 złp. 16 gr. Nawet do Węgier dawał na kredyt sól n. p. w Bardyowie jakiejś krawcowej chromej, tudzież śledzie, także tej samej, która w obu razach został mu winną 8 złp. i 16 złp. 3 gr. (1609 r.), a w Kesmarku niejakiej Demianowej za 39 złp. 28 gr., które wraz z rybami lwowskiemi brała dla pana Tökölego (1614 r.).
Jednakże, jak to zwykle bywa, bardzo wielka część tych dłużników przez całe lata nie uiszczała się z długów, co oczywiście narażać musiało kupców na stratę, utrudniało im nieraz uskutecznienie przedsiębiorstw kupieckich w zamierzonym i pożądanym zakresie, i zmuszało ich do szukania środków w celu pokrycia swej szkody. W ten sposób drogą sekwestru Tymowski nabywał długu od niejakiego Melchiora Brody za 2 beczki śledzi po 14 złp. 8 gr., oraz za 3 łokcie karazyi wartości 2 złp. 12 gr. i za 2 złp. 7 gr., które ręczył za Frączka z Barcic, jatkę szewską wraz z naczyniem szewskim. Lecz nie zawsze dała się szkoda powetować. Już w r. 1609 wieloletni dłużnicy bardzo go niecierpliwili, wypisał ich więc osobno i w humorze swoim podzielił ich na 3 kategorye, a rejestr ten jest nieocenionym dokumentem, okazującym najdowodniej, jak daleko sięgał ówczesny handel Nowego Sącza, nawet w swej drobnej sprzedaży sklepowej.
Pierwsi noszą napis: „Długi dawne od lat dziesiąci“. Do tych należeli: sołtysi ruscy z Binczarowej, Brunar, Stawiska, Mystkowa; wójtowie i kmiecie z Chodorowej, Łużnej, Mszalnicy; bakałarz i mieszczanie z Gorlic; syn woźnego z Kobylanki; wkońcu kilku mieszczan i jeden z księży wikarych z Nowego Sącza.
Drugim napisał: „Długi starych łotrów“. Tu wchodzą: kuśnierz z Jasła; dwaj chłopi z Gródka i Lipnicy; krawcowa chroma z Bardyowa; hamernik nowosandecki; trzech mieszczan z Rzeszowa, Żmigrodu i Bobowej; oraz kilku kmieci.
Trzeci zastęp dłużników nosi godło: „Starzy dłużnicy jakoby też ze starych snopów gorzałka(!).“ Tu pierwszym: zegarmistrz Sebastyan, który ledwie 1 złp. odrobił, naprawiając Tymowskiemu hakownicę; dwaj rajcy: Stan. Pełka i Stan. Strasz; pan Studzieński, co zostawił zbroję; młynarz z Lipnicy; dwóch ze szlachty: Przecław Wiktor i Gabryel Gładysz; a wkońcu sam wielmożny pan Stanisław Lubomirski, starosta grodowy sandecki (1597—1613), skrzypek jego Stan. Ługowski, i żyd jego poufny Wulf z grodu. „O Jezu mój najdroższy! nadziejo smutnej duszy!“ temi słowy zakończył ów gorzki rejestr, bo takie pobożne westchnienie o zmiłowanie Boże wywołali w kupcu owi „starzy łotrzy i dłużnicy.“
Kiedy nawet osoby bogate tan nadużywały udzielonego im kredytu, a niepunktualność, lekkomyślność lub niesumienność dłużników narażały go na dotkliwe straty, popadł sam (1610 r.) w kłopoty pieniężne. A było to właśnie w rok później, kiedy za ową ogromną sumę zakupił miedzi w Lewoczy, na której tak mało zyskał. Z konieczności musiał sprzedać ową jatkę szewską, którą to nabył jeszcze dawniej za niewypłacone towary. Kupił ją Wojciech Jawor, szewc, za 22 grzywny (35 złp. 6 gr.), lecz wypłata na raty. Ale cóż to mogło znaczyć w jego położeniu? Punktualność jednak płatnicza i rzetelność kupiecka Tymowskiego wyrabiały mu powszechne zaufanie i jednały kredyt, nawet w szerszem kole poza obrębem kupieckiego świata. Tak na szczęście przyjechał ks. Jan Gładysz z Grybowa, łaskawy zawsze na dom Tymowskiego i żony jego Jadwigi, przywiózł z sobą 380 złp., prosząc małżonków, aby mu je przechowali, czego naturalnie nie odmówili. Później pożyczył jeszcze 400 złp. szpitalnych grybowskich i tak im dopomógł, bo pieniądze nie próżnowały, a kupiec na zawołanie potrosze oddawał gotówką i towarem. Również i pan podsędek, Adam Rożen, pożyczył mu 100 złp. Tylko Jan Lutosławski, pisarz grodzki, zawiódł, bo obiecał dług oddać, tymczasem umarł i nic nie zapłacił. Zawiedziony Tymowski pod rachunkiem jego dopisał: „Umarł, nie oddał, wisus z niego!“ i wpisał go w poczet „starych dłużników, co to jakoby ze starych snopów gorzałka.“
Umarła też w tym samym roku i żona Tymowskiego, pani Jadwiga. Kiedy stroskany kupiec w nieszczęściu swem całą nadzieję pokładał w miłosierdziu Bożem i w tym duchu uczucia swe w dyaryuszu zapisał, nadszedł właśnie do sklepu następca Jana Lutosławskiego, Imci pan Jakób Chwalibóg z Ropy. Widząc kupca strapionego, cieszył go i obiecał jeszcze być na jego weselu, nabrał towaru, zapłacił i zostawił jeszcze kilkadziesiąt złp. nadwyżki.
Ks. Gładysz, jak za pierwszej żony był przyjacielem domu, tak i teraz (1611 r.) nie usuwał się bynajmniej. Pieniędzy nie odbierał, owszem, co nadebrał towarem, zapłacił i zaokrąglił do 500 złp. Pan Zygmunt Stradomski, widząc także potrzebę kupca a nie mając sam pieniędzy, postarał się o nie u swego brata Olbrachta, który na jego słowo i ręce przysłał 397 złp., i pożyczył Tymowskiemu na kilka miesięcy, t. j. od 11. marca do 24. czerwca. Kupiec nie posiadał się z radości, bo pieniędzy potrzebował, i bezzwłocznie kupił za nie od Krzysztofa złotnika w Lublinie miedzi, poczem uiścił się na termin i zyskał jeszcze większe zaufanie.
Największy jednak kredyt pieniężny znalazł u swojej drugiej żony Krystyny Adamowiczównej, którą, jak to przepowiedział pan pisarz grodzki, Jakób Chwalibóg, poślubił niedługo po śmierci pierwszej żony. Od niej otrzymał w maju 1612 r. gotowych pieniędzy przeszło 700 złp. na zapłacenie za sukna Samuelowi Cyrusowi, kupcowi krakowskiemu, a już w sierpniu dała mu znowu na sierpy Wacławowi Morawcowi 230 złp., a Stanisławowi Dzierzwie 150 złp.; z jej także pieniędzy, odebranych od Jana Żelaska w Gorlicach, zapłacił ks. Gładyszowi 200 złp. Tak pani Krystyna zaraz w dwóch pierwszych latach pożyczyła 1.500 złp., czem ułatwiła mu nie tylko spłacenie długów, jakie narobił w czasie choroby pierwszej żony Jadwigi, ale także odbudowanie się po nieszczęsnej pogorzeli miasta. Lecz w r. 1613 więcej dać nie chciała, wymawiając się, że płaci obce długi a i tamta jeszcze suma nawet nie zabezpieczona jej dzieciom; na usilne jednak prośby otrzymał od niej na jarmark lubelski 186 złp., a chcąc okazać swą wdzięczność, zapisuje jej w swej księdze całą sumę 1.700 złp. na wszystkiej majętności swojej i zabezpiecza ją dożywotnie, a po śmierci dzieciom jej własnym.
Mimo to kłopoty pieniężne Tymowskiego jeszcze i teraz nie ustały. Reputacya jednak, jaką miał u szlachty, zjednała mu nowy kredyt u samego pana podstarościego, Sebastyana Gładysza ze Stróży, który (1615 r.) pożyczył mu 400 złp. na wino, a pieniądze później wybierał potrosze gotówką, albo kazał sobie kupić różne przedmioty, jak łańcuch złoty, czapkę, kobierzec, Jejmość zaś po kilkanaście złotych przez swą pannę. Jeszcze większem szczęściem była znajomość z panem Zygmuntem Stradomskim, który swem zaufaniem zaszczycał Tymowskiego ciągle dalej, a ten borgował chętnie, choćby na 130 złp. Zato pan Stradomski jeszcze dwukrotnie pomagał mu pożyczkami, teraz już z własnych pieniędzy: raz (1617 r.) 400 złp., a pani Krystyna, odwzajemniając się, sprawiła chrzciny córce pani podstarościny, co nawiasem mówiąc, kosztowało 30 złp.; drugi raz (1620 r.) na wino również 400 złp. (połowę w dukatach a połowę w trojakach, żądając zwrotu w ortach czeskich), na które jednak Tymowski musiał się zapisać wraz z żoną.
Ta trudność otrzymania w razie potrzeby większej sumy na kredyt, wywoływała też w kupcach konieczność jak największej przezorności wobec swoich odbiorców i zmuszał udzielenie im kredytu ograniczyć albo wcale odmówić, głównie zaś zabezpieczyć się przez żądanie zastawu. Tak widzieliśmy powyżej, że Kloska, błoniarka ze szpitalnej ulicy, biorąc 200 szyb za 18 gr. i półkamienia (16 funtów) ołowiu, musiała dać na zastaw szablę i latarnię (1614 r.). Dyaryusz Tymowskiego zawiera w tym względzie nadzwyczaj interesujące szczegóły, rzucające ciekawe światło na ówczesny stan kredytu kupujących u niego osób, a przedewszystkiem na stosunek kupiectwa do całej okolicznej szlachty sandeckiej, z których przytaczam niektóre.
Kasper Łapka z Białejwody bierze (1608 r.) różne sukna i korzenie, a na dług daje śliw 6 wierteli po 1 złp. 6 gr. i faskę masła za 4 złp., długi zaś swoje własnoręcznie wpisuje do księgi Tymowskiego, ile razy kiedy co brał, jak n. p. „znowum złoty wynyen.“ W kilka miesięcy później dopisał: „Po swyethym Filipye Jakubye porahowalysmy syę s panem jorkiem; zostałem mu złothych sescz y grosy dwadzyesczyą po wsystkym rachunku (sic). Kasper lapka m. p.“ Podpisując się, nie pisał nigdy inaczej. — Żona Gabryela Sędzimira z Łukowicy, biorąc (1609 r.) falendyszu czerwonego 2¼ łokcia po 3 złp. 10 gr. i kiru zielonego oraz kwartę małmazyi, zastawia pierścionek z dyamentami, który musiał mieć wielką wartość, skoro kupiec zborgował jeszcze około 70 łokci sukna i kiru wartości 40 kilka złp. Tak brała sama pani przez 12 lat rok w rok mnóstwo sukna dla siebie i służby i zawsze obiecywała oddać na pewien czas, zwykle za 6 tygodni, a „on“ później płacił często pszenicą a „ona“ masłem. Pan Sędzimir sprzykrzył sobie wreszcie tę wystawność młodej swej żony i powstrzymywał jej hojność. Musiał i kupcowi przykazać, bo odtąd nie borgował nic, chyba za dobrym zastawem. I tak w r. 1632 za breklest czerwony po 60 gr. zastawiła pani Sędzimirowa pierścionek złoty z rubinkiem, a w r. 1635 garnuszek srebrny z pokryweczką wyzłacaną. — Jan Dobek[121] z Łowczowa Łowczowski, pan na Dąbrowie i Lichwinie, kupując (1610 r.) różne sukna a nie płacąc wszystkiego, musiał za resztę zastawić pierścień złoty z dyamentem. Roku następnego (1611), będąc znowu dłużnym za korzenie 5 złp. i za kir, odjechał do Lwowa, a gdy w czasie jego nieobecności umarła mu żona, Zofia z Marcinkowskich, Tymowski nie chciał dać kiru żałobnego, aż dopiero krewny ich, pan Nikodem Dobek, musiał dać w zastaw tkankę perłową. — Adam Tabaszowski ze Znamirowic nie miał jeszcze w r. 1611 najmniejszego kredytu, tak że za 1 złp. 15 gr. musiał za niego ręczyć jakiś krawiec, a za 7 złp. musiał zastawić szablę. — Sebastyan Gładysz ze Stróży, podstarości sandecki, który w r. 1615 pożyczył Tymowskiemu 400 złp. na wino, wkrótce sam stracił kredyt, gdyż już w r. 1616 Tymowski nie chce mu borgować sukna za 20 kilka złp., aż za niego zaręczył złotnik lubelski, Krzysztof.
Sebastyan Lubomirski, starosta grodowy (1613—1627), bierze ciągle na kredyt a nie płaci. W r. 1619 dług wynosił już 82 złp. 25 gr., dlatego odtąd Tymowki nie chciał wcale borgować, tak że w r. 1623 pani starościna za sukno czerwone wartości 5 złp. musiała przez panią Wierzbięcinę dać w zastaw kubek srebrny złocisty, a tak samo w r. 1624 za falendysz czerwony i postaw karazyi zielonej wartości 39 złp. 15 gr., przez swoją służącą, pannę Sawicką, konewkę srebrną pozłocistą. To samo powtarzało się w r. 1625 aż 3 razy, że biorąc różne towary, mianowicie sukna, dawali zaraz w zastaw widelce srebrne, koneweczkę srebrną i ów kubek srebrny złocisty, a Tymowski borgował znowu kilkakrotnie, aż się nazbierało długu 142 złp. Dlatego, kiedy pani starościna w r. 166 brała sukna za 12 złp., nie chciał już nic dać, nawet jej samej; więc nieboga składała się i przysięgała na duszę męża swego i swoją własną, że zapłaci (!), a musiała się upokorzyć, bo właśnie były rękowiny córki jej Zofii, która szła z Imci pana Rarowskiego, a rota husarska stała w mieście i asystował uroczystości.
Zygmunt Stradomski, podstarości sandecki a później podwojewodzy krakowski, który kilkakrotnie wspierał Tymowskiego pożyczkami i wchodził z nim w spółki kupieckie, przyciśnięty ciężkiemi klęskami pożycza (1623 r.) od Tymowskiego 400 złp. i daje mu w zastaw miednicę srebrną pozłocistą, konew srebrną garncową i parę rostruchanów; a od pana Krzysztofa Wielogłowskiego 100 złp., zastawiając u niego łańcuch złoty, ważący 50 czerw. zł. (200 złp.), i to nie swój, lecz pani Pieniążkowej, który także wykupił Tymowski. Ale jeszcze tego samego roku wypłacił wszystko Tymowskiemu. — Żona Ludwika Kępińskiego ze Zbyszyc, biorąc (1625 r.) na żałobę 12 łokci sukna czarnego icińskiego i 12 morawskiego, daje w zastaw łyżki srebrne, z których potem jedną wykupiła za 10 złp. Również sam pan Kępiński, kupując (1626 r.) 6 łokci breklesu czerwonego po 2 złp. 10 gr. i tyleż kiru żółtego, zastawia szable. — Żona Bartosza Siemichowskiego z Klimkówki brała do r. 1607 rozmaite sukna, a mąż płacił czasem gotówką, a czasem owsem lub jęczmieniem. Po 20 latach stracił kredyt i musiał dać w zastaw rostruchanik z złocistem wieczkiem. — Pani Stadnicka z Zawady bierze (1630 r.) dla siebie, synka i mamki breklestu po 2 złp., a dla swego predykatora z Ropek[122] baji po 1 złp. 10 gr., wszystko na kredyt, a dług przejmuje na siebie szynkarka (!) Siewierska, prawdopodobnie za pszenicę do piwa, którą od niej brała[123].
Lecz nie tylko wobec okolicznej szlachty, przy braku dostatecznego z jej strony kredytu, ubezpieczali się kupcy sandeccy żądaniem zastawu, ale robili to samo i wobec panów wojskowych. I tak, gdy w r. 1630 chorągiew husarska, pod wodzą porucznika Radzikowskiego, została w Nowym Sączu na leże zimowe, przyczem miasto robiło składki na jej wyżywienie, towarzysze tej chorągwi, kupując u tamtejszych kupców, zwłaszcza u Tymowskiego, różne towary a przedewszystkiem sukna, w brak gotówki brali na kredyt — czas zapłaty do 4 tygodni albo do „brania pieniędzy“ — lub musieli dać zastaw. Dyaryusz wymienia nazwiska wszystkich. Chociaż w husaryi służyła szlachta najbogatsza, to przecież pokazuje się, że środki jej pieniężne były tak szczupłe a kredyt u kupców tak mały, że Tymowski niektórym z wymienionych panów towarzyszy kredytował dopiero na słowo samego pana porucznika Radzikowskiego („powierzyłem z rozkazania pana porucznika,“ albo „pan porucznik kazał dać“), a jeszcze bardziej charakterystycznem jest, że tenże wypłacał nawet sam za drugich kupcowi. Inni zaś wprost musieli dać zastaw. Tak n. p. Andrzej Kitecki, biorąc sukna za 70 złp. 18 gr., zastawił pałasz srebrem oprawiony; podobnie Mikołaj Prusiński, za 37 złp., należących się za sukno, dał jako zastaw kozacką szablę z srebrem białem; tak samo Spytek Jordan za 21¼ łokci breklestu zielonego i postaw kiru żółtego, wartości razem 55 złp. 15 gr., zastawił szablę oprawną. Sam pan porucznik, kupując za większe kwoty sukna, konia, ołów, także nie od razu płacił wszystko gotówką, tylko spłacał częściowo. Przy ostatecznem zaś obrachowaniu się z kupcem w obecności swego sługi, uznawszy swe długi za słuszne, „na alkierzu sam je napisał“, a spłaciwszy później znaczniejszą część długu, resztę obiecał dopiero z domu odesłać.
Wieki ówczesne znały ważność i znaczenie kredytu i używały go zacnie i godziwie do ułatwienia i podniesienia handlu miejscowego, tudzież do utrzymania i rozszerzenia związków handlowych tak po całym obszarze Rzpltej, jak i z krajami zagranicznymi. Ale znały także i nadużycie tegoż w calach często lakkomyślnych, nieraz nawet występnych do ułatwienia sobie życia lekkiego, życia nad stan i dochody, co prędzej czy później prowadzić musiał do ruiny, utraty honoru i wszelkiego kredytu kupieckiego, czyli do bankructwa. Otóż i takie wypadki nie były obcymi kupiectwu sandeckiemu. Tak w r. 1639 zbankrutował kupiec, Samuel Kominkowicz, handlujący winami[124]. Na wiadomość o tem wierzyciele domagali się wypłaty swych należytości i pokazało się, że dłużnym był wielmożnemu Janowi Krzeszowi z Męciny 300 złp.; wielmożnemu Janowi Mstowskiemu ze Słopnic 500 złp.; sławetnemu Janowi Ziębie 400 złp. Dwaj Węgrzyni, Janusz Oslani z Lubowli i Matyasz Szczerbak z Gniazd, żądali oddania 800 złp., a Wojciech Maxym z Lubowli 900 złp. za wina; tak samo Wojciech Lupka 200 złp., a niejaki Jan, dyak brzezowicki[125], 231 złp. Gdy atoli Kominkowicz nie był w stanie zaspokoić tych długów, uwięziono go i małżonkę jego. Niebawem jednak (1640 r.) umknął z więzienia, a na zbiega ogłoszono infamię i banicyę[126].
Nie jedyny to zresztą wypadek bankructwa; księgi archiwum miejskiego przechowały nam również przykład takiego drugiego, jaki zaszedł właśnie w samym początku jarmarku na św. Małgorzatę 1648 r., wspomnianego powyżej. Zygmunt Białorzecki, tkacz i grzebieniarz a oraz kupczący płótnami, zbankrutował! Ni z tego ni z owego powiedział wierzycielom swoim, że im nic nie da, bo nic nie ma — zupełnie tak jak teraz robić zwykli kupcy i bankierzy. Był to zaś człowiek zamożny i uczciwy, i można mu było śmiało pożyczać pieniędzy na towary, przynajmniej wedle zdania ludzkiego. I pożyczył mu wielebny ksiądz Roch Światłowicz 30 złp.; wielmożny Wacław Marek 50 złp.; wielmożna Katarzyna Lachowska 25 złp.; pani Jadwiga Wolska 60 złp.; sławetny Skrzypiec 25 złp.; sławetny Stanisław Pieczykowicz towarem, mianowicie pasamonami, 37 złp. 20 gr., żonie zaś jego kilka złotych gotówką. Wkońcu upomniała się o 70 złp. wielmożna Krystyna, wdowa po Janie Krzeszu z Męciny, a Wojciech Abrahamowski, pisarz komory celnej sandeckiej, o 20 złp., które sławetny Grzebieniarz, (bo tak go zwykle zwano), z pieniędzy poborowych obrócił na swój własny użytek. Na domiar bowiem zaufania publicznego piastował był przez czas niejaki urząd pobieracza podatków i nie wypłacił się podpoborcy.
Powodem do tego całego kłopotu był sławetny Stanisław Piczykowicz, mieszczanin krakowski. Przyjechawszy bowiem do Nowego Sącza na jarmark, odwiedził panią Grzebieniarkę i prosił o należytość. Sławetna dłużnica, nie widząc innej rady, wyparła się długu. Więc się upomniał o resztę za pasamony, a widząc, że nie wskóra dobrą drogą, zaskarżył ją do rady miejskiej.
Wieść o niemożebności wypłaty ze strony Grzebieniarza gruchnęła pomiędzy duchownych, szlachetnych i sławetnych wierzycieli, zbiegli się więc wszyscy na ratusz, stanęli przed panami rajcami razem, jak jeden mąż, i żądali sprawiedliwości. Sławetna rada nie odmówiła im swej pomocy. A ponieważ rozchodziło się o sprawiedliwość brzęczącą, która z mienia Grzebieniarza nie mogła być wymierzoną, więc panowie rajcy każdemu wierzycielowi z osobna oddali w sekwestracyę osobę sławetnego Grzebieniarza. I zapadło naraz dziewięć wyroków, skazujących go na więzienia, dopóki długu nie zapłaci! I zupełnie tak, jak do niedawna za naszych czasów zasiadł więzienie za kratami, a wierzyciele żywili go, dopóki im się nie sprzykrzyło. A gdy im się uprzykrzyło, to dali spokój, a rada miejska, chcąc nie chcąc, wypuściła go na wolność. Tylko wielmożny Wacław Marek poszedł do głowy po rozum i darował dług swój kollegiacie św. Małgorzaty, a panowie opiekunowie zarządu kościoła, poczyniwszy odpowiednie kroki, usadowili się na domu Białorzeckiego przy ulicy polskiej[127].
Wreszcie czynnikiem nadzwyczaj wielkiej wagi dla handlu owych czasów były stosunki monetarne, czyli wartość pieniędzy krajowych. Co do tego ze źródeł naszych dowiadujemy się, iż ta zmieniała się ustawicznie, nawet co kilka lat, a mianowicie wartość monety złotej i srebrnej ciągle się podnosiła, co jest tylko dowodem, że monetę zdawkową bito coraz gorszą[128], wskutek czego też ta, zwłaszcza za granicą, coraz bardziej traciła na wartości[129]. Te stosunki sprawiały kupcom trudności nadzwyczajne, przedewszystiem tym, którzy sprawy handlowe mieli z krajami obcymi. Lecz nie dość na tem, ustawiczne wojny i rozruchy domowe w Polsce, owa zła moneta zdawkowa i inne niepomyślne warunki nadwerężały kredyt polski do tego stopnia, że nawet pieniądze złote i srebrne spadały w swym kursie za granicą, co naturalnie tylko nader niekorzystnie wpływać musiało na handel i kupców na dotkliwe narażało straty. Pod tym względem ciekawy szczegół podaje nam Tymowski, iż kupiwszy w r. 1624 na Węgrzech u Jurka Semsaja 25 beczek wina po 46 talar. węgier., przy tem kupnie na pieniądzach utracił przeszło 178 złp. A mianowicie: na 116 czerw. zł., dając po 3 złp. 10 gr. (gdy właśnie w tym roku 1 czerwony złoty = 4 złp.), utracił 76 złp. 4 gr.; na 246 talarach (który w r.1625 wynosił 2 złp. 15 gr., dając zań po 2 talar. węgier.), utracił 68 złp. 10 gr.; na 308 talar. węg., płacąc czeskimi, (czeski po 4 szelągi), utracił 34 złp. 6 gr.[130].
W miarę spadających na Polskę klęsk i wzmagającego się zubożenia kraju, wartość pieniędzy polskich spadała coraz bardziej[131], tak iż w r. 1664 za 100 złp. dobrej monety trzeba było naddawać więcej niż 20%, a w r. 1666 doszło już do tego, że naddatek za dobre pieniądze wynosił przeszło 75 od sta[132]. Że te okoliczności musiały całkiem podkopać, tak dotąd kwitnący za Wazów handel naszego grodu, okazuje dowodnie szybki upadek jak innych miast polskich, tak i Nowego Sącza w epoce następnej.







  1. Löcse, Leutschau.
  2. Igló, Neudorf.
  3. Jànos, Jan.
  4. Pomimo poszukiwań i badań, nie mogłem się dowiedzieć, co właściwie oznacza ten wyraz xpany. Wprawdzie Ambroży Grabowski, pisząc o żupach wielickich. powiada, że „kspany (xpany) bić, znaczy kliny obijać“. (Starożyt. hist. pol. T. I.) Z tego jednak nie można sobie jeszcze wyrobić jasnego pojęcia.
  5. Różne miasta, zwłaszcza znaczniejsze jak Lublin, Kraków, Bochnia, Nowy Sącz i t. d., miały swoje wagi. Waga sandecka była większą. Jekel: Pohlens Handelsgeschichte. 1 Th. 148. Wien 1809.
  6. W XVI. wieku i do połowy XVII. przed strasznem zniszczeniem Polski przez karola Gustawa, liczono z górą 4.000 flisaków, samych krakowskich i sandomierskich. (W. Wójcicki: Szkice histor. Kraków 1869, str. 160). Życie, przygody i obyczaje flisaków opisał wierszem Sebast. Klonowicz († w Lublinie 29. sierpnia 1602 r.)
  7. Zob. Józefa Przyborowskiego: Rok śmierci Seb. Klonowicza. Ateneum z r. 1878. T. I. str. 311—323.
  8. Dyaryusz Tymowskiego.
  9. Tomasz Frączkowicz zetknął się gdzież z dżumą na Węgrzch, zdaje się przez jakiś zarażony towar. Wróciwszy do Sącza, nagle zapadł na zdrowiu i niebawem umarł. Dom jego zawarto i przez kilka niedziel drżało całe miasto przed trwogą powietrza. Lecz Bóg odwrócił tym razem zarazę na końcu lutego 1630 r.
  10. Acta. Scabin. T. 54. p. 79. T. 55. p. 151.
  11. Pod tem ogólnem wyrażeniem rozumiano szczuki czyli szczupaki, a przedewszystkiem liny i wyzinę czyli wyzy — gatunek jesiotra, ale większy, kilka cetnarów ważący, które poławiano w Dunaju, Wołdze i Donie.
  12. Mamy zapisek z jednego takiego transportu Dunajcem w r. 1634, iż zapłacił frachtu w Nowym Sączu 36 złp. Percepta f. 154.
  13. Spiessglas — antimonium, półmetal bardzo kruchy, białego koloru, wewnątrz nitkowaty i promienisty.
  14. Act. Scabin. T. 54. p. 500.
  15. Act. Scabin. T. 51. p. 501.
  16. Firkanty były to płyty graniaste, grubości 3½ cala, wielkości po 20 cali w kwadrat, ważące przeszło 2½ cetnara. Takie płyty cięto na kawałki, które dopiero pod młotem nabierały elastyczności.
  17. Po dziś dzień lud polski czas od Bożego Narodzenia aż do Trzech Króli godami zowie.
  18. Act. Scabin. T. 55. p. 119, 133, 150, 177, 182, 225.
  19. Act. Scab. T. 57. p. 181.
  20. Melchior Krosner, cyrulik, zeznaje w testamencie (1600 r.), że mu winni żydzi lubelscy za 7 fas śliw 250 złp. Act. Scabin. T. 25 p. 819.
  21. Ferencz, Franciszek.
  22. Czerwenica, Vörösalma.
  23. Héthárs, Siebenlinden.
  24. Gbeł — z niem. Kübel = półkorca polskiego.
  25. Dyaryusz Tymowskiego.
  26. Act. Scabin. T. 57. p. 268—269.
  27. Act. Scab. T. 55. p. 809, 811.
  28. Act. Consul. T. 53. p. 42.
  29. Act. Scabin. T. 57. p. 288, 318, 336.
  30. Act. Cons. T. 53. p. 480.
  31. Act. Consul. T. 61. p. 336. — Spławiał też do Warszawy miedź, węgierskie mydło, wołowskie sery i węgierskie orzechy, których Warszawa spożywała wówczas bardzo wiele, jako ulubioną przy miodzie przekąskę.
  32. Drzewo, spławiane Dunajcem, zbijano w tak zwane glenie, w każdym gleniu było po 30 belek lub drzew.
  33. Nowy Sącz już w wiekach średnich był punktem zbornym dla kupców toruńskich, skąd wyruszali po towary do Węgier. „Sandec bildete den Ausgangspunkt nach ungarn für die Thorner Kaufleute“... Herm. Oesterreich: Die Handelswege Thorns im Mittelalter. p. 22. Danzig 1890.
  34. Litkup, z niem. Leihkauf — poczesne przy kupnie i sprzedaży, mercipotus.
  35. Act. Scab. T. 63. p. 272.
  36. Porówn. Uzupełnienia na końcu tomu.
  37. Act. Castr. Rel. T. 109. p. 1894.
  38. Płytwy, płatwy, pletwy, plety, w skróceniu pty — z niem. Pletten — spojone belki, tratwy.
  39. Istvàn, Stefan.
  40. Kassa, Kaschau.
  41. Bàrtfa, Bartfeld.
  42. Te ceny w złotych węgier. umyślnie osobno przytaczam, gdyż wartość ich na polską monetę nie jest znana. To tylko pewna, że 1 zł. węg. był mniejszy od 1 złp.
  43. Act. Castr. Rel. Tom. 109. p. 1894.
  44. Act. Cons. T. 52. p. 153.
  45. Miklós, Mikołaj.
  46. Act. Scab. T. 55. p. 26.
  47. Baldizsàr, Baltazar.
  48. Cibinium, Kis-Szeben, Klein-Zeben.
  49. Lubló, Lublau.
  50. Od łaciń. tricesimus — trzydziesty. Poborca tej opłaty zwał się „trycatnik“. Objaśnia to także zapisek w aktach miejskich: „Trycatki, contributio publica in Ungaria, in Polnia a doliis vinorum nuncupata“. — Opłatę, wynoszącą jedną trzydziestą (tricesima) wartości towarów, zaprowadził król węgierski Zygmunta w .r 1404. (Janota: Histor. opis Bardyowa, str. 150).
  51. Znaczyło to widocznie czterdziesty grosz, od niem. vierzig.
  52. Żona Wojciecha Mirka, organisty przy kollegiacie, którą Tymowski nazywa stale Organiściną.
  53. Sàndor, Alexander.
  54. Był plebanem w Siedlcach od r. 1604—1645, jak świadczą akta kościoła tegoż.
  55. Mowa tu oczywiście o Kazimierzu nad Wisłą w Lubelskiem.
  56. Act. Scab. T. 54. p. 228, 230, 254.
  57. Act. Scabin. T. 54. p. 14.
  58. Cały powyższy ustęp o handlu winem według Dyaryusza Jerzego Tymowskiego.
  59. Tak znajduję, że Jakób Poławiński kupił w r. 1628 wina starego beczek 24 u pana Adama Strońskiego za 2.592 złp., czyli beczkę po 108 złp. (Act. Scabin. T. 46. p. 712.).
  60. Act. Consul. T. 61. p. 210.
  61. O handlu rybnym, prowadzonym hurtownie i na wielką skalę przez kupców lwowskich w XVI. i XVII. w., zob. rozprawę Wład. Łozińskiego: Leopolitana w Kwartal. hist. rocz. IV. str. 443 et sequ.
  62. Act. Scabin. T. 14. p. 263.
  63. Niemcewicz: Zbiór pamiętn. histor. T. III. str. 340. — Ulanowski: Kilka zabytków ustawodawstwa. Archiw. komis. prawn. T. I. str. 121.
  64. Przyjęty do cechu krawieckiego w r. 1626, figuruje bez przerwy jako pisarz cechowy od r. 1633—1652.
  65. Act. Scabin. T. 55. p. 626.
  66. Dyaryusz Tymowskiego.
  67. Z Kłodzka (Glatz) na Śląsku.
  68. Zapewne z Iczyna w Czechach.
  69. To samo, co lundysz, falendysz, sukno holenderskie.
  70. Tyle co myszeńskie, sukno z Miśni (Meissen) w Sakzonii.
  71. Z Wittenbergu w Prusiech.
  72. Dyaryusz Tymowskiego.
  73. Act. Scabin. T. 55. p. 651.
  74. Dyaryusz Tymowskiego.
  75. Act. Scabin. T. 55. p. 418—427, 463, 499.
  76. Act. Scabin. T. 55. p. 722, 807, 822, 827.
  77. Porów. Streszczenie przywilejów na końcu I. tomu.
  78. Porówn. Annexa na końcu tomu I. nr. 7.
  79. Tonna, tuna — beczułka, faska, w tym czasie = 4 krakowskim korcom.
  80. Dokum. wyd. na sejmie walnym w Lublinie 1 marca 1554 r., i na sejmie walnym w Piotrkowie 13. maja 1555 r.
  81. Dokum. wyd. w Warszawie, 31. grudnia 1579 i 15. marca 1581.
  82. Vol. Leg. II. 188, 201, 215, 383, 408; III. 31, 163, 230; IV. 41.
  83. Eman. Kronbach: Karpaten im Sandecer Kreise. Wien 1820. Dzieło illustrow. z tekstem niemieckim i francuskim.
  84. Podolin, Pudlein.
  85. Percepta f. 404, 396, 439, 481, 90, 56.
  86. Act. Consul. T. 53. p. 35.
  87. Acta Consul. T. 58. b. p. 672.
  88. Obraz wieku panowania Zygmunata III. T. II. str. 170.
  89. Act. Consul. T. 61. p. 477, 483.
  90. Hanza — związek handlowy niektórych miast niemieckich, uczyniony w XIII. wieku. Do związku tego należał także: Gdańsk, Toruń, Chełmno, Elbląg, Królewiec, Brunsberg i Kraków. Jekel: Pohlens Handelsgeschichte. 1. Theil. 25—31.
  91. O miastach polskich, należących do związku hanzeatyckiego, zob. rozprawę Jerzego Bandtkiego w Roczniku tow. nauk. T. I. str. 30—99. Kraków 1817.
  92. Ducilla contributionum in camera depositoriali sandecensi ex vinis provenientium.
  93. Distributa f. 84, 89.
  94. Nie pierwsze to zresztą tego rodzaju rozporządzenie. Już bowiem w r. 1551 z polecenia Wawrzyńca Spytka z Zakliczyna Jordana, podskarbiego wielkiego koronnego, kasztelana sandeckiego, ogłoszonego w Łącku, Barcicach i Limanowej, że komory celnej nowosandeckiej nie wolno omijać z towarami, pod utratą tychże towarów. Act. Castr. T. 5. p. 264.
  95. Distributa f. 103.
  96. Act. Cons. T. 53. p. 153.
  97. Distributa f. 81, 82, 115, 116, 122.
  98. Act. Consul. T. 53. p. 80, 94, 98, 111, 113.
  99. Ks. Siarczyński: Wiadomość historyczna o mieście Jarosławiu. Lwów 1826. str. 72, 75, 80.
  100. Olaszfalu, Wallendorf.
  101. Distributa f. 120, 128, 129.
  102. Act. Consul. T. 53. p. 164.
  103. Percepta f. 150.
  104. Act. Consul. T. 52. p. 338.
  105. Distributa f. 134.
  106. Act. Consul. T. 52. p. 339.
  107. Act. Consul. T. 53. p. 233.
  108. Zapewne to samo, co Richter, sędzia, wójt.
  109. Act. Consul. T. 53. p. 231.
  110. Distributa f. 151
  111. Percepta f. 165.
  112. Distributa f. 105, 153.
  113. Tak nazywa lud po dziś dzień jeszcze uroczystość Narodzenia Maryi 8. września.
  114. Według Daryusza Tymowskiego.
  115. Należącą do wsi Maciejowej.
  116. Act. Scab. T. 54. p. 43, 48, 49, 58.
  117. Porówn. Dodatki nr. III. na końcu tomu I.
  118. Act. Consul. T. 58. b. p. 172.
  119. Act. Scabin. T. 25. p. 8.
  120. Act. Consul. T. 52. p. 194.
  121. Jan Dobek Łowczowski h. Gryf urodz. w r. 1553, był posłem Zygmunta III. do Turcyi, Szwecji i Moskwy. Wspominają o nim konstytucye sejmowe z r. 1606 i 1613, tudzież dziennik wyjazdu na pospolite ruszenie 1621 r. Zmarł w marcu 1628 r., pochowany u Franciszkanów w Nowym Sączu. W rok po wojnie chocimskiej (1622 r.) zbudował przy kościele franciszkańskim osobną kaplicę, w której mieściły się groby rodziny Dobków, a na jej utrzymanie wyznaczył popłatę roczną 60 złp. od kapitału 1000 złp., legowanego na Zabełczu i Wielopolu. Napisy grobowe Dobka i jego żony przechowały się dotąd w zabudowaniach pofranciszkańskich (dziś ewangelickich), lecz w bardzo opłakanym stanie. — Dwie przemowy na pogrzebie Dobka tudzież jego żony podaje MS. w bibl. Ossolińskich nr. 647, str. 4—8.
  122. Stadniccy byli Aryanami, a ozdobna szata synkowi i mamce, i baja, kupiona predykatorowi z Ropek, będą może w związku z chrzcinami według aryańskiego obrządku.
  123. Nie może być celem niniejszej pracy wypisywanie dalszych wszystkich pojedynczych i drobnych rachunków. Wspomnę więc tylko, że oprócz wymienionych, którzy u Tymowskiego kupowali różne towary, a czasami brali na kredyt albo zastawiali swoje kosztowności, należało jeszcze kilkudziesięciu panów szlachty sandeckiej ziemi.
  124. Samuel Kominkowicz, mieszczanin toruński, szukając szczęścia po szerokim świecie, osiedlił się w Nowym Sączu i przyjął prawo miejskie w r. 1636, gdzie też ożenił się z Magdaleną, wdową po Jerzym Frączkowiczu. Kupcząc przeważnie winem, nie dorobił się majątku, owszem zadłużył się i zbankrutował (1639 r.).
  125. Brzezowica, Berzevicze, Brezovicza na Spiżu.
  126. Act. Cons. T. 53. p. 420, 428; Act. Scab. T. 55. p. 1020, 1091.
  127. Act. Consul. T. 58. b. p. 171—179, 185—188, 338, 364.
  128. Kubala: Szkice histor. ser. II. wyd. III., str. 299.
  129. Czermak: Z czasów Jana Kazimierza studya histor. str. 213.
  130. W epoce Wazów wybijano ze złota: dukaty, czyli czerwone złote pojedyncze, tudzież czerwone złote podwójne (dwa razy tyle co pojedyncze), wreszcie wielkie czerwone złote, czyli portugały, ważące po 5 i 10 a nawet 20 dukatów. Te ostatnie bywały rzadsze i dawano je nieraz w nagrodę za niepospolite zasługi. Ze srebra: półtalarki, talary pojedyncze i podwójne, orty, tynfy, grosze pojedyncze, tudzież półtoraki, trojaki (ternarii) i szóstaki (grossi sex grossorum). Z miedzi: denary i szelągi. Jaki zaś kurs miałą ówczesna moneta polska, i jak się zmieniała jej wartość ustawicznie, pokazują nam zapiski sandeckie:
    a) Czerwone złote. W r. 1587 czerw. złoty = 1 złp. 26 gr.; 1598 = 1 złp. 28 gr.; 1600 = 2 złp.; 1607 = 2 złp. 5 gr.; 1611 = 2 złp. 10 gr.; 1618 = 2 złp. 17 gr.; 1621 = 2 złp. 15 gr.; 1624 = 4 złp.; 1628 = 6 złp.; 1632 = 5 złp. 15 gr.; 1639 = 5 złp. 28 gr.; w latach 1640—1648 szły po 6 złp.; 1649—1662 szły do 6 złp. do 6 złp. 15 gr.
    b) Talary pojedyncze: W r. 1587 talar = 1 złp. 5 gr.; 1598 = 1 złp. 6 gr.; 1611 = 1 złp. 10 gr.; 1620 = 2 złp.; 1625 = 2 złp. 15 gr.; 1630—1648 szły po 3 złp. — Talary twarde albo bite, czyli imperyały (imperiales) w latach 1640—1648 szły po 3 złp.; 1649—1661 szły po 3 złp. 15—18 gr. — Talary kopowe w r. 1620 po 37 gr., w r. 1648 po 54 gr.
    c) Orty (ortones). Ort był czwartą częścią talara. Liczba groszy, którą zawierał, zmieniała się z kursem talarów. W pierwszych latach panowania Zygmunta III. szły orty po 10 gr., pod koniec zaś jego rządów (1629 r.) po 16 gr. Taki sam kurs miały za Władysława IV. (1638 r.), lecz za Jana Kazimierza już po 18 groszy, stąd nazywano je także ośmnastugroszówkami.
    d) Tynfy albo tymfy, tak nazwane od Andrzeja i Tomasza Tymfa, wybijane w mennicy krakowskiej, lwowskiej, poznańskiej i bydgoskiej w latach 1661—1666. Wartość jednego tynfa w XVII. wieku = 18 gr., od r. 1717 = 38 gr., a w r. 1765 = 36 gr.
    Podług stałej rachuby: 1 złp. = 30 gr. (grossi); 16 szelągów (solidi) szło na 1 grosz; 18 denarów szło na 1 grosz; 1 grzywna (marca) = 48 groszom.
  131. O stosunkach monetarnych napisał wyborny artykuł A. Szelągowski: Przesilenie pieniężne w Polsce za Zygmunta III. Kwart. hist. z r. 1900, str. 584—623.
  132. Kubala: Szkice II. 309, 310.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Sygański.