Gdyby nie kobiety/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Gdyby nie kobiety
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk Zakł. Graf. „Record“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

Sędzia śledczy dotrzymał słowa. Termin procesu tajemniczej bandy został przyśpieszony w rekordowym tempie. Miał dobrze w pamięci poprzedni wypadek, gdy Klawy Janek zbiegł z więzienia — zanim akt oskarżenia był gotowy. Teraz sędzia dokładał wszelkich starań, aby rozprawa odbyła się czym prędzej.
Zgon komisarza Szczupaka przyczynił się również do tego, aby sąd nad Klawym Jankiem odbył się w błyskawicznym tempie. Wszyscy, którzy mieli związek Z prawodawstwem i jego organami wykonawczymi, byli przekonani, że mordu dokonali towarzysze Janka z zemsty za prześladowania i ciągłe aresztowania, jakich dokonywał wśród świata podziemi.
Tylko aspirant Andrzejczak nie chciał w to wierzyć. Jednak na pytanie: kto był tym odważnym, który dostał się do gabinetu komisarza i go zamordował, nie mógł znaleźć odpowiedzi.
Wszystkie dzienniki rozpisały się szeroko na temat wielkiej zorganizowanej bandy przestępczej. Jedna z gazet popołudniowych, która uchodziła za najlepiej „informowaną“, w ten sposób opisywała przebieg mordu na Szczupaku:
— Zajechałem do hotelu „Europejskiego“.
— Jeżeli można, przyjdę do ciebie natychmiast. Stęskniłem się za tobą.
— Więc przychodź chłopcze.
— Może jesteś zmęczony podróżą, ojczulku?
— Nie. Czekam na ciebie.
— Za kwadrans będę u ciebie.
— Do widzenia.
— Do widzenia.
Krygier zadowolony odłożył słuchawkę. Przejrzał się w wielkim lustrze i uśmiech zadowolenia zakwitł na jego ucharakteryzowanej twarzy, który wnet znikł.
Stanął przed oknem i wyjrzał na ulicę. Panował ożywiony ruch. Dorożki, auta, tramwaje mijały się i dopędzały jedno drugie.

Krygier przyglądał się ulicy z wysokości trzeciego piętra. Opanowało go dziwne uczucie. Jedna myśl uporczywie nie dawała mu spokoju.
— Ludzie pędzą. Szukają zarobków, porusza ich walka o byt, śpieszą się.. a ja..
Znów przejrzał się w lustrze.. Przeraził się własnego wyglądu.
— Nie potrwa długo, a będziesz naprawdę tak wyglądał — mruknął pod nosem. — Jak długo jeszcze będziesz pędził tak niepewny żywot?
Krygier czytał w dziennikach wszystko, co wypisywano o nim. Z odraza myślał o insynuowanym mu morderstwie. Całe jego życie było hazardem. I teraz bawiło go że znajduje się w paszczy lwa i igra z niebezpieczeństwem..
Krygier był zawsze pewny siebie. Życie nauczyło go wydostawać się z nastawionych nań sieci. I teraz był więcej niż pewny, że wszystkie jego plany muszą się ziścić.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy.
— Proszę.
Drzwi się otworzyły. Antek rzucił się Krygerowi na szyję.
— Jak się masz ojcze? Jak się mama czuje? Siostry, bracia, słowem cala rodzina?
Krygier przekręcił klucz we drzwiach.
— Możesz mówić. Widzisz, we wszystkich tutejszych hotelach podsłuchuje się rozmowy. Ale myśmy się zrozumieli, nieprawdaż?
— To dobre! Wszak jestem Antkiem.
— Siadaj.
Przez dłuższa chwile przyglądali się sobie.
— Źle wyglądasz, Antku.
— Nie zarabia się grosza. Nie można nosa wysunąć na ulicę.
— Ścigają was, jak zadżumionych.
— Jeszcze gorzej.. Jutro odbędzie się proces.
— W tej sprawie przyjechałem.
— Poco? Chcesz się unieszczęśliwić?
— Daj spokój, wiem co robię.
— A jednak.. Mogą cię poznać.
— Nie ma obawy. Powiedz lepiej, czy nikt nie widział, jak wchodziłeś do mnie.
— Nikt. Zachowałem najdalej idącą ostrożność.
— Na pewno? Antek wyjął z kieszeni sztuczne wąsy i przyczepił je do nosa.
— Twoja nauka nie poszła w las.
— Nie wszystko, czego was uczyłem, umieliście za stosować z pożytkiem. Janek nie chciał mnie słuchać; dlatego spotkał go taki smutny koniec. Głupimi kawałami wpakował też Starego Lipę i jego córkę Aniele do więzienia. Romansów mu się chciało i to z córką złodzieja.
— Masz jakieś plany?
— Chce wiedzieć coście uczynili dotąd.
— Bardzo wiele.
— Słucham.
— Sądzę, że nie jest to odpowiedni moment. Czekają na ciebie. Przyrzekłem cię sprowadzić.
— Co?..
— Powiedziałem dość wyraźnie.
— Nie pójdę.
— Nie możesz nas obrazić. Dwa dni szykowaliśmy się do tego przyjęcia. Cała paczka czeka na ciebie. Oczekiwali cię na dworcu.
— To bardzo głupie z waszej strony. Jak mogliście coś podobnego uczynić? Sami mogliście mnie „wsypać“.
— Chcieli się tylko przekonać, czy przyjechałeś. I tak nie zbliżyliby się do ciebie. Na szczęście nie poznali cię wcale.
— Ale ja ich poznałem. Nie tylko ich. Konfidentów też poznałem. Jednego z nich zatrzymałem i zapytałem o nazwę dobrego hotelu.
— Ryzykujesz za bardzo. Igrasz z życiem. Chodź. Wszyscy czekają tam, proszę cię.
— Policja również czeka — uśmiechnął się Krygier.
— Bądź spokojny. Meliny, gdzieśmy przygotowali przyjęcie na twoją cześć, nigdy nie wykryją. Zaręczani moją głową.
— Nie pójdę. Podziękuj wszystkim w moim imieniu. Co mi po twojej głowie? Wolę mieć swoją na karku. Zrozum, że mam o czymś ważniejszym do pomyślenia.
— Przede wszystkim — zauważył Antek — musi my omówić z tobą, w jaki sposób mamy odbić jutro Janka, Lipę i Anielę, gdy ich prowadzić będą do sądu lub z powrotem.
— Żebyście się nie ważyli czynić coś podobnego! — zawołał Krygier gwałtownie. — Nie dopuszczę do żadnych zamachów. Rozumiesz?
— Co!??.. Nie poznaję ciebie!.. Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz?!
— Nie pozwalam!
— Janka czeka szubienica. Nie możemy dopuścić do tego, by go powieszono, jak kota.
— Nie będzie wisiał. Ręczę!
— Krygier! Co się z tobą dzieje?.. Wszystko przemawia przeciwko niemu. Za zabójstwo policjanta grozi mu stryczek. To pewne, jak na dłoni..
— Wiem o wszystkim.. Idź i uprzedź naszych, by niczego nie podejmowali. Pozostawcie to mnie. Ocalę ich wszystkich.
— Nie rozumiem ciebie, leżeli liczysz na list, w którym Wołkow sam przyznaje się do zabójstwa policjanta — mylisz się. Sąd weźmie pod uwagę, że Wołkow nie jest przy zdrowych zmysłach i przyjmie że napisał ten list pod terorem. Po wtóre sądzę, że nie jest to właściwa droga obrony Janka.
— Tak ci szkoda Janka?
— Mam do niego żal, że zamordował Felka.. ale jednak jest wspólnikiem.
— Pozostaw to mnie. Skoro przyjechałem, na pewno wszystko będzie w porządku. Przewidziałem już wszelkie ewentualności.
— Ale dlaczego nie chcesz pójść ze mną? Sprawisz mi przykrość.
— Nie mam czasu. Idź i uprzedź wszystkich, by się nie ważyli pokazać w sądzie.
— Czy to twoje ostatnie słowo?
— Tak żądam — i tak być powinno.
— Ale ja muszę tam być! Chcę go zobaczyć.
— Zabraniam ci.
— Nie rozumiem, co masz na względzie.
— To moja rzecz. Mam nadzieję, że spełnisz moje życzenie.
— Może mógłbym ci być pomocnym — zapytał Antek niepewnym głosem. — Mógłbym się przydać.
— Nie. To niemożliwe.
Antek zwiesił posępnie głowę.
— Cóż? Czy jestem kapusiem, że mnie tak unikasz? Dziwi mnie twój stosunek. Nie zasłużyłem na to.
— Jesteś dobrym chłopem, Antku. Mam do ciebie stuprocentowe zaufanie — oparł Krygier dłoń na ramieniu Antka. — Tylko widzisz, opracowałem bardzo trudny, wręcz fantastyczny plan — i nie chcę, by mi ktokolwiek przeszkadzał.
— Ale nasi mogą ci tylko pomóc, a nigdy przeszkodzić! — zawołał Antek.
— Nie zawsze decyduje pomoc fizyczna. Tym razem na nic się nie zda wasza pomoc, jest to przedsięwzięcie, które wymaga więcej mózgu, niż rąk. Możesz na mnie polegać..
— Ale co to może zaszkodzić, że będziemy w sądzie? Dlaczego nie ma tam być naszych jaknajwięcej?
— Możecie mi tylko zaszkodzić.
— Ciekaw jestem, czym?
— Wszystkim przyjacielu.
— Mówisz tak zagadkowo, że cię nie rozumiem.
— Wnet ci wytłumaczę, jak widzę, trzeba d wszystko wyjaśniać, jak na dłoni. Niech i tak będzie.
— Wybacz mi, przyjacielu! — zawołał Antek wzruszony.
— Nie wątpię w twój spryt. Ale po prostu chce ci służyć do ostatniej kropli krwi. Czuję się nieszczęśliwy, że mnie odtrącasz od siebie.
— Uspokój się, Antosiu, jesteś oddanym towarzyszem.
— Pamiętam dobrze dni zgrozy, który przeżuliśmy razem. Tym razem nie pozostawię cię w Polsce. Zabiorę cię ze sobą do Japonii.
Antek nie wiedział, jak dziękować Krygierowi. Schwycił Krygiera za rękę i zawołał z ogniem w oku:
— Skoczę dla ciebie w ogień i w wodę. — Życie gotów jestem oddać dla naszej sprawy.
— Poco? Uspokój się. Nie będziesz więcej musiał ryzykować.
Antek otworzył szeroko oczy.
— Nie rozumiem.
— Cierpliwości, a wszystko zrozumiesz. Na razie czyń, co ci każę.
— Zrobię wedle rozkazu.
— Idź do naszych, powtórz im te słowa: ani jeden z tych, który mnie zna, niech nie stawi się w sadzie na rozprawę. Ponieważ będę obecny w sadzie przez cały czas procesu, mimowoli który z naszych może mnie zdradzić, jeżeli się tam znajdzie. Może się wyrwać słówkiem, mrugnąć okiem i jestem zgubiony. Nie tylko ja. Wszyscy ucierpicie, jeżeli wpadnę. Powtóre ma się tam rozegrać wysoce dramatyczny moment.
— Dobrze. Będę ci wierny, jak pies. Przysięgam na wszystko...
— Nie przysięgaj — przerwał mu Krygier. — Czyli tylko to, co ci nakaże rozum.
Obaj pożegnali się ostatecznie. Ody tylko Antek wyszedł. Krygier otrzymał depeszę, by natychmiast wyjechał do Berlina.
Krygier uregulował rachunek, rozdzielił hojne napiwki i kazał się zawieźć na dworzec. Zabawił tam dziesięć minut.. Następnie wsiadł do innej taksówki i udał się do hotelu „Bristol“.
Tu wyglądał już zupełnie inaczej. Zameldował się jako turysta, obywatel amerykański.
Krygier manewrował świadomie w ten sposób, by zmylić ślad. Zmieniał adres kilkakrotnie. Telegram, który otrzymał, był oczywiście zgóry uplanowany. Umówił się z Milczakiem, by do niego zadepeszował.
Nie polegał na Antku, który był przekonany, że nikt go nie widział udającego się do hotelu „Europejskiego“ i starał się zachować jaknajdalej idącą ostrożność.

Ostatnie wypadki zwaliły się na głowę Anieli z zawrotną szybkością. Spadały na nią ciosy jeden po drugim, jeden potworniejszy od drugiego.
Na początku wydawało jej się, że nie przeżyje tej klęski. Następnie zaczęła się przyzwyczajać. Niejedno krotnie przychodziły jej na myśl słowa Dostojewskiego.
„Każdy człowiek jest bydlęciem — które i łatwością przyzwyczaja się do wszystkiego. Bydlęciem jest nawet stuprocentowy dżentelmen, bez względu na narodowość czy jest Anglikiem czy Chińczykiem niezależnie od jego ideologii. Pruski monarchista, czy rosyjski komunista — każdy przyzwyczaja się szybko do wszystkiego na świecie: do zbrodni, nędzy, głodu i więzienia“.

Gdy policja, na rozkaz sędziego śledczego odprowadziła ją do więzienia, w pierwszej chwili odczuwała tylko cichy gniew i bunt przeciwko starannie ogolonemu sędziemu, który był przekonany, że ma przed sobą nie bezpieczna zbrodniarkę. Potem przysłuchiwała się paplaninie aresztantek, które przebywały z nią w jednej celi.
— Gdy sędzia śledczy rozkazał przeprowadzić Anielę do oddzielnej celi, ponieważ nie chce się przyznać — była w pierwszej chwili bardzo zadowolona, że pozbędzie się przykrego towarzystwa. Nawet aresztantka, która otoczyła ją opieka, jako córkę Staśka Lipy, była jej wstrętna z jej opowiadaniami o „zyskach“, jakie ciągnie z jej nędznego procederu. Ale po dwutygodniowym pobycie w samotności wśród czterech ścian, poczuła jak okrutnym był dla niej sędzia, skazując ją na odosobnienie.
Przed oczyma jej przesuwały się fantastyczne obrazy nieznanej przyszłości. Widziała siebie zgubioną na zawsze, na wieki...

Tego dnia, gdy sędzia śledczy wezwał ją na przesłuchanie wróciła do celi jeszcze bardziej złamana. Człowiek ten wydawał jej się być niebezpiecznym. Gotowa była przyznać się do wszystkiego, byle nie słyszeć więcej jego ironicznych zapytań i jego własnych odpowiedzi.
Pobyt w pojedynczej celi zahartował ją jeszcze bardziej. Nie myślała już o sobie. Z chwilą, gdy z wolnego człowieka przeistoczyła się w aresztantkę, zgóry zrezygnowała ze wszystkiego, bez czego człowiek wolny nie może istnieć.
Swoich najbliższych miała tuż obok siebie, a jednocześnie tak daleko, świadomość, że ojciec jej i kochanek cierpią, była dla niej bardziej dokuczliwa, niż nie pokój o własny los.
Lipa zaś cierpiał w dwójnasób. Myśl, że córka jego dręczy się w samotnej celi, spędzała mu sen z powiek. Z dnia na dzień zapadał bardziej na zdrowiu, Janek również troszczył się więcej o Anielę, niż o siebie.
Jako znany zuch wśród ludzi nocy, czy na wolności, czy w więzieniu, wnet wynalazł sposób komunikowania się z Anielą.
Codziennie posyłał jej „grypsy“ z słowami pełnymi otuchy i miłości. Aniela nie mogła się nadziwić jego energii nawet za kratami. I ona ze swej strony pocieszała go ciepłymi słowy.

W jednym ze swych liścików Janek opisał Anieli sen, w którym śniło mu się, że obydwoje są wolni i udają się razem okrętem za morze. Zapewniał ją, że miłość ich jest stokroć mocniejsza od żelaznych krat i grubych murów, które je dzielą: musimy jeszcze być razem i żyć szczęśliwie na wolności — pisał jej.
Aniela nie przejmowała się jego słowami otuchy, ani radosnymi snami. A Jednak dodawała mu odwagi i nadziei i zapewniała że żadna siła na świecie ich nie rozdzieli. W głębi duszy żywiła Aniela przekonanie, że straciła Janka na zawsze.
Janek posyłał jej niezbędną żywność. Wszystko, co otrzymywał cd przyjaciół, dzielił między siebie a ukochaną.
Gdy Aniela po raz pierwszy otrzymała paczkę odesłała ją z powrotem, prosząc Janka, by sam ją spożył. Ale on zaprzysiągł ją, by nie zwracała wałówek, gdyż jemu nie brak niczego.
Janek domyślał się, że Aniela nie weźmie do ust strawy więziennej. Znał dobrze smak tych potraw.
Nie zapominał też o Lipie. Wspierał go jak mógł. Każda paczka żywności przechodziła przez wiele rąk. Janek oddawał ją „kalifaktorowi“, ten kucharzowi; następnie paczka wędrowała do „pralni“; z „pralni“ do oddziału dla kobiet itd. Jeszcze dłuższą drogę musiała od być paczka do szpitala więziennego, gdzie Stasiek Lipa leżał przykuty do łóżka. Janek nakazał mu powiedzieć, że jedzenie posyła mu Bajgełe. Opracował już plan nowej ucieczki. Ale myśl, że Aniela pozostałaby sama w murach, powstrzymywała go od tego czynu. Bodaj w więzieniu — ale razem z nią..
Od dnia, w którym doręczono mu akt oskarżenia i zapowiedziano termin procesu, Janek żył, jak w malignie. Z niecierpliwością oczekiwał chwili, gdy ujrzy Anielę, spojrzy w jej piękne oczy.
Że ją ujrzy na rozprawie, a może zamieni kilka słów na ławie oskarżonych — co do tego był pewny. Janek znał dobrze ceremoniał sądowy i chociażby przestrzega no go jaknajsurowiej, nie wątpił, że uda mu się porożu mieć z Anielą.
We śnie czy na jawie zawsze miał przed oczyma jej obraz. Chętnie zawisł by na szubienicy, gdyby wiedział, że tym zwróci wolność Anieli.
Był przygotowany na wszystko najgorsze. Widział oczyma wyobraźni swój smutny koniec. Prokuratora, obrońcę z naczelnikiem więzienia na czele — ceremoniał, z którym jest związana egzekucja skazanego na śmierć.
..Wszyscy rzecznicy sprawiedliwości odprowadzają go na szubienicę. Widzi w swej wyobraźni kata, który spowiada nań stalowym wzrokiem. Klawy Janek wysłuchuje sentencji wyroku ze spokojem: „on, Klawy Janek zamordował policjanta i musi zginąć“.
Ani przez chwile nie myślał o tym, by zrzucić winę a Wołkowa, faktycznego zabójcę policjanta..
Klawy Janek nie lękał się śmierci. Do pewnego stopnia był nawet zadowolony, że się wreszcie wszystko skończy — i jego miłość i życie, które nie wróżyło mu nic dobrego.
Zdawał sobie sprawę, że tylko śmierć może go uwolnić z tego trybu życia, jaki musi prowadzić wśród ludzi nocy. Jedyne, czego pragnął, to pewności, że Aniela nie ucierpi przez miłość do niego i że natychmiast zostanie zwolniona.
Bywały chwile, kiedy ponosiła go zbrodnicza fantazja, a wówczas zupełnie inaczej myślał o Anieli. Widział swe dłonie zaciśnięte dokoła jej szyi. Widział ją nieprzytomną u swych stóp. Tulił ją bezwładną w swych mocarnych ramionach, całował jej usta, z których sączył się cienki strumyk krwi.
Był wówczas zadowolony, że jej piękne ciało nie będzie należało do żadnego innego mężczyzny. Nikt już nie nasyci swej namiętności żarem jej zmysłów. Oboje jednocześnie spoczną w ciemnym grobie.
W ciszy celi więziennej mózg jego przeszywały sprzeczne uczucia i myśli. Opracował już nawet plan uduszenia jej na sali sądowej. Jeżeli tam się nie uda, zamorduje ją w ostatniej chwili życia. Jego ostatnim życzeniem przed śmiercią będzie zobaczyć się z Anielą w cztery oczy. A wówczas, udusi ją w swych ramionach.
Takie i podobne myśli oddawna absorbowały jego umysł. Tylko w samotnej celi więziennej mogły się zrodzić zbrodnicze plany.
Ostatniej nocy przed procesem Janek ani chwilę nie zmrużyć oka. Miał przeczucie, że „coś“ niezwykłego się stanie. Żelazne łańcuchy, w jakie był zakuty, jako niebezpieczny przestępca, dokuczały mu bardziej, niż dotąd. Klawy Janek nie mógł się już doczekać chwili, kiedy będzie mógł nasycić wzrok widokiem Anieli, pomówić z nią, zapytać, czy go jeszcze kocha.
Strażnik więzienny nie spuszczał zeń oka. Przez całą noc nie odstępował od Jego drzwi, zaglądając przez „judasza“.
Świtało już, Janek miotał się na posłaniu, brzęcząc łańcuchami.
Strażnik w pewnym momencie zajrzał przez „judasza“ i zapytał obojętnym głosem:
— Dlaczego nie śpisz?
— Nie mogę.
— Nie możesz, czy nie chcesz?
— Obie rzeczy.
— Możesz zasnąć. I tak cię mam na oku. Nikt ci nie wyrządzi krzywdy. Nie masz się czego obawiać. Możesz spać spokojnie, jak na wolności. Już ja cię strzegę...
Janek wyczuł ironię w jego głosie i postanowił z nim się rozmówić. Aczkolwiek nie widział twarzy, orientował się doskonale do kogo należy szare oko w „judaszu“. Znał „mente“ jako takiego, który lubi nawiązywać rozmowy z więźniami, by przy okazji popisać się swymi zdolnościami, jako strażnik więzienny. W ciszy więziennej taka rozmowa jest czegoś warta. Potrzeba rozmowy z kimś, słuchania ludzkiego głosu sprawia, że nawet rozmowa z strażnikiem staje się przyjemnością.
— Która godzina? — zapytał Janek łagodniejszym tonem.
— A która byś chciał, żeby była? — odpowiedział strażnik życzliwszym głosem pytaniem na pytanie.
— Jak najpóźniej. Nie mogę w żaden sposób zasnąć.
— Skoro nie śpisz, powinieneś był słyszeć bicie zegara więziennego. — zapytał strażnik podejrzliwie.
— Nie znoszę zegara więziennego. Gdy zaczyna dzwonić, zatykam sobie palcami uszy.
— Jeszcze dość wcześnie. Do pobudki masz dwie godziny. Możesz spać spokojnie.
— Nie mogę spać. Pozwól mi się ubrać.
— Nie wolno. Musisz spać!
— Kiedy nie mogę! Gnaty mnie bolą od leżenia. Łańcuchy dokuczają mi tej nocy więcej, niż kiedykolwiek przed tym.
— Stary kawał, Klawy Janku — roześmiał się strażnik zasłonił otwór „judasza“.
Jednym skokiem znalazł się Janek u drzwi.
— Niech pan nie odchodzi. Zaczekaj pan chwilkę. Chcę panu coś powiedzieć.
— Nie zawracaj głowy.
— Niech mi pan rozluźni nieco kajdany. Tamują mi obieg krwi. Nie mogę wytrzymać dłużej.
Janek tłukł pięściami w drzwi.
— Połóż się w tej chwili spać. Nie otworzę celi. Nie sądź, że masz przed sobą frajera. To stary kawał. Ja otworzę w nocy celę — a ty mnie schwycisz za gardło?! Nie ma głupich.
— Jest pan tchórzem. Wszak jestem zakuty w kajdany...
— No, no, zamilcz. Gdy się otworzy celę przekonamy się, czyś mówił prawdę. Mnie nic nie obchodzi. Mam nocna służbę i basta.
Janek już nie słyszał, co mu „menta“ mówił. Z całych sił tłukł łańcuchami w drzwi.
— Nie wal tak! Zbudzisz „dzieci“ — rzucił strażnik ironicznie.
Janek dobijał się jeszcze głośniej.
— Cicho, powiadam ci.
— Nie! Nie! Nie przestanę!
— Chcesz do karceru?
— Tak! Tak! Chcę!..
— Janku, znowu zaczynasz. Jeżeli ci te łańcuchy nie wystarczają, dostaniesz wygodniejsze. Znasz je.. Trzydziestokilogramowe...
— Rozluźnij mi pan ręce, inaczej wytłukę wszystkie szyby.
To poskutkowało.
— Uspokój się. Zamelduję dyżurnemu. Zaraz przyjdziemy i rozluźnimy łańcuchy. Wszak wiesz, że strażnik nocny nie ma przy sobie klucza.
— Bardzo pana proszę o to. Czuję nieludzki ból w rękach i nogach.
Zgrzytnął klucz w zamku i drzwi celi Janka otworzyły się z łoskotem. Po obu stronach korytarza ustawili się dwaj strażnicy z rewolwerami w rękach. Do celi weszli inspektor więzienny oraz strażnik nocny.
— Baczność! Janek utkwił wzrok w sufit i nie odezwał się słówkiem.
— Czyś zaniemówił! — krzyknął inspektor na cały głos, wściekły, że go wyrwano ze snu.
— Baczność! — zawołał jeszcze głośniej strażnik, płaszcząc się przed inspektorem.
— Nie słyszysz rozkazu — rzucił gniewnie inspektor, który nigdy nie miał kontaktu z więźniami.
— Nie słyszę. Proszę mi rozluźnić łańcuchy. O północy nie mam obowiązku raportować.
— O każdej porze! Słyszysz?... Zawsze musisz spełniać rozkazy. Meldować się o każdej porze dnia czy nocy. Rozumiesz?
Inspektor, który niedawno przybył z prowincji, przyzwyczajony był do tego, by więźniowie kłaniali się przed nim niżej pasa. Zachowanie Janka wyprowadziło go z równowagi. Postanowił nauczyć zuchwalca.
— Przed takim głupim inspektorem nie zaraportuję nigdy — rzucił Klawy Janek zuchwale.
— Co??!..
Inspektor uniósł w górę obie pieści, jakgdyby się chciał rzucić na więźnia. Janek uczynił krok w tył i odrzekł spokojnie:
— Groźby zachowaj pan dla siebie, dla własnej żony. Mnie pan nie przestraszy.
— Szacunku, bandyto!
— Dla kogo?
— Już ja cię nauczę. Zginiesz w karcerze. Zrewidować go w tej chwili i sprowadzić do karceru.
— Niestety, nie przy mnie nie znajdziecie!
Mówiąc to, Janek rzucił coś do ust i połknął.
— Coś przełknął?
— Coś bardzo smacznego, panie inspektorze!
— Zrewidować celę! — zawołał inspektor. Więźniowi rozkazał odwrócić się twarzą do ściany.
— Lubię spoglądać na inspektorów, jak się kręcą — odparł Janek cynicznie. — Wam z tym do twarzy.
— Bierzcie go! — huknął inspektor. — Pomóżcie! — zwrócił się do dwu strażników — którzy stali dotąd na korytarzu z rewolwerami w rekach.
— Poco bierzecie mnie siłą? — Sam pójdę. Niech się tylko mogę ruszyć..
To mówiąc Janek oparł się plecami o ścianę. I zanim się inspektor zorientował w zamiarach więźnia, ten uczepił łańcuchy o żelazny stolik przymocowany do ściany i rozdarł je na dwie części, niby papier.
Obecni spoglądali na siebie oszołomieni, nie śmiąc się zbliżać do więźnia. Klawy Janek zdzierał ze siebie szaty jak człowiek, który nagle dostał ataku szału. Wydzierał sobie włosy, których mu nie ostrzyżono, aby nie zmienić jego wyglądu zewnętrznego. Tłukł pięściami w żelazny stolik i wołał:
— Precz stąd, sadyści!
— Bierzcie go! Czego stoicie?
Inspektor krzyczał na innych, ale sam stał już jedną nogą na korytarzu.
Kilka par rak wyciągnęło się w kierunku więźnia. Janek walczył, jak lew, nie dopuszczając nikogo do siebie. Jeden z „mentów“ schwycił dzban z zimna wodą i lunął Jankowi prosto w twarz. Drugi narzucił mil koc. Następnie wszyscy trzej rzucili się, ciągnąc go do karceru. Napróżno Janek stawiał opór. Rękojeści rewolwerów, którymi tłuczono go po głowie były dość silne. Zakrwawionego, pobitego zepchnięto do pod ziemnych lochów, gdzie mieścił się karcer. Z oddal do chodziły do uszu Janka głuche okrzyki odważniejszych więźniów. Wołali:
— Nie bić!.. Nie bić!
A echo w wąskich długich korytarzach powtarzało:
— Nie bić!..
Po czym w całym gmachu więziennym znów zapanowała głucha cisza. Janek leżał poturbowany w zimnym karcerze. Nie czuł już ciężaru grubych łańcuchów, w które zakuto go na nowo..
Nadszedł wreszcie dzień procesu. Na ławie oskarżonych sądu okręgowego zasiedli wszyscy oskarżeni w tym procesie: Klawy Janek, Aniela, Stasiek Lipa, Bajgełe“, Józef Zalewacz i „Zimna kokota“.
Nadszedł, jak każdy inny dzień w życiu ludzkości, który jednym przenosi radość, innym — smutek, jednym przyjemność, dla innych znów mija szaro, bezbarwnie jak większość dni roku..
Był to smutny dzień. Na niebie zawisły ciężki ołowiane chmury, jakby się chciały spuścić na ziemię. Padał gęsty deszcz zmieszany ze śniegiem, który natychmiast topniał.
Przechodnie unosili wysoko parasole, aby uniknąć zderzenia. Inni w przemoczonych płaszczach i z podniesionymi kołnierzami, śpieszyli się do przystanków tramwajowych. Wszystko mknęło — ulice, ludzie, tramwaje, przesiąknięte były wilgocią.
A jednak, mimo niepogody, przed gmachem sądu okręgowego panował wielki ruch. Każdy za wszelką cenę pragnął się dostać na salę sądową, by być obecnym na procesie.
Policja i tajni agenci obserwowali zgromadzonych. Woźny o sumiastych wąsach uważnie kontrolował karty wstępu. Obok woźnego stał nowomianowany komisarz Andrzejczak. Przyglądał się uważnie każdej wchodzącej osobie. Widać policja szukała „kogoś“. Starszy pan o solidnym wyglądzie z łagodnym uśmiechem na ustach o mało co nie został stratowany przez prącą masę ludzką. Dzięki interwencji woźnego przedostał się przez kordon. Wzbudzał tyle zaufania, że woźny nie kontrolował jego biletu.
Z szacunkiem ustąpił mu miejsca i natychmiast przepuścił. Nawet komisarz Andrzejczak, następca Szczupaka, który przejmował wszystkich przenikliwym wzrokiem, nie przyjrzał się twarzy starca ani jego zgarbionej sylwetce. W drżących rękach, które świadczyły, że pochodzi on z lepszej sfery, trzymał tekę wypełnioną papierami.
Każdy, nawet największy znawca mógł go przyjąć za emerytowanego sędziego albo conajmniej za człowieka spokrewnionego z tą sferą.
Wolnym krokiem podszedł staruszek do pierwszych rzędów, zajął miejsce i zagłębił się w poważnej lekturze filozoficznej.
Przybywało coraz więcej ludzi. Na twarzy każdego malowało się zdenerwowanie. Przychodzili ludzie z najrozmaitszych warstw społecznych. Przeważnie kobiety, — jedne w chustkach na głowach, drugie — w futrach karakułowych lub wytartych paltach, które pamiętały lepsze czasy, ale były także panie w pięknych srebrnych lisach, zarzuconych na smukłe ramiona.
W większości były to kobiety żądne plotek i sensacji. Zajęły one miejsca w pierwszych rzędach i debatowały zapalczywie, częstując się czekoladkami.
Jaki zapadnie wyrok? Jak wygląda Klawy Janek? Podobno jest pięknym mężczyzną? A i jego narzeczona wyróżnia się fenomenalną urodą?..
Co sprowadziło tych przestępców na ławę oskarżonych, jakie koleje życia przeszli, zanim znaleźli się w tych murach — to nie obchodziło uperfumowanych pań. Oczywiście, że nie zadały sobie trudu, by zastanowić się nad tym, kto w ogóle jest winien, że na świecie są złodzieje i przestępcy.
Staruszek o którym wspomnieliśmy, rozglądał się dyskretnie, podnosząc od czasu do czasu wzrok poprzez duże rogowe okulary. Nieopodal zajął miejsce mężczyzna w wieku lat około 40 i dawał staruszkowi do zrozumienia, że go rozpoznał. Obaj porozumieli się spojrzeniem, że pozostają dobrymi przyjaciółmi.
Zegar sądowy wybił godzinę 10. Po tym otworzyły się boczne drzwi, które prowadziły na ławę oskarżonych. Oczy zebranych na sali sadowej zwróciły się w stronę odgrodzonego pola przed ławą oskarżonych.
Najpierw w bocznych drzwiach ukazał się policjant a za nim niepewnym krokiem postępowała młoda niewiasta. Na sali sądowej w tej chwili rozległy się szeptem wypowiedziane uwagi:
— To ona!.. Kochanka!..
Aniela prawie że została wepchnięta przez drzwi na ławę oskarżonych. Poznać było po niej, że nie kieruje się własną wolą. Narzuciła na oczy chustkę aresztancką. Poczuła silne bicie serca. Po chwili drzwi boczne znów się otworzyły. Pierwszy wszedł silnej budowy policjant, który rozejrzał się po ławie oskarżonych mruknął coś pod nosem posterunkowemu strzegącemu Anielę i wprowadził oskarżonych jednego za drugim. Pierwszy wszedł Klawy Janek, następnie — Stasiek Lipa, Bajgełe, Zalewacz i „Zimna kokota“.
Podsądni zajęli wskazane im miejsca, przy czym każdy z nich był oddzielony od towarzysza policjantem.
Nadaremnie Klawy Janek starał się przywitać Anielę choć spojrzeniem. Aniela była ostatnia na ławie oskarżonych. Nie interesowała się tym, co zachodziło dokoła niej. Klawy Janek kilkakrotnie zakaszlał, ale i to nie pomogło.. Aniela nie obejrzała się.
Stasiek Lipa ze łzami w oczach prosił o zezwolenie na przywitanie się z córką, ale spotkał się z odmową. Posterunkowi otrzymali surowe instrukcje, by nie pozwolili więźniom na porozumiewanie się ze sobą nawet przy pomocy gestykulacji.
Janek siedział jak na rozżarzonych węglach. Wiercił się nerwowo na miejscu i ciskał w stronę publiczności złowrogie spojrzenia. Wyszminkowane damy jak na komendę, nastawiły na Janka lornetki. Klawy Janek jako typowy człowiek nocy, musiał przypaść do gustu lekkomyślnym damulkom.
„Zimna kokota“ rozgadała się na wszystkie strony uśmiechając się od czasu do czasu do mężczyzn, którzy nie odrywali od niej wzroku.
Józef „Zalewacz“, który sam nie wiedział jakim cudem znalazł się wśród tych „asów“ na ławie oskarżonych, siedział spokojny z niewinnym wyrazem twarzy.
„Bajgełe“ wyłaził ze skóry. Jego maleńkie oczki biegały nerwowo po sali. Kilkakrotnie próbował przemówić do Staśka Lipy. Skończyło się na tym, że przesadzono go i przystawiono doń jeszcze jednego policjanta.
Dzwonek w pokoju, w którym sędziowie przygotowują się do „występu“, zabrzęczał donośnie. Jednoczę śnie rozległ się urzędowy ton woźnego:
— Proszę wstać! Sąd idzie..
Publiczność podniosła się, jak jeden mąż. Sędziowie zajęli fotele. Prokurator zajął miejsce po prawej stronie; protokulant — po lewej. Przewodniczący sądu przetarł amerykańskie okulary, przekręcając kartki akt, które miał przed sobą.
Trzej najwybitniejsi adwokaci warszawscy, którzy podjęli się obrony oskarżonych porozumiewali się ze sobą, od czasu do czasu rzucając pokrzepiający uśmiech w stronę ławy oskarżonych.
Klawy Janek główny oskarżony miał tylko jedną odpowiedź na wszystkie pytania: „Nie wiem“ — albo w ogólne odpowiadał.
Tych samych odpowiedzi udzielał, Bajgełe, Zalewacz i „Zimna kokota“.
Staśka Lipy i Anieli nie wypytywano długo. Aniela odpowiadała z płaczem. Stasiek Lipa bronił tylko córki.
Janek, któremu akt oskarżenia zarzucał dwanaście włamań do różnych instytucyi finansowych, a na dobitkę — zabójstwo policjanta, wyglądał na ławie oskarżonych jak gdyby był niewinny.. Zdradzał absolutny brak zainteresowania sprawą. Wydawał się nie dostrzegać wcale sędziów ani obrońców, ani świadków którzy wiedzieli wszystko lepiej od niego ani podnieconej publiczności. Wszystko to nie istniało dla niego w tej chwili. Siedział wyprostowany z rekami opartymi na barierze i myślał o Anieli, która była tak blisko niego a jednak tak daleko..
Jego zimne stalowe oczy wpatrzone były w jeden punkt — w zielony stół sędziowski. Od czasu do czasu tylko, gdy zadawano mu pytania, zmierzał wszystkich wyrokiem i odpowiadał uporczywie: — „nie wiem“ — po czym znów przenosił wzrok na zielone sukno stołu sędziowskiego.
Napróżno usiłował porozumieć się z Anielą. Nie mógł jej nawet należycie spojrzeć w twarz. I ona za czoła go odszukiwać wzrokiem: ale bezskutecznie. Surowi policjanci przeszkadzali im w tym.
Aniela zaczęła się powoli oswajać z atmosferą sądu. Jej piękne, pełne smutku oczy wzbudzały sympatię nie tylko publiczności ale i sędziów.
Przeszło dwa miesiące, które spędziła w więzieniu, uczyniły ją jeszcze piękniejszą. Doznane przeżycia, rozpacz i udręka nadały jej twarzy uduchowiony wyraz.
„Widowisko“ się rozpoczęło.
Sympatia zebranych na sali była wyraźnie po jej stronie. Obrońca Anieli wyłaził ze skóry, by dowieść jej niewinności. Co do jej ojca wszyscy przewidywali zgóry, że zostanie uniewinniony. Nawet policjanci mieli litość dla starego złamanego ojca pięknej dziewczyny.
Przewodniczący widząc, że Aniela się nieco uspokoiła i że zaczyna się interesować procesem, postanowiła ponownie przesłuchać oskarżoną.
— Proszę mi powiedzieć, ale cała prawdę, czy oskarżony Klawy Janek nie opowiadał pani nigdy o swych przestępstwach?
— Nigdy — odparła Aniela cicho.
Przewodniczący zadowolony że Aniela odpowiada przerzucił kartkę z pytaniami, która jeden z sędziów mu podsunął i pytał dalej:
— Proszę mi powiedzieć a jak to się stało, że niewiasta wykształcona i inteligentna jak pani, zbliżyła się do zbrodniarza?
— Proszę mi wybaczyć Wysoki Sądzie, ale na to pytanie nie odpowiem.
— Jak długo się znacie?
— Niedawno.
— Mniej więcej?
Przeszło rok.
— Czy ojciec pani wiedział o tym?
— Nie.
— A kiedy się pani dowiedziała prawdy o Klawym Janku?
— Gdy nas zaaresztowano. W hotelu.
— Wcześniej nie? — uśmiechnął się przewodniczący.
— Wiedziałam, ale nie tak dalece.
— Dlaczego nie zerwała pani z nim odrazu?
— Proszę zapytać o to moje serce — wybuchnęła Aniela płaczem.
Janek, który przez cały czas siedział obojętny, zerwał się z miejsca i zawołał:
— Wysoki Trybunale! Proszę o głos.
— Zaraz! — odparł przewodniczący apatycznie. — Proszę na razie usiąść.
Janek wahał się przez chwilę co począć. Policjant oparł rękę na jego ramieniu, nakazując mu zająć miejsce.
— Niech oskarżona przestanie płakać i odpowiada lepiej na pytania. W interesie oskarżonej leży wyznać nam wszystko. Gotowi jesteśmy przypuszczać, że oskarżona padła ofiara wyrafinowanego przestępcy.
— Nieprawda, kłamstwo! — zawołała Aniela.
— Proszę się liczyć ze słowami — skarcił ją przewodniczący. — Oskarżona stoi przed Sądem.
— Przepraszam!..
Sędzia o wyglądzie duchownego szepnął coś przewodniczącemu sądu na ucho.
Może bylibyśmy przekonani co do niewinności oskarżonej — ciągnął dalej przewodniczący ojcowskim tonem — gdybyśmy mieli dowody. Zadaniem oskarżonej jest upewnić nas, że się nie mylimy. Proszę odpowiadać na pytania..

— Czego chcecie ode mnie. Zamknijcie mnie z powrotem w ciemnej celi, byle nie męczcie mnie dłużej!
— Proszę się uspokoić i odpowiedzieć na jedno pytanie:
— Czy krytycznej nocy, gdy ojciec strzelał do Klawego Janka był on u oskarżonej po raz pierwszy?
— Tak!
— Jeszcze jedno pytanie:
— Czy oskarżona była jego kochanka? Aniela przesłoniła sobie twarz rękami.
— Kochałam go i kochać będę do ostatniej chwili mego życia. Możecie mnie na wieki zakuć w kajdany ale uczucia z serca nie wyrwiecie.
— Spokojniej.. spokojniej.. — rzekł przewodniczący i dał znak protokulantowi, by zanotował ostatnie słowa oskarżonej.
— Oskarżona może usiąść.
Aniela ciężko opadła na ławę.

Przewodniczący przez dłuższą chwilę przyglądał się Jankowi, który nie zważając na przestrogi policjantów uśmiechał się w stronę Anieli. Oboje spoglądali na siebie ukradkiem. Twarz Anieli wyrażała bezgraniczne przywiązanie. Z jej spojrzenia biło tyle miłości, ciepła, że obecni na sali mężczyźni zazdrościli wprost Jankowi.
— A co oskarżony chce opowiedzieć? — zwrócił się przewodniczący do Janka surowym tonem.
— Teraz już nic — skłonił się Janek z galanterią i usiadł.
Sędziowie porozumieli się spojrzeniami. Przewodniczący z kolei zwrócił się do Staśka Lipy:
— Ile lat liczy córka oskarżonego?
— Dwadzieścia.
— Czy w dzieciństwie córka zdradzała złe skłonności?
— Nie.
— Czy uczyła się chętnie?
— Bardzo.
— Czy była oddanym dzieckiem?
— O, jeszcze jak!
— Kiedy się poznała z Klawym Jankiem?
— Nie wiem.
— Czy oskarżony wiedział o jej miłości?
— Na początku nie. A potem było już zapóźno.
— Czy oskarżony był kiedyś sądzony?
Nigdy.
— Dlaczego wyjechał z Polski?
— Nie mogłem się pogodzić z myślą, że moja córka zakochała się w..
Podsądni na ławie oskarżonych uśmiechnęli się dyskretnie.
— I postanowił go zamordować?
— Spotkałem go w mej willi niespodzianie. W pierwszej chwili straciłem panowanie nad sobą.
— Więc me nosił się z zamiarem zabójstwa?
— Nigdy.
— Oskarżony jest starym, schorowanym człowiekiem. Bliski jest już dzień, kiedy stanie przed Sadem Wiekuistego. Niechże powie prawdę, czy nie zna tych wszystkich, którzy dziś zasiadają na ławie oskarżonych?
— Nie, nie znam ich.
— Proszę przyjrzeć im się dokładnie.
Lipa przyjrzał im się uważnie i odrzekł zdecydowanym tonem.
— Widzę ich po raz pierwszy w życiu.
— Proszę usiąść.
Również Bajgełe, Josek Zalewacz i „Zimna Kokota“ wypierali się wszystkiego.
— Nie wiemy o niczym. Nie znamy się wcale.
Nie mamy pojęcia za co nas aresztowano.
Rozpoczęło się przesłuchanie świadków.
Przewinęły się najrozmaitsze typy — policjanci, poszkodowani, konfidenci. Nie wnieśli nic nowego do sprawy.
Konfidentka, którą Klawy Janek wyrzucił przez okno, a która po dłuższej kuracji przybyła jako świadek do sadu nie „sypała“ ani Janka ani jego przyjaciół. Przeciwnie wyraziła wątpliwość, czy Klawy Janek ma w ogóle coś wspólnego z zarzucanymi mu zbrodniami. Konfidentka, która w międzyczasie usunięto z urzędu śledczego, chciała się w ten sposób zemścić na dawnych przełożonych. Z drugiej strony chciała wzbudzić zazdrość Anieli dowieść, że nie jest ona obojętna względem byłego kochanka.
Ostatnia zeznała hrabina.
Stasiek Lipa poznał hrabinę z miejsca. Zauważył ją gdy tylko weszła na salę. W pierwszej chwili uczynił ruch, jakgdyby chciał przesadzić barierę i rzucić się na nią..
Zachowując postawę pełną wyniosłości i dumy zbliżyła się hrabina do stołu sędziowskiego. Ciekawe spojrzenia zgromadzonej publiczności przekłuwały ją niby rozżarzone igły. Miała złe przeczucie. Odnosiła wrażenie, jakgdyby występowała tu nie jako poszkodowana, okradziona — lecz jako oskarżona lub współwinna.
— Hrabina Mołdakowa? — zapytał sędzia.
— Tak.
— Czy świadek poznaje oskarżoną — wskazał przewodniczący sądu na Anielę.
— Tak. Poznaję — rzuciła hrabina, spoglądając w stronę Anieli.
— Czy to na pewno ta sama, która przybyła do pani w sprawie posady? Czy się świadek nie myli?
— Na pewno ta sama — nie mylę się. Zresztą ta pani sama się przyznała w swoim czasie do tego, że była u mnie w domu.
Przewodniczący przewrócił kilka kartek akt po czym pytał dalej:
— A jej ojca świadek zna również?
— Nie! — odparła hrabina.
— Na pewno?
— Skadbym go miała znać?
— Proszę się dobrze przyjrzeć oskarżonemu. Chodzi tu o siwego więźnia.
— Czy to jest jej ojciec? Hrabina przez dłuższą chwilę przyglądała się Staśkowi Lipie.
— Nie. Tego pana nie znam.
Przewodniczący chciał już uwolnić hrabinę z dalszego przesłuchania, gdy naraz powstał tumult na ławie oskarżonych. Stasiek Lipa osunął nieprzytomny na podłogę.
Aniela zerwała się z miejsca i zawołała przerażonym głosem:
— Ojcze!.. Ojcze!..
Policjant wezwał ją do zachowania spokoju. Ale zanim policjanci zdążyć się zorientować co zaszło Stasiek Lipa odzyskał przytomność o własnych siłach podniósł się z podłogi i usiadł z powrotem na miejsce.
— Co oskarżonemu jest? — zapytał prezes ze współczuciem.
— Już nic.. Serce..
Wskazał prawą ręką na serce. Oczy jego miotały złe błyski.
— Czemu oskarżony tak zbladł?
Stasiek Lipa stanął naraz wyprostowany.
— Wysoki Sądzie — mam prośbę..
— Słucham..
— Pragnę by hrabina przyjrzała mi się dokładnie. Czy mnie naprawdę nie poznaje? Mam wrażenie że się pomyliła.
Sędziowie zdumieni spoglądali na Lipę. Nie wiedzieli, do czego oskarżony zmierza. Również hrabina która była już gotowa odejść, spojrzała zaintrygowana w stronę ławy oskarżonych. Nie rozumiała, co schorowany, obrośnięty starzec ma na myśli.

— W interesie oskarżonego byłoby, aby świadek go nie poznał — zauważył przewodniczący z ironia w głosie.
— Ja najlepiej wiem, Wysoki Trybunale, co jest dla mnie korzystniejsze. Proszę zatrzymać hrabinę. Niech mi się dobrze przyjrzy i jeszcze raz powtórzy czy mnie nie zna.
— A czy oskarżony zna świadka?
— Tak. Znam hrabinę bardzo dobrze.
— Skąd?
— To ja dokonałem włamania do jej kasy.
— Co?.. Pan?..
Słowa te spadły na zebranych niby piorun z jasnego nieba. Publiczność z zapartym tchem śledziła dalszy bieg wypadków. Spodziewano się sensacyjnego zwrotu, który zadecyduje o dalszym losie oskarżonych.
— Oskarżony nie był w stanie tego sam dokonać. Gdzież są wspólnicy?..
— Nie miałem wspólników.
— A kto zamordował policjanta? Czy też oskarżony?
— Ja.
— Czy oskarżony jest przy zdrowych zmysłach?
— Jestem zupełnie zdrów.
— I oskarżony nasłał swą córkę do hrabiny, by ją okraść po raz drugi?
— Tak. Ja.

Sędziowie poczuli się mocno zakłopotani. Właśnie ten, którego mieli zamiar uniewinnić — oskarża samego siebie. Sędziowie podejrzewali, że oskarżony dostał ataku szału. Przewodniczący zapytał:
— Czy oskarżony nie cierpi na ból głowy?
— Nie.
— A jak z sercem?
— Lepiej. Jestem zupełnie zdrów.
— Gdyby nawet było prawdą, co oskarżony powiada, — ciągnął dalej przewodniczący — hrabina i tak nie mogłaby go poznać, gdyż spała w czasie włamania.
— Znamy się jeszcze z przed kradzieży.
Naraz rozległ się na sali rozdzierający krzyk kobiety:
— To on!.. On!. Boję się!
Był to głos hrabiny. Rzuciła się w stronę drzwi. Przewodniczący dał znak, by ją zatrzymać.
— Świadek Mołdakowa! Co się stało? Co oznacza ten okrzyk? — podniósł się przewodniczący ze swego miejsca.
— Hrabina stała złamana ze zwieszoną głową. Wzrok jej spotkał się ze spojrzeniem Staśka Lipy, który się dziwnie uśmiechał.
— On!.. On!. Boję się! — zawołała, hrabina po raz wtóry.
— Kto taki?
— Ja. Stasiek Lipa, jej były mąż — padły sensacyjne słowa z ławy oskarżonych.
Na sali powstało poruszenie nie do opisania. Wszyscy zerwali się z miejsc wyciągając przed siebie szyje w zaciekawieniu, nie chcąc niczego przegapić z tego co się dzieje na sali.
— Spokój!.. Siadać! — wołał woźny, starając się przekrzyczeć dzwonek przewodniczącego.
— Czy oskarżony jest przy zdrowych zmysłach? — pytał niedowierzająco przewodniczący. — Świadek jest hrabiną Mołdakową.. Chrześcijanką.
— Neofitka.. Moją była żoną. I jej matką.
Wypowiadając ostatnie słowa, Stasiek Lipa wskazał na Anielę, która siedziała blada jak chusta.
— Więc oskarżony posłał córkę na zwiady, by ją okraść po raz drugi. Był to akt zemsty?
— Moja córka jest uczciwa! Nigdy nie miała nic wspólnego z moja „pracą“! — schwycił się Stasiek Lipa za serce i opadł bezsilnie na ławę.
Sędzia śledczy, który przez cały czas nie odstępował od hrabiny, zbliżył się do stołu sędziowskiego.
— Wysoki Trybunale! Przydomek — „Stasiek Lipa“ jest nam dobrze znany. Już od dziesięciu lat jest on poszukiwany przez szereg krajów, jestem przekonany, że hrabina Mołdakowa nie ma z nim nic wspólnego. Oskarżony nie zasługuje na zaufanie. On kłamie.
— Bardzo dziękuję za wyjaśnienie — uśmiechnął się przewodniczący. — Niebawem ustalimy, kto mówi prawdę.
Przewodniczący sądu oświadczył, że przerywa rozprawę i że komplet sędziowski udaje się na naradę.
Narada nie trwała długo, po czym sędziowie wrócili na salę i przewodniczący zakomunikował, że proces zostaje odroczony.
Po wysłuchaniu decyzji sądu Stasiek Lipa zerwał się z miejsca:
— Nie! Nie! Nie wrócę do więzienia. Dosyć!.. O — szczędzę wam kłopotu. Ale córce mojej zwróćcie wolność! Ona jest niewinna!
Stary ojciec schwycił się obiema rękami za serce.
Przewodniczący rozkazał publiczności opuścić salę. Czyniono to niechętnie; wszyscy byli ciekawi finału tej sceny. Woźni wnet oczyścili salę.
Stasiek Lipa krztusił się od kaszlu. Dwaj policjanci ułożyli go na ławie.
Hrabina wybłagała, by pozwolono jej zbliżyć się do chorego. Obie Aniela i hrabina, podtrzymywały mu głowę. Pozostałych oskarżonych wyprowadzono z sali.
— Ojcze!.. Biedny mój ojcze! — szlochała Aniela.
Hrabina pokrywała twarz Anieli pocałunkami, zapewniając ją, że dziś jeszcze uwolni ją za kaucją. Aniela, zajęta miłowaniem ojca, nie słuchała słów hrabiny — jej matki.
Jeden z dwóch policjantów, którzy strzegli Staśka Lipy i jego córki, zatelefonował do więzienia, by przysłano po Lipę karetkę szpitalną.
Naraz Stasiek Lipa wyprostował się, usiadł i ująwszy córkę za rękę, rzekł:
— Idź!.. Idź do swej matki. Porzuć świat podziemny!!..
Głowa opadła mu z powrotem. Hrabina uklękła przed Lipą.
— Przebacz mi..
— Umieram!.. — wyjąkał.
— Ojcze! Ojcze! Pozostań z nami!
— Nie, dziecko moje.. Słuchaj swej matki.. Lepiej umrzeć, niż gnić w więzieniu. Przebaczam wam.
Stasiek Lipa miotał się w konwulsjach. Obie kobiety czuły jak powoli sztywnieją mu ręce. Wyszeptał po raz ostatni:
— Przeklęty niech będzie żywot złodzieja!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.