Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podsądni na ławie oskarżonych uśmiechnęli się dyskretnie.
— I postanowił go zamordować?
— Spotkałem go w mej willi niespodzianie W pierwszej chwili straciłem panowanie nad sobą.
— Więc me nosił się z zamiarem zabójstwa?
— Nigdy.
— Oskarżony jest starym, schorowanym człowiekiem. Bliski jest już dzień, kiedy stanie przed Sadem Wiekuistego. Niechże powie prawdę, czy nie zna tych wszystkich, którzy dziś zasiadają na ławie oskarżonych?
— Nie, nie znam ich
— Proszę przyjrzeć im się dokładnie.
Lipa przyjrzał im się uważnie i odrzekł zdecydowanym tonem.
— Widzę ich po raz pierwszy w życiu.
— Proszę usiąść.
Również Bajgełe, Josek Zalewacz i „Zimna Kokota“ wypierali się wszystkiego.
— Nie wiemy o niczym. Nie znamy się wcale.
Nie mamy pojęcia za co nas aresztowano.
Rozpoczęło się przesłuchanie świadków.
Przewinęły się najrozmaitsze typy — policjanci, poszkodowani, konfidenci. Nie wnieśli nic nowego do sprawy.
Konfidentka, którą Klawy Janek wyrzucił przez okno, a która po dłuższej kuracji przybyła jako świadek do sadu nie „sypała“ ani Janka ani jego przyjaciół. Przeciwnie wyraziła wątpliwość, czy Klawy Janek ma w ogóle coś wspólnego z zarzucanymi mu zbrodniami. Konfidentka, która w międzyczasie usunięto z urzędu śledczego, chciała się w ten sposób zemścić na dawnych przełożonych. Z drugiej strony chciała wzbudzić zazdrość Anieli dowieść, że nie jest ona obojętna względem byłego kochanka.
Ostatnia zeznała hrabina.