Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowa te spadły na zebranych niby piorun z jasnego nieba. Publiczność z zapartym tchem śledziła dalszy bieg wypadków. Spodziewano się sensacyjnego zwrotu, który zadecyduje o dalszym losie oskarżonych.
— Oskarżony nie był w stanie tego sam dokonać. Gdzież są wspólnicy?..
— Nie miałem wspólników.
— A kto zamordował policjanta? Czy też oskarżony?
— Ja.
— Czy oskarżony jest przy zdrowych zmysłach?
— Jestem zupełnie zdrów.
— I oskarżony nasłał swą córkę do hrabiny, by ją okraść po raz drugi?
— Tak. Ja.

Sędziowie poczuli się mocno zakłopotani. Właśnie ten, którego mieli zamiar uniewinnić — oskarża samego siebie. Sędziowie podejrzewali, że oskarżony dostał ataku szału. Przewodniczący zapytał:
— Czy oskarżony nie cierpi na ból głowy?
— Nie.
— A jak z sercem?
— Lepiej. Jestem zupełnie zdrów.
— Gdyby nawet było prawdą, co oskarżony powiada, — ciągnął dalej przewodniczący — hrabina i tak nie mogłaby go poznać, gdyż spała w czasie włamania.
— Znamy się jeszcze z przed kradzieży.
Naraz rozległ się na sali rozdzierający krzyk kobiety:
— To on!.. On!. Boję się!
Był to głos hrabiny. Rzuciła się w stronę drzwi. Przewodniczący dał znak, by ją zatrzymać.
— Świadek Mołdakowa! Co się stało? Co oznacza ten okrzyk? — podniósł się przewodniczący ze swego miejsca.
— Hrabina stała złamana ze zwieszoną głową. Wzrok