Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

okręgowego panował wielki ruch. Każdy za wszelką cenę pragnął się dostać na salę sądową, by być obecnym na procesie.
Policja i tajni agenci obserwowali zgromadzonych. Woźny o sumiastych wąsach uważnie kontrolował karty wstępu. Obok woźnego stał nowomianowany komisarz Andrzejczak. Przyglądał się uważnie każdej wchodzącej osobie. Widać policja szukała „kogoś“. Starszy pan o solidnym wyglądzie z łagodnym uśmiechem na ustach o mało co nie został stratowany przez prącą masę ludzką. Dzięki interwencji woźnego przedostał się przez kordon. Wzbudzał tyle zaufania, że woźny nie kontrolował jego biletu.
Z szacunkiem ustąpił mu miejsca i natychmiast przepuścił. Nawet komisarz Andrzejczak, następca Szczupaka, który przejmował wszystkich przenikliwym wzrokiem, nie przyjrzał się twarzy starca ani jego zgarbionej sylwetce. W drżących rękach, które świadczyły, że pochodzi on z lepszej sfery, trzymał tekę wypełnioną papierami.
Każdy, nawet największy znawca mógł go przyjąć za emerytowanego sędziego albo conajmniej za człowieka spokrewnionego z tą sferą.
Wolnym krokiem podszedł staruszek do pierwszych rzędów, zajął miejsce i zagłębił się w poważnej lekturze filozoficznej.
Przybywało coraz więcej ludzi. Na twarzy każdego malowało się zdenerwowanie. Przychodzili ludzie z najrozmaitszych warstw społecznych. Przeważnie kobiety, — jedne w chustkach na głowach, drugie — w futrach karakułowych lub wytartych paltach, które pamiętały lepsze czasy, ale były także panie w pięknych srebrnych lisach, zarzuconych na smukłe ramiona.
W większości były to kobiety żądne plotek i sensacji. Zajęły one miejsca w pierwszych rzędach i debatowały zapalczywie, częstując się czekoladkami.