Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Janku, znowu zaczynasz. Jeżeli ci te łańcuchy nie wystarczają, dostaniesz wygodniejsze. Znasz je.. Trzydziestokilogramowe...
— Rozluźnij mi pan ręce, inaczej wytłukę wszystkie szyby.
To poskutkowało.
— Uspokój się. Zamelduję dyżurnemu. Zaraz przyjdziemy i rozluźnimy łańcuchy. Wszak wiesz, że strażnik nocny nie ma przy sobie klucza.
— Bardzo pana proszę o to. Czuję nieludzki ból w rękach i nogach.
Zgrzytnął klucz w zamku i drzwi celi Janka otworzyły się z łoskotem. Po obu stronach korytarza ustawili się dwaj strażnicy z rewolwerami w rękach. Do celi weszli inspektor więzienny oraz strażnik nocny.
— Baczność! Janek utkwił wzrok w sufit i nie odezwał się słówkiem.
— Czyś zaniemówił! — krzyknął inspektor na cały głos, wściekły, że go wyrwano ze snu.
— Baczność! — zawołał jeszcze głośniej strażnik, płaszcząc się przed inspektorem.
— Nie słyszysz rozkazu — rzucił gniewnie inspektor, który nigdy nie miał kontaktu z więźniami.
— Nie słyszę. Proszę mi rozluźnić łańcuchy. O północy nie mam obowiązku raportować.
— O każdej porze! Słyszysz?... Zawsze musisz spełniać rozkazy. Meldować się o każdej porze dnia czy nocy. Rozumiesz?
Inspektor, który niedawno przybył z prowincji, przyzwyczajony był do tego, by więźniowie kłaniali się przed nim niżej pasa. Zachowanie Janka wyprowadziło go z równowagi. Postanowił nauczyć zuchwalca.
— Przed takim głupim inspektorem nie zaraportuję nigdy — rzucił Klawy Janek zuchwale.
— Co??!..