Bohater Carlyle’a i nadczłowiek Nietzsche/Bohater i bohater

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Mohl
Tytuł Bohater Carlyle’a i nadczłowiek Nietzsche
Wydawca Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1913
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Bohater i bohater.




Czem jest bohater w prawdziwem tego słowa znaczeniu? — »Heros« w starożytności. — Bohater wieków średnich. — Tomasseo. — Gdy człowiek Wielki jest bohaterem? — Czy jest nim człowiek tylko rozumny? — genialny? — cnotliwy? — Św. Paweł. — Św. Franciszek Ksawery. — Święci kanonizowani. — Męczennicy. — »Kalwarya« Tintorettiego.


Chcesz tedy wiedzieć, przyjacielu, co sądzę o »bohaterach« Carlyle’a. Przyznam Ci się, że kiedy po raz pierwszy spotkałem się z książką, przez Ciebie wspomnioną, byłem z góry przekonany, że ci »bohaterowie« będą wyglądać całkiem inaczej, niż ci, których za takich uważamy. Przecież wiedziałem dobrze, że u Carlyle’a wszystko idzie na opak, że dzieła jego są przepełnione paradoksami, że z religijnych jego przekonań pozostał mu jakiś mdły i niepochwytny panteizm, że umysł to choć wielki, ale dziwaczny — a wreszcie przypomniałem sobie, co własna jego żona w liście do swej przyjaciółki o nim powiedziała: »Na miłość Boga! najmilsza, jeżeli chcesz wyjść za mąż, pod żadnym warunkiem nie wychodź za geniusza«.
A jednak są krytycy i to wpływowi, którzy w Carlyle’u widzą największego po Szekspirze syna Albionu. Tak samo jak dla innych największym myślicielem nowoczesnym jest Nietzsche, Tołstoj itd.
Są gusta i guściki!
Ale jakkolwiek się rzecz ma, ponieważ tak chcesz, więc przypatrzmy się Carlyle’owi i jego »bohaterom«.


Bohater w starożytności.


Zanim jednak przyjdziemy do rzeczy wypada nam się porozumieć co do znaczenia słowa »bohater« (heros).
Ponieważ etymologia tego greckiego wyrazu jest bardzo niepewna, więc jej nie ruszajmy. Stwierdźmy tylko fakt, że w starożytności pogańskiej pod »herosem« (bohaterem) powszechnie rozumiano albo postacie mityczne, których pochodzenie wyprowadzano od bogów: więc jakichś półbogów, — albo też ludzi nadzwyczajnych, którym przypisywano czyny, przewyższające miarę zwykłych czynów ludzkich, t. j. czyny zbliżające ich do bogów, robiąc ich do nich podobnymi, godnymi czci im należnej.
Takimi bohaterami był Perseusz, Tezeusz, Minos i najsławniejszy ze wszystkich Herkules.
Oczywiście i o tem nie trzeba zapomnieć, że słowo »heros« oznaczało nie zawsze to samo. W tym względzie w różnych czasach zachodziły w pojmowaniu jego pewne różnice. Jakkolwiekbądź w starożytności greckiej pojęcie bohatera zawierało w sobie zawsze coś, co należało do sfery wyższej, przynajmniej w pewnym kierunku nadludzkiej, — co czyniło bohatera bogiem drugorzędnym, zdobywającym się na czyny godne bogów pierwszorzędnych. Stąd pochodzi, że jedne i te same postacie bez żadnej różnicy nazywano już to bohaterami, już półbogami.


Etyka herosów pogańskich.


Z natury rzeczy wynika, że ci półbogowie greccy i rzymscy byli tego samego pokroju, co bogowie całkowici. Jeżeli n. p. Jowisz światowładny był cudzołóżcą, przebiegły Merkury — złodziejem, Mars wojowniczy — krwiożerczym tyranem, a piękna Wenera — ladacznicą: to rzecz oczywista, że i ich potomkowie, albo naśladowcy pod tymi względami nie mogli im ustępować. To też etyka tych herosów nie jest wcale wybredna. Byleby taki bohater był aż do szaleństwa odważny, w pojęciu greckiem nie brakowało mu nic. O resztę, o wartość wewnętrzną, któżby się wtedy troszczył? Skąd w starożytności pogańskiej nie było trudno wyrość na bohatera.
Po części z tego powodu, a po części dla tego, że najważniejsze czyny bohaterskie, sławione przez Greków i Rzymian, były utworem rozbujałej ich wyobraźni, — bohaterów starożytnych dziś nikt na seryo nie bierze. Nawet ci, których w swych pieśniach unieśmiertelnił Homer, oprócz wojskowej brawury nie mają nic, cobyśmy w nich podnieść mogli; owszem zdradzają przy swej odwadze tyle dziecięcej prostoty, że na śmiech raczej zasługują, niż na podziwienie.


Bohater w pojęciu świata dzisiejszego.


Pewną tedy jest rzeczą, że o tych bohaterach starożytności dawnoby ludzie zapomnieli, gdyby nie weszli w skład ówczesnego rzymsko-greckiego pogaństwa, o ile jest ono klasycznem. Stąd poszło, że kto z pomiędzy nas chce być człowiekiem wykształconym, musi o nich mniej lub więcej wiedzieć. W ten sposób pamięć o nich na świecie się przechowuje.
Ale do warstw szerszych nie przedostali się ani oni, ani nawet pojęcie, jakie starożytność o nich miała — przedostała się tylko nazwa, bo, przechodząc do kultury chrześcijańskiej nabrała w niej innej treści i innego znaczenia.
Stało się tu coś podobnego, jak wogóle z religią starożytnych pogan. Światło prawdy ewangelicznej rozpędziło ciemności jej zabobonu i fałszu, a, przekształcając z gruntu wszystkie jej pojęcia, przemieniło także i pojęcie bohatera, które najściślej z niemi złączone było. Bohater — to był przecie człowiek najbardziej zbliżony, najpodobniejszy do Istoty Najwyższej, do Pana Boga. Jak między Bogiem chrześcijańskim i bogami pogańskimi istnieje przepaść; tak i pomiędzy chrześcijańskim a pogańskim bohaterem.
I dziwna rzecz. Dziś ze smutkiem stwierdzić musimy, że w pewnych sferach dokonuje się nowy proces przekształcania i przemieniania pojęć religijnych, ale w kierunku odwrotnym, t. j. w kierunku ponownego poganienia ludzkiego społeczeństwa, które przez tyle wieków pod osłoną krzyża tak świetnie się rozwijało; przyczem musimy także stwierdzić, że w tym samym stosunku poczyna się przemieniać i pojęcie bohatera, zbliżając się do tego, jakie o nim mieli starzy rzymscy i greccy poganie.
Zwrócił na to uwagę Tomasseo w swym Słowniku synonimów. Pisze on tak: »Wielu współczesnych nam pisarzy, mających zwyczaj posługiwania się resztkami odrzuconych przez siebie religii, znajduje bohaterów wszędzie, nawet tam, gdzie do niedawna nikomu się o tem nie śniło, i to tak, że jedni (oczywiście bezwiednie) trzymają się jeszcze ideału bohatera, pojętego po chrześcijańsku, a inni go już przekręcają i wypaczają na całkiem pogański sposób«.
Przekonasz się o tem sam, gdy się przypatrzysz »bohaterom« Carlyle’a.


Bohater Carlyle’a.


A teraz, co myślisz, mój drogi, że taki Carlyle rozumie pod »bohaterem«? Jak określa to pojęcie, które w całem w swem dziele do tylu stosować będzie ludzi?
Otóż wbrew zwyczajowi przyjętemu w takich razach przez wszystkich innych pisarzów, on tego określenia nie daje. U niego bowiem, jak powiedziałem, wszystko idzie na opak.
Zabierając się do pisania ex professo dzieła o »bohaterach«, powinienby przecie czytelnika swego zapoznać z tem, co pod bohaterem rozumie. Takby każdy inny uczynił; ale on nie, bo on — to oryginał, to secesyonista. On dróg utartych nie znosi.
Więc definicyi bohatera nie podaje... i nie... I co mu zrobisz!...
Wprawdzie w szumnych wstępnych akordach frazesowych, zaręcza czytelnika, że dzieje powszechne ludzkości są dziejami ludzi wielkich, dla których ludzkość powinna mieć cześć, jako dla »bohaterów-półbogów«; i... więcej nic.
A jednak taka definicya zdałaby się na coś, przynajmniej choćby na to, żeby sąd sobie wyrobić o... Carlyle’u.
Jeżeli mam osądzić, czy uczeń mój zadanie napisał bez błędu, powinienem znać reguły ortografii, składni i stylistyki języka, w którym je skomponował. Jeżeli mam osądzić, czy kościół dany jest zbudowany poprawnie w stylu romańskim, greckim, gotyckim, — powinienem wiedzieć, na czem każdy z tych stylów polega? Stąd więc zdawaćby się mogło, że, aby osądzić »bohaterów« Carlyle’a z jego punktu widzenia, trzebaby koniecznie wiedzieć, co on pod nimi rozumie.

..................

Ale skoro p. Carlyle taki niełaskaw, więc postaram się go zastąpić i wyłożę, co pod »bohaterem« we właściwem tego słowa znaczeniu rozumieć trzeba.
Otóż opierając się na genezie słowa »heros«, jaką wyżej podałem, powiadam, że bohater — to człowiek, który w swem postępowaniu stał się w sposób szczególny podobnym do P. Boga, o ile P. Bóg objawia się w dziełach Swoich na zewnątrz.


Bohater chrześcijański — to więcej niż człowiek wielki, albo tylko rozumny.


Z tego określenia wynika przedewszystkiem, że bohater to coś więcej, niż człowiek tylko wielki. Żeby się stać człowiekiem wielkim, wystarczy wznieść się po nad przeciętną miarę ludzi zwykłych; ale, żeby stać się bohaterem, trzeba wznieść się po nad przeciętną miarę ludzi wielkich. Bohaterowi nie wystarcza być tylko wielkim; on musi przytem w swem postępowaniu mieć coś, coby w szczególny sposób przypominało w nim P. Boga.
Nie wystarczy mu też być człowiekiem tylko rozumnym, bo podobieństwo jego z P. Bogiem nie może polegać na samym tylko rozumie.
Rozum w człowieku — to wprawdzie odblask »Światłości prawdziwej« t. j. Mądrości nieskończonej P. Boga; ale gdyby do utworzenia bohatera wystarczał, każdy człowiek normalny byłby bohaterem, bo jest na obraz i podobieństwo P. Boga stworzony.
Nie! dla bohaterstwa nie dość jest postępować rozumnie: tu trzeba czegoś więcej.
Choć i to pewna, że postępowanie rozumne, nie czyniąc człowieka bohaterem, jest jednak warunkiem niezbędnie koniecznym, aby mógł nim zostać. Każdy bowiem czyn, prawdziwie bohaterski, musi być jednocześnie czynem rozumnym, roztropnym. Stąd jeśli czyn skądinąd wspaniały i wielki, jest objawem przesądu, zabobonu albo i przekonań fałszywych, to może być czynem oryginalnym, ale nie będzie wielkim, a tem mniej bohaterskim dlatego, że nie jest godnym nawet zwykłego, ale rozumnego człowieka.
Wychodząc z tej zasady, powiadam, że Mucyusz Scewola w moich oczach — to człowiek o woli żelaznej, odważny, wytrzymały, ale nie bohater, dlatego, że czyn jego nie był rozumny. Bo proszę! co w tem za sens, kłaść rękę do ognia dla jej ukarania, że nie zabiła Pyrrhusa? Człowiek rozumny takby nie postąpił. Tu niema celu: więc nie może być i bohaterstwa.
Dla tejże samej przyczyny odmówić trzeba tytułu bohatera fanatykom, którzy fanatyzmem oszołomieni, na ślepo albo w podnieceniu chorobliwem rzucają się w niebezpieczeństwo, — na śmierć, jak to w czasach starożytnych robili kapłani Cybelli, Bellony; w wiekach średnich — biczownicy, a w naszych czasach — fakirzy indyjscy i tureccy derwisze.


Bohater chrześcijański — to więcej niż geniusz.


Więc bohater — to coś więcej, niż człowiek tylko rozumny, lub tylko wielki.
To dalej coś innego, niż geniusz. Prawda, że i w człowieku genialnym widzimy coś Boskiego, ale nie to, co stanowi bohatera. W rozumie geniusza uderza silniejszy nad zwykłą miarę odblask mądrości Bożej wtedy, gdy u bohatera jaśnieje w woli blask wyjątkowy Jego potęgi. Genialność jest cechą umysłu głębokiego, ruchliwego, przenikliwego, twórczego. Geniuszami są wielcy myśliciele i wynalazcy; nieśmiertelną chwałą odznaczający się artyści; światem wstrząsający wodzowie i państwa zakładający prawodawcy; ale bohaterami — ludzie o wzniosłym, nieugiętym, wspaniałomyślnym charakterze, którzy, w swym tryumfalnym pochodzie przez świat, zwyciężają siebie. Geniusz robi odkrycia, bohater dokonywa czynów nadzwyczajnych. Geniusz — to zazwyczaj człowiek nauki i pióra, bohater — to zawsze człowiek czynu. Geniuszami byli Plato, Arystoteles, Dante, Kopernik, Galileusz, Sheakespeare, Mickiewicz, Wolta, Ampère, Pasteur, choć żaden bohaterem nie był. Za to Joanna d’Arc, Bayard, Cyd, Żółkiewski, Czarniecki, — byli bohaterami choć nie geniuszami.
Co się tyczy rozumu, inteligencyi, zdolności umysłowych: każdy człowiek ma tego tyle, ile ze sobą na świat przynosi, to jest, ile go niemi obdarza Bóg. On może rozwijać, kształcić, wzbogacać swój umysł, ale wewnętrznej jego siły w żaden sposób nie może powiększyć. Wielkość i siła umysłu od pracy i starań człowieka nie zależy; przeciwnie wielkość i siła jego woli; bo to po Bogu jego własne dzieło. A głównym czynnikiem w tem są zasady, któremi się człowiek kieruje i cnoty, które w sobie wyrabia.
Geniuszem trzeba się urodzić, a bohaterem można się stać. Nie każdy może być geniuszem; ale każdy w danych okolicznościach może się stać bohaterem. Przykładów na to nie brak. Weźmy choćby słabe niewiasty i wątłe dziatki, idące z radością i spokojem na męki i śmierć za prawdę i wypełnianie swego obowiązku.


Bohater — to więcej niż człowiek cnotliwy.


Żeby tedy stać się bohaterem, nie wystarczy być człowiekiem rozumnym, wielkim, nawet geniuszem; nie wystarczy nawet być człowiekiem w zwykłem tego słowa znaczeniu cnotliwym, — a to znowu dla tejże samej przyczyny, że od bohatera wymaga się więcej, niż od zwykłego człowieka.
Przytem i to także jest pewnem, że prawdziwy bohater nie może być bohaterem, jeśli równocześnie nie jest człowiekiem cnotliwym. P. Bóg w czynie tak, jak Go nam przedstawia rozum i naucza wiara — to świętość sama. Stąd bohater chrześcijański, mający być pod tym względem obrazem Pana Boga, musi jaśnieć cnotą. Bez cnoty brakowałoby mu czegoś istotnego.
Dlatego, gdyby obok pewnych objawów cnoty, znalazły się w nim nałogi złe i nieumiarkowane namiętności, — a tem bardziej, gdyby okazały u niego ciężkie moralne upadki, lub co gorsza, wielkie występki: to o bohaterstwie prawdziwem nigdy i pod żadnym warunkiem nie mogłoby być w nim mowy.
Nadto idea bohatera z pojęciem cnoty łączy pojęcie siły, której zewnętrznym objawem jest odwaga i męstwo nieustraszone, gotowe na wszystko. Bohater, wobec trudności na jakie natrafia, musi czyn swój objawić z taką siłą i odwagą, żeby zapewnić sobie zwycięstwo.
A to zwycięstwo powinien on na pierwszem miejscu odnieść nad przeciwnikiem sobie najbliższym; a nim jest on sam. Ileż to razy świat widział wielkich wodzów, siejących strach przed sobą, niezwyciężonych przez nieprzyjaciół, a dających się nędznie zwyciężać swym żądzom i namiętnościom, tak, że gniew, pycha, pożądliwość, okazywały się silniejszemi, niźli ich rozum i wola — niż oni sami. Byli to ludzie odważni, mężni i wielcy, ale tylko w pewnym kierunku: w innym i to najważniejszym; byli słabymi i małymi.
Przeciwnie zaś, kto w pewnych, wyjątkowo trudnych okolicznościach nad sobą zapanował, t. j. odniósł zwycięstwo nad swym gniewem, pychą lub inną namiętnością, gdy podobna do morza rozhukanego szalała w jego duszy, — ten dał dowód siły wewnętrznej, przechodzącej możność zwykłego człowieka, i zdobył się na czyn, w którym jaśnieje coś nadludzkiego, coś boskiego. To zeń robi bohatera, a czyn jego podnosi do wysokości prawdziwego heroizmu. Non ulcisci — Deo facit aequalem. Kto potrafi zapanować nad żądzą zemsty, ten staje się do P. Boga podobnym.[1]


Czem jest bohater chrześcijański?


Widzisz z tego, mój przyjacielu, że ostatecznie miarą heroizmu jest cnota, ale cnota silna, ugruntowana mocno, zahartowana, przechodząca miarę zwykłej cnoty ludzkiej.
Mało tego jeszcze. Bohater powinien mieć przytem serce szerokie, wspaniałomyślne, wielkie, nie znające, co egoizm i sobkowstwo. Bez tego, choćby się zdobył na czyny najwznioślejsze, będą one może wielkimi, ale nie będą bohaterskimi.
Krótko mówiąc, bohater powinien być człowiekiem rozsądnym, cnotliwym, mężnym, szukającym dobra swych bliźnich, a nie siebie i gotowym włożyć całą swą siłę, energię, pracę, zdrowie i życie nawet w obronie tej sprawy wzniosłej i szlachetnej, której się poświęca; — powinien w swych uczynkach, obok pełni wewnętrznego życia, okazywać energię ducha, nie dającego się niczem złamać, — występować z godnością, pewnością siebie i odwagą wobec niebezpieczeństwa, aż wreszcie — w swych czynach powinien przewyższać nie tylko ludzi zwykłych, ale nawet takich, którzy skądinąd byli prawdziwie wielkimi. — A wszystkie te jego przymioty powinny się okazać przedewszystkiem w cierpieniach wielkich i przeciwnościach, zwykłą przechodzących miarę, przez cierpliwe, wspaniałomyślne i mężne ich znoszenie.
Gdzie te wszystkie warunki znajdą się razem, tam mieć będziemy prawdziwego bohatera, któremu od ludzi należy się cześć, uznanie i szacunek, a od P. Boga — nagroda.
A będzie on bohaterem większym albo mniejszym, stosownie do tego, czy po nad miarę innych ludzi wzniesie się tylko w jednym kierunku, lub też we wielu różnych — w jednej tylko chwili, lub przez całe życie.
Jeżeli zaś obyczajom takiego człowieka albo jego bezinteresowności będzie można cośkolwiek zarzucić, albo czyny jego zwykłej nie przerosną miary, będziemy mieli bohatera domniemanego, pozornego, ale nie rzeczywistego. Będzie to cień bohatera, ale nie bohater.


Św. Paweł: oto bohater chrześcijański w wielkim stylu.


Klasycznym typem bohatera jest św. Paweł, Apostoł narodów. Co to za postać wspaniała! Człowiek czynu, zdolny, energiczny, przedsiębiorczy, z całem oddaniem się służy najpierw sprawie sprzysiężonych przeciwko powstającemu Kościołowi żydów. W drodze do Damaszku powalony o ziemię, przez łaskę Boską zostaje przemienionym i wstaje nie tylko człowiekiem innym, ale człowiekiem wielkim, prawdziwym bohaterem.
Przed chwilą był to wilk rozbójniczy, który psuł i niszczył, a teraz to lew królewski, mężny i wspaniałomyślny, który pod słodkie jarzmo Ewangelii podbijać będzie świat i Kościół Boży budować.
Od tej chwili rozpoczyna żywot, któremu dzieje ludzkości podobnego nie znają. On, żyd z krwi i kości, wychowany w ciasnych poglądach swojego narodu, otrząsa się z nich i, sercem obejmując świat cały, przed żadnem niebezpieczeństwem się nie cofa. Odtąd celem jego życia staje się nawrócenie świata, t. j. żydów i pogan, do wiary w Chrystusa Pana, którego sam niedawno jeszcze prześladował.
Ten nawrócony św. Paweł — to prawdziwy wielki zdobywca, a zdobywca dusz. Przebiega Małą Azyę, Grecyę, Macedonię, Rzym aż do dalekiej Hiszpanii, za nic sobie mając trudy, prześladowania, krzywdy, obelgi, cierpienia, byleby zatknąć wszędzie zwycięski sztandar Krzyża, zapewnić zwycięstwo światła nad fałszem, cnoty nad występkiem, prawdziwej religii nad zabobonem i przesądem.
W Atenach staje śmiało wobec przedstawicieli ówczesnej cywilizacyi greckiej i w konferencyi do Areopagu zadziwia uczonych i mądrych swoich słuchaczy. W Listach swymi cudami i niebywałą wymową do tego stopnia porywa pospólstwo, że go poczyna uważać za boga i ku jego przerażeniu gotować do składania mu ofiary. W Filippach kiedy wskutek trzęsienia ziemi otwarło się więzienie, gdzie był zamknięty, wyjść z niego nie chce, ale żąda, żeby go o to poproszono.
W Jerozolimie z zamkowej terasy pałacu wielkorządzcy rzymskiego, mimo kajdany i tumult motłochu, przemawia ze spokojem do zebranych u nóg swoich tłumów, które groźnie domagają się jego śmierci. Wkońcu »trzykroć obity — jak sam w liście do Koryntyan wyznaje — rózgami, raz ukamienowany, trzykroć z okrętem rozbity i przez dzień i noc z głębią morską walczący, w drogach częstokroć, w niebezpieczeństwach rzek, w niebezpieczeństwach rozbójników, w niebezpieczeństwach od rodziny, w niebezpieczeństwach od poganów, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach w pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywą bracią, — w pracy i w kłopocie, w niespaniu częstem, w głodzie i pragnieniu, w postach częstych, w zimnie i nagości, w pracach rozlicznych, w ciemnicach obficie, w razach nad miarę, w śmierciach częstokroć, od żydów bierze po pięćkroć po czterdzieści plag bez jednej«.[2]
I ten sławny mąż swe życie pełne tak wielkich czynów wieńczy śmiercią męczeńską, dając głowę pod miecz kata dla tej samej wielkiej idei, dla której przez całe życie ponosił trudy i cierpienia. Siebie on nigdy nie szuka. Królestwo Boże i zbawienie dusz ludzkich — oto myśl wzniosła, która jaśnieje w każdym jego uczynku.
Kto to wszystko sobie jasno uprzytomni, — kto jako tako postara się to zrozumieć, ten chyba przyzna, że święty Paweł to prawdziwy nadczłowiek, pojęty po chrześcijańsku.
Tak! św. Paweł — jest bohaterem prawdziwym i to jednym z największych, jakich świat wogóle widział, bo w nim nie tylko ten lub ów czyn pojedyńczy przeszedł miarę zwykłą i był heroicznym, jak czyn Horacyusza Koklesa i innych; — ale ponad tę miarę zwykłą wyniosło go życie całe, cała jego działalność.


Także prawdziwy, choć nie tak wielki bohater.


Na to szczególnie zwróć Swoją uwagę, że poza Kościołem katolickim możesz znaleść niejeden czyn pod pewnym tylko względem bohaterski, ale prawdziwego bohatera nie znajdziesz nigdy. Prawdziwe bohaterstwo, to nasz wyłączny przywilej.
Nie potrzeba szukać ich długo. Oto świeży podany przez »Gaulois« (1912) przykład. Roku zeszłego zachorował ks. Beauschène, misyonarz w Kongo, na straszną śpiączkę afrykańską, przy dzisiejszym stanie nauk, chorobę nieuleczalną. Kilka miesięcy zostawało mu do życia. Te chciał on spędzić we Francyi. »Jestem zgubiony, — rzekł on na audyencyi do swego biskupa, — śmierci się nie boję. Jednego mi tylko żal, że nie będę mógł dalej pracować nad nawracaniem biednych czarnych, do których mnie P. Bóg przeznaczył. Ale i te ostatnie miesiące należą do nich. Chcę się przyczynić do wynalezienia lekarstwa na chorobę, która z tysiącami czarnych mnie obecnie pozbawi wkrótce życia. Postanowiłem tedy wrócić do Francyi, aby w instytucie Pasteura na mnie robiono doświadczenia. Może te badania lekarskie posuną naprzód i przyspieszą wynalezienie środka zaradczego na tę chorobę. A tu prośba, zaopatrzona mym podpisem, że z własnej, nieprzymuszonej woli na to się ofiarowuję. Proszę o jej przyjęcie«.
Wzruszony do głębi biskup uściskał go, pobłogosławił na drogę i oczywiście udzielił żądanego pozwolenia. Przez kilka miesięcy poddawano tedy ks. B. doświadczeniom, nieraz bolesnym bardzo, szczególnie przy pewnej punkcyi w biodrach, która w celach dokładnej analizy potrzebną była dla wydostania soków gastrycznych. Kilka razy na własne jego prośby powtórzono ją bez użycia środków usypiających. Ks. B. ani jęknął. Wreszcie dnia pewnego, kiedy wyczerpany zawlókł się do ogrodu luksemburskiego, aby tam brewiarz odmówić, po kilku krokach padł. Podbiegli ludzie, ale on już nie żył.
Czy był świętym, dowiemy się, mój drogi, na Sądzie Bożym; ale że był bohaterem, któż zaprzeczyć się ośmieli?


Inny bohater w wielkim stylu: św. Franciszek Ksawery.


Postacią z wielu względów przypominającą św. Pawła był w nowszych czasach św. Franciszek Ksawery. To też i on jest w całem tego słowa znaczeniu bohaterem.
Człowiek to, który, jak drugi Aleksander, wybiera się na Wschód daleki po zdobycze, — nie zdobycze jakicheś państw czy królestw, ale na zdobycz całego świata. — A zdobyć go chce nie dlatego, żeby, jak sławny zdobywca macedoński go podeptać, ale dlatego, aby przemienić w nim ducha, podnieść, uszlachetnić, oświecić i z ciemności barbarzyńskiego pogaństwa wyprowadzić na światło chrześcijańskiej cywilizacyi i kultury.
Człowiek to, który niezatartemi głoskami zapisuje swe imię w dziejach 52 królestw, do wiary świętej przez siebie nawróconych — z brewiarzem i krzyżem w ręku przebiega pieszo przestrzenie olbrzymie i własnoręcznie chrztem świętym odradza przeszło milion ludzi — czyta w sercach ludzkich, przepowiada przyszłość, rozkazuje morzom, burzom, chorobom, i nawet samej śmierci, bo cuda są u niego rzeczą codzienną i powszednią; — człowiek, który stanąwszy u progu olbrzymiego królestwa, gdzie do nowej zamierza zabrać się pracy, umiera jak drugi Mojżesz, patrząc na ziemię obiecaną i schodząc z tego świata w przededniu nowych tryumfów, — człowiek, którego po śmierci czczą nie tylko chrześcijanie, ale poganie i wyznawcy Mahometa, pielgrzymujący z daleka do jego grobu, aby ucałować miejsce, kędy spoczywają śmiertelne szczątki tego, jak powiadają »przyjaciela nieba i ziemskiego boga«; — człowiek taki to bohater a bohater prawdziwy. Jeżeliby on nim nie był, to kto nim będzie?
A jednak... jednak pomiędzy bohaterami Carlyle’a niema wielkiego Apostoła Narodów ani Apostoła Indyi....


Każdy święty jest bohaterem.


Nie trzeba jednak sądzić, żeby bohaterowie chrześcijańscy tacy, jak św. Paweł i Ksawery, byli bohaterami tylko dlatego, że dokonali czynów nadzwyczajnych, wielkich, heroicznych. Te czyny były, prawda, sposobnością, przy której wyszła na jaw wartość wewnętrzna i potęga ich ducha. Oni na te czyny bohaterskie zdobyćby się nie mogli, gdyby już przedtem bohaterami nie byli. To też te czyny nie robiły ich bohaterami, ale tylko ukazywały światu, że nimi są.
Niejeden człowiek jest bohaterem ukrytym, bo mu brak sposobności okazania się nim na zewnątrz. W życiu jego napróżno będziesz szukał czynów nadzwyczajnych; ale, jeśli wiesz skądinąd, że w nim materyał na bohatera jest, i że potrzeba tylko sposobności, aby się zdobył na nadzwyczajne i wielkie czyny: to oczywiście wypadnie i jego do nich zaliczyć.
Otóż taki materyał na bohatera tkwi w każdym człowieku, wyniesionym przez Kościół na ołtarze, t. j. któremu on oddaje i oddawać każe cześć jako świętemu.
W życiu większej części Świętych nie spotykamy czynów tak rozgłośnych, jak w życiu św. Pawła, albo św. Franciszka Ksawerego, ale za to u wszystkich widzimy cnotę w stopniu prawdziwie bohaterskim, — cnotę, przez Pana Boga stwierdzoną zewnętrznie cudami, które za pośrednictwem ich działać raczy. Każdy Święty był za życia czemś nadzwyczajnem dla każdego, co się z nim stykał. W jego całem postępowaniu uderzał zawsze nie tyle ten lub ów czyn, ile raczej on sam cały, wzięty jako zjawisko. W tem tkwi przyczyna siły tajemniczej, wzbudzającej uszanowanie u najzaciętszych nawet ich wrogów. W nich się ukrywała jakaś wielkość, jakiś majestat, wymuszający szacunek i uznanie. Widzimy n. p. cesarza Teodozyusza, jak przed świętym Ambrożym się korzy i kościelną pokutę z rąk jego przyjmuje; — Attylę, dzikiego zdobywcę i straszliwego tyrana, jak na rozkaz św. Leona W. wstrzymuje swój pochód zwycięski i z Włoch się cofa, — króla longobardzkiego Totilę, jak słucha św. Benedykta, — Agilulfa, jak cześć oddaje Grzegorzowi W.
Cóż tedy dziwnego, że do takich mężów garnie się tłum biednych, upośledzonych, skołatanych zmiennemi kolejami życia, że nauk ich słucha, przyjmuje rady, pozwala im się strofować, karcić..., on czuje, że w nich jest coś, co wymaga szacunku i uznania, — coś wyższego, Boskiego.
Dowód to oczywisty, że każdy Święty jest jednocześnie bohaterem.


Każdy Męczennik jest bohaterem.


Tak! wszyscy Święci są bohaterami, ale pomiędzy nimi szczególniejszem bohaterstwem jaśnieją Męczennicy.
Bohaterowie to w swoim rodzaju. Ich cechą charakterystyczną nie są czyny wielkie, ale wielkie cierpienia, znoszone z cierpliwością wielką, dla sprawy wielkiej, bo dla obrony wiary św., swego sumienia, swych przekonań....
Nie wiem, czy widziałeś kiedyś arcydzieło Tintorettiego, znajdujące się w Wenecyi w szkole św. Rocha. Na imię mu: »Kalwarya«. W środku obrazu widzimy Golgotę i na niej wzniesiony krzyż, a na krzyżu z rękami rozpiętemi pomiędzy dwoma łotrami umierającego Zbawiciela świata. Tuż obok krzyża stoi Matka Najświętsza, ukochany uczeń, św. Magdalena i gromadka pobożnych niewiast.... Wokoło żołnierze rzymscy, Faryzeusze i tłum żydowski....
Jakiś przytem smutek, przygnębienie wieje z całego krajobrazu, którego słońce w dzień biały promieniami swojemi rozweselić nie chce.
Otóż powiadam, że obok »Kalwaryi« Tintorettiego jabym chciał widzieć arcydzieło inne, treści podobnej, któreby tamtemu służyło za dopełnienie. Nazwałbym je: »Męczeństwem Kościoła Chrystusowego«.
Plan jego byłby mniejwięcej taki: Na środku, jak w »Kalwaryi« dałbym tę samą postać Chrystusa Pana na krzyżu, umierającego za świadectwo, wydane prawdzie. A po obu Jego stronach umieściłbym najznakomitszych przedstawicieli wszystkich stanów, narodów, języków, którzy, idąc w ślady Chrystusa, w obronie i na świadectwo tejże prawdy, w ciągu wieków życie swe przynosili w ofierze. I tak tuż obok krzyża umieściłbym św. Piotra i Pawła, a obok nich w odpowiedniem ugrupowaniu, wśród dzikich zwierząt, kotłów wrzącej oliwy i wody, stosów i pieców, — wśród krzyżów, siekier, haków, rózg, kół i innych narzędzi katowskich, na jakie złość, wściekłość i okrucieństwo przewrotnych ludzi zdobyć się kiedykolwiek mogła, — wśród tych wszystkich narzędzi cierpień umieściłbym w pełnym rynsztunku żołnierskim świętego Jerzego, Maurycego, Sebastyana; — świętego Kosmę, Damiana, Tomasza Becketa i Tomasza Moore’a: tych za wiarę umęczonych dygnitarzy i mężów konsularnych, — św. Ignacego, Polikarpa, Cypryana: biskupów Męczenników — św. Jana Nepomucena, błogosławionego Jana Sarkander: kapłanów umierających za dochowanie tajemnicy Spowiedzi św.; — hiszpańskiego króla Hermenegilda, duńskiego Kanuta, czeskiego Wacława: monarchów z palmą w rękach, jaśniejących w niebie koroną chwały świetniejszą niż ta, która ich czoło zdobiła na ziemi; — św. Szczepana, Wawrzyńca i Hipolita, lewitów, — Agnieszkę, Cecylię, Łucyę: te świeże, jasne jak rosa poranna, białe jak lilja, a jak róże gorejące miłością Boskiego Oblubieńca dziewice męczenniczki — chciałbym wreszcie widzieć św. Felicytę, która po utracie sześciu synów klęka nad najmłodszym, i zaklina go i błaga, aby szedł w ślad braci i wytrwał do końca....
Tak, to wszystko chciałbym tam widzieć i pod tym obrazem umieściłbym słowa św. Tomasza Apostoła: »Pójdźmy i my, abyśmy z nim pomarli«.
»Pomarli!« Ale dlaczego? dlaczego tyle cierpień, katuszy okrutnych?...
Otóż dlatego, aby przed bożkiem fałszywym nie spalić kadzidła, aby się wiary w Chrystusa nie wyrzec, choćby tylko pozornie, choćby tylko jednem słowem, wiedząc, że takie zaparcie przyniosłoby im zaszczyty, uznanie, bogactwa i rozkosze ziemskie.
Ale oni nie chcieli. Oni woleli to wszystko stracić, na tamto się narazić, aby z drogi raz obranej ani na chwilę nie zstąpić....
Cierpienia Męczenników były to czyny prawdziwie heroiczne.
To też nawet p. Carlyle nie ośmiela się odmówić im wprost bohaterstwa... bo je tylko przemilcza. On ich nie spostrzega albo też na nich się nie poznaje. W tem niezliczonem mnóstwie ludzi wybitnych, którymi Kościół Chrystusowy szczycił się zawsze i szczyci, Carlyle nie znajduje nic wielkiego, nic heroicznego!!
Tu mimowoli przychodzi na myśl jego własny, jak zawsze, oryginalny frazes, że wobec prawdziwie heroicznych postaci, on z swą całą historyczną i psychologiczną erudycyą i panteistyczną filozofią jest tylko »parą błyszczących okularów, za któremi nie patrzą oczy«. Nie ma ich.
Nie ma oczu. Ale gdzież się podziały? Oto podczas studyów p. Carlyle’a zabłąkały się w kierunku bohaterów pozornych: stąd, kiedy przed okularami jego erudycyi przesunęli się bohaterowie prawdziwi, on ich spostrzedz nie mógł, bo na nich patrzał przez okulary bez oczu, a przeciwnie na tamtych patrzał oczami (krótkowidza) bez okularów i dlatego na jednych i drugich się omylił.
Ale na dzisiaj dosyć. Reszta w liście następnym.








  1. Św. Chryzostom: Homilia 41. in Acta.
  2. II. Kor. 12.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Mohl.