Żyd: obrazy współczesne/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na pustéj ławce ogródka Aqua Sola siedział biedny Iwaś ze spuszczoną głową; widok tych mężczyzn i kobiet, ludzi co mieli czas i swobodę zajęcia serca kochaniem — głów czém inném nad nieszczęście własne i ogólne; trzpiotania się jak ptaszęta swobodnie — dziwne na nim robił wrażenie. On należał do tych wydziedziczonych dla których wszystkie żywsze roskosze życia były zaparte.
Głód, nędza, męczeństwo politycznych namiętności paliły go — myślał o kraju, o przyszłości, szukał w niebiosach ratunku niemożliwego na swoje i ogólne bole. Cóż go obchodzić mogły szczebioczące słodko kobiety, ich spotkania, znajomości, słodkie wejrzenia i szepty obiecujące — jego co nie miał na jutro chleba ani na jutro nadziei, jego którego niewymowna pędziła tęsknica... na męczarnie, jego co życie stawił aby téj ziemi powietrzem odetchnąć, dla któréj gotów był poświęcić wszystko.
Dręczył się myślami, ściemniało, chłód od morza zawiewał, gdy cień białéj sukni znikł z ulicy i ktoś z lekka uderzył go po ramieniu — Jakób stał przed nim.
— Chodźmy do domu, rzekł, chodźmy.
— Służę ci, odparł Iwaś, ale nie do domu, oba jesteśmy natarczywie zaproszeni, czeka na nas grzeczna Włoszka nasza Colomi w hotelu francuzkim z herbatą.
— A cóż znowu! zawołał Jakób — ja potrzebuję samotności. Czy przyrzekłeś?
— Jak prawie... bo ja — wcale samotności nie potrzebuję, odparł Iwaś — ani nawet sądzę byś ty jéj, szanowny mój dwudniowy przyjacielu, tak bardzo miał pożądać. Mało się znamy, ale są rzeczy które się czyta w sercu człowieka jak gdyby człowiek był szklanny... chodźmy razem. Włoszka jest niepohamowanie ciekawą, jeśli ty do niéj pójść nie zechcesz, ona do nas przybiedz gotowa. Toby było gorzéj, nie ma sposobu, idziemy.
Jakób zmarszczył się nieco, ale prędko rozchmurzył.
— Prawda, rzekł, na stare rany ciepłe nakazują powietrze, idźmy się trochę rozgrzać rozmową, zadurzyć, ogłuszyć, śmiać, szaleć.
— Aha! stare rany! podchwycił Iwaś — więc ta pani...
— A! dajcież mi pokój z tą panią! ofuknął się Jakób. Czyż nie rozumiecie że są ludzie, są twarze, imiona które cały szereg postaci z przeszłości wloką za sobą łańcuchem. Powinieneś był raczéj powiedzieć, ten pan niż ta pani, ta pani to tylko nieszczęśliwa istota, która powoli kona w objęciach szczęścia.
Ale chodźmy, dodał popędliwie, chodźmy, chodźmy, będę wesołym na złość.
— Komu? zapytał Iwaś.
— Wspomnieniom żałobnym...
Zamilkli. Szparko puścił się Jakób przez ciemniejące uliczki ku wybrzeżu. Na placyku przed dwoma hotelami, na którym zwykle dla blizkości giełdy, bywa tak gwarno i ludno co rana, tym razem pusto było i smutno. Nie zachodząc do Federa weszli na pierwsze piętro francuzkiego hotelu.
Colomi zajmowała salonik bardzo ładny i świeży, w którym znajdowało się prawie całe towarzystwo. Moskal na balkonie sparty palił cygaretkę zamyślony; Lucia sama gospodarzyła i przyjmowała u siebie.
Widać że ci goście improwizowani nie bardzo towarzyszowi jéj przypadli do smaku, bo milczał jakoś posępny, nie mięszając się prawie do rozmowy.
Cygan usadowiwszy się jak najwygodniéj na kanapie wodził oczyma po salonie jakby go nic w świecie nie zajmowało, Francuz był nadskakujący, dwaj Włosi pełni życia, muzyk szczególniéj wesół i ochoczy.
Na widok otwierających się drzwi, wchodzącego Jakóba, Lucia sama pierwsza poskoczyła ku niemu, oczy jéj płonęły.
— A! grazie tante! grazie tante, zawołała — jakżeście grzeczni żeście przyjść raczyli — to ofiara! pojmuję.
— A! coż znowu! wesoło, bo chciał być gwałtem wesół, odezwał się Jakób, coż za ofiara przyjść spędzić część wieczora w tak przyjemném towarzystwie... i patrzeć na panią
— A! pochlebca niegodny! rozśmiała się Włoszka uderzając go po rękach — cichoż mi z komplementami... bo to nieprawda! Siadaj pan zaraz i mów z kim się spotkałeś? kto jest ta piękna pani co śpiewa tak tęskno że słuchając jéj chce się zapłakać? Dla czego ona ujrzawszy pana krzyknęła? czemu pan zobaczywszy ją pobladłeś?
Jakób miał wiele mocy nad sobą, lub może wszyscy posądzający go mylili się — zaczął się bowiem śmiać szczerze, tak szczerze i serdecznie że nawet kobietę oszukał, a przynajmniéj zachwiał cokolwiek jéj wiarę w romans jakiś i tajemniczą historyą, o któréj udział go posądzała.
— O! pani masz prawdziwie włoską wyobraźnią, zawołał, widzę żeś dośpiewała pieśni smutnéj w sobie, i żeś mnie wplotła w wieniec cierniowy który ta istota nosi, ale, niestety! kosztuje mnie wiele, niemniéj, miłując prawdę muszę się wyrzec tego bohaterstwa... i zejść na prostego widza w tłumie a urok jaki mi nadaje ta zagadka rozpędzić. Tę panią ja znam zaledwie tyle — ile współziomkowie znają, a co więcéj współwyznawcy... Ona i mąż jéj, jak ja są z Warszawy i jak ja są żydzi; naturalnie więc znamy się dobrze i znamy od dawna. Otóż cała zimna prozaiczna prawda.
Włoszka tupała nóżką niecierpliwie.
— Ta prawda nie może być prawdą, rzekła, ja patrzałam na pana w chwili gdy ją ujrzałeś.
Jakób powtórnie na usta uśmiech przywołał.
— W istocie, rzekł, musiałem mieć postawę tragiczną i fizyognomią zdziwioną... bo mi jest znaną dobrze smutna historya téj kobiety.
— A! więc jest historya... i smutna! widzisz pan! jest historya téj kobiety... podchwyciła Lucia.
— Temu nie przeczę, rzekł żyd — tylko niestety! ja w niéj żadnéj nie grałem roli.
Włoszka spojrzała mu w oczy ale wytrzymał to badające wejrzenie i nie wydał się z żadném uczuciem.
— Zaklinam pana, odezwała się Lucia chwytając go za obie ręce i wdzięcząc się do niego — pan mi powiesz tę historyą, nieprawdaż?... Ja jestem kobieta... ciekawa... ja proszę, ja umieram z pragnienia.
— Uprzedzam panią że to jest zresztą historya bardzo pospolita, przerwał Jakób, ale jest w niéj pewien odcień żydowski, nasz... mniéj dla was zrozumiały... Więc, rzecz oklepana, barwa dziwna a co do mnie, jestem najgorszym opowiadaczem powieści; mam to w naturze iż mówię długo i nudnie.
— Tém lepiéj, gotowiśmy słuchać do rana, ale nie męcz nas pan i zaczynaj zaraz.
— A! pozwól mi pani odetchnąć, rzekł Jakób rękę po czole przesuwając, i siadł milczący.
— Jeśli historya w istocie długą jest, jak się to pan zdajesz zapowiadać, a w niéj gra rolę sentymentalna kobieta... uchowaj Boże, jeszcze suchotnica, przy tém mąż głupi i wielkiéj szlachetności kochanek, to bądź co bądź ja jéj słuchać nie będę, przerwał Francuz je sors d’en prendre, całą odgadnę od razu.
— Ja także, dodał cygan, bo to wiecznie taż sama historya, która się nieustannie powtarza... Ale któż się dziś jeszcze kocha!!
Włoszka zakrzyknęła przeciwko temu okrutnemu bluźnierstwu, ale cygan nie zważając na to, mówił daléj spokojnie.
— Powinniście to państwo byli zauważać że czasy miłości rycerskiéj przechodzą, jeśli już nie przeszły... tylko gołębie są tak naiwne że zdychają z tęsknoty po sobie. Czytałem to że średnie wieki chevalerya wydała tę miłość absolutną, na którą potém ludzkość chorowała kilka set lat; dziś jak we wszystkiém tak i w tém, ludzie wracają do dawnego porządku. Za sto lat dziwić się będą że się kiedyś kochać mogli... a po trosze i śmiać z tego.
Mówię tu tylko o téj miłości przesadzonéj Koloandrów, bo ta miłość jaką miała Calypso dla przystojnego wojaka, lub Neron dla pięknéj Poppei — ta wiecznie trwać będzie; ta jest w porządku rzeczy ludzkich; tylko miłość wzdychająca, tęskniąca, usychająca za idealną istotą już dziś wychodzi z obyczaju. Proszę mi pokazać kto się dziś wiekuiście kocha, a nawet kto dla miłości, choćby parę tysięcy franków dochodu poświęca?
Panny idą za mąż gdy ojcowie i matki im zaręczą że mąż dostatni, a przytem przyzwoity i niewstrętliwy, mężczyźni się żenią dla majątku i mienia, czasem dla młodości i wdzięków, ale nie dla tego kaprysu co się nazywał miłością.
— To coś okropnego! krzyknęła Włoszka, pan śmiesz utrzymywać...
— Faktami się świadczę, patrzajcie na świat, miłości tam nie zobaczycie... są upodobania, fantazye, zachcianki, namiętności, znudzenia, próby roztargnień, imaginacye... ale miłości nie znaleść, gdzież ona?
Włoszka westchnęła.
— Jestże to postęp czy upadek? spytała.
— Ja nie wiem, rzekł cygan, dla was piękne panie smutno jest zejść z tego piedestału, który wybrane boginie wznosił nad pierwszą lepszą kobietę młodą, świeżą i uśmiechniętą... ale cóż począć przeciwko tym głupim faktom które są niezbite i uparte jak fakty?
— Ale czyż jednak jest to faktem? spytała Włoszka.
— Niestety! odparł cygan, nie narzucam wam przekonania mojego, ale proszę tylko, patrzajcie... Dawniéj mówiono o miłości dwóch dusz stworzonych dla siebie, dziś się lubi ciał dwoje.
— Tak, to prawda po części, przerwał smutnie Jakób, ale świat odartym jest z tego uroku równie jak z wielu innych... niewiasta zeszła na kobietę jak życie zeszło na prozę. Tém gorzéj gdy zabraknie ideałów, gdy źródło co żywiło poświęcenia wyschnie do dna. Zgadzam się na to co mówi pan Gako, ale do faktu jego dodam jeden komentarz, ludzie się nie kochają, to prawda, ale za to życie im tak stęskniało, że liczba rozpustnych samobójstw z nudy i znużenia powiększa się codziennie. Żyć nie mamy o czém.
Włoszka klasnęła w dłonie i podała sorbet Jakóbowi, jakby nim chciała przypomnieć mu opowiadanie i zwilżyć doń usta. Cygan poziewał znowu, Moskal świeżą cygaretkę zapalał, Francuz wyśliznął się cichaczem... wszyscy posiadali, a żyd nareście powoli mówić zaczął.
— Mało jest instytucyi i praw fałszywiéj w ogóle osądzonych i gorzéj przez świat zrozumianych nad stare Mojżeszowe prawo. Wolno mi go bronić, bo ono jest zakonem mojego narodu i jednem z najstarszych praw całéj ludzkości; na jego tradycyach opiera się i wasze chrześciańskie prawo. Nie zapominajmy że Chrystus powiedział, iż nie przyszedł go obalać ale dopełnić.
Powszechnie mniemają że w prawie tem kobieta została upośledzoną, że u Hebreów była niewolnicą. Tak nie było wcale.
Obyczaj narodu wiele odchodził od prawa, przesiąkał często barbarzyństwem wieków, nabierał form pogańskich ale samo prawo nie poniżało kobiety.
W języku biblii niewiasta zowie się mężyną, (Isz-Iszah) jest równą mężowi, jest przeznaczoną na towarzyszkę jego, na połowicę, na istotę swobodną. Nawet niewolnice wojenne szanować każe Mojżeszowe prawo (Deuteronom. XXI. 10. 15). Wielożeństwo jest zakazanem wyraźnie, a skutki jego szkodliwe, demoralizujące wykazuje biblia cała. Wyjąwszy kapłaństwo (chociaż kobietom także wolno było przynosić ofiary) niewiasta u Hebreów we wszystkiem stała na równi z mężczyzną. Żadne prawodawstwo nawet późniejsze (cóż dopiero z wieków współczesnych lub blizkich Mojżeszowemu) nie podnosi kobiety do wysokości hebrejskiéj niewiasty. Matki Machabeuszów i Judythy... stawią przykład czem one były.
Tak jest aż do epoki królów u Hebreów, późniéj znika powoli niewiasta, ale też i naród upada; obyczaj pogański wciska się w rodzinę żydowską. — Wszakże i późniéj jeszcze nawet tak szanowano wolę kobiety, że ojciec jéj własny, który do lat dwunastu mógł rozporządzać dziecięciem i przyobiecać je zamąż dopóki była małoletnią (Ketannah) nie mógł ją zmuszać do małżeństwa przeciw jéj woli, gdy doszła do lat (Nairah).
Kobieta u nas była szanowaną, ale ciężkie czasy prześladowania i ją dotknęły... zamknęły w domu, odosobniły, skazały na pracę, naraziły na upadki. Naród też nasz cały, choć wyniósł z tych płomieni dogorywającéj Troi swego Boga, nie zachował w całéj czystości prawa i obyczaju dawnego. Nawet zbytnie przywiązanie się do tradycyi i martwéj ich litery, odebrało im ducha. Społeczność nasza doszła tak do ostatnich czasów.
Równo z ustającem prześladowaniem żydów, bezstronni ludzie dojrzeć mogą jego skutek; czego nie mogło dokazać najsroższe tępienie i nękanie, tego dopięła obojętność. Żydowska społeczność tak spójna w nieszczęściu rozprzęgła się, zlała ze światem otaczającym, zmieniła. Nie mogliśmy całkiem przestać być sobą, zetrzeć z czoła to co palcem Bóg na niem napisał, coś w sercu i duszy pozostało w nas odrębnego — ale z tęsknotą do utraconéj ojczyzny ustającą, wystygłą, większość zobojętniała dla wiary, podań, obyczajów i obrzędów.
Przebaczcie mi państwo ten wstęp poważny do sielankowéj historyjki; znajdzie on swe zastosowanie w następnéj powieści o kobiecie i mężczyźnie.
— Ja sądzę że przynajmniéj dwóch mężczyzn w téj historyi znaleśćby się powinno? zawołała Włoszka z uśmiechem.
— Jednego dosyć będzie na wytłumaczenie wszystkiego, odparł Jakób, choć w istocie dwóch a nawet trzech mieścić się może w mojem opowiadaniu.
— A! bez tego nie byłoby dramatu! zawołała Włoszka.
— Pani, są i monodramy straszliwe z jednéj osoby i jednego składające się serca, rzekł Izraelita.
— Widzieliście wszyscy, mówił daléj, przechodzącą tę niewiastę któréj głos doszedł was z okna... jest to... najnieszczęśliwsza z istot na ziemi, dla tego tylko że będąc Izraelitką, zmuszona została być kobietą bez żadnéj wiary, bez ojczyzny i bez nadziei... żyć teraźniejszością, i rzeczywistością surową... gorzkim chlebem szyderstwa i ironii.
Ojciec jéj bogaty Izraelita, należał, należy raczéj do tych którzy odebrawszy europejskie wychowanie zaczerpnęli z niego pełną dłonią wszelaki skeptycyzm... Prześladowani, poniżeni, rozjątrzeni na społeczność najłatwiéj się nim poją. Sam o swych siłach dawszy sobie naukę, ogładę, sam dobiwszy się ogromnego majątku, uwierzyć musiał w człowieka, a resztę, wyższą, świętszą co wiąże go z ludzkością, z niebem, z Bogiem, jako mrzonkę odrzucił. Zabobonami wydały mu się wszystkie wiary, nawet jego własna; mistycyzmem chorobliwym pragnienia zaświatowe, słabościami uczucia... Dorabiając się majątku wypróbował on że robi się wiele wolą żelazną gdy się nie szanuje ludzi, przyznał więc wiele woli, — szczęściu wiele, naostatek najwięcéj może rozumowi. Po za tem nie było dlań już nic, prócz poematów tworzonych dla zabawy, dla ułudy lub na obałamucenie słabych.
Matka Tildy (jest to jéj imię) była jeszcze prawą Izraelitką, ale ją bardzo wcześnie odumarła, późniéj dziecię chowały obce, najemne niewiasty, szydzące z judaizmu, ale też żadnéj nie mające wiary; późniéj jeszcze dano jéj czytać książki wszelakie kształcące rozum, uczące sceptycyzmu, rozbijające mgły marzeń, odzierające ze złudzeń, hartujące do życia bez mrzonek, bez ideałów... do życia, powiedziałbym zwierzęcego niemal, ujętego w pewne formy cywilizowane.
Uczono ją tak jasno że nie ma właściwie cnoty ni występku a jest tylko rozum i głupota, przyzwoitość i nieprzyzwoitość, zdrowa rachuba i nieopatrzność zgubna — że biedne dziecko wysuszone zawczasu, odarte z tych skarbów któremi żyją szczególniéj uczuciowe istoty — wyszło w świat ze strachem i wstrętem do świata. Świat przedstawiał się jéj jako tabliczka Pytagoresa, ludzie jak cyfry które rozumieć było potrzeba i spożytkować... Wyobrażenie jakie jéj dano o społeczeństwie wcale do niego nie nęciło.
Dla niéj potrzeba było tego zapachu, téj woni uczucia w kwiecie życia, która mu urok daje; najcudniejszy kwiat ten był dla niéj martwym i zeschłym.
Nie dopuszczono się jéj łudzić — powiedziano zawczasu: Ludzie są źli, zimni, obłudni, trzeba się strzedz ich złości, na kłamane uczucia nie rachować, słowom nie wierzyć, starać się nie kochać, aby nie być oszukaną. Zresztą dodano jako korolarium moralne. — Trzeba być poczciwą bo to daje spokój, a uczciwość jest najlepszą rachubą — występki niebezpieczeństwem; szkarady występku, wdzięku cnoty nikt jéj nie ukazał — wedle téj teoryi występek był prostą niezręcznością w sobie obojętną, cnota też nie miała blasku, ale procentowała na świecie... Hypotheka na niéj była bezpieczna choć wielkich zysków nie obiecująca.
Ponieważ nie wiedziano jeszcze czy Tilda pójdzie za Izraelitę, za protestanta, czy za Turka lub za katolika, w rzeczach wiary i tradycyi, nie przywiązując do nich wagi zbytecznéj, dano jéj wolność oświecania się i pokierowania jak chciała... Czytała więc biblią, ale z téj biblii ojciec jéj codzień się naśmiewał, a krytyka obalała ją i rzucała na śmiecie, czytała książki mistyczne i sceptycyzmu pełne, bez wyboru; z tego wszystkiego co się wzajem unieważniało, w młodym umyśle pozostało tylko niezmierne zwątpienie.
Dodajmy do tego to wychowanie praktyczne, które usiłowało zawczasu wyrwać jéj serce, jak się wyrywa ząb spróchniały aby późniéj nie bolał, a będziemy mieli zarys tego co z nieszczęśliwego uczyniono dziecięcia.
Tilda wyszła w świat ślicznym posągiem, bez ochoty do życia, ze strachem i niepokojem...
Wiedziała od razu że nie będzie szczęśliwą, bo w takim świecie jaki dla niéj stworzono nie ma szczęścia dla istot szlachetniejszych; to co w duszy czuła jako niezbędną potrzebę, nieusprawiedliwiało się prawami nadanemi dla żywota. Pragnęła czystego uczucia, wskazano jéj rachubę jako jedną normę wszystkiego, a to uczucie jako fałsz, jako grzeszną słabość, jako głupkowatą chorobę ludzi przeznaczonych na zgubę i pogardę.
Mimo że wielu rzeczy nie wiedziała, bo je przed nią ukrywano starannie, domyślała się ich, trącała codzień o szorstką rzeczywistość stosunków dla niéj niepojętych. Ojciec jéj owdowiały żył wedle swéj fantazyi, żadnemu nie ulegając prawu moralnemu, dogadzając zachceniom zwykłym w ludziach którym uczuć braknie a w zasady nie wierzą: wszystkiego pragnąc, chcąc się wszystkiem nasycić — co tylko dla nich jest dostępnem. Pomimo ściśle przestrzeganéj przyzwoitości w domu, Tilda nie mogła nie widzieć ojca stosunków i nie przekonać się, że w nich serce najmniejszego nie miało udziału. Tysiąc razy jéj młody instynkt szlachetny rozbijał się krwawo o ten materyalizm ojcowski, który dla świata przybierał się wspaniale, a w domu był bardzo powszednią i nielitościwą prozą przesiąkły. Inna kobieta pod wpływem tych zgubnych przykładów, w téj atmosferze uperfumowanéj a chłodnéj byłaby się zepsuła — ona zrozpaczyła tylko.
Nauka i sztuka stały się dla niéj schronieniem wśród którego szukała ulgi i pociechy. Sztuka mówiła jéj przynajmniéj o tym świecie zaświatowym, któremu gdzieindziéj przeczono, z którego szydzono, o uczuciu zapartém, o tém wszystkiém czego pragnęła, a czego ją pozbawiano.
Nie ma może straszniejszéj męczarni nad taki żywot istoty szlachetniéj uorganizowanéj wpośród zwierzęcego społeczeństwa szyderców i sceptyków; kaleczącéj się nieustannie o wszystko co ją dotyka.
Tilda w czternastym roku życia już była tak smutną, tak znudzoną tym bytem bez przyszłości 1 nadziei, jak jest dzisiaj. Przed nią wprawdzie była niezawodna, jasna, świetna pewność zamężcia które jéj życie wygodne, miłe, wesołe zapewnić musiało... nic więcéj. Ojciec przy swojém bogactwie, stosunkach i próżności, pewien był wyszukania dla niéj męża młodego, dobrze wychowanego, bogatego. Że na inne warunki zważać nie miał, to było z góry przewidzianém, że nie ścierpiałby od córki którą kochał po swojemu, większego nad swój rozumu lub własnéj jakiéjś woli, to także nie ulegało wątpliwości.
Właśnie gdy wpośród tych zatrutych wyziewów dorastała, jak najstaranniéj wychowywana pod innemi względy córka możnego Izraelity, w domu ich zjawił się...
— A! przecież, przerwała niecierpliwie Włoszka, oczekuję go od dawna... zjawił się — młody człowiek??
— Tak jest, ciągnął daléj Jakób, z niejakim wstrętem przystępując do téj części opowiadania... tak jest, młody Izraelita. Pozwólcie mi państwo niezbyt ściśle określać charakter jego i ominąć ten wizerunek bohatera powieści mojéj. Bohaterowie, nawet tak prawdziwych opowiadań jak moje, są w ogóle wszyscy do siebie podobni. Mają, jak wiecie, powierzchowność ujmującą, wszystkie cnoty, instynkta jak najszlachetniejsze, serce czułe, głowę trochę rozmarzoną i tam daléj, i tam daléj.
Mój mało co się naówczas różnił od pospolitych bohaterów, ale miał w dodatku pewne cechy właściwe sobie. Naprzód był to chłopak ubogi, a więc wychowany nie do salonu, ale przechodził szkołę nędzy, upokorzenia, cierpienia i nie dał się złamać; był silen w sobie, energiczny choć wcale niepokaźny; dosyć skromny, cichy, w sobie zamknięty jak wszyscy co zawczasu cierpiąc doznali że popis z boleści wywołuje tylko szyderstwa, które ją podwajają.
Bogaty ów Izraelita, ojciec Tildy, był dalekim jego krewnym; wziął go na dokończenie wychowania, a dopatrzywszy w nim zdolności, zamierzał pokierować w świecie przez resztkę jakiegoś szlachetnego uczucia braterskiego obowiązku, która w nim stanowiła może ostatnią i jedyną cechę startego już żydostwa. Chciał go przytém użyć dla siebie jak spożytkowywał wszystkie zdolności na korzyść swoją; chciał może pochlubić się téż iż dał światu człowieka, po którym się wiele było można spodziewać. Nadzieje te nie były całkiém usprawiedliwione, bo młode i wczesne talenta, nie zawsze w przyszłości obiecują owoce.
Jakiś czas człowiek ów młody miał przebyć w domu lub przy domu swojego opiekuna; kończył on nauki a zarazem nabywał praktyki handlu, do którego był przeznaczonym. Protektor miał go późniéj jeszcze wysłać za granicę aby się wykształcił i służył mu za narzędzie w jego spekulacyach i obrotach jak księga podręczna, manuał naukowy handlowo-ekonomiczny.
Tymczasem zbliżyć go do siebie pragnąc i zawczasu wprawić do przyszłéj posługi; opiekun kazał mu bywać w swym domu nieomal codziennie, dał mu nawet mieszkanie w oficynach obszernych zabudowań, które były przepysznie, po pańsku urządzone dla niego i rodziny.
Nazwijmy młodego człowieka pierwszém lepszém imieniem.
— Więc choćby Jakóbem, cicho szepnął uśmiechając się Iwaś, którego odezwanie się ściągnęło nań wejrzenie Izraelity zdziwione i niespokojne.
— Ale nie, nie... rzekł żywo, imię mu było Jonasz, co z łatwością na sposób krajowy da się przerobić na Janusza... Więc Janusz.
— Ale nie przerywajcie mu państwo, odezwała się Włoszka, a więc Janusz.
— Pani, doprawdy nie wiem czy resztę opowiadać warto, tak jéj się łatwo domyśleć. Pani nie byłabyś kobietą gdybyś jéj nie odgadła. Dwie dusze sieroce, stęsknione, wierzące w poezyą życia, nie mogły się spotkać bezkarnie. Tilda znalazła w nim istotę szlachetną, on w niéj ideał jeszcze spotęgowany smutkiem, jeszcze urokliwszy tęsknotą, tą cudowną powłoką, która uświęcać się zdaje, czegokolwiek dotknie.
Ale w domu opiekuna wszystko było przewidzianem ostrożnie, a najmniejszy pozór zbliżenia byłby ściągnął posądzenia i nielitościwe z raju wygnanie. Oboje tak to dobrze rozumieli i tak się tego lękali, iż największe czując ku sobie współczucie stali zdala, obojętni z obawy, aby podejrzenie najlżejsze, ostatniego im dobra nie wydarło.
Rozmowa wśród pełnego salonu wieczorem, na przechadzce, w ogrodzie, przy fortepianie Tildy; spojrzenia, pół słowa całą były zdobyczą... Ale i to tak stanowiło wiele!...
Ojciec ani przypuszczał nawet ażeby ubogie chłopię śmiało pomyśleć o milionowéj dziedziczce, która mogła marzyć o jakim małym Rotschildziku. Zresztą jeźli się jéj domyślał lekceważył może tę dziecinną miłość eteryczną, którą uważał za nieszkodliwą zabawkę młodemu wiekowi właściwą, a żadnych za sobą skutków nie mogącą pociągnąć.
Guwernantka Angielka trochę przywiędła już panna, która lubiła się bawić w miłostki platoniczne i miała sama nieco słabości do młodego chłopaka, spodziewając się go mnóstwem talentów swych oczarować — nie zrażała wcale; brała ona jego zbliżanie się na własny rachunek, starała się go pociągnąć, — on z tego dla widzenia i rozmowy z piękną Tildą korzystał.
Opiekun dostrzegłszy strategii Angielki, bo miał na to oko wprawne bardzo, ponieważ sam ku niéj nie czuł żadnego pociągu, nie wziął bynajmniej za złe młodemu chłopcu że korzystał ze słabostki Miss... napomniał tylko żartobliwie aby zgorszenia jawnego nie było... Szło o przyzwoitość, o skutki jak najmniéj... Wydawało mu się bardzo naturalnem iż chłopiec męzki swój zawód rozpoczynał.
Tu przerwał mowę Jakób, jakby mu zabrakło wątku, Włoszka podsunęła sorbet, milczeli wszyscy, po chwili począł głosem cichszym znużony.
— Niech każdy z was, słuchacze moi, przypomni sobie dni pierwszéj młodości i pierwszy kwiat téj wiosny życia... pierwszą swą miłość. — Wyobraźcie sobie tę stęsknioną istotę któréj kazano czołgać się po ziemi, ulatającą ku niebiosom rozwiniętemi skrzydły, nieśmiało, bojaźliwie, roskosznie zarazem i boleśnie. Tilda gdy już zwątpiła była o życiu, ujrzała przed sobą promieniejącą jego jutrzenkę. Godziż się nawet domówić, że miłość ta była dziecinnie czystą, cudownie, anielsko eteryczną. Młodzieniec czcił ją jak bóstwo, ona widziała w nim zesłańca, co jéj kraje nadziemskie zwiastował.
Otoż i koniec powieści... jedno uczucie ciche, niewyjawione, w sobie zamknięte...
Chodzili tak po ogródku i starczyło im dwóch słów by byli długo szczęśliwi, widzieli się raz we dnie z daleka, we wzroku swym czerpiąc do życia siły.
Nigdy nawet ten wyraz — miłość, ust im nie pokalał, była to nie namiętność młodzieńcza ale dziewicze, braterskie uczucie, instynktowe, nie wymarzone w głowie, ale wywołane serc jednako bijących potrzebą.
I mieli chwile rajskie milczenia jak poemat wymównego, rozmowy pół-słowy niezrozumiałe dla nikogo, szczęścia wieki w uśmiechu, pamiątki najdroższe w rzuconym kwiatku — wszystko co wiek późniejszy dzieciństwem nazywa, czego się zeschłe serce zapiera, z czego rozum obumarły szydzi...
Miłość ta niewidomą przeszła dla świata, pozostała najzupełniejszą tajemnicą i ani ojciec, ani podejrzliwa guwernantka nie domyślali się jéj wcale. Ojciec nawet znajdował czasem że córka była nazbyt nieśmiałą i zimną dla wychowańca domu, a Miss... wyśmiewała niezgrabstwo chłopaka gdy drżący zbliżał się do kuzynki. — Brak teoryi czy praktyki — nie wiem — pocieszał ją tem że Janusz w jej towarzystwie nierównie był ożywionym bardziéj i śmielszym.
Tak dramat ten sercowy, bez przyszłości i nadziei przeszedł dla nich obojga jak sen u drzwi raju.
Jednego poranka, mylę się jednego popołudnia ojciec oznajmił córce dość obojętnie, aby się przybrała staranniéj, gdyż dnia tego spodziewał się na obiad gości.
Na chwilkę przed obiadem, który zawsze bywał bardzo wykwintny, ukazał się w salonie człowiek młody, bardzo przystojny, widocznie jak najlepiéj wychowany, wybornie umiejący się znaleść w towarzystwie, którego ojciec zaprezentował córce jako pana Henryka Segel.
Są przeczucia; ten Antinous o czarnych palących oczach, o słodkim uśmiechu warg różowych, tak miły, tak dowcipny, śmiały, pewien siebie, tak nadskakujący, tak grzeczny — przestraszył Tildę.
Są wstręty niewytłumaczone chyba fizyologicznie lub psychologicznie — uczuła ku niemu jakąś instynktową dziwną, gwałtowną odrazę... choć nie mogła mu nic narzucić... Był ideałem młodego mężczyzny, okazało się nawet że lubił i znał dobrze muzykę... a po cichu szeptano że ogromny miał majątek.
Trzeciego dnia potem bez żadnych pytań i przygotowań ojciec zapowiedział córce, nie badając wcale jéj zdania, że pan Henryk Segel jest jéj — narzeczonym.
Ojciec powiedział to winszując jéj tylko że mu się bardzo podobała, żartując że się szalenie w niéj zakochał, ale takim tonem że biedna najmniejszéj nawet uwagi zrobić nie mogła; rzecz była rozstrzygnięta, postanowiona, skończona. Był w istocie tak przyzwoitym młodzieńcem, że wszelkie sprzeciwienie się z jéj strony wydałoby się niedarowaném dziwactwem, kazano jéj to uważać za szczęście.
Nie odpowiedziała więc słowa, pobladła tylko i zamilkła.
Powińszowania ze wszech stron sypały się gradem. Tilda cierpiała straszliwie, wstręt jéj był nieprzezwyciężony, wzrok zbolały mówił Jakóbowi...
— A! przepraszam, omyłka, przerwał Iwaś — wszakże podobno nazywał się Januszem.
Jakób zaczerwieniał i pobladł, zmięszał się, wątek opowiadania był przerwany, chwycił szklankę, poniósł ją do ust, postawił, potarł czoło... nie wiedział już co mówić daléj.
— Tak jest, tak jest, wyjąkał nareszcie, omyliłem się... tak jest... wzrok jéj mówił... Ale prawdziwie nie wiem co plotę... A! tak, przepraszam, powracam do rzeczy i kończę wprędce.
— Nie spiesz się pan, cicho szepnęła Włoszka.
— Był wieczór, ciepły wieczór wiosenny, począł żywo żyd, bzy okwitały ostatkiem woni napełniając powietrze; na liściach perliły się kropelki rosy wiosennéj... ona i Miss Jenny wyszły na przechadzkę. Na ławce siedział Janusz z książką któréj nie czytał. Angielka spostrzegłszy go skierowała ku niemu przechadzkę.
Szczęściem czy nieszczęściem jakiemś, przyjaciołka jéj Miss Fanny nadeszła w téj chwili w odwiedziny. Przypadek zrządził że Tilda została na chwilę sam na sam z biednym chłopcem, który był szczęśliwy nad wyraz i przestraszony tém szczęściem niewypowiedzianie. Szli obok siebie drżący, przybici, na pół żywi. Angielki miały mnóstwo pilnych rzeczy do powierzenia sobie pod największym sekretem, zostawiły ich na ścieżce. Gorzéj, Miss Jenny szepnęła na ucho wychowanicy. Odprowadźże go od nas.
Szli więc sami i milczeli, ona zmięszana obrywała kwiatek z listków, a na listki jego jak rosa wieczorna poczęły padać niewidziane we mroku łzy; on patrzał na nią i po męzku płakał wewnątrz, w własną duszę. — Tam łzy padały jak rozpalone iskry i gorzało mu łono. Nagłe Tilda stanęła, podniosła głowę śmiało, zwycięzko, jakby złamała siebie samą, przyłożyła rękę do piersi, spojrzała na niego wejrzeniem niezapomnianem, jakby go oczyma poślubiała na wieki.
— Wkrótce, rzekła, rozstaniemy się, wiesz jakie czekają mnie losy... Miło mi będzie wspomnieć nasze spokojne przechadzki wieczorne, a wam, a tobie? będzieszże o nich — i o mnie — pamiętał?
Pierwszy to raz w życiu mówiła do niego tym głosem rozpłakanym, z taką czułością, tak wyraźnie o sobie i o nich dwojgu, tak do serca. Janusz zbladł, zdało mu się że oszaleje... serce mu uderzyło tak że się za piersi pochwycił ręką drżącą.
— O tobie Tildo — o tém niemém szczęściu które przeżyłem tu z tobą... o! nie zapomnę do śmierci... po śmierci! Przysięgam ci że żadnéj nigdy nie poślubię i nie pokocham kobiety, bom ciebie ukochał tak jak się raz tylko kocha w życiu.
Nie mówiłem o tém, potrzebaż mówić było? tyś wiedziała.
— Tak jest, wierzyłam w to i wierzę, odparła, ale życie jest długie a pamięć niewierna. A! pamiętaj o mnie, dodała. Dla was, napisał ktoś, miłość jest zabawką tylko, dla nas ona życiem całém... Jam kochała ciebie i kochać będę.
Jakieś ciche łkanie stłumiło cicho wyrzeczone wyrazy.
— O! nie dla mnie, nie dla mnie miłość taka byłaby igraszką, rzekł Janusz, dla mnie to najuroczystsza chwila życia, to wesele dusz naszych... na wieczność...
— Ja ci wierzę, odparła kobieta — i dla tego kocham ciebie że wierzyć ci mogę. Czemu? nie wiem. Czuję żeś czysty i poczciwy i szczery. Wiesz już o losie moim? oddają mnie temu człowiekowi którego ja nie kocham, do którego czuję wstręt niezwyciężony. Ale ja żyć nie będę długo, ja sobie umrę powoli. Ty pamiętaj o mnie, zbuduj mi mogiłę w swojéj duszy... Nikt o mnie potém nie wspomni, ojciec mi pomnik postawi, mąż mnie wspaniale pochowa... a potém, grób zarośnie, pamięć zginie... Tak z życiem człowieka.
Westchnęła biedna.
Angielki tak żywą między sobą zajęte były rozmową, Jenny tak im wyraźnie kazała iść daléj, że te pierwsze i ostatnie wyznania mogli i musieli przedłużyć.
— Dziś, rzekła Tilda, widząc cię smutnym, postanowiłam rzucić tych słów kilka, nie wiem pociechy czy smutku, na pożegnanie. Ktoż wie, nie spotkamy się może więcéj sam na sam — nigdy... nigdy! Ale ty będziesz wiedział, będziesz wierzył, będziesz pamiętał, żem cię kochała, że kochać cię będę do śmierci.
— Tildo, zawołał nagle buntując się przeciwko losom młody człowiek, jeżeli wierzysz we mnie, jeśli ufasz sercu i szczęściu mojemu... rzuć dom ojca, oto dwie dłonie które na chleb zarobią — ojciec przebaczy, będziesz moją, będziemy z sobą.
— Nie, odpowiedziała po chwili namysłu kobieta — nie — posłuchaj mnie, kocham jak dziecię, ale jestem stara i znękana... Ja w żadną przyszłość nie wierzę, dla mnie nie ma przyszłości, przyniosłabym ci jedną chwilę szczęścia może a dużo znoju, utrapień i zgryzoty. Nie godzi się abyś ty okazał się niewdzięcznym i zdrajcą względem ojca mojego któremu winieneś wszystko, który cię przygarnął... nie godzi się nawet dla ocalenia mnie — nas!!
Ktoż wie, mówiła powoli, czy znalazłbyś we mnie, w téj istocie uwiędłéj, to czegobyś się po niéj spodziewał. Jam w kolebce została otrutą, tyś mnie uleczył, ale skutek trucizny powraca, niewiara rodzi się znowu, śmiech szatana w uszach słyszę, nawet gdy łzę mam na oku.
Nie — nie! stokroć nie... będziesz mógł kochać umarłą, kto wie czy długo kochałbyś żywą?
I skinieniem ręki pożegnawszy go nagle odeszła jakby się dłużéj lękała pozostać, dać skusić i namówić... Powróciła za chwilę uzbrojona rozwagą. Janusz stał jeszcze w miejscu.
— Jak ci się podoba mój narzeczony? spytała.
— Nienawidzę go.
— Czy dla tego że mój narzeczony?
— Nie, takie wrażenie na mnie uczynił od pierwszego wejrzenia.
— Czém? spytała.
— Nie wiem, jest mi wstrętliwym, choć nie mam mu nic do zarzucenia; wedle programu dzisiejszego wieku czegoż mu brak? umie wszystko, jest stateczny, bogaty, przystojny, młody i nieposzlakowanéj sławy... jest nawet miły — a nieznośny.
— A! ja się lękam, odparła Tilda, że to nawet nie jest człowiek! jest to jakaś istota w któréj serce nie bije; automat, ręką XIX. wieku wyrobiony misternie, który umie co potrzeba, który jak automat jest niemylnym, ale ani płakać, ani boleć, ani użalić się, ani zrozumieć słabości i cierpienia cudzego nie potrafi. Da on sowitą jałmużnę przez uznanie jéj potrzeby lub obowiązku, przez pychę lub rachubę, ale biednego nie uściśnie, nie ukocha... ale z nieszczęśliwym nie zapłacze, dla upadłego mieć nie będzie litości.
Żelazny wiek nasz ludzi swych robi z żelaza, — krają jak żelazo, a krew co ścieka po nich to tylko rdzy plamka.
— Może jesteś za surową, lecz.... i we mnie takie on obudzą przeczucia, dodał młody człowiek, ale miłość i kobieta dokazują cudów.
— Z sercami i z ludźmi nie z automatami, dodała Tilda... zimno mnie przechodzi gdy nań spojrzę; jest w nim coś przerażającego, w téj słodyczy, uśmiechu, w téj wiekuistéj pogodzie i weselu które naturalnemi być nie mogą. Nie potrafi się rozgniewać, oburzyć, zadumać... jest zawsze jeden, wiecznie martwy. Raz tylko widziałem go obruszonym, roznamiętnionym — chodziło o to że się omylić mógł on! on! on nieomylny! samo przypuszczenie było zbrodnią!
Lituj się pan nademną! lituj, dodała — i wyciągając dłoń nieznacznie ku niemu wsunęła mu w rękę zdjęty z palca pierścionek.
— Kupiłam go umyślnie dla ciebie, rzekła, zachowaj go na pamiątkę biednéj istoty która cię kochała... czarny jest, żałobny, umyślnie, jak ta milcząca, grobowa miłość nasza, której od dziś już więcéj ust nawet otworzyć nie wolno.
I nie odwracając się już ku niemu odeszła powoli do domu obie Angielki ciągnąc za sobą.
W ich życiu ta chwila jasna była pierwszą i ostatnią. Widywali się codzień potém ale jak obcy sobie, tak jak dawniéj witając i żegnając wzrokiem i raczéj unikając siebie niż szukając. Miłość ich nic nie pragnęła nad to by cichą i ukrytą trwać mogła.
Tilda posmutniała, pobladła, przyjęła z rąk ojca narzeczonego, na tém skończyło się wszystko.
Wkrótce odbyło się wesele, było ono nadzwyczaj szumne, niesłychanie wspaniałe; ofiara poszła strojna w brylanty, atłasy i koronki na męczeństwo.
Uczta weselna kosztowała tysiące; ojciec uśmiechał się rozpromieniony że tak doskonale wydał córkę. Wszyscy wiedzieli że dał milion posagu, że drugi był przyobiecany, że narzeczony miał ich kilka i świetną przyszłość majątkową przed sobą. Wszystkie matki, ojcowie i rówieśnice zazdrościły — mąż ten wydawał się im ideałem!
Otóż i prosty koniec nader pospolitéj powieści mojéj.
W parę lat potém, niedługo, spotykacie państwo tego jegomości z żoną na Aqua Sola, on zawsze szczęśliwy i spokojny, ona kaszląca i blada; on się trochę nudzi nie wiedząc aż nazajutrz co się dzieje na giełdzie paryzkiéj i londyńskiéj, ona posłuszna przyśpiewuje mu dla rozrywki ostatkiem głosu... smętną piosnkę Mendelssohna.
Wartoż to było opowiadać? jestże co pospolitszego nad tę historyą powszednią, zwyczajną, oklepaną, dziecinną?
— No? a ten Janusz? spytała Włoszka.
— Janusz nosi na piersiach pierścionek swéj pierwszéj i jedynéj, i żyje mężnie a smutnie. W jednéj godzinie wyczerpał on do dna całą miłość która miała mu służyć do żywota... cóż chcecie? to dziś już tylko łupina człowieka.
— Smutne to nad wyraz, odezwała się Włoszka, ja, przyznaję, spodziewałam się czegoś więcéj i innego, dramatyczniejszego. Ofiara wzbudza we mnie współczucie niezmierne. Co się tyczy mężczyzny, dodała z uśmiechem, jestem o niego spokojną... ta łupinka się pocieszy.
— Ja wątpię, odparł Jakób, ci się pocieszają tylko którzy chcą być pocieszonymi, jemu z tym grobem w piersi dobrze.
— Prawda, dorzuciła Colomi, że to historya jakby nie naszego czasu, coś elegicznie prostego.
Jakób wstał z siedzenia, godzina była spóźniona, wszyscy goście poruszać się też zaczęli. Moskal który słowa nie wymówił przez cały wieczór sam jeden pozostał nawet nie udając że ma wyjść.
— Więc jeśli nie w Genui, to do widzenia w Warszawie, rzekła Colomi do Iwasia i Jakóba — a ktoż wie? może?...
— Czyż pewno pani jedziesz?
— Zdaje się że niezawodnie, oglądając się na towarzysza, rzekła śpiewaczka, do widzenia!... Jeszcze wyjazd nasz zresztą nie postanowiony, moglibyście być panowie grzeczni i zajść do mnie. Dobranoc.
Iwaś i Jakób pożegnawszy Włochów zeszli milczący oba do hotelu Federa naprzeciwko.
— Zdaje mi się że dziś dalszego ciągu twojéj biografii nie posłyszę, rzekł Iwaś, wątpię byś na to znalazł siły... nadto cię zmęczyły wspomnienia.
— Wspomnienia... tak, ale cudze, dodał żyd ze smutnym uśmiechem.
— Wczorajszy człowiek jak często nam bywa obcym!! szepnął uparty towarzysz, ale milczę.
Zamyśleni tak nie mówiąc więcéj do siebie, rozeszli się na spoczynek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.