Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

towarzyszowi jéj przypadli do smaku, bo milczał jakoś posępny, nie mięszając się prawie do rozmowy.
Cygan usadowiwszy się jak najwygodniéj na kanapie wodził oczyma po salonie jakby go nic w świecie nie zajmowało, Francuz był nadskakujący, dwaj Włosi pełni życia, muzyk szczególniéj wesół i ochoczy.
Na widok otwierających się drzwi, wchodzącego Jakóba, Lucia sama pierwsza poskoczyła ku niemu, oczy jéj płonęły.
— A! grazie tante! grazie tante, zawołała — jakżeście grzeczni żeście przyjść raczyli — to ofiara! pojmuję.
— A! coż znowu! wesoło, bo chciał być gwałtem wesół, odezwał się Jakób, coż za ofiara przyjść spędzić część wieczora w tak przyjemném towarzystwie... i patrzeć na panią
— A! pochlebca niegodny! rozśmiała się Włoszka uderzając go po rękach — cichoż mi z komplementami... bo to nieprawda! Siadaj pan zaraz i mów z kim się spotkałeś? kto jest ta piękna pani co śpiewa tak tęskno że słuchając jéj chce się zapłakać? Dla czego ona ujrzawszy pana krzyknęła? czemu pan zobaczywszy ją pobladłeś?