Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aha! stare rany! podchwycił Iwaś — więc ta pani...
— A! dajcież mi pokój z tą panią! ofuknął się Jakób. Czyż nie rozumiecie że są ludzie, są twarze, imiona które cały szereg postaci z przeszłości wloką za sobą łańcuchem. Powinieneś był raczéj powiedzieć, ten pan niż ta pani, ta pani to tylko nieszczęśliwa istota, która powoli kona w objęciach szczęścia.
Ale chodźmy, dodał popędliwie, chodźmy, chodźmy, będę wesołym na złość.
— Komu? zapytał Iwaś.
— Wspomnieniom żałobnym...
Zamilkli. Szparko puścił się Jakób przez ciemniejące uliczki ku wybrzeżu. Na placyku przed dwoma hotelami, na którym zwykle dla blizkości giełdy, bywa tak gwarno i ludno co rana, tym razem pusto było i smutno. Nie zachodząc do Federa weszli na pierwsze piętro francuzkiego hotelu.
Colomi zajmowała salonik bardzo ładny i świeży, w którym znajdowało się prawie całe towarzystwo. Moskal na balkonie sparty palił cygaretkę zamyślony; Lucia sama gospodarzyła i przyjmowała u siebie.
Widać że ci goście improwizowani nie bardzo