Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieczorna poczęły padać niewidziane we mroku łzy; on patrzał na nią i po męzku płakał wewnątrz, w własną duszę. — Tam łzy padały jak rozpalone iskry i gorzało mu łono. Nagłe Tilda stanęła, podniosła głowę śmiało, zwycięzko, jakby złamała siebie samą, przyłożyła rękę do piersi, spojrzała na niego wejrzeniem niezapomnianem, jakby go oczyma poślubiała na wieki.
— Wkrótce, rzekła, rozstaniemy się, wiesz jakie czekają mnie losy... Miło mi będzie wspomnieć nasze spokojne przechadzki wieczorne, a wam, a tobie? będzieszże o nich — i o mnie — pamiętał?
Pierwszy to raz w życiu mówiła do niego tym głosem rozpłakanym, z taką czułością, tak wyraźnie o sobie i o nich dwojgu, tak do serca. Janusz zbladł, zdało mu się że oszaleje... serce mu uderzyło tak że się za piersi pochwycił ręką drżącą.
— O tobie Tildo — o tém niemém szczęściu które przeżyłem tu z tobą... o! nie zapomnę do śmierci... po śmierci! Przysięgam ci że żadnéj nigdy nie poślubię i nie pokocham kobiety, bom ciebie ukochał tak jak się raz tylko kocha w życiu.
Nie mówiłem o tém, potrzebaż mówić było? tyś wiedziała.
— Tak jest, wierzyłam w to i wierzę, odparła,