Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnie, w téj istocie uwiędłéj, to czegobyś się po niéj spodziewał. Jam w kolebce została otrutą, tyś mnie uleczył, ale skutek trucizny powraca, niewiara rodzi się znowu, śmiech szatana w uszach słyszę, nawet gdy łzę mam na oku.
Nie — nie! stokroć nie... będziesz mógł kochać umarłą, kto wie czy długo kochałbyś żywą?
I skinieniem ręki pożegnawszy go nagle odeszła jakby się dłużéj lękała pozostać, dać skusić i namówić... Powróciła za chwilę uzbrojona rozwagą. Janusz stał jeszcze w miejscu.
— Jak ci się podoba mój narzeczony? spytała.
— Nienawidzę go.
— Czy dla tego że mój narzeczony?
— Nie, takie wrażenie na mnie uczynił od pierwszego wejrzenia.
— Czém? spytała.
— Nie wiem, jest mi wstrętliwym, choć nie mam mu nic do zarzucenia; wedle programu dzisiejszego wieku czegoż mu brak? umie wszystko, jest stateczny, bogaty, przystojny, młody i nieposzlakowanéj sławy... jest nawet miły — a nieznośny.
— A! ja się lękam, odparła Tilda, że to nawet nie jest człowiek! jest to jakaś istota w któréj serce nie bije; automat, ręką XIX. wieku wy-