Wyprawa po żonę/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Gawrzyjelski
Tytuł Wyprawa po żonę
Podtytuł Wedle opowiadania starego organisty Franciszka Gączarzewicza
Rozdział II.
Wydawca Władysław Dyniewicz
Data wyd. 1891
Druk Władysław Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

— Matko, zawołaj Kasię, bo kawaler przyjechał, — powolnym swoim sposobem zawołał Zaręba na żonę, kiedy po wprowadzeniu ogiera razem z Michałkiem weszli do sieni mieszkalnego domu. — Matko zawołaj Kasię!
— Zaraz idę, odezwał się głos z kuchni. I w tej chwili wyszła porządnie i chędogo ubrana niewiasta do sieni trzymająca fartuch w ręku, bo miała w nim świeże warzywo, które chciała przyrządzić do obiadu. Rzuciła okiem na męża i na gościa jeden raz i drugi a potem zapytała:
— Boże zmiłuj się a to co?
— Ba, kawaler przyjechał do Kasi, wyraźnie i dobitnie powiedział Zaręba, ba kawaler.
— Ale co to? Czy go pobili?
— To starego Michała z Unisławia syn Michał, żono; ba, z Unisławia.
— Czy to jakie nieszczęście się stało? dalej pytała pani Zarębowa, ciągle z niedowierzaniem patrząc na kawalera.
Michałek zczerwieniał na twarzy jak burak, bo o tem nawet nie pomyślał, że był zdyszany i oblany potem, że nogi pod nim się trzęsły i że ubiór jego poszarpany był nielitościwie, że koszula poplamiona była brudem a na głowie rozjeżonej bujały się niewstrzymane kapeluszem włosy, jak dorastające chrósty w lesie, kiedy wiatr niemi pomiata.
— A toć, ba, powiedział Zaręba, nieszczęście się stało, katać nie. Szkapa go ubiegł i byłby z nim pojechał het het aż do Ameryki, alem go przytrzymał, a toć, przy polu naszym na drodze.
Kobieta uspokoiła się widocznie i rękę białą a pulchną podała na przywitanie Michałkowi, który ją z uszanowaniem pocałował. Potem weszli do izby mieszkalnej, skromno ale porządnie i czysto zaopatrzonej w sprzęty domowe. Tu przy białym stole zasiedli na wygodnych krzesłach i zaczęli rozmowę o Unisławiu i o tegorocznym plonie. Michałek przy tej okazyi zaczął skrycie ocierać sobie chustką pot z twarzy i rękoma gładzić włosy na głowie. Matka niedosiedziała długo i z ważną nowiną pobiegła do kuchni, gdzie młoda i zgrabna Kasia niewiedząc o niczem krzątała się koło obiadu. Nie długo potem przyrządzony na prędce smaczny przekąsek z butelką dobrej wódki stanął na stole, stary począł Michałka raczyć i sam jędrno i ochoczo wziął się do dzieła, a kiedy Michałek zajadał z apetytem i nie odmówił pełnego mu podanego kieliszka, młoda Kasia z bijącem sercem przez lekko uchylone drzwi od izdebki przyglądała się kawalerowi.
Wiemy już, czemu Michałek wyjechał w drogę; wiemy też, czemu nie chciał ze sobą wziąść swatów, bo niemiał woli, aby kto w Unisławiu przedwcześnie się o tem dowiedział; wiemy dalej jakie zamiary na przyszłość Michałek był sobie ułożył w głowie; nie będziemy więc powtarzali tego co mówił przed Zarębą, który częstemi ba, atoć, katać nie i niepotrzebnem powtarzaniem wyrazów jemu przerywał mowę.
Kiedy Michałek, wynurzywszy swe życzenia i wedle możności skreśliwszy stan rzeczy przestał, stary Zaręba pokręciwszy głową i poczęstowawszy jeszcze raz gościa sporym kieliszkiem anyżówki, w te odezwał się słowa:
— Mój kochany Michale, atoć teraz wiem, co wy myślicie ba, i mnie się to też podoba, że macie ochotę do mojej córki Kasi, Zarębównej, z Nowych Stablewic. Jabym wam nie bronił, ale żeby to jeno matka chciała i dziewucha a i wasz ojciec, boć rodzica w takiej sprawie słuchać trzeba, ba, katać nie!
— Mój kochany panie ojcze, błagając przerwał mu Michałek, toć już i na to się zgadzam, aby o tem żona wasza i Kasia wiedziały, bo bez tego jednak obejść się nie może a potem już o tem wiedzą, ale z moim ojcem to trudna sprawa, bo on mówi, że jestem jeszcze za młody i że się boi synowej aby mu nie zaskwarła. Jeżeli mój ojciec o tem się dowie, to całą sprawę zepsuje i nie dozwoli mi się ożenić, i wszystko będzie na nic. Lepiej niech o tem nie wie.
— Matko, żonko, Marysiu, raźno zawołał Zaręba do kuchni, pójdźno tu do nas! Pójdź prędko, żonko, Marysiu tu jest kawaler i rzecz!
Weszła pani Zarębowa ucierając ręce we fartuch i na skinienie męża zabrała miejsce przy stole a Michałek jeszcze raz zaczął opowiadać swoje i niemal się rozpłakał, jak mu przyszło mówić o uporczywości ojca i o jego postanowieniu, że on — Michałek, dopiero w roku czterdziestym powinien się żenić. Powiedzcie mi kochana pani matko, — tak swą oracyą zakończył, — ja bardzo rad ożeniłbym się z waszą Kasią, co teraz pocznę?
Niewiasta podumała chwilę, a potem stanowczo odrzekła:
— Co do majątku waszego i waszej uczciwości trudno co mówić, wedle tego radzi córkę wam damy, jeżeli będzie chciała. Inna rzecz zaś z ojcem waszym. Bez jego wiedzy ożenić wam się nie podobna, bo taka rzecz zawsze się rozniesie przedtem choć nie z domu, to z ambony przy zapowiedziach. Ale i tak na tajemne rzeczy nigdy nie przystanę, bo nie potrzebuję kryć córki przed ludźmi, i niechcę sobie robić takiego wstydu. Jeżeli wasz ojciec niechce wam zapisać miejsca, to i tak będzie rada. Połowa majątku po matce już i tak jest wasza i nikt jej wam nie odbierze, a kiedy nie w Unisławiu na swoim, to możecie u nas w Nowych Stablewicach na naszem żyć z żoną, aż ojciec wasz się namyśli albo inne nastaną warunki. O co najwięcej tu chodzi, aby ojciec o tem wiedział i nie odmówił wam błogosławieństwa. Lepiej więc, jeżeli tymczasem dacie pokój Kasi i nie rozmówicie się z nią prędzej aż z ojcem waszym będzie ugoda, a kiedy wtenczas dziewczyna będzie chciała, z naszej strony wszelkiej pomocy możecie być pewien, bo wiemy, że ojciec w uczciwości was wychował.
— Ale kiedy mój ojciec mówi, że jestem jeszcze za młody! powiedział Michałek.
— To tylko bzdurstwo, rzekła niewiasta. O tem to potem, jak z ojcem będziecie u nas.
— Ale mój ojciec nigdy ze mną nie pojedzie, rozpaczliwie zawołał Michałek.
— Trudna rada, powiedziała matka Kasi. Dziś na tem niech będzie koniec, że jesteśmy wam radzi, ale nie możemy przyobiecywać wam córki na pewno.
— Ba, katać nie, nie możem przyobiecać, przerwał jej mąż, a toć, nie możemy na pewno, ba, na pewno, i nie odmawiamy, a toć nie odmawiamy a toć, masz prawdę żonko, Marysiu, białogłowo.
Michałek powstał.
— I na tem wasze ostatnie słowa? spytał smutnie.
— No, toć możemy i do was zajrzeć w gościnę, łagodniej odpowiedziała matka. Na drugą niedzielę po południu jeżeli Pan Bóg da nam zaczekać a powietrze pozwoli, przyjedziemy do Unisławia.
— Więc do zobaczenia, powiedział Michał, na pożegnanie ściskając jej ręce. Muszę jeszcze zajrzeć do Grzybna bo wstyd mi wrócić bez kapelusza do domu a tam kupca nie ma. Niech mi Zaręba pomoże konia wyprowadzić na drogę.
— A toć, czemu nie, powiedział Zaręba. Michałek jeszcze raz okiem rzucił do izdebki, gdzie, jak mu się słusznie zdawało, Kasia podsłuchiwała, potem za starym wyszedł w podwórze i do stajni, gdzie ogier po ostrej podróży sobie odpoczywał. Ochędożywszy go porządnie szczotką i umocowawszy siodło na nowo, Zarębie silnie dłoń ścisnął, ostrożnie usiadł na szkapę i wolnym krokiem wyjechał na drogę.
— To teraz masz, powiedział sobie. Co mi z tego, że mi radzi, kiedy bez wiedzy ojca dziewczyny dać nie chcą. Wiem dobrze, że mój ojciec zacznie płakać i lamentować, aż strach dostaną i rzecz na niczem się rozejdzie. Co teraz uboga sierota pocznę? Dziewczyna ładna i dobra i milsza mi nad życie, ale kiedy nie mam jej dostać, lepiej obejrzę się za inną. Wolę tedy jechać do Grzybna, może u Iwańskich lepiej wskóram, bo żenić się muszę, niech się dzieje, co chce!
Do Grzybna było niedaleko, ale podróż szła bardzo tępo. Ogierowi wstyd było, że w sposób tak zapalczywy schańbił swoje stateczne lata, i nader powoli wlókł się po drodze, jak gdyby chciał powiedzieć: nie bój się Michałku, teraz ci głupstwa nie zrobię!
Nareszcie zajechali do Grzybna. Zaraz na początku wsi mieszkał żyd kupiec co nie tylko wódką i piwem handlował, ale i też towarami łokciowemi, zbożem, bydłem, wełną, butami, kapeluszami, śledziami i kaszą. — Ogier nawet nieproszony stanął na placu, Michałek zeskoczył, wstąpił do kupca i po krótkiem targowaniu za drogie pieniądze lichy kupił kapelusz. Potem spytał się żyda, gdzie Iwańscy mieszkają.
— Tam dryben, napszyszywko, elegancki odpowiedział „kupiec“.
— Czy są w domu?
— Ja nie wie. Ale mir szajnt, że są na jarmak.
— No, trzeba zajrzeć, pomyślał sobie Michałek i poszedł.
Naprzeciw karczmy widać było dość spore zabudowanie gospodarcze. Dom mieszkalny, którego okna znajdowały się po części na stronie obróconej ku drodze, dalej stajnia pod tym samym dachem. Naprzeciw stała obszerna stodoła. Budynki nieporządne, z podziurawionym dachem słomianym, szczyty to deskami wybite, to wyłatane słomą, podwórze pełne drobiu, ale bez wszelkiego ładu — tu pług, tam brona na mierzwie, tam stary wóz w drabiach bez dyszli, na którym kogut piał bezustannie, a w kałuży znajdującej się w pośrodku podwórza nurzające się świnie, kwiczące od głodu.
— Czy tu mieszkają Iwańscy? spytał się Michałek stojącego przed wrotami chłopaka bęcwała, który boso i w podartem obleczeniu, otworzywszy usta na Michałka wytrzeszczył oczy.
— Co? spytał bęcwał.
— Mieszkają tu Iwańscy? powtórzył Michałek.
— Adyć tu siedzą, odpowiedział chłopak.
— Czy są w domu? mówił Michał.
— Nie, odrzekł chłopak.
— Czy niema nikogo? dalej wypytywał Michałek.
— Toć ja jestem i Franka i dziewuchy, powiedział mądrala niedorostek.
— Gdzie ojciec z matką pojechali?
— Na jarmak do Nawry.
— Otwórz mi wrota, nakazał Michałek.
— Toć mogę, odpowiedział chłopak.
Michałek wszedł na podwórze a potem do domu. Wchodząc do sieni usłyszał pusty śmiech wychodzący z kuchni, a choć głośno odchrząknął i jeszcze głośniej zapukał w drzwi do izby pomieszkalnej, nikt mu nie otworzył ani nawet się nie odezwał. Otworzył przeto drzwi sam i śmiałym krokiem postąpił naprzód. Stanąwszy w pośrodku izby okiem powiódł do koła siebie. Łóżka nie posłane i wiechcie słomy na podłodze pomięszane z innym brudem, leżącym tam może już od tygodnia, sprzęta mizerne i poniszczone pełne brudu i kurzawy, szyby u okien powybijane, to pozatykane łatami, to wolny przewiew powietrzu dozwalające, wszystko to odurzyło go jakoś i dziwnie uczyniło niespokojnym.
— Źle się tu dzieje, pomyślał sobie w duchu, licho widzę gospodarują nie tylko w podwórzu, ale i w domu. No cóż robić — może dziewczyna nie winna. — Ale jakoś niewidać nikogo — trzeba zajrzeć do izdebki — i odważnie uchylił drzwi poboczne.
W tem nagle usłyszał: uch: i przelękniona Franka, w podartej, brudnej spódnicy i nie bielszej koszuli, z włosami pełnemi piór i najeżonemi na kształt kołtuna, szybko pobiegła do kuchni i drzwi za sobą zatrzasnęła. Michałek osłupiały powiódł dokoła okiem i dostrzegł w kącie przy piecu dwie młodsze dziewczyny, siostry Franki, bardzo jej podobne co do czystości ubioru.
— Czy ojca nie ma w domu? spytał się starszej, podczas kiedy obie ciekawie mu się przyglądały.
— Adyć pojechali na jarmak, mówiła dziewczyna — i wzięli krowę co ją chcą sprzedać, bo egzekutnik żąda pieniędzy dla żyda.
— I niema nikogo w domu?
— Toć Franka jest w kuchni, a Maciek na podwórzu. Czy mam ich zawołać?
— Chciałem mówić z ojcem i matką, ale kiedy ich nie ma, to może i Franka się rozmówi. Zawołaj ją, bo niedługo muszę jechać do domu.
Dziewczyna wybiegła młodszą pociągając za sobą. Michałek rychło za drzwiami usłyszał szepty i widział, jak ktoś ostrożnie uchylił drzwi i z ciekawością mu się przyglądał.
— Franko, to kawaler do ciebie przyjechał, wyrzekła dość głośno siostrzyczka, która przed chwilą rozmawiała z Michałem. Na te słowa Michałek powrócił do izby, starł chustką brud z tego stołka, co jeszcze jako tako stał na nogach i usiadłszy przy stole, głęboko się zadumał.
Po długiej, długiej chwili otworzyły się drzwi i ukazała się dziewczyna z butelką wódki, którą razem z kieliszkiem postawiła na stole. Potem przyniosła spory półmisek napełniony pieczonem mięsem i bochenek chleba, zapraszając Michałka aby zasiadł, jadł i pił, bo dodała z powagą, Franka jeszcze się stroi.
Michałek, aby czarne troski wybić sobie z głowy i okazać się wdzięcznym za gościnne przyjęcie, wlał sobie kieliszek wódki, wypił i potem chciał jąć się do mięsa, ale nie mógł, bo niebyło noża ani widelca. Po długiem szukaniu mądra starsza siostrzyczka Franki przyniosła wreszcie z jakiegoś kąta stary kawał noża, i Michałek, choć jeść mu się nie chciało, wziął się do mięsa, aby nie okazywać że jedzeniem gardzi. Niestety mięso było twarde jak gnat a nadto obsypane drobno potłuczonym cukrem, co może France zdawało się być bardzo delikatną przyprawą, ale Michałek do mięsa z cukrem nie był przyzwyczajony.
Położył nóż i odepchnął półmisek dalej na stół. Niedługo potem po słodkim mięsie mdło mu się zrobiło i niewiedząc co począć wychylił duszkiem drugi i trzeci kieliszek wódki.
— Panie Boże przeżegnaj, odezwał się tuż przy nim głos Franki, a to mnie cieszy kiedy gość nieproszony bierze się do kapki, bo to dobra gorzałka, od naszego kupca Lajzra. To dobry żydek, choć czasem zaskarzy do sądu o pieniądze, jednak zawsze pożycza, kiedy w domu niema drobnych.
— Nie przyjechałem do was na picie, poważnie odpowiedział Michał, ale z bardzo ważną sprawą. — Chciałem się z twoimi rodzicami widzieć, ale kiedy ich niema, to obaj rozmówić się możemy, bo to rzecz nas najwięcej się tyczy.
— Mnie ta głupia Joanna powiedziała że do mnie kawaler przyjechał, rzekła Franka.
— Toć miała prawdę, powiedział Michałek, przyjechałem tu jako kawaler. — Jestem Michałek, starego Michała Szafryta z Unisławia syn, nie mamy na miejscu naszym długu, a roli trzy włóki z klinem. Matka moja, co Boże świeć nad jej duszą, już dawno nieżyje, połowa ojcowskiego majątku jest moja i mamy dzięki Bogu żyć z czego, ale w tem jeno sęk, że mój ojciec niechce pozwolić, abym się żenił. Więc ja do ciebie, Franko, straszną niby mam ochotę, i niby chciałbym ciebie za żonę, kiedybym ciebie mógł dostać. To jest cała rzecz.
— I na to tu przyjechaliście? spytała się Franka.
— Katać nie, odpowiedział Michałek.
Czemu wasz ojciec nie chce pozwolić wam się żenić? dalej pytała Franka.
— Bo powiada, odrzekł Michał, że sam czekał do lat czterdziestu i że też tak długo czekać powinienem, dalej się boi, aby za przeproszeniem niedostał jędzy za synową.
— A fe! umizgając się Michałkowi odpowiedziała Franka. Ktoby tam mówił o jędzy, kiedy tyle ładnych i młodych dziewcząt dostać możecie.
— Chcę tylko jednę, powiedział Michałek.
— Toć wiem, odrzekła Franka. I to do mnie macie wolą?
— A czemu nie, mówił Michałek.
— No, to wypijemy sobie po pierwszej a dobrej znajomości, powiedziała dziewczyna, nalewając kieliszek a wychyliwszy go duszkiem, drugą porcyą podawając Michałkowi. Niech nam dobre talenta służą!
— A i owszem, odrzekł Michałek wychyliwszy kieliszek do dna. — W tej całej sprawie zresztą tylko jeden jest sęk: mój ojciec niechce pozwolić abym się ożenił.
— A czemu nie? spytała Franka.
— Aby za przeproszeniem nie dostał jędzy za synową — mówił Michałek.
— Te, fe, powiedziała Franka, to nic.
— Ale ojciec mówi, że to fundament, odparł Michałek.
— Na taki fundament za przeproszeniem — trochę gniewnie wybąknęła Franka.
— Ale co robić? spytał się rozpaczliwie Michałek.
Franka się zadumała.
— No, to wam powiem, rzekła. U nas dość dzieci, mnie czas iść za mąż, niema czego czekać. Nie znam was jeszcze, ale to nic nieszkodzi. Jak rodzice przyjadą, to wszystko im powiem i śmiele możecie się spodziewać, że w tych dniach do was do Unisławia zajrzymy.
Michałek podrapał się w głowę.
— Ale kiedy to sęk — powiedział.
— Toć wiem już, odrzekła Franka. Aleć można się z nim jak się należy rozmówić.
— Kiedy mój ojciec — przerwał jej Michałek.
— Ale toć można się z nim rozmówić, może się mnie nie zlęknie — uśmiechała się w poczuciu własnej doskonałości — ja mu będę podchlebiała aby nam pozwolił się żenić, a najgorzej z moim ojcem i z matką zasiądą do kieliszka, to i cała sprawa obróci się na dobre. Kiedy tylko my do siebie będziemy mieli wolą.
— A i owszem, odpowiedział Michałek i przysunął się bliżej do pięknej dziewczyny, pięknej, bo była nią rzeczywiście, a brudną spodnicę i pióra w włosach była zostawiła w kuchni.
W tem przybył do izby Maciek, brat Franki, którego Michałek niedawno temu widział przed podwórzem na drodze. — Franko mnie się jeść chce, powiedział z wielkiem nieukontentowaniem.
Franka poskoczyła ze stołka, jeszcze raz uścisnęła dłoń szczęśliwemu Michałkowi i potem pobiegła do kuchni, aby młodszemu rodzeństwu wydać obiad. Michałek widząc, że możebny cel podróży był osiągnięty, wyniósł się także i prostą drogą udał się do kupca Lejzra, gdzie ogier jakoś po znajomemu na niego się przyglądywał. I nie długo potem Michałek znajdował się w drodze do domu, gdzie spodziewał się zajechać zanim ojciec z jarmaku powróci.
Gdy przejeżdżał przez Nowe Stablewice, stary Zaręba wyszedł mu na przeciw na drogę, zaprosił do domu i zaczął gościć serdecznie kawalera, zięcia, syna starego Michała z Unisławia, a przytem powiadał mu wyraźnie i rozwlekle o stanie swojego majątku, o roli i o Kasi, o żonie swojej Marysi ze „Siemonia z białą głową“, a uczciwa niewiasta z uśmiechem przysłuchiwała się opowiadaniom męża siedząc opodal niego, bo Kasia tak skrzętnie, tak zgrabnie obsługiwała rodziców i gości, że aż Michałkowi patrzącemu na piękną jej postać markotno się zrobiło, że pojechał do Franki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Gawrzyjelski.