Rewolwer/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Rewolwer
Rozdział Akt II
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT II.
Salon pierwszego aktu. Paroli twarz rumiana, wesoła, często się śmieje z cicha.


SCENA I.
Baron, Paroli.
(Siedzą przy sobie na przodzie sceny.)
Baron.

Dziękuję ci raz jeszcze mój kochany Panie
Paroli, że przyszedłeś na moje wezwanie.

Paroli.

Proszę Pana Barona... bardzo mi przyjemnie...
Chciej Pan swojego sługę zawsze widzieć we mnie.

Baron.

Powiedz Pan przyjaciela a przyjmę z wdzięcznością;
Przyjaźń bowiem człowieka z tak wielką wziętością,
Z tak prawym charakterem, dowiedzioną cnotą
I w zrobieniu usługi z tak szczerą ochotą,
Słowem, przyjaźń człowieka jakim Pan Paroli,
Zaszczyt temu przynosi komu jej dozwoli.

Paroli (zawsze przerywając mowę cichym śmiechem.)

Bardzo dla mnie pochlebnie... jak mogę tak żyję...
Jakoś... takoś... wet za wet... ręka rękę myje.

Baron.

Długie przemowy nie są w moim charakterze,
Zatem powiem interes otwarcie i szczerze.
Szmid umarł.

Paroli (po długiém milczeniu.)

Umarł? (Wznosząc oczy z westchnieniem) Szkoda.

Baron.

Szkoda.

Paroli.

Wielka szkoda.

Baron.

Wielka.

Paroli.

On nie próżnował jak to teraz moda.
Dorobił się majątku przez uczciwą pracę.

Baron (zaczynając się niecierpliwić.)

Tak, przez uczciwą pracę.

Paroli.

Requiescat in pace.

Baron.

Requiescat... ale pozwól przystąpić do rzeczy.

Paroli.

Hodie mihi, cras tibi.

Baron.

Nikt temu nie przeczy,
Lecz żyje czas niejaki ten co legnie w grobie,
Żyje w papierach, które zostawił po sobie.

Paroli.

Testament...

Baron.

Nie inaczej...

Paroli.

Masz go Pan?

Baron.

Mniemałem
Że go mam, lecz dziś kiedy odpieczętowałem
Zwitek przez nieboszczyka w depozyt mi dany,
Znalazłem w nim testament, lecz nie podpisany.

Paroli (ironicznie.)

Bagatela!

Baron.

Kopia...

Paroli.

Nie jest testamentem.

Baron.

Wiem, lecz przypuśćmy że jest zgodną z dokumentem...
Przypuśćmy.

Paroli.

I gdzież ten jest? — U kogo złożony?

Baron.

Niewiem — lecz dziś jutro będzie ci wręczony.

Paroli.

Mnie?

Baron.

Jesteś wykonawcą tej ostatniej woli.

Paroli.

Ja? — Poczciwiec! — I umarł. — O jak serce boli

(Ociera oczy.)

A podług tej kopii, któż majątek bierze?

Baron.

Monti.

Paroli.

Monti?! Rzecz dziwna!

Baron.

I ja ledwie wierzę,
Ale tak jest w istocie.

Paroli.

A jakież legata?

Baron.

Żadne.

Paroli.

Żadne?

Baron.

Nic zgoła.

Paroli (na stronie.)

Głupiec! pół waryata!

Baron.

A teraz mój interes. Że przez zapis Szmida
Monti dostał majątek, na nic się nie przyda,
Jeśli mu naszej dzielnej pomocy nie damy...
Ach bo Pan nie wiesz, z Montim jak my się kochamy!
W kolebce, szkole, świecie, jak bracia rodzeni...
Nawet mnie raz... podobnoś... wydobył z płomieni.
Poczciwy Monti!.. Tyci, wielkie miał przymioty,
Chłopcem, był wzorem pracy, a młodzieńcem, cnoty.
Jedną wszakże ma wadę, — rozrzutny bez miary,
Strwonił co miał... nie starczą przyjacielskie dary,
Zabrnął w długach lichwiarskich i siedzi jak w smole.

Paroli.

Lichwiarze więc zabiorą.

Baron.

Na to nie zezwolę,
Nie zezwolisz...

Paroli.

Cóż mogę?

Baron.

Bardzo, bardzo wiele.
Dziś jeszcze nic nie wiedzą jego wierzyciele,
Dajże mi trochę czasu wejść z niemi w układy.

Paroli.

Ale jakże to zrobić.

Baron (uderzając go po ramieniu.)

Nie trzeba ci rady.
Lecz i Monti niech nie wie jaki los go czeka,
Nad nim samym szczególnie potrzebna opieka.
Rozrzutny, lekkomyślny, radością porwany,
Zniweczyłby układów wszystkie moje plany.
Wdzięczność zaś Panu memu, ja biorę na siebie.

Paroli (sentencyonalnie.)

Ażeby znaleźć ziarnko, na to kurka grzebie,
Ale dalibóg nie wiem jaką mam pójść drogą.
Krewni, złożyć testament rozkazać mi mogą,
A choćbym raz odmówił, cóż dalej? Cóż potem?

Baron (wstrzymując niecierpliwość.)

Ha! kiedy niema rady, darmo mówić o tém.

Paroli.

Byłaby tylko jedna, bym wyjechał z domu.

Baron.

Wybornie!

Paroli.

Gdzie i po co nie mówiąc nikomu.

Baron.

Nikomu — sam Salomon nie zrobiłby lepiej,
Jak nikt widzieć nie będzie, nikt cię nie zaczepi.

Paroli.

Tak, ale wykonania sposobu nie widzę,
Bo przed Panem Baronem wyznać się nie wstydzę,
Mizernych sto dukatów nie mam dziś przy duszy.

Baron (z naciskiem.)

Mizernych sto dukatów.

Paroli.

Któż się z domu ruszy
Bez tej mizernej kwoty? Grosz płynie jak woda.

Baron.

I wyjedziesz jeżeli zniknie ta przeszkoda?

Paroli.

Dziś, dziś, wieczorkiem, chłódkiem. — Wprawdzie to nie ładnie,
Wymykać się jak bankrut co siebie okradnie,
Lecz dla Pana Barona, zrobię to z ochotą.

Baron (z przyciskiem.)

Dam, lecz sto dukatów, nie mizerną kwotą,
Zaraz przyniosę. (Odchodzi.)

Paroli (sam.)

Coś tu innego się święci,
Dla cudzej tylko sprawy, za gorliwe chęci.

A chcesz zaś przyjaciela oskubać w ostatku,
Dobrze, — ale się puchem podzielimy bratku.
Gdzie Monti, djabli wiedzą, a spytać się boję.
Z tym przebiegłym krętaczem jak na szpilkach stoję.





SCENA II.
Paroli, Barbi (Paroli wesoło, Barbi ponuro.)
Paroli (przerywając śmiechem.)

Co słychać Panie Barbi?

Barbi.

Ja nowin nie noszę.

Paroli.

A propos nowin. — Z jakiej daty proszę
Był list Montego?

Barbi.

Z Montim nie koresponduję.

Paroli.

Ale Baron?

Barbi.

Barona listów nie czytuję.

Paroli.

Przepraszam.

Barbi.

Niema za co.

Paroli (częstując tabaką.)

Zażywasz?

Barbi.

Dziękuję.





SCENA III.
Ciż sami, Baron (dając rulon.)
Baron.

Proszę — ale sto dukatów, nie mizerną kwotą,
Daję a conto.

Paroli.

Proszę być spokojnym o to.
Wyrachuję się później dokładnie i szczerze
Co do jednego grosza.

Baron (ironicznie.)

Temu bardzo wierzę.

Paroli.

Teraz pożegnać muszę... (Z nienacka.) Monti był w Genewie.

Baron (po krótk. milcz.)

Gdzie był, gdzie jest, nie wiem.

Paroli (na stronie.)

Wie.

Baron.

A Pan wiesz?

Paroli.

Wiem.

Baron (na stronie.)

Nie wie.

Paroli.

Żegnam.

Baron.

Zatem nasz układ?

Paroli.

Wiąże obie strony.

Baron (podając rekę)

Słowo?

Paroli.

Słowo.

Baron.

Bądź Pan zdrów.

Paroli.

Sługa uniżony. (Odchodzi.)

Baron (wracając od drzwi.)

Wyrwał jak ząb trzonowy, sto dukatów! zdzierca!
Monti odda, a przecieć smutno koło serca.





SCENA IV.
Baron, Barbi.
Barbi (oddając.)

Telegram z Modeny.

Baron (czyta.)

„Otylda będzie Twoją żoną, daję słowo, a słowa nigdy nie złamał Kapitan Monti.“
Victoria!

Barbi.

Szczęścia życzę, ale nie bez trwogi.
Ja mam jakieś przeczucie... ten Monti złowrogi
Przywali nas jak w burzy oberwana góra.

Baron (do wchodzącego.)

Jak się masz Panie Negri.





SCENA V.
Baron, Negri, Barbi.
Barbi (na stronie.)

Z brodą! sekatura!

(Siada za biórem od ściany.)
Baron.

Avizo odebrałem — przyjemnie mi będzie
Usłużyć kasą moją. Niechże Pan usiędzie.

Negri (siadając przy stole.)

Bardzo chętnie odpocznę bo jestem zmęczony.
W Parmie meldunków krocie i na wszystkie strony,
Tu i tam, i jeszcze tam, każdy chciałby wiedzieć,
Zkąd, dokąd, co jem, gdzie śpię, czy chcę stać czy siedzieć.

Baron.

No no no Panie Negri, nie tak głośno proszę.

Negri.

Dlaczego?

Baron.

Kto usłyszy.

Negri.

Właśnie na to głoszę.

Baron.

A zawsze opozycya.

Negri (śmiejąc się.)

Ależ tu jej niema.

Baron.

Jest, jest wielka, bezwzględna. Bo ten co się zżyma
Na wszelkie rozrządzenia. Co zawsze przygania

Wszystkiemu co porządek socyalny osłania,
Ten jest jak salamandra co w ogniu swawoli.

Negri.

Wolę w ogniu jak w błocie.

Barbi (na stronie.)

Sekatura! Woli!

Baron.

Jako przyjaciel ojca śmiało mówić mogę,
Bezwzględnej opozycyi złą wybrałeś drogę.

Negri.

Lecz w czém?

Baron.

Ot, i w tej brodzie — dziś, w niej tylko widno
Dążeń rewolucyjnych chorągiew ohydną.
Czemu nie być na świecie jak nas Pan Bóg stworzył.

Negri.

Stworzył i biedną brodę. Prawda że dołożył
I tych co dobrze strzygą, jeszcze lepiej golą.

Barbi (na stronie.)

Sekatura!

Baron.

Mój Panie! nie jest moją wolą
Bynajmniej, w retoryczne wchodzić z nim zapasy.

(Stawiając przed nim kałamarz.)

Podpisz Pan weksel — Panie Barbi idź do kasy.

(Kiedy Negri podpisuje, przed nim stoi tyłem do widzów Barbi, Baron przerzuca papiery na pułkach — pyta się nie odwracając się.)

Dać złoto czy banknoty?

Negri.

Złoto Panie, złoto.
Wszystkie papierki djabła warte, z błota, błoto.

(Baron i Barbi jak na sprężynach obracają się i znajdują się twarz w twarz.)
Baron.

Protestuję solennie! — Kredyt silnie stoi.

Negri.

Niech zdrów stoi.

Baron.

Papierki! Któż się niepokoi?
Jak? gdzie? coś słyszał, powiedz.

Negri.

Ach, bądź Pan bez troski.
To był żart a nie żadne finansowe wnioski.
Ja ważniejszy interes mam jeszcze do Pana.
Gdzie teraz Monti?

Baron.

Monti?

Negri.

Przyjaźń wasza znana,
Cóż dziwi że się pytam?

Baron.

Nie dziwi zupełnie.
Gdzie mój przyjaciel, niewiem, lecz chętnie wypełnię
Każdy jego interes.

Negri.

Ten, w żadnym sposobie.
Ale z moich zamiarów sekretu nie robię.
Kocham córkę Montego.

Baron.

Tak?

Negri.

Jestem kochany.

Baron.

Tak?

Negri.

Ojciec kazał czekać lepszej losu zmiany.
Ta nadeszła: odbieram po matce majątek,
I własną pracą dobry zrobiłem początek,
Zbieram już plon obfity z obszernego pola.
Jestem współpracownikiem Eola.

Baron.

Eola?

Negri.

Skromny tytuł dziennika.

Baron.

No, skromny być może,
Lecz cichy, nie koniecznie.

Negri.

Nierówne przestworze
Bóg wichrów tchu potęgą w płaszczyznę przemienia,
Na wsze strony roznosi rodzajne nasienia.

Baron (kończąc sens.)

I piasek.

Negri.

Tak, lecz piasek...

Baron (jak wyżej.)

Zasypie oczy.

Negri.

Temu co pod wiatr patrzy. Lecz naprzód się toczy,
Naprzód i naprzód wszystko wszystko woła zgodnie.

Baron.

A jak przepaść przedemną?

Negri.

Wpadniesz niezawodnie.
Lecz po twym karku drugi gdzieś na przodzie stanie.

Baron.

Padam do nóg!

Negri.

Czytujesz Eola?

Baron.

Nie Panie.

Negri (dostając z kieszeni.)

Mam tu...

Baron.

Dla mnie wystarcza kurjerek giełdowy
I Gazeta wieczorna.

Negri (ze wzgardą.)

Rozumu okowy!
Mam tu numer wczorajszy. Właśnie tam te myśli
Bezimienny poeta pięknym wierszem kreśli.

Baron.

Ach dajże mi Pan pokój z wszystkiemi wierszami,
Z nich wszelkie na świat klęski padają krociami.
Nie jeden i pisałby i żył bez nagany,
Gdyby nie ten płód piekła, ten rym opętany.
Bo nieraz, że gdzieś w końcu stoi słowo ziarno,
On chciał napisać biało a napisał czarno.

Ztąd téż ten zamęt, chaos w dzikim wściekłym szumie,
Tak że nawet sam siebie nikt już nie rozumie,
Te Komunizmy, Socyalizmy, Furierizmy,
I wszystkie jakie tam bądź wyuzdane izmy.
Naprzód?! Niech wszyscy pędzą, niech i gwiazdy miną,
Bylem nie był pomostem, ani téż drabiną.

Negri.

Lecz pozwól Pan...

Baron.

Pozwól Pan że te spory skrócę
I czasu nie marnując do rzeczy powrócę.
Chcesz się żenić z Otyldą?

Negri.

Żyjem chęcią wspólną.

Baron.

Dawnoże ją widziałeś, jeśli spytać wolno?

Negri.

Wieczność!

Baron.

To bardzo dawno.

Negri.

Więcej niż ćwierć roku...

Baron.

To już mniej.

Negri.

Oko moje nie drżało w jej oku,
Głos jej nie wpłynął w moją rozczochraną duszę.

Baron.

Ach Panie!.. z Panem widzę krótko mówić muszę.
Otylda idzie za mąż...

Negri.

O Baronie srogi!..

(Barbi przynosi rulony i kładzie na stole.)
Baron.

Za człowieka co może zapewnić los błogi,
Bo posiada majątek i świata szacunek.

(Posuwając rulony.)

Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć — to pański rachunek.

Negri.

Baronie! być nie może.

Baron.

Ręczę mym honorem,
Otylda uszczęśliwia ojca swym wyborem.

Negri.

Pierwej słońce nas spali, ocean zaleje,
Nim stracę w Otyldzie wiarę i nadzieję,
A powiedz temu, który nieszczęście nam stwarza,
Że tylko po mym trupie dojdzie do ołtarza. (Odchodzi.)





SCENA VI.
Baron. Barbi (czas jakiś milczenie.)
Baron.

Jak powiedział?

Barbi.

Po trupie dojdzie do ołtarza.

Baron.

Zatém po jego trupie?

Barbi.

A tak — sekatura!

Baron.

De gustibus non disputandum.

Barbi.

Po trupie, rzecz straszna!

Baron.

Groźna niby chmura,
Lecz ręką policyi łatwo ją przegonię.
Teraz idź do Pameli.

Barbi.

O Panie Baronie!

Baron.

Po wstępie o dobroci, obowiązkach, cnocie,
Powiesz jej koniec końców co myślę w istocie.

Barbi.

O! o! Panie Baronie!

Baron.

Powiesz że się żenię,
Lecz z kim, dlaczego, o tém zachowasz milczenie.

Barbi.

Nie — z wszelką pewnością nie.

Baron.

Co nie?

Barbi.

Bez wahania.

Baron.

Cóż?

Barbi.

Nie pójdę.

Baron.

Dlaczego?

Barbi.

Roztropność mi wzbrania.
Pamela godna Pani... lecz trochę nerwowa,
Dziś pchnie nożem a jutro ubóstwiać gotowa.
Uszczerbek zaś cielesny, jaki znak wybity,
To jest furdą dla dumnéj, zazdrosnej kobiety.

Baron (dostając banknot z pularesu.)

Powiesz jej.

Barbi.

Nic nie powiem.

Baron (dając.)

Powiesz jej...

Barbi (coraz ciszej, w końcu bierze banknot.)

Nie, nie... nie.

Baron.

Powiesz że zapis zwrócę.

Barbi.

Zwrócisz?

Baron.

Bo jest u mnie...
Niewiem jakim przypadkiem... zrobi więc rozumnie
Jeśli go przyjmie zgodnie, scen mi nie wyprawi
I na wsi z memi dziećmi czas jakiś zabawi,
A ja zaraz po ślubie ten zapis wykupię.

Barbi.

Po ślubie?! O mój Boże!.. Chcesz kroczyć po trupie.

Baron.

Gdyby zaś chciała sporów, straci w każdym względzie,
Bo ani męża, ani pieniędzy mieć będzie.

Barbi.

I ja mam to powiedzieć?

Baron.

Tak jest, najwyraźniej.

Barbi.

Miejże litość nademną.

Baron.

Wstydź się tej bojaźni.

Barbi.

Wstydu niema że łączę roztropność z odwagą.
Mam syna, mego Fipcia; gdyby jaką plagą
W tém okropném poselstwie miałem być dotknięty,
Pamiętaj, że mieć będziesz obowiązek święty
Czuwać nad moim Fipciem.

Baron (śmiejąc się.)

Masz słowo Barona.

Barbi (wracając z rozczuleniem.)

Nad Panią Barbi także, bo mimo że ona
Truje siłą fizyczną stadła godność wszelką,
Jest połowicą moją, Fipcia rodzicielką.

Baron.

Dobrze, dobrze, idź teraz — każda chwila złota.
Ja Panu Eolowi pootwieram wrota. (Odchodzi.)

Barbi (sam.)

Sekatura! Gdybym mógł, czyli też śmiał raczej,
Możeby się udało strojąc rzecz inaczej,

Panią Barbi do tego poselstwa nakłonić....
Pani Barbi, to nie ja... potrafi się bronić,
A co bądźby tam padło z tej czy owej strony,
Zawsze dla człowieczeństwa zysk niezaprzeczony.





SCENA VII.
Barbi, Paroli.
Paroli.

Jest jeszcze Baron w domu?

Barbi.

Oznajmić mu spieszę...

Paroli (zatrzymując go.)

Nic tak niema pilnego. Ja zawsze się cieszę
Jak mi pomówić z Panem sposobność się zdarza.
Bo kto ma rozum, ludzi rozumnych poważa,
A ja Pana Barbiego między takich liczę,
Wszystko téż mnie obchodzi co się go dotycze.
Podobnoś i w przyjaźni żyją nasze żony.
Jak się ma pański synek, Fipcio ulubiony?

Barbi.

Dobrze, dziękuję Panu — uczyć się zaczyna.

Paroli.

Kubek w kubek tatunio, przyjemny chłopczyna.
A nasza Pani Barbi jakże się tam miewa?
Zawsze tak piękna... miła?.. zawsze taka żywa, (hę, hę, hę!)
Co?

Barbi.

A tak... (na str.) Sekatura!

Paroli.

Nic mnie téż nie dziwi
Że Baron widząc ciągle żeście tak szczęśliwi,
Żeni się także...

Barbi (nagle zwracając się ku niemu.)

Hę? Jak? Co?

Paroli.

Czy się nie żeni? (hę, hę, hę!)

Barbi.

Niewiem.

Paroli.

Z Panią Pamelą przecieć zaręczeni.

Barbi.

Z Pamelą? Tak, być może. Ale czas mój drogi,
Oznajmię Baronowi. Ścielę się pod nogi. (Odchodzi.)





SCENA VIII.
Paroli (sam.)

Zląkł się, potem ochłonął, jest więc tajemnica,
Dobrze ją ponoś Negri przez zazdrość wyświeca,
Ale nie wie powodów, ja już wiem dokładnie.
Baron żąda sekretu, bo łatwiej owładnie
Ubogą dziś rodzinę, niż jutro bogatą.
Dobrze Panie Baronie, ja zgadzam się na to,
Lecz inną całkiem postać interes przybiera...
Trzeba skubnąć Montego... trzeba i bankiera...
Mniemam, że najłatwiej dojdę mego celu,
Jak od wieków pewnego użyję fortelu...
Zmyślę rewolucyjne jakieś zmowy, ruchy,

I sklecę, stworzę słonia, gdzie niema i muchy.
Niebytność tu Montego i jego osoba,
Dozwolą nań ładować co mi się podoba.





SCENA IX.
Paroli, Baron.
Paroli.

Testament odebrałem — wszystko co do słowa
Jak mi Pan powiedziałeś — lecz przeszkoda nowa
Wytrąci pono z drogi którąś mi oznaczył.
Jego Excelencya Pan Podesta, raczył
Przywołać mnie do siebie. Jakie było wielkie
Zdziwienie moje, kiedy testamentu wszelkie
Szczegóły od a do z, łaskawie powtórzyć
Excelencya raczył i rozkaz dołożyć:
Niech to wszystko tymczasem w sekrecie zostanie.

Baron.

Z jakichże to powodów?

Paroli.

W tej mierze, swe zdanie
Excelencya raczył zamilczeć łaskawie.
Jak zaś drobne szczegóły zbiorę i zestawię,
Domyślam się poniekąd — zdaję mi się — wnoszę...
Ale że to mój domysł, pamiętaj Pan proszę.

(Oglądnąwszy się i ciszej.)

Zdaje się więc... że Monti... (jeszcze ciszej) skompromitowany.

Baron.

A!...

Paroli.

I to nie potrosze. Zkądsiś znak był dany,
Wskazano jakieś związki, wzięto jakieś listy,
A wiec tego wszystkiego skutek oczywisty
Testament i majątek zachować w sekrecie.

Baron.

Konfiskata?

Paroli.

Być może.

Baron.

Będą sądzić przecie?

Paroli.

No, pewnie, formalności dołożą tam potem.

Baron.

Ale w najgorszym razie, smutnym rzeczy zwrotem,
Coby Monti utracił, wezmą po połowie
Rodowi spadkobiercy, Szmida synowcowie.

Paroli.

Nikt Montemu własności przeczyć nie ma prawa.

Baron.

A więc?

Paroli.

Ale odebrać może.

Baron (z uniesieniem.)

Dziwna sprawa!
To bardzo... (miarkując się) nie łaskawie... trochę nie łaskawie.
Monti człowiek spokojny, mogę ręczyć... prawie.

Paroli.

Właśnie Excelencyi wspomniałem w tym względzie,
Że Baron za Montego zawsze ręczyć będzie.

Baron (z nieukontentowaniem.)

Na co to było mówić?

Paroli.

Mówiłeś dopiero.

Baron.

No, słowa się w baraszkach tak ściśle nie biorą.

Paroli.

Nareszcie Excelencyi zrobiłem uwagę,
Że kto ma taką wziętość, majątek, powagę,
Jak Pan Baron, nie mógłby wziąść za przyjaciela
Człowieka niepewnego, albo wichrzyciela.
A Baron z Montim z dawna żyją jak brat z bratem.

Baron (jak wyżej.)

Na co to było mówić?

Paroli.

Oparłem się na tem
Coś mi dziś mówił: „Myśmy przyjaźnią złączeni,
W kolebce, szkole, świecie, jak bracia rodzeni.“

Baron.

No, tak... ale mam wadę mówiąc między nami,
Żem jest troszeczkę poetą... latam więc czasami,
A to w życiu powszedniem dzieje się inaczej,
Przyjaciel, często dużo, częściej nic nie znaczy.
Tak mówi się naprzykład: zamieć przyjacielu,
Drzwi otwórz przyjacielu... idź precz przyjacielu,
Otóż niema przyjaźni a przyjaciół wielu.

Nie chcę ja przez to przeczyć, broń mnie Panie Boże!
Że w dzieciństwie w przyjaźni z Montim byłem... może.
Będę chętnie pomagał, jego honor cenię,
Lecz brać odpowiedzialność, kłaniam uniżenie.
Nareszcie wszystkim rady udzielam w potrzebie,
I wszystkich kocham bardzo, lecz kocham i siebie.

Paroli.

Wypowiedziałem co wiem, a raczej co wnoszę,
Bo że to moje wnioski, chciej pamiętać proszę.
Złe najłatwiej pokona kto wcześnie ubieży.
Już od Excelencyi wszystko dziś zależy,
Ja u Excelencyi dobrzem położony...
Mądrej głowie dość na słowie. Sługa uniżony.

(Odchodzi.)




SCENA X.
Baron (sam.)

Byle tu nie przyjechał. (Pisze, potem dzwoni i do lokaja) Daj Sekretarzowi.
Telegram bardzo pilny. (Po dł. milcz.) Niechże mi kto powie
Co robić? Zerwać z Montim jakoś nie wypada,
Przytem szkoda posagu — trudna, trudna rada —
Jak się ożenię... mogę się skompromitować,
Posagu nie powąchać, a żonę zachować.

(Sługa pocztowy przynosi pakiet opieczętowany, oddaje i odchodzi. Baron przy stole przecina ceratę, w środku jest pakiecik w papier obwinięty, czerwoną wstążeczką związany, na nim kartka którą Baron czyta.)

„Baronowi Markowi Mortara najlepszemu i najdawniejszemu przyjacielowi jako upominek przesyła Kapitan Monti.“

(Otwiera pakiet na stole, potem odskakuje jak sparzony.)

Ha!.. rewolwer! (ciszej) rewolwer! (jeszcze ciszej) rewolwer! w mym domu!
Od Montego! przez pocztę... cios straszny... strzał gromu!

(Zbliża się do stolika i przypatruje się zdaleka.)

Rewolwer najprawdziwszy!.. Ale cóż się trwożę?!
Broń i list, jak najprędzej w policyi złożę.

(Ceratę rzuca pod stół; zawiązuje pakiet jak był, wstążeczką, potem staje na przodzie sceny.)

Tak. Ale czy Montego nie pogorszę sprawy?..
Ha?.. to niech i pogorszę! (Idzie do stołu bierze rewolwer i znowu kładzie.) Mogęż bez obawy
Ściągnąć na się uwagę... bankier smaczny kąsek...
Będą śledzie mój z Montim przyjacielski związek.
Będą śledzić stosunki... gmerać w mej przeszłości...
Nie, nie, rzecz niebezpieczna... Gdybym... gdzie... w skrytości..
Dobrze! Najlepiej! Rzeka pod mym oknem płynie...
Wrzucę corpus delicti... Niech na wieki ginie!

(Wyrzuca przez okno.)

Stało się — dzień feralny, okoliczność rzadka.
I pocztym nie wyprawił. (Siada do biura potém wstaje.) Strasząca zagadka!
Na co mi tę broń przysłał ten wartogłów stary?
Jakie mógł mieć powody — jakie ma zamiary?





SCENA XI.
Baron, Paolo.
(Tę scenę musi się pozostawić grze aktorów. Baron stara się powstrzymać swoją złość. Paolo ciągle jedno powtarza na migi. Jak dostrzeże gniew Barona, cofa się zdziwiony, a wtenczas Baron przybiera twarz wesołą, i niemy śmieje się znowu i w rękę całuje. Baron powtarza jakby do siebie co Paolo mówi na migi, a często i zapomina że ma z niemym do czynienia.)
Baron.

Niemy Paolo! Czego chcesz?

Paolo (całując go w rękę.)

Uniżony sługa — całuję rączki Pańskie — bardzo się cieszę że Pana widzę — Pan bardzo dobrze wyglądasz — rumiano — pięknie — całuję rączki Pańskie.

Baron.

Dosyć tych komplementów, czego chcesz?

Paolo.

Dziś rano łapałem ryby.

Baron.

Łapał ryby.

Paolo.

Ale nic, nic, nie złapałem.

Baron.

Co mi do tego.

Paolo.

Wracałem z prożnemi rękoma i płynąłem łódką po pod pańskie okna.

Baron.
Płynął po pod moje okna. I cóż ztąd? Czego chcesz?
Paolo.

Kiedy byłem pod oknem, coś z góry na mnie spada.

Baron.

Coś spadło na niego.

Paolo.

Uderza mnie w ramię — stłukło ramię — och bardzo mnie boli — bardzo.

Baron.

Cóż mi do tego, że ci ramię stłukło i że cię boli?

(Baron mówi czasem do siebie, a czasem podług potrzeby na migi do niemego Paola.)
Paolo.

Ale ja mądry — ja mam rozum — byłoby w wodę upadło — ja łap — pomyślałem sobie że to Barona co mieszka na górze i oto przynoszę Panu.

(Paolo oznacza Barona okazaniem jego faworytów, nadęciem policzków i zadarciem głowy. Paolo dostaje z kieszeni rewolwer tak obwinięty jak go był Baron wyrzucił i oddaje mu całując go w rękę.)
Baron.

Co to jest?.. Ja niewiem... czego kiwasz głową?
Nie chcę... to nie jest moje... przeklęty niemowo.

Paolo (śmiejąc się i całując go w rękę.)

Żartujesz — ja rozumiem — żartujesz.

Baron.

Jakto żartuję? Ja nie żartuję, rozumiesz?

Paolo.
Ten pakiet jest twój — jak mnie uderzyło, zabolało mnie bardzo, o bardzo, bardzo zabolało. Spojrzałem w górę — zobaczyłem rękę.
Baron.

Zobaczył moją rękę.

Paolo.

W tym oto ubiorze — piękny... och, och, bardzo piękny, jeszcze tak pięknego nic nie widziałem.

Baron.

Przeklęcie!.. Jak odbiorę będę miał spólnika...
Nie wezmę, jeszcze gorzej... bo z tego wynika
Że albo dla nagrody złoży gdzie w urzędzie,
Albo zechce sprzedawać i schwytany będzie.
W jednym i drugim razie mam śledztwo na karku.

(Czas jakiś patrzą sobie w oczy nic nie mówiąc).
Paolo.

Stłukło mi ramię — bardzo boli — nie będę mógł zarobić — mam dzieci — pięcioro — daj mi Pan co — byłoby wpadło w wodę — ale ja mądry, ja mam rozum, złapałem ale mnie stłukło — mam pięcioro dzieci.

Baron (odbiera rewolwer i daje pieniądze.)

Na, masz, idź precz.

Paolo.

Daj mi więcej — proszę Pana — Pan taki wielki Pan — bogaty — ja mam dzieci — tyle — tycie — maluteczkie.

Baron.

Co?! (pomiarkowawszy się.) Na, masz, ty stłuczony garnku.

(Paolo odchodzi ku drzwiom, pomału, oglądając się i patrząc na pieniądze.)

Czy on wie co tu w środku, muszę jednak wiedzieć.

(Na skinienie jego Paolo wraca.)

Lecz jak te słowa, „czy wiesz?“ na migi powiedzieć?

(Robi różne migi, których Paolo nie rozumie.)

Ani rusz!.. Wiesz co w środku?.. tu?.. w tym papierze?

Paolo.

Tak, tak, płynąłem łódką... z góry spada coś ciężkiego i byłoby w wodę wpadło...

Baron (gniewnie.)

Nie powtarzajże łotrze, bo mnie chętka bierze...

(Paolo cofnął się przestraszony a Baron powstrzymuje złość i mówi z uśmiechem.)

Ja ci się pytam co ten.... tu papier osłania...
Czy wiesz? Czy wiesz? Czy ty wiesz? O! znak zapytania.

(Powtarza „czy wiesz“ coraz wyraźniej otwierając gębę coraz więcej nareszcie zrobił znak zapytania palcem w powietrzu.)
Paolo.

Tak, tak, wyrzuciłeś przez okno — ja zobaczyłem rękę w tej oto sukni, bardzo piękna — och, och, bardzo piękna.

Baron (zamierzając się pięścią.)

Ech jak cię trzepnę. (Paolo odskakuje. Baron udaje śmiech, potem bierze za rękę Paola i przyciąga do siebie).
Pójdź tu mój kochany.

(Daje pieniądze i głaszcze go.)

Patrz... to pakiet... o!.. o!.. o!.. wstążeczką związany...
Ale tam, tam, (aż przysiadając) tam... w środku... w brzuchu... co tam skryto?
Czy wiesz? lubko, kochanku, (zawsze głaszcze) brygancie, bandyto.

Paolo.

Mam dzieci sześcioro.

Baron.
Już szóste urodził.
Paolo.

Tyle, tycie — jedno przy piersi, a mnie ramię boli.

Baron (wskazując mu drzwi.)

Dość tego, idź, idź... płacę a nic nie wyjaśnie

(Odchodzącemu kłania się ręką i mówi z uprzejmym uśmiechem).

Bodaj cię djabli wzięli... niech cię piorun trzaśnie!

(Paolo odchodzi. Baron kładzie rewolwer na stole, rzuca się na krzesło i obcierając czoło oboma rękami.)

Dzień feralny. (po krótk. milcz.) Rewolwer! Straszny choć zakryty

(Po krótkiem milczeniu.)

Żebym wiedział przynajmniej czy on nie nabity.

KONIEC AKTU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.