Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Baron.

Na to nie zezwolę,
Nie zezwolisz...

Paroli.

Cóż mogę?

Baron.

Bardzo, bardzo wiele.
Dziś jeszcze nic nie wiedzą jego wierzyciele,
Dajże mi trochę czasu wejść z niemi w układy.

Paroli.

Ale jakże to zrobić.

Baron (uderzając go po ramieniu.)

Nie trzeba ci rady.
Lecz i Monti niech niewie jaki los go czeka,
Nad nim samym szczególnie potrzebna opieka.
Rozrzutny, lekkomyślny, radością porwany,
Zniweczyłby układów wszystkie moje plany.
Wdzięczność zaś Panu memu, ja biorę na siebie.

Paroli (sentencyonalnie.)

Ażeby znaleźć ziarnko, na to kurka grzebie,
Ale dalibóg nie wiem jaką mam pójść drogą.
Krewni, złożyć testament rozkazać mi mogą,
A choćbym raz odmówił, cóż dalej? Cóż potem?

Baron (wstrzymując niecierpliwość.)

Ha! kiedy niema rady, darmo mówić o tém.

Paroli.

Byłaby tylko jedna, bym wyjechał z domu.