Poezye O. Karola Antoniewicza T. J./Pieśni, piosenki/Całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Antoniewicz
Tytuł Pieśni, piosenki
Pochodzenie Poezye O. Karola Antoniewicza T. J.
Redaktor Jan Badeni
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚNI, PIOSENKI.


PIEŚŃ MOJA.

J

Jak gdy z gniazdeczka wyleci ptaszyna,
W wesołych pląsach w powietrzu się wije.
I życie swoje pieniem rozpoczyna,
Za słońcem tęskni — i w obłok się kryje.

I tej — co jemu gniazdeczko usłała,
Szuka miłości, tęsknoty spojrzeniem,
I tę, co jemu pierwszą pieśń śpiewała,
Wita swą matkę pierwszem swojem pieniem:

O pieśni moja! — leć w świata przestworze,
Coś długo w głębi duszy mej drzymała;
I tobie zeszło nowe życia zorze,
I tyś do lotu skrzydełek dostała.

Już Cię w mem sercu dłużej kryć nie mogę,
Leć pieśni moja, drżąca i nieśmiała.
Oby Ci gwiazdy przyświecały błogie
I miłość drogę kwiatami zasłała!


I cóż masz czynić w tej płaczu dolinie,
Gdzie złotych lutni, złote dźwięki płyną?
Ty w innej szukaj ojczyzny krainie,
Tam, gdzie się łzami dźwięki twe rozpłyną!

Łzy i niewinność — ozdoba twa cała;
Od takiej pieśni — świat wesoły stroni;
Ach nie dla ciebie laury wiąże chwała,
Tie twoje imię w świecie się rozdzwoni!

Ty do górnego unoś się Syonu,
Gdzie Pani świata, gdzie nieba Królowa,
Gdzie Matka moja! — wzbij się do Jej tronu,
I w te pokornie odezwij się słowa.

Powiedz, że Ciebie dusza ma wysłała,
Że Ją za Matkę i Panią obrała,
By na cię więzy miłości włożyła,
Proś, niewolnicą abyś Jej została!

Proś, by jak Matka nad tobą czuwała,
A ty Jej wiernie przyobiecaj służyć!
Byś niczem od Niej odwieść się nie dała,
By cię ku swojej chwale chciała użyć!

Jako pierwiosnek mile się rozkwita,
Gdy wiosna z ziemi wywabi go łona,
I barw swych tęczą, wonią, słońce wita;
W słońca promieniu i żyje i kona:

Tak cię Maryi miłość wywabiła
Z duszy o piosnko! pierwsza ma dziecino!

Proś, by ci dzisiaj pobłogosławiła,
Abyś do skonu została niewinna!

A gdy w ostatniej życia mego chwili,
Snuć się już będą smutne grobu cienia,
Pieśń o Maryi duszę mą zasili,
Ku Niej ostatnie uniesie westchnienia!

Choć z zimnej lutnię śmierć wytrąci dłoni,
Pieśń nie ucichnie w głębi mojej duszy!
Ona do Ciebie o Matko pogoni,
Do miłosierdzia serce Twoje wzruszy!

I Ty, o Matko, do Syna pospieszysz,
I sługę, Pani nawiedzisz wiernego,
I smutne serce ukoisz, pocieszysz,
I do przybytku uniesiesz wiecznego!

A gdy już zwłoki złożą w ziemi łonie,
Serce w wieczności twardym snem zadrzymie,
Gdy po twych strunach lutnio wiatr przewionie,
Słodkie Maryi wydaj echom Imię.




LUTNIA.

L

Lutnio ukochana! w odludnym lesie,
Gdzie wiatr północny słów ludzkich nie niesie,
Ani wrzask myśliwych, ni głos trąb chrapliwych,
Nad brzegiem jeziora nie płoszą sarn tkliwych,

Znalazłem ciebie! Z jodły wybujałej,
Gdzie wiatry z tobą swawolne igrały,
Zdjąłem; a w brzmiące gdym uderzył struny,
Jękły i słodkie rozeszły się tony!

A razem błysnął promyk szczęścia święty;
Jako kwiat burzą jesienną przygięty,
Gdy łza poranna lekko ziemię zrosi,
Słońce witając i kwiat się podnosi!

Tak, widzi serce boleścią ściśnione,
Jak jasny promyk przebija zasłonę,
Co święte kraje wyobraźni kryje.
Słyszę dźwięk lutni i czuję, że żyję!


Z tobą na losów zmiennych wpędzony morze,
Gdzie innym ciernie rosną, zbieram róże;
Dokąd mą łódką niesie wiatr burzliwy,
Lutnio kochana! z tobą ja szczęśliwy!

Z tobą dnia witam poranne promienie,
Z tobą gasnące żegnam cienie.
Gdy ziemię skryją w pośród nocnej ciszy,
Księżyc wschodzący moje pienia słyszy!

Lutnio północy! czy wiatry straszliwe
Po nad górami w jodłach smutnych huczą,
Czy wzdęte wichrem skał potoki mruczą,
Serce me czuje twoje tony tkliwe.




GWIAZDA.

J

Już nie mam spiewać? — Wszak ja śpiewać muszę,
Mamże zamykać w serca tajni skrycie
To, co mi bóstwo wlało z życiem w duszę,
To, co mi droższe nad szczęście, nad życie?

I ja mam milczeć — i te czułe dźwięki,
Któremi anioł ze snu mię ocucił,
Nie składać w słowa, choć słabej piosenki;
Jabym dar nieba od siebie odrzucił?

Gdy w ciemnej nocy groźno grzmi i łyska,
Jedna gwiazdeczka iskrzy się i mroczy,
I miłym ogniem w głąb się w duszy wciska,
Mamże odwrócić od niej moje oczy?

Słońce na wschodzie szerzy blask łagodny,
I bieg poczyna, co mu Bóg wymierzył;
Wszystko wróżyło: dzień będzie pogodny,
I słońce zgasło, i piorun uderzył! — —


Drżące płomyki nocne wiodąc tańce,
Chciwemi nieraz ścigałem oczyma,
Ale te dzikiej pustyni mieszkańce
Rzucały światło na zgubę pielgrzyma!

Gdy sen znużone zamyka źrenice,
A nocna ksieni w żałobnej zasłonie
Karych rumaków złote zwraca lejce,
Kula ognista w oceanie tonie;

Srebrzyste chmurki snują się wesoło,
Burza się zrywa — zbija je w kolumny,
A księżyc blade roztoczywszy koło,
Skrył się za chmurę — zgasł jak na dnie trumny!

Na ziemi żaden promień się nie świeci,
Wiatr zdmuchnął lampę na nieba sklepieniu,
Jak fal szum dziki, wyjąc burza leci,
Nadzieja w słabym zagasła płomieniu!

Ach każdy promyk jasny i uroczy,
Na którym serce tak się mile pasło,
Jaskrawym ogniem słabe zaćmić oczy,
Jam wzrok wzniósł w górę — wszystko jak sen zgasło!

Zimne łzy wtenczas zrosiły me lice,
I z słodkich marzeń ocucony nagle,
Z rąk mych wydartą ujrzałem kotwicę,
A wiatr przeciwny dął w rozpięte żagle;


Na ziemi, niebie nie widząc obrony,
Kiedym w rozpaczy wkoło okiem rzucił,
Porwałem lutnię, uderzyłem w strony,
Żegnając życie piosenkem zanucił!

Czy to na brzegu świeci far wyniosły?
Ogień ratunku pośród nocy ciska!
Rzuciłem lutnią, rączo biją wiosły,
Fala się wznosi, łódka brzegu bliska.

Lecz to nie fanal, co to światło toczy,
Wije się strumień złoty po błękicie,
Ja ku mej gwieździe wdzięczne zwracam oczy.
Z chmur, na głos lutni, wysuwa się skrycie,

Jak tęcza, kiedy jasny krąg roztoczy,
Wstęgą z barw tkaną, z morzem łączy morze.
Jakiś blask świetny, jakiś cień uroczy,
W jednym się gubi i łączy kolorze.

Już wierzb płaczących wietrzyk splata włosy,
Zgasł odblask słońca na skałach z granitu,
Spadła na ziemię, jak kropelka rosy,
Iskra po iskrze z ciemnego błękitu.

A ja ku Wiśle zwróciłem me kroki,
Znaki i cyfry w żółtym kreśląc piasku,
Z wschodu na zachód pędził wiatr obłoki,
Coraz w świetniejszym stała gwiazda blasku.

Jak brylant skryty pod zimnym kamieniem,
Strzałą ognistą twardy głaz przenika,

Tak i ta gwiazda, jutrzenki promieniem,
Roztrąca chmury, ziemi się dotyka!

Cisza łudząca poi wszystkie zmysły,
Oko nieznanym iskrzy się zapałem,
Uczułem rozkosz, nad brzegami Wisły,
Nad jej brzegami, mą gwiazdę ujrzałem!

Ona mi drogę wskazuje wśród nocy,
Jabym o inną przewodniczkę pytał?
A innych świateł szukając pomocy,
Możebym więcej już jej nie przywitał!

Ja chciwem okiem za jej światłem gonię,
Ja ku niej drżące wyciągam ramiona,
A ona, Wisło! w Twoich nurtach tonie,
Ostatnia gwiazda, z gwiazd niebieskich grona.

I tam ją bystre jeszcze ściga oko,
Jeszcze w ostatniej widzi ją iskierce,
Niknie — już w falach utkwiła głęboko,
Przed skonem ogień przelała w me serce!

Ach całe życie cóż jest? — tajemnica — — —
Człowiek i myśli, i w myślach swych tonie,
Szczęśliwy, komu prawdy łyskawica,
Raz tylko błyśnie — choć błyśnie przy skonie!

Ja nieraz smutne zwiedzałem ruiny,
Po zimnym głazie łza zimna spłynęła,
Tutaj, rozkoszne spędzałem godziny,
Łza, Wisło! w twoich nurtach utonęła.




PTAK.

D

Dokąd tak szybko, o! ptaszyno mała,
Wzbijasz się w obłok, niby lekka strzała?
A przecinając powietrzne przestrzenia,
Rzewne nucisz pienia?

Czyliż ta ziemia, co cię urodziła,
Ptaszyno mała, nie jest ci już miła?
Czyliż na zawsze rzucasz nasze gaje,
W cudze lecąc kraje?

Ach! tam, gdzie wiatry łagodniejsze wieją,
Gdzie słońce świeci, gdzie gwiazdy jaśnieją.
Gdzie wiosna ziemię kwiatami pokrywa,
Tam cię los twój wzywa!

Jak bystry wicher pędzi lekkie chmury,
Tak ciebie losy nad morza, nad góry

Pędzą z tej ziemi, którą kryją śniegi,
Na urocze cudze brzegi!

Lecz ty na zawsze ziemi nie porzucasz,
Co cię zrodziła? Ty wraz z wiosną wrócisz,
I głuche gajów rozweselą cienia
Twoje czułe pienia.




JAK DLA KOGO.

J

Jasna jest światłość bladego księżyca,
Kiedy noc w ciemną pogodnie przyświeca;
Ale świetniejszym jest promień puklerza,
Lekko się w dłoni unosząc rycerza.

Tkliwe jest słodkie nucenie słowika,
Co się ukrywa nad brzegiem strumyka;
Lecz jakże milszym jest odgłos oręża
Tego, co w krwawej potyczce zwycięża.

Słodkie jest lutni naciągnionej brzmienie,
Lutni, co budzi miłości wspomnienie;
Lecz słodszy odgłos trąb i kotłów dziki,
Kiedy do boju bitne wiedzie szyki.

Droga jest łódka, co w wieczornym chłodzie,
Z lekka po czystej kołysze nas wodzie;

Lecz droższy rumak, co leci ochoczo,
Gdzie ostre miecze krwi strumienie toczą.

Słodkie jest lubej miłośne spojrzenie,
Słodkie jej ręki gorące ściśnienie;
Lecz jakże słodsze są te święte blizny,
Co rycerz poniósł dla dobra ojczyzny!




PIOSNKA.

G

Gdy wszystko wkoło śmieje,
Wszystko pęka, rośnie, żyje,
Potok mruczy, wietrzyk wieje,
A po skałach kwiat się wije;

Gdy się pieszczot zdrój rozleje,
Każde serce szczęściem poi,
Starzec z dzieckiem wraz się śmieje.
Wiosna każdą ranę goi.

Gdy się każdy kwiat rozwija,
Serce więcej się nie kryje!
Szczęście błysło, smutek mija,
Świat miłością tchnie i żyje.

Kwiaty, co nadzieja rodzi,
Miłość w wieńce pełne splata,
Miłość gorzkie soki słodzi,
Łzy z uśmiechem wraz przeplata.




MOTYL.

Il ressemble au deir qui jamais
ne repose.


T

Tu na uschłym siądź badylku,
Ciemny padł na skały mrok;
Długoś bujał, o motylku,
Z barwnych kwiatów zbierał sok.

Już się wonny kielich zwinął,
Pod łzą nocy pączek zgiął,
Bluszcz po twardej skale spłynął,
Co się tęskno w górę piął:

Tyś żyć począł z wiosny tchnieniem,
Gdy liść blady okrył las;
Dziś pod jego spocznij cieniem,
Płochych chwil już minął czas.

Wyobraźni lekkie skrzydła
Wyprzedzały i twój lot;
Czas potargał zmysłów sidła,
Myśl ma inny wzięła zwrot.


Usiądź przy mnie, przestań lecieć,
Tu zdrój mruczy, tu nasz raj,
Chcesz i w nocy skrzydłem świecić,
Przez powietrzny lecąc kraj?

Lecz ty lecisz dalej, dalej,
Ciebie inny wabi kwiat;
Gdzie się hoża róża pali,
Tam chcesz usnąć, tam twój świat.

Wkrótce cienie noc rozrzuci,
Skryjesz się w jej listków zwój;
Piosnkę nocną ci zanuci
Pracowitych pszczółek rój.

Robak w głąb się róży wkradnie,
Zgryzie pączek, zniknie woń,
A po listku liść opadnie;
Kolec słaba róży broń.

Jasna tęcza barw twych zgaśnie,
Gdy liść zżółkły strząśnie dąb;
Kolec róży skrzydło draśnie,
Tknie i ciebie czasu ząb.

Dokąd lecisz, już nie pytam,
Dokąd dążę, nie wiem sam;
Ty się kwiatów, ja skał chwytam.
Lecz do grobu drogę znam.




RADA W SMUTKU.

C

Ciągną ze wschodu czarne chmur bałwany,
Gwiazdy na nieba sklepieniu się błyszczą,
Zakrył się księżyc, mroźne wichry świszczą,
A z szumem pędzi potok rozhukany.

Lecz wnet ta czarna rozbije się chmura;
Patrz, jak ten obłok przed wichrem uchodzi,
Twarz swoją blady księżyc rozpogodzi,
A nowem życiem odetchnie natura.

Tak gdy się ciemno twe życie zachmurzy,
Gdy ciężki smutek serce twoje dręczy,
Myśl, że zwycięstwa palma tego wieńczy,
Co niewzruszony stał w pośrodku burzy.

Szczęście i smutek idą na przemiany;
Wszak słońce zawżdy wiosenne nie grzeje,

I wiatr wiosenny też ciągle nie wieje,
Lecz ten trwa zawsze, który goi rany.

Jeśli więc smutek twe serce przyciśnie,
Gdy oko twoje zaleje się łzami,
Wznieś wzrok ku Temu, co rządzi nad nami,
A wnet ci promyk nadziei zabłyśnie.




ŻEBRAK.

W

Wstrzymaj krok spieszny, dobra, piękna pani,
Żebrak cię błaga, drżącą dłoń wyciąga;
Zimne spojrzenie serce moje zrani,
Piękność nieszczęściu nigdy nie urąga.

Łza nie przygasi ognia w twojem oku,
Łezka współczucia ucieszy anioła;
Gwiazdę przyćmioną w deszczowym obłoku
Bóg nowym ogniem rozżarzyć wydoła.

Niegdyś w dostatki, w uczucia bogaty,
Byłem szczęśliwym, dziś żebrak już stary;
Nie płaczę marnych bogactw mych utraty,
Chciej, bym nie płakał utraty mej wiary.

Jam kochał ludzi, w sercam ludzkie wierzył;
Lecz gdy nieszczęścia godzina wybiła,
W najtkliwsze uczucia serca grom uderzył,
Wtenczas i wiary gwiazda się zaćmiła.


Dla mnie już dzisiaj tak mało potrzeba;
Śmierć skrzętna ciche gotuje mieszkanie.
Daj mi na drogę jeszcze kawał chleba,
Żebrak z tym chlebem na sąd straszny stanie.

Z wieńca twych uczuć uszczknij jeden kwiatek,
Kwiatek niezwiędły bliźniego miłości;
Święcie przechowam w sercu serca datek,
Tobie go oddam u progu wieczności.




CIĘŻKO NA SERCU.

M

Myśl żadną pracą niestarta mozolną
Buja po niebie i czuje się wolną;
Lecz biedne serce w tem cięższej niewoli
Czuje za nadto, co dręczy i boli;
Czuje i płacze samotnie, ukradkiem,
I jeszcze wspomnień i uczuć ostatkiem
Chciałoby zgasłą w sobie iskrę wzniecić,
Chciałoby tęsknych marzeń noc rozświecić,
Aby ta martwość znów się życiem stała,
Strumieniem słowa w życie się przelała.
Ale napróżno; pod stępioną stalą
Jasne się iskry nigdy nie rozpalą.
Dawnych już wpływów moc zgięta i starta,
Dusza, dla bólu jedynie otwarta,
Chciałaby kochać, jak dawniej kochała,
Chciałaby działać, jak dawniej działała.
Szukając siły w dawnych lat pamięci
Do czynu dowieść już nie może chęci;
W sercu sen śmierci, na ustach milczenie,
I całe życie to jedno westchnienie.




WIECZÓR.

R

Rosa już chłodząca pada,
Kryją się góry pomrokiem,
Lecz gwiazda miłości blada
Świeci na niebie wysokiem.

To, co niebieskie sklepienie,
Słońce, oświeca tak jaśnie,
Gdy padną wieczorne cienie,
Kryje się zwolna i gaśnie.

A kiedy słońce się kryje,
Przynosi wietrzyk sen lekki;
Wszystko, co kocha i żyje,
Zamyka zwolna powieki.

Nikną już dniowe obrazy,
Świat się powłoką pokrywa,
Tylko na grobowe gazy
Księżyc swą światłość rozlewa.


I w cichość wesołe życie
Zmieniło zaszłe już słońce,
Chociaż na niebios błękicie
Drżą gwiazd jaskrawych tysiące.

Sen oko kiedy zawiera,
Kwiat wyobraźni rozwija;
Łzę smutku kiedy ociera,
To smutek choć we śnie mija.

A w słodko łudzącej ciszy,
Człowiek spokojnie oddycha,
Sfer harmonią gdy usłyszy,
We śnie się mile uśmiecha.




PIEŚŃ KOŁODZIEJA.

K

Koło goni, koło dzwoni,
Aż pęknie i stanie.
Serce boli, myślą goni,
Aż i bić przestanie.

Bo przez różne progi, drogi,
Koło się potoczy.
Czyś bogaty, czyś ubogi,
Śmierć cię w grób zatoczy.

Różne szprychy w mojem kole,
Rożne w życiu chwile;
Różne szczęścia, rożne bóle,
Ucichną w mogile.




PIOSNKA GRABARZA.

K

Kop, mój rydlu, kop,
W ziemi kilka stóp,
Grób szeroki, grób głęboki,
Tam zmarłego złożym zwłoki.
Kop mój rydlu, kop,
W ziemi kilka stóp.

Wszystko, co tu mam,
Tobie, ziemio, dam,
Bogu duszę, ziemi ciało,
By w dzień sądu zmartwychwstało.
Kop mój rydlu, kop,
W ziemi kilka stóp.

Tam, gdzie grobu noc,
Tam i Boska moc,
Na dniu sądu się pojawi,
Jednych zetrze, drugich zbawi.
Kop, mój rydlu, kop,
W ziemi kilka stóp.


A kto Boga zna,
O umarłych dba,
Co się z Bogiem połączyli,
Jeśli w łasce Jego żyli.
Kop, mój rydlu, kop,
W ziemi kilka stóp.




TU I TAM.

Ż

Żyć na świecie to tak nudno
A umierać, to tak trudno.
I w tem życia zwrotnem kole
Lotne szczęście, trwałe bole,
Bo to życie nie zabawa,
Ale praca gorzka, krwawa.
A choć młodych lat poranek
Wije dla nas marzeń wianek,
Choć, gdy miłość ją rozgrzewa,
Pierś rozkoszy pieśń wyśpiewa,
To i wianek ten opadnie,
Gdy go świat owionie zdradnie,
To i pieśń tę w głębi duszy
Fałszu brzmieniem świat przygłuszy.
Serce ciągle coś utraca,
Ciągle w bole się zbogaca.
Szczęście świata głoska marna,
Prawda świata chmura czarna,
Która wówczas się rozświeci,
Gdy z niej zgubny grom wyleci.

Żadna miłość, chwała, radość
Nie uczyni sercu zadość;
Dusza ciągle tęskni, kona,
Z nieba w ziemię przesadzona,
I do szczęścia nie powróci,
Pokąd ziemi nie porzuci.




BIELANY.

D

Dokąd ta ścieżka kręto wiedzie w górę?
Pomiędzy skały i gęste krzewiny.
Noc szaty swoje zasłała szeroko.
Tu na zachodzie wiatr usunął chmurę,
Kulę ognistą łzawe żegna oko,
A tam na wschodzie mkną w obłok ruiny,
Gdzie czystym nurtem jęcząc Wisła płynie.
Stoję nad Wisłą — a myśl w myśli ginie —
Czy w twej świątyni stanąłem naturo?
Czyli spoczynku tu przybytek święty?
Pytam was drzewa, pytam ciebie góro,
Pytam was gwiazdy, lampy głuchej nocy,
Czy chcecie łudzić słaby wzrok pielgrzyma,
Stawiając szczęścia rozkoszne obrazy,
By grom tem straszniej, przed jego oczyma,
Uderzył w dęby, pogruchotał głazy?
Mówcie! — napróżno głos wydać nie zdolny,
I ten głaz zimny i wietrzyk swawolny,
I nurt, choć jęcząc burza go poruszy,
I gwiazdy milczą, lecz mówią do duszy,

Głos się o skały napróżno nie łamie,
Gdy wszystko milczy, ach wszystko przemawia,
I gwiazda z gwiazdą, nurt z nurtem rozmawia.

Jakież malowne widoki dokoła!
Tu z wzgórków trzoda powraca wesoła,
Tam rybak siecie zaciągnął do łodzi,
I piosnkę nucąc spokojnie odchodzi;
A tam, gdzie pasmo dzikich skał się wije,
Wśród mdłej powłoki, stary gmach się kryje;
Widzisz te baszty, te mury, te wieże?
Zamek Tenczyński; tam niegdyś rycerze
Za Boga, wiarę krwawy bój toczyli,
A gdy szczęk broni zamilkł w nocnej chwili,
Trubadur wierny, u nóg swej kochanki,
Po krwawym boju, krwawe składał wianki.
W sklepionych salach, gdzie teraz przez szpary,
Księżyc bladawym promieniem przebija,
Złociste niegdyś dzwoniły puhary; —
I ten czas minął; — jak wszystko przemija,
A gdy zniszczenia godzina wybije,
Burza w grobowych tylko gruzach wyje!
Przeszłość i przy złość w łudzącej kolei
Gasi i gwiazdę roznieca nadziei! — —

Lecz idę dalej, gdzie węższa drożyna,
Gęstsze zarośla i krzaki przecina.
Rzadkie już w piasku wiatr zasunął ślady,
Księżyc mi tylko towarzyszy blady;
Gdy do wierzchołka zbliżałem się góry,
Ujrzałem ciemne, w głębi lasu, mury,
A tam, gdzie zżółkłe cień rzucają buki.

Wieże kościoła i posępne łuki,
I wzniosłe krzyże, i ciemne krużganki,
Bramy warowne; — gdy u bramy dzwonię,
Ujrzałem furtkę ukrytą na stronie, — —
Ten szelest liścia i ten szmer strumyka,
Jak słodkim głosom przemawia do duszy!
Gdzie jestem? domek — domek pustelnika,
Cicho! — głos jakiś, obił się o uszy;
Zapukam, spytam, może kto odpowie; — —
Nad drzwiami napis — przy drzwiach krzyż zwieszony,
I obraz; lampa pod obrazem świeci,
Pukam napróżno — Ale z drugiej strony,
Także domeczek i drugi i trzeci,
Przed każdym domkiem ogródeczek mały,
Pędzi latorośl między twarde skały,
Na boku woda mruczy przeźroczysta,
A środkiem wiedzie ulica cienista, —
Pomiędzy drzewa i zwiędniałe kwiaty,
Ujrzałem białe pustelnika szaty;
Z schyloną głową i spuszczonem okiem,
Poważnym ku mnie przystępuje krokiem;
Wita — chce odejść — Ciekawością zdjęty,
Gdzie jestem? pytam, powiedz ojcze święty;
Ta wdzięczna cisza, to głuche milczenie,
Te gwiazdy, kwiaty, fale, drzewa, cienie,
I czarujące dokoła widoki,
Ten księżyc jasny pomiędzy obłoki;
W słodkich marzeniach myśli myślą gonię!
Starzec z uśmiechem ścisnął moje dłonie.
Kiedy natura już spokojnie drzymie,
Usiądź tu ze mną w tem cieniu pielgrzymie,

Może to słodkie spełznie omamienie,
Lecz słodsze w sercu zostanie wspomnienie.




Góra, co Wisła oblewa,
Co pod obłoki wznosząc grzbiet swój dumny,
Dźwiga stuletnie natury kolumny,
Co w biegu chmurę zatrzymać wydoła,
Góry srebrzystej przybrała nazwisko;
Mieszkańców puszczy samotne siedlisko,
To są Bielany. Minęły już wieki,
Gdy śmierć Romualda zawarła powieki;
Minęły wieki, jak święte popioły
Burzliwe w puszczy rozniosły żywioły.
Lecz ten duch wzniosły nie opuścił ziemi;
Za wzór późniejsze obrało go plemię
Uczniów, co w sercu kryjąc klejnot drogi
Radośnie własne porzucali progi.
I dziś niejeden jeszcze z świata znika
I życie w puszczy wiedzie pustelnika.
Burzą zdradliwą po morzu miotany
Chcesz port pewny znaleść, uchodź na Bielany.
Dzień schodzi za dniem w jednostajnem kole,
Łzy nie wyciska, nie rozjątrza bóle!
Echo o jednej trącone godzinie
Przerywa ciszę i po skałach ginie.
Tęczą nadziei niebieskie sklepienie,
Tam nieraz serca wznosi się westchnienie;
Oko na jasnym spoczywa błękicie,
Gdzie wiara lepsze zapowiada życie.
I dla mnie wkrótce jęknie dzwon grobowy.

Panie, ty rozkaż, jam zawsze gotowy.
Niech się me oczy powloką zasłoną,
Niechaj mnie w zimne spuszczą ziemi łono,
Dusza się wzbije do Ciebie, o Boże,
Tam niebieskiego błysną życia zorze.
Tam... chciał dalej mówić, lecz podniósłszy oko,
Łzą lice skropił i westchnął głęboko;
Milczał, z nim wszystko milczało wokoło,
Gdy cichym głosem, nachyliwszy czoło,
Modlić się począł:

Serce me wznoszę do Ciebie, o Panie!
Jak Ty rozrządzisz, tak niechaj się stanie.
Ty wiesz najlepiej, czego mi potrzeba;
Lecz niechaj serce w miłości ku Tobie
Nigdy nie stygnie, a cokolwiek zrobię,
Niechaj Cię myśl ma widzi w niebie.
Kto w Tobie składa nadzieję jedynie,
Ten tu nie zbłądzi, wiecznie nie zaginie;
Choć potok życia burzliwie odpłynie,
Z nowem się życiem nowy byt rozwinie.




Blade ognie gwiazda roni,
Północ już wybiła z wieży.
Srebrnem brzmieniem dzwonek dzwoni,
Woła braci do pacierzy.
Tam, gdzie domek pustelnika
Gęsty drzew otacza wianek,
Blady minął się kaganek;
Wśród drzew cieni świeci, znika,

Tu zabłysnął; tam się kryje,
Jak w błękicie skra się wije.
Bo gdy zabrzmiał dzwon w kościele,
Każdy ojciec rzuca celę,
A różaniec wziąwszy w dłonie,
W świętem postępuje gronie.
Księżyc z pod ciemnej wysunął się chmury,
Nad wieże kościoła roztoczył swe koło;
Już pustelnicy w święte wchodzą mury,
Przed znakiem krzyża uchylają czoło.
Bramy otwarte, a na drzwiach świątyni
Widać dwóch starców, mieszkańców pustyni;
Księgę trzymają ustaw Romualda.
Dalej przy bramie stoją dwaj rycerze;
Z głazu wykute kamienne pancerze
Kryją te piersi, gdzie serce nie bije.
Kamień się został, popiół ziemia kryje,
A księżyc w lśniącej nie łamie się stali.
Lampa w przysionku kościoła się pali.
Z spuszczonem okiem,
Powolnym krokiem,
Szeregiem długim,
Jeden za drugim,
Po zimnym marmurze
Wstępują dalej,
A u sklepienia
Lampa się pali.
Gdzie obraz Pana,
Tam gną kolana.
I już dokoła zasiedli w chórze,
Modły cichym szemrząc głosem.
Lampa rzuca blask ukosem,

Płomyk się wije między nocne cienie;
Posępna cisza. Gorące westchnienie,
Jęki miłości i głosy żałoby,
Już się o zimne odbiły sklepienia,
Ponad milczące unosząc się groby.
Modlą się, Boga wzywają pomocy,
A łzy miłości z głębi serca płyną;
Wsiąkną w marmur, w niebie nie zaginą.
Anioł je zliczył, co zliczył westchnienia;
Miłości łzy w kielich spłynęły zbawienia.

Dzwonek zadzwonił, o ściany z marmuru
Potrącił echa, jęcząc przerwał ciszę.
Już ciche modły dochodzą mnie z chóru.
Tu, gdzie się w myślach kołyszę,
Z głosami ojców łączę me pacierze.
Wszak i ja kocham, ja żyję, ja wierzę.
Wszak i ja żyję. Cóż życie bez wiary?
Któż tę zagadkę rozwiązać jest w stanie?
Życie, noc ciemna; grób, wieczne mieszkanie;
Śmierć, moc nieznana, wszystko w nicość zmienia!
Więc ten napróżno niósł cnocie ofiary?

A głos, co z głębi wydobył się duszy,
Tych zimnych nieba sklepień nie wzruszy?
Cnota nagrody, zbrodnia nie maż kary?
Stój! Nad przepaścią niech się duch nie błąka;
Te, co niewiara zastawia ci sidła,
Przerwij, jak tkankę słabego pająka,
Rozpędź te zgubne, zwodnicze mamidła.
Wszak się wysmukłe w górę pną topole,

A bluszcz zimnego chwyciwszy się łona,
Zwiędłe po skałach wyciąga ramiona.

Maż myśl jedynie błąkać się po dole?
Niechaj się wzbija polotem sokoła,
Niechaj po ziemi już dłużej nie błądzi;
Gdzie się myśl chwieje, tam niech duch rozsądzi.
Od kolebki do grobu długa, ciemna droga,
Cóż dostrzedz łzawa zdoła źrenica?
Chcesz myśl natężyć? Ach, myśl tak uboga,
I nie odkryta życia tajemnica.
Za prawdą gonisz, chcesz ją ująć w dłonie?
Zaćmi cię jasna prawdy błyskawica.
Ty do niej drżące wyciągasz ramiona,
Ty ją do twego chcesz przycisnąć łona;
Ale to widmo w własnym ogniu gaśnie,
Jak kropla wody w oceanie tonie,
Jak się w powietrzu gubią kwiatów wonie.
Lecz czemuż szukać tu ulgi w boleści?
Wszakże jest niebo, wszakże Bóg na niebie,
Wszakże jest wieczność, dusza wiecznie żyje.
Niech się w marzeniach wątła myśl nie wije,
Bo tutaj myślom Bóg stawił granice;
Niechaj tu słabe zamkną się źrenice;
Zasłona wiary wieczne prawdy kryje.




NA ZGON YPSYLANTEGO[1].

M

Mieczem zemsty uzbrojona
Wolność szukając schronienia,
Od brzegów Ebru pędzona
Obrała Grecyi cienia.
Promień błysnął, płomień święty,
O Tajgetu śnieżne szczyty
Głos wolności brzmi odbity.
Ostre zewsząd zbroje błyszczą,
Już się mieczów lśnią tysiące,

Przed ich blaskiem gaśnie słońce;
Kule jęczą, strzały świszczą,
A wolności sztandar krwawy
Wskazuje drogę do sławy!
Wśród szczęku broni lutnie zabrzmiały,
Dawne w Helenach wzbudzając zapały.
Rigas! twe pienia z głębi duszy płyną!
Tyś padł nieszczęsny, padł ofiarą zdrady,
Lecz twoje hymny wiecznie nie zaginą,
Wolność je chronić będzie od zagłady!




Ciężkie kajdany niewoli nie brzęczą,
Z niebios na ziemię zeszła wolność święta;
Pod jarzmem strasznem Heleny nie jęczą,
Ręką zwycięską potargali pęta.
Słyszysz te krzyki, radosne odgłosy?
Grecy-to, Grecy mściwe niosą ciosy!

Długo pod cieniem laurów ojczystych
Życie spędzali w niewoli,
Długo po falach płynąc przeźroczystych
Nucili piosnkę niedoli.
Łzą krwawą własną zraszali ziemię,
Gdzie niegdyś możne wzrosło ojców plemię.




Przez góry, lasy i bory
Lecą do boju waleczni rycerze;
Słońce się łamie o czarne puklerze,

Pod dzielnym jeźdźcem rży rumak skory.
Lśnią się w powietrzu oręże,
A na sztandarze widać trzy kolory,
Który jak żagiel nad morzem rozpięty,
Wskazuje mężnym znak zbawienia święty.
«Hoc signo vinces. Tym znakiem zwyciężę.»

Z krzyżem na czapkach i w czarnym ubiorze
Młódź grecka wita wschodzące im zorze.
Lecz któż ten jeździec na czele orszaku,
Co się na karym unosi rumaku,
Oręż błyszczący silną dłonią ściska,
Ogień zwycięski z czarnych ócz mu błyska.
Nim na ojczyste on przepłynął brzegi,
Znały go niegdyś rosyjskie szeregi.
Wśród szczęku broni wzrastał umysł męski,
Błysnął pod Dreznem, orężem zwycięski.





Wiedniu! w twych murach powstał święty związek.
Co wieniec z laurowych płatając gałązek,
Szczątki heleńskiej sławy chciał ocalić,
Skrę w mężnych sercach gasnącą rozpalić,
Gęstą zerwawszy zasłonę ciemnoty,
Dawny Helenom przywrócić wiek złoty,
Za godło sowę obrawszy i węża.
Myśl wzniosła, godna tak wielkiego męża,
Zgasłe po świecie rozniosła nadzieje.
Zbladłe Helenom słońce już jaśnieje!




O jakże zdradne są losów koleje,
O jak niepewne, o jak czcze nadzieje!
Ciemna zasłona kryje wyrok Boga.
Uderzył piorun, wyje burza sroga,
Kwiat greckiej młodzi przed czasem opada,
Na polu chwały śmierć usiadła blada;
Wśród strasznych jęków i głosów żałoby
Zimne Helenom wykopała groby.
Chorągiew czysta krwią Greków oblana
Chwieje się, pada pod mieczem tyrana.
Żołnierz znak krzyża przyciska do łona,
Wznosi wzrok w górę i ze łzami kona
Krew się Helenów tu strumieniem leje.

Dragoszan! łudzące zniszczyłaś nadzieje!
Zimna natura krwawo zapłakała,
Gdy śmierć twe pola trupami zasłała.
O ziemi święta nieszczęsnych pamiątek,
Tutaj klęsk Greków, tutaj, był początek!

Przywdziej żałobę, przywdziej, Grecyo cała,
Niech czarna naga wskaże żal głęboki,
Pod znakiem krzyża płyną łez potoki,
Zgasła twa gwiazda, ach, zgasła na wieki!
Zginął od brzegów ojczystych daleki
Ten, co na czele mieszkańców Mołdawy
Wskazał Helenom pierwszy drogę sławy;
Co oręż zemsty w mężnej podniósł dłoni,
Wzywał Helenów wpośród szczęku broni,
Aby zelżywe skruszywszy kajdany,
Ziemi ojczystej zagoili rany;

A otoczony walecznym orszakiem,
Zwyciężał świetnie pod zbawienia znakiem.

Padł Ypsylanty nie na polu chwały!
Gdy jego słońce kryło się za skały,
Do swej ojczyzny wyciąga ramiona,
Żegna swych braci i ze łzami kona.

Laur nie okwiecił bohatera skroni,
W łzach i rozpaczy spędzał dnie w żałobie;
Cudzy go naród w zimnym złoży grobie,
Helas zdrętwiałej nie ściśnie mu dłoni.
Przywdziej żałobę, przywdziej, Grecyo cała,
Burza szczyt lauru twojego złamała.




Już na zachodzie krwawo zaszło słońce,
Gotyckie okna jaśnieją płomieniem,
A pod milczącem świątyni sklepieniem
Jaskrawych świateł błyszczą się tysiące,
Jak blade gwiazdy drżą w pochmurnej nocy.
Licznie zebrani w przysionku kościoła
Kapłani korne nachylają czoła,
twórcy wiecznego błagając pomocy.
Grobowym głosem biją z dzwonnic dzwony;
U stóp ołtarza do Pana nad pany
Już się podnoszą kadzideł tumany,
Organy jękły posępnemi tony,
Martwe rycerza tu złożono zwłoki.
Lud zgromadzony k’ ziemi schyla oczy,
Żal wszystkich serca ogarnął głęboki,

Po bladych licach łza się ciężka toczy.
Obrazie smutku, rozpaczy widoku!
Mężny obrońca ojczyzny nie żyje,
To wielkie serce już więcej nie bije.
Płomień zdmuchnęła śmierć w błyszczącem oku,
Czarna zasłona te szczątki pokrywa,
Krzyż, znak zbawienia, trzyma na swem łonie,
A ten, co błysnął ku kraju obronie,
Przy jego boku wierny miecz spoczywa.

......Z nachylonem czołem
Grecy znak krzyża otoczyli kołem.
Na krzyżu wieniec grobowy zwieszony,
Łzami heleńskiej dziewicy zroszony.
Przerywa ciszę głos ciężkiej żałoby;
Echa jęknęły między głuche groby:
Panie, co rządzisz na ziemi i niebie!
Ty życia jasne rozpala z pochodnie,
Ty tchem wszechmocnym gasisz je łagodnie.
Kornemi modły dziś błagamy Ciebie,
Rycerza wiary przyjm do Twojej chwały.
O! Boże wieczny, Boże nieskończony,
Tyś w naszych sercach obudził nadzieje.
Dzisiaj Helenów męstwo już się chwieje;
Od Ciebie, Panie, czekamy obrony,
Przed Tobą korne schylamy kolana!
Tyś w nasze dłonie miecz karzący wcisnął;
Gdy na sztandarze znak zbawienia błysnął,
Powiewał groźnie nad głową tyrana,
Tyś kruszył długiej niewoli kajdany,
Pod znakiem krzyża Tyś dawał zwycięstwo;

Tyś w naszych piersiach wzbudził przodków męstwo,
Helenów ciężkie Tyś zagoił rany.

Panie! dziś Twojej błagamy pomocy,
Ty wskaż nam drogę w pośród ciemnej nocy.
Niechaj z ponika wyschły zdrój wytryśnie,
Niechaj Twa lampa na niebie zabłyśnie.




Pan swoich wiernych ratuje w potrzebie,
Pan miecz wolności trzyma w swojej dłoni.
Waleczni Grecy, bierzcie się do broni,
Gwiazda nadziei już zeszła na niebie!

1 Marca 1823.




DO KSIĘDZA MACIEJA CZYHIRA.

(Wiersz wstępny przed literackiem posiedzeniem,
urządzonem na jego cześć w dzień imienin).

J

Jak ziarnko, co się kryje w ziemi łonie,
Gdy słońca ognie zbawienne poczuje,
W kwiat się rozwinie i przez słodkie wonie
Przyjście nam wiosny radośnie zwiastuje;
Tak te, co w głębi serc naszych się kryły,
Na dniu dzisiejszym uczucia ożyły.

Błogi dzień jutro dla nas zajaśnieje,
Wszakże to jutro dzień Twego imienia.
Świąteczną postać świat dla nas przywdzieje,
Zorza jaśniejsze rozrzuci promienia,
Szczęście i wdzięczność i radość wesoła
Czuciem miłości porozjaśnia czoła.

Tuśmy się wszyscy dziś więc zgromadzili,
By Cię powitać i dźwiękiem i pieniem,
Byśmy ci miłą godzinkę sprawili:
Oto jest całem serc naszych życzeniem.

Wątłe to będą miłości obrazy,
Ty patrz na serca, lecz nie na wyrazy.

A! patrz na serca — to, co serce daje,
Twa miłość przyjmie łaskawie i mile;
A jeśli jeszcze sił nam niedostaje,
By Ci tę krótką uprzyjemnić chwilę,
Niezdolność naszą ta myśl jeno słodzi,
Że serce przyjmie, co z serca pochodzi.




DO KSIĘDZA J. MORELOWSKIEGO.
POWINSZOWANIE W IMIENIU BRACI ZAKONNYCH.

W

Wpośród smutków błogie chwile
Rozwidniają ludzkie życie;
Wschodzą, świecą, jasno, mile,
Jako gwiazdy na błękicie;
Jedna tylko chwila taka
Wiele gorzkich łez osłodzi,
Gdy spłoszonym lotem ptaka
Smutnych myśli raj odwodzi.
Obtoczyła dzisiaj ciebie
Dzieci twoich garstka mała,
Których Matka nasza w niebie
Pod opiekę tobie dała;
Serca szczerze ogniem płoną,
Szczera wdzięczność je wznieciła,
Oczy we łzach uczuć toną,
Które miłość tajnie kryła,
Dziś ujęte w lutni dźwięki,
W błogi dzień twego imienia,
Jak zwój kwiatów z naszej ręki,
Ojcze, przyjm tkliwe życzenia.


Lecz cóż tobie życzyć można,
W Bogu stale szczęście tonie,
Myśl twa święta i pobożna
Nie zna, co to niepokoje.
Wpośród świata niewzruszony
Wodzu w służbie niebios Pana,
Sercem ciągle z Nim złączony,
Przed Nim tylko gniesz kolana.
Nie zasępi twego czoła
Troska — bo Bóg ciebie cieszy.
Gdzie cię chwała Jego woła,
Tam i serce twoje spieszy.
Podzielając smutnych dolę,
Błędnych ścieżki ty prostujesz,
Do dobrego skłaniasz wolę,
Drogę nieba okazujesz;
Każde serca twego bicie,
Jest tu hymnem uwielbienia,
Cierpieć, kochać, to twe życie,
Niebo cel twego życzenia.
Wszyscy prosim więc ze łzami,
Ojcze, czuwaj ty nad nami,
Obyś w licznem dzieci gronie,
Stanął na górnym Syonie.




DO KSIĘDZA J. MORELOWSKIEGO.
POWINSZOWANIE W IMIENIU ZAKONNEJ MŁODZIEŻY.

W

W służbie Jezusa wodzu postarzały,
Coś długo walczył pod sztandarem krzyża,
Teraz dla większej jego czci i chwały,
Ćwiczysz do boju młodego żołnierza.

I błędy liczne i zgubne przywary,
Z serc wykorzeniasz słowy i przykłady,
Do Boga wznosisz za nami ofiary,
Świętej użyczasz nauki i rady.

W służbie Maryi wodzu wierny, śmiały,
Coś w Jej imieniu odnosił zwycięstwa,
W młodych żołnierzy serca, dla Jej chwały,
Chciej przelać ducha wytrwania i męstwa.

O Matko święta, Matko łaskawości,
Ojcaś nam dała, racz go nam zachować,
Abyśmy walcząc z władzami ciemności,
Pod jego okiem mogli się spróbować.


On to już staczał tyle walk zaciętych,
On swoją cnotą gromił świat i czarta,
Temu do Ciebie, do przybytków świętych,
Do serca Syna droga już otwarta.

Tyś nas Swym płaszczem opieki okryła,
Tyś się Maryo Matką naszą stała,
Tyś w święte mury te nas zgromadziła,
Tyś go za mistrza i ojca nam dała.

Spraw ad majorem Dei gloriam, z nami
Niech żyje w długie, długie jeszcze lata,
A w wieniec zasług, złożon nad gwiazdami,
Niech codzień za nas nowe kwiaty wplata.




ZAPYTANIE.

G

Gwiazdo, ciebie chcę się spytać,
Powiedz, jaki mię los czeka?
Z twego blasku chcę wyczytać,
Jaki cel życia człowieka?

Ale gwiazda milcząc świeci
To raz bledziej, to znów jaśniej:
Wiatr się zrywa, chmura leci,
Gwiazda w czarnej chmurze gaśnie.

Nadaremnie! Lampa nieba
Życia nam nie wskaże drogi.
Milcząc śmierci czekać trzeba,
Wzniecać wiarę, koić trwogi.

Wieczór wschodzić, rankiem ginąć
I rozjaśniać nocne cienie,
Po błękicie nieba płynąć,
To jest gwiazdy przeznaczenie.


Ale ciemne chmur bałwany
Nieraz błękit nieba skryją,
A w ocean rozhukany
Zdradne gromy z nieba biją.

Rzuć się mężnie w te odmęty.
Niechaj życia łódka płynie,
A nadziei sztandar święty
Wpośród burzy się rozwinie.

W niebo czyste zwracam oczy.
Panie, wierzę, ufam Tobie,
Jasny tęcza krąg roztoczy,
Gwiazda życia świeci w grobie.




WIARA.

K

Kiedy w życia rwący prąd
Ciernie wtłacza czasu dłoń
I rozsiewa złudny błąd,
Ducha wciąga w kłamstwa toń
I rozstępu rzuci kość,
Wpośród ludzi bratni tłum,
A niezgoda z piekła gości
W każde wejdzie serce, dom.
Wiaro święta z nieba zstąp,
Rozprósz zgubnych marzeń rój.
Jak z wichrami walczy dąb,
Z błędem roztocz walny bój.
Nowe życie błysło nam,
Nowe czasy, Boski cud!
Wiaro wytęp stary kłam,
Wiaro! roztop serca lód!
Wskaż nam Boga, wskaż nam raj;
Błyśnij światłem w zwątpień noc!
Pobłogosław cały kraj,
W sercach zaszczep krzyża moc.




KŁOS.
Do J. K.

J

Jesteś świętym, pełnym kłosem
Na krzyżowej roli;
Jak tym kłosem, tak twym losem,
Igra Bóg dowoli!

Ten, kto rolę swą ogrodzi
I ziarnem zasieje,
Temu ziarnko kłos urodzi;
A kłos ten dojrzeje.

Twoje serce, Boża rola,
A takich ról mało;
Bóg ją zasiał, Jego wola,
By ziarnko dojrzało!

I dał roli z krzyża ciernie,
By ją strzedz przed światem,
By kłos dojrzał Bogu wiernie,
By nie usechł kwiatem.


Lecz bez rosy uschną kłosy,
Im słońca potrzeba;
Uschnie serce bez łez rosy
I bez łaski nieba.

Bóg cię widzi, Bóg cię cieszy
Kłosku! żeś dojrzały,
Lecz ze żniwem się nie spieszy
Dla swej większej chwały.

Zanim będziesz świecić w niebie.
Ziemi cię zostawił,
By z nas każdy, widząc ciebie,
Boga błogosławił!

Kłosku hoży więc dojrzewaj
Na krzyżowej roli,
I żyj łaską, łzami śpiewaj
Śpiew o Bożej woli.




NAGROBEK.

P

Po krótkiej chwilce jużeś nas porzucił,
Z tobą tu nasze złożone nadzieje,
O dziecię drogie, do Bogaś powrócił,
Gdzie wiecznem szczęściem twa dusza jaśnieje.

Pod tym kamieniem, w głuchem ziemi łonie,
Dziecię me drogie, twe ciałko spoczywa,
Tam zaś w aniołów unosząc się gronie,
Dusza twa w rajskie pociechy opływa.

Kamień się zczerni zlany memi łzami
I tęskne w duszy snują się wspomnienia,
Przed tronem Boga ty się módl za nami,
Widząc łzy nasze i słysząc westchnienia.







  1. Aleksander Ypsylanty, potomek znakomitego rodu, wywodzącego swój początek od cesarzów greckich, urodził się 12 Grudnia 1792 roku. Dziecinne lata spędził w Kijowie, później udał się do Petersburga i wstąpił w szeregi gwardyi cesarskiej. W Wiedniu mianowany pułkownikiem i adjutantem cesarza Aleksandra I. W roku 1817 dowódcą huzarów ze stopniem jenerał-majora, 1821 stanął na czele Greków, pragnących zrzucić jarzmo niewoli. Po nieszczęśliwej bitwie pod Dragoszanami, schronił się do Austryi, gdzie go ujęto i odesłano do twierdzy Teresienstadt w Czechach. W roku 1827 uwolniony za wpływem Rosyi, w parę miesięcy potem umarł w Wiedniu 31 Stycznia 1828 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Antoniewicz.