Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieże kościoła i posępne łuki,
I wzniosłe krzyże, i ciemne krużganki,
Bramy warowne; — gdy u bramy dzwonię,
Ujrzałem furtkę ukrytą na stronie, — —
Ten szelest liścia i ten szmer strumyka,
Jak słodkim głosom przemawia do duszy!
Gdzie jestem? domek — domek pustelnika,
Cicho! — głos jakiś, obił się o uszy;
Zapukam, spytam, może kto odpowie; — —
Nad drzwiami napis — przy drzwiach krzyż zwieszony,
I obraz; lampa pod obrazem świeci,
Pukam napróżno — Ale z drugiej strony,
Także domeczek i drugi i trzeci,
Przed każdym domkiem ogródeczek mały,
Pędzi latorośl między twarde skały,
Na boku woda mruczy przeźroczysta,
A środkiem wiedzie ulica cienista, —
Pomiędzy drzewa i zwiędniałe kwiaty,
Ujrzałem białe pustelnika szaty;
Z schyloną głową i spuszczonem okiem,
Poważnym ku mnie przystępuje krokiem;
Wita — chce odejść — Ciekawością zdjęty,
Gdzie jestem? pytam, powiedz ojcze święty;
Ta wdzięczna cisza, to głuche milczenie,
Te gwiazdy, kwiaty, fale, drzewa, cienie,
I czarujące dokoła widoki,
Ten księżyc jasny pomiędzy obłoki;
W słodkich marzeniach myśli myślą gonię!
Starzec z uśmiechem ścisnął moje dłonie.
Kiedy natura już spokojnie drzymie,
Usiądź tu ze mną w tem cieniu pielgrzymie,