Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A otoczony walecznym orszakiem,
Zwyciężał świetnie pod zbawienia znakiem.

Padł Ypsylanty nie na polu chwały!
Gdy jego słońce kryło się za skały,
Do swej ojczyzny wyciąga ramiona,
Żegna swych braci i ze łzami kona.

Laur nie okwiecił bohatera skroni,
W łzach i rozpaczy spędzał dnie w żałobie;
Cudzy go naród w zimnym złoży grobie,
Helas zdrętwiałej nie ściśnie mu dłoni.
Przywdziej żałobę, przywdziej, Grecyo cała,
Burza szczyt lauru twojego złamała.




Już na zachodzie krwawo zaszło słońce,
Gotyckie okna jaśnieją płomieniem,
A pod milczącem świątyni sklepieniem
Jaskrawych świateł błyszczą się tysiące,
Jak blade gwiazdy drżą w pochmurnej nocy.
Licznie zebrani w przysionku kościoła
Kapłani korne nachylają czoła,
twórcy wiecznego błagając pomocy.
Grobowym głosem biją z dzwonnic dzwony;
U stóp ołtarza do Pana nad pany
Już się podnoszą kadzideł tumany,
Organy jękły posępnemi tony,
Martwe rycerza tu złożono zwłoki.
Lud zgromadzony k’ ziemi schyla oczy,
Żal wszystkich serca ogarnął głęboki,