Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom II.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drżące płomyki nocne wiodąc tańce,
Chciwemi nieraz ścigałem oczyma,
Ale te dzikiej pustyni mieszkańce
Rzucały światło na zgubę pielgrzyma!

Gdy sen znużone zamyka źrenice,
A nocna ksieni w żałobnej zasłonie
Karych rumaków złote zwraca lejce,
Kula ognista w oceanie tonie;

Srebrzyste chmurki snują się wesoło,
Burza się zrywa — zbija je w kolumny,
A księżyc blade roztoczywszy koło,
Skrył się za chmurę — zgasł jak na dnie trumny!

Na ziemi żaden promień się nie świeci,
Wiatr zdmuchnął lampę na nieba sklepieniu,
Jak fal szum dziki, wyjąc burza leci,
Nadzieja w słabym zagasła płomieniu!

Ach każdy promyk jasny i uroczy,
Na którym serce tak się mile pasło,
Jaskrawym ogniem słabe zaćmić oczy,
Jam wzrok wzniósł w górę — wszystko jak sen zgasło!

Zimne łzy wtenczas zrosiły me lice,
I z słodkich marzeń ocucony nagle,
Z rąk mych wydartą ujrzałem kotwicę,
A wiatr przeciwny dął w rozpięte żagle;