Monna Vanna/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Maeterlinck
Tytuł Monna Vanna
Podtytuł Sztuka w trzech aktach
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Sarnecki
Tytuł orygin. Monna Vanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.

Namiot Prinzivalla. Panuje w nim nieład wspaniały. Obicia z jedwabiu i złotogłowu. Broń, futra cenne, wielka skrzynia rozwarta, przepełniona klejnotami i materyami jaskrawemi. — W głębi wejście do namiotu, przesłonione kotarą z kobierca.
SCENA I.
prinzivalle.
stoi przy stole, na którym układa pergaminy, plany i broń.
vedio. wchodzi.
vedio.

Oto list od pełnomocnika rzeczypospolitej.

prinzivalle.

Od Trivulzia?

vedio.
Tak. Drugi komisarz, Messer Maladura, jeszcze nie wrócił.
prinzivalle.

Zdaje się, że wojska weneckie, zagrażające Florencyi od strony Cazentino, nie dają się tak łatwo pobić, jak się spodziewano... Daj list. Bierze list i czyta. Poleca mi po raz ostatni, rozkazem formalnym, pod karą natychmiastowego uwięzienia, o świcie szturm przypuścić... Dobrze, noc do mnie należy... Natychmiastowe uwięzienie... Nie wątpią o niczem!... Wyobrażają sobie, że próżnymi wyrazami przerazić można człowieka, oczekującego na jedyną chwilę w życiu... Groźby, pojmanie, szpiegostwo; sąd i cóż jeszcze?... Wiem, co to wszystko oznacza... Oddawnaby mnie uwięzili, gdyby mogli, gdyby śmieli...

vedio.

Messer Trivulzio, oddając mi rozkaz, powiedział, że podąża za mną, chce bowiem mówić z tobą, panie.

prinzivalle.

Nareszcie?... Rozmowa będzie stanowczą. Wątły pisarek, reprezentujący tu całą tajemną potęgę Florencyi, a nie śmiejący spojrzeć mi w oczy... mały, blady człowieczek, nienawidzący mnie bardziej od śmierci, spędzi noc, o jakiej mu się nie śniło... Rozkazy muszą być surowe, jeśli ośmielił się stawić czoło potworowi w jego własnej jaskini... Kto ze straży stoi przed namiotem?

vedio.

Dwaj starzy żołnierze z twojej, panie, bandy hiszpańskiej. Zdaje mi się, że w jednym poznałem Hermanda; drugim, jak sądzę, jest Diego.

prinzivalle.

To dobrze. Byliby mi posłuszni, gdybym nawet im kazał Boga Ojca zakuć w łańcuchy... Ściemnia się. Każ lampy zapalić. Która godzina?

vedio.

Po dziewiątej.

prinzivalle.

Czy Marco Colonna nie wrócił?

vedio.

Poleciłem, aby go tu przyprowadzono, skoro tylko fosę przekroczy.

prinzivalle.

W razie odrzucenia warunków miał tu być przed dziewiątą... Godzina obecna rozstrzyga... a życie moje mieści się w niej, jak owe wielkie okręty o rozwiniętych żaglach, które wyobraźnia więźniów z całym rojem marzeń zamyka w szczupłej bańce mydlanej... Dziwnem jest, jak człowiek może złożyć losy swoje, rozsądek i serce, szczęście i niedolę własną w rzecz tak kruchą, jak miłość kobiety... Śmiałbym się sam z tego, gdyby fakt nie był potężniejszy od mojego śmiechu... Marco nie wraca... Więc ona przybędzie... Idź zobaczyć, czy płonie latarnia, zawiadomić mnie mająca o odpowiedzi. Zobacz, czy światło na niebie poprzedza już drżące kroki tej, która poświęca się za wszystkich, a zbawiając lud swój i mnie zbawić przychodzi... Ach, nie! Sam idę... Nie trzeba, aby inne oczy — nawet oczy przyjaciela — dowiedziały się wcześniej od moich o spóźnieniu się — choćby o minutę — szczęścia, na które czekam od pierwszych dni dzieciństwa... Idzie ku wejściu do namiotu, podnosi kotarę i patrzy przed siebie w ciemność. Vedio! światło!... Patrz! jaśnieje i olśniewa... Wszakże na campanile ukazać się miało?... Pochyla się nad cieniów przepaścią... jedyne, błyszczące nad miastem... Ach! Piza, nie wzniosła nigdy w błękity okazalszego kwiatu, dłużej oczekiwanego i mniej spodziewanego!... Ach, dzielni Pizańczycy! święcić dziś będziecie niezapomnianą godzinę, ja zaś doznam więcej radości, niż gdybym wybawił własne miasto rodzinne!

vedio chwyta go za ramię.

Wejdźmy do namiotu. Messer Trivulzio się zbliża...

prinzivalle, wchodząc.

Masz słuszność! Czekać trzeba jeszcze... Rozmowa nasza krótką będzie... Idzie do stołu i porusza leżące na nim papiery. Czy masz wszystkie trzy listy?

vedio.

Dwa tylko...

prinzivalle.

Dwa przejęte i rozkaz dzisiejszy...

vedio.

Oto pierwsze... a to ostatni, który zmiąłeś, panie...

prinzivalle.

Słyszę go... Żołnierz, stojący na warcie unosi kotarę. Trivulzio wchodzi.


SCENA II.
ciż sami. — trivulzio.
trivulzio.

Czy dostrzegłeś, panie, niezwykłe jakieś światło, ze szczytu campanile rzucające sygnały?

prinzivalle.

Sądzisz, że to sygnały?

trivulzio.

Nie wątpię o tem... Mam z tobą, panie, do pomówienia...

prinzivalle.

Słucham. — Pozostaw nas, Vedio, lecz nie oddalaj się zbytecznie. Potrzebować cię będę...

Vedio wychodzi.
trivulzio.

Wiesz, panie, jak wielki mam dla ciebie szacunek, czego nieraz dałem już dowody — niezawodnie ci znane. Jest wiele innych jeszcze, o których nie wiesz, polityka bowiem Florencyi — wiarołomną zwana, chociaż jest tylko ostrożną — wymaga, by pewne rzeczy pozostawały długo ukryte dla tych nawet, których rzeczpospolita wtajemnicza w spraw swoich sekreta. Wszyscy posłuszni jesteśmy jej głębokim rozkazom. Każdy z nas znosić musi mężnie ciężar tajemnic, będących duchową siłą ojczyzny. Wiedz zatem, panie, że nie byłem nigdy obcy postanowieniom, jakie — pomimo twej młodości i nieznanego pochodzęnia twego — wynosiły cię z kolei, jedno po drugiem, na czoło największej armii naszej. Zresztą nie miano powodu żałować wyboru. Ale od pewnego czasu, utworzyło się stronnictwo, przeciwne tobie. Nie wiem, czy odkrywając ci, co się knuje, szczera przyjaźń dla ciebie nie przekracza potrosze ściślejszych moich obowiązków. Lecz obowiązek ściślejszy bywa często bardziej zgubny, od najlekkomyślniejszej wspaniałomyślności. Zwierzę ci się zatem, że za powolność i wahanie twoje, oskarżają cię cierpko. Niektórzy wątpią nawet w twoją prawość. Dokładne denuncyacye przyszły potwierdzić szereg podejrzeń. Na część zgromadzenia, już przedtem ci nieprzychylną, wywarły one złe wrażenie. Posunięto się do obrad, mających na celu ujęcie twojej osoby i oddanie cię pod sąd. Na szczęście wczas o tem mnie zawiadomiono. Udałem się więc do Florencyi, i bez trudności, przedłożonym dowodom, przeciwstawiłem dowody sprzeczne. Zaręczyłem za ciebie, panie. Obecnie, chciej usprawiedliwić zaufanie, jakie w tobie zawsze pokładałem, gdyż obaj zgubieni będziem, jeśli nie zaczniesz działać. Towarzysz mój, Messer Maladura, trzymany jest w szachu w Bibbiena przez wojska proweditora weneckiego. Inna armia kroczy na Florencyę z północy. Chodzi tu o zbawienie miasta. Wszystko jeszcze da się jednak naprawić, jeśli jutro przypuścisz szturm pożądany. Wróci on nam najlepsze wojsko i jedynego wodza, wieńczonego stale przez zwycięstwo; pozwoli udać się do Florencyi z głową podniesioną, w tryumfie, który, z wczorajszych wrogów twoich uczyni najgorętszych twych wielbicieli i stronników.

prinzivalle.
Czy powiedziałeś, panie, wszystko, co miałeś mi powiedzieć?
trivulzio.

Prawie — chociaż nie dość wyraźnie wspomniałem o mojej przyjaźni. Od chwili, gdy cię, panie, poznałem, wzrastała nieustannie... Wzmacniałeś ją, pomimo trudnego położenia, w jakiem stawiają nas sprzeczne niemal prawa, które chcą, aby władza naczelnego wodza, w chwilach niebezpieczeństwa, równoważoną była przez tajemną władzę Florencyi. Dziś, wśród blasku twego oręża, jestem jej skromnym przedstawicielem.

prinzivalle.

Rozkaz, jaki przed chwilą otrzymałem, czy twoją, panie, ręką jest pisany?

trivulzio.

Tak.

prinzivalle.

Czy to istotnie twoje pismo?

trivulzio.

Niezawodnie. Dlaczego wątpisz o tem?

prinzivalle.

Te zaś dwa listy, czy je poznajesz?

trivulzio.

Może... Nie wiem... Co w sobie zawierają?... Muszę wiedzieć...

prinzivalle.
Nie potrzeba!... Ja wiem, a to wystarcza.
trivulzio.

Więc przejąłeś dwa listy, jak tego sobie życzyłem?... Widzę, że próba się powiodła...

prinzivalle.

Nie masz, panie, do czynienia z dzieckiem. Nie używajmy zatem między sobą tak marnych wykrętów, i nie przedłużajmy rozmowy, którą pilno mi zakończyć, mam bowiem po niej otrzymać nagrodę, której żaden tryumf nie wyrówna nigdy!... Denun — cyujesz w tych listach całą moją działalność, podle, fałszywie, bez racyonalnego powodu, jedynie dla rozkoszy szkodzenia, albo, aby dostarczyć z góry koniecznej wymówki dla niewdzięcznego skąpstwa Florencyi, lękającej się, by wynagrodzenie zwycięzkiego najemnika nie kosztowało ją zbyt drogo... Wszystko z nich jest z taką zdradziecką zręcznością przeobrażone, że chwilami sam wątpiłem w niewinność moją!... Wszystko w nich wykoszlawione, znikczemnione, zadżumione twoją zawiścią bezsilną i nienawiścią ohydną, poczętą już w pierwszym tygodniu oblężenia, a trwającą nieustannie aż do błogosławionej chwili, w której oczy mi się rozwarły, i w której nareszcie chcę podejrzeniom waszym dać racyę bytu. Kazałem pisma twoje skopiować starannie i posłałem je do Florencyi. Następnie przejąłem odpowiedzi. Wierzą ci tam na słowo; tembardziej, że dostarczono wątku do oskarżeń. Sądzą mnie zaocznie i skazują na śmierć... Wobec tego więc, choćbym był jak archanioł niewinny, nie uniknąłbym potępienia. Powstaję zatem, kruszę opasujące mnie łańcuchy i w dziele waszem was wyprzedzam... Nie zdradziłem dotąd, lecz od chwili, gdy przeczytałem twoje listy, przygotowuję zagładę waszą. Dziś wieczór cię sprzedam — ciebie i twoich nędznych panów — jak zdołam najokrutniej, najśmiertelnej!... Sądzę, że nigdy w życiu nie spełnię zbawienniejszego czynu, jak poniżając, o ile mogę, jedyne miasto na święcie, które wiarołomstwo i zdradę stawia w rzędzie cnót obywatelskich, pragnąc, żeby podstęp, chytrość, niewdzięczność, podłość i kłamstwo rządziły światem!... Od dziś wieczór, odwieczna nieprzyjaciółka wasza, ta, która dopóki stoi, zagradza wam drogę i zagradzać ją ma zawsze, byście z murów swoich wyjść nie mogli dla znieprawiania świata, dzięki mnie ocaloną będzie i podniesie się, żeby wam stawić czoło... O, nie zrywaj się, nie czyń próżnych poruszeń, już przedsięwziąłem stanowcze kroki. Powstrzymać ich nie możesz! jesteś w mojej mocy. Jak ciebie trzymam, tak zda mi się, że trzymam w moich dłoniach losy Florencyi także!

trivulzio, wydobywa sztylet i zadaje cios Prinzivallowi.

Jeszcze nie... dopóki mam ręce wolne...

prinzivalle.
zasłania się instynktownie ramieniem tak, że podrzuca ostrze sztyletu, który go w twarz trafia. Chwyta Trivulzia za pięść.

A!... Nie spodziewałem się tego skoku, wywołanego trwogą.. Mam cię w rękach. Pojmujesz, że jedna z nich więcej warta od całej twojej osoby... A oto twój sztylet. Dość byłoby, gdybym go spuścił.. Możnaby powiedzieć, że sam gardła twego szuka... Nie zmrużyłeś oczu... Nie lękasz się zatem?

trivulzio, chłodno.
Nie. — Uderz! masz do tego prawo. Dałem życie na ofiarę...
prinzivalle, uwalniając go z uścisku.

Czy tak?... Ależ w takim razie to rzecz ciekawa... nawet rzadka... Niewielu z naszych zbrojnych rzuciłoby się tak śmiało na śmierć pewną... Nie sądziłem, aby w tem drobnem ciele...

trivulzio.

Wy, co nieustannie nosicie żelazo u boku, sądzicie zwykle, że niema już innej odwagi, prócz tej, która połyska na ostrzu długiego miecza...

prinzivalle.

Może masz słuszność... To dobrze... Nie jesteś wolny, lecz nic złego ci się nie stanie... Służymy różnym bogom... Ocierając krew, spływającą mu po twarzy. A!... krew ciecze... Cios nie był niezręczny... Za śpieszny, lecz wcale silny... Nie wiele brakło, żeby... Co uczyniłbyś, panie, z człowiekiem, któryby cię o mało co nie wysłał w świat, do którego nikt dobrowolnie iść nie chce, gdybyś go trzymał w ręku?

trivulzio.

Nie myślałbym go oszczędzać.

prinzivalle.

Nie rozumiem cię... jesteś istotnie dziwny człowiek... Przyznaj, że listy twoje były czynem niecnym. W trzech walnych bitwach przelewałem krew moją za was; czyniłem, jak umiałem najlepiej; korzyść z mojej roboty była waszym udziałem; służyłem walecznie tym, którzy mnie wybrali; ani jedna myśl nieprawa nie zagościła w sercu mojem... Musisz o tem wiedzieć ty, coś mnie szpiegował... A jednak w listach swoich przekręcałeś — przez nienawiść, zazdrość, czy oszczędność — wszystkie czyny moje, waszą tylko ochronę mające na celu. Oszukiwałeś rozmyślnie, gromadziłeś kłamstwa...

trivulzio.

Fakta były skłamane, lecz nie w kłamstwie szukać należy celu mojej działalności. Musiałem uprzedzić niebezpieczną godzinę, w której żołnierz, nadęty chwałą dwóch lub trzech zwycięstw — liczba istoty rzeczy nie zmienia — przestaje słuchać swego pana, używającego go i kierującego się wyższą od niego misyą. Godzina taka wybiła. Chwila obecna świadczy o tem. Lud Florencyi kochał cię już zanadto. Naszym obowiązkiem jest usuwać mu z przed oczu bożyszcza, które wytworzył. W danym momencie ma do nas za to nieco żalu, lecz wie, że postanowił nas, abyśmy się sprzeciwiali jego ryzykownym kaprysom. Zna misyę swoją lepiej, niż niejeden przypuszcza; a gdy niszczymy to, co zanadto wielbił, czuje, niemal bezwiednie, że wolę jego spełniamy. Dlatego sądziłem, że wybiła godzina, w której bożyszcze wskazać mu należy. Ostrzegłem Florencyę. Wiedziała dobrze, co kłamstwa moje oznaczać mają.

prinzivalle.

Godzina jeszcze nie wybiła i nie wybiłaby może, gdyby nie twoje ohydne listy...

trivulzio.

Mogła wybić, a to mi wystarczało!

prinzivalle.

Jakto! więc podejrzewając zaledwie, poświęcałeś bez żalu człowieka niewinnego dla niebezpieczeństwa, które wtedy dopiero może mogłoby być groźne, gdyby...

trivulzio.

Wobec Florencyi jeden człowiek nic nie znaczy!

prinzivalle.

Wierzysz zatem w przeznaczenie jej, i w dzieła, i życie?... Czyżby ona była czemś, czego nie rozumiem?

trivulzio.

Tak. W nią jedną wierzę. Reszta niczem dla mnie.

prinzivalle.

Kto wie?! Rzecz możliwa... Masz słuszność, jeśli w nią wierzysz.. Nie mam ojczyzny... nie mogę za-tem pojąć... Chwilami zdaje mi się, że miećbym ją potrzebował.. Lecz mam co innego, czego mieć nie będziesz, czego żaden człowiek nie miał w takim jak ja stopniu!... Mieć będę wkrótce, za chwilę... tu!... Każden z nas ma to, co mu wystarcza... Rozejdźmy się. Brak dziś czasu na ważenie podobnych zagadek. Jesteśmy jeden od drugiego bardzo dalecy, a jednak prawie dotykamy się siebie... Każdy człowiek posiada własne przeznaczenie... Jedni żyją ideą, inni żądzą... Tobie byłoby równie trudno zmienić ideę, jak mnie żądzę moją.. Gdy się ma więcej zapału od zwykłych ludzi, idzie się za niemi, aż do końca... A to, co czynimy, słuszne jest, bo tak mało mamy wolności... Bądź zdrów, Trivulzio. Wchodzim na rozstajne drogi... Podaj mi rękę!

trivulzio.
Nie jeszcze... Podam ci ją, gdy kaźń...
prinzivalle.

Zgoda. Dziś przegrywasz, jutro wygrasz... Woła: Vedio! — Vedio wchodzi.

vedio.

Panie... Co raniony?... Krew płynie...

prinzivalle.

Mniejsza o to... Straż przywołaj. Niech wyprowadzą tego człowieka, nie traktując go jednak po grubijańsku i nie czyniąc mu nic złego... To wróg, którego kocham... Zamknąć go w bezpiecznem miejscu. Nikt widzieć go nie powinien. Odpowiadają za niego! Wypuszczą zaś, gdy rozkażę... Vedio wychodzi, wyprowadzając Trivulzia. — Prinziwalle przed zwierciadłem przypatruje się ranie. Krew płynie, jakby żelazo przecięło arteryę... Rana nie głęboka lecz rozdarła połowę twarzy... Ktoby przypuścił, że ten człowiek taki wątły i blady... Vedio wraca. Czy rozkaz spełniony?

vedio.

Tak. — Gubisz się panie.

prinzivalle.

Gubię się!... Ach, chciałbym się tak gubić aż do śmierci!... Gubię się, powiadasz, Vedio! Ależ niema człowieka na świecie, któryby wraz z słuszną zemstą zdobył równocześnie jedyne szczęście, o jakiem marzył od czasu, gdy marzyć zaczął... Czekałbym i czyhałbym na nie. Goniłbym za niem na wskroś wszelkich zbrodni, bo mi było potrzebne, bo należało do mnie. A teraz, gdy szczęśliwa gwiazda przynosi mi je na swych srebrnych promieniach, mówisz w imię sprawiedliwości i litości: on się gubi!... Biedni ludzie, nie umiejący płonąć! Biedni ludzie, nie znający miłości!... Czy nie czujesz, że przeznaczenie moje waży się w tej chwili w niebie, a na szali do mnie należącej gromadzi się obecnie część stu szczęśliwości, część należąca do stu kochanków!... Ach! wiem to dobrze! Zbliżam się do chwili, w jakiej ci, którym przeznaczono tryumf szlachetny, albo wielką klęskę, znajdują się nagle u szczytu życia, kędy wszystko ich wznosi, wszystko upaja i wszystko się im poddaje!... Czyż nie mniejsza o resztę? o to, co nastąpi... Wiemy przecie, że człowiek nie na to stworzony, a ci, co takie szczęście odczuć są zdolni, upadają pod jego ciężarem...

vedio zbliża się z białemi szmatami.

Krew płynie ciągle... Pozwól mi twarz obwiązać...

prinzivalle.

Wiąż, jeśli trzeba... Staraj się jednak, by szmaty nie zasłoniły mi oczu i ust nie skrępowały... Spogląda w zwierciadło. Ach, podobny jestem do chorego, uciekającego przed chirurgiem, gdy w istocie kochankiem jestem, biegnącym naprzeciw miłości... Nie tak, nie tak... — Mój Vedio! mój biedny Vedio, co się z tobą stanie?

vedio.

Pójdę za tobą, panie...

prinzivalle.

Nie. Porzuć mnie... Nie wiem, dokąd się udam i co się ze mną stanie... Sam jeden, umkniesz łatwo, a nikt cię gonić nie będzie, gdy ze mną... Mam złoto w tej skrzyni. Weź je — do ciebie należy. Ja go nie potrzebuję.... Czy wozy zaprzęgnięte, czy stada zgromadzone?

vedio.
Czekają przed namiotem.
prinzivalle.

Dobrze. — Gdy dam znak, uczynisz, co potrzeba... Słychać w dali odgłos strzału. Co to jest?

vedio.

Strzał — u przednich straży...

prinzivalle.

Kto rozkazał?... To jakaś pomyłka... Gdyby tak na nią!... Czy ostrzegłeś?

vedio.

Tak... Niepodobna... Postawiłem tam, panie, kilku twoich żołnierzy. Przywiodę ci ją, skoro się ukaże...

prinzivalle.

Idź, zobacz... Vedio wychodzi.

SCENA III.
prinzivalle. — vanna.
Pinzivalle pozostaje sam czas jakiś. — Vedio powraca, uchyla kotarę i mówi cicho: »Panie«. Potem się cofa. — Monna Vanna, owinięta długim płaszczem, ukazuje się na progu. — Prinzivalle drgnął i krok jeden naprzeciw niej postępuje.
vanna głosem stłumionym.

Przychodzę... jak chciałeś.

prinzivalle.
Widzę krew na twojej ręce. Czyś ranna?
vanna.

Kula musnęła ramię...

prinzivalle.

Gdzie i kiedy?... Okropność!...

vanna.

Gdy zbliżałam się do obozu...

prinzivalle.

Kto strzelił?

vanna.

Nie wiem... Uciekł...

prinzivalle.

Pokaz ranę...

vanna, odsłaniając nieco płaszcz u góry.

Tu...

prinzivalle.

Nad lewą piersią... Kula nie weszła, drasnęła tylko skórę... Czy cię boli?

vanna.

Nie.

prinzivalle.

Czy chcesz, żebym ranę opatrzeć kazał?

vanna.

Nie.

Milczenie
prinzivalle.

Więc zgodziłaś się?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Czy mam przypomnieć warunki...?

vanna.

Nie trzeba; znam...

prinzivalle.

I nie żałujesz?...

vanna.

Czy bez żalu przyjść miałam?

prinzivalle.

Czy mąż twój się zgadza?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Pozostawiam ci swobodę... Jeszcze czas. Może cofnąć się pragniesz?

vanna.

Nie.

prinzivalle.
Dlaczego?
vanna.

Bo tam umierają z głodu, a jutro umieraliby inną śmiercią...

prinzivalle.

Nie masz innego powodu?

vanna.

Jakiż mógłby być inny?

prinzivalle.

Pojmuję, że kobieta cnotliwa...

vanna.

Tak.

prinzivalle.

I która męża kocha...

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Głęboko?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Czy nagą jesteś pod tym płaszczem?

vanna.
Tak. Czyni poruszenie, jakby chciała płaszcz zrzucić. Prinzivalle powstrzymuje ją gestem.
prinzivalle.

Czy widziałaś przed namiotem?...

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Dwieście wozów tam stoi, napełnionych najlepszą pszenicą toskańską. W dwustu innych mieści się pasza, owoce i wino z okolic Sienny; w trzydziestu proch niemiecki; w piętnastu mniejszych — ołów. Wołów sześćset z Apulii otacza wozy i tysiąc dwieście owiec. Czekają twego rozkazu, by wejść do Pizy. Czy chcesz zobaczyć, jak odchodzą?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Stań u wejścia do namiotu. Podnosi kotarę i daje znak. — Słychać głuchą wrzawę. Pochodnie zapalają się i przesuwają tu i tam. Rozlega się trzaskanie biczów. Stada ryczą, beczą i postępują. — Vanna i Prinzivalle patrzą czas jakiś na olbrzymi tabor, oddalający się przy blaskach pochodni, wśród gwiaździstej nocy. Dzięki tobie, od dzisiejszego wieczora Piza nie zazna głodu. Staje się niezwyciężoną. Jutro w upojeniu radości i chwały święcić będzie tryumf, którego nikt nie przewidywał. Czy ci to wystarcza?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Zamknijmy namiot — i podaj mi ramię. Wieczór ciepły dotąd, lecz noc będzie chłodna. — Przybyłaś bez broni, bez ukrytej trucizny?

vanna.

Mam na sobie tylko sandały i ten płaszcz. Rozbierz mnie, jeśli się lękasz podstępu.

prinzivalle.

Nie o siebie, lecz o ciebie się lękam....

vanna.

Nie stawiam wyżej tego, co mnie czeka nad ich życie...

prinzivalle.

To dobrze — i masz słuszność... Chodź, spocznij... Twarde łoże bojownika, ciasne jak trumna, nie jest ciebie godne... — Spocznij tu, na tych skórach żubrzych i baranich. Nie znają jeszcze kobiecego ciała, nie wiedzą, jak cenne jest i miękkie... Połóż sobie pod głowę to puszyste runo... skórę rysia, którą pewien król afrykański dał mi w darze po odniesionem przezemnie zwycięstwie... Vanna siada, w płaszcz owinięta. Światło lampy oczy ci razi... Czy chcesz, żebym ją przestawił?

vanna.

Mniejsza o to...

prinzivalle klęka u jej stóp i chwyta ją za rękę.

Giovanna... Vanna wyprostowuje się zdziwiona i patrzy na niego. Och, Vanna! moja Vanna.. — Bo i ja także miałem zwyczaj zwać cię w taki sposób... Obecnie omdlewam, wymawiając to imię... Tak długo zamknięte było w sercu mojem, że nie może wyjść z niego nie rozbijając swego więzienia... Jest sercem mojem samem. Nie mam już innego... Każda jego zgłoska mieści w sobie całe moje życie, a gdy je wymawiam, życie z niemi upływa... Stało mi się poufałem; zdawało mi się, że je znam; przestałem go się lękać, powtarzając ciągle. Oto od lat wielu, o każdej godzinie dnia każdego, wygłaszałem je, jako wielkie słowo miłości, które trzeba będzie mieć odwagę wyrzec, choćby raz nareszcie, w obecności tej, która miłość wywołała na próżno... Zdawało mi się, że wargi moje przybrały jego kształty, że w oczekiwanej chwili będą je umiały wymówić z taką słodyczą, z taką czcią, z takim wdziękiem głębokim i pokornym, że ta, która je usłyszy, zrozumie klęskę i miłość, jakie w sobie kryje... Lecz oto dziś nie jest nawet cieniem własnym.. To już nie to samo imię. Nie poznaję go, gdy z ust moich wychodzi, przerywane łkaniem i pokaleczone trwogą... Za wiele w nie włożyłem. Całe wzruszenie i uwielbienie, które w niem zawarłem, złamały siły moje i tłumią dźwięk mojego głosu...

vanna.

Kto jesteś?

prinzivalle.

Czy nie znasz mnie... Czy nic sobie nie przypominasz? — Ach, jak mijający szybko czas zaciera cuda, dziwy!... Ale te cuda sam tylko widziałem... W gruncie rzeczy, może lepiej, że są zapomniane... Nie będę mieć nadziei, lecz i żalu mieć nie będę... Nie, niczem dla ciebie jestem... Jestem tylko biedakiem, patrzącym przez chwilę na cel swojego bytu... Jestem człowiekiem nieszczęśliwym, nic nie żądającym, nie wiedzącym nawet czego ma żądać, lecz który — jeśli rzecz możliwa — chce ci powiedzieć — żebyś wiedziała zanim go opuścisz — czem byłaś i czem będziesz dla niego do końca życia.

vanna.

Więc mnie znasz?... Kimże jesteś

prinzivalle.

Czy nie widziałaś nigdy tego, który — niby ów zbłąkany w krainie wieszczek, a spoglądający na źródło życia i istnienia swego — patrzy na ciebie teraz, jak nie miałem nadziei przyglądać ci się kiedykolwiek?...

vanna.

Nie... Przynajmniej nie sądzę...

prinzivalle.

Tak, nie wiedziałaś... Byłem — niestety — pewny, że już nie wiedziałaś... Otóż miałaś lat osiem, a ja jedenaście, gdy cię poraz pierwszy spotkałem...

vanna.

Gdzie?

prinzivalle.

W Wenecyi, w czerwcową niedzielę. — Mój ojciec, stary złotnik, przyniósł naszyjnik pereł dla twojej matki. — Ona zachwycała się perłami... Ja błądziłem po ogrodzie... Znalazłem cię w pośród mirtów, przy sadzawce marmurowej... Cienka obrączka złota wpadła ci do wody... Stojąc nad brzegiem, płakałaś... Wskoczyłem do sadzawki... O małom nie utonął, lecz pierścionek pochwyciłem i włożyłem ci na palec... — Ucałowałaś mnie i byłaś szczęśliwa...

vanna.

To był jasnowłosy chłopczyk, zwany Gianello... — Ty jesteś Gianellem?

prinzivalle.

Tak...

vanna.

Któżby cię poznał?... A nadto, masz twarz zakrytą... Widzę tylko twoje oczy...

prinzivalle, odsłaniając nieco opaskę.

Czy po odsłonięciu poznajesz?...

vanna.

Tak... Może... Zdaje mi się... Bo uśmiechasz się jeszcze jak dziecko... Lecz ranny jesteś i krew płynie z twojej rany...

prinzivalle.

Och! to dla mnie nic nie znaczy... co innego dla ciebie...

vanna.
Krew płótno przebija... Pozwól mi przewiązać opaskę... Źle była założona... Poprawia opaskę. W tej wojnie często rannych pielęgnowałam... Tak, tak przypominam sobie... Widzę ogród z drzewami granatów, z laurami i różami... Nieraz po południu, gdy piasek rozgrzał się od promieni słonecznych, bawiliśmy się w nim razem...
prinzivalle.

Policzyłem ile razy: dwanaście... Mógłbym wymienić wszystkie zabawy nasze i powtórzyć wszystkie słowa twoje...

vanna.

Potem... dzień cały czekałam, bo kochałam cię bardzo. Byłeś poważny i łagodny, jak dziewczynka, a patrzyłeś się na mnie, jakby na królewnę... Nie wróciłeś więcej...

prinzivalle.

Ojciec zabrał mnie z sobą w drogę... Zabłądziliśmy na pustyni... Potem wzięty zostałem do niewoli przez Arabów, Turków, Hiszpanów... nie wiem kogo więcej... Gdym wrócił do Wenecyi, matka twoja już nie żyła, ogród zastałem spustoszony... O tobie ani słychu! Później dopiero doszły mnie wieści, dzięki twej piękności, pozostawiającej po sobie wszędzie, nie zacierające się ślady...

vanna.

Gdym tu weszła, czy mnie odrazu poznałeś?

prinzivalle.

Gdyby was dziesięć tysięcy znałazło się naraz pod moim namiotem, wszystkie jednako ubrane, wszystkie jednako piękne, jak dziesięć tysięcy sióstr, których matka, jednej od drugiej, rozróżnić nie może, byłbym powstał, wziął cię za rękę i rzekłbym: »Oto ona!...« To dziwna — nieprawdaż? — jak ukochany wizerunek żyć może w sercu!... Twój żył w mojem do tego stopnia, że się w niem odmieniał codziennie, jak w życiu rzeczy wistem. Dzisiejszy zastępował wczorajszy... Rozkwitał, stawał się coraz piękniejszy, a lata przyozdabiały go wszystkiem, czem stroją kształtujące się dziecko... Lecz, gdy cię ujrzałem, zdało mi się, że oczy mnie łudzą... Wspomnienia były piękne i wierne, lecz malowały cię zbyt powolnie i za skromnie... Nie śmiały nadać ci całego blasku, jaki mnie olśnił nagle... Byłem, jak ów człowiek, który przypomina sobie kwiat, raz tylko w ogrodzie widziany w dzień chmurny, a potem niespodzianie spostrzega sto tysięcy kwiatów podobnych w polu, oblanem światłem słonecznem... Widziałem znowu to samo czoło, włosy i oczy; odgadywałem duszę na ubóstwianej twarzy... lecz rzeczywisty ich czar przewyższał wdzięki, z jakich postać twoją odtwarzałem w ciągu długich dni, w ciągu nieskończonych miesięcy, w ciągu całego lat szeregu, przy jedynem świetle wspomnienia, cofającego się powrotną drogą w przeszłość.

vanna.

Tak — kochałeś mnie, jak się kocha w takim wieku, a czas i nieobecność upiększa miłość...,

prinzivalle.
Ludzie mówią często, że kochają lub kochali raz tylko w życiu, chociaż to rzadko bywa prawdą... Przystrajają żądzę swoją, lub swą obojętność w cudowne nieszczęście tych, którzy są istotnie stworzonymi dla jedynej miłości; a gdy jeden z tych, posiłkując się wyrazami, które w ustach innych były tylko harmonijnem kłamstwem, przychodzi wypowiedzieć głęboką i bolesną prawdę, pustoszącą mu życie, słowa zużyte przez kochanków szczęśliwych, już utraciły całą moc swoją, całą swą powagę. Ta, która ich słucha, mimowoli lekceważy biedne wyrazy, często święte i bardzo smutne, zwłaszcza, gdy je zestawia z powszednią wartością i śmiesznem znaczeniem, jakie otrzymały w pośród ludzi.
vanna.

Nie uczynię tego. Pojmuję miłość, na którą w zaraniu życia oczekujemy wszyscy, wyrzekając się jej tylko dlatego, że czas gasi wiele pragnień... — Lecz powiedz mi, co się stało, gdy powróciłeś do Wenecyi i gdy wskazano ci moje ślady?... Dlaczego nie starałeś się widzieć z tą, którą tak bardzo ukochałeś?...

prinzivalle.

W Wenecyi dowiedziałem się, że matka twoja zmarła, utraciwszy mienie, a ty wyszłaś za mąż za wielkiego pana toskańskiego, najbogatszego i najpotężniejszego w Pizie, który miał z ciebie zrobić istną królowę, czczoną i szczęśliwą... Ja, awanturnik, bez ojczyzny i dachu, mogłem się z tobą podzielić tylko nędzą. Los domagał się poświęcenia z mojej strony... Krążyłem nieraz wokoło waszego miasta, chwytając się murów, czepiając łańcuchów u bram, by nie uledz żądzy widzenia cię. Nie chciałem zamącić twego szczęścia i miłości... Sprzedałem miecz wiszący u mojego boku; odbyłem dwie czy trzy wyprawy wojenne; nazwisko moje stało się sławne między rycerzami najemnymi... Czekałem, bez cienia nadziei w duszy, aż do chwili, w której Florencya wysłała mnie pod Pizę...

vanna.
O, jakże mężczyźni, gdy kochają, są podli i słabi!... Nie łudź się! Nie kocham cię i nie wiem, czy mogłabym kiedykolwiek pokochać, lecz sama dusza miłości, wzdryga się w mojem łonie, gdy myślę, że człowiek, zapewniający mnie o swem umiłowaniu... a którego — kto wie? — czy nie zdołałabym także umiłować... nie miał dość męstwa wobec miłości.
prinzivalle.

Byłem mężny... Więcej, niż sądzisz, potrzebowałem odwagi, żeby powrócić... lecz było za późno...

vanna.

Gdy opuszczałeś Wenecyę, nie było jeszcze za późno! Nigdy nie jest za późno, gdy się kocha miłością, wypełniającą życie całe!... Nie wolno się jej wyrzekać! Gdy się już na nic nie czeka, jeszcze nadzieja pozostaje; a gdy się straci nadzieję, czyni się możliwe wysiłki, by ją odzyskać... Gdybym, jak ty, kochała, wiem, żebym rąk nie założyła bezradnie... Ach! trudno przewidzieć, co człowiek zdziałać może; lecz wiem, że traf nie wydarłby mi nadziei bez walki... Biegłabym za nią dniem i nocą... Wołałabym na przeznaczenie: »Ustąp mi z drogi! to ja idę!...« Głazy-bym skłoniła, żeby się za mną ujęły. Ten, któregobym kochała, musiałby się dowiedzieć o mojej miłości i sam wyrok wydać... nawet powtórzyć go kilkakrotnie!

prinzivalle, szukając jej ręki. Więc ty go nie kochasz?
vanna.

Kogo?

prinzivalle.

Gwida.

vanna, cofając rękę.

Nie szukaj mojej ręki. Dać jej nie chcę. — Widzę, że muszę treść słów moich wyjaśnić. Gdy Gwido pojął mnie za żonę, byłam sama i prawie uboga. Kobieta sama i uboga, zwłaszcza, gdy jest piękną i nie umie zręcznie kłamać, staje się wkrótce ofiarą potwarzy... Gwido nie zważał na to; miał ufność we mnie i wtedy mi się podobał. Uczynił mnie szczęśliwą o tyle, o ile nią być może kobieta, która wyrzeka się szalonych marzeń, nie posiadających racyi bytu w życiu ludzkiem... Zobaczysz także — bo się tego spodziewam — że można być szczęśliwą, nie pędząc dni na oczekiwaniu szczęścia, którego nikt nie zaznał... Kocham obecnie Gwida miłością, mniej gwałtowną od tej, jaką mniemasz, że nosisz w sercu własnem, lecz niewątpliwie równiejszą, stokroć bardziej wierną i pewną... Miłość moją los mi narzucił; przyjmując ją, nie byłam ślepą; innej mieć nie będę. Jeśli kto ją złamie, to nie ja niezawodnie... Pomyliłeś się zatem. Jeśli wyrzekłam słowa błąd twój tłómaczące, to nie mówiłam ich ani dla ciebie, ani dla nas. Przemawiałam w imię miłości, której serce szuka w jutrzence życia, która może istnieje, lecz nie jest moją, ani twoją także, bo nic nie uczyniłeś, co miłość taka sprawić może.

prinzivalle.

Sądzisz zbyt surowo, nie wiedząc dostatecznie, co zniosła i co uczynić musiała, żeby wywołać nareszcie chwilę szczęśliwą, któraby wszystkie inne miłości doprowadziła do rozpaczy... Lecz gdyby nawet nic nie uczyniła gdyby nie przedsięwzięła prób żadnych, wiem, że istnieje, bo jestem jej ofiarą. Noszę ją tu; pochłania moje jestestwo, i gasi we mnie wszystko, co ludziom sprawia radość i okrywa ich chwałą. Od czasu, jak mnie w moc swoją chwyciła, nie zrobiłem i kroku, ani jednego poruszenia, któreby nie miało na celu zbliżenia się do ciebie... Ach! wierz mi Vanno! Musisz mi wierzyć, bo wierzy się chętnie tym, którzy nic nie żądają i nie mają nadziei... Jesteś obecnie w moim namiocie, zdana na łaskę moją i niełaskę. Gdybym rzekł słowo i wyciągnął ramiona, posiadłbym wszytko, co miłość zwyczajna posiadać może... Lecz widzisz chyba równie dobrze, jak ja, że miłość, o której mówię, czego innego potrzebuje. Dlatego, proszę cię nie wątp w nią więcej. Ręki po którą moją wyciągałem — bo sądziłem, że mi uwierzysz — nie dotknę ani palcami, ani usty mojemi, lecz — gdy się rozejdziem, aby się nigdy więcej nie zobaczyć — bądź przekonaną, że miłość, którą cię tak mocno kochałem, jeśli nie pokonała przeszkód, to jedynie dlatego, że niemożliwem było je pokonać.

vanna.

Ja zaś dlatego tylko w nią wątpię, że pokonanie ich wydało się jej niemożliwem. Nie sądź, że cieszyłabym się, gdyby przezwyciężyła okropne trudności — albo, żem chciwa prób nadludzkich... Opowiadają w Pizie, że pewna kobieta, do jamy lwów, znajdującej się za wieżą katedralną, rzuciła rękawiczkę; rzuciwszy zaś, wezwała swego kochanka, by stamtąd ją wyniósł. Kochanek trzymał w ręku tylko bicz skórzany. Jednakże zeszedł, odsunął lwy, wziął rękawiczkę i przyklęknąwszy, oddał ją swojej pani. Poczem oddalił się nic nie mówiąc — i nie wrócił więcej. Sądzę, że postąpił za łagodnie. Miał przecież bicz w ręku! Powinien był wrazić nim w umysł, żartującej z boskiego uczucia, ściślejsze pojęcie praw i obowiązków prawdziwej miłości... Nie wymagam takich dowodów poświęcenia. Chcę tylko ci ufać. Dla twego i mego szczęścia byłoby może lepiej, gdybym wątpiła... W miłości wyłącznej, jak twoja, jest coś świętego, co powinnoby zaniepokoić najchłodniejszą i najcnotliwszą niewiastę... Dlatego badam, co uczyniłeś dotąd. Byłabym prawie szczęśliwą, nie znajdując nic, coby nosiło na sobie piętna namiętności śmiertelnej i rzadko błogosławionej... Jestem niemal pewną, że nie znalazłabym nic niepokojącego, gdyby nie twój czyn ostatni. Rzuciłeś szalenie, jakby w przepaść, swoją przeszłość, przyszłość, chwałę, życie i wszystko, co masz, ażeby mnie na godzinę pod ten namiot sprowadzić. To jedno poniekąd zmusza mnie przyznać, że może nie mylisz się istotnie...

prinzivalle.

Czyn ostatni jest właśnie jedynym, który niczego nie dowodzi...

vanna.

Jakto?

prinzivalle.

Wolę ci wyznać prawdę... Sprowadzając cię tutaj, aby w twojem imieniu Pizę ocalić, nic nie poświęciłem...

vanna.

Nie rozumiem... Więc nie zdradziłeś ojczyzny? nie złamałeś swojej przeszłości? nie zniszczyłeś przyszłości? nie skazałeś się na wygnanie, a może nawet na śmierć?

prinzivalle.

Przedewszystkiem nie mam ojczyzny... Gdybym ją miał, nie sprzedałbym jej — jak mniemam — nawet za miłość twoją... Ale jestem tylko rycerzem najemnym, wiernym dla wiernych, zdrajcą zaś, gdy się czuję zdradzonym... Pełnomocnicy Florencyi oskarżyli mnie fałszywie. Skazany zostałem zaocznie, bez sądu, przez rzeczpospolitą kupców, których zwyczaje znasz równie dobrze, jak ja. To, co spełniłem dzisiejszego wieczora, zamiast narazić, ocali mnie może... jeśli jaki traf szczęśliwy jest w stanie mnie jeszcze ocalić.

vanna.

Więc mało poświęciłeś dla mnie?

prinzivalle.

Nic wcale. Musiałem ci to powiedzieć... bo za cenę kłamstwa — nie chciałbym kupić ani jednego twego uśmiechu...

vanna.

To dobrze Gianello. To warto więcej od miłości i najwspanialszych jej dowodów... Nie potrzebujesz już szukać ręki, uciekającej przed twoją. Sama ci ją podaję: oto masz...

prinzivalle.

Ach wołałbym zdobyć ją miłością!... ale mniejsza o to!... Jest moją chwilowo, trzymam ją, wpatruję się w jej perłową białość, oddycham jej życiem, upajam się zbyt słodkiem złudzeniem... Odczuwam jej ciepłą świeżość, biorę ją w dłonie, rozpościeram jej palce i zamykam je, jakby miała przemówić do mnie czarownym i tajemniczym językiem kochanków... Już jej nie cofasz, gdy ją okrywam pocałunkami... Nie masz zatem do mnie żalu za okrutną próbę, na jaką cię wystawiłem?...

vanna.
Nie wiem, gorzej, czy lepiej, ale uczyniłabym to samo, gdybym była na twojem miejscu.
prinzivalle.

Lecz, zgadzając się na przybycie do namiotu, wiedziałaś, że jestem?...

vanna.

Nikt nic nie wiedział. O wodzu wojsk nieprzyjacielskich dziwaczne u nas obiegały pogłoski... Jedni utrzymywali, żeś starcem; inni, żeś młodym księciem cudownej urody...

prinzivalle.

Lecz ojciec Gwida, który mnie przecie widział, nic-że ci nie mówił?

vanna.

Nic.

prinzivalle.

I nie pytałaś go?

vanna.

Nie.

prinzivalle.

Lecz gdyś przyszła bezbronna, w nocy, aby się oddać nieznanemu barbarzyńcy, czy nie wzdrygnęło się twoje ciało, czy serce nie zadrżało?

vanna.

Nie! bo przyjść było trzeba.

prinzivalle.
I nie zawahałaś się, gdyś mnie ujrzała?
vanna.

Czy nie przypominasz sobie, że z początku — z powodu opaski — widzieć cię nie mogłam?...

prinzivalle.

Tak — lecz potem, gdy ją uchyliłem?

vanna.

To co innego; już wtedy wiedziałam... Powiedz mi jednak ty, jaki zamiar miałeś, gdyś mnie ujrzał wchodzącą do namiotu?... Czy chciałeś istotnie skorzystać z mego straszliwego pognębienia?

prinzivalle.

Ach, nie wiedziałem sam, co zamierzam uczynić!... Czułem się zgubiony, więc chciałem wszystko zgubić... Nienawidziłem cię z miłości wielkiej... Gdybyś nie była tem, czem jesteś, posunąłbym się niezawodnie do ostatecznych granic... Lecz każda inna wydałaby mi się wstrętną... Trzebaby chyba, żebyś nie była do siebie podobną... Gubię się, myśląc o tem wszystkiem... Wystarczyłoby może jedno słówko, nie takie jak słowa twoje; jedno poruszenie różne od twoich. Byle co rozpłomieniłoby może nienawiść, a ta spuściłaby zwierzę z łańcucha... Lecz skoro cię ujrzałem, pojąłem odrazu, że wszystko to niemożliwe...

vanna.

I ja również spostrzegłam to samo i przestałam się lękać... bo zrozumieliśmy się, nic do siebie nie mówiąc. Takie mi się to wydaje ciekawe, gdy o tem myślę!... Mniemam, że gdybym, jak ty kochała, uczyniłabym wszystko, coś uczynił... Zdaje mi się niekiedy, że jestem w twojej skórze, że mnie słuchasz, a ja mówię słowo w słowo to, co ty mówisz...

prinzivalle.

Ja także uczułem od pierwszej chwili, że mur — oddzielający, nas niestety! od wszystkich istot — staje się przeźroczysty. Zanurzałem w nim ręce, wyciągając je, jakby z wody, ociekające światłem, ufnością i szczerością... Zdało mi się także, że ludzie się zmieniają; że po dziś dzień myliłem się co do nich... Zdało mi się przedewszystkiem, że sam się zmieniam, że wychodzę nareszcie z długoletniego więzienia, że drzwi jego się otwierają, że kwiecie i liście kraty z okien wyjmują, że widnokrąg mnie otaczający usuwa każdy kamień z kaźni, że czyste powietrze poranka napełnia mi duszę i że w niem kąpie się miłość moja.

vanna.
Ja także się zmieniłam... Zdziwiona byłam mocno, że mogę do ciebie mówić tak, jak w pierwszej chwili mówiłam... Zwykle bywam bardzo milcząca... Nigdy nie rozmawiałam w ten sposób z żadnym mężczyzną, chyba z ojcem Gwida... A nawet z nim, to nie było to samo... Przytem, on żyje tysiącznemi rojeniami, które go całkowicie pochłaniają. Mówiliśmy z sobą tylko trzy, czy cztery razy... Inni mają zawsze żądzę w oczach, która nie pozwala im powiedzieć, że się ich kocha, że chciałoby się wiedzieć, co się dzieje w ich sercu. I w twoich oczach błyszczy żądza także, lecz nie ta sama. Nie sprawia odrazy, nie budzi obawy... W jednej chwili uczułam, że cię znam, chociaż nie przypominałam sobie, czy cię kiedy widziałam...
prinzivalle.

Czy kochałabyś mnie, gdyby los srogi nie zmusił powrócić za późno?

vanna.

Gdybym mogła powiedzieć, czyżby to już nie było kochać cię, Gianello? Ty zaś przecie wiesz równie dobrze, jak ja, że to rzecz niemożliwa... Lecz my tu rozmawiamy, jakby na bezludnej wyspie... Nicby to może nie szkodziło, gdybym była sama na świecie, lecz zapominamy, że w chwili, gdy zwracamy się z uśmiechem do przeszłości, kto inny cierpi... Opuszczając Pizę, boleść Gwida, głos jego stłumiony, bladość lic... nie! nie! nie mogę dłużej pozostać!... Świt pewno jest blizki. Pilno mi dowiedzieć się o tem... Ale!... słyszę czyjeś kroki... Ktoś się o namiot ociera... Traf lepsze ma od nas serce... Szepczą u wejścia... Słuchaj, słuchaj!... Co to jest?

SCENA IV.
ciż sami. — vedio.
Słychać szepty i pośpieszne kroki w około namiotu — poczem głos Vedia woła z zewnątrz.
vedio.

Panie!

prinzivalle.

To głos Vedia... Wejdź!... Co się stało?

vedio u wejścia do namiotu.
Biegłem... Uciekaj, panie!... Czas, wielki czas!... Messer Maladura, drugi komisarz Florencyi...
prinzivalle.

Był w Bibbiena...

vedio.

Powrócił... prowadzi sześciuset ludzi... Sami Florentczycy... Widziałem, gdy mnie mijali... Cały obóz w ruchu... Przywozi rozkazy... Ogłasza cię zdrajcą... Szuka Trivulzia... Lękam się, czy go nie znajdzie, zanim zdołasz...

prinzivalle.

Chodź, Vanna...

vanna.

Dokąd mam pójść?

prinzivalle.

Vedio, z dwoma pewnymi ludźmi odprowadzi cię do Pizy...

vanna.

A ty, kędy się udasz?

prinzivalle.

Nie wiem... Lecz to mniejsza; świat szeroki, znajdę w nim schronienie...

vedio.

O, panie! strzeż się... Zajęli znaczną przestrzeń kraju w około miasta... cała Toskania pełna szpiegów...

vanna.
Choć do Pizy!
prinzivalle.

Z tobą?

vanna.

Tak.

prinzivalle.

Nie mogę...

vanna.

Choćby na dni kilka... Unikniesz pierwszego pościgu...

prinzivalle.

Co twój mąż uczyni?

vanna.

Wie równie dobrze, jak ty, co winien gościowi...

prinzivalle.

Czy ci uwierzy, gdy mu powiesz?...

vanna.

Tak. — Gdyby mi nie uwierzył... Ale to niemożliwe... — Chodź!...

prinzivalle.

Nie.

vanna.

Czemu? — Czego się lękasz?

prinzivalle.
O ciebie się boję...
vanna.

O mnie? Niebezpieczeństwo to samo, czy będę z tobą, czy sama. — O ciebie raczej obawiać się należy. — Ocaliłeś Pizę, sprawiedliwem jest zatem, by Piza ocaliła cię nawzajem... Idziesz pod moją opieką. Ja za ciebie odpowiadam...

prinzivalle.

Pójdę z tobą...

vanna.

Dajesz mi tem najlepszy dowód miłości... Chodź!

prinzivalle.

A twoja rana?

vanna.

Twoja o wiele groźniejsza...

prinzivalle.

Nie myśl o niej... To nie pierwsza... Lecz twoja... Zda się, że krew... Podnosi rękę, żeby płaszcz Vanny odsłonić.

vanna.

Nie... nie, Gianello. Nie jesteśmy już wrogami... — Zimno mi...

prinzivalle.
Ach, zapomniałem, że jesteś prawie naga w taką noc chłodną... I to ja barbarzyniec chciałem... — Lecz oto skrzynia, w której dla ciebie gromadziłem łupy wojenne. Oto suknie z złotogłowu, płaszcze z brokateli...
vanna bierze pierwsze lepsze zasłony, któremi się owija.

Nie... Welony wystarczą... Śpieszno mi cię ocalić... Chodź! otwórz namiot...

Prinzivalle, z idącą za nim Vanną, zbliża się do kotary i odsłania ją zupełnie. Wrzawa zmieszanych głosów, dominowana przez odgłos oddalonych dzwonów, owłada nagle milczeniem nocy. Na widnokręgu widać Pizę uiluminowaną, połyskującą fajerwerkami i rzucającą na ciemny lazur nieba olbrzymią łunę jasności.
prinzivalle.

Vanna! Vanna!... patrz!...

vanna.
Co to jest, Gianello?... — Och, rozumiem!... Palą ognie sztuczne, żeby uczcić twoje dzieło... Mury pokryte światłami, szańce w płomieniach, campanile płonie, jak pochodnia szczęścia!... Wszystkie wieże promienieją, jakby chciały gwiazdom wtórować?... Ulice odbijają się świetlanemi drogami na niebie... Poznaję ich kierunek, przebiegam je po lazurze tak, jak szłam niemi dziś rano, krocząc po płytach kamiennych!... Oto katedra i jej kopuła ognista... i Campo Santo, tworzące wyspę cieni... Możnaby sądzić, że życie, które zdawało się już zatracone, powraca w pośpiechu, połyskuje wzdłuż wieżyc, tryska na głazy, przelewa się przez mury, ogarnia równinę, idzie naprzeciw nam i wzywa nas do siebie... Czy słyszysz krzyki wesołego szału, wznoszące się... wznoszące.... Jak morze pochłaniają Pizę... Dzwony śpiewają, jak w dzień mego wesela... Ach! jaka ja szczęśliwa! podwójnie szczęśliwa wobec radości, którą zawdzięczam temu... co mnie najbardziej kochał... Chodź, mój Gianello! Całuje go w czoło. Oto jedyny pocałunek, jaki ci dać mogę...
prinzivalle.

Ach, moja Giovanna! droższy mi od najczulszych, o jakich miłość marzyła... — Ale co tobie? Chwiejesz się, kolana gną się pod tobą... Chodź, wesprzej się na mnie.. Opasz szyję moją ramieniem...

vanna.

To nic... Już idę z tobą... To olśnienie... Za wiele żądałam od sił kobiecych... Podtrzymuj mnie, nieś, żeby nic nie opóźniło pierwszych kroków szczęścia... Ach! jakże noc jest piękna o wschodzie jutrzenki!... Śpieszmy... Już czas... Musimy tam przyjść, zanim radość zgaśnie...

Wychodzą, obejmując się wzajem.
zasłona spada


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Maeterlinck i tłumacza: Zygmunt Sarnecki.