Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie rozbijając swego więzienia... Jest sercem mojem samem. Nie mam już innego... Każda jego zgłoska mieści w sobie całe moje życie, a gdy je wymawiam, życie z niemi upływa... Stało mi się poufałem; zdawało mi się, że je znam; przestałem go się lękać, powtarzając ciągle. Oto od lat wielu, o każdej godzinie dnia każdego, wygłaszałem je, jako wielkie słowo miłości, które trzeba będzie mieć odwagę wyrzec, choćby raz nareszcie, w obecności tej, która miłość wywołała na próżno... Zdawało mi się, że wargi moje przybrały jego kształty, że w oczekiwanej chwili będą je umiały wymówić z taką słodyczą, z taką czcią, z takim wdziękiem głębokim i pokornym, że ta, która je usłyszy, zrozumie klęskę i miłość, jakie w sobie kryje... Lecz oto dziś nie jest nawet cieniem własnym.. To już nie to samo imię. Nie poznaję go, gdy z ust moich wychodzi, przerywane łkaniem i pokaleczone trwogą... Za wiele w nie włożyłem. Całe wzruszenie i uwielbienie, które w niem zawarłem, złamały siły moje i tłumią dźwięk mojego głosu...

vanna.

Kto jesteś?

prinzivalle.

Czy nie znasz mnie... Czy nic sobie nie przypominasz? — Ach, jak mijający szybko czas zaciera cuda, dziwy!... Ale te cuda sam tylko widziałem... W gruncie rzeczy, może lepiej, że są zapomniane... Nie będę mieć nadziei, lecz i żalu mieć nie będę... Nie, niczem dla ciebie jestem... Jestem tylko biedakiem, patrzącym przez chwilę na cel swojego bytu... Jestem człowiekiem nieszczęśliwym, nic nie żądającym, nie wiedzącym nawet czego ma żądać, lecz który — jeśli