Monna Vanna/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Maeterlinck
Tytuł Monna Vanna
Podtytuł Sztuka w trzech aktach
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Sarnecki
Tytuł orygin. Monna Vanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.

Sala okazała w pałacu Gwida Colonny. Wysokie okna, kolumny marmurowe, portyki, obicia i t. p.
Na lewo, w drugim planie, obszerny taras. Na otaczającej go balustradzie stoją wazony z kwiatami. Wiodą do niego podwójne schody zewnętrzne. — W środku sali, pomiędzy kolumnami, szerokie stopnie marmurowe, prowadzące na tenże sam taras, z którego — przypuszczać się godzi — że widać część miasta.
SCENA I.
Wchodzą: gwido, marco, borso i torello.
gwido.

Uczyniłem, co chciałeś, czego ona chciała, czegoście wszyscy chcieli. Słusznem jest zatem, by wola moja z kolei odzyskała swoje prawa. Jak tchórz, którego dom plondrują rabusie, zamilkłem, ukryłem się, dech w piersi zaparłem... Byłem uczciwy w mojem upodleniu... Uczyniliście ze mnie sumiennego handlarza... Patrzcie! świta... Nie ruszyłem się dotąd... Ważyłem i rachowałem towar infamii... Trzeba było targu dotrzymać i zapłacić za żywność waszą... Nabywca mu — siał nie stracić ani jednej minuty z nocy dzisiejszej!... O! to nie za wiele, za cenę tylu wołów, zboża i jarzyn!... Obecnie zapłaciłem, a wyście się nasycili!... Teraz odzyskuję swobodę, staję się znowu panem i otrząsam się z mojej hańby...

marco.

Synu mój, nie wiem, co zamierzasz uczynić, a nikt niema prawa stawać w poprzek twojej boleści... Nikt również ulżyć jej nie może... Pojmuję, że olbrzymie szczęście z niej poczęte i zewsząd cię otaczające, bardziej żrącemi uczyniło pierwsze łzy twoje... Teraz gdy miasto ocalone, sami niemal żałujemy zbawienia, które cię tak drogo kosztowało. Pomimowolnie, że tak powiem, schylamy głowy przed tym, który sam, niesłusznie, znosi za nas cały ciężar katuszy... A jednak, gdyby dzień wczorajszy powrócił, należałoby mi uczynić tak, jak uczyniłem; wskazać te same ofiary, oraz do tejże samej niesprawiedliwości skłaniać; bo człowiek, który sprawiedliwym być pragnie, całe życie zmuszonym bywa ze smutkiem wybierać pomiędzy dwoma lub trzema niesprawiedliwościami nierównemi. Nie wiem, co masz teraz powiedzieć, lecz jeśli głos mój, niegdyś ci miły, może po raz ostatni przeniknąć aż w głąb twego serca, które go zawsze słuchało, proszę cię, mój synu, nie idź na ślepo za pierwszymi poszeptami gniewu i oburzenia... Czekaj, aż minie niebezpieczna godzina, skłaniająca do wyrzucania z siebie wyrazów, których następnie cofnąć niepodobna... Vanna wróci... Nie sądź jej dzisiaj, nie odpychaj, nie czyń nic, czego się naprawić nie da.. Bo wszystko, co czynimy i mówimy w boleści tak wielkiej, jak twoja, bywa zwykle nie do naprawienia... Vanna wróci zrozpaczona, lecz szczęśliwa... Nic jej nie wyrzucaj... Unikaj po powrocie jej widoku, jeśli nie będziesz czuł się na siłach mówić z nią w taki sposób, w jaki przemawiałbyś do niej, gdyby już dawno wróciła... Dla nas ludzi biednych, będących igraszką tylu rzeczy wielkich, w kilku po sobie upływających godzinach mieści się wiele dobroci, sprawiedliwości i mądrości; jedynymi zaś wyrazami, posiadającymi znaczenie, a które wypowiedziećby należało w chwili, gdy nas złość zaślepia, powinny by być te tylko, jakie się wypowiada, gdy człowiek już zrozumiał, przebaczył i znowu kocha...

gwido.

Czy to wszystko, co miałeś powiedzieć?!... Nie pora na słówka miodowe; niema tu nikogo, kogoby złudzić mogły!... Pozwoliłem ci mówić po raz ostatni, gdyż chciałem się dowiedzieć, co mądrość twoja dać mi może w zamian za życie złamane... Czy to tylko? Czekać cierpliwie, zgodzić się na wszystko, zapomnieć, przebaczyć i płakać!... O, nie! to za mało! Wolę mędrcem nie być! Pragnę nie słów próżnych, lecz czynu; pragnę otrząsnąć się z mojej hańby!... Co uczynię, będzie prostem bardzo. Kilka lat temu, sambyś mi to doradził. Pewien człowiek zabrał mi Giovannę; Vanna nie jest moją, dopóki ten człowiek żyje. Nie poddaję się regułom, które rządzą słowem i przymiotnikiem, bo uosabiam w sobie potężne prawo, władające człowiekiem, w którym serce bije jeszcze... Piza ma co jeść i czem się bronić. Otrzymała broń. Żądam części na mnie przypadającej. Od dziś dnia żołnierze jej do mnie należą, a przynajmniej najlepsi; ci, których sam rekrutowałem i opłacałem z własnej kieszeni. Nic jej już dłużny nie jestem; własność zaś moją odbieram. Wrócą, gdy spełnią to, czego z kolei mam prawo od nich się domagać... Co do reszty.. Vanna... przebaczam, albo przebaczę, gdy już tamtego nie będzie... Oszukano ją. Zbłąkała się okropnie, lecz obłęd jej był szałem bohaterki... Ohydnie igrano z jej litością i wspaniałością duszy... To, co się stało, jeśli nawet nie będzie zapomniane, rozwiać się może w odległej przeszłości, ku której miłość zwracać się nie zechce... Lecz jest ktoś, na kogo nie mógłbym patrzeć bez wstydu i wstrętu... Jest człowiek, którego jedyną misyą było być przewodnikiem i podporą naszego szlachetnego i wielkiego szczęścia, stał się zaś jego wrogiem i ruiną... Zobaczycie rzecz straszną, a jednak sprawiedliwą; zobaczycie syna, który, w wywróconym chwilowo świecie na opak, sądzi własnego ojca, przeklina, wypiera się, z przed oczu swoich wypędza, pogardza nim i nienawidzi go!

marco.

Synu mój! przeklinaj mnie, bylebyś jej przebaczył... Jeśli w twojem przekonaniu czyn bohaterski, który tyle żywotów ocalił, jest błędem nie do przebaczenia, wina zań na mnie tylko spada; heroizm do innych należy... Rada moja była dobra, lecz dla mnie łatwa, bo nie brałem udziału w poświęceniu... Dziś, gdy mi zabiera, co mi jest najdroższe, wydaje mi się lepszą... Osądziłeś według swego sumienia, jakbym sam może osądził, gdybym mniej lat liczył... Odchodzę; nie zobaczysz mnie więcej. Rozumiem, że widok mój byłby dla cię bolesny, mam jednak nadzieję widywać cię, dziecko moje, chociaż ty mnie widzieć nie będziesz... Ponieważ odchodzę, nie mając nadziei, bym dożył chwili, w której przebaczysz mi złe, jakie ci wyrządziłem — wiem bowiem z życiowego doświadczenia, że przebaczenie u tych, co jak ty żyją pełnią życia, spiesznie nie przychodzi; — ponieważ odchodzę tak, że nie pozostaje mi nic, czegoby mi zazdrościć można, niechże przynajmniej będę pewny, że unoszę z sobą całą niewinność i cały rankor, i wszystkie bolesne wspomnienia twego serca, że nic z nich nie pozostaje dla tej, która ma nadejść... Jedną jeszcze tylko prośbę do ciebie zanoszę... niech mi wolno będzie widzieć ją po raz ostatni, rzucającą się w twoje objęcia... Poczem odejdę, nie skarżąc się i nie obwiniając cię o niesprawiedliwość... Dobrze jest, gdy wśród nędzy ludzkiej, najstarszy bierze na barki wszystko, co udźwignąć może, ma bowiem tylko kilka kroków do celu, u którego z brzemienia zwolniony zostanie...

Już w czasie ostatnich słów Marca słychać było na zewnątrz potężną wrzawę zmieszanych głosów. Wśród milczenia, następującego po jego wyrazach, wrzawa wzrasta i staje się coraz wyraźniejszą. Jest to naprzód szmer oczekiwania, potem powitalne okrzyki jeszcze oddalonego tłumu, który zdaje się postępować naprzód. Wkrótce dają się słyszeć po tysiąc razy powtarzane wołania: »Vanna! Vanna! Nasza Monna Vanna! Chwała Monnie Vannie!... Vanna! Vanna! Vanna!« itp.
marco, podbiegając do portyku, wiodącego na taras.

To Vanna!... Powraca!... Jest tam... Lud wita ją radośnie! To na jej cześć okrzyki!...

Borso i Torello idą za nim na taras. — Gwido pozostaje oparły o kolumnę i patrzący w dal. — Do końca sceny wrzawa wzmaga się i zbliża coraz Spieszniej.
marco na tarasie.

Och! plac, ulice, gałęzie drzew, okna, pełne głów ludzkich i wznoszących się w górę ramion!... Sądzićby można, że kamienie, liście i dachówki zamieniły się w ludzi!... Lecz, gdzie Vanna?... Widzę tylko obłok mglisty, zamykający się i otwierający naraz!... Borso! biedne moje oczy zdradzają miłość moją... Oślepiają je łzy, starość i trwoga... Nie mogą dojrzeć jedynej istoty, której szukają!... Gdzie ona? Czy ją widzisz? W którą stronę nam się zwrócić na jej spotkanie?

borso, zatrzymując go.

Nie schodź, panie... Tłum nadto zwarty, a niepowstrzymany w zapędzie... Tratuje kobiety, wywraca dzieci... Zresztą niepotrzebnie biegłbyś, panie, naprzeciw, Vanna tu będzie, zanim zdołasz... Patrz! zbliża się... tam... tam... Podnosi głowę spostrzega nas... Przyśpieszyła kroku; patrzy i uśmiecha się...

marco.

Ty ją widzisz, a ja nie widzę!... Ach! moje niemal zgasłe oczy, nie mogące nic rozróżnić!... Po raz pierwszy przeklinam starość, która mnie tyle nauczyła, aby teraz ukrywać przedemną... Lecz, jeśli ją widzisz, powiedz, jak wygląda?... Czy dostrzegasz jej lica?

borso.

Wraca w tryumfie... Zda się, że świeci nad tłumem, wznoszącym na jej cześć okrzyki...

torello.

Lecz któż jest ten człowiek, który przy niej idzie?

borso.
Nie wiem... nie znam... Twarz ma zakrytą...
marco.

Słuchajcie! jaki szał!... Cały pałac drży w swoich posadach, a kwiaty z wielkich wazonów sypią się na balustradę... Zdawaćby się mogło, że płyty posadzki i stopnie marmurowe powsłają pod naszemi stopami, by unieść nas wszystkich w radości, rozwijającej żagle... Ach! widzieć zaczynam!... Tłum już krat dosięgnął... Spostrzegam, jak się na placu rozdziela...

borso.

Tak. W miarę, jak Vanna postępuje naprzód, otwierają przed nią swoje szeregi, otaczają, niby żywym płotem tryumfu i miłości... Rzucają pod jej nogi kwiaty, palmy, klejnoty... Matki wyciągają ramiona, by ich dzieci dotknęła; mężczyźni padają na ziemię, by całować kamienie, stopą jej muśnięte... Baczność!... Zbliżają się... lud nie włada sobą... Przewrócą nas, jeśli wejdą na schody... Na szczęście straż zewsząd nadbiega, by zagrodzić im drogę. Rozkażę, żeby tłum odparli i, jeśli jeszcze czas, zamknęli bramę...

marco.

Nie! nie! Pozwól i tu rozkwitnąć radości, która ich serca rozpłomienia!... Mniejsza, co wywrócą, jeśli ich miłość tak szerokie zatacza koło!... Dosyć się nacierpieli, nie dziw więc, że radość ich niema granic!... O! ludu mój, biedny i dobry!... Sam upojony jestem i wyję wraz z tobą!... Vanna! moja Vanna!... Czy to ciebie na pierwszym stopniu schodów spostrzegam?... Rzuca się, zęby biedź, lecz Borso i Torello go zatrzymują. Wchodź, wchodź, Vanna... Zatrzymują mnie... Lękają się mojej radości!... Wchodź, wchodź! od Judyty piękniejsza! od Lukrecyi czystsza!... Wchodź, wchodź! wpośród kwiatów. Rwie pełnemi garściami kwiaty z wazonów i rzuca je pa schody pod stopy Vanny. Patrz! mam kwiaty na powitanie życia!... Mam lilie, wawrzyny i róże dla uwieńczenia sławy!

SCENA II.
ciż sami. — prinzivalle. — vanna.
Coraz głośniejsze i gorętsze okrzyki. Vanna, wraz z Prinzivallem, ukazuje się u szczytu schodów na ostatnim stopniu, i rzuca się w otwate ramiona Marca. — Tłum zalewa schody, taras i portyki, trzymając się jednak w pewnem oddaleniu od grupy, jaką tworzą: Vanna, Prinzivalle, Marco, Borso i Torello.
vanna, rzucając się w objęcia Marca.

Ojcze, jaka ja szczęśliwa!

marco, ściskając ją serdecznie.

I ja także, moja córko — bo cię widzę!... Pozwól, bym wśród pocałunków spojrzał na ciebie... Promienniejszą jesteś od nieba, witającego twój powrót jasnością słoneczną... Szkaradny wróg nie pozbawił oczu twoich ani jednego promyka, warg twoich — ani jednego uśmiechu...

vanna.

Powiem ci, ojcze... Lecz gdzie Gwido?... Jego naprzód od troski oswobodzić muszę... Nie wie jeszcze...

marco.

Chodź! jest tam... Chodź! Mnie odpycha, może słusznie, lecz tobie przebacza błąd twój wspaniały... Pragnę cię rzucić w jego ramiona, abym ostatniem poruszeniem i ostatniem spojrzeniem połączył was w miłości...

W tej chwili Gwido postępuję naprzeciw Vanny. Ona chce przemówić i zbliża się, jakby rzucić się miała w jego objęcia, lecz Gwido zatrzymuje ją nagle i odpycha. Poczem zwraca się do otaczających.
gwido głosem suchym i rozkazującym.

Pozostawcie nas!

vanna.

Nie! nie! czekajcie wszyscy!... Chcę ci powiedzieć. Chcę powiedzieć wszystkim... Gwido powracam czysta. Nikt nie może...

gwido
przerywa, odpycha ją i ogarnięty gniewem, głos podnosi.

Ty! nie zbliżaj się do mnie! Nie dotykaj mnie jeszcze! Idzie naprzeciw tłumu, zalewającego salę, który teraz cofa się przed nim. Czyście słyszeli?... Proszę, żebyście odeszli i pozostawili nas samych. Panami jesteście u siebie, lecz ja tu jestem panem. Borso, Torello! przywołajcie straże!... A! rozumiem. Po wielkiej uroczystości, brak wam jeszcze widowiska!... Lecz mieć go nie będziecie! Nie dla was ono! godni go nie jesteście!... Macie mięso i wino. Zapłaciłem za was wszystkich. Na cóż jeszcze czekacie?... Co najmniej, jak sądzę, mam prawo być sam z moją boleścią... Precz! idźcie jeść! Precz! idźcie pić! Tłum, milcząc, porusza się i znika powoli. Są tacy, którzy się opóźniają!... Biorąc gwałtownie Marca za ramię. Ty także! Ty, przedewszystkiem! Ty raczej, niż kto inny bo to twoja wina!... Nie zobaczysz mnie plączącego krwawemi łzami!... Chcę być sam! samotniejszy, niż w grobie, aby poznać nareszcie, czego dowiedzieć się pragnę! Spostrzega Prinzivalla, który się nie ruszył. A ty?... Kto jesteś ty, w zasłonie, stojący jak posąg?... Czyś oczekująca na mnie hańba, czy śmierć?... Czy nie zrozumiałeś?... odejść musisz!... Chwyta halabardę z rąk jednego z żołnierzy. Czy halabardą mam cię wygonić?... Chwytasz za miecz... Mam swój u boku, lecz go nie użyję... Wydobędę go dopiero wobec jedynego człowieka, jedynego... Ten... Lecz, co znaczy zasłona, twarz twoją okrywająca?... W usposobieniu, w jakiem jestem, maska mnie nie bawi... Nie odpowiadasz?... Chcę wiedzieć, kim jesteś!... Czekaj!... Zbliża się, żeby mu zerwać zasłonę; wtedy Vanna rzuca się między nich i zatrzymuje Gwida.

vanna.

Nie dotykaj go!

gwido.

Ach, Vanna!... Ty, Vanna! skąd wzięłaś tyle siły?

vanna.

On mnie ocalił!

gwido.

Ach, ach, ach! ocalił cię!... Ocalił po... gdy już było za późno... Pięknego dzieła dokonał... Byłobo lepiej...

vanna gorączkowo.

Pozwól mi powiedzieć nareszcie!... Gwido, błagam... Po jednem słowie poznasz... Powiadam ci: ocalił mnie! oszczędził, uszanował... Nie tknął mnie... Pod opieką moją przybywa... Dałam słowo, słowo twoje, słowo nasze... Czekaj, aż gniew ochłonie... Nie rzekł i słowa, nie uczynił poruszenia, któreby...

gwido.

Ale kto jest? Kto on jest?

vanna.

Prinzivalle.

gwido.

Kto?... On?... Kto? ten?... Ten, Prinzivalle?!

vanna.

Tak, tak! Jest naszym gościem... Pokłada ufność w tobie!... Jest naszym zbawcą!

gwido.
po chwilowem osłupieniu, z wzrastającą gwałtownością i uniesieniem, niepozwalającem Vannie przerwać mu mowy.

Och, Vanno! To spada, jak czysta rosa z nieba... O, Giovanno moja! Giovanno!... Jesteś wielka, a ja cię kocham...i rozumiem nareszcie.Tak, miałaś słuszność!... Jeśli trzeba było uczynić, coś uczyniła, należało to tak uczynić!... Ach pojmuję twój podstęp, potężniejszy od jego zbrodni! Ale nie wiedziałem, domyślić się nie mogłem... Inna, byłaby go zabiła, jak Judyt Holofernesa... Lecz zbrodnia jego, większa od Holofernesowej, domagała się sroższej zemsty... Trzeba go było zatem tu przywieść — i przywiodłaś... Trzeba go było postawić wobec ofiar, które katami jego się staną... Świetny tryumf!... Szedł nęcony twymi pocałunkami, łagodnie, tkliwie, jak jagnię za gałązką kwiecia!... Mniejsza o pocałunki, dawane w nienawiści!... Dostał się w sidła!... Tak, miałaś słuszność! Nie wystarczyłoby, gdybyś go zabiła tam, sama, w namiocie, po ohydnej zbrodni... Pozostałaby wątpliwość. Niktby nie wiedział!... Obrzydliwy układ wszystkim był znany, trzeba zatem, by wszyscy również uświadomieni zostali, co kosztuje znieważyć w tym stopniu godność ludzką... Jakże to uczyniłaś? Powiedz! to najwyższy tryumf czci niewieściej... Musisz im opowiedzieć. Biegnie na taras i krzyczy z całej siły. Prinzivalle! Prinzivalle!... Mamy wroga w naszej mocy!

vanna biegnie za nim i stara się go powstrzymać.

Nie! nie! słuchaj,.. To, nie to... Gwido, błagam cię... Ależ nie! mylisz się, Gwido!
{{c|gwido, wyrywając się jej i krzycząc głośniej.|przed=1em Pozostaw mnie... Zobaczysz.. Trzeba, żeby wszyscy wiedzieli... Przywołuje tłum. Teraz możecie... i powinniście powrócić!... Ty także, mój ojcze, który ukrywasz głowę między przęsła balustrady i śledzisz losy moje, jakbyś czekał na pojawienie się jakiegoś bożka, mającego pokój sprowadzić i naprawić złe, jakie wyrządziłeś... Wróć się, jest już pokój i cud wielki!... Trzeba, żeby nawet kamienie słuchały i patrzyły na to, co się stanie!... Nie ukrywam się już i wstyd mnie opuszcza... Wyjdę stąd czystszy od najczystszych, i szczęśliwszy od tych, którzy nic nie utracili!... Teraz, możecie już wznosić okrzyki na cześć mojej Giovanny... I ja wznoszę je wraz z wami, donośniej od was wszystkich... Wpychając do sali, cisnących się na tarasie. Teraz będziecie mieć widowisko!... Jest sprawiedliwość!... Wiedziałem o tem, lecz nie spodziewałem się jej tak rychło!... My słałem, że czekać będę na nią lata, całe lata!... Życie spędzić miałem, czyhając na nią wszędzie, na zakrętach ścieżek, w lesie, na ulicy... Tymczasem, znajduję ją nagle w tej komnacie; stoi przedemną, przed nami, na tych stopniach!... Dzięki jakiemu cudowi?... Dowiemy się o tem. Vanna go sprawiła... Jeśli sprawiedliwość tu weszła, to żeby spełnić swoje dzieło... Do Marca, biorąc go za ramię. Czy widzisz tego człowieka?

marco.

Tak. Kto to?

gwido.

A przecież go już widziałeś! Mówiłeś z nim... tak, ty! Byłeś mu posłem usłużnym...

Prinzivalle zwraca głowę w stronę Marca, który go poznaje.
marco.

Prinzivalle!
Poruszenie wśród tłumu.

gwido.

Ależ tak, to on, to on, nie ulega wątpliwości... Zbliż się więc, zobacz, dotknij, mów do niego... Może ma do zlecenia ci nowe jakie poselstwo... Wprawdzie nie jest już świetnym Prinzivallem, lecz i tak nie mam dla niego litości!... Zabrał mi za pomocą potwornego i niesłychanego wybiegu jedyną rzecz, której dać nie mogłem... a teraz sam, wiedzion ręką sprawiedliwości, oraz podejściem, od sprawiedliwości wspanialszem, przyszedł tu domagać się u mnie jedynej nagrody, jaką mu udzielić mogę... Czyż nie miałem racyi cud wam zapowiadać?... Zbliżcie się bez trwogi. Już stąd nie odejdzie... Lecz drzwi zamknijcie, nie trza bowiem, by nam go porwał cud sprzeczny... Nie dotykajmy go zaraz... Zachować go musim na dłuższe rozkosze... O wy, biedni bracia moi, którym tyle cierpień sprawił, których wyrżnąć pragnął, których żony i dzieci sprzedawał, patrzcie na niego — to on! Powiadam wam: należy do mnie, do was, do nas!... Tak jednak srodze jak mnie, nie udręczył nikogo z was... Mieć go będziecie za chwilę... Giovanna go tu sprowadza, by zemsta nasza zmyła naszą hańbę! Zwracając się wprost do tłumu. Jesteście tu wszyscy, więc świadkami będziecie... Rzecz musi się wyjaśnić... Czy dobrze zrozumieliście cud bohaterski? Ten człowiek zabrał mi Vannę. Nie było na to rady; wszyscyście tego chcieli i sprzedaliście ją... Nikogo nie przeklinam... Stało się, co się stało! Mieliście prawo postawić wyżej życie wasze od mojego szczęścia... Lecz, czy znaleźlibyście sposób wskrzeszenia miłości tem, co ją zabiło?.. Zniszczyć umieliście, trzeba teraz odbudować!... Patrzcie! Giovanna to uczyniła.. Znalazła lepszy środek od Lukrecyi i Judyty!.. Lukrecya odebrała sobie życie, Judyt zabiła Holofernesa; lecz to czyny zbyt proste i dokonane tajemnie, w milczeniu!... Vanna nie zabija w zamkniętym namiocie, lecz sprowadza tu ofiarę żywą, aby holokaustę uczynić publiczną... Wszyscy, jak tu jesteśmy, zmażemy infamię, w której wzięliśmy udział... Lecz, jak to uczyniła?... Powie nam sama zaraz...

vanna.
Tak, powiem, lecz całkiem co innego...
gwido.
przerywa i zbliża się do niej, żeby ją pocałować.

Niech cię wprzódy ucałuję, żeby wszyscy wiedzieli...

vanna go odpycha.

Nie, nie, nie! jeszcze nie... Nie, nie, nie — nigdy! jeśli nie zechcesz mnie zrozumieć... Słuchaj Gwido... Chodzi tym razem o cześć rzeczywistą i o szczęście nie takie, jakie cię w obłęd wprawia!... Ach! cieszę się, że powróciliście wszyscy... Może mnie wysłuchają, zanim ty mnie wysłuchasz; zrozumieją może, zanim ty zrozumiesz... Słuchaj, Gwido, Die rzucę się w twe ramiona, dopóki się nie dowiesz..

gwido.
przerywa znowu i natarczywie objąć ją pragnie.

Dowiem się, dowiem, lecz przedewszystkiem chcę...

vanna.
Słuchaj mnie! powiadam... Nigdy nie kłamałam, dziś zaś mówię prawdę głęboką, jaką mówi się raz tylko; która zabija, albo życie daje... Słuchaj mnie, Gwido, i patrz na mnie, jeśliś po dziś dzień mnie nie widział taką, jaką jestem w istocie; w tej pierwszej i jedynej chwili, w której możesz mnie kochać, jak pragnę być kochaną... Mówię obecnie w imię wspólności naszego pożycia, w imię tego, czem jestem i czem ty jesteś dla mnie... Okaż się zdolnym uwierzyć w fakt nie do uwierzenia... Ten człowiek nie posiadł mnie wcale... Mógł, ponieważ mnie mu oddano... Nie dotknął mnie jednak. Wychodzę z namiotu jego taką, jakąbym wyszła z domu brata.
gwido.

Dlaczego?

vanna.

Bo mnie kocha...

gwido.

A więc to nam chciałaś powiedzieć?... więc to ma być cud?... Tak, tak! w pierwszych słowach twoich dosłyszałem już coś, czego nie zrozumiałem... coś, co przez mózg się przemknęło, jak błyskawica, na co jednak nie zwróciłem uwagi... Sądziłem, że pomieszana i upojona odrazą... lecz widzę teraz, że w wyrazach twoich rozpatrzeć się należy... Nagle, spokojniejszym, głosem. Zatem, gdy w swoim namiocie, miał cię całą noc samą i prawie nagą, człowiek ten cię nie posiadł?

vanna z siłą.

Nie!

gwido.

Nie tknął cię i nie pocałował?...

vanna.

Jeden tylko pocałunek złożyłam na jego czole; za co nawzajem mnie pocałował...

gwido.

W czoło?... Spojrzyj na mnie, Giovanno! Czy wyglądam na człowieka, który mniema, że gwiazdy są ziarnkami ciemiernika, albo, że księżyc zgasić można, plując w studnię?... Od jakiegoż to czasu?... Ach! nie chcę jeszcze powiedzieć... nie chcę jeszcze gubić nas bez ratunku... Nie widzę jaki masz cel... albo, czy szał okropnej nocy nie mąci twego i mego rozumu...

vanna.

To nie szał, to prawda...

gwido.

Prawda? wielki Boże!... wszakże tylko jej szukam!... Lecz należałoby, żeby była prawie ludzką! — Jakto? Ten człowiek pożąda cię do takiego stopnia, że zdradza ojczyznę; że sprzedaje wszystko, co posiada, za noc jedną; że gubi się na zawsze, gubi nikczemnie, i czyni, czego nikt dotąd nie uczynił, zamykając cały świat przed sobą!... Co?! Człowiek, który ma cię w swoim namiocie nagą i samą, który ma przed sobą tylko tę jedną noc, kupioną za taką cenę, ten człowiek zadawalnia się pocałunkiem na czole, i aż tu przychodzi, by nam kazać w to uwierzyć?.. Nie! należy być sprawiedliwą i nie szydzić zbyt długo z nieszczęścia!... Jeśli tego tylko żądał, dlaczego lud cały pogrążył w straszną niedolę, dlaczego mnie w niwecz obrócił, wystawiając na taką męczarnię, że wychodzę z niej niemal waryatem i o dziesięć lat starszym?... Ach! gdyby chciał tylko pocałunku na czole, mógł nas ocalić, nie udręczając tak srodze!... Mógł zjawić się tutaj, jak bóg wyswobadzający!... Nie w taki sposób domaga się pocałunku na czole!... Prawda mieści się w naszym jęku boleści i rozpaczy... Ale nie chcę sam sądzić, bo to własna moja sprawa i może nie dość jasno widzę... lecz niech inni sądzą i za mnie odpowiedzą! Zwraca się do tłumu. Czyście słyszeli?... Nie wiem, z jakiej przyczyny przemawia ona do nas w ten sposób. Osądźcie sami... Powinniście jej wierzyć, bo was ocaliła! — Powiedzcie więc, czy dajecie jej wiarę?... Niech wszyscy, którzy wierzą, wyjdą z tłumu i zbliżą się tu, żeby przeczyć rozumowi ludzkiemu!... Pragnę ich poznać i jakimi są, zobaczyć!

Marco wychodzi sam jeden z tłumu w pośród którego zaledwie kilka osób szemrze coś nieśmiało i niewyraźnie.
marco, wysuwając się naprzód.

Wierzę!

gwido.

Jesteś ich wspólnikiem!... — Lecz inni, inni! gdzie są inni, którzy wierzą? do Vannny. Czy słyszałaś?... Ocaleni przez ciebie, cofają się wobec śmiechu, który napełnićby musiał tę komnatę! Ci nawet, którzy szemrzą, nie ośmielają się wystąpić... A ja, ja miałbym...

vanna.

Oni nie mają obowiązku wierzyć, lecz ty, który mnie kochasz...

gwido.

Dlatego, że kocham, mam być oszukany?... Ach! nie, nie! słuchaj... Głos mój już nie jest tym głosem, jakim przed chwilą przemawiałem... Gniew mój przeszedł... Wszystko, czego doznaję, siły łamie. Stałem się nagle, jakby starzejącym się człowiekiem... Gniew mój moc swoją utracił... Zastąpiła go starość, obłęd... nie wiem, co jeszcze! Szukam, rozglądam się macam w głębi duszy mojej, żeby uchwycić choć resztę wątku smutnego mojego szczęścia... Mam już tylko jedną nadzieję... Wydaje mi się tak wątła, że ująć jej nie śmiem... Jedno słówko zniszczyć ją może, a jednak niepokój, ściskający serce, każę do niej się zwrócić... — Giovanna, zbłądziłem, wzywając tłum, niedowiedziawszy się sam wprzódy... Zapomniałem o wstydzie niewieścim... — Nie śmiałaś wyznać przed nimi, że potwór cię zgwałcił... Tak, powinienem był zaczekać, aż pozostaniemy sami... Wyznałabyś mi całą prawdę plugawą... Lecz ja ją już znam, niestety, i oni o niej wiedzą... Na co, Giovanno, dłużej się ukrywać? Już za późno... Teraz wstyd musi odnieść nad sobą samym zwycięstwo. Za złe mi tego wziąść nie możesz... Rozumiesz chyba, że w takich chwilach rozum nie...

vanna.

Spojrzyj mi w oczy, Gwido! — Kładę całą siłę, całą moją uczciwość i wszystko, co ci winna jestem, w ostatnie moje spojrzenie... To nie wstyd, lecz prawda! Ten człowiek mnie nie zgwałcił...

gwido.

Dobrze, dobrze, bardzo dobrze!... Nic mi już nie pozostaje... Teraz, wiem wszystko... Tak, to prawda... a raczej miłość... rozumiem... Chciałaś go ocalić... Nie pojmuję, co jedna noc uczynić może z kobiety, którą tak kochałem... Lecz nie w taki sposób ocalić go należało. Podnosząc głos. Słuchajcie mnie wszyscy! po raz ostatni!... Chcę złożyć przysięgę!... Zatrzymuję się jeszcze nad brzegiem czegoś bezdennego... Chwila mi tylko pozostaje, zanim ramiona otworzę... Nie chcę jej stracić... Czy mnie jeszcze słyszycie?... Głos mój siłę utracił... Jeśli nie słyszycie, zbliżcie się naprzód... Czy widzicie tę kobietę i tego człowieka?... Kochają się, to rzecz pewna... A więc uważajcie... Ważę każde słowo tak bacznie, jak się waży krople lekarstwa u wezgłowia konającego. Wyjdą stąd za mojem zezwoleniem, swobodni, nieznieważeni, nie doznawszy nic złego. Zabiorą z sobą wszystko, czego zapragną. Jeśli chcecie, możecie się przed niemi rozsunąć i rzucać im kwiaty... Pójdą, dokąd szał miłości ich poniesie, byleby mi ta kobieta wyznała prawdę, jedyną możliwą, jedyną w szczerości swojej godną uznania, a którą mi jest dłużna za to, co jej daję... Czy zrozumiałaś, Vanno?... Czy człowiek ten posiadł ciebie?... — Tak, czy nie? Odpowiedz! Oto, czego pragnę. To nie próba, ani podstęp. Przysięgłem. Wszyscy są świadkami...

vanna.

Powiadam prawdę... nie tknął mnie!

gwido.

Dobrze. Wyrok na niego wydałaś... Już mi nic nie pozostaje... Budzę się teraz! Zbliża się do straży i wskazuje jej Prinzivalla. Ten człowiek do mnie należy. Weźcie go, zwiążcie, zejdźcie z nim aż na dno najgłębszych ciemnic, znajdujących się pod tą salą. Schodzę razem z wami. Do Vanny. Nie ujrzysz go więcej! Przyjdę obwieścić ci ostatnią prawdę, którą wkrótce w ostatnich słowach mi wyjawi...

vanna,
rzucając się między straże, chwytające Prinzwalla.

Nie, nie! On do mnie należy!... Skłamałam! skłamałam! Zgwałcił mnie! posiadł... Należałam do niego! Posiadł mnie! Roztrąca straże. Usuńcie się, wy! Nie bierzcie tego, co jest łupem moim! On do mnie tylko należy!... Chcę własnemi rękami!... Podle, nikczemnie mnie posiadł! Posiadł mnie!

prinzivalle stara się ją przekrzyczeć.
Kłamie! Ona kłamie!... Kłamie, żeby mnie ocalić, lecz żadna tortura...
vanna.

Milcz!... Odwraca się do ludu. On się boi!... Zbliża się do Prinzivalla, jakby dla związania mu rąk. Dajcie mi powrozów! dajcie łańcuchy i kajdany!... Teraz, gdy wyspowiadałam się z mojej nienawiści, sama go krępuję, sama go obwiniam!... Pocichu do Prinzivalla, wiążąc mu równocześnie ręce. Milcz!... Ocala nas! Milcz! Łączy nas!... Do ciebie należę. Kocham cię!... Daj mi się okuć!... Ja cię wyswobodzę!... Strażniczką twoją będę!... Uciekniemy!... Krzyczy, jakby chciała Prinzivalla zmusić do milczenia. Milcz!... Odwraca się do tłumu. Szeptem błaga mnie o litość!... Odsłania mu twarz. Spojrzyjcie na jego twarz!... Nosi na sobie ślady strasznej nocy!... Odkrywając płaszcz nad własnem skrawionem ramieniem. Ja także piętno noszę!... Okropna noc miłości!... Spojrzyjcie na niego, to on!... Szkaradny i podły!... Spostrzega poruszenie straży, która chce Prinzivalla uprowadzić. Nie, nie! pozostawcie mi go jeszcze! To moja część łupu! to moja zdobycz!... Do mnie tylko należy!... Strzeżcie go! trzymajcie!... Widzicie, że chce uciec...

gwido.

Dlaczego więc przyszedł? Dlaczego kłamałaś?

vanna, wahająca się szuka wyrazów.

Skłamałam... nie wiem... Nie chciałam się przyznać... Słuchaj! dopiero teraz... Tak, tak, zrozumiesz... nie wiedziałam, co czynić... Nie przewidywałam... Gdym tam szła, nie myślałam o tem... ale takie rzeczy stają się tak nagle... Tak, tak, dowiesz się... Rozdarta zasłona! Tem gorzej dla twojej boleści, ale sam chciałeś... Ach! obawiałam się ciebie... Lękałam się miłości, i wypływającej z niej rozpaczy... Teraz chcesz... dobrze! powiem! Spokojniejszym nieco i bardziej pewnym głosem. Nie, nie — nie miałam myśli, o której wspomniałeś. Nie przywiodłam go między kraty, żebyśmy się wspólnie zemścili... Myśl, za którą biegłam w ślady, nie była tak piękną, lecz dyszała większą dla ciebie miłością... Chciałam go doprowadzić do srogiej śmierci, lecz chciałam także, by wspomnienie ohydnej nocy nie ciężyło ci na sercu do dni naszych ostatka... Byłabym zemściła się sama, skrycie, w ciemności. Kazałabym mu pomału umierać — rozumiesz — powoli, powoli, żeby krew jego sącząca się kropla po kropli, zmyła jego zbrodnię... Nie znałbyś okropnej prawdy, a straszne wspomnienie nie mroziłoby naszych pocałunków... Przyznaję, że lękam się teraz, czy patrząc na wstrętny obraz, będziesz mógł kochać... Szaloną byłam, wiem o tem. Za wiele pragnęłam. Chciałam rzeczy niemożliwej... Ale... dowiesz się o wszystkiem. Zwracając się do tłumu. Gdy do tego doszło, że już nie pora oszczędzać miłości, więc trzeba także zrozumieć... Muszę wszystko powiedzieć, a wy będziecie moimi sędziami... Oto, co uczyniłam: ten człowiek, jak już powiedziałam, posiadł mnie podle, nikczemnie. Chciałam go zabić, więc walczyliśmy z sobą... Lecz mnie rozbroił... Wtedy przyszła mi na myśl zemsta głębsza, i uśmiechnęłam się do niego... Uwierzył uśmiechowi mojemu... Ach! mężczyźni, to szaleńcy!... Trzeba ich oszukiwać!... Uwielbiają kłamstwo!... Gdy się im życie wskazuje, myślą, że to śmierć! Gdy się im śmierć podaje, biorą ją za życie!... Zdawało mu się, że mnie wziął, jak swoją, gdy to ja go usidliłam! Teraz złożon jest w grobie, a ja na jego trumnie pieczęcie przyłożę!... Trzeba go było prowadzić, nęcąc pocałunkami, jak potulne jagnię... Teraz jest w moich rękach, które go nie wypuszczą!... Ach! mój piękny Prinzivalle! będziesz mieć pocałunki, jakich w życiu nie zaznałeś nigdy!

gwido, zbliżając się.

Giovanno!

vanna.
Przyjrzej mu się z blizka!... Był pełen nadziei! Uwierzył mi odrazu, gdym mu powiedziała: »Kocham cię, Prinzivalle!...« Ach! gotów był pójść za mną na dno piekła!.. Całowałam go tak... Całuje gorąco Prinzivalla. Gianello! kocham cię!... Zwróć mi moje pocałunki... Policzone ci one będą! Odwraca się do Gwida. Jeszcze mi je oddaje!... Ach, śmiech tak blizkim bywa podobnej szkarady!... Teraz, on mój!... Panie! jest moim wobec Boga i ludzi!... Chcę go mieć, mieć go będę!... To zysk mojej nocy! świetny zysk! Chwieje się i opiera o kolumnę. Ostrożnie!... bo upadam... Zbyt wielka radość napełniła moje łono... Zdyszanym głosem. Ojcze! oddaję ci go, dopóki siły moje... Niech znajdą podziemie tak głębokie, by nikt nie mógł... Klucz od niego mieć muszę... Chcę mieć klucz natychmiast!... Niech go nikt nie rusza! To część mego łupu! chcę mieć nietkniętą!... Gwido, on do mnie należy! Postępuje krok jeden do Marca. Ojcze! on mój, a ty mi za niego odpowiadasz! Strażnikiem jego będziesz! Niech cień zniewagi nie muśnie jego lica, by mi był zwrócony takim, jakim go wam oddaję!... Straż odprowadza Prinzwalla. Bądź mi zdrów, Prinzivalle!... Ach! zobaczymy się znowu! W chwili, gdy Gwido wchodzi pomiędzy żołnierzy, którzy po grubiańsku wyprowadzają Prinzivalla, Vanna krzyknęła, zadrżała i pada w objęcia Marca, który podbiegł, by ją pochwycić.
marco, mówi bardzo szybko i półgłosem, pochylając się nad Vanną, którą podtrzymuje.

Zrozumiałem... Zrozumiałem twoje kłamstwo... Nieprawdopodobieństwa dokazałaś... To sprawiedliwie i bardzo niesprawiedliwie zarazem, jak wszystko, co ludzie czynią... O! życie ma racyę... Przyjdź do siebie, Giovanno... Ponieważ nam nie wierzą, trzeba jeszcze kłamać... Woła. Gwido! ona cię woła... Gwido! ona się budzi...

gwido przybiega i bierze Vannę w objęcia.

Moja Giovanno!... Uśmiechasz się... Odpowiedz mi... Nie wątpiłem nigdy... Wszystko już skończone... W upojeniu zemsty zapomnimy o wszystkiem... To był sen przykry...

vanna otwiera oczy i mówi bardzo słabym głosem.

Gdzie on jest?... Wiem, wiem... Dajcie mi klucz, klucz od jego więzienia... Nikt inny nie może...

gwido.

Gdy straż powróci... Klucz ci oddadzą...

vanna.

Chcę go mieć sama, żebym była pewną... żeby nikt inny... To był przykry sen... Piękny teraz się rozpocznie... piękny się rozpocznie...

zasłona spada
KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Maeterlinck i tłumacza: Zygmunt Sarnecki.