Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chodzę tak, że nie pozostaje mi nic, czegoby mi zazdrościć można, niechże przynajmniej będę pewny, że unoszę z sobą całą niewinność i cały rankor, i wszystkie bolesne wspomnienia twego serca, że nic z nich nie pozostaje dla tej, która ma nadejść... Jedną jeszcze tylko prośbę do ciebie zanoszę... niech mi wolno będzie widzieć ją po raz ostatni, rzucającą się w twoje objęcia... Poczem odejdę, nie skarżąc się i nie obwiniając cię o niesprawiedliwość... Dobrze jest, gdy wśród nędzy ludzkiej, najstarszy bierze na barki wszystko, co udźwignąć może, ma bowiem tylko kilka kroków do celu, u którego z brzemienia zwolniony zostanie...

Już w czasie ostatnich słów Marca słychać było na zewnątrz potężną wrzawę zmieszanych głosów. Wśród milczenia, następującego po jego wyrazach, wrzawa wzrasta i staje się coraz wyraźniejszą. Jest to naprzód szmer oczekiwania, potem powitalne okrzyki jeszcze oddalonego tłumu, który zdaje się postępować naprzód. Wkrótce dają się słyszeć po tysiąc razy powtarzane wołania: »Vanna! Vanna! Nasza Monna Vanna! Chwała Monnie Vannie!... Vanna! Vanna! Vanna!« itp.
marco, podbiegając do portyku, wiodącego na taras.

To Vanna!... Powraca!... Jest tam... Lud wita ją radośnie! To na jej cześć okrzyki!...

Borso i Torello idą za nim na taras. — Gwido pozostaje oparły o kolumnę i patrzący w dal. — Do końca sceny wrzawa wzmaga się i zbliża coraz Spieszniej.
marco na tarasie.

Och! plac, ulice, gałęzie drzew, okna, pełne głów