Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej wiarę?... Niech wszyscy, którzy wierzą, wyjdą z tłumu i zbliżą się tu, żeby przeczyć rozumowi ludzkiemu!... Pragnę ich poznać i jakimi są, zobaczyć!

Marco wychodzi sam jeden z tłumu w pośród którego zaledwie kilka osób szemrze coś nieśmiało i niewyraźnie.
marco, wysuwając się naprzód.

Wierzę!

gwido.

Jesteś ich wspólnikiem!... — Lecz inni, inni! gdzie są inni, którzy wierzą? do Vannny. Czy słyszałaś?... Ocaleni przez ciebie, cofają się wobec śmiechu, który napełnićby musiał tę komnatę! Ci nawet, którzy szemrzą, nie ośmielają się wystąpić... A ja, ja miałbym...

vanna.

Oni nie mają obowiązku wierzyć, lecz ty, który mnie kochasz...

gwido.

Dlatego, że kocham, mam być oszukany?... Ach! nie, nie! słuchaj... Głos mój już nie jest tym głosem, jakim przed chwilą przemawiałem... Gniew mój przeszedł... Wszystko, czego doznaję, siły łamie. Stałem się nagle, jakby starzejącym się człowiekiem... Gniew mój moc swoją utracił... Zastąpiła go starość, obłęd... nie wiem, co jeszcze! Szukam, rozglądam się macam w głębi duszy mojej, żeby uchwycić choć resztę wątku smutnego mojego szczęścia... Mam już tylko jedną nadzieję... Wydaje mi się tak wątła, że ująć jej nie śmiem... Jedno słówko zniszczyć ją może, a jednak niepokój, ściskający serce, każę do niej się zwrócić... — Giovanna, zbłądziłem, wzywając tłum, nie-