Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciebie i twoich nędznych panów — jak zdołam najokrutniej, najśmiertelnej!... Sądzę, że nigdy w życiu nie spełnię zbawienniejszego czynu, jak poniżając, o ile mogę, jedyne miasto na święcie, które wiarołomstwo i zdradę stawia w rzędzie cnót obywatelskich, pragnąc, żeby podstęp, chytrość, niewdzięczność, podłość i kłamstwo rządziły światem!... Od dziś wieczór, odwieczna nieprzyjaciółka wasza, ta, która dopóki stoi, zagradza wam drogę i zagradzać ją ma zawsze, byście z murów swoich wyjść nie mogli dla znieprawiania świata, dzięki mnie ocaloną będzie i podniesie się, żeby wam stawić czoło... O, nie zrywaj się, nie czyń próżnych poruszeń, już przedsięwziąłem stanowcze kroki. Powstrzymać ich nie możesz! jesteś w mojej mocy. Jak ciebie trzymam, tak zda mi się, że trzymam w moich dłoniach losy Florencyi także!

trivulzio, wydobywa sztylet i zadaje cios Prinzivallowi.

Jeszcze nie... dopóki mam ręce wolne...

prinzivalle.
zasłania się instynktownie ramieniem tak, że podrzuca ostrze sztyletu, który go w twarz trafia. Chwyta Trivulzia za pięść.

A!... Nie spodziewałem się tego skoku, wywołanego trwogą.. Mam cię w rękach. Pojmujesz, że jedna z nich więcej warta od całej twojej osoby... A oto twój sztylet. Dość byłoby, gdybym go spuścił.. Możnaby powiedzieć, że sam gardła twego szuka... Nie zmrużyłeś oczu... Nie lękasz się zatem?

trivulzio, chłodno.

Nie. — Uderz! masz do tego prawo. Dałem życie na ofiarę...