Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
prinzivalle.

Zgoda. Dziś przegrywasz, jutro wygrasz... Woła: Vedio! — Vedio wchodzi.

vedio.

Panie... Co raniony?... Krew płynie...

prinzivalle.

Mniejsza o to... Straż przywołaj. Niech wyprowadzą tego człowieka, nie traktując go jednak po grubijańsku i nie czyniąc mu nic złego... To wróg, którego kocham... Zamknąć go w bezpiecznem miejscu. Nikt widzieć go nie powinien. Odpowiadają za niego! Wypuszczą zaś, gdy rozkażę... Vedio wychodzi, wyprowadzając Trivulzia. — Prinziwalle przed zwierciadłem przypatruje się ranie. Krew płynie, jakby żelazo przecięło arteryę... Rana nie głęboka lecz rozdarła połowę twarzy... Ktoby przypuścił, że ten człowiek taki wątły i blady... Vedio wraca. Czy rozkaz spełniony?

vedio.

Tak. — Gubisz się panie.

prinzivalle.

Gubię się!... Ach, chciałbym się tak gubić aż do śmierci!... Gubię się, powiadasz, Vedio! Ależ niema człowieka na świecie, któryby wraz z słuszną zemstą zdobył równocześnie jedyne szczęście, o jakiem marzył od czasu, gdy marzyć zaczął... Czekałbym i czyhałbym na nie. Goniłbym za niem na wskroś wszelkich zbrodni, bo mi było potrzebne, bo należało do mnie. A teraz, gdy szczęśliwa gwiazda przynosi mi je na swych srebrnych promieniach, mówisz w imię sprawiedliwości i litości: on się gubi!... Biedni ludzie, nie