Ksiądz Marek (Słowacki, 1894)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Ksiądz Marek
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst

Cały tom IV
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT DRUGI.

Plac w Barze ubrany jak na zielone świątki w brzozy, klony i jarzębiny..
Wchodzą XIADZ MAREK, JUDYTA i STAROSCIC Z BARKU.
XIĄDZ MAREK (do Judyty.)

Wracaj Izraelitanko
I bądź o Ducha spokojną,
Nie długo będziesz wygnanką.
Na to się toczy ta wojna,
Na to ja moją siwiznę        5
Ofiarowalem — kość złożę,
Aby silne duchy Boże
Miały na ziemi ojczyznę
I sztandar sercom zatknięty.
Więc manele, dyamenty,        10
Któreś ty Bogu złożyła
Przyjmę... A ty duchom miła,
Już miłości nauczona,
Chociaż przez krwawe ramiona
Chrystusa i Boskiéj matki        15
Jeszcze nie obcięta z cierni,
Ale jako polne kwiatki
W słońca jasnego farbierni
Umalowana sowicie
W Izraelowéj purpurze,        20
W polskich bławatków błękicie;
Jeszcze nie biała lilija
A już pachnąca jak róże;
Strzeż serca co się rozwija
I łez wiszących nad rzęsą:        25

Bo mowię ci, przyjdą burze
I duchem twoim zatrzęsą;
Z drogi cię może zawrócą,
I trupem pod nogi mi rzucą
Jak garstką przeklętych kości.        30
Idź córko — i trwaj w miłości.

(Błogosławi klęczącą Judytę, która wstaje i w milczeniu odchodzi.)
STAROŚCIC.

Panie! Klemens Kosakowski
Po całém cię mieście szuka.

XIĄDZ MAREK

Nad tym człowiekiem gniew Boski.

STAROŚCIC.

Xięże lecz to śmiała sztuka!        35
Głowa zła, lecz serce złote.

XIĄDZ MAREK.

Otoż obaczysz jak zgniotę
Tę głowę, tę czaszkę całą.
Aby serce ocalalo.

STAROŚCIC.

Jak to?

XIĄDZ MAREK.

Z miasta go wygonię.        40

STAROŚCIC.

Lecz on ku miasta obronie
Potrzebny... wódz tego steku...

XIĄDZ MAREK (przerywając.)

Bóg tylko potrzebny, człowieku.

STAROŚCIC.

On ma partyzantów wielu...

XIĄDZ MAREK

Posłuchaj nnie przyjacielu.        45
Zaprawde że ludziom łatwo

Mówić grzeczności wzajemne;
Rozrzucać słowa przyjemne,
Obchodzić się z ludźmi jak z dziatwą
Przynęconą na łakocie:        50
Albo dawać cięgi mocne
Jak palmy przed wielkanocne
Umoczone całe w złocie,
Owite kwiatki złotemi...
Tak że wchodzą do kościołów        55
Jakby z krainy aniołów
Inne drzewa, nie z téj ziemi...
To też zwyczaj u nas żyje
Że wierzbą z kwietnéj niedzieli
Bijesz własnych przyjacieli,        60
Mówiąc że wierzba je bije
A tyś nie winien że boli...
Raz w rok żart jest pozwolony,
Uświecone kłamstwa tony,
Aby się duch téj swawoli        65
Dorwawszy, znalazł spoczynek,
I z pod niańki się wyłamał
Objadł się cukru, rodzynek,
A potém — rok cały nie kłamał
I z prawdą już nie swawolił.        70
Więc jeżeli w prawdę wierzysz.
A Bóg ci miecza pozwolił,
Bić kazał — a nie uderzysz,
Choćby serce własne krając,
Ale uderzysz igrając        75
Jak arlekin, nie jak człowiek;
Jeżeli prawdy piorunem
Nie spalisz grzesznika powiek;
Nie jesteś wtedy piastunem
Boskiéj powagi i chwały.        80

STAROŚCIC.

Słuchałbym ciebie dzień cały
Ojcze Marku.

XIĄDZ MAREK

Przed wieczorem
Z harmat będę miał słuchaczy...

Bo z całą szlachtą, z nieszporem,
Wiodąc nawet tłum żebraczy        85
Pójdę na wroga.

STAROŚCIC.

Dziś panie?

XIĄDZ MAREK

Dzisiaj, w dzień zielonych świątek.

STAROŚCIC.

A tu w mieście któż zostanie?

XIĄDZ MAREK.

Ot, ta gromada dzieciątek
Która się na piasku bawi,        90
Młynki na kałużach stawi
Į cieszy się że drzewiny
Ścięte na ulicach więdną.
Polsko! nie jesteś oszczędną!
Te klony, te jarzębiny,        95
Te brzozy — las cały młody
Przyniosłaś sobie do miasta;
Prawdziwie jak ta niewiasta
Między Judzkiemi narody
Sławna — że flaszeczkę całą        100
Bardzo drogich aromatów
Wylała na zbawcę światów,
O któréj rzekł: że mu ciało
Uprzedziła na pogrzeb pomazać.
I któżby jéj śmiał zakazać        105
Téj rozrzutności — niewieście
Która zbawcy śmierć przeczuła.
I cały słoik zepsuła,
I roztłukłszy alabastry
Rozlała po całém mieście        110
Woń tego balsamowania. —
Więc i dla naszéj chałastry
Ostatniego pomazania
W tych drzewach pachna oleje!...
I zaprawdę! — nasze dzieje        115

Gdy nas srogi los połamie
Pachnąć będą w tym balsamie
Długo w umarłéj krainie;
Szczególnie, małéj dziecinie
Co się zbudzi i obaczy        120
Las cały z kalin czerwienią
Stojący przed domu sienią;
Gdy jéj dziadek wytłómaczy
I pod cieniem tych drzew powie,
Że tak czynili ojcowie        125
Którzy już dawno są w grobie:
To dziecko poczuje w sobie
Przejęte smutkiem i strachem
Patrząc w sm®tne oczy dziada:
Że i tym nawet zapachem        130
Ojczyzna do niego gada...

(Błogosławiąc plac.)

Czy słyszysz jak ten las śpiewa
Listeczków tracąc ostatki?
Błogosławione wy drzewa!
Błogosławione wy dziatki        135
Rosnące przy kraju męczeństwie...

STAROŚCIC.

Panie — dzwonią na nieszpory.

XIĄDZ MAREK.

Idę — a po nabożeństwie
Choć starości krok nie spory,
Wycieczkę Pańską prowadzę.        140
Bo mam na to rozkaz Boży
I taką nad ludem władzę —
Że Kosakowski mi złoży
Komendę... i stąd wyleci
Jak czarny szatan nie czysty...        145
Bo mi anioł promienisty
Rozkazał... abym z tych dzieci
Które mam — nie stracił żadnego.

(wychodzi.)
STAROŚCIC.

Chciałbym gdzie Kosakowskiego
Ostrzedz że burza go czeka.        150
Szkoda byłoby człowieka!
I strach... ach strach, gdyby zorze
I to słońce, już czerwone,
Na morderstwo zapatrzone
Zachodziło po nieszporze...        155
Gdyby smętna twarz xiężyca
Ujrzała pod cerkwi ścianą
Szarą szlachtę porąbaną
Za xiędza i za szlachcica.
Gdyby znów nocne pojawy,        160
Ten Chrystus strasznéj bladości
Z dziurami na wylot w kości,
Ubiczowany i krwawy,
Jak kometa co z podróży
Powraca — pokazał miecze        165
We krwi co z grobów się kurzy
I po mogilniku ciecze.
I odleciał z temi mgłami
Zostawiwszy nas trupami.

GŁOS ZA SCENĄ.

Aj! wej!

STAROŚCIC.

Krzyków pełno w mieście.        170
Słyszę wrzask — i szlochanie niewieście.

Wpada JUDYTA z nożem w ręku, za nią KOSAKOWSKI i BOJWIŁ.
JUDYTA (do Kosakowskiego).

Nu! ja cię nożem przebiję
Ja nie twoja nierządnica...

(do Starościca.)

Panie! od tego szlachcica
Ratuj! skoczył mi na szyję        175
Jak wąż, jak płmnień z pod ziemi,
Wyskoczył do mnie w alkierzu.
Patrz! on cały w prochu, w pierzu,

Z oczyma zapalonemi
Jak Edomit...

KOSAKOWSKI.

Milcz szatanko!        180

JUDYTA.

Patrzaj ty na mnie człowieku
Jestem Izraelitanką.
Mój Bóg nie wisiał na ćwieku
Nie pił octu i piołunów,
Ale stał na wielkiéj górze        185
Pośród dwunastu piorunów
W czarnéj i ognistéj chmurze
I rozbłyskał się na całe niebiosa:
Otóż ten Bóg teraz broni
Każdego mojego włosa,        190
A pioruny trzyma w dłoni,
Bóg Izraela i Judy,
Pioruny nad twoją skronią!
A jak spojrzy to się góry pokłonią!
A jak błyśnie — to ślepota na ludy!        195
A jak zagrzmi — to się groby odsłonią,
A jak ścichnie — świat się cały odmieni,
A skrę rzuci — to świat będzie z płomieni,
I w słoneczne się ognie roztrzaśnie;
A brwi zmarszczy na czole; to zgaśnie        200
Jako węgiel pod wodą i syknie;
A gdy rękę podniesie — świat zniknie
I nie będzie ani mnie, ani ciebie,
Tylko ciemność i sam Pan Bóg na niebie.
I któż jesteś ty? gwałtowny goimie?        205
Į któż jesteś ty chrześcijaninie?
Że chcesz Bogiem być judzkiéj dziewczynie
Jak ten drugi, co w Jerozolimie
Choć poselstwa do Judy nie mając
Zaćmił xiężyc i słońce konając.        210
Któż ty jesteś? nu — że chodzisz cieniem
Jak duch jaki za owczym gdzieś runem?
I dotykasz się piersi — piorunem?

I z rąk chwytasz za szyje — płomieniem?...
Nu — ty zginiesz jak duch w błyskawicy!        215
I przy lampie co stoi przy łożu,
Łba twojego — w żydowskiéj miednicy
Twoi słudzy obaczą przy nożu,
I przelękną się łóżka i ciała...
Nu! — ja sama gdy to rzekla, zadrżała        220
A ty nie drżysz? któż ty jesteś człowieku?

KOSAKOWSKI.

Na twe czoło wykąpane
W ptasim gołębicy mleku!
Na twoje usta różane
Których łuk napięty drży!        225
Na ten szprejtuch który skrzy
Niby złoty jaki kruż
W środku pełen białych róż!
Na twe oczy z których bije
Razem żar i noc i dzień!        230
Na twoją łabędzią szyję!
I na ten błękitny cień
Twoich rzęsów, który spada
Aż na rubin twoich lic!
Na tę głowę gdzie gromada        235
I brylantów i rubinów
Pali się jak tysiąc świéc
Lub nad głową Cherubinów
Z różnych gwiazd uwity kłąb!
Na każdy z perełek ząb        240
Co jak skrzydełko gołębie
Bieląc czepca axamity
Spuszcza się na skroń błękity!
Na każdą perłę, w tym zębie,
Co jakoby grochy duże        245
Zwinęły się w srebrną różę
I twoją głowę oblały!
Na ten, mówię, skarbiec cały
I klejnotów i piękności!
I na królestwo miłości        250
Przysięgam...

JUDYTA.

Co?...

KOSAKOWSKI (urągając).

Miłość wieczną.

Bojwiło — pod straż bezpieczną Wziąć mi tę synogarlicę.</poem>

(Bojwił chwyta Judytę i unosi ją do karczmy.)
STAROŚCIC (do Kosakowskiego).

Puść Waćpan tę żydowicę...

KOSAKOWSKI.

Co? czy chcesz się rąbać o nią?        255

STAROŚCIC.

Zgoda...

(Dobywają szabli i biją się. Starościc pada.)

Dostałem śmiertelnie...

KOSAKOWSKI.

Sam się przebiłeś tą bronią.

STAROŚCIC.

Rana pali mię piekielnie...
Xiędza!

KOSAKOWSKI.

Trzymajże za brodę
Duszę, aby nie uciekła.        260
A ja ci xiędza przywiodę...

(odchodzi.)
STAROŚCIC.

W téj krwi co ze mnie wyciekła
Więdnie moja blada skroń...
Jezu! Jezu! ty mię broń
Przed skonaniem od rospaczy!        265
Cóż tam będzie gdy zobaczy
Matka moja starościna
Że na marach niosą syna
Przez posępne z lip aleje,
A z mar, syna krew się leje,        270
A służący trupa kryją:

Cóż tam będzie! gdy zawyją
Moje psy u moich bram?
Gdy mój stary dziadek sam
Przyjdzie, klęknie w czarnéj sali,        275
Oczy wlepi w moje oczy
I na nogach się zatoczy,
I na ciało się powali,
I na piersiach mi zaryczy!
Jezu! Jezu!

Wchodzi KOSAKOWSKI wiodąc XIĘDZA MARKA w ubiorze mszalnym z monstrancyą — w głębi pokazują się zbrojne tłumy konfederatów ze sztandarami.
XIĄDZ MAREK

Kto tu krzyczy        280
Kto tu z jękiem woła Pana?

STAROŚCIC.

Moje serce — moja rana
Boleśne usta otwiera
Jęcząc w śmierci i w tęsknocie.

XIĄDZ MAREK

Kto ufa — ten nie umiera.        285

STAROŚCIC.

Mówisz o wiecznym żywocie!

(zamyka oczy i kona.)
XIĄDZ MAREK

Zaprawdę, kto nie doczeka
Na jasny męczeństwa wieniec,
A krew rzuca jak szaleniec
Pod miecz drugiego człowieka,        290
I drogie utraca ciało;
Gdy téj krwi biednéj tak mało
Tutaj na obronę Bożą:
Wart że go w trumnie położą
Ludzie, przy bladym świeczniku;        295
I zapomną o nim na ziemi
Jak o zdrajcy, niewdzięczniku,
Niewartym nawet powszednéj

Modlitwy — jednego krzyża.
Niewartym nawet łzy jednéj!..        300
Lecz Chrystus co się przybliża
Do twych ust pełnych rospaczy
Które go wołały z jękiem:
Człeku niechaj ci przebaczy.
I niech twój grobowiec młody        305
Ukraińskich kwiatów wdziękiem
Okwitnie. — O Boże! Boże!
Jakie to matkom zawody!
Jakie dla ich serca noże!
Jakie za miłość wypłaty        310
Takie wczesne dziatek straty!
Takie śmierci z marnych sprzeczek
Wynikłe, zgony gwałtowne,
A zaś równie nieodzowne
Jak tamte co są dla Boga.        315
O! jak te garstki kosteczek
Które śmierć odnosi sroga
Drogie im w dzieciństwie były!
Ile mleka! łez wypiły!
Ile za niemi pacierzy        320
Pobiegło w złote niebiosa!

(zamyka mu oczy).

Umarł... Trup przed wami leży
Młodzieniec złotego włosa
Wczoraj jeszcze kwiat młodzieży! —
Oto zszedł ze świata tego        325
Syn Jaśnie Oświeconego,
Dziedzic Barku i Ladawy,
Na wejściu w związki książęce. —
Weźcie ten pierścionek krwawy
I oddajcie go panience.        330
A nad trupem co tu leży
Zaśpiewajcie Anioł Pański.

(pokazuje na Kosakowskiego.)

A to służalec szatański
Człowiek mordu i grabieży,

Gwałtownik i pijanica,        335
Pusty jak djabla kaplica,
Krzykun jak wojna kokosza,
Złodziéj publicznego grosza,
Obdzierca domów, kapituł,
Chodząca jakaś szkarada:        340
Do którego nie przypada
Żaden dawny polski tytuł.
Starosta? – Lecz on na głowie
Nie ma zasług, ani lat!
Podskarbi? — sam niechaj powie        345
Niechaj publicznie obwieści
Ile grosza wczoraj skradł;
Cześnik? – ale on bez cześci!
Miecznik? — ale on jest kat!
Nawet nie człowiek! bo oto        350
Leży jego jeden brat
Z którego krew szczerozłotą
Tak czystą, młodą, rumianą,
Ojczyźnie ofiarowaną
Ten człowiek wytoczył z serca.        355
Więc nie człowiek lecz morderca
Stoi pod nami i zgrzyta.
Qtóż mówię w imie Boże
Że odtąd jako banita
Pójdzie na świata bezdroże,        360
Jako szatanowie czarni,
Pędząc gdzieś pod błyskawice,
Do mglistéj w deszczu latarni,
Przez krwią zbryzgane ulice,
Śród zgiełku i tarabanów;        365
Z odwagą w sercu umarłą
Bez sądu, położyć gardło. —
Proszę więc Wielmożnych Panów
Abyście go od téj chwili,
Jako zdrajcę opuścili,        370
Jak moskala się wyrzekli,
Jak od choroby uciekli,
Zamknęli sąd jak nad ściętym,
Jak dla węża łez nie mieli,

Jak o zmarłym zapomnieli;        375
A myśląc jak o wyklętym
Żegnali się i truchleli. —
A ty, na twój koń czerwony
Siadaj... bo drżysz jak niewiasta.
A jeśli dla swéj obrony        380
Nie masz wyrzec nic? — precz z miasta!

SZLACHTA (wyprowadzając Kosakowskiego).

Oczy jego obłąkane,
Milczy i z ust toczy pianę

XIĄDZ MAREK.

Posadźcie go na rumaka,
Dajcie w rękę szablę gołą,        385
I połóżcie ją na czoło
Jak miesiąca w półpromieniach.
Śniła mi się postać taka
W przenajświętszych objawieniach;
Żem ją Duchem Bożym cisnął,        390
I gnał w ciemność krzyża znakiem,
A za nim i za rumakiem
Cztery razy piorun błysnął.
Królowo Świętych! Proroków!
Najświętsza Panno Maryo!        395
Każ niech mi pioruny biją,
Proszę o salwę obłoków
I grzmoty: Salve Regina!

SZLACHTA.

Niebo się łyskać zaczyna,
Koń rycerza na kieł bierze.        400

XIĄDZ MAREK.

Gwałty, morderstwa, grabieże
Precz z Polski!

SZLACHTA.

Grzmot już tu bije. —

XIĄDZ MAREK.

Wszemu duchowi co żyje,
I tym którzy przyjdą nowi.

Czyści, stać przy Bożém prawie,        405
Tym kielichem blogosławię.

(błogosławi chnmury śród ognistych trzaskawic.)

Chwała Ojcu i Synowi
I Duchowi Świętemu chwała!

SZLACHTA.

Niebo; od piorunów peka,
Z wałów biją wszystkie działa.        410
Kto żyw niech przed Bogiem klęka!
Pan zwycięża! Narody giną!

XIĄDZ MAREK (śród najmocniejszych piorunów.)

Gloria in excelsis Domino!

SZLACHTA (na klęczkach.)

Pioruny trzęsą biegunem!
Panie! proch z nas i ofiara        415
Lituj się naszego jęku!

XIĄDZ MAREK.

Wstańcie! teraz wasza wiara
Zapalona, jest piorunem,
A ja ten piorun mam w ręku.

(chwyta sztandar i wychodzi na czele szwadronów).
SZLACHTA.

Idźmy, prowadzi na wały...        420
Dzień to zwycięstwa i chwały!
Daléj z działkiem za rajtarją!

CECHOWY.

Naprzód sztandar z Panną Marją
Naszą świętą z Poczajowa...
Słyszycie? tu Suworowa        425
Baterja gra, posepnym basem,
Kantyczce naszéj do wiersza.
Odezwała się najpierwsza
Pod Hawryszowieckim lasem...

GŁOS Z POZA SCENY.

Cud! cud!

CECHOWY.

Co tam?

GŁOS (z poza sceny.)

Jedna ruska        430
Baterja z ziemi porwana.
A na płomieniach Wulkana
Zjawienie!... I wał konnicy
Której koń we krwi się pluska,
W samo morze z błyskawicy        435
Jak wal żelazny sie wali...

CECHOWY.

Wszelki duch Chrystusa chwali!
Bez harmat my, bez oręża,
Lecz Pan Bóg za nas zwycieża!

(wychodzi z szandarem i z resztą ludu.)
Scena oświecona posępnie błyskawicami, pusta, przez cały ciąg słychać odgłosy dalekiej walki. KOSAKOWSKI wlatuje waląc się z konia — z drugiej strony z poza karczmy wychodzi BOJWIŁ.
KOSAKOWSKI

Zwierzgnął mię rumak przelękły.        440
Popręgi u siodła pękły,
Wyleciałem ztad jak śpiąc,
Obelżony, duchem złaman.
Gdzie ten xiądz? Gdzie ten czart xiadz?
Każę ćwiczyć po ulicach,        445
Będzie bity tak jak Aman.

BOJWIŁ.

Ktoś tutaj przy błyskawicach
W ognistéj ulewy skrach
Stoi jak upiorny strach.
Co to jest? to rotmistrz nasz?        450

KOSAKOWSKI

Obelgami zlał mi skronie,
Piorunami dał mi w twarz.
Przed nim siedział duch mój w łonie
Jako robak w trupie siedzi,
Bo głos ziedza jak dzwon z miedzi        455

W który kula uderzyła,
A twarz jako słońce była,
A w źrennicach mocy sto.
Czy jest tam kto? czy jest tam kto?

(stuka do karczmy.)
BOJWIŁ.

W téj karczmie nie ma nikogo,        460
Tylko żydowska dziewczyna
A na belce, trup Rabina.

KOSAKOWSKI.

Otwórz! Otwórz!

BOJWIŁ.

Jakąś trwogą
Wskróś przejęty, nie śmiem Panie.
Trup ci przed oczyma stanie,        465
Trup Rabina się pokaże.

KOSAKOWSKI.

Otwórz! Otwórz! ja ci każę!
Niech widokiem tym ohydzę
Moje oczy...

BOJWIŁ.

W oczach ćmi się
Od błyskawic – drzwi nie widzę.        470

KOSAKOWSKI.

Oczy inoje jasne, rysie,
W oczy tego żyda wszczepię,
Na bladościach je oślepię
I na strachu zahartuję.
Tysiąc trupów mi sie snuje        475
Przed oczyma, widma same!
I ja widmo. — Otwórz bramę!
Choćby ją sam szatan kuł
I przed piekłem ja postawił,
Szablą ją rozetnę w pół.        480

Bije we drzwi szablą — i brama się odmyka, ze środka rozepchnięta... w bramie pokazuje się JUDYTA w worku szarym ubrana, z bosemi nogami.

Jakiż mi się szatan zjawił?

JUDYTA.

Nu! – Czemu bramę rozbito
Gdzie ja odprawiam bosiny
Po ojcu?

KOSAKOWSKI

To ja Judyto,

JUDYTA.

Ach... czemu ty taki siny        485
Jak zabójca? oczy w słup?

KOSAKOWSKI.

Daj wody, pragnę jak pies.

JUDYTA.

Nu – ja ci dam moich łez.
Nie chodź tu, bo w karczmie trup.
A ja sama siedzę boso        490
Na popiele w szarym worze.
Póki trupa nie wyniosą
Żaden goim wejść nie może
Gdzie żydówka na bosinach,
A przed nią trup na drabinach        495
W śmiertelnéj leży koszuli.

KOSAKOWSKI.

Judyto...

JUDYTA.

Nu – co?

KOSAKOWSKI.

Chcę wody.

JUDYTA.

Nu – czy ty żebrak na kuli?
Ty możesz robić — ty młody;
Młode jeszcze twoje lata,        500
Możesz być hyclem u kata.

KOSAKOWSKI (dobywając szabli).

Jezu!

JUDYTA.

Ha – ty przy orężu

KOSAKOWSKI.

Kobieto! szatański weżu!
Co świszczesz urągowiskiem        505
A nie drżysz przed szabli błyskiem
Spokojna i blada jak kréda.
Wiedz że z mojego rozkazu
Powieszono tego żyda
Bo mię zdradził...

JUDYTA (Przez ciąg jéj mowy słychać ciągle odgłos dalekiej walki).

Nu do razu        510
Ja to zgadła i wiedziała
Że się to przed Bogiem wyda,
Ty okradł i zabił żyda,
I z jego martwego ciała
Zostawił posag żydówce;        515
A sam poprowadził hufce
Jak wiatr co się w polu miota,
Jako Polak patryota,
Jako rycerz krwią czerwony,
Jak Pan wielki oświecony,        520
Jak twéj ojczyzny dobrodziéj;
Choć ty zabójca i złodziéj
Brzęczysz od mojego złota;
A ja, przez ciebie sierota,
Przy okradzionyn kantorku        525
Siedzę, w popiele, na worku,
A przedemną z trupem drabina.
Nu — czy ty wiesz? jak Rabina
Trup po śmierci straszny, srogi?
Jak do wschodu leży głowa?        530
A z drabiny sterczą nogi?
Czy ty wiesz co się nazywa
U chłopów noc rabinowa?
Co dęby w puszczach porywa;
Domy znosi jak namioty,        535
I całą noc sypie grzinoty
Głośne jak Jehowy słowa:

A dla czego rabinowa?
Nu? – a czemu piorun głuchy
Taki jasny? a świat drżący? —        540
Bo to są rabinów duchy.
Nu — i trup się ten modlący
Co siedzi wtenczas w bożnicach,
Przy wichrze i błyskawicach,
Pod czarnym kahałów dachem,        545
I z pacierzem i z rejwachem,
I z płaczem aż do niebiosów,
I z jękiem i z rwaniem włosów,
I z żałobliwemi słowy,
Modlący się do Jehowy        550
Aby zdjął już z Izraela
Przekleństwo. — A gdy Jehowa
Piorunami wtenczas strzela
I sprawuje taki zament,
To widać że płacz i lament        555
Panu Bogu się podoba;
Że biednych żydków żałoba
Pioruny jego zapala.

(słucha grzmotu dział.)

Nu — tam teraz u moskala
Wielki strach Chrystusa Pana.        560
Xiądz wziął krzyże, zdjął ornaty,
Duchem rozrywa harmaty;
I w białym świeci babicie
I krwi ma aż po kolana.
A ja tu, żydowskie dziecie,        565
Sierota w waszéj krainie,
Siedzę przy trupiej drabinie,
Przy wietrze co wieje od trupa:
A podemną popiołów kupa,
A na mnie wór podły szary;        570
A ja podobna do mary
Z twarzą bielszą od miesiąca,
Z zabójcą rozmawiająca,
Z szcześcia jak kwiat oberwana,
W żałości jak obłąkana,        575

O zabójstwie jakby śniąca,
A we śnie łzami zalana,
A w strachu — jak wiedźma blada,
A zemstą — w niebo porwana,
A w przekleństwach jak piorun co spada!        580

(W najwyższej exaltacyi przy odgłosie dział.)

Nu – więc teraz ja się zrywam
I o ściany tłukę głową.
Ja przekleństwem się nazywam,
I nazywam się zagubą,
Krwia, i burzą rabinową,        585
Wichrem, deszczem, nocą grubą,
Duchem, gwiazdą, trumną, trwogą!
Bo w tém sercu są wichrzyce
Co was i rozerwać mogą!
Nu! bo w duchu błyskawice        590
Co świat cały mogą spalić!
Bo, oto ja tchnęła na pole
I chorągwie zaczęły się walić,
I wasz duch leży na dole
Podobny wężowéj chmurze;        595
A ja tu stoję na górze
I podnoszę zemsty ramię!
I nogami go depcę i łamię!
I odpędzam precz z pola do miasta!

(Strzały harmatnie ustają nagle.)

Abyś wiedział że Judzka niewiasta        600
Będąc w usprawiedliwieniu
Przed Bogiem swego zakonu
Zemstą ojcowskiego zgonu:
Jest jak noc cała w płomieniu.
Jest jak burza, cała w mocy,        605
Jest jak siła, cała w ciszy,
Jest jak głaz w Dawida procy,
Jest jak płacz, który Bóg słyszy,
Jest jak grad, co bije w twarze,
Jest jak strach, co serca napełnia,        610
Jest jak miecz, którym Bóg karze,
Jest jak sąd, który Bóg spełnia. —

Ten sąd macie Chrześcijany
Ja go na was trzęsę z rąk!...

(w najwyższej furii trzęsie ręce nad głową i rzuca garściami przekleństw, na pole.)
KOSAKOWSKI

Żydówko, ja twoich mąk        615
Nie winien — bo obłąkany
W zupełnej nieprzytomności
Dałem znak chustą czerwoną;
I mój rozkaz wypełniono,
Wypełniono bez litości.        620
A jam tu powracał po to
Bym żydowi oddał złoto,
A porwał córkę żydowską.

JUDYTA.

Kogo powiadasz, goimie?

KOSAKOWSKI.

Przysięgam na Matkę Boską,        625
Ciebie samą.

JUDYTA.

Powiedz imie?

KOSAKOWSKI.

Judytę.

JUDYTA.

O! wielki Boże!
Kiedy wczora ja w komorze
Całowala twoje nogi,
A ty jak pan wielki szumiał:        630
Ty ust moich nie zrozumiał?
Ty mię nogą pchał z podłogi
Jak człek co gałganem miota!
A dziś czy ja tobie droższa
Przez to, że ja dziś sierota?        635
I od żydów najuboższa,
I od kobiet niegodziwsza,
I od wszystkich węży mściwsza,
Śmiertelniejsza od żelaza!
Że ja?... Nu ja — jak zaraza        640

Dmuchnęła i wiatr popsuła!
Nu — ja, prawda co mówicie,
Igiełkami dzieci kłuła
I wieszała na suficie
I robiła ze krwią ciasto.        645
Nu, a teraz wasze miasto,
Chociaż wiem że sama zginę,
Tak zakłułam jak dziecinę
Aż krwią skapie, purpurowe.
Jeśli ty kat — to nie czekaj        650
Lecz mi szabla zetnij glowę,
Rzuć za siebie i uciekaj
Pełny trwogi i popłochu:
Bo tam w karczmie, patrzaj! z lochu
Widma co zagaszą słońce!        655

KOSAKOWSKI.

Wielki Boże! w karczmie Dońce!
I piechotny bagnet świta!
Ty zdrajczyni!

JUDYTA.

Ja Judyta!

(Wchodzi do karczmy.)
KOSAKOWSKI

Bojwile — miasteczko wzięte.
Czyńmy to co jeszcze można.        660
A ty coś wydała święte
Kościoły, fujo bezbożna!
Przysięgam ci, że powrócę
Za włosy ciebie pochwycę,
I w żar płomienisty rzucę,        665
I spalę jak czarownicę,
I strzaskasz się jak suchy pień,
Gdzie mój koń? — to sądny dzień!

(Bujwił i Kosakowski wychodzą.)
Z karczmy wychodzi KRECZETNIKOW Jenerał moskiewski, SUWAROW oficer, ADJUTANT i moskiewskie wojsko.
KRECZETNIKOW.

Tak się przez żydów każde miasto bierze
Suwarow weźmij z sobą sotko ludzi,        670

I od klasztoru postaw tak żołnierze
Aby schwytali xiędza cudotworcę.
Ten mózg co twoje dziś rękawy brudzi,
Krew, koralowej podobna paciorce
Którać na czole błyszczy — bestjo dzika!        675
Zrobiły z ciebie półkownika.

SUWAROW.

Sława Rossyanom!

(odchodzi.)
KRECZETNIKOW.

Gdzie jest pan Branecki?

ADJUTANT.

Gada z karczmarką.

(wychodzi.)
Wchodzi BRANECKI prowadząc za rękę JUDYTĘ już ubraną jak uprzednio w pięknym żydowicy stroju.
BRANECKI.

Na honor szlachecki!
Nigdy piękniejszéj nie widziałem jędzy.
Dałem jéj kiesę pieniędzy;        680
Rzuciła na ziemię złoto,
Zdjęła worek, z bladéj twarzy
Obtarła popiołów błoto,
I stoi, cała w klejnotach,
Jak paw kiedy rozwachlarzy        685
Ogony.

JUDYTA.

Nu — wy w namiotach
Mieli od mojego sługi
Pokazany ten loch długi
Idący tu do piwnicy.
Teraz wy jak na gościnie        690
U rabina żydowicy.
Szanujcie ludzkie żywoty.
Niech tu żadna krew nie płynie,
Niech tu nie grzmią żadne grzinoty
Bo...

BRANECKI.

Bo i cóż?

JUDYTA.

Bo ja proszę...        695

BRANECKI.

Na twoją instancją wnoszę
Te proźbę do jenerała,
Aby wiatrem nabił działa
I kul nie dawał harmatom.
A manifestami z lawet        700
Walił w tył konfederatom,
Oddawszy im to wet za wet
Co nam niosła ich wymowa,
Za wiatr, wiatr; za słowa, słowa.

JUDYTA.

Nu kto ty co im urągasz?        705
Czy ty pies że ludzkie kości
Na polu zębami ciagasz?
I nad trupem jesteś w złości?

BRANECKI.

Co najpiękniejsza z karczmarek? –
Wziać ją, ręce związać sznurem.        710
Niech czeka.

(Moskale wiążą Judyty ręce w tył i krępują powrozami. ADJUTANT wchodzi prowadząc XIĘDZA MARKA pod strażą).
ADJUTANT.

Oto Xiądz Marek,
Pod samym klasztornym murem.
Z szablą w ręku, wzięty w plen.

BRANECKI.

Co? xiadz Marek? oszust ten?
Czy to ty jesteś mój klecho?        715

XIĄDZ MAREK.

Ja sam.

BRANECKI.

Badźże nam pociechą
I grzesznych orędownikiem.

Xięże tęgim jesteś ćwikiem,
Oszukiwałeś rok cały
Wszystkich nabożnych i głupich;        720
Biłeś się jak jenerały
I chciałeś sobie z głów trupich
Wybudować kazalnicę
Skądbyś mógł do króla gadać...
Czas ci na osiołka siadać,        725
Przejechać się przez stolicę;
Gdzie już nie Podolskie mózgi,
I szlachecka cię głupota
Przyjmą, ale kat i rózgi.
Bo ta, twoja tu robota,        730
Te bunty i te powstania
Warte tylko wysmagania.

XIĄDZ MAREK.

Czegokolwiek one warte
Pokornie proszę Waćpana
Abyś me piersi rozdarte        735
Lekarzom opatrzyć kazał.

BRANECKI.

A gdziež ty tak habit zmazał?
A gdzież wzięta owa rana?

XIĄDZ MAREK.

Na polu z ręki moskala.

BRANECKI.

Jak to? więc Pan Bóg pozwala        740
Że i święci noszą blizny?

XIĄDZ MAREK.

Tak Mospanie; dla Ojczyzny
Pozwala Pan Bóg i świętym...

BRANECKI.

A rózgami być ociętym?

XIĄDZ MAREK.

I to zniosę.

BRANECKI.

Kreczetników,        745
Daj mi proszę dwóch burłaków,
Z sekty twoich biczowników,
Bo w całym hufie Polaków
Nie ma ludzi... a ten klecha
Zna się na bicia dobroci.        750
Patrz jak się na to uśmiecha
Że moskal mu kość wymłóci...
Hej – bić go tak aż krwią się spluszcze.

(stają żołnierze przy Xiędzu.)
X. MAREK (pokazując przed sobą palcem na ziemię do Judyty.)

Upadnij tu na kolana
Córko, niechaj ci odpuszczę.        755
Idę do mojego Pana.

JUDYTA (rzuca się na kolana szlochając.)

Przeklnij! przeklnij...

XIADZ MAREK.

Ja Judyto?
Oto naród mój zabito!
Oto patrzaj, tam, w oddali
Płomień... Dom się Boży pali        760
Nad ognistéj krwi strumieniem;
I niebo kole płomieniem
Jak miecz Archanioła kręty,
Już na brusie pociągnięty,
Ostrzem postawiony w górę.        765
Miecz, gotów karać naturę!
Ludzi – że są przeciw cnocie,
Braci — że rwa serca bliźnie,
Polaków – że przeciw Ojczyźnie,
Niewinnych — że są w ciemnocie,        770
Winnych – że w jasności ślepi,
Oto miecz z płomieni różnych
Co wkrótce niebo rozszczepi,
Potém się, na domach próżnych
Powali, świszcząc jak żmije,        775
I powali i nakryje

Gwałty, płacz, mordy rumiane,
I to miasto wyrzynane
Jak anioł ognia pochłonie.
I podobny jest koronie        780
Z hyacyntu, z chryzolitu,
Śród gwiazd białych i błękitu
Przez duchy Boskie trzymaną;
Aż naród zegnie kolano,
O Bogu pomyśli w burzy;        785
I na to ogniste wiano
Meczeństwem ducha zasłuży.
I jest jeszcze jako kręta
Burza, co płomieni ręką
Porwała tam sakramenta;        790
Krzyże, hostje z Pańską męką,
Obrazy prześwietych wzorów,
I grobowce fundatorów,
I podłogi które rosi
Ludu łza, nawet kamienie:        795
Zawineła je w płomienie
I Panu Bogu odnosi.
Więc i te drzewa żałobne
W zielone świątki sadzone,
Których pnie takie czerwone,        800
Listki jak iskierki drobne
W rubin na nitki znizane,
Jak struny wichrem odwiane,
Ogniem zajęte przy korze:
Te drzewa – to harfy Boże        805
Od kościelnego krawędzia
Idące rzędy długiemi,
To Dawidowe narzędzia
Hymnów, które tu na ziemi
Śpiewają mi z tryumfalnych        810
Pieśni długie litanije,
Od aniołów niewidzialnych
Duchowa ręką trącane.
Widzę Boga! któż mi oczy zakryje?
Chwały niewypowiedziane        815
Widzę! głosy wielkie słyszę!

Boga! co mi ogniem pisze
Nowy rozkaz, nowe prawo!
Oblewa mnie swoją sławą!
Ogniami meczeństwa złoci!        820
Pan Bóg mój pełny dobroci!
Którego mię rany bolą
A wola jest moją wolą.
I ja, przez tych świateł krocie
Oświecony? miałbym córo        825
Nie przebaczać tu ślepocie?
Lecz we krwi umoczyć pióro?
Ja którego Bóg dziś słucha,
Wydać mam na twego ducha
Wyrok na wieki tracący? -        830
Owszem, węgiel gorejacy
Na bladych ci ustach kładę;
Zmazuję wszelką szkaradę,
Wszelkie jady co je ślinią;
Abyś była prorokinią        835
Przyszłą, między twoim ludem;
Nawrócenia żywym cudem,
Jedną z tych, co w kraju jecza,
Jedną z tych, co boleść dzielą,
Jedną z tych, co go weselą,        840
Jedna z tych, co w przyszłość wierzą;
Swiecącą przymierza tęczą,
Świecącą, aż pioruny uderza
I z chmur spedzą jak ostatnia pochodnie.
Bo wiedz córko — że wszystkie ci zbrodnie        845
Odpuszczone są na wieki wieków.

(obraca się do moskali.)

A teraz krzyża i ćwieków
A co macie czynić czyńcie prędzej.

(wyprowadzają go straże.)
JUDYTA.

On przebaczył - bo ja w nędzy
Bo on wie co ja cierpiała...        850
Puśćcie mnie do Jenerała,

Do ruskiego wojownika.
Nu... niech on xiędza nie tyka
Bo straci całe obozy,
Piorun mi spadnie na ramie.        855

(rwąc na sobie powrozy.)

Bo tak — jak ja, rwę powrozy!
Tak ja mu wojsko połamię
Spalę lud jak błyskawica!

MOSKALE.

Czarownica! Czarownica!

JUDYTA.

Nu — ja wolna przed grabieżą        860
I przed ogniem i przed katem.
Jeśli tam xiędza uderza
Jednym tylko, jednym drutem:
Tak wy padli z całym światem!
Tak krew wasza jednym łutem        865
Nie zaważy przed krwią Judy!...
Nu tam! patrzcie! oto cudy!
Oto w pożarach wychodzi
Xiądz męczony!

BRANECKI.

Co to znaczy?
Kto nam tu stracha przywodzi?        870
To xiądz... tysiąc sto kartaczy!
Widmo po pas obnażone
Z katowskiéj wychodzi chaty.
A za nim wleką się katy,
Niby dwa słońca czerwone,        875
Niby dwa czerwone duchy
Zgięci jak żebracy na kulach;
I biją sie po koszulach. —
A koszule markietanów
Od czarnéj smagalnej pluchy        880
Są jak skrzydła i szatanów,
Oczy przenikają zgrozą,
Powietrze całe czerwienią...

(Wchodzi XIĄDZ MAREK.)
XIĄDZ MAREK.

Lub się serca w katach mienią,
Lub Pan oczy zaćmi ślozą...        885
A ciemna to była chata
Gdzie mię po pas obnażono.
Więc zamiast bić w moje łono,
To kat się rzucił na kata,
I we krwi się oba pluszczą...        890
Rozłączcie ich, bo się nie puszczą
Aż skonają.

KRECZETNIKOW. (do katów za sceną.)

Precz sobaki
Wziąć ich – zanieść do szpitala.
Branecki, cudownik taki
Harmaty nam pozapala,        895
Zrobi bunt w moskiewskiej armji. —
Ach! tam Katarzyna karmi
Tyle mnichów ruskiej wiary,
A wszystko chłopy do miary,
Poszczą chlebem i jesiotrem:        900
A żaden cudów nie umie.

BRANECKI.

Poszlij jéj żydówkę z tym łotrem.

XIĄDZ MAREK.

Cokolwiek w twoim rozumie
Ułożysz, to nie pomoże.
Bo ja tu ciało położę        905
Pierwsze, dla kraju i wiary.
I mój kopiec jak sztandary
Bedzie trwał — aż wiek przeminie,
Aż ludzie z jasnemi skrońmi
Pokażą się w téj krainie        910
Wchodząc ducha mego bramą.
Więc nie porwiesz mię stąd końmi!
Ani nawet śmiercią samą!
Mój duch wiecznie tu i ciało
Przyszłego kościoła skałą.        915

KRECZETNIKOW.

Héj z kibitką kapitana!

XIĄDZ MAREK.

Patrz kogo wysyłasz ze mną
Bo na drogach pańskich ciemno,
I często jest krwią zbryzgana
Ta ciemna i nocna droga,        920
Krwia szaleńców roztraconych u Boga.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.