Ksiądz Marek (Słowacki, 1894)/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Ksiądz Marek
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst

Cały tom IV
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIERWSZY.

Szopa wyporządzona jak na zebranie koła rycerskiego. Wchodzą: STAROŚCIC Z BARKU I TOWARZYSZ PANCERNY, Słychać z daleka śpiew konfederacki.
TOWARZYSZ.

Słyszysz pieśni — oto z pola
Rycerze nasi wracają.

STAROŚCIC.

Mam taką harfę Eola
W Anielinkach, nad strumykiem;
Lecz jéj struny tak nie grają        5
Z szumem liści, ze słowikiem,
Tęskno — dziko i żałośnie:
Jak ta pieśń co w hymny rośnie.

TOWARZYSZ.

Wracają pełni zapału,
A xiądz Marek karmelita        10
Ludziom błogosławi z wału.

STAROŚCIC.

Jak miło gdy młodość rozkwita!
Gdy krwią biją wszystkie żyły!
Rzucić się pod sztandar Boży
Co w stepach, z dawnéj mogiły        15
Jak tęcza, którą na chmurach
Słońce gdzieś ojczyste tworzy;
Błyska, i na złotych piórach
Dusze rycerskie unosi. —

A ta pieśń co Boga prosi        20
O łaskę, politowanie;
Taka miła jak pieśń dziecka,
Rubaszna – jak pieśń szlachecka,
Święta jak organów granie,
A świeża jako zaranie        25
Przyszłych nadziei narodu:
Tak trzęsie całą mieściną,
Że bez żadnego powodu
Kiedy słucham — łzy mi płyną.

PIEŚŃ KONFEDERATÓW (za sceną.)

Nigdy z królami nie będziem w aljansach,        30
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;
Bo u Chrystusa my na ordynansach
Słudzy Maryi!
Więc choć się spęka świat, i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą;        35
Choćby na smokach wojska latające
Nas nie zatrwożą.
Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnéj klęsce.
Wszak póki On był z naszemi ojcami        40
Byli zwycięsce!
Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą;
Wiedząc że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą.        45
Ze skowronkami wstaliśmy do pracy,
I spać pójdziemy o wieczornéj zorzy,
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy
I hufiec Boży.
Bo kto zaufał Chrystusowi Panu,        50
I szedł na święte kraju werbowanie;
Ten, de profundis, z ciemnego kurhanu,
Na trąbę wstanie.
Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki on z nami całe piekła pękną!        55
Ani ogniste smoki nas ustraszą
Ani ulękną.

Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy:
Bo na Chrystusa my poszli werbunek,        60
Na jego żołdy.

STAROŚCIC.

Ponieśli daléj sztandary,
Poszli daléj z bronią w ręku
A ta pieśń na fundum wiary
Anielskiego pełna jęku,        65
Ściąga nam cudy — zjawienia,
Przelotne niebios humory,
Gwiazdy z grzywą, meteory,
Nocne słońca — łby z płomienia,
Szwadrony w zbrojach nieznanych        70
Po obłokach nalowanych
Idace truchtem i cwałem,
A jak wczora, sam widziałem
Będac na straży w mieścinie...
PANA, naszego obrońcę,        75
Co siedmiomieczowe słońce
Na serca jasnym rubinie
Zapaliwszy, stał na chmurach.
I nie sam świadczę o cudzie,
Ale wszyscy moi ludzie,        80
Wszyscy szyldwasi na murach
Widzieli ten wizerunek
Doloris, jak brał kierunek
Ku wschodowi, świecąc miastu.
Widać, że nasz okręt tonie,        85
Że potrzeba mu balastu,
Więcéj szabel... więcéj ducha,
Więcéj serca w naszém łonie:
Bo ta wielka zawierucha
Niebios, wszystkich nas pochłonie.        90

TOWARZYSZ.

Xiadz Marek wczoraj to z ducha
Wytłómaczył na ambonie
Mówiąc o różnéj pokusie.
Miecze te, powiada, bolu,
Bolące w Panu Jezusie,        95

To są, gorsze od kąkolu
Wady, na ojczystém polu,
Z których boleść ma Ojczyzna.
Pierwszy miecz co w niéj usterka,
Mówił, jest to francuszczyzna,        100
A drugi miecz, to szulerka,
A trzeci, to kieszeń stratna,
A czwarty, kobiece rządy;
Piąty – to przedajne sądy.
A szósty, zawiść prywatna,        105
A siódmy, zgniłe sumnienie.
Te wszystkie, mówił, ościenie
W jedném sercu co je mieści
Zatknięte ręką morderczą,
Jako błyskawice sterczą;        110
Jak słońce srebrne boleści.
Słonecznik siedmiomieczowy;
Co ma w środku serce Boże
A na rękojeściach głowy
Do panów naszych podobne.        115
I znów o każdym upiorze,
O każdym mieczu magnacie
Mówił powieści osobne,
Jak sędzia na majestacie
Sądzący zbrodnie czerwone...        120
Potém kazał przed ambonę
Przynieść trumnicę z kościarza,
I sam z ognistą powieką
Nogą odrzuciwszy wieko,
Kiedy się pył ruszył z kości        125
Krzyknął: oto proch cmentarza
Który w żywych obecności
Będzie sądzon, jak wy sami
Kiedyś nakryci trumnami
Przez lud będziecie sądzeni...        130
Oto jest proch z trupa rdzeni!
Oto jest jedna z piszczeli
Co może na karabeli
Spoczywała do starości.
Jeśli ty? mówił do kości,        135

Z pod twojéj rysiowéj delji
Przy czytaniu ewangelji
Szabli dobyłaś na światy?
Ręko! badź blogosławiona! —
Lecz jeśli wy stare gnaty!        140
Wy spruchniałe dziś ramiona!
Wy drżące palców kosteczki!
Dla jakiéj prywatnéj sprzeczki
Dobyłyście z pochew miecza
Chłopską porabały chatę!        145
Jeśli ty ręko człowiecza,
W sygnetach a krwią ociekła,
Podpisywałaś utratę
Naszych pogranicznych grodów?
Jeśliś cały naród wlekła        150
Za włosy w trumnę narodów
I poiłaś go piołunem?
Ręko hańby idź do piekła!
Rzekł i kością jak piorunem
Uderzył z czarnéj ambony,        155
Pomiędzy lud przerażony
W sam środek szary motłochu,
W sam środek czerni szepczącéj
O téj kości latającéj,
O tym poruszonym prochu,        160
O tym niespokojnym grobie.
Aż xiądz znowu ręce obie
Zanurzywszy w trumny łonie,
Czerepem się na ambonie
I głową trupa oświecił.        165
Czerep pacierzom polecił
I czcił pogrzebową rzeczą;
To go malował w przyłbicy,
To w karbunkułach korony,
To w cierniach co kość kaleczą:        170
Aż ten czerep uśmiechniony
Wziąwszy prawie twarz człowieczą
Co się uśmiecha, nie sroży:
Jak drugi spowiednik Boży
Zaczął nauczać z ambony...        175

STAROŚCIC.

A tym czasem obrażony
Pan marszałek, szlachta cała,
Tém ruszeniem z grobu ciała,
Tém urąganiem z magnatów,
Tą obelgą antenatów,        180
Zamyśla porzucić sprawę.

TOWARZYSZ.

Co mówisz?

STAROŚCIC.

Będą ciekawe
Dzisiejsze panów narady.
Patrzaj, regimentarz blady,
Z manifestem głos prosi:        185
Ale oczu nie podnosi
Na czoło marszałka dzielne.

Wchodzą i zasiadają na ławach: PAN MARSZAŁEK KONFEDERACJI KRASIŃSKI, PAN REGIMENTARZ PUŁASKI, X. PRZEŁOŻONY KARMELITÓW... i wielu ze szlachty.
REGIMENTARZ (z manifestem w ręku).

W imie Boga nieśmiertelne!
I w imie Bożego Syna!
I w imie Bożego Ducha!        190
Przed tym światem co patrzy i słucha
Jak się nasza krew tu lać zaczyna
I wulkanem pomsty z nas wybucha,
I wulkanem jęków świat przeraża —
Przed ziemią co nas spotwarza        195
Że już ojczyzny nie mamy
I o nią się dobijamy
Z mieczem w ręku — przed tronami
Któreśmy kiedyś zakryli
Od Turka naszemi szablami —        200
I przed dzieciątkiem co kwili —
I przed starcem co grób kopie —
I przed chłopkiem, który siada
Jak Ceres na złotym snopie,
I płacze, gdy o nędzy gada —        205

Przed magnatem, co krew żłopie,
Ludu wnętrzności wyjada
I złoto skrwawione chowa —
I przed tą, która jest wdowa
Po mężu za kraj poległym —        210
I przed wiekiem już ubiegłym —
I przed tym co w czasów prądzie
Na sąd trupów naszych idzie —
Wydarci przeszłéj ohydzie
Stajemy z tém pismem na sądzie:        215
Sądem krwi nie przerażeni,
Ani dumni, ani bladzi:
W środku rzezi i płomieni,
Przy biciu gwałtownych dzwonów:
Pany na czele czeladzi,        220
Wodze na czele szwadronów,
Xięża tłum prowadząc niemy
W blasku krzyżów i kagańców,
Dawnych świętych zmartwychwstańców:
Na sądzie wszyscy stajemy!        225
I podnosząc ręce blade,
I wskazując rany wzięte,
Tę wszystkich narodów zdradę
I to morderstwo nie święte
Na naszych spełniane ciałach        230
Rzucamy w czasu koryto.
Bogdajby kiedyś odkryto,
Że na tych przekleństwa skałach
Zatrzymane ludów wody
Pierś swoją o nas rozbiją        235
Staną, i w kałużach zgniją,
Nie mogąc wejść na te wschody
Któreśmy sypali sami
Wiekom — kładąc się trupami.
Bogdajby kiedyś odkryto,        240
Że tu gdzie nas zabijano
Ludów patronkę zabito:
Że tu gdzie Polski kolano
Pierwszy raz przed nędzą klękło:
Nowa jest ludów kalwarja —        245

A tam gdzie jéj serce pękło
Gdzie zapłakała jak Marja:
Jest miejsce lamentowania —
A tam gdzie ją kat pogania
Knutem, cierniami i spiżem,        250
A ona padła pod krzyżem,
W koronie z blasków słonecznych:
Jest miejsce upadków wiecznych —
I śmierci okropna przystań —
A tam gdzie matka rycerzy        255
Choć w grobie, w grób nie uwierzy:
Jest miejsce wieczne zmartwychwstań —
Jest duch co z grobu wyrywa —
I kos żadnych się nie boi.
Panowie! to miejsce stoi!        260
To miejsce! — Bar się nazywa.
Tu my, rycerze bez plamy.
Z odkrytą przed Bogiem głową,
Pod chorągwią Jezusową
Za kraj nasz poumieramy:        265
Zatknąwszy wieczne sztandary
Dla miłości i prawdy i wiary.

MARSZAŁEK.

Szanowny Regimentarzu
Mówisz tak jak na Golgocie,
Mówisz tak, jak na cmentarzu.        270
I takby się nam w istocie
Należało dziś zachować;
Krzyże nosić i całować,
Samym je zatykać w ziemię,
Nauczając przyszłe plemię        275
Jak los przeciwny pokona —
Za prawą rękę i lewą
Dać się przybijać na drzewo,
Aby widział nasz morderca
Że otworzywszy ramiona        280
Pokazujemy i serca.
Ale sądzę, mój kolego,
Że wola Nieśmiertelnego

Chowa nas na większe czyny.
Więc z téj ubogiéj mieściny        285
Gdzieśmy się teraz zamknęli,
Nie chciałbym uczynić jeszcze
Grobu dla obywateli.

REGIMENTARZ.

Panie! przechodzą mię dreszcze!
Z gwałtownego chłonę żaru!...        290
Pierwszy raz ktoś mówi w radzie
O hańbie... o wyjściu z Baru...

MARSZAŁEK (dobywając w pół szabli.)

Hańba! Cóż to mi ty?...

REGIMENTARZ.

Panie
Niech twoje słowo zostanie
W gardle, szabla niech się kładzie        295
Do snu i niech się nie budzi.
Dawno ja żyje śród ludzi!
Z różnemi panami żyłem,
Obelgi nieraz znosiłem
Dla ojczyzny i dziś zniosę.        300
A jeśli kto mimowolną
Obaczy na rzęsach rosę
U obelżonego starca?
To wszakże, i mnie mieć wolno
Przy białéj siwiznie marca        305
I lód co szkłem w oczach świeci...
Bo ja mam aż czworo dzieci,
Aż czworo żywych pod niebem;
A gdy na mnie hańba spada,
To panie, tym jednym chlebem        310
Nas pięcioro się najada...
A czy to łza w oczach stoi,
I błyszczy w źrennicy biednéj;
To pięciorgo się napoi
Panie, z téj wielkiéj łzy jednéj...        315
Bo kto na świat się nie gniewa
Często, chociaż łez nie leje
W serce — rzekł łez wylewa.

MARSZAŁEK.

Jeślim obraził — boleję.

REGIMENTARZ.

Dosyć. Gadajmy o Barze.        320
Więc wola jest rzucić miasto...

MARSZAŁEK.

Dosyć spojrzeć tu na twarze...
Żaden tu nie jest niewiastą.
Ani dzieckiem nie jest w duchu;
Widziano nas przy harmatach...        325
Lecz dać się ciągnąć w łańcuchu?
I przy ruskich kazematach
W błocie przed Braneckim legać?
Mnie — co jestem z panów panem.
Nazywać jego hetmanem?        330
I grzeczności z nim przestrzegać?
Być jego sługą? Gdy mogę
Do Turczech dziś pojechawszy,
Jutro tu powrócić krwawszy,
Zgnieść tę moskiewską stonogę.        335
Stanąć mu butem na głowie,
Królowi napędzić strachów. —
Cóż? — Czy nieprawda panowie
Że tak lepiéj! z hufcem spachów!

SZLACHTA.

Lepiéj!

MARSZAŁEK.

Zgodne głosy słyszę...        340
A oto patrzcie,

(dobywa listu.)

tu pisze
Pan Potocki nasz Podczaszy,
Że Turek już Moskwę straszy
Nad Prutem, stanąwszy w sile...
Cóż mu! po naszéj mogile?        345

SZLACHTA (krzycząc.)

Do Turków całemi szwadrony!...

Wchodzi XIĄDZ MAREK.
XIĄDZ MAREK.

Niechaj będzie pochwalony
Jezus Chrystus. — Szatan głuchy

(na stronie.)

Żadnéj nie dał odpowiedzi.
W téj szopie widać złe duchy        350
I zło — co otworu śledzi
Aby zerwać naszą zgodę.
Gdzie tylko okiem powiodę

(głośno.)

Zasmucone widzę twarze...

REGIMENTARZ.

Mój xięże, źle z nami w Barze,        355
Myślemy z miasta uchodzić.

XIĄDZ MAREK.

A miastem kto ma dowodzić?

REGIMENTARZ.

Nacóż dowództwa w pustoszy?

MARSZAŁEK.

Dosyć téj wojny kokoszy!
Téj manifestów papierni!        360
Byliśmy krajowi wierni
I wiernie jemu dotrwamy.
Lecz tu w Barze już nie mamy
Prochu, jadła, ni pieniędzy.
Gorszy pocałunek nędzy        365
Niż pocałunek Judasza;
Bo często odwagę zdradza,
I wszystkie cnoty rozpłasza,
I w śmierci — hańbę doradza.

XIĄDZ MAREK.

Marszałku! panie narodu        370
Czyś ty dzisiaj doznał głodu?
Otruł się na miejskiéj wodzie?
I pomyślał o tém w głodzie

Ażeby naród opuścić? —
Pan Bóg ci może odpuścić        375
Jeśli to się w głodzie stało,
Jeśli twoje biedne ciało
Zaczęło się trząść na kości...
Pan Bóg jest pełny litości
Jeśliś głodny był — przebaczy...        380
Lecz Panie! o ta stodoła
Tego mi nie wytłómaczy,
Przez jakiego ty Anioła
Ducha — byłeś ogłodzony?...
Powiedz? czy upior czerwony,        385
Jakie rodowe widziadło
Odpycha od ciebie jadło?
Straszy cię? jeść nie pozwala?
Albo krwią okrzepłą kala
Ten chléb który bierzesz w usta? —        390
Mówisz o nędzy? — Ta pusta
Stodoła, ta szopa żyda,
Panie, pałacem się wyda
Jeśli ją który z twych wnuków
Ujrzy wygnańca oczyma.        395
Patrzaj co tutaj jest bruków
Z jedwabi... gdzie okiem trącę
Dywan na powietrzu trzyma
Srebrne gwiazdy i miesiące,
Kwiaty, takie winogrady,        400
Że dają oczom pokusy.
Więc także blade turkusy
Patrzą niby na obrady
Z szabel brylantowych czoła,
Jakoby oczy aniołów.        405
Więc ten dom i od kościoła
Bogatszy — bo dół kościołów
Często z ludzkich trumien bywa —
A tu morze złota pływa
Po pas w téj żydowskiéj stajni.        410
Więc jeżeli wy przedajni? —
Czego nie daj Boże wielki —
Kto was kupi? gdzie są fanty?

Kto znajdzie takie brylanty
Coby waszéj krwi kropelki        415
Były godne? warte były?...
Więc wyznaj, że ani nędza,
Ani głód jedzący żyły
Poradził — ale ta jędza
Co krew polską dawno chłepce,        420
Tchórzostwo do ucha szepce...
Nie chwytaj za miecz człowieku!
Ja xiądz prosty, powiem tobie,
Że tu leży Polska w żłobie,
Lecz Polska, nie tego wieku,        425
Żywa — nie przez nasze czyny.
Szanuj sen świętéj dzieciny
Która, gdy oczy otworzy
A uczuje boleść ciała;
Najpierwéj będzie płakała,        430
Taka ją ciemność zatrwoży
Z naszych grobów uczyniona,
I brak matczynego łona
Tak ją w żłobeczku rozkwili.
Szanuj! — bo tu, gdzieśmy żyli,        435
Śród naszéj niby opieki;
Bogu i ziemi na chwałę
Poczęło się dziecko małe
Które będzie żyło wieki!
O! gdybyś wiedział jak one,        440
Przed narodami wystrzeli,
Jaką ogromną koronę
Włoży — jakie berło chwyci:
Chociaż wódz obywateli
Co są w rodach znakomici,        445
Nie śmiałbyś przed tą maleńką
Ruszyć ni szablą, ni ręką,
I stałbyś tam u podwoi,
Jak żebrak przed królem stoi.
Ja ci nie powiem kto ona,        450
Pozwalam jak szaleńcowi
Pożyć, a sam też w ramiona
Nie wezmę piastować żłobu:

Bom jest już podobny snowi,
Bliski męczeńskiego grobu.        455
Ale że tu jest to dziecie
To wiedzą małe ptaszęta
Swiegocące mu w błękicie,
Gdzie słoma wichrem podjęta
Błękit niebios pokazuje...        460
Koń to już wojenny czuje
W kącie stojący przy sianie,
Bo kiedy poczucie ducha
Pójdzie ludziom w urąganie:
To świat go podlejszy słucha,        465
I nieraz harfą się stanie
Na którą duch Boży dmucha;
Aż słońce się ludziom odsłoni...
Człowieku! niech cię Bóg broni
Abyś zwątpił o proroctwie!        470
Bo wkrótce! w całém sieroctwie
Twego nieszczęsnego rodu,
Gdy odrzucon od narodu
Krwią się do krzyża przyklei,
Sercem przylgnie do przyszłéj ojczyzny:        475
Nie zostanie — prócz nadziei —
Żadnéj po ojcach puścizny;
Nie zostanie, gdy wyjęczy
Całą boleść; tylko Panie
Oto się chwytać téj tęczy        480
Którą przez wieków otchłanie
Z proroczych ust teraz ciskam...
Więc się nie dziw, że tak błyskam
Jak Mojżesz. duchem natchnięty,
Żem jest jako ów Jan święty        485
Widzący to — co ja widzę...
Bo zaprawdę — jestem w lidze
Z duchami i ze świętemi!
A chociaż niski na ziemi
To duchy okryte zbroją        490
Na ramionach moich stoją!
I kończą się gdzieś w bezkońcach
W świecie — gdzie gwiazd zawierucha,

W gwiazdach, w meteorach, w słońcach,
Za słońcami — w słońcu ducha.        495

MARSZAŁEK.

Czegóż chcesz w téj exaltacji?
I co ma ona za związek
Tu?... gdzie pierwszy obowiązek
Zbawić panów, naszych braci,
Szlachetnych ludzi ostatki?        500

XIĄDZ MAREK.

Panie zostań, z téj gromadki
Nie zginie żaden.

MARSZAŁEK.

Kto ręczy?

XIĄDZ MAREK.

Pan.

MARSZAŁEK.

Co za znak?

XIĄDZ MAREK.

Zagrzmi działo.

(po chwili milczenia słychać strzał.)

Czy słyszycie że zagrzmiało,
Aż belka w stodołach brzęczy        505
Jak echo kościelne nad ludem.

Wchodzi ARTYLERZYSTA POLSKI.
ARTYLERZYSTA.

Panie, pękło nam na ćwierci
Jedno działo, ale cudem
Puszkarze uszli od śmierci,
Myślą, że świat cały runał,        510
Śledzą kto ognia podsunął
I kupią się — a szlachectwo
Już krzyczy ogień i zdrada...

MARSZAŁEK.

Czyli to Boskie świadectwo
I głos, który z niebios gada?        515

Czy zrządzenie przypadkowe?
O to nie zachodźmy w głowę.
A jeśli takie portenta
Brać nam za rozkazy z nieba?
To harmata rozpęknięta        520
Mówi... że wyjeżdżać trzeba,
Unosząc ducha i serce.

(wstaje.)
XIĄDZ MAREK.

Zabierz z sobą te kobierce,
Własnością są twego rodu.

MARSZAŁEK.

Gdzie ja ogrody zasadzę        525
To ptaszki z mego ogrodu
Nawet, gdy się wyprowadzę,
Mają prawo żyć wiszniami:
Choć tu jedwab jest murawą,
A hafty złote drzewami;        530
Ten kto ma do gruntu prawo,
Ma prawo do drzew i kwiatów.

(wychodzi.)
XIĄDZ MAREK.

Więc sprzęt twoich antenatów
Pójdzie do żyda rabina
Który wynajął stodołę.        535

REGIMENTARZ.

Upadać Polska zaczyna!
Zarzucam żupana połę
Na oczy, by nie widziano,
Czy z twarzą wstydem rumiana,
Czy z twarzą łzami zalaną        540
Stary Pułaski odchodzi.
Pole teraz waszéj młodzi
Niechaj nowe gniazdo lepi;
Bo oto my wodze starzy
Jako żebrakowie ślepi,
Uchodząc z narodu straży,        545

Ręką macamy gdzie wrota
Co na wygnanie prowadzą.
Niech wam duchy boskie radzą!
Niechaj rośnie patryota        550
I nowy kościół zakłada...
Co do mnie — byłaby zdrada
Gdybym nie szedł za Podole
Gdzie pan Marszałek nas wiedzie...

XIĄDZ MAREK.

Szablę zostawiasz na stole!        555

REGIMENTARZ.

Kto był na cudzym obiedzie
Nie bierze sztućców gościnnych,
Ale zostawia dla innych
Zaproszonych, na dzień drugi.
Weźcież miecz pańskiego sługi        560
Przezemnie tu zostawiony.
I czyńcie nim co potrzeba:
Na ucztę wołajcie wrony
I kruki i pomsty z nieba.

(wychodzi.)
XIĄDZ MAREK.

Szabla mi się nie należy,        565
Lecz przez nią Pan Bóg uderzy.

(przypasuje pałasz.)
XIĄDZ PRZEŁOŻONY KARMELITÓW.

Ja także na żadną zgrozę
Nie wydam pańskich ołtarzy;
Lecz obnażę z relikwiarzy,
I sakramenta uwiozę        570
Aby splamione nie były.

XIĄDZ MAREK.

A cóż nam zostawiasz? mogiły?
Ojcze! Ojcze przełożony!
Gdyby tu jedna owieczka
Pańska, jeden człek raniony        575

Miał zostać w nędznéj mieścinie
Co podobna do okrętów
Na morzu rospaczy ginie:
Gdyby ten jeden o Panie
Ranny wołał sakramentów?        580
Rękę swoję kładł na ranie,
Głowę zwiędniałą pokłonił,
I tchu duchowego bronił
Z rospaczą w zawrotnéj głowie:
Aż Pan Bóg przyjdzie i powie        585
Słowo ostatniéj pociechy:
„Przebaczone ci są grzechy!
„Duszo święta wychodź z ciała“
Gdyby jeden został taki
Najlichszy między żebraki,        590
Pańska by przy nim została
Myśl i miłość pańska przy nim. —
A myż co, mój xięże, czynim
My, co o jutrze nie wiemy,
A tu grzeszni zostajemy        595
Aby tego jutra dożyć:
Gotowi żywot położyć,
Nakryć się prochu mogiłą,
Ducha oddać w ogniu, w dymie,
Byle się tylko święciło        600
Przenajświętsze Boga imie
W obliczu świata i szyków,
Nad trupami schyzmatyków:
Byle hostje krwią rumiane
Wilgotne naszeni łzami        605
I w niebo exaltowane
Drżącemi rannych rękami,
Exaltowane i drżące,
Póki stanie mocy w kóściach,
Święciły na wysokościach        610
Ludom, jak pełne miesiące
Pośród pożarnych płomieni. —
A gdy na to odważeni
Zostajemy tu na rzezie,
Ty myślisz? ojcze wielebny,        615

Że nam kto Boga uwiezie?
Że nam Bóg jest niepotrzebny
Charłakom jęczacym w nędzy?
Więc Pan, téj jedwabnéj przędzy
Nie chciał zwlekać przez hajduki,        620
I zostawił złote bruki
Po których chodził wspaniale,
Jak na opuszczonéj skale
Morze swe perły zostawia!
Więc drugi, którego wsławia        625
Nie ród, lecz wielka ofiara,
Droższa od pereł, rubinów,
Uczyniona ze krwi synów; —
A przecież? kiedy go wiara
W moc własnéj szabli odbiegła,        630
Zostawił ją, aby strzegła
Rzeczy od człowieka świętszych,
Kościołów i serc gorętszych
A osadzonych na Bogu.
A ty sam, z kościoła progu        635
Uchodzisz! xiądz poświęcony!
I gdybyś twemi ramiony
Mógł, co Samson z dawnych czasów,
Wyrwałbyś bramy z zawiasów
I poniósł z sobą wydarte,        640
A potém przedawał ćwieki...
A gdyby co były warte
Okna, co patrzały wieki,
Niby źrennice tęczowe
Które anioł w ołtarz wsłupił        645
W skrwawioną Chrystusa głowę:
Tobyś je panie wyłupił,
A potém nosząc przedawał
Kawał szkła — za ziemi kawał,
Łan tęczy, za łan pszenicy. —        650
Ja wiem że w twojéj winnicy,
Gdy zbierzesz coć urodziła,
Nie będzie ptaszyna piła
Słodkiéj rubinowéj wody
Z żadnéj sierocéj jagody;        655

I zaćwierka gdzieś na płotach
Mówiąc: jak ci ludzie Bozi
Zapomnieli o sierotach!..
Lecz xiądz co Boga uwozi
I ucieka z nim za bramy?        660
Tego my jeszcze nie znamy
W Polsce od dawnego wieku!
A co ty wiesz? ty człowieku!
Czy Bóg nie chce zostać z nami
I patrzeć jak umieramy?        665
I karmić sakramentami?
I dusz naszych wszelkie plamy
Krwią swoją obmywać drogą?
A co ty wiesz? czyli trwogą
Włożon do twoich zanadrzy        670
Duch sakramentów nie zadrży?
I nie zlęknie się tych kości
Gdzie żaden już duch nie gości? —
A co wiesz? czy tajemnice
Po sakramentach zamknięte        675
Nie pierzchną, by gołębice,
Nie zlecą się w jedno święte
Miejsce — gdzie były już miecze,
A teraz jest pokój Boży
W to biedne serce człowiecze        680
W moją pierś, co się otworzy
Pełna radośnéj boleści
I wszystkie! wszystkie pomieści!
Nie — Boga nie weźmiesz zgoła
Boć to nie jest tobie dane...        685
Oto idę do kościoła
Sakramenta porwę w dłonie
I pójdę — i śród kul stanę.

XIĄDZ PRZEŁOŻONY

Temu xiędzu na ambonie        690
Tumanić ludem zakażę.

(wychodzi.)
XIĄDZ MAREK.

Idźcie! idźcie — a ja w Barze
Z ostatkiem ludu zostanę.

Zbiorę całą moją rzeszę,
Tęcze moje chorągwiane
Na miejskich wałach rozwieszę,        695
I odprawię nabożeństwo
Święte, do krwawego krzyża:
A Pan, co ludy uniża
Da mi tryumf — lub męczeństwo
I swoją wolą pokaże.        700

(wychodzi z resztą szlachty.)
Wchodzi ŻYD RABIN.
RABIN.

Teraz my tu gospodarze,
Zamiećmy izbę po panach.
Nu — jest zysk na tych dywanach.
Kto zyska a kto też straci
Na téj to konfederacji.        705
A moskal dywany kupi. —
Judyt! Judyt — hejne! hejne!

(woła do drzwi bocznych.)
Wchodzi JUDYTA.
RABIN.

Nu co ty szejne morejne
Zapłakana? — szlachcic głupi
Nagadał się i wychodzi...        710
A mnie pan marszałek dobrodzij
Nie zapomniał! Pan kochany!
Podarował mi dywany.
Nu! czemu ty głupia szlochasz?

JUDYTA.

Ojcze jeśli ty mnie kochasz        715
To porzuć te darowizny.
Na co nam? — my bez ojczyzny!
Na co nam takie wystawy?

RABIN.

To dobrze, ale te ławy,
I te makatne pościele,        720

Ja schowam na twoje wesełe
Aby ty na nich usiadła.

JUDYTA.

Obwiniesz mnie w prześcieradła,
Złożysz trupa na drabinie,
Każesz wynieść nim zadniało...        725
A jak goim spotka ciało
To przeżegna się i minie,
A jak dziecko — to będzie się bało,
I u matki się rospłacze,
I pod rantuchem ukryje...        730
Nu — a jak kruk — to zakracze,
Nu — a jak pies — to zawyje,
A jak xiężye — to pobladnie,
A jak gwiazda — to upadnie,
A jak słońce... Nie, my żydzi,        735
Nas nigdy słońce nie widzi
W prześcieradła obwiniętych,
Szybko na cmentarz niesionych; —
Bo my na prawach przeklętych
Pośród ludzi, przerażonych        740
Naszą modlitwa gorącą,
Naszą mogiłą stojącą,
Krwią białych macowych przaśnie,
I blaskiem naszych szabaśnie,
I tajnych komor ciemnością,        745
I tą żółtą naszą złością
Co się w oczach jadem kręci:
My tu na wieki wyklęci,
Jak ogromne cherubiny
Co w trumnach zamkniętych siedzą.        750
Nu — a ci ludzie nie wiedzą,
Co ja mogę — kiedym sroga,
Co ja wiem — od Pana Boga,
Jaki ja im garnek z gliny
Ulepię — co duchem zrobie...        755
Jaki duch w mojéj osobie?
Nu — ja wczora na konwalje
Na mogiłki poszła nasze,

I patrzała na batalje
Na działa i na pałasze        760
A w prochu był obłok jazdy,
A kule jak srebrne gwiazdy,
A bomby nad niemi w górze
Jako płomieniste róże,
A wystrzelone harmaty        765
Jeszcze do góry dymiace
Jak z ogniów siarczanych kwiaty,
A podkowy koniów — jak miesiące!
Nu! — ja tak patrząc z mogiłek
Na te ognie, na te krew,        770
Zmarszczyła na czole brew,
Wzięła gliny kilka bryłek,
Wzięła z grobu trochę piasku
I przeciwko temu blasku
Rzuciła — że poszli w nie        775
Jak tysiąc zagasłych świéc
Gdy wiatr przeleci bożnicą. —
Bo ja była błyskawicą!
Duchem co krwią pole broczy!
Śmiercią — gaszącą ich oczy!        780
Naszéj wiary tajemnica!
Aniołem na Boskich posyłkach
Który piorunami strzela!
Zmartwychwstaniem Izraela
Stojącym już na mogiłkach!        785
A przed Bogiem — małą mrówką,
Przed aniołami — aniołem;
A śród popiołów — popiołem,
A przed ludźmi — jak zawsze żydówką
Pogardzoną.

RABIN.

Nu Judyta        790
Ty pierwszy raz jesteś taka?
Słyszę tam pana Polaka
Co się o austerje pyta,
Zakryj się — bo ty w płomieniach
Zajasna na jego oczy.        795

Wchodzi KLEMENS KOSAKOWSKI.
KOSAKOWSKI

Niechaj tu Grzegórz zatoczy
Mój karaban... a tu w sieniach
Powiązać moje brytany...
A tu ćwieki wbić do ściany,
I pozawieszać szturmaki,        800
Szable, kindžaly, kulbaki.
A wymieść dom żyda brodą.

(do Rabina.)

Żydzie! staję tu gospodą.

RABIN.

A panie a kto ty taki?

KOSAKOWSKI.

Niech tego żyda wywiodą        805
I zaknęblują mu pyski.
Kto ciekawy szpiega bliski.

RABIN.

Nu żartuje pan wielmożny.

KOSAKOWSKI.

Żydzie ze mną bądź ostrożny,
Bo u mnie — żyda powiesić        810
To tak jak w pejsy go trzepnąć...

RABIN.

Nu — a czy ty umiesz wskrzesić?
Ty możesz człeku oślepnąć
Patrząc na niewinną krew.

KOSAKOWSKI.

Patrz pierś mam taką jak lew,        815
A nozdrza takie jak koń,
A w żyłach gwałtowną skroń,
A włos koloru płomieni.
Biada kto mię zarumieni
Ale temu stokroć biada        820
Przed którym twarz mi się blada

Stanie — by opłatek Boży.
Lew się ducha we mnie sroży
I rzuca się i rwie ludzi,
Wprzód nim się rozum obudzi.        825

(do Judyty.)

Żydówka ściągnij mi buty.

(Judyta klęka i całuje mu nogi.)

Co robisz?

JUDYTA.

Całuję twe nogi.

KOSAKOWSKI.

Co to jest? — precz mi z podłogi.

JUDYTA (na kolanach.)

Panie! ty wczora z reduty
Jako Judasz Machabeusz        830
Skoczył na moskiewskie działa.
Ja cię z mogiłek widziała
Sród panów — choć ty chudeusz
W szaraczku a oni w złocie,
W turkusie i w karmazynie —        835
To ty chodził po dolinie
Na koniu — jak Goljat jaki.
Włos twój był jak ogień w grzmocie!
Czapka, jak srebrzyste ptaki,
Jak orzeł co z nieba runie        840
I usiądzie na piorunie!
Nu a twój koń był czerwony
I ubrany cały w druty,
I czterma miesiącami podkuty;
A w boju taki szalony,        845
I tak ogniem z pyska strzela
Jak smok w pismach Izraela.
Otóż ja tu żydowica
Do nóg ci panie upadła
I twój proch ustami kradła;        850
Bo tyś jest z królów narodu;
Ja z narodu — niewolnica,

Z Jerychańskiego ogrodu
Róża, między obce ludy
Przesadzona i kwitnąca:        855
A królewna z rodu Judy...
Nu! niech mię twa noga trąca!
W piersi mię podkówką wytnij!
Niech się moja pierś zbłękitni
I twego herbu dostanie        860
Od twojéj czarnéj podkówki...
Ja wiem że dla mnie żydówki
Ty jest król! wielmożny Panie!
Ale ja powiedzieć chciała
Çzego zamilezeć nie mogła,        865
Że ja twéj szabli pomogła
Kiedy ty leciał na działa...

RABIN.

Nu Judyt — ty oszalała!

JUDYTA (wstaje, i odsłaniając welon mówi z gniewnym zapałem.)

Ja Judyt! ja Judyt — Judyta!
Nu ja nie straszna nikomu        870
Póki moja twarz zakryta!
Ale z oczów mego gromu
Ja cisnę na was zagładę,
Bo ja duch co wszystko odmieni.
Nu — ja kiedyś wezmę i szpadę        875
Jasną — ze złotych płomieni.

(wychodzi.)
KOSAKOWSKI.

Rabinie! czy ta szalona
To córka twoja? czy żona?
W cale nie mam do niéj wstrętu,
Czysta, mało ma akcentu.        880

RABIN.

Panie, to jest moja córka
Dziewica.

KOSAKOWSKI.

Cha! cha! cha! żydzie!...

RABIN (na stronie.)

Ten człowiek patrzy na turka.

KOSAKOWSKI.

Słuchaj mnie, żyłem w bezwstydzie
Na kartach i pijatyce,        885
Kochałem i żydowice
I szlachicianki i cyganki:
A tak mnie zna Litwy xięstwo,
Że gdyby nie moje męstwo
Dawnoby mnie już — na drzewie...        890

(czyni gest duszenia się.)

A jednak do mnie się czepi...
Tak w serce Bóg coś zaszczepi
O czém często człowiek nie wie,
A w sercu to Boże ziarno
(Choć się szlachcie oddał biesu)        895
Działa jak ziarno magnesu,
Tak, że się doń ludzie garną
I kochają — Człowiek taki
Na coś musi być potrzebny.
Otóż ja, ów łotr haniebny,        900
Ów Kosakowski pyszałek;
Tak się umiem dać we znaki,
Mam za sobą tyle gałek
Sejmikowych, tyle szabel,
Furdyng, rapierów, karabel,        905
Ile ich ma sam Radziwił.
A jużem raz świat zadziwił
Porwawszy aż sejmik cały
Palestrę i trybunały
W jedném miasteczku na Żmudzi;        910
I z sotkiem tych różnych ludzi
W kontuszach i taratatkach,
Ubranych w niedźwiedzie burki,
Niektórzy, w żelaznych siatkach,
A ci w lisy, ci w marmurki,        915
A ci przy szablach w jaszczurze,
A drudzy niosąc dwururki

Pozaczepiane na sznurze
Jako hiszpańskie gitary:
Cały mówię ten tłum szary        920
Wiodąc jak stare żórawie,
Pokazałem się w Mitawie
Gdzie wtenczas Sass Karol, młody,
Bez wojska i bez pieniędzy,
Oblężony, prawie w nędzy,        925
I bez chleba i bez wody —
Bo pompy moskal pojmał;
W zamku się xiążęcym trzymał
Jako pszczoła w głębi ula,
Mając na to rozkaz króla        930
Aby dzierżał swoje xięstwo;
Rozkaz! — patent na meczeństwo!
Bo Sejm zamiast posłać szyków,
Posłał mu dwóch senatorów,
Jakby rzec dwóch spowiedników,        935
Dwóch nietoperzy, upiorów,
Dwie chorób, dwie dżum i krupów,
Dwóch sejmowych kościotrupów
Posłał mu Sejm — Senatory
Dziwny w potrzebie rynsztunek! —        940
Otóż ja mu na ratunek
Przyszedłem i umysł chory
Podparłem... (jak brytan wierny
Choć go czasem i nie karmią
On przy domie jak odźwierny)        945
Tak ja przed m oskiewską armją,
Poleciwszy duszę Bogu,
Położyłem się na progu
Warcząc, bo mi tam Mospanie
Brakło zębów na kąsanie.        950
I tak my Polacy górą,
Lub z moskalem oko w oko.
Aż z carską inwestyturą
Przyjechał Biren z Sybiru.
Zda się że go wiedźmy wloką        955
Na tron, śród wroniego skwiru,
Kacią zbryzgały posoką,

I pokazały z pod chmury
W płachcie z moskiewskiéj purpury
Przemrożonego do kości.        960
Jego oczy pełne złości
I ognia, jak owe doły
U bałwana ze śniegoły
Przestracha na arendarzy:
Co jak latarnie cmentarzy,        965
Przez wydrążone dwie jamy
Leją płomieniste błamy
Światła... we mgle gorejące
Jako cmentarne miesiące...
Ten trup ciągle nam wybladły        970
Groził — te oczy nas jadły...
Bo nie ma straszniejszéj rzeczy
O! żydzie, nad wzrok człowieczy
Błyszczący w sińcach wygnania,
Jako w oprawie ze stali:        975
Wzrok, który chęć królowania
Rubinem piekieł zapali..
Otoż patrz na moje oczy,
Takie są jak u Birena.
Odmienionać wprawdzie scena,        980
Tu się rzecz o naród toczy,
O poklask idzie gromadny
Nie zaś o tron samowładny:
Ale mi to Bóg nadarzył,
Że magnaterja ucieka;        985
A potrzeba znów człowieka
Coby się na wszystko ważył,
I los, który się wałęsa,
Ćwiekami przybił do siebie.
Takim obaczą w potrzebie,        990
Kosakowskiego Klemensa...
Bo choć xiądz o Bogu gada,
To w szable wierzy gromada.
Choć tu xiądz o cudach gęda,
Od szabli idzie komenda;        995
Choć tu w żywot wieczny wierzą,
Do mnie żywoty należą.

Ja miasto mam w mojém łonie,
Ja go ogrzewam — ja bronię,
Ja na wroga wyprowadzę        1000
Nawet karczny, nawet mury:
A kiedy trzeba? do góry
Jak wulkanem je wysadzę
Bez drżenia, bez drgnięcia powiek. —
Teraz wiesz — com jest za człowiek;        1005
Więc — mój kochany Rabinie
Oto na ten skrypt xiążęcy,
Musisz mi dać sto tysięcy
Dukatów, i milczeć głucho,
Bo nawet trup twój zaginie        1010
Jak namiot przed zawieruchą
Wichrem Jehowy zmieciony.

RABIN (przeglądając skrypt.)

Nu panie — ja milijony
Wydam zaraz na skrypt taki...
Ja nie wiem dla kogo one,        1015
Ale będą zapłacone
Téj nocy... mam dwa przetaki
Złota... sługa niski pana!

KOSAKOWSKI.

Żydzie to skrypt na Sułtana,
Na nim ty nie będziesz tracił,        1020
Choć się jak cytryna wyciśniesz...
Lecz jeśli mi przed kim piśniesz
Żeś mi taki skrypt zapłacił?
Żydzie!... tak mi pomóż Boże!
Nic cię z mych rak nie wykupi.        1025

RABIN.

A ja byłbym Panie głupi
Gdybyn gadał, nim otworzę
Kredyt u Wielkiego Turka.

KOSAKOWSKI.

Niechaj ani twoja córka,
Ani firanki u łóżka,        1030

Ani pod głową poduszka
Nie słyszą jednego słowa.

RABIN.

A czy żadna inna głowa
O tém nie wie?

KOSAKOWSKI.

Żadna inna.

RABIN.

Nu! to moja będzie winna        1035
Albo pańska, jeśli o tém
Kto na powietrzu zagada.

KOSAKOWSKI.

Zaraz mi przychodź ze złotem.

(żyd wychodzi.)

Jaki mi na serce spada
Kamień! — Cudzy pieniądz biorę;        1040
Skrypt na Potockich pisany.
I w złocie kradzioném piorę
Brudny honor mój karciany.
Groszów pnblicznych grabieżą
Przeszłe me opłacam długi.        1045
Zabiłbym gdyby kto drugi —
Lecz sam to nazwę — kradzieżą.

Wchodzi RABIN z pieniądzmi i uderza go po ramieniu.

Kto to jest?

RABIN.

Nu — Rabin Panie
Z pieniądzami nie miéj strachu...
Chodźmy do stancji na dachu        1050
Liczyć... póki w skarbie stanie...

(wychodzą oba.)
Wchodzi JUDYTA I JOZAFAT.
JUDYT.

Chłopaku, chrześcijaninie,
Zapal mi prosze latarnie,

Chodź — i za mną nieś tę skrzynię...
W miasteczku ciemno i gwarnie.        1055
Weż szablę i pistolety,
Weź i kij co psy odpędza.
Pójdę do świętego xiędza —

JOZAFAT.

Do xiędza?

(na stronie.)

Z téj się kobiety
Zrobił szatan stu języczny.        1060

JUDYTA.

Zapal ten kaganiec śliczny,
Te latarnię z pargaminu,
Co jako xiężyc z bursztynu
Po ciemnych ulicach chodzi;
Xieżyc który na srebrnicy        1065
Róże malowane rodzi,
I rzuca po błotach ulicy
Gdzie ja żydówka przechodzę,
Tęczę — za most mojéj nodze;
Kwiaty rzuca na kałuże        1070
Abym stąpała na róże...

JOZAFAT (na stronie.)

Co ten zły duch przez nią plecie
O papierowéj łojówce!
Co za język w téj żydówce!...

JUDYTA.

Nu — pudło trzymaj na grzbiecie.        1075
Nie gadaj nic ale prowadź,
A pomnij by fanał nie zgasnął.

(wychodzą.)
Wchodzi KOSAKOWSKI i RABIN.
KOSAKOWSKI.

Żydzie! ktoś tu drzwiami trzasnął,
Ktoś wyszedł.

RABIN.

Nu — złoto schować
A nie dbać czy tu kto chodzi.        1080
Niech się Pan Rotmistrz dobrodziej
Nie boi... Niech Pan naczelny
Taki wojak wielki, dzielny,
Żydowi także zaufa.

KOSAKOWSKI.

Ćwiekami nabita kufa        1085
Dla ciebie żydzie gotowa,
Dla twoich kości i grzbietu;
Jeśli ten dom nie dochowa
Tak jak mogiła — sekretu...
Pamiętaj — źle z tobą będzie        1090
Mój krwawy Dyogenesie,
Jeśli kto słowo wyniesie
Za dom. — A gdzie twoja córka?

RABIN.

Nie wiem; może jedwab przędzie,
Może z jedwabnego sznurka        1095
Zwleka perły kałakuckie...
Dziewczyna ma serce ludzkie
Może gotuje balsamy,
Szarpie strzępi dla szpitali,
Albo się w modlitwie pali        1110
I płacze jak Rachel u Ramy.

KOSAKOWSKI.

Zawołaj mi ją.

RABIN.

A poco?

KOSAKOWSKI.

Bo ona wyszła za bramy.

RABIN.

Nu — ona nie chodzi nocą.

KOSAKOWSKI.

Łżesz żydzie — Oto ci powiem        1105
Że kiedyś ty liczył złoto,

To ja na uliczne bloto
Spojrzałem, w ciemne czeluście;
I gdzieś pod xiężyca nowiem
Postać, cała w białéj chuście,        1110
Jak słup w bieliznę ubrany,
Mgłą owinięta pochmurną;
Za xiężycem z porcelany,
Za powietrzną jakąś urną
Złotą, świecącą do koła,        1115
Jak lilija co kielichem
Złotym, oświeca anioła:
Postać taka, do kościoła
Szła i spotkała się z mnichem.
Ten mnich to xiądz karmelita,        1120
A ta postać — to Judyta.

RABIN.

Panie mój — to być nie może.
Judyt! — Nie ma jéj w komorze! —
Nu prawda że poszła. — Judyta! —
Nu ja nie wiem jasny Panie        1125
Gdzie moja córka ukryta?
Pójdę na poszukiwanie.

Wchodzi JOZAFAT z latarnią.

A gdzie ty bywał mój sługo?

JOZAFAT.

Pannę rabinównę wodził.

RABIN.

A gdzie z twoją panną chodził?        1130

JOZAFAT.

O tém rospowiadać długo.
Gdybyś mi był na Wielkanoc
Dał na kolendę złotówkę,
Powiedziałbym, gdzie żydówkę
Odprowadziłem dziś na noc.        1135

RABIN.

Jozafacie a ciebie odpędzę!

JOZAFAT.

Czytujesz w talmudu xiędze
A nie wiesz gdzie córka chodzi?

KOSAKOWSKI otwierając drzwi do szynkarni.

Héj! Albeńska moja młodzi
Proszę tu do mnie z szynkarni.        1140

Wchodzi BOJWIŁ i Litwinów kilkunastu w kurtach szarych, w czapkach przeszytych drutami.

Panowie, kto wami dowodzi?

BOJWIŁ.

Ty, jak zawsze djabel Klemens,
Infernem nec Deum timens;
Na róg przysięgliśmy sarni
I na buty Radziwiła.        1145

KOSAKOWSKI.

Otoż wybieram Bojwiła
Namiestnikiem go stanowię;
Jeżeli się tylko dowie
Że mię na koniu widziano
Z tą srebrną szablą nad głową,        1150
I w ręku z tą chustą runianą:
Niech mi da rycerskie słowo
Zgiąwszy przed Bogiem kolano,
Że mój karaban zaprzęże,
Mój trzos weźmie i manatki        1155
I wyjedzie za rogatki
Nie dbając na warty xięże...
A choćby sto gromów trzasło
I świat drżał, niech nie uważa,
A na takie moje hasło        1160
Powiesi tu Arendarza...

(do Rabina.)

Dobry jesteś i uczynny
Więc niechaj ci twarz nie bladnie;
Bo jeżeliś ty niewinny
To ci włos z głowy nie spadnie.        1165

(do Litwinów.)

Wziąć go i strzedz... Niech za bramy
Nie wychodzi.. Gdy ujrzycie
Mój znak, to go powiesicie.
Przysięgacie?

LITWINI.

Przysięgamy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.