Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Xięże tęgim jesteś ćwikiem,
Oszukiwałeś rok cały
Wszystkich nabożnych i głupich;        720
Biłeś się jak jenerały
I chciałeś sobie z głów trupich
Wybudować kazalnicę
Skądbyś mógł do króla gadać...
Czas ci na osiołka siadać,        725
Przejechać się przez stolicę;
Gdzie już nie Podolskie mózgi,
I szlachecka cię głupota
Przyjmą, ale kat i rózgi.
Bo ta, twoja tu robota,        730
Te bunty i te powstania
Warte tylko wysmagania.

XIĄDZ MAREK.

Czegokolwiek one warte
Pokornie proszę Waćpana
Abyś me piersi rozdarte        735
Lekarzom opatrzyć kazał.

BRANECKI.

A gdziež ty tak habit zmazał?
A gdzież wzięta owa rana?

XIĄDZ MAREK.

Na polu z ręki moskala.

BRANECKI.

Jak to? więc Pan Bóg pozwala        740
Że i święci noszą blizny?

XIĄDZ MAREK.

Tak Mospanie; dla Ojczyzny
Pozwala Pan Bóg i świętym...

BRANECKI.

A rózgami być ociętym?

XIĄDZ MAREK.

I to zniosę.