Ksiądz Marek (Słowacki, 1894)/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Ksiądz Marek
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst

Cały tom IV
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT TRZECI.

Plac w Barze.. Wchodzi KOSAKOWSKI, ubrany jak sługa szpitalów zadżumionych, w smolnej koszuli, w kapturze.
KOSAKOWSKI.

Zaraza co tu panuje
Gdzie moskale wiatr popsuli,
Gorsza od miecza i kuli,
Tysiacami ludzi truje,
Z trupów czarnych urodzona,        5
Stojaca jak widmo na wale.
Pełne moskalów szpitale,
Każda karczma zarażona,
Każdy człowiek straszny, blady,
Sine włóczą się gromady        10
Z krwią i ogniem pod powieką,
Zgniłe prześcieradła wleką,
A głowy w skrwawionych chustach
Wspierają na rękach chudych,
Z węglem i ze krwią na ustach,        15
Pełni plam zielono rudych,
Ponurzy jak rozbojnicy,
Jak wilcy na krew gotowi.
Przypatrzyłem się ludowi
Co tam, przed Boharodycy        20
Namiotem klęczy i leży,
Pałaszani namiot kraje,
I Boharodycy łaje,
Nazywa ja matka żołnierzy,
I pochlebia i klnie na przemiany.        25

A tak wszystko zaraza rozprzęga,
Że oto, w smole ubrany,
Rzuciwszy na plecy haki
Jak koń, który sie zaprzęga
Do ciał, włóczę te sobaki,        30
Wyciagam z miasta za bramy,
I rzucam nagie do jamy;
A nikt o to nie zapyta
Kto ja jestem? skąd przychodzę?
Mógłbym sztyletować wodze,        35
Mógłbym zatruć wód koryta,
Mógłbym – wszędzie chodzę wolny
Wejść aż do Jenerałowéj
W nocy, jako upior smolny,
Wziąć lampę, która u głowy        40
Przy srebrnym obrazie świeci:
W kołysce podpalić dzieci,
Blaskiem zbudzić matkę śpiącą,
I z pochodnią gorejącą
Jak upiór – wynijść z sypialni.        45
Tym czasem błądzę jak pjany
Pośród téj okropnéj szczwalni,
Gdzie zaraza swe szatany
Psy swoje czarne puściła...
Gdzie dom... spojrzeć, to mogiła;        50
Gdzie łóżko – tam trup być musi.
Par cięży, powietrze dusi,
Gwiazdy jakby przeleknione
Chodzą smętne i czerwone;
Wyją psy na pustych bramach        55
I rwą zębami łańcuchy.
A w polu, przy trupich jamach,
Jakieś płomnienie, jak duchy,
Stoją, czasem szyję zegną
I za człowiekiem tak biegną        60
Kolory z ognia fałszywe,
Tak lecą jak trupy żywe
Owinięte przez płomienie,
Jak moje za mną sumnienie!
Bo to ja, com tu zaszczepił        65

Ruinę, gwałt, mord rumiany.
W żadzach niepohamowany
Kiedy mię szatan oślepił
Leciałem, gryząc wędzidła,
Własne rzuciwszy sztandary. —        70
I przezemnie ten xiądz stary
Odbieżany, szedł na boje,
Jak ptak bez jednego skrzydła,
Żebraków zebrawszy roje
Zbrojne w siekiery i kosy,        75
Siwe swe rzuciwszy włosy
Za sztandar i męczenników
Krzyżem oświecajac złotym.
Ja zbieg! zdrajca jego szyków!
Gdy siadłem nad trupów rowem,        80
Kiedy pomyślałem o tym:
Gdy ten xiadz z czarnym okowem,
Jasny jak światło jarzęce
Stanął mi w myśli upiorem;
Gdy do nieba podniósł ręce        85
I pokazał nad klasztorem
Ogień, dym, czerwone dachy.
I w cieniu ruskie bermyce.
I na tych bermycach blachy
Jak złote, wielkie xiężyce        90
Ciągnące ku pożarowi:
Ból i strach nie przejął mrowi:
I przysięgłem furją zdjęty,
Że choć sam, chociaż wyklęty,
Zbawię go, albo tu zginę.        95
A tę żydowską dziewczynę
Będę trzymał w mojej mocy,
Porwę, i gdzieś w czarnym jarze
Zrobię z nią, co Pan Bóg każe.

Wchodzi JUDYTA.
JUDYTA.

Co zrobisz ze mną goimie?        100
Nu – xiądz mi odpuścił święty.
Ja przyjęła sakramenty

Z jego rąk, i mam na imie
Salomea...

KOSAKOWSKI

Więc xiądz żywy?

JUDYTA.

Xiądz on człowiek sprawiedliwy        105
Umrze, gdy go Pan obudzi.
Nu – on nie lęka się ludzi...

KOSAKOWSKI

Ale go pletniami zbito?

JUDYTA.

A kto tego bicia liczył?
Jego palmami zakryto        110
Słonecznemi od niebiosów;
A kat się na śmierć zaćwiczył,
I szedł krwią kapiący z włosów
W koszuli, cały rumiany,
Przez siebie zakatowany        115
Na śmierć... i umarł w szpitalu.
Nu — a potem w tym moskalu
Była myśl, xiędza uwozić,
Na sybirze gdzieś zamrozić.
Więc okuli jemu nogi,        120
Ubrali go w chłopskiej świtce,
Położyli na kibitce,
Koń zaprzęgli do niéj srogi,
I szalony i gorący
Jak smok dyszlem targający.        125
I siadł na kibitce zwoszczyk,
I kapitan w hełmie z blachy
A blady był jak nieboszczyk,
I usiedli dwa szyldwachy.
A noc była ciemna, głucha,        130
Wielki lament i rospacze;
Słychać było że lud płacze,
Słychać było że Bóg słucha;
Bo stanęła po rejwachu
Jakaś wielka cichość strachu,        135

Gdy kibitka się ruszyła
Z naszym ojcem śród miasteczka.
Bo wieść między żydków była
Że on, ten xiądz, jak owieczka
Dał się okuwać w kajdany,        140
Że mu krew bluznęła z rany,
Że był znowu biczowany,
W pysk przez Braneckiego bity,
Jak trup — dla tego zakryty,
I cały we krwi czerwony;        145
Bez sił – dla tego niesiony,
Bez ducha – bo już nie jęczał,
A w łańcuchu, bo zabrzęczał
Gdy go kładli do kibitki. –
Nu i potém tylko kitki        150
Tych moskali jak płomienie
Poleciały na stracenie,
Poszły w ciemność z wielką burzą.
Nu, a ludzi było dużo
Na tym placu, wszyscy czarni,        155
Przy jednej tylko latarni
Która była pałająca,
Bez gwiazd żadnych i miesiąca,
W nocy na strasznéj pustoszy,
Jak na jakim grobowisku.        160
Nu, a kiedy Pan Bóg spłoszy
Konie jakie na urwisku?
To co? – głowy się strzaskały!
A on został jeden, cały.
A na wozie ludzkie trzewo,        165
Trup na prawo — trup na lewo,
Kapitan przy swoim Dońcu,
Zwoszczyk żyw lecz jak śmierć biały.
I wóz jego we krwi cały,
A xiądz jakby cały w słońcu        170
Na wozie, w męczeńskiéj szacie,
Jak na jakim majestacie
Jechał spokojny i żywy.
Bo on człowiek sprawiedliwy
I święty....

KOSAKOWSKI

Słuchaj Judyto,        175
Zwiedź mię ty z tym karmelitą.

(na stronie.)

Ach łza jéj do pereł grochu
Podobna... zemstę już gasi...

JUDYTA.

Prorok wasz zamknięty w lochu.
A czy sa rycerze wasi        180
Blisko? Ja go wam wyzwolę.

KOSAKOWSKI.

Ty?

JUDYTA.

Przy waszym apostole
Ja córka i stróż.

KOSAKOWSKI.

Ty sama?

JUDYTA.

Nu, ja mu wolności brama
Ja mu róża od Saronu,        185
Chociaż bardzo bliska zgonu;
Ja konwalja mu pachnąca
I wolnościa i weselem...
Nu, ja stąd odlatujaca
Jak duch jaki, do miesiąca,        190
Z całym dawnym Izraelem:
Aż powrócę – bom duch wielki
A u Panny Zbawicielki
Na niebie oczekiwana.

KOSAKOWSKI.

W imie Ojca, Ducha, Pana!        195
Co ty gadasz?

JUDYTA.

Nu ja sama
Nie wiem... Miasto dziś podpalę,
Ogień włożę pod szpitale;

Aż chorzy wyjda z płomieni
I o xiędza będą prosić;        200
I po mieście zarażeni
Biegać i ogień roznosić,
Kołdry targając ogniste...

KOSAKOWSKI.

Co ty mówisz, Jesu Chryste,
Szpital palić!

JUDYTA.

Nu – a oni?        205

KOSAKOWSKI.

Niechaj ciebie Pan Bóg broni
Od tak haniebnego czynu.

JUDYTA.

Gdyby z każdego rubinu
Co na czepcu moim świeci
Była iskra, niechaj leci!        210
Niechaj się za dachy chwyta.

(Zrywa z czepca drogie kamienie i rzuca na wiatr.)

Nu... ja nie polka — ja mściwa –
Ja żydówka! ja Judyta!

KOSAKOWSKI.

Słuchaj, dziewczyno straszliwa!
Piękność twoja nieśmiertelna        215
Jakaś strasznia i piekielna,
Ząb perłowy kiedy zgrzyta
To mi serce w piersiach lata.
Słuchaj, ty jesteś bogata
I ochrzczona — córko grzmotów!        220
Ja się z toba żenić gotów.

JUDYTA.

Nu — a ojciec?

KOSAKOWSKI.

Żyd wisielec.
Co mi tam twój ojciec znaczy!

Odprawiłaś już popielec
I bosiny po rabinie...        225

JUDYTA.

A jak jego duch zobaczy?

KOSAKOWSKI

W jakiéj ty żyjesz krainie
Że o trupach zawsze gadasz?

JUDYTA.

Czy ty wojnę wypowiadasz
Wszystkim duchom Izraela?        230

KOSAKOWSKI.

Czart oczami twemi strzela,
Ogień leje w serca cieśnie,
Głowę wprawia w obłąkanie.
Dziś widziałem ciebie we śnie
Jakby jakie malowanie.        235
Że już byłaś na stracenie
Prowadzona w żar, w płomienie,
A z płomnieni były róże,
A ty w różach jak w altanie,
Uczepiona ręką w górze        240
Za krzyż.

JUDYTA.

Ty śnił prawdę świętą.

KOSAKOWSKI.

Judyto – gdyby cię wzięto
I śmiercią, ogniem grożono;
Ty znasz moją klacz czerwoną
Co przeleci miasto całe,        245
I wyleci drugą stroną.
Tylko klaśnij w ręce białe,
Tylko padnij mi na łono,
Tylko chwyć się jak zbawienia:
A ja z grobu i z płomienia        250
Wyrwę ciebie po sto razy!

JUDYTA.

A czy wyrwiesz z rąk zarazy?

KOSAKOWSKI.

Strach mię zdjął.

JUDYTA.

Nu, ja ze łzami
Mówię tobie mój goimie,
Że przepaść jest między nami...        255
Naprzód — twój ród, twoje imie
Co odrzuca to zamęście,
A potém — moje nieszczęście
I mój los. Badź zdrów na wieki!
A może przyjdzie daleki        260
Jaki czas dla mego ducha,
Ze mnie mój Pan Bóg wysłucha,
Modlitwę moją gorącą
Za twoje szczęście proszacą.

(wychodzi.)
KOSAKOWSKI.

We łzach, w obłąkaniu stoję...        265

Wchodzi BOJWIŁ przebrany za chłopa.
BOJWIŁ.

Panie, widać nasze zbroje
Wiejące nam od północy
Z tchem od ukraińskich kwiatów.
Nowy huf Konfederatów.

KOSAKOWSKI.

Idźmy... przed nadejściem nocy        270
Może na czas przybędziemy
Poprawić straconéj sławy.

(wychodzą.)
Namiot. Wchodzą KRECZETNIKOW, BRANECKI I RAPPORTOWY oficer.
KRECZETNIKOW.

W pochód wymaszerujemy
Ai na Wierzchowieckie stawy.

Już tam ja, w szlacheckie dworce        275
Posłał i dzieci i żonę.
Jéj Boh... miasto zarażone,
Mści się Bóg za cudotworce.

BRANECKI.

Czy Jenerał gada serjo?

KRECZETNIKOW.

Ot wy z waszą fanaberją        280
Francuszczyzną, nie widzicie
Że tu wojska mego życie
Pod przekleństwem bunt podnosi...
A ot, za tym cudownikiem,
Pułk jeden żałobnie prosi        285
Abym go im jałmużnikiem
Zrobił – i archimandrytą...
A gdyby jeszcze odkryto
Co mi dziś piszą w depeszy;        290
Boże pomiłuj na niebie,
To ot — trup ze mnie i z ciebie.

BRANECKI.

Cóż za wieści?...

KRECZETNIKOW.

Człowiek grzeszy
Ciekawością mój Polaku.
A mądry kto sekret chowa.

BRANECKI.

Co? czy umarła Carowa?        295

KRECZETNIKOW (wpadając we wściekłość.)

Szto ty skazał? — Ty na haku
Będziesz wisiał za te słowa.
Małczy Lach! Caryca żywa.

BRANECKI.

Niech się Pan Jenerał nie zrywa,
Bo ja także hetman jestem,        300
A jestem tu w moim kraju.

KRECZETNIKOW (w passyi).

A czemu ty z naszym chrestem?
Naszego dworca lokaju!
Szambelanie z epoletką?
W jakim ty kraju, szlachetko?        305
W jakim ty kraju, łachmanie?
Tu ja Pan — my gospodarze!
Ot miasteczko wyrznąć każę,
Dam ci szutke w nos hetmanie,
I każę na szubienicy        310
Powiesić, porabać w ćwierci...
I napiszę do Carycy
Że ty o Carycy śmierci
Rospowiadał... precz z komnaty.

(Branecki wychodzi.)

Héj niech nabija harmaty,        315
Niech nabiją wszystkie działa,
I na tego Jenerała
I na hulany obrócą.
Niech włożą zaraz bagnety!
Niech mi z miasta precz wyrzucą        320
Te błóto... Ot francuzczyzna!
Olejki i toalety!
Gdy we krwi cała ojczyzna,
Wino im kapie na brodę.

Wchodzi ADJUTANT Braneckiego.

Cóż tam od panów polaków?        325

ADJUTANT.

Pan Jenerał uprasza o zgodę,
O wojennych naszych znaków
Złączenie... a oto w liście
Obrażony osobiście
O satysfakcją uprasza.        330

KRECZETNIKOW (drąc list.)

Szutki — ja nie konfederat,
Ani młokos do pałasza:
Jeśli pan jenerał nie rad
Żem go uderzył po wstędze

To niech się w żałobnéj xiędze        335
Rozpisze...

ADJUTANT.

Toż mu odpowiem.

(wychodzi.)
KRECZETNIKOW (do Rapportowego.)

A jak tam z wojskowém zdrowiem?

RAPPORTOWY.

Po stu codziennie umiera,
Grenadjer w grenadyera,
Chłop w chłopa... i co dzień gorzéj...        340

KRECZETNIKOW.

Niech kancelarja położy
W dzisiejszym dziennym rozkazie,
Że kto się podda zarazie
I położy na tapczany;
Za pierwszy raz, tysiąc pałek,        345
Za drugi raz — roztrzelany.

RAPPORTOWY.

Słuszaju’s — Braknie nam skałek
I prochu...

KRECZETNIKOW.

Ot i to szutka
Puławskiego co nam bierze
Po drodze wszystkie jaszczyki. —        350
No — jak zadzwoni pobudka
Rozdać pomiędzy żołnierze
Kamasze, nowe trzewiki,
Pompony, kogucie pióra,
I kaszy... niech krzyczą hurra!        355

RAPPORTOWY.

Słuszaju’s...

KRECZETNIKOW.

Precz Rapportowy!

(Rapportowy odchodzi.)
Wchodzi ADJUTANT Braneckiego.
ADJUTANT.

Pan mój jako afront nowy
Uważa, obelgę nową,
Pana jenerała słowo
O uderzeniu po wstędze.        360

KRECZETNIKOW.

Nu — proś go, proś na herbatę.

ADJUTANT.

Nie wiem czyli go dopędzę
Bo wyjechał z sekundantem...

KRECZETNIKOW.

Powiedz mu że na harmatę
Strzela sie z paniczem frantem        365
Karciarzem — jenerał stary.

(Ajutant wychodzi.)

Oj dobrze że my te Bary
Przycisnęli! — Ot depesza
Że tam jakiś Car w Kazaniu
Jenerały nasze wiesza,        370
I o Carycy porwaniu
Zamyśla w imie Piotrowe.
Oj dobrze że my powstaniu
Polskiemi urwali głowę
Niedopuściwszy odsieczy;        375
Bo gdyby — spasij nas Boże! —

(żegna się.)

Od takiej okropnéj rzeczy
Gdyby im pana we dworze
A xiędza puścić z łańcuszka,
To ot — i Moskwa matuszka...        380
Spasij Boże! spasij Boże!

(żegna się.)

Ot gdyby tu wojownika,
To czart wziął państwo Ruryka.
Spasij Boże! spasij Boże!

Wchodzi ADJUTANT Kreczetnikowa.
ADJUTANT.

Panie pod wieczorną zorzę        385
Widać pułk konfederatów.
Chcieliśmy wystrzelić z wałów
Lecz brak i kul i granatów.

KRECZETNIKOW.

Rzucić kilka pustych strzałów
Na to obdarte husarstwo.        390
A potém te pany Lachy
Prosić na parlamentarstwo.

ADJUTANT.

Słuszaju’s.

(odchodzi.)
KRECZETNIKOW.

Ot nowe strachy!
Ot nam w mieście pewny cmentarz
Najstraszniejszy z mogilników,        395
Gdzie nam ziemia oczy wyje;
Jeśli to huf Pułaszczyków,
Jeżeli ten parlamentarz
Co tu przyjedzie, nie pije.

Wjeżdża konno KAZIMIERZ PUŁAWSKI za nim pieszo KOSAKOWSKI zawsze przebrany.
KAZIMIERZ PUŁAWSKI (zsiadając z konia.)

Ty smolny parobku dżumy        400
Potrzymaj mego rumaka.
A strzeż mi dobrze czapraka
Bo tu kradną.

KRECZETNIKOW (na stronie.)

Pełny dumy.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI (wchodzi.)

Jenerale — twoja chrobra
Gromada bez kul strzelała.        405
Jest to grzeczność jenerała
Zapewne, nie brak w jaszczykach?

Zapewne myślał jenerał
Że mi się pułk poobdzierał,
Że mam dosyć dziur w trzewikach,        410
I w czapkach wiatrzanych świstów; —
Za tę grzeczność sijatelską
I jego artylerzystów
Dziękuję....

KRECZETNIKOW.

Czy z przyjacielską
Reką? —

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Przyszliśmy po xiędza.        415

KRECZETNIKOW.

Nie mogę – Jej Bohu buntowszczyk!

KAZIMIERZ PUŁAWSKI (zimno).

Pana jenerała zwoszczyk
Z końmi przez nas dziś schwytany.

KRECZETNIKOW.

Tak i miejcie, moje pany,
Moje konie, niech popasą.        420

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Wózek z jenerała kasą...

KRECZETNIKOW.

Tak w złoto umoczcie dłonie.
No — ja złota mam nie mało.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Pana jenerała żonie
Także sie nieszczęście stało;        425
Zabrana z żołdactwa rojem
Jak nie nabita harmata.

KRECZETNIKOW (z wielką trwogą.)

A rebiata?

KAZIMIERZ PUŁAWSKI

Nu — rebiata
Także u nas i z konwojem
I z panią jenerałową.        430

KRECZETNIKOW (przysiadając i kładąc ręce na kolana.)

Nu — tak ja dam na to słowo
Że ty pan Kaźmierz Puławski...

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Być może...

KRECZETNIKOW.

Więc proszę – z łaski,
Nim pogadamy o rzeczy,
Na wypitkę i prykuski.        435
Bo choć ja jeneral ruski
Od Rena pewny odsieczy,
Uzbrojony przeci w tobie
I w proch i w dobry rynsztunek:
To ja ku twojéj osobie        440
Taki wielki mam szacunek,
Że chciałbym, choć raz z weselem
Z tobą pić jak z przyjacielem.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

A xiądz Marek?

KRECZETNIKOW.

Nu, nie mało
Ja z tym xiędzem miał roboty!        445
Co jeszcze z niego zostało
To wam oddam – Jakieś grzmoty!
Co to znaczy?

(słychać zgiełk za sceną.)
Wbiega ADJUTANT.
ADJUTANT.

Jenerale
Ktoś pozapalał szpitale;
Buntuja się starowierce        450
Przy blasku ogni czerwonych.
Mówią żeś ty zarażonych
Kazał w szpitalu podpalić.
Szpital jak ogniste serce
Bijace w dymu szatanie,        455
Już pękł i zaczął się walić

I pokazał na tapczanie
Wskróś, przez otworzone deski,
Trup zielony i niebieski
W trwodze oddający ducha.        460
Potém się ta zawierucha
Skier, ogni, dymów gorących
I ludzi uciekajacych
W kołdrach, w pokrwawionych chustkach
Zebrała, na czarnych pustkach        465
Pogorzałych karmelitów...
Tam twój sierżant jeden Tytów
Chciał chorym dawać nauki,
Ale żołdactwo pijane
Rozerwało go na sztuki,        470
Tak że i ciało rumiane
(Straszne markietanek dzieło!)
W oczach mi nagle zniknęło,
Cudownym prawie sposobem;
Niewidzialnym niby grobem        475
Ukradzione dłuższéj męce,
Przez oszukanie natury.
I tylko czerwone ręce:
Straszne, wzniesione do góry
O tym człowieku świadczyły;        480
Bo innej nie miał mogiły
Oprócz tych dłoni ohydnych,
Jasnych — od pożaru widnych,
Nad głowami buntowników,
Tych rąk, tych szponów krwawników.        485
Ach i pierwszy tam raz w życiu
Słyszałem w ludzkiem zawyciu
Zwierzęce głosy człowieka.
Z ludzi się zrobiła rzeka.
Z rzeki morze, krwią rumiane,        490
A jeszcze pohamowane
(Któżby rzekł!) — dziewicy głosem.
Jedna, panie, żydowica
Blada, z rospuszczonym włosem,
Jedna, jak cudotwornica,        495
Wiedma, co w ogniu się pali,

Śród tych rąk, lasu korali
Ohydnych, ze łzami w oku
O polskim xiędzu proroku
Krakała jak kruk na dachu.        500
A co przydawało strachu
U zabobonnych moskali,
To jedno umierające
Dziecko. — Jak w zamku Walhalli
U dziewic na piersiach miesiące —        505
Tak to dziecko zawieszone
Na piersiach jéj, już zielone,
Już nie dziecko u kobiety
(Jak to lud powtarzał głupi)
Ale do czarów użyty        510
Jakiś wielki miesiąc trupi
Ukradziony u gwiaździarzy. --
Dość, że za nią poszły pułki,
Za nią starowierce starzy.
Aż skry, ogniste jaskółki,        515
Na żydowice napadły;
I od włosów jeść począwszy
Ciagle przerażoną jadły
Až upadła. — Chciałem wtedy
Pomiędzy ludem stanąwszy        520
Choć Szwed, mówić do czeredy:
Ale ledwiem się pokazał
Krwią mię obłoconą zmazał
Ów lud, który cudzoziemca
Szweda kładzie obok Niemca        525
I obu równo przeklina...
Została mi więc jedyna
Obrona, w dobytéj szpadzie,
We wzroku i w rejteradzie
Spokojnéj, we lwa odwrocie.        530
A wtenczas żołdactwa krocie
I różnej broni motłochy
Napadły na ciemne lochy
Gdzie polskiego xiędza skryto.
I przed białym karmelitą        535
We krwi i czarnych kajdanach,

Popadały na kolanach,
Sine pokazując strupy
I krzycząc że zaraza je goni...

KRECZETNIKOW.

Ot ja teraz poszedł w trupy!        540
Ot Puławski! szpada w dłoni
I śmierć dla Kreczetnikowa!
Powiedz tam niech będzie zdrowa
Moja żona, moje dziatki.
Ot nieszcześcia! ot wypadki!        545
Już ja trup pokojnik Boży!

Puławski odkrywa namiotu skrzydło i pokazuje się plac pełny żołnierstwa, chorych szpitalnych. Niektórzy leżą prawie nadzy na tapczanach, trupom podobni. W środku motłochu na rusztowaniu z łóżek szpitalnych stoi XIĄDZ MAREK z krzyżem, w podartym i pokrwawionym habicie.
PUŁAWSKI (wstrzymując Kreczetnikowa.)

Stój! gdzie lecisz?

KRECZETNIKOW.

Puść niech ginę!
Niech się ziemia podemną otworzy!

XIĄDZ MAREK.

Dziatki moje blade, sine,
Leżące u nóg jak żyto:        550
Tam wasz jeneral z dobytą
Szpadą śmierci szukający;
A ja tu nędzarz cierpiący
Exaltowan w ludzi tłoce,
Pasterz... Bo Pan niebios pragnie        555
Aby tu dwie były moce,
Jedna która ciałem nagnie;
Druga co duchem podniesie
I ukorzy w Imie Pana:
Siła wielka! niesłychana!        560
Która przy żywota kresie
U wielkich duchów się jawi.
A tę – ludzie wydać muszą –
Bo kto ją w sercu zostawi,
Ze łzą, z chlebem ludzkim strawi,        565

uniesie razem z duszą
Niebieskiéj pragnąc korony,
A tu nie pomoże światu:
Ten zaprawdę! potępiony !
Łachman z Bożego szkarłatu!        570
Gwiazda upadła z anielstwa
Gasnąca w błotnéj kałuży!
Duch na wieki bez poselstwa,
Bez ciała które mu służy,
Bez serca co w piersiach bije,        575
Spadnie, w ziemię się zaryje
I Boga prosi o litość. —
A to jeszcze wielka skrytość
U ludzi to ducha prawo,
Nie głoszone na ambonach,        580
Patryotyzmem i sławą
Z ludzkich serc czasem dobyte,
A zaszczepione już w łonach
Jak dzieciąteczko spowite
W duszy, na rubinach śpiące.        585
Bo oto ludzi tysiące
W jednej chwili strach poczuli,
I mnie, żebraka na kuli,
Do krwi ubiczowanego,
Jeszcze w niezakrzepłéj bliźnie,        590
Jeszcze we łzach po ojczyźnie,
Jeszcze od męki krwawego,
Jeszcze w śmiertelnéj bieliznie,
Jeszcze w gorączkowych żarach,
Jeszcze w smętku i na marach,        595
Na rękach swoich wynieśli:
Abym jako Piastun Cieśli,
Siadł na moim majestacie,
Rozkazał odejść zatracie,
Zarazie czarnéj ustąpić.        600
Więc jeżeli będę skąpić
Dziś mojego w kościach ducha,
Jak człowiek co jęków słucha
I z łez sobie wieniec plecie;
Jeżeli jeszcze na świecie        605

Żywot mi się upodoba.
I ta mych wrogów żałoba,
I to ich upokorzenie,
I to na deskach siedzenie
Które dał Ojciec Niebieski        610
Kładąc mi szpitalne deski
Jak męczennikowi tronem.
Jeżeli pogardzę zgonem.
Serca litością nie ruszę,
I duszy nie dam za dusze,        615
Z ciała wyzwolić nie zdołam:
Lecz wstanę — Pana zawołam,
O zemsty jego kropelkę
Poproszę — gromu co bije
Jak mściwy człowiek użyję,        620
I przyzwę śmierć jak mścicielkę;
Wszyscy zginiecie straceni.
Bo oto wy przerażeni
Nad głowami nie widzicie,
Że na pożarnym błękicie        625
Kościotrup śmierci w czerwieni
Tańcuje z trzaskiem goleni,
Kiściami zarazy śnieży,
Wije kłębem nietoperzy,
Żółtą kością ciągle miga;        630
I z ust okropnych wyrzyga
Kartelusz ognio tęczowy,
Na którym imie Jehowy
Zatraciciela narodów,
Wywrotnika twierdz i grodów,        635
Pisane ogniście stoi.
Któż tu jest co się Boga nie boi?
Oprócz trupów — kto nie zadrży przed Panem?
Ja sam jeden okryty łachmanem
Zakrwawiony, knutem zbity,        640
Ja sam, który za naród cierpiałem,
Ja sam, który memi jelity
Pasłem serca — i serca kawałem
Nakarmiłem tych co serca nie mieli:
Ja sam jeden stoję w bieli        645

I śmiem spojrzeć ku Panu ogniście,
I zawołać Nań o sprawiedliwość.
Oto naród mój jak zwiędłe liście!
Oto zdrady i serc niegodziwość!
Oto pierwsza niewoli godzina        650
Co się przez wiek ciągnąć będzie!
Oto harfa płaczu ta mieścina!
Oto gołe kościoła krawędzie
Przez które już kozom skakać
I róść trawie na dawnych mogiłach! —       655
Panie Boże nie pozwól mi płakać!
Ducha mego utrzymaj przy siłach;
Nie bierz mię w niebieską sferę
Krzyczącego miserere,
Łamiącego dłoń na głowie. —        660
Kto mię słucha Ojczyźnie niech powie
Że sztandar zatknąwszy w Barze
Ległem sam na tym sztandarze,
Broniąc go duchem i ciałem,
A przy śmierci sam jeden zostałem,        665
Kto tu śmierci jest mojéj przytomny
Niech widzi jak ręka Boża
Biorąc jeden duch ogromny,
Podnosi całe stworzenie;
Nawet trupy ściąga z łoża,        670
I przez trumien odemknienie
Pomiędzy ludzkiemi duchy,
O zrzucającym łańcuchy
Zaświadcza pośród śmiertelnych,
Kto żyw — niech słucha weselnych        675
Harf co grają różnym tonem;
Kto duch — niech duchowi memu,
Jak xiężycowi złotemu,
Będzie blaskiem i ogonem,
Bo ja ojczyzny być muszę        680
Duchem stróżem i patronem;
I wyżéj porywać dusze,
A żadnéj ziemią nie skalać;
Ale wszystkie pozapalać
Na nowe wieki i czyny:        685

A teraz zdjąć z tej mieściny,
Gdzie włada dżuma i trwoga,
Zarazę, jak sztandar siny,
I z chorągwią tą odejść do Boga
Do którego mię boleść porywa.        690

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Ojcze Marku.

KRECZETNIKOW.

Podnosi ramiona.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Pochodni blaskiem opływa,
Bladnie, oczy mu gasną, już kona.
Za trupami dostąpić nie można.
Wokoło ciżba nabożna        695
Rozrywa jego habity,
Całuje wychudłe ręce.
Jaki zgiełk! światła jarzęce,
I zarażonych błękity
Twarze zielonawéj cery,        700
Spisy, płaszcze i giwery,
I łoża co jeszcze płoną
Jakby w obchód święto-Jański.
Prawdziwy kurhan słowiański
Który po śmierci wzniesiono        705
Nad pierwszym z naszych rycerzy.

KRECZETNIKOW.

Bić z harmat! niechaj tu leży,
Niechaj się go lud dotyka
I położy na sztandary.
A ja sam poniosę mary,        710
I polskiego wojownika
O pomoc proszę w posłudze.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Jenerale, ręce cudze
Dotknęły się tego ciała,
I to ciało już nie nasze:        715
Ale jego duch i chwała

Przelana w polskie pałasze
I serca, świadectwo wyda.
A jak tu się teraz wznosi
Zmartwychwstańców piramida,        720
I to ciało łzami rosi,
O życiu świadcząc płakaniem:
Tak my... (głosy moje wieszcze!)
Wszyscy, wszyscy zmartwychwstaniem!
Wszelki duch! i ten co jeszcze        725
Nie pomyślał o hańbie narodu...
Teraz idę z tego grodu,
A serce mam tak ruszone:
Źe ci oddam dzieci żonę
I po tym buncie wojskowym        730
Na dwa dni wytchnąć pozwolę.

(Do jednego z moskali.)

Gdzie jest ów parobek w smole.
Strażnik mojego rumaka.

MOSKAL.

Na koniu gdzieś purpurowym
Widzieliśmy tego ptaka        735
Jak kruk, odlatywał gdzieś z łupem,
A nie wiemy czy z chorągwią, czy z trupem,
Bo to co za nim leciało
Było jak ogień i ciało.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Ten lud widzę, cały chory,        740
Wszędy gdzie oczyma skinie
Widzi ogień i upiory:
A ja wszędy w téj krainie
Widzę jednę wielką bliznę,
Jednę moją cierpiącą Ojczyznę!        745

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.