Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ruinę, gwałt, mord rumiany.
W żadzach niepohamowany
Kiedy mię szatan oślepił
Leciałem, gryząc wędzidła,
Własne rzuciwszy sztandary. —        70
I przezemnie ten xiądz stary
Odbieżany, szedł na boje,
Jak ptak bez jednego skrzydła,
Żebraków zebrawszy roje
Zbrojne w siekiery i kosy,        75
Siwe swe rzuciwszy włosy
Za sztandar i męczenników
Krzyżem oświecajac złotym.
Ja zbieg! zdrajca jego szyków!
Gdy siadłem nad trupów rowem,        80
Kiedy pomyślałem o tym:
Gdy ten xiadz z czarnym okowem,
Jasny jak światło jarzęce
Stanął mi w myśli upiorem;
Gdy do nieba podniósł ręce        85
I pokazał nad klasztorem
Ogień, dym, czerwone dachy.
I w cieniu ruskie bermyce.
I na tych bermycach blachy
Jak złote, wielkie xiężyce        90
Ciągnące ku pożarowi:
Ból i strach nie przejął mrowi:
I przysięgłem furją zdjęty,
Że choć sam, chociaż wyklęty,
Zbawię go, albo tu zginę.        95
A tę żydowską dziewczynę
Będę trzymał w mojej mocy,
Porwę, i gdzieś w czarnym jarze
Zrobię z nią, co Pan Bóg każe.

Wchodzi JUDYTA.
JUDYTA.

Co zrobisz ze mną goimie?        100
Nu – xiądz mi odpuścił święty.
Ja przyjęła sakramenty