Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z jego rąk, i mam na imie
Salomea...

KOSAKOWSKI

Więc xiądz żywy?

JUDYTA.

Xiądz on człowiek sprawiedliwy        105
Umrze, gdy go Pan obudzi.
Nu – on nie lęka się ludzi...

KOSAKOWSKI

Ale go pletniami zbito?

JUDYTA.

A kto tego bicia liczył?
Jego palmami zakryto        110
Słonecznemi od niebiosów;
A kat się na śmierć zaćwiczył,
I szedł krwią kapiący z włosów
W koszuli, cały rumiany,
Przez siebie zakatowany        115
Na śmierć... i umarł w szpitalu.
Nu — a potem w tym moskalu
Była myśl, xiędza uwozić,
Na sybirze gdzieś zamrozić.
Więc okuli jemu nogi,        120
Ubrali go w chłopskiej świtce,
Położyli na kibitce,
Koń zaprzęgli do niéj srogi,
I szalony i gorący
Jak smok dyszlem targający.        125
I siadł na kibitce zwoszczyk,
I kapitan w hełmie z blachy
A blady był jak nieboszczyk,
I usiedli dwa szyldwachy.
A noc była ciemna, głucha,        130
Wielki lament i rospacze;
Słychać było że lud płacze,
Słychać było że Bóg słucha;
Bo stanęła po rejwachu
Jakaś wielka cichość strachu,        135