Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A teraz zdjąć z tej mieściny,
Gdzie włada dżuma i trwoga,
Zarazę, jak sztandar siny,
I z chorągwią tą odejść do Boga
Do którego mię boleść porywa.        690

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Ojcze Marku.

KRECZETNIKOW.

Podnosi ramiona.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Pochodni blaskiem opływa,
Bladnie, oczy mu gasną, już kona.
Za trupami dostąpić nie można.
Wokoło ciżba nabożna        695
Rozrywa jego habity,
Całuje wychudłe ręce.
Jaki zgiełk! światła jarzęce,
I zarażonych błękity
Twarze zielonawéj cery,        700
Spisy, płaszcze i giwery,
I łoża co jeszcze płoną
Jakby w obchód święto-Jański.
Prawdziwy kurhan słowiański
Który po śmierci wzniesiono        705
Nad pierwszym z naszych rycerzy.

KRECZETNIKOW.

Bić z harmat! niechaj tu leży,
Niechaj się go lud dotyka
I położy na sztandary.
A ja sam poniosę mary,        710
I polskiego wojownika
O pomoc proszę w posłudze.

KAZIMIERZ PUŁAWSKI.

Jenerale, ręce cudze
Dotknęły się tego ciała,
I to ciało już nie nasze:        715
Ale jego duch i chwała