Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uniesie razem z duszą
Niebieskiéj pragnąc korony,
A tu nie pomoże światu:
Ten zaprawdę! potępiony !
Łachman z Bożego szkarłatu!        570
Gwiazda upadła z anielstwa
Gasnąca w błotnéj kałuży!
Duch na wieki bez poselstwa,
Bez ciała które mu służy,
Bez serca co w piersiach bije,        575
Spadnie, w ziemię się zaryje
I Boga prosi o litość. —
A to jeszcze wielka skrytość
U ludzi to ducha prawo,
Nie głoszone na ambonach,        580
Patryotyzmem i sławą
Z ludzkich serc czasem dobyte,
A zaszczepione już w łonach
Jak dzieciąteczko spowite
W duszy, na rubinach śpiące.        585
Bo oto ludzi tysiące
W jednej chwili strach poczuli,
I mnie, żebraka na kuli,
Do krwi ubiczowanego,
Jeszcze w niezakrzepłéj bliźnie,        590
Jeszcze we łzach po ojczyźnie,
Jeszcze od męki krwawego,
Jeszcze w śmiertelnéj bieliznie,
Jeszcze w gorączkowych żarach,
Jeszcze w smętku i na marach,        595
Na rękach swoich wynieśli:
Abym jako Piastun Cieśli,
Siadł na moim majestacie,
Rozkazał odejść zatracie,
Zarazie czarnéj ustąpić.        600
Więc jeżeli będę skąpić
Dziś mojego w kościach ducha,
Jak człowiek co jęków słucha
I z łez sobie wieniec plecie;
Jeżeli jeszcze na świecie        605