Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Popadały na kolanach,
Sine pokazując strupy
I krzycząc że zaraza je goni...

KRECZETNIKOW.

Ot ja teraz poszedł w trupy!        540
Ot Puławski! szpada w dłoni
I śmierć dla Kreczetnikowa!
Powiedz tam niech będzie zdrowa
Moja żona, moje dziatki.
Ot nieszcześcia! ot wypadki!        545
Już ja trup pokojnik Boży!

Puławski odkrywa namiotu skrzydło i pokazuje się plac pełny żołnierstwa, chorych szpitalnych. Niektórzy leżą prawie nadzy na tapczanach, trupom podobni. W środku motłochu na rusztowaniu z łóżek szpitalnych stoi XIĄDZ MAREK z krzyżem, w podartym i pokrwawionym habicie.
PUŁAWSKI (wstrzymując Kreczetnikowa.)

Stój! gdzie lecisz?

KRECZETNIKOW.

Puść niech ginę!
Niech się ziemia podemną otworzy!

XIĄDZ MAREK.

Dziatki moje blade, sine,
Leżące u nóg jak żyto:        550
Tam wasz jeneral z dobytą
Szpadą śmierci szukający;
A ja tu nędzarz cierpiący
Exaltowan w ludzi tłoce,
Pasterz... Bo Pan niebios pragnie        555
Aby tu dwie były moce,
Jedna która ciałem nagnie;
Druga co duchem podniesie
I ukorzy w Imie Pana:
Siła wielka! niesłychana!        560
Która przy żywota kresie
U wielkich duchów się jawi.
A tę – ludzie wydać muszą –
Bo kto ją w sercu zostawi,
Ze łzą, z chlebem ludzkim strawi,        565