Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy nas srogi los połamie
Pachnąć będą w tym balsamie
Długo w umarłéj krainie;
Szczególnie, małéj dziecinie
Co się zbudzi i obaczy        120
Las cały z kalin czerwienią
Stojący przed domu sienią;
Gdy jéj dziadek wytłómaczy
I pod cieniem tych drzew powie,
Że tak czynili ojcowie        125
Którzy już dawno są w grobie:
To dziecko poczuje w sobie
Przejęte smutkiem i strachem
Patrząc w sm®tne oczy dziada:
Że i tym nawet zapachem        130
Ojczyzna do niego gada...

(Błogosławiąc plac.)

Czy słyszysz jak ten las śpiewa
Listeczków tracąc ostatki?
Błogosławione wy drzewa!
Błogosławione wy dziatki        135
Rosnące przy kraju męczeństwie...

STAROŚCIC.

Panie — dzwonią na nieszpory.

XIĄDZ MAREK.

Idę — a po nabożeństwie
Choć starości krok nie spory,
Wycieczkę Pańską prowadzę.        140
Bo mam na to rozkaz Boży
I taką nad ludem władzę —
Że Kosakowski mi złoży
Komendę... i stąd wyleci
Jak czarny szatan nie czysty...        145
Bo mi anioł promienisty
Rozkazał... abym z tych dzieci
Które mam — nie stracił żadnego.

(wychodzi.)