Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I od klasztoru postaw tak żołnierze
Aby schwytali xiędza cudotworcę.
Ten mózg co twoje dziś rękawy brudzi,
Krew, koralowej podobna paciorce
Którać na czole błyszczy — bestjo dzika!        675
Zrobiły z ciebie półkownika.

SUWAROW.

Sława Rossyanom!

(odchodzi.)
KRECZETNIKOW.

Gdzie jest pan Branecki?

ADJUTANT.

Gada z karczmarką.

(wychodzi.)
Wchodzi BRANECKI prowadząc za rękę JUDYTĘ już ubraną jak uprzednio w pięknym żydowicy stroju.
BRANECKI.

Na honor szlachecki!
Nigdy piękniejszéj nie widziałem jędzy.
Dałem jéj kiesę pieniędzy;        680
Rzuciła na ziemię złoto,
Zdjęła worek, z bladéj twarzy
Obtarła popiołów błoto,
I stoi, cała w klejnotach,
Jak paw kiedy rozwachlarzy        685
Ogony.

JUDYTA.

Nu — wy w namiotach
Mieli od mojego sługi
Pokazany ten loch długi
Idący tu do piwnicy.
Teraz wy jak na gościnie        690
U rabina żydowicy.
Szanujcie ludzkie żywoty.
Niech tu żadna krew nie płynie,
Niech tu nie grzmią żadne grzinoty
Bo...