Przejdź do zawartości

Król Henryk VI. Część II (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VI. Część II
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
Opactwo w Bury.
(Wchodzą: Parlament, król Henryk, królowa Małgorzata, kardynał Beaufort, Suffolk, Buckingham i inni).

Król Henr.  Dziwna, że jeszcze lord Gloucester nie przybył,
Nie jego było zwyczajem się późnić;
Jakiż to powód zatrzymał go teraz?
Małgorz.  Alboż nie widzisz, czy nie mogłeś dostrzedz,
Jak dziwnie jego zmienił się charakter?
Jaki majestat w każdym jego ruchu,
Jaka zuchwałość od pewnego czasu,
Jaka w obejściu duma i stanowczość?
Był czas, pamiętam, gdy skromny i cichy,
Na każde króla lub moje spojrzenie
Zginał kolana, tak że dwór nasz cały
Z dziwem na jego spoglądał uległość;
Spotkaj go teraz, choćby o poranku,
Gdy każdy chętne daje pozdrowienie,
On brwi swe marszczy, gniewne toczy oko,
Milcząc, kolanem wymija nas sztywnem,
Przynależnego nie oddając hołdu.
Nikt nie uważa na warczenie kądla;
Lecz gdy lew ryknie, i wielcy drżą ludzie,
A Humphrey nie jest małym w Anglii mężem,

Pomnij, że krewnym jest twoim najbliższym,
Że z twym upadkiem on pierwszy się wzniesie.
Mem zdaniem, krok to jest niepolityczny,
Na złość nie bacząc w jego piersi skrytą,
Na zyski, które śmierć mu twa zapewnia,
Do twej królewskiej przyzywać go Rady,
Do twej królewskiej przypuszczać osoby.
Pochlebstwem ludu zjednał sobie serca,
I byle zechciał rozruchy wywołać,
Lud za nim pójdzie na pierwsze skinienie.
To wiosna jeszcze, chwast się nie wkorzenił;
Zostaw go tylko, ogród ci zarośnie,
Przez twe niedbalstwo twe przygłuszy kwiaty.
Czujna troskliwość o mojego pana
Te mi natchnęła o Gloucesterze myśli;
Niewieścią trwogą nazwij je, gdy błądzę.
Jeżeli moje zbijesz podejrzenia,
Poddam się, powiem: pokrzywdziłam księcia.
Niechaj więc Suffolk, Buckingham, niech York
Me podejrzenia zwalą, jeśli mogą,
Lub gdy nie mogą, niech słowa me stwierdzą.
Suffolk.  Dobrze Gloucestera przeniknęłaś, pani,
I gdybym pierwszy me objawił myśli,
Zapewne twoją powtórzyłbym powieść.
Myślę, że z jego to pobudki księżna
Swoje dyabelskie zaczęła praktyki,
Lub, gdy jej zbrodni nie był uczestnikiem,
O pochodzeniu swojem przechwałkami,
(Które dziedzicem tronu go robiło)
O wielkiej rodu swego szlachetności
Tak rozpalony mózg księżny podrażnił,
Że chciała króla zgubić dyabłów sprawą.
Głębokie wody cichym płyną prądem;
Ta skromna postać zdradę chowa na dnie.
Lis, kiedy jagnię chce ukraść, nie szczeka.
Nie, nie, nikt jeszcze Gloucestera nie zgłębił,
Nie widział zdrady, którą w duszy chowa.

Kardynał.  Czy nie wymyślił, wbrew przepisom prawa,
Okrutnych kaźni na błahe występki?
York.  Czy nie rozpisał ogromnych podatków
Na Anglię całą, niby na żołd wojska,
Którego nigdy do Francyi nie posłał?
Co ciągłych buntów dało miastom powód.
Bucking.  Ba, ba, powszednie wszystko to są grzechy,
Przeciw nieznanym, które czas wyświeci
W tej cichej księcia Humphreya figurze.
Król Henr.  Troskliwość, z jaką cierń chcecie karczować,
Ażeby naszej nie obraził nogi,
Pochwały godna, lecz mamże, panowie,
Mówić, jak moje szepcze mi sumienie?
Gloucester tak wszelkiej zdrady jest niewinny
Jak gołębica albo ssące jagnię.
Zbyt dobre jego serce i niewinne,
By o złem marzył lub mej szukał zguby.
Małgorz.  Jak niebezpieczna ta szalona ufność!
Jeśli ci Gloucester gołębiem się zdaje,
To piór pożyczył, bo krucze ma myśli;
Jeśli to jagnię, to nie w swojej skórze,
Bo wszystkie jego skłonności są wilcze;
Kto chce oszukać, łatwo znajdzie maskę.
Bądź baczny, królu! Wszystkich nas zbawienie
Od tego zdrajcy upadku zależy. (Wchodzi Somerset).
Somerset.  Szczęście i zdrowie mojemu królowi!
Król Henr.  Jakie nowiny z Francyi, Somersecie?
Somerset.  Wszystkie francuskie twoje posiadłości
W ręku są wroga; wszystko tam stracone.
Król Henr.  Złe to nowiny, lordzie Somersecie;
Lecz niech się stanie wedle woli bożej.
York  (na stronie). Złe są i dla mnie; bo równie liczyłem
Na kraj francuski jak na żyzną Anglię.
Tak więc me kwiaty zwarzyły się w pączku,
Liść mój zielony zjadły gąsiennice.
Ale niedługo wszystkiemu zaradzę,
Lub me tytuły za grób świetny sprzedam.

(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Szczęście i pokój mojemu królowi!
Przebacz mi, jeśli tak późno przychodzę.
Suffolk.  Zbyt tylko wcześnie przychodzisz, Gloucesterze,
Lub byłbyś lepszym poddanym, niż jesteś.
W areszt cię biorę jako zdrajcę kraju.
Gloucest.  Na moich licach nie ujrzysz rumieńca,
Aresztowany, nie zblednę, Suffolku;
Niewinne serce nie łatwo się trwoży.
W najczystszem źródle mniej nie znajdziesz mętów,
Jak zdrady kraju w mojej czystej duszy.
Kto mnie oskarża? jaka moja wina?
York.  Francyi się dałeś przekupić, milordzie,
Żołd przynależny wojskom zatrzymałeś,
A wskutek tego król nasz Francyę stracił.
Gloucest.  A kto przynosi takie zaskarżenie?
Z żołnierskiej płacy groszam nie zatrzymał,
Jak od Francuzów nie dostałem grosza.
Bóg mi jest świadkiem, że we dnie i w nocy
Tylko o szczęściu Anglii rozmyślałem.
Niech każdy szeląg z królewskiego skarbu
Do mej szkatuły przeze mnie wniesiony,
W dniu mego sądu przeciwko mnie świadczy!
O! nie, niejeden funt z własnej fortuny,
By podatkami ludu nie ubożyć,
Posłałem naszym we Francyi załogom,
Nigdy żadnego nie żądając zwrotu.
Kardynał.  Wszystko to łatwo powiedzieć, milordzie.
Gloucest.  Bóg widzi, prawdę tylko powiedziałem.
York.  Za twoich rządów straszne, niesłychane
Przeciw występnym wymyślałeś kary,
Shańbiłeś Anglię okrucieństwa plamą.
Gloucest.  Wie świat, że kiedy byłem protektorem,
Zbyteczna litość wadą była moją:
Łzy potępionych miękczyły mi serce,
I skrucha była występku okupem.
Nigdym surowej nie wymierzył kaźni,
Chyba na krwawych tylko rozbójnikach,
Lub na złodziejach łupiących wędrowców.

Nie myślę przeczyć, że krwawy grzech mordu
Ciężej nad wszystkie występki karciłem.
Suffolk.  Na te zarzuty łatwa jest odpowiedź;
Ale ci większe zbrodnie zarzucają,
Z których ci trudniej będzie się oczyścić.
Więc cię w imieniu króla aresztuję,
Pod straż oddaję lorda kardynała
Aż do dnia sądu.
Król Henr.  Milordzie Gloucesterze,
Mam ja niepłonną nadzieję, że zdołasz
Zwycięsko wszystkie podejrzenia zwalić,
Bo me sumienie woła, żeś niewinny.
Gloucest.  Łaskawy panie, czas to niebezpieczny;
Szpetna ambicya głos cnoty przygłusza;
Miłość wygnana ręką nienawiści;
Hydne zepsucie dumną wznosi głowę,
A sprawiedliwość wygnanką w tej ziemi.
Wiem, że na moje spiknęli się życie.
Gdyby śmierć moja szczęście dała Anglii,
A ich przemocy była razem metą,
Chętnie ostatnią krwibym oddał kroplę;
Lecz ma śmierć tylko sztuki ich prologiem,
Przed której końcem tysiąc innych padnie,
Co dzisiaj nie śnią o niebezpieczeństwach;
Beauforta oko czerwone, ogniste,
Złośliwość serca jego wypowiada;
Na chmurnem czole burza nienawiści
Lorda Suffolka; język Buckinghama
Miota zjadliwie ten ciężar zazdrości,
Co jego serce gniecie swym ogromem;
Swarliwy York, co chce księżyc schwycić,
Któregom ramię wstrzymał zbyt ambitne,
Fałszywą skargą na me godzi życie;
A i ty, pani, bez żadnych powodów,
Na głowę moją zwaliłaś niełaskę,
I ze sił wszystkich pragnęłaś przemienić
Na mego wroga najdroższego króla.
Wszyscy gonicie do jednego celu;

Ni mi tajemne wasze były schadzki,
Ni na niewinne życie me zamachy;
Pewno wam świadków nie braknie fałszywych,
Ni winy moje zdrad powiększających.
Stare przysłowie i na mnie się sprawdzi:
Łatwo kij znajdzie, kto chce psa uderzyć.
Kardynał  Nieznośne, królu, jego są obelgi.
Gdy ci, co życie pragną twe ratować
Od noża zdrady i zdrajców wściekłości,
Mogą szkalowań takich być przedmiotem,
A winny może tak bezkarnie mówić,
W swej gorliwości niejeden ostygnie.
Suffolk.  Czyliż w hańbiących chociaż zręcznych słowach
Na panią naszą podejrzeń nie rzucił,
Że za jej sprawą, na jego ruinę,
Krzywoprzysięzców zjawi się gromada?
Małgorz.  Ale przebaczam przegrywającemu.
Gloucest.  Więcej w tem prawdy, pani, jak myślałaś:
Przegrałem, prawda, ale biada także
Wygrywającym, bo w grze szachrowali,
A kto tak przegrał, wolno może mówić.
Bucking.  On gotów prawić od rzeczy dzień cały,
Wszak to twój więzień, lordzie kardynale.
Kardynał.  Pod dobrą strażą wyprowadźcie księcia.
Gloucest.  Tak więc król Henryk swą odrzuca kulę,
Nim się na własnych może ostać nogach;
Pasterz od twego odegnany boku,
A o krew twoją już się wilki swarzą.
Bodaj obawa moja była próżną!
Lecz przewiduję, królu, twój upadek.

(Wychodzi służba z Gloucesterem).

Król Henr.  Wedle rad waszej mądrości, panowie,
Zmieniajcie stare, nowe piszcie prawa,
Jakbym obecny był tu osobiście.
Małgorz.  Jakto? Chcesz, królu, opuścić parlament?
Król Henr.  Chcę, Małgorzato. Serce smutku pełne,
Do ócz wysyła zbytek swej goryczy.
Istność ma cała w nędzę owinięta,

Bo nad strapienie cóż jest nędzniejszego?
Stryju Humphreyu, na twej widzę twarzy
Obraz honoru, prawdy, lojalności,
I nigdym jeszcze, dobry mój Humphreyu,
W twojej wierności nie znalazł zawodu.
Jakaż to gwiazda sprawiła zawistna,
Że tylu panów, że moja królowa
Wydrzeć niewinne chcą ci twoje życie?
Nigdy ich, nigdyś nie skrzywdził nikogo.
Jak rzeźnik cielę zabiera związane,
Do jatek pędzi, a bije okrutnie,
Jeśli mu z prostej drogi na piędź zboczy,
Tak go okrutnie stąd uprowadzili.
Jak matka wkoło rozpaczliwie biega,
Pogląda w stronę, gdzie znikło biedniątko,
Po drogiej stracie ryczeć tylko może,
Tak ja bezsilny lać tylko łzy mogę
Nad nieszczęściami dobrego Gloucestera,
I tylko okiem mogę zaciemnionem
Poglądać za nim, pomódz mu niezdolny,
Bo zbyt potężnych znalazł nieprzyjaciół.
Lecz przy mem każdem westchnieniu powtórzę:
Nie wiem, kto zdrajcą, Gloucester być nie może.

(Wychodzi).

Małgorz.  Zimny lód topnie na promieniach słońca.
Na wielkie sprawy król Henryk zbyt zimny,
Zbyt przepełniony mlekiem miłosierdzia.
Gloucester go uwiódł pozorami cnoty,
Jak litosnego zwodzi wędrownika
Krokodyl jęków udanych sidłami,
Lub jak na kwiatów zwinięty pościeli
Wąż wabi dziecko swoją pstrą odzieżą,
A swą pięknością przywabione kąsa.
Gdyby mędrszego nie było ode mnie,
(A mój w tej sprawie dobry zda się rozum)
Wkrótce Gloucestera ten światby się pozbył,
I nas od ciągłej wyzwolił obawy.
Kardynał.  Myśl to natchnięta dobrą polityką,

Zbywa nam tylko na dobrych pozorach,
Bo drogą prawną zgładzić nam go trzeba.
Suffolk.  Niepolityczny podobny jest zamiar;
Król będzie pragnął życie mu ocalić,
Lud może powstać na jego ratunek,
A my nie mamy lepszych argumentów
Na jego zgubę jak naszą nieufność.
York.  A więc tem samem nie chcesz jego śmierci?
Suffolk.  Nikt jej ode mnie nie pragnie goręcej.
York.  York ważniejsze ma tego powody.
Lecz, kardynale, i ty, lordzie Suffolk,
Powiedzcie szczerze, ręka na sumieniu,
Czy to nie jedno, zgłodniałemu orłu
Dać przeciw kani obronę kurczęcia,
Co Humphreyowi dać króla opiekę?
Małgorz.  Śmierćby kurczęcia była niewątpliwą.
Suffolk.  To prawda, pani. Nie jestże szaleństwem
Pieczę nad trzodą lisowi powierzyć?
A gdy go skarżą o mordercze myśli,
Zamknąć na wszystko oczy obojętne,
Bo jeszcze swoich nie spełnił zamiarów?
Nie, nie, niech ginie, bo to lis jest chytry,
Zanim ubroczy swój pysk krwią czerwoną
Ten urodzony trzody nieprzyjaciel,
Jak Humphrey króla jest nieprzyjacielem.
Jak go zaś zgładzić, troska niepotrzebna,
Sidłem, żelazem albo też podstępem;
Gdy śpi lub czuwa, rzecz to obojętna,
Byleby zginął, bo wolny od winy,
Kto pierwszy zdrady użył przeciw zdrajcy.
Małgorz.  Lordzie Suffolku, głos to rezolutny.
Suffolk.  Gdzie niema czynu, niema rezolucyi,
Bo nieraz słowom myśl nie towarzyszy.
Lecz serce moje z mym zgodne językiem;
By mego króla życie uratować,
Zasługą będzie podobny uczynek.
Dajcie znak tylko, księdzem jego będę.
Kardynał.  Hrabio Suffolku, jabym go chciał zgładzić,

Nim poświęcenie na księdza otrzymasz.
Dajcie mi tylko wasze przyzwolenie,
Mą będzie sprawą wynaleźć oprawcę,
Tak mi jest drogie króla bezpieczeństwo.
Suffolk.  Masz moją rękę; czyn godny spełnienia.
Małgorz.  I ja tak mówię.
York.  I ja to potwierdzam;
A tam, gdzie nasze zgodne są trzy zdania,
Mniejsza, kto nasze potępi wyroki. (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Z Irlandyi śpieszę, dostojni panowie,
Aby wam donieść, że bunt głowę podniósł,
I srogo naszych morduje Anglików.
Wyprawcie wojska, by wściekłość zatrzymać,
Zanim śmiertelna rozjątrzy się rana;
Dzisiaj jest jeszcze nadzieja ratunku.
Kardynał.  Wyłom śpiesznego wymaga zatkania.
W tej ważnej sprawie jaka wasza rada?
York.  Na wielkorządcę ślijmy Somerseta;
Słuszna szczęśliwym powierzać dowództwo,
A swego szczęścia we Francy i nam dowiódł.
Somerset.  Gdyby z mądrością swoją York całą
Na mojem miejscu był tam namiestnikiem,
Nigdy by w Francyi tak długo nie ostał.
York.  To prawda, nimbym, jak ty wszystko stracił,
Wprzódybym poległ; nigdybym nie wrócił
Z niesławy plamą na moim honorze,
Zwlekając, póki wszystko nie przepadnie;
Pokaż nam jedno draśnięcie oręża:
Wódz tak roztropny nie często zwycięża.
Małgorz.  Na wielki pożar iskra się ta zmieni,
Byle jej stało wiatru i pokarmu.
Dobry Yorku, drogi Somersecie,
Błagam was, skończcie. Może twa fortuna,
Gdybyś na jego miejscu był, Yorku,
Od losów jego byłaby smutniejszą.
York.  Jak nic smutniejszą? A więc hańba wszystkim!
Somerset.  Pierwszemu tobie, skoro jej tak pragniesz.
Kardynał.  Lordzie Yorku, spróbuj twej fortuny.

Kerny irlandzkie za oręż chwyciły
I krwią angielską roszą swoją ziemię;
Czy chcesz prowadzić wojsko doborowe
Na tę wyprawę po hrabstwach zebrane,
Próbować szczęścia przeciw Irlandczykom?
York.  Jeśli to wola króla jegomości.
Suffolk.  Nasz wybór znakiem woli jest królewskiej;
Bo król potwierdzi, co my stanowimy.
Więc na twą rękę weź tę rzecz, Yorku.
York.  Zgoda. Zbierajcie potrzebne zaciągi,
Gdy ja załatwię prywatne me sprawy.
Suffolk.  Sam dopilnuję wszystkiego, milordzie,
Lecz wróćmy teraz do zdrajcy Humphreya.
Kardynał.  Nie mówmy o nim; dołożę starania,
By nas na przyszłość nie kłopotał więcej.
Czas teraz odejść, bo już dzień się chyli;
Pomówim o tem w stosowniejszej chwili.
York.  Lordzie Suffolku, z końcem dwóch tygodni
Czekam w Bristolu na wasze zaciągi,
Bo stamtąd myślę do Irlandyi płynąć.
Suffolk.  Rachuj, milordzie, na moją gorliwość.

(Wychodzą wszyscy prócz Yorka).

York.  Teraz lub nigdy przyszedł dzień, Yorku,
W stal odziać twardą twoje trwożne myśli,
I koniec wszystkim położyć wahaniom.
Bądź, czem nadzieję masz być, albo śmierci
Oddaj, czem jesteś, jak troski nie warte.
Zostaw strach blady duszom pospolitym,
A twe królewskie zamknij przed nim serce.
Jak deszcz wiosenny myśl po myśli cieknie,
A na dnie każdej myśli jest korona.
Mózg pracowitszy niźli skrzętny pająk
Snuje nić długą na mych nieprzyjaciół.
Dobrze, panowie, myśl to polityczna
Na czele silnej wyprawiać mnie armii;
W waszem zanadrzu głodny wąż ogrzany,
Zatrute zęby w sercach wam utopi.
Nie miałem armii, wyście mi ją dali;

Wdzięcznie przyjmuję, wierzajcie mi tylko,
Miecz włożyliście w szalonego rękę.
Walcząc w Irlandyi na mych hufców czele,
W Anglii potrafię czarną wzniecić burzę,
Posłać tysiące do nieba lub piekła.
Ta zawierucha nie wprzód się uciszy,
Aż na mej skroni królewska korona,
Niby jasnego słońca złoty promień,
Szalonych wichrów wściekłość ukołysze.
Już wykonawcę planów mych znalazłem:
Jan Cade z Ashfordu, zuchwały Kentyjczyk,
Wywoła rozruch, na pole wystąpi
Jak Jan Mortimer, prawy tronu dziedzic.
Już ja go dawniej w Irlandyi widziałem,
Jak się pasował z liczną Kernów bandą,
A nie ustąpił, aż od dzid mu uda
Jak skóra jeża stały się kolczaste.
Uratowany, jak Maurytańczyk
W górę podskoczył, jak tancerz dzwonkami,
Krwawych dzid lasem wesoło potrząsał.
Często w ubraniu kudłatego Kerna
W nieprzyjacielskie wciskał się obozy,
A niepoznany, przynosił z powrotem
Obrzydłych planów wszystkie tajemnice;
Ten dyabeł będzie mym tu namiestnikiem,
Bo twarzą, ruchem i głosem podobny
Do Mortimera dziś nieżyjącego.
To mi da możność ludu zbadać myśli
O prawach domu York do korony.
Jeśli go schwycą, wiem, że na torturach
Mimo boleści, nie wyrzeknie słowa,
Czyjem natchnieniem za oręż uchwycił;
Jeśli zwycięży, co bliższe jest prawdy,
Ja, z mą irlandzką przybywając armią,
Przez tego łotra siane zbiorę żniwo.
Z śmiercią Humphreya, a jest niedaleka,
Z strąceniem króla, na mnie kolej czeka.

(Wychodzi).
SCENA II.
Bury. Sala w pałacu.
(Wbiega kilku morderców).

1 Mord.  Biegnij do lorda Suffolk z tą nowiną,
Że jak rozkazał, zgładziliśmy księcia.
2 Mord.  Gdyby to jeszcze było do zrobienia!
Cośmy zrobili? Czy słyszałeś kiedy
Taką pobożną przed śmiercią pokutę? (Wchodzi Suffolk).
1 Mord.  Sam lord przychodzi.
Suffolk.  Jakże stoi sprawa?
1 Mord.  Nie żyje, lordzie.
Suffolk.  Uczciwa odpowiedź.
Śpieszcie więc teraz do mojego domu,
Gdzie zasłużoną znajdziecie nagrodę.
Król i parowie stąd są niedaleko.
Czyście przystojnie narządzili łoże,
I wszystko wedle danych wam rozkazów?
1 Mord.  Wszystko, milordzie.
Suffolk.  To dobrze. Odejdźcie.

(Wychodzą mordercy. — Wchodzą: król Henryk, królowa Małgorzata, Kardynał Beaufort, Somerset i inni).

Król Henr.  Idź, mego stryja przywołaj natychmiast,
Powiedz, że naszym zamiarem jest dzisiaj
Osądzić skargi na niego wniesione.
Suffolk.  Śpieszę wykonać rozkaz mego pana (wychodzi).
Król Henr.  Zabierzcie miejsca, dostojni panowie.
Proszę was tylko, nie bądźcie surowsi
W waszych wyrokach na mojego stryja
Nad to, co stwierdzą dowody niezbite
O winie knowań jego podejrzanych.
Małgorz.  Uchowaj Boże, by ludzka nienawiść
Mogła potępić niewinnego pana!
Bodaj się tylko mógł usprawiedliwić!
Król Henr.  Dzięki za dobre słowo, Małgorzato! (Wchodzi Suffolk).
Cóż to? Co znaczy ta bladość? to drżenie?
Cóż to? Gdzie stryj mój? odpowiedz Suffolku.

Suffolk.  Umarły w łożu. Gloucester umarł, panie.
Małgorz.  Uchowaj Boże!
Kardynał.  Tajne sądy Boże.
Dziś mi się śniło, że książę był niemy,
Że próżno słowo wymówić się silił. (Król mdleje).
Małgorz.  Co ci jest panie? Ratujcie! król skonał.
Somerset.  Podnieście ciało; w nos go uszczypnijcie.
Małgorz.  Ratujcie! Otwórz oczy, mój Henryku!
Suffolk.  Wraca do zmysłów. Uspokój się, pani.
Król Henr.  O, wielki Boże!
Małgorz.  Jak ci jest, mój królu?
Suffolk.  Pociesz się, królu, pociesz się, mój panie!
Król Henr.  Co? Lord mi Suffolk o pociesze mówi,
Gdy krucze jego przed chwilą krakanie
Nutą pogrzebną krew w żyłach mi ścięło;
On myśli teraz, że świegot czyżyka
Z pustego serca: pociesz się! wołając,
Słów pierwszych pamięć z duszy mej wygoni?
Nie kryj trucizny pod tych słów słodyczą;
Rąk na mnie nie kładź, oddal się, powtarzam;
Jak żądło węża twe tknięcie mnie trwoży.
Pośle nieszczęścia, precz, precz z moich oczu!
Na twych źrenicach, w groźnym majestacie
Morderstwo siedzi, na świat postrach rzuca.
O, nie patrz na mnie! bo oczy twe ranią.
Ale nie, zostań, zbliż się, bazyliszku,
Zabij spojrzeniem niewinnego świadka,
Bo tylko w cieniu śmierci znajdę radość:
Życie me śmiercią od śmierci Gloucestera.
Małgorz.  Czemu Suffolka gromisz tak surowo?
Choć książe wrogiem był jego, to przecie
Po chrześcijańsku płacze po umarłym.
Co do mnie, chociaż mój to nieprzyjaciel,
Gdyby łzy, gdyby serdeczne westchnienia,
Gdyby me łkania wrócić mogły życie,
Od łkańbym zbladła jak blady pierwiosnek,
Od łez oślepła, od westchnień omdlała,
Byleby wskrzesić szlachetnego księcia.

Nie wiem, co o mnie świat może pomyśleć,
Bo przyjaźń nasza nie była gorąca.
Me imię także potwarz ranić może,
Śmierć jego moim przypisać knowaniom,
Po wszystkich dworach honor mój osławić:
Oto co w zysku śmierć mi jego niesie.
Ja nieszczęśliwa! Być Anglii królową
A tylko hańbę za koronę nosić!
Król Henr.  Biada ci, Gloucester, nieszczęśliwy mężu!
Małgorz.  A raczej biada mnie, mnie nieszczęśliwej!
Czemu twarz kryjesz? czemu się odwracasz?
Spójrz na mnie! Twarzy mej trąd nie osypał.
Głuchyś jak żmija? bądźże i zjadliwy,
Zabij twem żądłem biedną twą królowę!
Twa radość w grobie Gloucestera zamknięta?
Więc nigdy twoją nie byłam pociechą?
Wystaw mu posąg i bij mu pokłony,
A na szyld wywieś obraz mój przed karczmą.
Potoż mi w drodze groziło rozbicie,
Wiatr mnie dwa razy od brzegów tych uniósł,
Pędził z powrotem do ojczystych brzegów?
Pojmuję teraz; wiatr ten miłosierny
Zdał mi się mówić: Strzeż się tamtej ziemi!
W gnieździe niedźwiadka nogi twej nie stawiaj!
A ja litosne przeklinałam wiatry
I tego, co je z ciemnych wysłał jaskiń;
Wiejcie, wołałam, ku angielskim brzegom,
Lub rzućcie nawę na podwodne skały!
Lecz nie chciał Eol moim być mordercą,
Tobie to smutne zostawił rzemiosło;
Morze spiętrzone połknąć mnie nie chciało,
Wiedząc, że ty mnie okrutniej utopisz
W łez moich fali, gorzkich jak mórz wody.
Podwodne skały w piaskach się schowały,
Aby mojego ciała nie rozdzierać,
By od krzemienia twardsze twoje serce
W twym mnie pałacu mogło poćwiertować.
Gdy nas od brzegów odpędzała burza,

Pókim kredziaste mogła widzieć skały,
Śród świstu wiatrów, stałam na pokładzie;
A kiedy wieczór swoim czarnym płaszczem
Przed chciwym wzrokiem ziemię tę otulił,
Zdjęłam kosztowny klejnot z mojej szyi —
Było to serce w dyamentów wianku —
I sama ku tej rzuciłam go stronie;
Jak morze klejnot, tak pragnęłam wtedy,
By twoje ciało przyjęło me serce.
Gdy pięknej Anglii straciłam już widok,
Kazałam oczom iść w tropy za sercem,
Zwałam je parą ciemnych okularów,
Bo drogiej ziemi dojrzeć nie umiały.
Jak często język wzywałam Suffolka,
(Twej niestałości złego pośrednika)
By mnie czarował, jak niegdyś Askaniusz
Rozpowiadając szalonej Dydonie
Przygody ojca po spalonej Troi.
I jam jak Dydo jest zaczarowaną,
A ty fałszywy jesteś jak Eneasz.
Biada mi, biada! Konaj Małgorzato!
Bo Henryk płacze, że zbyt długo żyjesz!

(Wrzawa za sceną. Wchodzą: Warwick i Salisbury. Lud się ciśnie do drzwi).

Warwick.  Potężny królu, rozeszły się wieści,
Że książę Humphrey zdradziecko zabity
Przez kardynała Beaufort i Suffolka.
Lud się rozleciał niby rój pszczół gniewny,
Po stracie wodza, szalony nie pyta,
Kogo na pomstę żądłem swem dosięgnie.
Ledwom na chwilę wybuch zdołał wstrzymać,
By się o zgonu wywiedzieć szczegółach.
Król Henr.  Dobry Warwicku, prawda jest, że umarł;
Ale jak umarł, Bóg to wie nie Henryk.
Wejdź do komnaty, przypatrz się trupowi
I szukaj przyczyn nagłej jego śmierci!
Warwick.  Zrobię tak, królu, a ty Salisbury,
Hamuj lud groźny do mego powrotu.

(Warwick oddala się do bocznej sali. Salisbury wychodzi).

Król Henr.  Wszechmocny Sędzio! wstrzymaj moje myśli,
Myśli, co ciągle mojej szepcą duszy,
Że zbrodnia życie Humphreya wydarła.
Jeśli się mylę, przebacz mi, o Boże!
Bo sąd do ciebie należy jedynie.
Ach, jakbym pragnął zimne jego usta
Ogrzać tysiącem moich pocałowań,
Twarz jego obmyć łez mych oceanem,
Głuchemu ciału miłość moją wyznać,
Z uczuciem ścisnąć dłoń jego nieczułą!
Ale daremne wszystkie te oznaki!
Widok martwego ciała tylko może
I tak już wielką boleść mą powiększyć!

(Otwierają się drzwi bocznej komnaty; widać na łożu ciało umarłego Gloucestera, przy niem Warwick i inni).

Warwick.  Przybliż się, królu, spojrzyj na to ciało!
Król Henr.  Bym zmierzył grobu mojego głębokość?
Ziemską mą radość z duszą swoją zabrał;
Patrząc nań, w śmierci widzę moje życie.
Warwick.  Tak pewno, jak ma spodziewa się dusza
Żyć z wielkim królem, który w ciało nasze
Oblec się raczył, ażeby nas zbawić
Od gniewu Ojca i jego przekleństwa,
Gwałt wydarł życie księciu Gloucesterowi.
Suffolk.  Wielka przysięga, a ton uroczysty!
Na czem opiera Warwick swą przysięgę?
Warwick.  Patrz, jak na twarzy jego krew zastygła.
Nieraz ja trupa widziałem oblicze
Sine, wychudłe, blade, bo krew wszystka
Zbiegła do serca umierającego,
Które na swoją wezwało ją pomoc
W swoim ostatnim z śmiercią pojedynku;
Ta krew zastyga, do twarzy nie wraca,
Aby ją znowu rumieńcem przystroić.
Patrz, twarz jest jego czarna, krwią zabiegła,
Oczy w niezwykły sposób wytrzeszczone
Stoją mu kołem, jak u zaduszonych;

Włos najeżony, a nozdrza wydęte
Jak w wysileniu, wyciągnięte ręce,
Jak walczącego o życie człowieka
Zwyciężonego przemocą w zapasach.
Patrz, przylepiony włos do prześcieradeł,
A piękna broda jego rozczochrana
Jak zboże tchnieniem burzy powalone.
Ktoby chciał jeszcze wątpić o morderstwie,
Które najmniejsza z tych poszlak potwierdza?
Suffolk.  Któżby, Warwicku, księcia tego zabił?
Wszak pod Beauforta i mą był opieką,
A sądzę, że nas nie bierzesz za zbójców.
Warwick.  Obaście byli Humphreya wrogami,
I waszej, prawda, powierzon był straży;
Pewno przyjaznych nie znalazł tam przyjęć,
Nieprzyjaciela że znalazł, to pewna.
Małgorz.  Więc podejrzywasz panów tych jak sprawców
Przedwczesnej śmierci książęcia Humphreya?
Warwick.  Kto jałowicę zabitą zobaczy,
A przy jej boku rzeźnika z toporem,
Czy nie przypuści, że w nim zbójcę widzi?
Kto kuropatwę znajdzie w gnieździe kani,
Czy się powodów śmierci nie domyśli,
Choć krwi na dzióbie kani nie dostrzeże?
Równie tragedya ta jest podejrzaną.
Małgorz.  Jesteś rzeźnikiem, Suffolku, gdzie nóż twój,
Beaufort jest kanią, gdzie są jego szpony?
Suffolk.  Nie mam ja noża, by śpiących zarzynać,
Lecz mam miecz mściwy, zrdzewiały w pokoju,
Który w zjadliwem odszoruję sercu,
Co mnie morderstwa krwawem znaczy piętnem.
Jeśli śmiesz, powiedz, dumny lordzie Warwick,
Że jestem winny śmierci księcia Humphrey.

(Wychodzą: Kardynał, Somerset i inni).

Warwick.  Na przewrotnego Suffolka wezwanie
Czegożbym nie śmiał?
Małgorz.  Nie śmiałbyś hamować
Obraźliwego ducha, ani przestać

Wytykań tchnących duchem zuchwałości,
Choćby cię Suffolk tysiąc razy wzywał?
Warwick.  Z pokorą, pani, milczenie ci radzę,
Bo każde słowo twoje w jego sprawie
Jest twej królewskiej godności potwarzą.
Suffolk.  Poziomej duszy, tępej głowy lordzie,
Jeśli kobieta mogła kiedykolwiek
Do tyla męża swojego pokrzywdzić,
To w matki twojej pokalanem łożu
Dziczkę zaszczepił gbur nieokrzesany
Na pniu szlachetnym, a ty jej owocem,
A nie potomkiem Nevilów rodziny.
Warwick.  Gdyby morderstwo tarczą ci nie było,
Gdybym chciał kata z jego praw obedrzeć,
A od tysiąca hańb ciebie wyzwolić,
Gdyby nie króla mojego obecność,
Tchórzliwy zbójco, za twebym cię słowa
O przebaczenie na kolanach błagać
I wyznać zmusił, że miałeś na myśli
Własną twą matkę, że jesteś bękartem;
A po tem duszy lękliwej wyznaniu,
Po twą nagrodę do piekłabym wysłał
Ciebie, uśpionych krew ssący upiorze.
Suffolk.  Nie we śnie twąbym wytoczył posokę,
Gdybyś śmiał ze mną tę salę opuścić.
Warwick.  Więc chodź, lub gwałtem sam cię stąd wywlokę;
Chociaż z niegodnym, orężem się zmierzę,
I ducha księcia Humphreya ukoję.

(Wychodzą: Suffolk i Warwick).

Król Henr.  Gdzie lepsza zbroja od czystego serca!
Trzykroć pancerny, z kim jest sprawiedliwość,
A nago walczy, choć stalą odziany,
Kogo sumienie dręczy niespokojne. (Wrzawa za sceną).
Małgorz.  Co wrzask ten znaczy?

(Wchodzą: Suffolk i Warwick z odkrytemi szablami).

Król Henr.  W szalonej wściekłości
Śmiecie z dobytym przychodzić tu mieczem?
Skąd wam ta śmiałość? Lecz co to za wrzawa

Suffolk.  Zdrajca ten Warwick i pospólstwo z Bury
Napadli na mnie, potężny mój panie.

(Wrzawa za sceną. Wchodzi Salisbury).

Salisbury  (do ludu za sceną). Przez Boga, tylko spokojność, panowie!
Żądania wasze przełożę królowi.
Lud, przez me usta, oświadcza ci, panie,
Że jeśli Suffolk nie będzie natychmiast
Na śmierć posłany lub wygnany z Anglii,
Sam go stąd porwie i powolną śmiercią
Pośród męczarni mściwie go zamęczy.
Mówi: dobrego on zabił książęcia,
On także, mówi, na twe życie czycha;
I tylko miłość i gorliwość wierna,
Wolna od wszelkiej buntowniczej myśli,
Od wszelkiej chęci oporu twej woli,
Jego wygnania domaga się teraz.
Lud, w troskliwości o twoją osobę,
Mówi, że gdybyś, panie, snem ujęty,
Twego spoczynku przerywać zabronił
Pod karą gniewu twego albo śmierci,
To przecie mimo surowych nakazów,
Gdyby do twojej królewskiej osoby
Wąż z rozsochatym czołgał się językiem,
Wierny poddany musiałby cię zbudzić,
Lub gad zjadliwy twójby sen spokojny
Zatrutym zębem na wieczny sen zmienił.
Tak dziś, lud wierny, mimo twych zakazów,
Mimo twej woli, pragnie cię obronić
Od tego gadu, od zdrajcy Suffolka,
Który zatrutem, fatalnem swem żądłem
Zabił nikczemnie drogiego ci stryja,
Przechodzącego stokroć jego wartość.
Lud  (za sceną). Odpowiedź króla, lordzie Salisbury!
Suffolk.  Może być bardzo, że zgraja parobków
Do pana swego śle takie poselstwo;
Lecz ty, milordzie, chętnieś go się podjął,
By blask wymowy twej cały okazać.
Ale za wszystek honor stąd wyniesiesz

Sławę u ludzi, że był Salisbury
Posłem do króla od bandy kotlarzów.
Lud  (za sceną). Odpowiedź króla, lub bramy wysadzim!
Król Henr.  Idź Salisbury, oświadcz im ode mnie,
Że im dziękuję za ten znak miłości.
Myślą mą było bez żadnych nalegań
Właśnie postąpić, jak lud tego pragnie;
Bo nie od dzisiaj dręczy mnie przeczucie,
Że Suffolk knuje niebezpieczne plany.
A więc przysięgam na Tego majestat,
Którego jestem niegodnym zastępcą,
Że trzy dni dłużej nie będzie zatruwał
Pod karą śmierci naszego powietrza

(Wychodzi Salisbury).

Małgorz.  Pozwól mi za nim wstawić się, Henryku.
Król Henr.  Nie, nie, występnie nie broń występnego.
Wszystko daremne, a twoja obrona
Tylko powiększyć gniew mój będzie zdolna.
Gdybym dał słowo, słowabym dotrzymał,
A ja przysiągłem — to nieodwołalne:
Gdy po trzech dobach jeszcze twoja noga
Dzielnice moje odważy się deptać,
Świat cały życia twego nie okupi.
A teraz, dobry Warwicku, choć ze mną,
Bo mam o ważnych mówić z tobą sprawach.

(Wychodzą: król Henryk, Warwick, Panowie i t. d.).

Małgorz.  Niech z wami idą smutki i nieszczęścia,
Boleści serca, utrapień gorycze
Niech wam na zawsze, wszędzie towarzyszą!
Jest dwóch was, dyabeł niechaj będzie trzeci!
Potrójna zemsta niechaj was dopędzi!
Suffolk.  Droga królowo skończ twoje przekleństwa,
Pozwól, niech Suffolk z tobą się pożegna.
Małgorz.  Wstydź się, niewiasto lękliwego serca,
Czy brak ci męstwa twych przeklinać wrogów?
Suffolk.  Bodaj przepadli! Lecz na co przekleństwa?
Gdyby przekleństwa, jak krzyk mandragory,
Zabijać mogły, umiałbym wymyślić

Tak groźne, twarde, dla ucha okrutne,
Przez me zacięte wymówione zęby,
Z tym samym wiecznej nienawiści znakiem,
Który na wyschłej zazdrość nosi twarzy,
W swojej plugawej ukryta jaskini;
Mójby się język od wściekłości plątał,
Oczy iskrzyły, jak krzemień pod stalą,
Włosy na głowie wstałyby od gniewu,
Każdy mój muszkuł zdałby się przeklinać.
Boć teraz nawet, gdybym nie przeklinał,
W piersiachby moich serce się przepękło.
Bodaj trucizna była ich ich napojem!
A żółć potrawą ich najwykwintniejszą!
Najmilszym cieniem gaje cyprysowe!
Ócz najpiękniejszem widmem bazyliszki!
Żądło jaszczurki najmiększem dotknięciem!
Sykanie węża jedyną muzyką
Złowieszczym sowy hukiem wtórowane!
Niech wszystkie strachy z piekieł bezdenności —
Małgorz.  Dość, dość, Suffolku, bo sam siebie dręczysz.
Jak od zwierciadła słońca blask odbity,
Lub jak armaty strzał przeładowanej
Twych przekleństw groza na ciebie się zwraca.
Suffolk.  Żądałaś przekleństw, hamujesz je teraz?
Ha, na tę ziemię, którą rzucić muszę,
Kląć mógłbym teraz długą noc zimową,
Choć nagi stojąc na wierzchołku skały,
Gdzie zimny wicher każdą warzy trawkę,
Myśląc, żem chwilę spędził wśród rozkoszy.
Małgorz.  O! przestań, błagam, daj mi twoją rękę,
Abym ją mogła łzą boleści zrosić;
Strzeż tego miejsca od niebieskich deszczów,
By mej boleści śladów nie obmyły! (Całuje go w rękę).
Niech pocałunek ten na twojej ręce
Będzie pieczęcią, która w twoich myślach,
Gdziekolwiek będziesz, wywoła wspomnienie
Ust, ślących westchnień za tobą tysiące!
Idź! niechaj poznam ogrom mych boleści;

Póki cię widzę, przeczuwam je tylko,
Jak przesycony, gdy o głodzie myśli.
Wierzaj mi, wkrótce twój wybłagam powrót,
Albo zarobię sama na wygnanie;
Jestem wygnaną, gdy ciebie tu niema.
Idź! nie mów do mnie; oddal się natychmiast.
O, nie, nie, zostań! Tak dwaj przyjaciele,
Okrutnym sądu wyrokiem skazani,
Tysiąc się razy żegnając całują,
Stokroć przenosząc śmierć nad rozłączenie.
Żegnaj mi przecie! żegnaj z tobą życie!
Suffolk.  Tak biedny Suffolk dziesięćkroć wygnany,
Raz przez monarchę, dziewięćkroć przez ciebie.
O kraj ten nie dbam, byleś ze mną była;
Najdziksza puszcza byłaby mi rajem,
Gdybym niebieskie twe miał towarzystwo;
Gdzie ciebie niema, tam puszcza jest dla mnie.
Nie mogę więcej, ty żyj, żyj szczęśliwa,
Bo szczęściem mojem jedynem twe życie.

(Wchodzi Vaux).

Małgorz.  Gdzie Vaux tak spieszy? cóż to za nowiny?
Vaux.  Spieszę do króla, by go uwiadomić,
Że na skonaniu jest kardynał Beaufort.
Nagle dotknięty, próżno oddech chwyta,
Wzrok mu osłupiał, panu Bogu bluźni,
Przeklina ludzi, czasem głos podnosi,
Jakby mu książę Humphrey stał przy boku,
To króla woła i do swej poduszki,
Jakby do niego, cicho wyszeptuje
Swej grzesznej duszy straszne tajemnice.
Idę z rozkazu królowi powiedzieć,
Że właśnie teraz głośno go przyzywa.
Małgorz.  Ponieś to smutne królowi poselstwo.

(Wychodzi Vaux).

Biada! czem świat ten! co to za nowiny!
Lecz co mi płakać po chwilowej stracie,
Wytrącać z myśli Suffolka wygnanie,
Mojego skarbu? Nie prawdaż Suffolku,

Po tobie tylko nosić mam żałobę,
Na łzy się mierzyć z południa chmurami,
Płakać nad tobą, jak one nad ziemią?
Oddal się teraz, król wkrótce przybędzie,
A śmierć cię czeka, gdy mnie z tobą znajdzie.
Suffolk.  Ja żyć nie mogę z daleka od ciebie.
Umrzeć przy tobie czy mi się nie wyda
Słodkiem zaśnięciem na twem drogiem łonie?
Tu dusza moja z mych uleci piersi
Z nie większym bólem jak duch niemowlęcia
Konającego przy łonie swej matki.
Zdala od ciebie, w szaleństwie rozpaczy,
Będę cię wołał, by me oczy zamknąć,
Ust twych dotknięciem usta me zacisnąć,
Ulatującą duszę mą przywołać,
Lub ją z oddechem do twych piersi wcisnąć,
Aby tam znowu jak w swem żyła niebie.
Umrzeć przy tobie byłoby rozkoszą,
Opuścić ciebie, to nad śmierć męczarnia:
Więc pozwól zostać, cobądź mnie tu czeka.
Małgorz.  Odejdź! Jakkolwiek rozstanie dolega,
Jest to lekarstwo na ranę śmiertelną.
Schroń się do Francyi, daj wieści o sobie;
Gdziekolwiek będziesz, znajdę ja Irydę,
Która potrafi ten kąt świata znaleźć.
Suffolk.  Więc idę.
Małgorz.  Zabierz z sobą serce moje.
Suffolk.  Klejnot ten zamknę w najsmutniejszej skrzyni,
Co kiedykolwiek skarb chowała drogi.
Tu się rozstajem jak strzaskany okręt.
Tędy do śmierci mej spieszę.
Suffolk.  Ja tędy.

(Wychodzą w przeciwne strony).
SCENA III.
Londyn. Sypialna komnata kardynała Beauforta.
(Wchodzą: król Henryk, Salisbury, Warwick i inni; kardynał w łożu, przy nim służba).

Król Henr.  Jakże jest zdrowie lorda kardynała?
Przemów do króla twojego, Beauforcie.
Kardynał.  Jeśliś jest śmiercią, dam ci Anglii skarby,
Starczą na kupno drugiej takiej wyspy,
Pozwól mi tylko żyć a bólów nie czuć.
Król Henr.  Ah, to znak pewny grzesznego żywota,
Gdy mu tak straszne śmierci przybliżenie.
Warwick.  Twój król, Beauforcie, przemawia do ciebie.
Kardynał.  A więc mnie oddaj pod sąd, kiedy zechcesz.
Wszak w swojem łożu umarł; gdzież miał umrzeć?
Mogęż nakazać życie konającym?
Nie męcz mnie dłużej; całą wyznam prawdę.
Co? Żyje znowu? Prowadź mnie do niego,
By raz nań spojrzeć, tysiąc dam ci funtów.
On źrenic nie ma; zwir wyjadł mu oczy.
Przyczesz mu włosy; patrz tylko jak wstają,
Niby gałązki lepem namazane,
Aby skrzydlatą moją schwycić duszę.
Daj mi pić; rozkaż też aptekarzowi
Przynieść kupioną u niego truciznę.
Król Henr.  Racz spojrzeć, niebios wiekuisty Panie,
Litosnem okiem na tego nędznika!
Odpędź szatanów ruchliwe zastępy,
Oblegające nędzną jego duszę!
A serce jego oczyść z tej rozpaczy!
Warwick.  Słyszysz jak zgrzyta w konania boleściach,
Salisbury.  Darmo go trudzić; niech spokojnie zgaśnie.
Król Henr.  Jeśli tak Bóg chce, pokój jego duszy!
Gdy o zbawieniu myślisz kardynale,
Podnieś twą rękę jako znak nadziei.
Bez znaku skonał. Przebacz mu, o Boże!
Warwick.  Śmierć tak zła, życia potwornego znakiem.

Król Henr.  Nie sądź; jesteśmy wszyscy grzesznikami.
Zamknij mu oczy; zasuń te firanki.
Rozpamiętywać idźmy teraz wspólnie. (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.