Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom II/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
Poznanie się z panią George Sand. — Chopin w towarzystwie swoich przyjaciół. — Mała wycieczka do Anglii. — Choroba. — Przepędzenie zimy 1838-1839 na wyspie Majorce.

Kto była ta kobieta?
Wielka także artystka, obdarzona cudownym darem opisywania najdelikatniejszych tajników serca, najgwałtowniejszych namiętności uczuć ludzkich. Styl jej jasny, zwięzły, poetyczny, wzbudzałby bezwątpienia bezwarunkowe wszystkich uwielbienie, gdyby obok malowania szczytnych obrazów natury, nie dotykała zarazem kontrastów rażących ohydną moralną szpetnością, a rozpływających się w deklamacyjnej złego smaku frazeologii. Posiadała ona niewątpliwie intelligencyę wyższą, lecz niekiedy zbyt swobodną, zbyt rozpasaną w wygłaszaniu zasad najsprzeczniejszych pomiędzy sobą. Szanując niby podstawy religijne, na których się społeczność od wieków wspiera, ogłaszała nieraz za święte to, co właśnie ta sama religia, stanowczo odpycha i potępia. Zresztą kobieta w pragnieniach zmysłowych nienasycona, gotowa skruszyć na miazgę i odtrącić to, co przed chwilą zdawało się jej być potrzebnem do uspokojenia jej żądz wzburzonych; niezdolna zachować równowagi, rozsądku przyzwoitości i godności niewieściej w postępowaniu, — w każdym jednak razie kobieta genialna: oto Aurora Dudevant, znana lepiej światu pod literackiem imieniem George Sand.
Cóż za fatalność, iż Chopin musiał na drodze swego życia spotkać się z tą błyszczącą lecz straszną zarazem gwiazdą! On, tęskniący do cichej, spokojnej bez walki egzystencyi, wszedł w związki, które go miały skruszyć, złamać: zbliżył się do płomienia, co go miał spalić i w popiół obrócić! Już przed nim, poeta Alfred Muset, padł, jak wielu innych, ofiarą zabójczej miłości tej kobiety; z rozbitego serca, z duszy przepełnionej goryczą, wypowiedział te groźne słowa:

„Hont à toi, femme à l’oeil sombre
............
C`est ta jeunesse et tes charmes,

Qui m’ont fait déséspérer.
Et si je doute del larmes,
C’est que je t’ai vue pleurer“[1].

Ale słów tych niestety, artysta nasz nie dosłyszał, lub też słyszeć nie chciał!..
Podczas jednego dnia dżdżystego, Chopin znajdował się w stanie silnego rozdrażnienia nerwów, będącego skutkiem zbyt wilgotnej temperatury, której nigdy nie znosił. Nikt ze znajomych nie odwiedził go przez dzień cały, żadna książka rozerwać go nie mogła, ani jedna myśl muzykalnie szczęśliwa, nie przyszła mu do głowy.
Nareszcie kiedy wybiła godzina dziesiąta wieczorem, przypomniał sobie salon hrabiny C., w tym dniu bowiem zwykła była przyjmować towarzystwo, składające się zwykle z osób odznaczających się pięknością, rozumem albo artystycznemi zasługami. Kiedy szedł po schodach pokrytych dywanami, zdawało mu się, jak gdyby cień jakiś postępował za nim; woń fiołków, ulubionych mu kwiatów, rozchodziła się w powietrzu. I takiego, naraz doznał uczucia, jak gdyby go miało coś niezwykłego, coś nadzwyczajnego spotkać. Już chciał nawet zawrócić do siebie, lecz ostatecznie namyśliwszy się drzwi otworzył.
Powitawszy panią domu, kiedy się obejrzał po salonie, ujrzał obok znajomych, kilka zupełnie obcych sobie osób. Towarzystwo podzielone na większe lub mniejsze grona, oddawało się rozmowie o teatrze, literaturze, polityce i wypadkach codziennych, prowadzonej z ową lekkością i wdziękiem, właściwym tylko wyższym sferom francuskim. Chopin nie usposobiony dzisiaj wcale do brania udziału w rozmowie, usiadł w rogu salonu, przypatrując się damom w towarzystwie hrabiny C., przesuwającem się przed jego oczami. Kiedy salon począł się wyludniać, a konwersacya poufna coraz szczuplejszymi węzły ścieśniała kółka pozostałych bliższych przyjaciół domu, wtedy Chopin zasiadł do fortepianu, poczuł bowiem w sobie znienacka chęć do improwizowania.
Słuchacze oddech w sobie wstrzymywali; zatopiony w poetycznych obrazach, przedstawiających się oczom duszy jego, Chopin wyrażał je potokami czarownej muzyki, okres po okresie szybko po sobie następującymi. Nagle spojrzawszy przed siebie, ujrzał wspartą na końcu fortepianu kobietę, nieruchomie, niby kamienny posąg, naprzeciwko stojącą. Czarne jej, płonące żarem oczy, przy oliwkowej prawie cerze twarzy, zdawały się go na wskróś przeszywać. Chopin uczuł, że pod wpływem jej fascynacyjnego wzroku, oblicze jego się zarumieniło; ona uśmiechnęła się nieznacznie. A kiedy powstał z krzesła i schronił dla odpoczynku po za grupę kwiatów kameliowych, posłyszał szelest jedwabnej sukni, wydającej woń fijołkową i ujrzał tuż przy sobie ową damę, która go tak wzrokiem przy fortepianie przeszywała, wspartą na ramieniu Liszta. Gdy ją tenże mu przedstawił, poczęła głosem dźwięcznym mówić o jego grze, o treści służącej za tło do improwizacyi. Chopin słuchał słów jej pochlebnych z pewnym rodzajem niezwykłego wzruszenia; jakaś duchowa siła i nieopisana poetyczność wyrażeń, płynących niby potok z ust tej kobiety, przekonywały go, że potrafiła odgadnąć i zrozumieć jego muzykalnego natchnienia intencye, jak nikt jeszcze dotąd.
Była to George Sand.
„Poznałem wielką znakomitość, panią Sand, ale twarz jej niesympatyczna, nie podobała mi się; jest w niej coś odpychającego“. Tak pisał w kilka dni później w liście do rodziców. Lecz Chopin począł genialną kobietę spotykać coraz częściej; wkrótce dla jej pełnej uroku rozmowy, dla jej wykwintnej formy pochlebstw, zapomniał że piękną nie jest, i więcej nią się zajmował, aniżeli tego może pragnął. Gwałtowna miłość, jaka wybuchła dla Chopina w jej łonie, nadając jej męzkim rysom twarzy pewien urok niewieściej miękkości, czyniła ją piękniejszą, niż była w istocie; zdawała się być nawet potulną, nieśmiałą w obecności jego; — wszystko to nie mogło pozostać bez wielkiego na nim wpływu. Rana, jaką nosił w sercu z powodu odmowy otrzymania ręki Maryi, poczęła się teraz zagajać; myśl, że jest kochanym i uwielbianym przez najznakomitszą kobietę Francyi, napawała go dumą i radością; z oczu jego tryskały teraz promienie światła, dowodzące niezwykłego, nieznanego mu dotąd duszy upojenia; jednem słowem, pokochał ją namiętnie!
Jeżeli odtąd Chopin mniej już pokazywał się na wielkim świecie, za to odżyły napowrót w jego domu swobodnej gromadki przyjaciół posiedzenia, okraszane uprzejmą wesołością humoru gospodarza. Jakkolwiek lubił on niezmiernie towarzystwo, przecie w wyborze ludzi był bardzo trudnym, ztąd drzwi jego domu nieraz przemocą potrzeba było zdobywać. Liszt, jedyny już dzisiaj świadek tych miłych a ciekawych posiedzeń u Chopina, w zajmowanem przez niego mieszkaniu na Chaussée d’Antin, tak opisuje takowe:
„Salonik, któryśmy wtedy, pamiętam, zdobyli, oświetlony był tylko od strony fortepianu — tego fortepianu Pleyela, który on przekładał nad inne, z powodu srebrzystego, nieco przytłumionego dźwięku, a także dziwnej łatwości w dotknięciu. Ten wzgląd ostatni osobliwie przypadał do rodzaju gry Chopina, przypominającej chwilami działanie harmoniki szkłannej, której budowę delikatną, a dalej sztukę grania na niej, Niemcy stare do tak wysokiej umiały doprowadzić doskonałości.
Pokój tedy, w którym siedzieliśmy, z trzech stron pogrążony w cieniu, zdawał się wcale nie mieć krańców i przypierać niejako do tajemniczych zaświatowych przestrzeni. Tu i owdzie w półcieniu przebłyskiwał sprzęt jaki niewyraźnie zarysowany, niby widziadło przychodzące posłuchać dźwięków, które je z nicości do siebie przyzwały. Światło u fortepianu skupione na posadzkę padało, po niej się ślizgając, aż ku przygaszającym na kominku błyskom, zkąd promyki niekiedy pryskały, niby fale jaskrawe a krępe, na podobieństwo gromów, zaciekawionych dobrze im znaną mową. Jedyny portret pianisty i serdecznego jego przyjaciela, zdawał się tam raz na zawsze zaproszony na tę wspaniałą ucztę przypływu i odpływu dźwięków, to jęczących, to huczących, to szemrzących, to wreście odbiegających gdzieś daleko, wpośród tej toni instrumentu, ponad którym był zawieszony. Błyszcząca zaś zwierciadła powierzchnia, dziwnie rozumnym w sobie trafem, powtarzała nam raz jeszcze w odbiciu tę twarz piękną, bujnemi otoczoną puklami, którą ku czci zwolenników jednej z największych swego czasu pióra znakomitości, tyle już razy pendzel i rylec uwieczniał“....
Najczęstszymi gośćmi w tym dopiero opisanym pokoju, byli pomiędzy innymi: Heine poeta niemiecki, któremu mówiąc słowy Enaulta, sarkazm wygryzł serce do szczętu, a sceptycyzm duszę pochłonął; Meyerbeer, twórca najpotężniejszych podówczas kreacyj muzyczno-dramatycznych; Liszt, zdumiewający olbrzymią potęgą gry fortepianowej, który zrozumiawszy poetyczną duszę polskiego mistrza, tak świetny pomnik piórem mu potem wystawił; Ary Schäffer, najklassyczniejszy z romantycznych malarzy; Eugeniusz Delacroix, szukający harmonii barw w czarownej Chopina muzyce; Adolf Nourrit, wielki śpiewak, którego duszę znikająca już popularność trapiła melancholia, mająca go wkrótce popchnąć do targnięcia się na własne życie; baron Stockhausen, reprezentant króla Hannowerskiego, wielbiciel Chopina i jego uczeń. Nareszcie gromadka współziomków, a na ich czele sędziwy Niemcewicz, marzący tylko o tem, aby skołataną nieszczęściami siwą głowę złożyć na ziemi ojczystej; Mickiewicz Adam, dalej Witwicki Stefan, Matuszyński, Fontana, Grzymała.... Nakoniec ona — „la femme à l’oeil sombre“ Musseta, mająca zatruć w końcu życie naszego artysty....
Kto widział Chopina pośród takiego towarzystwa, gdy z całą uprzejmością polskiego gospodarza gości swoich przyjmował, kto miał szczęście słyszeć jego ówczesne improwizacye pełne wzniosłego natchnienia, ten dopiero mógł powiedzieć, iż znał go istotnie. Poufała rozmowa małego kółka przyjaciół, wprowadzała go często w tak dobry humor, iż wpadał niekiedy w wesołość swych lat młodzieńczych, owych lat szczęścia i swobody na łonie ukochanej rodziny i kraju spędzanych.
Jeżeli Chopin w ogóle nie skorym był do udzielania swego czasu innym, za to raz go komu dawszy, nic już z niego nie zachowywał dla siebie. Skoro naprzykład który z przyjaciół lub towarzyszów młodości Fryderyka, zawitał z Warszawy w progi jego, wtedy posyłał zaraz z uwiadomieniem do licznych uczniów, iż dnia tego lekcyi nie będzie, a wszystkich obecnych u siebie gości zapraszał, aby mu ten dzień poświęcili. Jakoż kazawszy sprowadzić odpowiednią liczbę powozów, najprzód wiózł wszystkich na bulwary na śniadanie, a ztamtąd za miasto, gdzie na spacer, najczęściej do Montmorency. Przepędziwszy swobodnie kilka godzin na świeżem powietrzu, wracano do jednego z pierwszych paryskich restauratorów na objad, dalej na teatr, a potem jeszcze gdzie w wesołe miejsce na herbatę. Oczywiście, dnia tego był on amfitrionem gości, nie pozwalając na najmniejszy z ich strony wydatek.
W tym samym 1837 roku, w towarzystwie Kamilla Pleyela, paryskiego fabrykanta fortepianów i Stanisława Koźmiana, dawnego kolegi szkolnego, zrobił Chopin w miesiącu sierpniu małą wycieczkę do Londynu na tydzień, dla odwiedzenia slynnej fabryki Broadwooda. Mendelssohn, bawiący podówczas także w stolicy angielskiej, pisał we wrześniu: „Chopin zjawił się tutaj niespodzianie, lecz nie odwiedzał nikogo, z nikim też znajomości nie zabierał. Grał jednego wieczora u Broadwooda i zniknął. Słyszę, iż ma być cierpiącym“... Z Koźmianem odbył wycieczkę do Brightonu i Arundelu. Był to czas wyborów do parlamentu po śmierci Wilhelma IV, a przy wstąpieniu na tron królowej Wiktoryi. Podróżnicy nasi przejeżdżali przez Arundel właśnie w chwili, gdy wrzała tam w całej zaciętości walka wyborcza między dwoma kandydatami, z których jeden był lord Dudley Stuart[2]. Hałasy tłumów i wszystkie przybory takiej walki, niezmiernie bawiły Chopina. Siedząc na wysokościach eleganckiego dyliżansu, dokazywał, gestykulował, zaczepiał miejscowych przechodniów; jednem słowem, odżyła w nim dawna młodzieńcza werwa, skłonna zawsze do figlów wszelkiego rodzaju.
Jednak zbyt nieoględne życie w Paryżu, rozmaitego rodzaju nadużycia, poczęły szkodliwie oddziaływać na jego zdrowie. W jesieni po raz pierwszy doznał Chopin napadów choroby połączonej z uporczywym kaszlem, bólem gardła i chrypką, która mocno zaniepokoiła jego przyjaciół. Musiał więc zaprzestać bywania w świecie, ograniczyć liczbę dawanych lekcyj, gdyż widocznie sił mu do tego zbywało. Z nastaniem wiosny 1838 roku, udał się do Nohant, wiejskiej majętności pani Sund, gdyż lekarze osądzili, iż świeże powietrze, tudzież zupełna zmiana warunków codziennego życia, może zbawiennie wpłynąć na osłabiony chorobą jego organizm. Gdy z powodu zaprzestania dawania lekcyj w Paryżu, źródła zwykłych dochodów zatamowane zostały, wtedy zwrócił całą uwagę na kompozycye swoje od pewnego czasu nieco zaniedbane, wykończając dawniejsze, tworząc nowe, nad któremi teraz począł gorliwie pracować. Ztąd to wywiązała się pomiędzy nim a Fontaną, wtajemniczonym we wszystkie Chopina interesa, żwawa korespondencya, dla nas o tyle ciekawsze, ile że obok innych rzeczy, dowiadujemy się z niej o szczegółach dotyczących dzieł jego w tej epoce powstałych i co ważniejsza, o wysokościach honoraryów, przez nakładców muzycznych Chopinowi podówczas płaconych. Możemy atoli uprzedzić czytelników, iż we wszystkich prawie listach nadsyłanych z Nohant, brak jest zupełny dat. Chopin pisywał do przyjaciela tak, jak się pisuje bileciki z ulicy na ulicę, z domu do domu; dopiero później, skoro ich znaczna już przestrzeń kraju rozdzielała, ukazują się daty w listach, lubo także nie we wszystkich. Oto ich treść:[3]

Do Juliana Fontany.
(Nohant, 1838).

„Moje kochanie!
Wczoraj we czwartek stanąłem tutaj. Zrobiłem Preludyum Cis-moll dla Schlesingera; krótkie, tak jak chciał. Ponieważ to ma wyjść dopiero na Nowy rok, tak jak i Mechettego Beethoven, więc jeszcze nie oddawaj mojego Poloneza Leonowi (chociaż go już przepisałeś), bo ja ci poślę jutro list do Mechettego, w którym mu wyłożę, iż jeżeli chce co krótkiego, to zamiast owego mazurka co żądał (a który już stary), dam mu do owego albumu ten dzisiejszy Prelud. Jest on dobrze modulowany, mogę go śmiało posłać. Niech mi da za niego 300 franków nieprawda?); par dessus le marché, niech sobie weźmie mazurka, ale niech go w albumie nie drukuje. Troupenas to jest Masset, jeżeli ci będzie robił trudności, nie odstąp mu ani grosza i powiedz, że może wszystkiego drukować nie zechce: czegoby nie chciał, tobym drożej innym sprzedał.
Teraz do innych spraw.
Znajdziesz w szufladzie od biórka na prawo u dołu, pakiet zaadresowany Mme Sand, zapieczętowany (w miejscu gdzie kassa zwykle). Ten pakiet ceratą opukuj, opieczętuj i przyślij dyliżansem pod adressem Mme Sand. Adress obszyj szpagatem, aby się nie odrywał od ceraty, — tak mię prosi pani Sand. Wiem, że doskonale zrobisz. Kluczyk, zdaje mi się, jest w szafce zwierciadlanej na półce u góry. Gdyby go nie było, każ ślusarzowi otworzyć.
Kocham cię po staremu. Jasia[4] uściskaj.
Twój
Fryderyk.

(Nohant, 1838).

Dziękuję ci za przysłanie pakietu. Posyłam ci Preludyum, większym charakterem dla Schlesingera, mniejszym dla Mechettego. Obetniesz podobnie manuskrypt mojego Poloneza, złożysz zanumerowawszy karty jak w Preludyum, dołączysz mój list do Mechettego i oddasz Leonowi do rąk, z prośbą, aby pocztą odesłał, gdyż Mechetti czeka na to.
List do Haslingera sam oddaj na pocztę, a jeżeli Schlesingera nie zastaniesz w domu, zostaw mu list, lecz manuskryptu nie oddawaj, dopiero jak ci powie, że przyjmuje Prelud na zniweczenie rachunku. Gdyby nie chciał nabyć wraz z prawem wydania w Londynie, to mu powiedz, aby mię o tem piśmiennie zawiadomił. Niezapomnij także dodać opus na Polonesie, a następny numer na Preludyum idące do Wiednia.
Nie wiem jak się pisze Czerniszewowa; może pod wazonem, albo na małym stoliczku około owego bronzowego figla, znajdziesz jaki bilecik od niej, od córki lub guwernantki. Jeżeli nie, radbym, gdy ci to przykrości nie zrobi, bo cię tam już znają jako mego przyjaciela, radbym więc, żebyś poszedł do niej Hotel do Londres place Vendôme, i prosił odemnie, aby ci młoda księżniczka dała nazwisko na pismie. Powiesz dlaczego: czy Tscher — czy Tcher... Albo jeszcze lepiej, zapytaj się o Mlle Krause guwernantkę; powiedz jej, że chcę młodej księżniczce zrobić surpryzę i proś tej panny Krauze (bardzo ładna). żeby ci napisała, czy Elisabeth i Tschernischef, czy ff — jak mają zwyczaj pisać[5]. Jeżeli tego wszystkiego uczynić nie chcesz, to się mnie nie żenuj, napisz, że nie chcesz, a ja się inaczej dowiem, ale Schlesingerowi tytułu nie każ jeszcze drukować. Powiedz mu, że ortografii nie wiem. Mimo to, mam nadzieję, iż znajdziesz u mnie jaki bilet z ich domu, na którym będzie ich nazwisko...

Kończę, bo poczta odchodzi, a chcę, żeby mój list do Wiednia w tym tygodniu koniecznie odszedł.
(Nohant, niedziela 1838).

Posyłam ci Tarantellę. Bądź łaskaw przepisz, ale wprzód pójdź do Schlesingera albo lepiej do Troupenasa i zobacz Receuil Rossiniego śpiewów, przez Troupenasa wydanych, gdzie jest Tarantella en fa, nie wiem czy na 6/8 czy na 12/8 pisaną. Układają tak i tak, ale wolałbym, żeby było tak jak u Rossiniego. Więc jeżeli na 12/8, lub co może być na С z trójkątami, przepisując zrób jeden takt z dwóch. Rozumiesz kochanie będzie więc: Także proszę cię, zamiast znaków powtarzania, wypisz wszystko nutami. Pospiesz się i oddaj Leonowi[6] z moim listem do Schuberta. Wiesz, że przed 8-mym przyszłego miesiąca wyjeżdża on z Hamburga, a 500 franków nie chciałbym stracić. Co się Troupenasa dotyczy, to ma czas, a jeżeli niewłaściwy jest takt mojego manuskryptu, to go nie oddawaj, tylko przepisz, a prócz tego jeszcze trzeci raz przepisz dla Wessla. Znudzi cię to paskudstwo przepisywaniem, ale mam nadzieję, że nic gorszego tak prędko nie skomponuję.
Także proszę cię, zobacz numer ostatniego dzieła, to jest numer Mazurków ostatnich, czyli też Walca, co wyszedł u Pacciniego i następny numer daj Tarantelli.
Spokojny jestem, bo wiem żeś mi chętny i sprawny.
Myślę ze żadnego podobnie obarczonego poleceniami listu, odemnie już nie odbierzesz. Gdyby nie to iż jedną nogą tylko w domu być mogłem przed wyjazdem, nie miałbyś tej nieprzyjemności. Zatrudnij się Tarantellą, oddaj ją Leonowi; powiedz przytem, ażeby pieniądze które odbierze, u siebie zatrzymał do mojego przyjazdu.
Jeszcze raz cię przepraszam za moje natręctwo. Odebrałem dziś jeden list od moich, któryś mi przysłał.
Powiedz portierowi. ażeby tobie wszystkie listy do mnie adresowane oddawał...

(Nohant 1838).

Moje kochanie, — odebrałeś zapewne moje listy i moje kompozycye? Przeczytałeś listy niemieckie, zapieczętowałeś i zrobiłeś wszystko jak cię prosiłem, nieprawda? Co się tyczy Wessla, to cymbał i oszukaniec. Co chcesz odpisz mu, ale powiedz, że nie myślę ustąpić mojego prawa do Tarantelli, ponieważ jej na czas nieodesłał, a jeżeli on potracił na moich kompozycyach, to zapewne dla głupich tytułów jakie im podawał, mimo mojego zakazu[7]. Gdybym był mojego głosu duszy słuchał, tobym mu był nic więcej nie posłał po owych tytułach; Zekpaj jak tylko możesz...
Pani Sand dziękuje ci za parę słów grzecznych dołączonych do pakietu. Moje listy każ oddawać do Pelltana rue Pigal 16 i portyerowi bardzo a bardzo to poleć. Syn pani Sand będzie około 16go w Paryżu, poślę ci przez niego manuskrypt Koncertu i Nocturnów[8]....“

Pobyt przez lato na wsi, nietylko niepolepszył stanu zdrowia naszego artysty, lecz wbrew oczekiwaniu, znacznie go jeszcze pogorszył. Nieszczęsny kaszel, niemal połowy sił żywotnych go pozbawił. Mocno zaniepokojeni lekarze i przyjaciele, radzili mu, ażeby na pewien czas udał się w cieplejsze, południowe okolice Francyi. Powszechnie już mniemano, że choruje na suchoty. Ponieważ pani Sand dla syna swego Maurycego, cierpiącego na reumatyzm, zamierzała przepędzić zimę na wyspie Majorce, więc skłoniła Chopina do wzięcia udziału w tej podróży.
Ciężko mu było opuścić Paryż, rozstawać się z lekarzem, przyjaciołmi, fortepianem, więc też jak mógł, odkładał ten wyjazd. Był on bowiem człowiekiem zupełnie owładniętym siłą przyzwyczajenia i wszelka w życiu zmiana, chociażby najmniejsza, przybierała w jego oczach rozmiary wypadku niesłychanego znaczenia. Pomimo to, podróż wcale go nie utrudziła; w czasie przeprawy morskiej do Barcellony jako też i do Palmy, mało co cierpiał. Natychmiast po wylądowaniu, w połowie listopada, Chopin mocno się rozchorował. Wilgoć i przejmujące zimno w domu, w którym tymczasowo mieszkanie obrano, spowodowało silny i gwałtowny kaszel. Od tej chwili, przybysze stali się przedmiotem odrazy i wstrętu dla ludności miejscowej; zmuszono ich do opuszczenia mieszkania. Choroba piersiowa uchodzi na Majorce za tak zaraźliwą jak cholera; nikt niechciał znosić chorego w swoim domu ani nawet w bliskości. Zaledwie znaleziono schronienie w odległym a świeżo przez mnichów opuszczonym klasztorze Kartuzów. Klasztor ten przezwany Valdemosa, stał wprawdzie nad malowniczym wąwozem, zarosłym pomarańczowemi drzewami, ale niewygody były w nim ogromne, mebli brak zupełny. Do tego zima była niezwykle ostra: czterdzieści dni deszczu bez przerwy, a niekiedy dla odmiany śnieg. To skłoniło Chopina do sprowadzenia sobie z Marsylii pieca i fortepianu z Paryża, bez których obejść się nie mógł. Kiedy po nieskończonych zwłokach i trudnościach, przedmioty te nareszcie nadeszły, powstało, jak pisał w listach do rodziców, — pomiędzy ludnością tamtejszą wzburzenie, władze bowiem i mieszkańcy Palmy, wzięli piec i fortepian, za jakieś machiny piekielne, sprowadzone w ich przekonaniu na to, aby miasto wysadzić w powietrze.
Pobyt naszego artysty na Majorce, nie wywołał tak gorąco upragnionych skutków. Prawie w oczach niknąć począł. Wszyscy niemal lekarze już go byli odstąpili, lubo cierpienia jego nie zdawały się być chronicznej natury. Był on na wszystko zrezygnowanym. Lekarz, którego na ostatku przywołano, mylił się w diagnozie i sposobie leczenia pacyenta. Bronchitis przeszła w rodzaj niezmiernego rozdrażnienia nerwowego, mającego wszelkie pozory suchot gardłowych. Złudzony temi objawami lekarz, a nieznający symptomatów wręcz im przeciwnych, jakie się w jego nieobecności okazywały, przepisał ścisłą dietę, puszczenie krwi i mleko. Wszystko to naturze choroby wręcz było przeciwne, a utrata krwi, najzgubniejsze mogła sprowadzić następstwa. Cierpienie co dzień się wzmagało. Lekarz uporczywie obstawał przy puszczeniu krwi, pani Sand stanowczo się temu opierała i pod tym względem miała zupełną słuszność. Mleczna także kuracya w skutkach okazała się jak najgorszą. Krów nawet w okolicy nie było, a kozie mleko, które dowożono, było prawie niepodobne do użycia. Biedny wielki artysta — opowiada francuzka autorka[9], nieznośnym stawał się w chorobie. To czego się ona obawiała, ziściło się: Chopin zniechęcił się do pobytu na wyspie zupełnie. Znosząc cierpliwie cierpienia fizyczne, nie zdołał pohamować rozbujałej swojej wyobraźni. Klasztor wydawał mu się miejscem pełnem widm i duchów, nawet wtenczas, gdy mu ból w piersi mniej silnie dokuczał. Taił on się z tem, lecz łatwo to odgadywano. Wracając nieraz dosyć późno z wycieczek po okolicach klasztoru, pani Sand zastawała Chopina o godzinie dziesiątej wieczorem jeszcze przy fortepianie. Wzrok miewał czasami obłąkany, włosy najeżone i kilka chwil upływało, nim poznał przybyłych. Następnie przymuszał się do śmiechu i grał im szczytne kawałki, czyli raczej pomysły rozdzierające i straszne, które jakby mimo jego wiedzy, władały nim podczas tych krótkich godzin samotności, smutku i rozpaczy. Tam on to skomponował najpiękniejsze z tych krótkich ustępów muzycznych, znanych pod skromną nazwą Preludiów. Są to istne arcydzieła. Niektóre z nich zdają się wśród odgłosu żałobnych pieśni przywoływać przed oczy słuchaczów cienie pomarłych mnichów z całym pogrzebowym orszakiem[10]. Inne są pełne wdzięku i melancholii; tych natchnienie przychodziło mu w chwilach słońca i zdrowia, kiedy śmiechy igrających dzieci, daleki dźwięk gitary, świergotanie ptaków czepiających się wilgotnych gałęzi dochodziły do jego uszu, lub kiedy wpatrywał się w te blade i drobne różyczki, co z pod śniegu w klasztornym ogrodzie wychylały swe główki. Są jeszcze inne tak dalece ponurym nacechowane smutkiem, iż mimo rozkoszy jaką słuchanie ich sprawia, przejmują do głębi serca. „Znam szczególniej jedną taką preludyę“ — własne słowa pani Sand — „którą ułożył wieczorem podczas deszczu[11]; ta wprawia duszę w przerażające zwątpienie. Otóż pewnego dnia, ja i Maurycy, udaliśmy się do Palmy, celem zakupienia potrzebnych nam przedmiotów, zostawiwszy Chopina w zdrowiu jak najlepszem. Tymczasem ku wieczorowi, dobry deszcz zaczął padać. Strumienie wezbrały, my zaś wśród powodzi, pogubiwszy obówie, opuszczeni od naszego furmana i narażeni na niesłychane niebezpieczeństwa, zaledwieśmy zdołali w przeciągu sześciu godzin odbyć półtory mili drogi. Nareszcie około północy, przybyliśmy do domu. To opóźnienie tem bardziej nas dręczyło, ile że wiedzieliśmy, w jakiej niespokojności nasz chory musi się znajdować. W samej rzeczy, niespokojność ta była bardzo wielka, lecz już przeszła była w stan jakiejś apatycznej rozpaczy. Skoro nas spostrzegł wchodzących, powstał z krzykiem cały zmięszany i dziwnym głosem zawołał: „O wiedziałem, że nieżyjecie!“ Przyszedłszy do siebie i przypatrzywszy się naszym postaciom, tudzież przemokłej a zniszczonej odzieży, rozchorował się na myśl niebezpieczeństw, jakie nam przed chwilą groziły. Wyznał, że czekając na nas, miał senne niby widzenie całéj naszej podróży; że nie mogąc odróżnić tego widzenia od rzeczywistości, wpadł w pewien stan odurzenia i grając na fortepianie, mniemał iż sam nie żyje.
Zdawało mu się, że utonął i leżąc na dnie jeziora, czuł zimne i ciężkie krople wody spadające w takt na piersi jego; a gdym mu zwróciła uwagę na krople deszczu rzeczywiście miarowo na dach spadające, twierdził, że ich poprzednio wcale niesłyszał. Rozgniewał się nawet, gdym użyła wyrażenia: „harmonia naśladowcza“ (harmonie imitative). Powstał i miał słuszność na niedorzeczność tych naśladowań, ucho tylko zabawić mogących.
Duch Chopina był pełen tajemnic harmonii, wyrażających się przez szczytne, równej wartości tony, w jego muzykalnej myśli, a nie przez niewolnicze powtarzanie zewnętrznych dźwięków. Preludium, które skomponował owego wieczora, wistocie jest pełne kropel deszczu, odbijających się o dachówkę klasztoru. Lecz w jego wyobraźni, krople te przemieniły się w łzy spadające z nieba na jego serce.
Jeszcze się nie pojawił geniusz tak pełen tkliwych uczuć, a zarazem tak głęboki, jak geniusz Chopina. Pod jego ręką fortepian przemawiał językiem nieskończoności. W krótkim częstokroć kawałku, zaledwie z dziesięciu złożonym linii, umiał on streścić poematy szczytnej wzniosłości, dramaty niesłychanej energii. Nie potrzebował on nadzwyczajnych materyalnych środków do wydania na jaw pomysłów swoich; bez przyborów orkiestrowych, był on w stanie przejąć duszę słuchacza trwogą, lub wzbudzić w niej wiarę i zapał. Niepoznano się na nim i dotąd jeszcze ogół niezdolnym jest należycie go ocenić. Wielkiego potrzeba postępu w smaku i pojmowaniu sztuki, aby utwory Chopina stały się popularnymi. Przyjdzie jednak czas, w którym dzieła jego bez najmniejszej zmiany na orkiestrę układane będą...
Pobyt nasz w ruinach klasztoru Valdemosa, stał się dla Chopina męczarnią, dla mnie zaś źródłem licznych strapień. W towarzystwie wesoły, słodki, miły, Chopin do rozpaczy niekiedy doprowadzał osoby w ścisłéj z nim żyjące zażyłości. Nie znałam duszy szlachetniejszej, delikatniejszej i bezinteresowniejszej. Przyjaciel stały i wierny, świetnością dowcipu przewyższał ludzi najszczodrzej w tym względzie od natury uposażonych. W kwestyach wchodzących w zakres jego wiedzy, tyle okazywał w zdaniu powagi, tyle trafności i zdrowego rozsądku. iż nikt się z nim mierzyć nie był w stanie. Lecz za to niestety, humor jego bywał do tego stopnia zmiennym, imaginacya tak wrażliwą, iż niepodobna było czemkolwiek bądź nie dotknąć go z powodu nadzwyczajnej drażliwości, ani zadowolnić trudnych często wymagań serca. To jednak nietylko z jego i pochodziło winy, ile raczéj było następstwem dręczącej go choroby. Oprócz mnie i dzieci moich, wszystko mu było nieznośnem pod tem południowem niebem. Wstręt do wszystkiego co tchnęło niedostatkiem, nawyknienie do wygód życia, miało taki skutek, iż pobyt na Majorce stał mu się nieznośnym. Niecierpliwił się i tęsknił do chwili wyjazdu. Podróży zaś nie można było przyspieszyć, z powodu jego słabości. Gdy przyszedł nieco do siebie, powstały znowu tak silne i przeciwne wiatry, że przez trzy tygodnie parostatek w porcie pozostawać musiał....“
Nareszcie gdy się powietrze wypogodziło, w końcu lutego 1839 roku, opuścili podróżni nasi Majorkę, udając się przez Barcellonę do Marsylii.

Posłuchajmy teraz co Chopin sam pisze o swoim na tej wyspie pobycie:
Do Juliana. Fontany.
„Palma 15 listopada 1838.

Moje kochanie!
Jestem w Palmie, — między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami i t. d., co tylko Jardin des Plantes ma z łaski swoich pieców. Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragdy. Powietrze, powietrze jak w niebie! W dzień słońce, więc ciepło; wszyscy chodzą w letnich ubiorach. Podczas nocy słychać wszędzie gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową, maurytańskie mury... Miasto jak i wszystko ku Afryce patrzy... Słowem, przecudne życie!
Kochany Julianie, udaj się do Pleyela, bo fortepian jeszcze nie przyszedł i zapytaj, jakim traktem go posłali?
Dostaniesz wkrótce Preludie.
Mieszkać będę zapewne w przecudownym klasztorze, w najpiękniejszej pozycyi na świecie; morze, góry, palmy, cmentarz, kościół krzyżacki, ruiny meczetów, tysiąc letnie stare drzewa oliwne!.. Ach mój kochany, żyję trochę więcej; jestem blisko tego co najpiękniejsze, — lepszy jestem.
Listy do moich rodziców oddaj Grzymale i co tylko masz mi przesłać; on wie najpewniejszy adres.
Uściskaj Jasia. Jakby on tu prędko wyzdrowiał!
Powiedz Schlesingerowi, że dostanie niedługo manuskrypt. Mało mów znajomym o mnie. Gdy się kto zapyta, powiedz że na wiosnę wrócę. Poczta tu raz na tydzień odchodzi, piszę przez tutejszy francuski konsulat.
Załączony list poślij rodzicom tak jak jest; sam bądź łaskaw wrzuć na pocztę.
Twój
Chopin.

Palma 17 listopada 1838.
Adres fortepianu: Mme Dudevant
á Chateauroux.
bureau restant chez Mr. Vailant Paturau.

Moje kochanie, — kiedyś tak dobry, badź że nim do końca. Idź do bióra komisowo-transportowego Mr Hamberg et Levistal successeur de Mr. Corstet fila aine et Cm., rue des Marais St. Martin No 51 à Paris, i każ zaraz posłać po fortepian do Pleyela dla mnie, tak aby nazajutrz mógł wyruszyć w drogę. Powiedz, w biórze, że to ma pójść par un envoyé acceleré et non ordinaire; kosztuje taka przesyłka wprawdzie daleko drożej, ale też nierównie prędzej idzie. Będzie kosztować podobno 5 franków od centnara, ja tutaj zapłacę. Tylko każ sobie dać kwit, czyli recepisę, na której napiszą ile fortepian waży, kiedy odejdzie i kiedy przyjdzie do Chateauroux. Jeżeli to rulaż co prosto idzie do Tuluzy, a składa tylko rzeczy po drodze, więc trzeba żeby adres na fortepianie Pleyela niebył à la Châtie, tylko Mme Dudevant à Chateauroux jak z góry napisałem. W tem ostatniem miejscu, dom komissowy jest już zawiadomiony i zaraz go przyśle. Kwitu czyli recepisy nie potrzebujesz mi przysyłać, bo tylko w przypadku jakiej reklamacyi, mógłby nam być potrzebny. Korespondent w Chateauroux powiada, że par la voye acceleré, w cztery dni przyjdzie z Paryża. Więc niech ci się zobowiąże za 4 albo 5 dni dostawić fortepian do Chateauroux. Powiedz Pleyelowi, że mu w tych dniach z podziękowaniem napiszę.
Teraz do innych interessów.
Gdyby ci Pleyel robił trudności, to się udaj do Erarda; myślę iż ten selon toute probabilités, powinien być usłużniejszy dla ciebie. Tylko nie czyń tego lekkomyślnie i wprzód przekonaj się jak istotnie rzeczy stoją.
Co się tyczy Tarantelli, zapieczętuj i poślij do Hamburga. Jutro ci napiszę o innych jeszcze rzeczach dotyczących Tronpenasa i t. p.
Jasia uściskaj i powiedz żeby pisał.

Palma, 3 grudnia 1838.

Nie mogę ci manuskryptów posłać, bo nieskończone. Chorowałem przez te ostatnie dwa tygodnie jak pies; zaziębiłem się mimo 18 stopni ciepła, kwitnących róż, pomarańczy, palm i fig. Trzech doktorów z całej wyspy najsławniejszych. zwołano na konsultacyę. Jeden wąchał com pluł, drugi stukał z kądem pluł, — trzeci macał i słuchał jakiem pluł. Pierwszy mówił że zdechnę, — drugi że zdycham, — trzeci żem już zdechł! A ja tymczasem jakiem żył tak żyję. Tylko Jasiowi darować nie mogę, iż w przypadku „bronchite aigue“, której u mnie zawsze spodziewać się mógł, żadnej rady mi nie dał. Ledwo żem się obronił aby mi krwi niepuszczali, żadnych wizykatoryi nie stawiali, ani zawłoki nie robili. Dzięki opatrzności, dzisiaj jestem znowu po staremu. To jednak ma szkodliwy wpływ na Preludia, które Bóg wie kiedy dostaniecie.
Mieszkać będę za parę dni w najpiękniejszej w świecie okolicy. Morze, góry... co chcesz. Mamy mieć mieszkanie w starym, ogromnym opuszczonym, zrujnowanym klasztorze Kartuzów, których Mend wypędził jakby dla mnie umyślnie. Blisko Palmy, — nie cudowniejszego: krużganki, cmentarze najpoetyczniejsze. Słowem czuję, że mi tu dobrze będzie. Tylko jeszcze fortepianu nie mam! Pisałem do Pleyela. Dowiedz się tam i powiedz, żem nazajutrz po przyjeździe mocno zachorował, że znów zdrów jestem; zresztą niewiele mów o mnie, ani o moich manuskryptach.
A pisz do mnie, — jeszcze żadnego listu od ciebie nieodebrałem. Powiedz Leonowi, że Preludie Albrechtom dotąd nie posłałem, ale że ich bardzo kocham i wkrótce do nich napiszę.
Rzuć sam na pocztę załączony list do rodziców moich i pisz jak najprędzej.
Jasia ściskam. Nie mów nikomu żem chorował, bo zrobią bajkę.

Palma 14 grudnia 1838.

Jeszcze słowa od ciebie nie mam, a to mój trzeci czy czwarty list. Czyś frankował? Może moi nie pisali? Może im tam nieszczęście jakie w drogę weszło? Czyś ty tak leniwy? Nie, tyś nie leniwy a poczciwy. Pewno moje dwa listy do moich posłałeś (oba z Palmy) i do mnie pisać musiałeś, tylko poczta tutejsza najnieregularniejsza w świecie, nie wręczyła mi jeszcze twoich listów.
Dziś dopiero odebrałem wiadomość, iż 1-go grudnia w Marsylii fortepian władowali na okręt kupiecki. Dni 14 szedł list z tego miasta, mam więc nadzieję, że fortepian przezimuje w porcie, bo tutaj nikt się rusza, gdy deszcz pada. Że go dopiero na wyjezdnem dostanę, to mię bardzo cieszy, bo oprócz 500 franków transportu i cła, które muszę zapłacić, będę miał jeszcze przyjemność sam go nazad zapakować i odesłać! Tymczasem moje manuskrypta śpią, a ja spać nie mogę, tylko kaszlę, od dawna zaś plastrami obłożony, czekam z utęsknieniem wiosny, albo czego innego.
Jutro jadę do owego przecudnego klasztoru Valdemosa. Będę mieszkać, marzyć i pisać, w celi jakiego starego mnicha, co może miał w duszy więcej odemnie ognia, a jednak tłumił go i gasił, nie mogąc zużytkować.
Myślę, że moje Preludya i Balladę będę mógł wkrótce przysłać. Bądź u Leona; nie mów, żem chory, boby się o swoje 1000 franków zląkł.

Jasiowi i Pleyelowi ukłony zasyłam.

Palma, 28-go grudnia 1838,
a raczej Valdemosa o parę
mil od Palmy oddalona.

Pomiędzy skałami a morzem, w opuszczonym ogromnym klasztorze Kartuzów, w jednej celi o drzwiach większych jak bramy w Paryżu, możesz sobie mię wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny, o wysokiem zakurzonem w sklepieniu. Okno małe; przed oknem drzewa pomarańczowe, palmowe, cyprysowe. Naprzeciw okna, pod filgranową, maurytańskiego stylu rozetą, stoi moje łózko. Obok stary kwadratowy klak do pisania, zaledwo mogący służyć do użytku; na nim lichtarz ołowiany (wielki tu zbytek) ze świeczką. Dzieła Bacha, moje bazgrały i niemoje szpargały, — oto wszystko, co posiadam. Cisza... można krzyczeć, nikt nie usłyszy... słowem, piszę do ciebie z dziwnego miejsca.
Twój list z 9-go grudnia odebrałem zaonegdaj, a że święta i poczta dopiero na przyszły tydzień odchodzi, więc piszę do ciebie nie spiesząc się. Weksel, który ci posyłam, także miesiąc ruski do ciebie zapewne iść będzie.
Piękna to rzecz wspaniała natura, ale z ludźmi nic do czynienia mieć już nie trzeba, — ani dróg, ani poczt; — wiele razy byłem tutaj z Palmy, zawsze tym samym furmanem, zawsze innym traktem. Strumienie robią drogi, gwałtowne ulewy je niszczą; dziś tam niemożna przyjechać, bo zaorane, jutro tylko muły przejść mogą, gdzieś wczoraj jechał. A jakie tu powozy?! To też Julianie ani jednego Anglika nie zobaczysz, nawet żadnego angielskiego konsula.
Leo żyd, szelma! A byłem w wigilię wyjazdu u niego i mówiłem, żeby do mnie nie przysyłał. Preludyów nie mogę ci posłać, bo nieskończone; obecnie mam się lepiej i pospieszę z robotą. Napiszę ja mu list z podziękowaniem, aż mu w pięty pójdzie!
Ale i Schlesinger jeszcze gorszy pies; — żeby moje Walce kłaść do albumu i Probstowi sprzedawać! Kiedy na jego żebraninę dla ojca do Berlina mu dałem![12]. Wszystko to mię irytuje. Żal mi tylko ciebie; ale za miesiąc najdalej, będziesz na czysto z Leo i z moim gospodarzem. Z pieniędzmi na weksel postąp jak potrzeba. A służący mój co robi? Daj portierowi odemnie 20 franków na Nowy Rok.
Nie przypominam sobie, ażebym jakie ważne długi zostawił. W każdym przypadku, jak ci przyrzekam, za miesiąc najdalej będziemy czyści.
Dziś księżyc przecudny; nigdy piękniejszego nie widziałem!
Ale, ale, piszesz, żeś mi list od moich posłał. Anim widział, anim słyszał o żadnym, a tak mi go potrzeba! Czyś frankował, gdyś go do nich wysyłał?
Twój list, jedyny jaki teraz dopiero odebrałem, był źle bardzo adresowany. Tutaj natura dobroczynna, ale ludzie złodzieje, bo nigdy nie widzą obcych, więc nie wiedzą, co żądać od nich. Naprzykład pomarańczę dadzą ci darmo, lecz za guzik od surduta żądają sum bajońskich.
Pod tutejszem niebem, przejmuje cię jakieś poetyczne uczucie, którem zdaje się wszystko oddychać; orły niepłoszone przez nikogo, bujają majestatycznie co dzień nad naszemi głowami.
Pisz na Boga, — frankuj zawsze i do Palmy dodawaj zawsze Valdemosa.
Jasia kocham i żałuję, że nie ukształcił się zupełnie na dyrektora dzieci jakiego zakładu dobroczynności w jakiej Norymbergii albo Bambergu. Niechże mi przecie napisze choć kilka słów.
Załączam list do moich... zdaje mi się, że to już trzeci czy czwarty, co ci do rodziców posyłam.
Albrechta uściskaj, ale mało o mnie mów.

Valdemosa 9 stycznia 1839.

Dziękuję ci za wszystkie twoje dobrze spełnione komissa. Dziś, to jest 9-go, odebrałem fortepian i inne rzeczy. Biuścika mojego do Warszawy nie posyłaj, boby się przelękli, tylko w szafie zostaw. Jania uściskaj za list, — napiszę mu kilka słów wkrótce.
Jutro zapewne odeślę mojego starego służącego, który tu głowę traci. Jest to poczciwy człowiek i umie służyć, ale maruda i niecierpliwi bardzo ludzi. Odeślę go, powiedziawszy mu, żeby na mnie w Paryżu czekał, więc jeśli się pokaże w domu, nie zlęknij się.
Zresztą tutaj panuje teraz jaka taka pogoda.
Człowiek w Chateauroux trzy dni czekał na fortepian, wczoraj go odwołać kazałem po odebraniu twojego listu. Jaki ma fortepian głos, jeszcze dziś nie wiem, bo niewypakowany, dopiero jutro ma nastąpić ten wielki wypadek. Co się tyczy nieporozumienia zaszłego w przesyłce, nie dochodź, daj pokój, bo niewarto się kłócić; zrobiłeś jak mogłeś najlepiej. Parę kropli złej krwi i kilka dni straconych na oczekiwaniu, nie warto niucha tabaki. Więc zapomnij i moje komissa i twoją sprawę; drugi raz da Bóg doczekać, lepiej będzie.
Późno w nocy pisze do ciebie te kilka słów; jeszcze ci raz poczciwcze dziękuję za sprawunki, którym nie koniec, bo teraz przychodzi kolej na sprawę Troupenasa, co będzie ci wisieć na karku. O tem ci kiedyś obszerniej napiszę, a dziś życzę ci dobrej nocy, a niech ci się nie śni, jak Jasiowi — żem zmarł: tylko raczej niech ci się śni, że się rodzę, lub coś podobnego.
W istocie teraz czuję się tak spokojnym i łagodnym, jak dziecko w pieluchach, i żeby mię kto na paskach chciał wodzić, bardzobym się z tego cieszył, notabene z grubo wywatowaną czapką na łepetynie, bo czuję, żebym się co moment potykał i przewracał. Na nieszczęście, zamiast pasków, czekają mnie zapewne szczudła albo kule, jeżeli się ku starości dzisiejszym krokiem zbliżać będę. Niegdyś śniło mi się, żem umarł w szpitalu... i tak mi to w głowie utkwiło, że zapomnieć nie mogę, — jakby ten sen wczoraj miał miejsce. Jeżeli mię przeżyjesz, dowiesz się, czy w sny wierzyć trzeba. Temu lat kilka, co innego mi się śniło, ale się nie wyśniło...
I teraz często śnię na jawie, jakto powiadają: „szałki opałki“ — dlatego ci takie głupstwa piszę, nieprawda?
Przyślij mi rychło list od moich i kochaj starego
Fryderyka.

Valdemosa 12 stycznia 1839.

..... Posyłam ci Preludye, przepisz ty i Wolf[13]; myślę, że błędów nie ma. Dasz prze pisane Probstowi, manuskrypt zaś Pleyelowi. Wziąwszy pieniądze od Probsta, do którego załączam ci pokwitowanie, zaniesiesz zaraz do Leo; nie piszę do niego z podziękowaniem teraz, bo nie mam czasu. Z pieniędzy, co ci da Pleyel, to jest: 1500 franków, zapłacisz komorne do Nowego Roku 450 fr. i wymówisz mieszkanie, jeżeli ci się uda znaleść nowe od kwietnia. Jeżeli nie, to trzeba jeszcze kwartał dłużej potrzymać. Resztę zaś, czyli 1000 fr., oddasz odemnie Nougiemu. Dowiesz się o mieszkaniu jego od Jasia, ale mu nie mów o pieniądzach, bo on gotów do Nougiego szturmować, a ja nie chcę, żeby kto inny, prócz ciebie i mnie o tem wiedział. Gdyby się mieszkanie udało wynająć, odeślesz część mebli do Jasia, część do Grzymały. Pleyelowi powiesz, żeby listy przez ciebie pisał.
Posłałem ci przed Nowym Rokiem weksel dla Wessla; powiedz Pleyelowi, żem z Wesslem kwita.
Za parę tygodni dostaniesz, Balladę, Polonezy i Scherzo.
Jeszcze dotychczas żadnego listu od rodziców nie mam!!
Ściskam cię.
Żyję w celi, mam czasem bale arabskie, słońce afrykańskie, morze śródziemne ciągle przed oczami.
Nie wiem, kiedy wrócę, może dopiero w maju, a może nawet później.

Valdemosa (bez daty, zapewne
w połowie lutego 1839).

Kiedy takie żydy, wstrzymaj wszystko do mojego przybycia. Preludya sprzedałem więc Pleyelowi (odebrałem od niego 500 franków), ma prawo zatem robić z niemi, co mu się podoba. Ale co się Ballady i Polonezów tyczy, nie sprzedawaj ani Schlesingerowi, ani Probstowi. Z żadnemi Schonenbergerami do czynienia w życiu mieć nie chcę. Więc jeżeliś dał Balladę Probstowi, odbierz napowrót, choćby i tysiąc dawał. Powiesz, żem cię prosił, żeby to wstrzymać do mojego przyjazdu, że jak wrócę, to zobaczymy.
Dosyć tych d......, dosyć i mnie i tobie.
Przepraszam cię moje życie za wszystkie kłopoty; prawdziwie po przyjacielsku się krzątałeś i jeszcze teraz przenosiny moje będziesz mieć na karku. Proszę Grzymały, żeby koszta przenosin zapłacił. Co się portiera tyczy, łże zapewne, ale któż mu dowiedzie: trzeba dać, żeby nie szczekał.
Jasia uściskaj; napiszę do niego, jak będę w sztosie. Zdrowszy jestem, ale się wściekam. Powiedz Jasiowi, iż zapewne od Antka, tak jak ja, ani słowa, ani grosza nie odbierze.
Wczoraj odebrałem list twój, wraz z listami od Pleyela i od Jasia.
Jeżeli Klara Wieck ci się podobała, to dobrze, bo gra jak niemożna lepiej. Gdy ją zobaczysz, pokłoń się odemnie, jako i panu jej ojcu.

Czy czasem nie tobie pożyczyłem Piosnki Witwickiego? znaleść ich nie mogę. Na wiatr tylko zapytuję cię o nie.
Marsylia 2 marca 1839.

Od Grzymały pewnoś się dowiedział o stanie zdrowia i manuskryptów moich. Posłałem ci z Palmy, dwa miesiące temu, moje Preludya. Z tych miałeś przepisawszy je dla Probsta i wziąwszy od niego pieniądze, oddać Leonowi tysiąc franków, a z tysiąca pięćset, które ci miał Pleyel za Preludya dać, pisałem ci, żebyś zapłacił Nougiemu i jeden termin gospodarza[14]. W tym samym liście, jeżeli się nie mylę, prosiłem cię, abyś wymówił mieszkanie, bo jeżeliby się to nie uczyniło przed kwietniem, musiałbym takowe zatrzymać na następny kwartał do lipca.
Druga posyłka manuskryptów, pewno cię dopiero teraz doszła, bo na komorze, na morzu i znów na komorze, długo siedzieć musiała.
Pisałem do Pleyela przy Preludyach, że mu Balladę (którą sprzedałem także Probstowi na Niemcy), daję za 1000 franków. Za 2 Polonezy na Francyę, Anglię i Niemcy, (bo na Balladzie ogranicza się prawo Probsta), zażądałem 1500 fr. Zdaje mi się, że nie za drogo?
Więc za odebraniem drugiej posyłki manuskryptów, powinieneś mieć od Pleyela 2500 fr., a od Probsta za Balladę 500 czy 600, tego nie pamiętam dobrze: co razem czyni 3000 fr.
Prosiłem Grzymałę, żeby mi zaraz choć 500 franków przysłał; nie przeszkadza to jednak spiesznemu reszty przysłaniu. Otóż i moje interesa.
Teraz jeżeliby, co wątpię, udało się nająć mieszkanie od przyszłego miesiąca, rozbierzcie moje meble we troje: Grzymała, Jaś i ty. Jaś ma najwięcej miejsca, choć nie najwięcej oleju w głowie, sądząc z listu dziecinnego, jaki mi napisał, przepowiadając, że zostanę Kamedułą: więc niechże zabierze graty gospodarskie. Grzymałę nie obciążaj bardzo, a do siebie weź, co ci potrzebnem być może, bo nie wiem, czy w lecie wrócę do Paryża. (To zachowaj przy sobie). Zresztą zawsze będziem pisywać do siebie i jeżeli, jak się spodziewam, do lipca moje mieszkanie trzymać potrzeba, to proszę cię doglądaj go i opłać należytość kwartalną.
Za twój list szczery i prawdziwie życzliwy, masz odpowiedź w drugim Polonezie. Nie moja wina, że podobny jestem do grzyba, co truje, jak go z ziemi wygrzebiesz i posmakujesz. Wiem, żem się nikomu nigdy na nic nie przydał, ale też i sobie nie na wiele.
Mówiłem ci, że w biórku w pierwszej szufladzie od drzwi, jest ćwiarteczka papieru, którą albo ty, Grzymała albo Jaś mógłby w danym razie odpieczętować. Teraz cię proszę, żebyś ją wyjął i nieczytawszy spalił. Zrób to, zaklinam cię na przyjaźń naszą. Ta kartka dziś niepotrzebna[15].
Jeżeli Antek jedzie, a nie odeśle ci pieniędzy, będzie to bardzo po polsku; n. b. mimo to, nie mów mu o tem ani słowa. Z Pleyelem staraj się obaczyć; powiedz mu, że ani słowa od niego nie odebrałem, i że jego pianino powierzone w bezpieczne ręce. Czy się zgadza na układy, jakie mu przedstawiłem?
Listy z domu razem z twojemi, doszły mię wszystkie trzy razem, przed samem wsiadaniem na okręt. Posyłam ci znów jeden.
Dziękuję za przyjacielską pomoc, jaką mi dajesz niemocnemu. Jasia uściskaj, powiedz mu, żem sobie, a raczej, że mi krwi puścić nie dano; że noszę wizykatoryę, — że mało rano kaszlę, i że mię wcale jeszcze za suchotnika nie mają. Nie piję ani kawy, ani wina, tylko mleko; zresztą ciepło się trzymam i wyglądam jak panna.

Marsylia 6 marca 1839.

Lepiej mi daleko; zaczynam grać, jeść, chodzić i mówić jak wszyscy ludzie; widzisz, że i piszę łatwo, kiedy znów odbierasz odemnie parę słów. Ale znów o interesach.
Bardzobym chciał, aby moje Preludya były dedykowane Pleyelowi (zapewne jeszcze czas, bo je nie drukowano), a Balladę Robertowi Schumannowi. Polonezy tobie jak są, a nie Kesslerowi. Jeżeli Pleyel nie będzie chciał odstąpić od dedykacyi Ballady, to Preludye dedykuj Schumannowi.
Garczyński był u mnie wczoraj wracając z Aix; jedyna to osoba, którą przyjąłem, bo drzwi trzymam szczelnie zamknięte dla wszystkich amatorów muzyki i literatury.
O zmianie dedykacyi uwiadomisz Probsta, jak ostatecznie z Pleyelem uradzisz.
Z otrzymanych pieniędzy oddasz Grzymale 500 fr., resztę zaś 2500 fr. przyślesz mi jak najprędzej.
Kochaj mię i pisz.
Daruj, jeżeli cię za bardzo obarczam komisami, ale to nie ostatnie, nie bój się. Zresztą myślę, że z chęcią robisz, o co cię proszę.
Jasia uściskaj.

Marsylia 10 marca 1839.

Dziękuję ci moje życie za twoje zabiegi. Niespolziewałem się żydowstwa ze strony Pleyela; ale kiedy tak, — proszę cię, oddaj mu list tutaj załączony. Chyba że ci żadnych trudności o Balladę i Polonezy robić nie będzie. W przeciwnym razie, odebrawszy za Balladę 500 fr. od Probsta, zaniesiesz ją Schlesingerowi. Kiedy już mieć do czynienia z żydami, to przynajmniej z ortodoxami. Probst może mię jeszcze gorzej oszwabić, bo to ptaszek, którego nie złapiesz. Schlesinger ciągle mię szwabił; dosyć na mnie zarobił i nowego zarobku nie odrzuci, tylko z nim grzecznie, bo chociaż żyd, jednak chce za coś lepszego uchodzić.
Więc jeżeli Pleyel najmniejsze trudności robić będzie, pójdziesz do Schlesingera i powiesz mu, że mu daję Balladę dla Francyi i Anglii za 800 ft., a Polonezy dla Niemiec, Anglii i Francyi za 1500 fr. (A nie będzie chciał dać tyle, to ustąp za 1400, 1300, nawet za 1200 fr.) Gdyby wspomniał o Preludyach, powiesz, iż to rzecz obiecana dawno Pleyelowi, że chciał być ich wydawcą, że mię o to bardzo jeszcze przed wyjazdem z Paryża prosił, jak w saméj istocie było. Widzisz moje życie, dla Pleyela mógłbym ze Schlesingerem zrywać, ale dla Probsta nie mogę. Co mi do tego. iż Schlesinger każe Probstowi płacić drożej moje manuskrypta? Jeżeli Probst je płaci drogo Schlesingerowi. to ten za to mnie szwabi, płacąc mało. Probst nie ma zresztą zakładu w Paryżu. Za wszystkie moje rzeczy drukowane, Schlesinger natychmiast mi płacił, a Probst często kazał mi czekać na pieniądze. Jeżeli nie będzie chciał razem, to Balladę osobno, a Polonezy osobno mu dasz, lecz najdalej po upływie dwóch tygodni czasu. Gdyby się na to niechciał zgodzić, to dopiero udasz się do Probsta. Skoro jednak jest takim moim zwolennikiem, niechże przynajmniej nie płaci mniej od Pleyela. Więc mój list oddasz Pleyelowi przy najmniejszej trudności z jego strony okazanej.
Mój Boże! ten Pleyel taki mój adorator! Może myśli że nie wrócę żywy do Paryża? Wrócę i będę u niego z podziękowaniem jak i u Leona.
Dołączam ćwiartkę do Schlesingera, w której ci daję pełnomocnictwo do traktowania w tej sprawie.
Jestem z każdym dniem zdrowszy, mimo to, zapłacisz jeszcze portierowi owe 50 fr., na które się zupełnie zgadzam, bo mój doktór przed latem z południa nie pozwala mi się ruszyć.
Dziady Mickiewicza odebrałem wczoraj.
Co masz robić z mojemi papierami?
Listy zostawisz w biórku, a nuty odeślej do Jasia, lub weź do siebie. W stoliczku co stoi w przedpokoju, są także listy; należy go dobrze zamknąć.
Jasia uściskaj; cieszę się iż zdrowszy.

Marsylia 17 marca 1839.

Dziękuję ci za wszystkie twoje zabiegi. Pleyel kiep, Probst łajdak. Nigdy mi za trzy manuskrypta 1000 franków niedał. Odebrałeś zapewne mój długi list o Schlesingerze, otóż chcę i proszę cię, oddaj ów list mój Pleyelowi, który za drogie uważa moje manuskrypta. Jeżeli mam je tanio sprzedawać, wolę Schlesingerowi, jak szukać nowych i niepodobnych związków. Ponieważ Schlesinger na Anglię zawsze rachować może, a ja jestem kwita z Wesslem, więc niech je sprzeda komu chce. To samo z Polonezami w Niemczech, bo Probst ptaszek. znam go oddawna. O pieniądze tylko z nim się dobrze umów i niedawaj manuskryptów inaczéj, jak za gotówkę. Pleyelowi posyłam reconnaissance; dziwi mię, iż go koniecznie potrzebuje, jakby mnie i tobie niewierzył.
Mój Boże, ten Pleyel, co mówił, że mię Schlesinger źle płaci!... Za drogo mu się dziś zdaje 500 franków za manuskrypt na wszystkie kraje! Otóż wolę z prawdziwym żydem mieć do czynienia. A Probst łajdak co mi Mazurki 300 fr. płaci. Otóż Mazurki ostatnie, przyniosły mi skacząc 800 fr., czyli Probst 300, Schlesinger 400, a Wessel 100 fr. Wolę za bezcen po staremu dawać moje manuskrypta, jak tym d...... się kłaniać. Wolę jednego żyda być uniżonym, jak trzech. Więc do Schlesingera.... chyba żeś skończył z Pleyelem.
O ludzie, ludzie! — Ale i ta pani Migneron także dobra! Lecz fortuna kołem się toczy; jeszcze może doczekam, ze ta pani przyjdzie do ciebie po skórę, jeżeli jak powiadasz, na szewca kroisz. Proszę cię, ani Pleyelowi’, ani probstowi trzewików nie rób.
O Scherzu nie mów jeszcze z nikim; nie wiem kiedy go skończę, bom jeszcze słaby i pisać nie mogę[16].
Ja jeszcze nie wiem kiedy cię obaczę. Grzymałę uściskaj i daj mu meble jakie będzie chciał, a Jasio niech weźmie resztę z mieszkania, nie piszę do niego, ale go kocham zawsze. Powiedz mu o tem i uściskaj go.
Wodziński mię dziwi jeszcze.
Pieniądze od Pleyela jak odbierzesz, zapłać najprzód gospodarza za komorne, a 500 fr. natychmiast mi przyślij.
Zostawiłem na kwicie do Pleyela Op. biały, bo niewiem numeru bieżącego.

Marsylia 25 marca 1839, czwartek.

Odebrałem list twój, w którym mi donosisz szczegółowo o przenosinach; nie mam dosyć słów na podziękowanie za tę prawdziwie przyjacielską z twej strony pomoc. Szczegóły bardzo mię interesowały. Ale zły jestem, iż narzekasz i że Jasio krwią pluje.
Wczoraj grałem Nourremu na organach, więc widzisz że mam się lepiej. Także czasem pogram sobie w domu, ale jeszcze śpiewać ani tańcować nie mogę.
O mojej matce wieść jakkolwiek przyjemna, dość żeby od Plat... wyszła, aby łgarstwem była.
Ciepło tutaj mamy na dobre i zapewne w maju dopiero opuszczę Marsylię, aby się udać jeszcze gdzie w południowe strony Francyi.
O Antku nie tak prędko będą wiadomości; pocóżby pisał, chyba długi płacić, a tego w Polsce nie ma zwyczaju. Więc też ciebie Raciborski tak wysoko ceni, że nie masz polskich zwyczajów. Polskich, notabene nie tych polskich co ty wiesz, a ja rozumiem.
Mieszkasz więc pod 26 numerem; czy ci dobrze? Na którem piętrze i ile płacisz?[17] To mię teraz nierównie więcej interesować zaczyna, bo i ja będę musiał pomyśleć o nowem mieszkaniu, ale to dopiero po moim przyjeździe do Paryża.
Od Pleyela nie miałem tylko ten list, co przez ciebie przysłał, będzie temu miesiąc lub więcej. Pisz pod tym samym adressem rue et hotel Beauveau.
Możeś nie zrozumiał tego, com powyżej wzmiankował, iż grałem Nourremu. Oto jego ciało sprowadzono z Włoch i wiozą do Paryża. Była za jego duszę msza żałobna. Rodzina prosila mię, żebym grał na organach podczas podniesienia.[18]
Czy panna Wieck dobrze grała moją Etiudę?
Jak też mogła zamiast czegoś lepszego, wybrać właśnie te Etiudę, najmniej ciekawą dla tych, co nie wiedzą, iż na czarne klawisze napisaną jest. Lepiej było cicho siedzieć.
Zresztą nie mam nic więcej do pisania, tylko iż życzę ci szczęścia na nowem mieszkaniu. Schowaj moje manuskrypta, żeby przypadkiem nie wyszły z druku przed czasem. Jeżeli Preludyum już drukowane, to psikus Probsta. Ale niedbam o to. Łajdaki Niemcy, szelmy Żydy, j..., ch....! Ty dokończ litanię, bo ich dziś tak dobrze znasz, jak ja!
Jasia i Grzymałę uściskaj gdy ich zobaczysz.
Twój
Fryderyk.“

Pobyt W Marsylii wywarł dobroczynny wpływ na zdrowie Chopina. Sławny tamtejszy lekarz pan Cauviéres, nie widział w chorobie jego żądnego niebezpieczeństwa, a nawet po dokonaniu szczegółowego egzaminu, nabrał przekonania, iż Chopin szanując się i niedopuszczając żadnych wybryków, żyć może bardzo długie lata. Z porady tegoż lekarza, korzystając z pięknej wiosennej pogody, pani Sand wraz z synem i naszym artystą, udała się na kilka dni do Genui. Z powrotem, burza na morzu wielce im dokuczyła; Chopin mianowicie, bardzo nią był zmęczony. Zacny doktór Cauviéres dawszy mu przytułek w własnym w Marsylii domu, w kilka dni tak dalece go na nogi postawił, iż Chopin mógł zaraz puścić się w drogę do Nohant, gdzie zamierzał lato przepędzić.




  1. La Nuit d’octobre.
  2. Lord Dudley Coutts Stuart, zmarł w Sztokholmie na cholerę, podczas pełnienia missyi dyplomatycznej, 17-go listopada 1854 roku.
  3. Winniśmy tu jeszcze dodać, iż otrzymanie tych listów, zawdzięczamy łaskawej uprzejmości obecnej ich właścicielce, pani Joannie Lilpopowej w Warszawie.
  4. Matuszyńskiego.
  5. Księżniczce Elżbiecie dedykował właśnie Preludium, o którem mowa.
  6. A. Leo, paryski finansista, zaprzyjaźniony ściśle z Chopinem, oddawał mu często przysługi pieniężne, pośrednicząc pomiędzy nakładcami. Jemu też Chopin ofiarował Poloneza (As-dur) op. 53. W niniejszych listach, pisząc Leo, nazywa go zwykle Leonem.
  7. Wydając naprzykład 2 Impromptu op. 36 Chopina, Wessel zatytułował: Agrements au salon (!).
  8. Zapewne mowa tu o Allegro de Concert op. 46 i Nocturnach op. 48.
  9. Histoire de ma vie. Tom XIII, rozdział 6 i 7. Paryż l855.
  10. Nr. 15, Des-dur.
  11. Nr. 6, H-moll.
  12. Ojciec Schlesingera miał w Berlinie magazyn nut, który do dnia dzisiejszego istnieje.
  13. Wolf Edward, urodzony w Warszawie 1814 roku, uczeń Elsnera i Würfla; osiadły od 1835 w Paryżu, używał tamże wysokiej wziętości jako fortepianista i kompozytor. Duety, które z nim wspólnie komponowali: Beriot, Vieuxtemps i Batta, uczyniły imię jego w świecie muzykalnym bardzo popularne. Zmarł 16 paźdz. 1880 r.
  14. Kwestya z Preludyami nie jest może dosyć jasną dla czytelników: otóż pospieszam dodać, iż Chopin oryginalny rękopis odstąpił Pleyelowi z prawem drukowania we Francyi i Anglii; przepisany zaś przez Fontane dla Probsta, z prawem drukowania w Niemczech tylko.
  15. Prawdopodobnie, był to testament Fryderyka, przed wyjazdem z Paryża na Majorkę sporządzony.
  16. Troisième Scherzo Cis-moll. Op. 39, — ofiarowane Gutmanowi.
  17. Fontana poprzednio mieszkał rue Tronehet 5, przeniósł się ztamtąd na rue de la Chaussée d’Antin Nr 26.
  18. Adolf Nourrit, najznakomitszy podówczas tenorzysts francuzki, urodzony 3 marca 1802 w Montpellier, wyskoczył oknem na bruk w Neapolu 8 marca 1839 roku i zabił się na miejscu. Powodem samobójstwa miała być melancholia, w którą wpadł od czasu, gdy Duprez począł w jego rolach występować. Widząc iż publiczność mniej go już oklaskuje jak dawniej, życie stało mu się ciężarem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.