Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom II/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
Powodzenia jakich Chopin począł doznawać w Paryżu. — Sąd o nim Fielda i Moschelesa. — Wycieczki do Akwisgranu, Karlsbadu, Marienbadu, Drezna i Lipska. — Wizyty u Mendelssohna i u Roberta Schumanna. — Chopin narzeczonym.

W chwili, gdy gwiazda Chopina poczęła błyszczeć na horyzoncie salonów paryzkich, jednocześnie imię jego jako kompozytora, poczęło także coraz częściej obijać się o uszy europejskiej muzykalnej publiczności, gdyż w ciągu r. 1832 i kilku lat następnych, pojawiły się kolejno w Wiedniu, Lipsku, Berlinie, Paryżu i Londynie, nietylko dzieła tworzone jeszcze w kraju ojczystym, lecz także nowe, w przejeździe przez Niemcy i stolicy francuskiej komponowane, a pomiędzy innemi: Douze Grandes Etudes, Op. 10; Grande Fantaisie, 13; 3 Nocturnes, Op. 15; Grande Valse brillante, Op. 18; Bolero Op. 19; Scherzo, Op. 20; Ballade, Op. 23; Douze Etudes, Op. 25.
Przeważna liczba krytyków fachowych potępiała je stanowczo, odmawiając im często wszelkiej artystycznej wartości; byli i tacy, chociaż w szczupłej liczbie, co śmiało chwalili oryginalność melodyjnych pomysłów, niezwykłe bogactwo harmonii, nowość formy, zamykając oczy na niepraktykowane dotąd palcowanie, nie dające się pogodzić z rutynową tradycyą gry fortepianowej. Otóż to palcowanie, jako niby zachwała i barbarzyńska nowość, tudzież śmiałe, nieprzygotowane harmonijne modulacye, szczególniej atakowane były przez wirtuozów klassycznej szkoły. Field, Moscheles, nie mogli tego Chopinowi nigdy przebaczyć; uważali go na tym punkcie, jako i na punkcie kompozycyi fortepianowych w ogóle, za zbyt rewolucyjnego nowatora. Moscheles studyjując pierwsze utwory naszego artysty, podziwiał wprawdzie jak sam powiada[1] ich oryginalność; w narodowej barwie motywów znajdował wiele wdzięku i nowości, jednak palce jego raz wraz utykały na klawiaturze. A chociaż często dokładał najusilniejszych starań, nigdy przecie trudności palcowania zupełnie pokonać nie mógł. Przypisywał on to w części modulacyom, nazywając je zbyt twardemi, nieartystycznemi, zbyt wyszukanemi i t. p. W ogólności, kompozycye Chopina, wydawały mu się za słodkie, pieszczotliwe, za mało godne mężczyzny i wykształconego naukowo muzyką (?!).
Sąd ten późniéj Moscheles zmienił w części, lecz nie mniéj charakteryzuje on wrażenia, jakich z powodu pierwszych utworów Chopina, najznakomitsi nawet podówczas fortepianiści doznawali. Field jakby przeczuwając, iż gwiazda jego sławy przyćmiona zostanie z czasem przez nową, z takim jaskrawym blaskiem wschodzącą na horyzont sztuki muzycznéj, bez żadnej ogródki nazywał Chopina: „un talent de chambre dc malade“. Tego rodzaju opinie, znajdujące posłuch w Niemczech mianowicie, upadły wkrótce i znikły na zawsze, pod potężnemi ciosami pióra Euzebiusza i Florestana, których znakomity Robert Schumann, w obronie polskiego artysty na arenę krytyczną wprowadził.

Sława i wziętość, jakiej Chopin począł używać w salonach paryskich, przebija się najlepiéj w liście jego, pisanym podówczas do przyjaciela lat dziecinnych Dominika Dziewanowskiego:
(Paryż 1832 r.)

„Kochany Domusiu!
Gdybym miał przyjaciela (przyjaciela z dużym, krzywym nosem, bo nie o innym tu mowa), — co przed kilkoma laty ze mną w Szafarni bąki zbijał, co mię zawsze z przekonaniem kochał, a gdyby ten wyjechawszy z kraju, do mnie ani słowa nie pisał, — myślałbym najgorzéj o nim, i chociażby on potem płakał i prosił przebaczenia, nie przebaczyłbym mu. A ja, Fryc, mam jeszcze tyle czoła, że bronię moją negliżencyę i odzywam się po długo-cichem siedzeniu, jak bąk, co z wody łeb wyścibi wtenczas, kiedy go nikt oto nie prosi.
Ależ nie będę się silił na eksplikacye, — wolę się przyznać do winy, która może zdaleka większą się wydaje, niż z bliska, albowiem rozerwany jestem na wszystkie strony.
Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami, książętami, ministrami, a nawet nie wiem jakim cudem, bom się sam nie piął. Dla mnie jest to dziś rzecz najpotrzebniejsza, bo ztamtąd niby dobry gust wychodzi; zaraz masz większy talent, jeżeli cię w ambasadzie angielskiej albo austryackiej słyszano; zaraz lepiej grasz, jeżeli cię księżna Vaudemont (ostatnia ze starożytnego rodu Montmorency) protegowała. (Proteguje, nie mogę napisać, bo baba przed tygodniem umarła). A była to dama nakształt nieboszczki Zielonkowej lub kaszœlanowej Połanieckiej, u której dwór bywał, która bardzo wiele czyniła dobrego, wielu arystokratów przechowywała podczas pierwszej rewolucyi. Pierwsza po dniach lipcowych przedstawiła się na dworze Ludwika Filipa. Żywiła koło siebie mnóstwo białych i czarnych piesków, kanarków, papug, a przytem posiadała najzabawniejszą w tutejszym wielkim świecie małpę, która na wieczornych przyjęciach, inne... kontesy... kąsała.
Między tutejszymi artystami, mam i przyjaźń i szacunek, chociaż dopiero rok pomiędzy niemi bawię. Dowodem szacunku jest, że mi dedykują swoje kompozycye, nawet ludzie z ogromną reputacyą, wprzódy niż ja im, i tak: Pixis swoje ostatnie waryacye z orkiestrą wojskową mnie przypisał; powtóre, komponują waryacye na moje temata. Kalkbrenner mojego mazurka zwaryował;[2] uczniowie Konserwatoryum, uczniowie Moschelesa, Herza, Kalkbrennera, słowem artyści skończeni, biorą odemnie lekcye, stawiają imię moje obok Fielda. Słowem, żebym był jeszcze głupszy, myślałbym, że jestem na szczycie mojej karyery; tymczasem widzę ile mi jeszcze zbywa, aby być doskonałym, a widzę to tem bardziej, iż żyję ściśle z pierwszymi artystami i wiem czego każdemu niedostaje.
Ale aż mi wstyd tylu bańjaluk popisanych; pochwaliłem się jak dziecko, albo jak ten, co czapka na nim gore i sam się zawczasu broni. Zmazałbym, ale czasu niemam pisać drugiej kartki: zresztą, możeś jeszcze mego charakteru nie zapomniał, to sobie przypomnisz tego, co takim jest dziś, jakim był wczoraj z tą różnicą, że z jednym tylko faworytem, drugi bowiem jak niechce, tak niechce rosnąć.
Pięć lekcyi mam dzisiaj dać; myślisz że majątek zrobię? Kabryolet więcej kosztuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu.
Kocham karlistów, niecierpię filipistów, sam jestem rewolucyonistą, zatem nic sobie z pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni, o którą cię błagam i proszę.
Fryderyk.“[3]
Nic więc dziwnego, że ubiegano się w zapraszaniu go do brania udziału w koncertach publicznych, bo wiedziano, że talentem swoim przyciąga słuchaczów. W dniu 20 maja 1832 roku, na koncercie urządzonym przez księcia Moskwy, grał Chopin swój Koncert F-moll z orkiestrą, dyrygowaną przez Girarda. Henryk Herz, 3 kwietnia 1833 r., zaprosił Chopina i Liszta (który już także począł jako wirtuoz zwracać na siebie uwagę publiczności), aby dopomogli mu do wykonania Kwartetu na 2 fortepiany i 8 rąk, w koncercie wspólnie z bratem Jakóbem danym i t. p.
Towarzysz studyów muzycznych jeszcze w Warszawie, Antoni Orłowski, pisał około roku 1834 z Paryża do swoich; „Chopin zdrów i silny, wszystkim francuzkom głowy zawraca, a w mężczyznach zazdrość wznieca. Jest on teraz w modzie i niedługo zapewne świat ujrzy rękawiczki à la Chopin. Tęsknota tylko do kraju niekiedy go trawi“. To samo prawie powtórzył serdeczny przyjaciel Fryderyka, Jan Matuszyński, który w tymże roku przybył do Paryża, aby się poświęcić studyom lekarskim. W liście adresowanym do szwagra w Warszawie pisał: „W Paryżu pierwszem zatrudnieniem mojem było odszukać Chopina: nie zdołałbym tu wyrazić szczęścia, któregośmy zobopólnie doznali po pięcioletniem niewidzeniu się. Utył on, wyrósł, zaledwiem go poznał. Chopin jest pierwszym artystą dzisiaj na fortepianie; lekcyj daje mnóstwo, a wszystko po 20 franków. Kompozycye jego najwięcej są teraz pokupnemi, napisał ich też niemało. Mieszkam wraz z Chopinem na Rue Chaussée d’Antin Nr. 5. Jest to wprawdzie oddalone od Ecole de Medecine i szpitali, lecz mam do tego ważny powód, ażeby być z nim razem, gdyż on mi jest wszystkiem. Z nim tylko żyję; wieczorami idziemy do teatru, albo na wizyty, a jak nie, to się w domu siedzi...“
Czuwający zdaleka nad kochanym uczniem i cieszący się serdecznie z jego kompozytorskich powodzeń Elsner, uważał za stosowne wysłać do Chopina list następujący:

„Warszawa 14 września 1834 r.

Kochany przyjacielu!
Wszystko co czytam i co słyszę o naszym Fryderyku, napełnia moje serce radością; lecz przebacz mojej szczerości, na tem dla mnie dotąd jeszcze nie dosyć, dla mnie, który byłem twoim mało zasłużonym a wielce szczęśliwym nauczycielem harmonii i kontrapunktu i który zawsze będzie twoim prawdziwym przyjacielem i wielbicielem.
Chodząc jeszcze in hac lacrimarum valle, chciałbym się doczekać opery twojej kompozycyi, nietylko dla powiększenia twojej sławy, lecz i dla korzyści, jaką przynieść może dla kunsztu muzycznego w ogóle — w szczególności zaś, kiedy przedmiot opery wzięty będzie z historyi polskiej.
Nie mówię tu za wiele. Znasz mię, że pochlebiać nie potrafię, a ja oprócz twego geniuszu, znam twoje usposobienie; a to co krytyk o twoich mazurkach nadmienił, dopiero w operze w prawdziwem świetle pokazać się może i nieśmiertelne życie otrzyma[4].
„Kompozycya na fortepian (mówi Urban) się ma do kompozycyi na śpiew lub na inne instrumenta, czyli na orkiestrę, jak rycina do malowanego obrazu“. Zdanie to zawsze będzie bardzo trafne; chociaż niektóre kompozycye fortepianowe, a w szczególności twoje i przez ciebie wykonane, uważane być mogą jako ryciny koloryzowane.
Szkoda, że się z tobą widzieć nie mogę, że z sobą rozmawiać nie możemy; miałbym jeszcze wiele i bardzo wiele do powiedzenia. Chciałbym także ustnie ci podziękować za twój dar dwojako mi drogi[5]. Chciałbym być ptakiem dla widzenia cię w twojem olimpijskiem mieszkaniu, które paryżanie uważają za gniazdo jaskółcze... Bądź zdrów, kochaj mię jak ja ciebie, bo zawsze jestem twoim prawdziwym i życzliwym przyjacielem.
Józef Elsner“[6].

To powtórne już w tym samym celu naleganie Elsnera, aby Chopin nadał wyższy i obszerniejszy kierunek swojemu twórczemu talentowi, nie pozostało bez pewnego wpływu, bo zniewoliło go wreszcie do zamiaru skomponowania opery. Nie mając gotowego tekstu pod ręką, prosił jednego z przyjaciół swoich, Stanisława Koźmiana, o ułożenie stosownego z historyi polskiej libretta. Później atoli, ` czy dla braku czasu, czy może z powodu przewidywanych trudności, jakieby niechybnie doznało podówczas wystawienie w Warszawie opery oryginalnej, czy wreszcie, co zdaje się być najprawdopodobniejsze, może z własnego poczucia, iż tylko w granicach fortepianowej muzyki, najwłaściwiej talent swój kompozytorski mógł rozwijać, — porzucił ten zamiar i nigdy już do niego nie wrócił.
W roku także 1834, miesiącu lutym, przypadł drugi Chopina publiczny koncert w Paryżu, najświetniejszy z liczby wielu w tym sezonie dawanych. Pomiędzy rozmaitemi swojemi kompozycyami, wykonał w sali opery włoskiej Koncert E-moll; orkiestrze przewodziczył głośny Habeneck [7].
Wszystko zdawało się zapowiadać dla koncertanta jak najświetniejsze powodzenie. Salę włoskiej opery napełnił sam kwiat paryzkiej arystokracyi, której on był ulubieńcem; najznakomitsi artyści obecnością swoją dodawali jeszcze więcej znaczenia i wagi temu muzykalnemu festynowi.
Tymczasem nadzieje Chopina w sposób niemiły zawiedzione zostały.
W ogromnej sali teatralnej, gra jego wykończona, wykwintna i pełna delikatnych uczuć, nie mogła wywrzeć potężnego efektu, nie była w stanie zelektryzować i porwać publiczności; pozostała więc chłodną, chłodnemi oklaskami grę jego wynagradzając. To zniechęciło Chopina i na długo odebrało mu ochotę do występowania przed licznemi zgromadzeniami. Najwłaściwszem dla niego polem popisu był salon. Jak są rośliny nie mogące istnieć bez ciepłej atmosfery, tak wielki ten artysta bez wykwintnego a sympatycznego sobie towarzystwa, obejść się nie mógł. Zawód Chopina jako wirtuoza, tem się właśnie od wszystkich jego współzawodników wyróżniał, że po za obrębem sa- lonu nic nie czynił, coby popularności jego dopomagać mogło. Muzykalnych podróży, od czasu zamieszkania stale w Paryżu, nie przedsiębrał już wcale, z wyjątkiem wycieczki w 1834 roku do Rouen, gdzie przyjął udział w koncercie dawanym tamże na korzyść przyjaciela swego Orłowskiego. Była to z jego strony ofiara niemała, gdyż każde tego rodzaju wystąpienie, przykre wzbudzało w nim uczucie. „Nie zdam się do dawania koncertów“ — mawiał w poufnych rozmowach do Liszta. „Widok zebranych tłumów ciekawie na mnie patrzących, onieśmiela mię; ich oddech mię paraliżuje, twarze obce i obojętne przytomność mi odbierają. Ale ty, ty jesteś do tego jakby stworzony, bo chociażby ci się nie udało pozyskać oklasków publiczności, masz ją czem porwać i ujarzmić!“
Lecz za to. gdy w salonie ujrzał się otoczonym nadobnym wieńcem pięknych niewiast, gdy wzrok jego spotykał koło siebie znane i przyjazne tylko oblicza, wtedy nowe życie w niego wstępowało. Wyraz smutku lub melancholii, tak często twarz jego pokrywający, ustępował miejsca ujmującemu i nadzwyczaj sympatycznemu uśmiechowi. Wtedy poważne i eleganckie jego zawsze obejście, ożywiało się, mowa tryskała werwą dowcipu; wszelkiego rodzaju figle, czyli jak sam nazywał „poliszynelle“ miał na zawołanie. A zasiadłszy w takim usposobieniu do fortepianu, dziwnym urokiem gry swojej rozrzewniał, zachwycał, albo wesołemi parodyi konceptami pobudzał wszystkich słuchaczów do homerycznego śmiechu. Takim bywał często w przyjaznych sobie domach francuskich, a częściej jeszcze w polskich, gdzie choć w małem, skromniejszem kółku, czuł się jednak zawsze pomiędzy swoimi. Tam on niemal w kraju przebywał, ani na chwilę nie zrywając z nim duchowych związków. Lubił, ażeby mu przywożono wszystko, co się tylko nowszego zjawiało w poezyi; wtedy jeżeli mu się wiersze podobały, dorabiał do nich melodyę, szybko przez przyjaciół jego: Fontanę, Ordę, młodzieńca wielkich nadziei, zabitego później w Algierze, Grzymałę i innych, pomiędzy rodakami upowszechniane. W domu hrabiny Komar, urodzonej Orłowskiej z Podola i nadobnych jej córek, z których jedna zamężna księżna Beauvau, gromadziła u siebie znakomitości rodu i intelligencyi: druga hrabina Delfina Potocka, jaśniała nadzwyczajną pięknością i słynęła ze śpiewu pełnego powabu i niewysłowionego uroku, pieśni Chopina często się rozlegały, a on sam należał tamże do najpożądańszych gości. Głos Delfiny Potockiej wywierał zawsze na nim dziwnie miłe wrażenie; lubił też towarzyszyć jej śpiewom na fortepianie[8].
W drugiej połowie maja 1834 roku, Chopin pierwszy raz zdecydował się przerwać dawanie lekcyi i w towarzystwie Ferdynanda Hillera udać się na małą wycieczkę do Akwizgranu, dla posłyszenia wielkiej muzyki, mającej się tam odbyć pod dyrekcyą Ferdynanda Riesa[9]. Miano wykonać oratoryum Händla Debora i Jowiszową symfonię Mozarta. Tem łatwiej skłonił się do tej podroży, ile że oddawna pragnął także odwiedzić Mendelssohna, z którym zaprzyjaźnił się przed dwoma laty w Paryżu. Będąc już dyrektorem orkiestry düsseldorfskiej, Mendelssohn ucieszył się wielce z ich do Akwizgranu przybycia: przez kilka dni nie rozłączał się z niemi. „Chopin i Hiller“ — pisał w liście do matki pod dniem 23 maja[10] — „wykształcili znacznie jeszcze swoją technikę: Chopin jest obecnie najpierwszym z fortepianistów. W jego grze jest tyle niespodzianych nowości, co w grze Paganiniego na skrzypcach. Ale i Hiller także jest wybornym, pełnym siły i wdzięku wirtuozem[11]. Tylko obydwa chorują trochę na paryską manię zrozpaczonych, na przesadę uczuciową; więc też na takt w muzyce i dokładność rytmiczną nie wiele zważają. Ja znowu przeciwnie, zbyt ściśle może tego pilnuję, więc dopełniamy się wzajemnie i uczymy jeden od drugiego. Ztąd też ja wyglądam na schulmeistra, oni zaś trochę na mirliflorów albo incroyablów. Po skończonej uroczystości muzycznej, pojechaliśmy razem do Düsseldorfu; przepędziliśmy tam dzień niezmiernie mile na graniu i dysputach; potem odprowadziłem ich do Kolonii, zkąd parowym statkiem mieli się udać dziś rano do Koblencyi, — ja zaś napowrót do domu, unosząc miłe tych odwiedzin wspomnienie“.
W roku następnym, wielkiej radości miał Chopin doznać. Lekarze warszawscy poradzili ojcu jego, aby dla poratowania zdrowia udał się na kuracyę do Karlsbudu. Gdy podróż ta postanowioną została, dano znać Fryderykowi; on też natychmiast w końcu lipca porzucił Paryż, aby pobiedz do Karlowych warów dla uściskania od lat pięciu niewidzianych rodziców. Łatwo sobie wyobrazić, jak serdecznem było przywitanie, wiele gorących łez ojca i matki spłynęło na drogą głowę jedynego syna! Ich ukochany Frycek stał się teraz dojrzałym już człowiekiem; utył, zmężniał, spoważniał nieco w obejściu się, bo też sława rozniosła imię jego po świecie. Lecz jak dawniej, tak i teraz nie kładąc żadnej tamy w objawach miłości, przywiązania i wdzięczności dla najukochańszych rodziców, okazał się być tym samym Fryckiem, jakim go widziano od najmłodszych lat dzieciństwa.
Niezmiernie przyjemnie czas w Karlsbadzie Chopinom upływał; w ciężkiej chwili rozstania, gorącemi łzami oblanej, pozostało w sercach rodziców przeczucie, sprawdzone niestety, iż pożegnanie to jest już ostatnie, iż nigdy już ukochanego syna swojego widzieć niebędą!
Z powrotem do Paryża, Chopin miał zamiar zatrzymać się w Lipsku, dla załatwienia interessów ze swoimi wydawcami i poczynienia niektórych wizyt. Artyści tamtejsi dowiedziawszy się o tem, z pewnym rodzajem ciekawości oczekiwali na jego przybycie, w nadziei, iż może uda im się nareszcie posłyszeć grę owego twórcy tylu pięknych kompozycyi fortepianowych, o której dziwne rzeczy wszędzie sobie rozpowiadano. Fryderyk Wieck, ojciec sławnej Klary, w liście pochodzącym z ostatnich dni września 1835 roku, adresowanym do jednego ze swoich przyjaciół w Halli, daje najlepsze wyobrażenie owego w sferach artystycznych zajęcia, jakiego przybycie Chopina do Lipska było powodem. Oto wyjątek z listu: ° „...Jutro albo pojutrze, przybywa z Drezna Chopin, ale prawdopodobnie nie wystąpi z koncertem, gdyż jest do tego zbyt leniwym (Sehr faul). Możeby się nawet dłużej zatrzymał, dla poznajomienia się z tutejszym światem muzykalnym, gdyby przez fałszywych przyjaciół (mianowicie jednego psa Polaka), niebył jak najgorzéj dla Lipska uprzedzonym... Jednak Mendelssohn będąc zaprzyjaźnionym z Schumannem i ze mną, postara się to naprawić.
Podobno Chopin miał się wyrazić w Dreznie przed kolegami, iż nie wierzy, aby w Niemczech znalazła się dama mogąca grać dobrze jego kompozycye. Otóż obaczymy co może Klara!...“
Zły humor szanownego muzycznego pedagoga, objawiający się przymiotnikami niekoniecznie zaszczytnemi tak dla Chopina, jako i mniemanego jego fałszywego przyjaciela Polaka, zdaje nam się tym razem co najmniej niesłusznym. Bo jeżeli Chopin nie wystąpił w Lipsku z publicznym koncertem, to dla tego iż będąc w przejeździe i przybywszy tam tylko na jeden dzień, nie mógł wcale o tem myśleć, zwłaszcza, że miał zawsze wstręt do publicznych popisów, cóż dopiero w zupełnie nie znanem sobie mieście. Za to chętnie bardzo przestawał z tamtejszymi artystami, szczególniej z Mendelssohnem i Robertem Schumannem. Ten ostatni, wydając podówczas łącznie z Karolem Banck’em, czasopismo muzyczne, był już od roku w piśmiennych z Chopinem stosunkach, Panotka, niegdyś w Lipsku, następnie w Paryżu zamieszkały[12], stał się pośrednikiem pomiędzy Berliozem, Lisztem, Chopinem z jednej, a pomiędzy Schumannem i Banck’em z drugiej strony. On to skłaniał głównie tych młodych paryskich artystów do przesyłania kompozycyi swoich do Lipska, gdzie u Hofmeistra staraniem redaktorów „Neue Zeitschrift für Musik, wydawane były. Tamto utwory Liszta, po raz pierwszy ukazały się na widok publiczny. Zabranie osobistej znajomości pomiędzy Chopinem a Schumannem, nastąpiło teraz dopiero, gdy Mendelssohn przyprowadził z sobą naszego artystę do domu Wiecka, dla posłuchania Klary jego córki. Chopin sam najprzód wykonawszy przed obecnymi kilka własnych utworów, słuchał następnie popisującą się przed nim Klarę Wieck; zachwycał się jej piękną i nad wiek zdumiewającą grą na fortepianie, świetną przyszłość młodej, szesnastoletniej artystce przepowiadając.
Dalszy ślad tego w Lipsku pobytu, znajdujemy jeszcze w liście Mendelssohna pisanym do swojej siostry Fanny, zamężnej Hensel, pod datą 6-go października tego samego roku; jest on zbyt ważnym, abyśmy go mieli pominąć milczeniem:
„.... W dniu, w którym odprowadziłem was do Delitzsch, przybył właśnie Chopin: ponieważ zamierzał jeden tylko dzień zabawić, więc przepędziliśmy go razem muzykując. Muszę ci otwarcie powiedzieć kochana Fanny, iż twój wyrok względem niego nie jest dosyć usprawiedliwionym; może być, że wtedy gdy go słuchałaś, nie był dobrze do grania usposobionym. Mnie atoli gra jego na nowo zachwyciła i jestem przekonany, iż gdyby niektóre swoje lepsze rzeczy tak przed tobą i ojcem, jak przedemną wykonywał, z pewnością nabralibyście innego o nim zdania.
Jest coś rdzennie oryginalnego w jego grze fortepianowej i tyle w niej zarazem mistrzowstwa, iż słusznie można go nazwać doskonałym, skończonym wirtuozem. A ponieważ wszelką doskonałość cenię zawsze bardzo wysoko, przeto dzień ów był mi nadzwyczaj przyjemny, jakkolwiek zupełnie odmienny od poprzedniego, który z wami spędziłem.
Miło mi było przecie choć raz, znowu z prawdziwym muzykiem, idącym własną drogą, mieć do czynienia, a nie z owymi półwirtuozami, półklassykami, którzy gotowi les honneurs de la vertu et les plaisirs du vice, łączyć zawsze z muzyką. Różnica kierunku może być o całe niebo odmienną od mojej, to nic nieszkodzi; zgodzę się z nią wybornie, tylko nie z półludźmi.
Wieczór niedzielny istotnie był bardzo ciekawy; podczas gdy ja wygrywałem przed nim niektóre wyjątki z oratorium, kilku ciekawych lipszczanów wsunęło się cichaczem dla obaczenia Chopina. Pomiędzy pierwszą a drugą częścią, on zasiadł do fortepianu wykonywając ku podziwienia obecnych, swoje nowe Etiudy i nowy Koncert; potem ja znowu kontynuowałem dalej mojego Paulusa, jak gdyby Iroker z Kafrem rozmawiali.
Śliczne także Nocturno dał nam poznać; zatrzymałem w pamięci niektóre z niego ustępy, ażeby Pawłowi zrobić przyjemność[13].
Tak tedy przepędziliśmy wieczór nader wesoło. Chopin przyrzekł uroczyście w ciągu zimy przybyć do Lipska, dla posłyszenia mojej nowej Symfoniii, którą chciałbym na cześć jego wykonać. Przysięgliśmy to sobie przy świadkach: pokaże się czy umiemy oba słowa dotrzymywać“.
Wyjątek powyższy, z tem większą przyjemnością tutaj przytoczyliśmy, ile że z winy niektórych pisarzy, rozpowszechniło się w Niemczech mniemanie, jakoby Mendelssohn niechętnym był Chopinowi. Powiadają oni, iż tenże uczniom swoim zabraniał grywać kompozycyi Chopina. Najprzód o ile nam wiadomo, znakomity twórca Paulusa, nigdy na fortepianie nikomu lekcyi nie udzielał; a jeżeli przypuścimy nawet, iż uczniom lipskiego konserwatorium odradzał grywanie dzieł naszego mistrza, to chyba musiał mieć do tego inne, może czysto pedagogiczne powody. Nam się zdaje, iż nietylko cienia niechęci nikt w powyższym liście znaleść nie jest w stanie, lecz owszem, pokazuje się najwyraźniej, iż genialny kompozytor uważał sobie za obowiązek, szczerem uwielbieniem, jakie posiadał dla talentu Chopina, osłabić i zatrzeć uprzedzenie siostry swojej, które wykształcona na klassycznych wzorach sztuki, nieprzychylnie wyrażała się o grze i utworach polskiego wirtuoza.
Drugi i ostatni pobyt Chopina w Niemczech, przypadł w roku następnym 1836. Kuracya marienbadzka była niby podróży pozorem, gdyż cieszył się on podówczas najlepszem zdrowiem, najweselszym humorem; ale właściwie szło tu w gruncie o co innego, co przeważny i stanowczy wpływ mogło było wywrzeć na całe przyszłe jego życie.
Wiadomo już w części, jak się skończyło z pierwszą platoniczną miłością Fryderyka, dla panny Konstancyi Gładkowskiej; ostatecznie wyjście jej za mąż w Warszawie, stłumiło pomału w sercu jego zarzewie tak gorejącym płomieniem niegdyś buchające, a czas boleść z tego powodu doznaną ukoił. Następnie pobyt w Paryżu panny Maryi W., siostry kolegów na pensyi ojca profesora Mikołaja Chopina, a znanej mu jeszcze od dzieciństwa, wzbudził w nim nowe uczucie, tym razem mające niejakie pozory urzeczywistnienia najdroższych Fryderyka nadziei. Przybywszy w po łowie lipca do Marienbadu, zastał tam Maryę z matką i kilku przyjaciół swojej rodziny. Chopin serdecznie rozkochany, widząc, że miłość jego odpłaconą jest wzajemnością, oświadczył się pannie o jej rękę i — został przyjętym.
Łatwo sobie wyobrazić jego szczęście i radość. Opuściwszy po kuracyi Marienbad, pani W. postanowiła zabawić jeszcze z córką w Dreznie przez parę tygodni; oczywiście, Chopin był nieodstępnym dam towarzyszem. Wesoły jego humor udzielał się wszystkim. Przypominano sobie jego figle młodości; przypominano jak rozpieszczony dzisiaj artystycznemi sukcessami paryżanin, nie mając niegdyś czasami funduszów na kupowanie sobie, gdy chciał iść gdzie na wieczór, białych rękawiczek, wykradał takowe siostrom, a łapany na gorącym uczynku, zaklinał się, iż jak kiedy pojedzie do Paryża, to im tuzinami ztamtąd rękawiczki przysyłać będzie — w czem istotnie słowa później dotrzymywał. Chopin następnie przedstawiał damom przy fortepianie znakomitszych europejskiej sławy wirtuozów, naśladując w sposób najpocieszniejszy ich grę, ich szczególniejsze obejścia się i ruchów właściwości; pokazywał dalej jak to w Warszawie, amatorowie muzyki, tanecznym energicznym rytmem wykonywają zwykle jego pełne poetycznego, melancholicznego uczucia mazurki i t. p. i t. p.
W chwilach poważniejszej rozmowy, Chopin lubił mówić często o swej rodzinie; wtedy znikał genialny artysta, a zostawał tylko syn najczulszy, brat najprzywiązańszy. Uczucie rodzinne, było drugą religią dla Chopina. „0! jakże cierpieć musiało to serce, gdy przekonania przemogły wrodzony jego pociąg, zatrzymując go do końca życia w obcym kraju, zdala od uwielbianej rodziny! Wówczas jednakże, pod wpływem idei zostania nie długo najszczęśliwszym małżonkiem, Chopin skłaniał się porzucić przybraną ojczyznę, ponętny Paryż, wdzięki salonów, których był ulubieńcem, i osiąść na zawsze w kraju; zamknąć geniusz swój w obrębie polskiej wioski, niedaleko Warszawy i rodziny, a dopomagając przez zakładanie odpowiednich szkółek oświacie ludu, pracować dalej w spokoju na niwie ulubionej przez siebie sztuki!“[14].

W takim to stanie usposobienia moralnego Chopin rozstał się, nie nadługo jak mniemał, z narzeczoną. Ona z matką udała się do kraju z nadzieją uzyskania ojcowskiego na małżeństwo z Fryderykiem zezwolenia, on zaś w powrocie do Paryża zatrzymał się w Lipsku, gdzie na niego oczekiwał, zawiadomiony już poprzednio pismiennie, Robert Schumann. O tem drugiem spotkaniu, szczery ten wielbiciel naszego artysty, tak pisał do swojego nauczyciela Henryka Dorna, kapellmistrza w Rydze.
„16 września 1836 roku.

Właśnie gdy onegdaj otrzymawszy list pański, zabierałem się do odpowiedzi, kto wszedł do pokoju? Chopin. Była to dla mnie wielka radość.
Przepędziliśmy z sobą piękny dzień, po którym dziś jeszcze świętuję...
Ofiarował mi swoją Balladę[15]. Jest ona zdaje mi się, najgenialniejszem dziełem; nawet mu to powiedziałem. Po pewnym namyśle, rzekł z naciskiem: „Bardzo mi przyjemnie to słyszeć, gdyż i dla mnie jest ona najmilszą“. Oprócz niej, grał mi mnóstwo nowych Etiudów, Nocturnów, Mazurków, wszystko w sposób nieporównany. Patrząc tylko jak siedzi przy fortepianie, doznaje się pewnego wzruszenia. Jak go pan poznasz, pokochasz go bardzo“...
Z dziennika Henryki Voigt, urodzonej Kunze, znakomitej podówczas w Lipsku amatorki, wysoko cenionej przez Schumanna i Mendelssohna[16], dowiadujemy się co następuje: „Wczoraj (13 września 1836 r.) odwiedził mię Chopin i na moim fortepianie grał z pół godziny swoją Fantazyę i kilka nowych Etiudów. Zajmujący człowiek; więcej jeszcze zajmujący sposób jego grania. Osobliwsze wywarł na mnie wrażenie. Wstrzymywałam oddech w piersi, aby nie stracić nic z fantastycznego sposobu, z jakim swoją sztukę traktuje. Godna podziwu jest lekkość jego aksamitnych palców, przesuwających się, fruwających, że tak powiem, po klawiaturze. Oczarował mię, wyznaję, do takiego stopnia, jak tego nigdy przypuszczać nie mogłam. Co mię cieszy przedewszystkiem, to dziecięca prawie naiwność i naturalność tak w grze, jako i całem jego obejściu się“.
Uszczęśliwiony z serdecznego przyjęcia, doznanego w domu wielkiego niemieckiego artysty, po złożeniu wieńca na pomniku księcia Józefa Poniatowskiego, opuścił Chopin Lipsk, aby jeszcze odwiedzić w Kassel nadwornego kapellmistrza Ludwika Spohra, a opuścił, pogrążony w najsłodszych narzeczonego marzeniach. Zdawało mu się, iż wkrótce skończy się jego tułacze życie, aby z mającemi się rozpocząć nowemi obowiązkami małżonka, rozpocząć nową jego fazę, wyższemi, szlachetniejszemi celami człowieka uświęconą. Wspomnienie pięknej narzeczonej, unosiło go na złotych skrzydłach fantazyi w niebiańską krainę ideałów, roztaczając przed oczyma duszy, obrazy niewysłowionego szczęścia i błogich nadziei... Niestety! ostre ciernie smutnej rzeczywistości, miały niebawem sparaliżować owe złote skrzydła fantazyi, a duszy jego zadać ranę krwawą, głęboką!
Nie długo po powrocie do Paryża, dochodziły go głuche, niepomyślne dlań wieści z kraju; w połowie zaś 1837 roku, Chopin otrzymał wiadomość, iż Marya, jego uwielbiana narzeczona, ulegając rozkazom ojca, niechcącego nawet słyszeć o małżeństwie swej córki z muzykiem, musiała zerwać z nim wszelkie stosunki! Przesiąkły wyobrażeniami arystokratycznemi, w owe czasy nierównie silniej aniżeli dzisiaj powszechnie w kraju panującemi, dumny z rodu ojciec, zmusił córkę do posłuszeństwa swej woli, do zaparcia się naturalnej skłonności serca!
Wypadek ten, pociągnął za sobą ważne następstwa, popchnął bowiem Fryderyka w objęcia kobiety, która fatalny wpływ na resztę jego życia wywrzeć miała!




    wykonywała pod jego kierunkiem Symfonie Beethovena, zjednał jej uwielbienie całego muzykalnego świata. Habeneck zmarł 8 lutego 1849 r.

  1. Obaczyć „Aus Morchelles Leben“. Leipzig, 1872 r.
  2. Jest to Mazurek Nr. 1 Op. 7.
  3. Pierwowzór tego listu (bez daty), przechowuje w swoim zbiorze autografów, znakomity nasz poeta Teofil Lenartowicz, — otrzymanie zaś takowego, zawdzięczamy uprzejmemu pośrednictwu niewygasłej pamięci Władysława hr. Tarnowskiego.
  4. Nie wiadomo nam, o jakiej recenzyi i o których mazurach mówi tu Elsner. Niemieccy krytycy w „Allgemeine Musik Zeitung“ z roku 1833, bardzo tylko powierzchownie o mazurach op. 6 Chopina wspominają. Widocznie, była to dla nich nowość, którą nie wiedzieli jak sądzić i co o niej myśleć. Za to Rellstab, w Nr. 28 pisma swojego „Iris“ za rok 1834, zdając sprawę z mazurów op. 7, nie ma dosyć słów na potępienie ich twórcy. Najpewniej Elsner ma tu na myśli recenzenta z „Neue Zeitschrift für Musik“ Roberta Schumanna, wyrażającego się zawsze o kompozycyach Chopina z najwyższemu uwielbieniem.
  5. Stosuje się to zapewne do Sonaty C-moll op. 4, ofiarowanej Elsnerowi.
  6. List ten drukowany był w numerze 31 Ruchu Muzycznego za rok 1858.
  7. Habeneck Franciszek Antoni, ur. w Meziéres 1-go czerwca 1781 r., uczeń Balllota, znakomity skrzypek i kompozytor kilku oper, następnie dyrektor wielkiej opery, zasłużył się przedewszystkiem na polu muzyki symfonicznej. Sposób, w jaki orkiestra Konserwatoryum
  8. Hr. Delfina Potocka zmarła w Paryżu w kwietniu 1877 roku.
  9. Ries ur. 1784 w Bonn, był uczniem Beethovena i kompozytorem wielu rozmaitego rodzaju dzieł muzycznych. Zmarł 13 stycznia 1838 r.
  10. Mendelssohn's Briefe. II-ga część, str. 296.
  11. Ferdynand Hiller, urodzony 1811 r. w Frankfurcie nad Menem, jest obecnie kapellmistrzem w Kolonii.
  12. Panofka Henryk, urodzony 1808 roku w Wrocławiu, był w swoim czasie cenionym skrzypkiem i korrespondentem wielu pism muzycznych.
  13. Paweł, młodszy brat Feliksa.
  14. Eleonora Ziemięcka.
  15. Ballada 2-go F-dur, Op. 38.
  16. Schumana dedykował jej swoją G-moll Sonatę, Mendelssohn zaś ośm listów, wyszłych u Grunowa 1871 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.