Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Paryż 1832 r.)

„Kochany Domusiu!
Gdybym miał przyjaciela (przyjaciela z dużym, krzywym nosem, bo nie o innym tu mowa), — co przed kilkoma laty ze mną w Szafarni bąki zbijał, co mię zawsze z przekonaniem kochał, a gdyby ten wyjechawszy z kraju, do mnie ani słowa nie pisał, — myślałbym najgorzéj o nim, i chociażby on potem płakał i prosił przebaczenia, nie przebaczyłbym mu. A ja, Fryc, mam jeszcze tyle czoła, że bronię moją negliżencyę i odzywam się po długo-cichem siedzeniu, jak bąk, co z wody łeb wyścibi wtenczas, kiedy go nikt oto nie prosi.
Ależ nie będę się silił na eksplikacye, — wolę się przyznać do winy, która może zdaleka większą się wydaje, niż z bliska, albowiem rozerwany jestem na wszystkie strony.
Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami, książętami, ministrami, a nawet nie wiem jakim cudem, bom się sam nie piął. Dla mnie jest to dziś rzecz najpotrzebniejsza, bo ztamtąd niby dobry gust wychodzi; zaraz masz większy talent, jeżeli cię w ambasadzie angielskiej albo austryackiej słyszano;