Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pli złej krwi i kilka dni straconych na oczekiwaniu, nie warto niucha tabaki. Więc zapomnij i moje komissa i twoją sprawę; drugi raz da Bóg doczekać, lepiej będzie.
Późno w nocy pisze do ciebie te kilka słów; jeszcze ci raz poczciwcze dziękuję za sprawunki, którym nie koniec, bo teraz przychodzi kolej na sprawę Troupenasa, co będzie ci wisieć na karku. O tem ci kiedyś obszerniej napiszę, a dziś życzę ci dobrej nocy, a niech ci się nie śni, jak Jasiowi — żem zmarł: tylko raczej niech ci się śni, że się rodzę, lub coś podobnego.
W istocie teraz czuję się tak spokojnym i łagodnym, jak dziecko w pieluchach, i żeby mię kto na paskach chciał wodzić, bardzobym się z tego cieszył, notabene z grubo wywatowaną czapką na łepetynie, bo czuję, żebym się co moment potykał i przewracał. Na nieszczęście, zamiast pasków, czekają mnie zapewne szczudła albo kule, jeżeli się ku starości dzisiejszym krokiem zbliżać będę. Niegdyś śniło mi się, żem umarł w szpitalu... i tak mi to w głowie utkwiło, że zapomnieć nie mogę, — jakby ten sen wczoraj miał miejsce. Jeżeli mię przeżyjesz, dowiesz się, czy w sny wierzyć trzeba. Temu lat kilka, co innego mi się śniło, ale się nie wyśniło...