Dwa Bogi, dwie drogi/Tom I-szy/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa Bogi, dwie drogi
Podtytuł Powieść współczesna
Tom Tom I-szy
Wydawca Zofia Sawicka
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Plenipotentem, którego z sobą przywiózł pan Otton z Wilna, był starej daty, niegdyś pełnomocnik nieboszczyka ojca jego, pan Soter Rekszewski.
Stary Kellner dobrze znający ludzi, wybrał go sobie najprzód jako bardzo uczciwego człowieka. Wiadomo było wszystkim, że za zasadę miał Rekszewski.
— Gałganem być na nic się nie zdało!
Powtóre Soter był niesłychanie podejrzliwy. Mnogie w praktyce prawniczej doświadczenia czyniły go nieufnym i do przesady ostrożnym.
Za drugi aksiomat miał:
— Nikomu wierzyć nie można.
Gdy Otton zażądał aby mu towarzyszył w podróży, skrzywił się mocno, nie radził jechać młodemu, nie widział potrzeby... Zgodził się jednak przekonawszy się, że młody chłopak od wycieczki tej odwieść się nie da. Prawnicy stołeczni, do których o pomoc trzeba się było uciekać, budzili w nim niewypowiedzianą trwogę.
— To ludzie co jedzą krocie! co żyją jak panowie, potrzebują wiele i drą niemiłosiernie. Obejśćby się bez nich!
Obiecywał sam chodzić Rekszewski i byłby może dał sprawie rady, gdyby wypadkiem ktoś nie nastręczył Marwicza. Dowiedziawszy się że to był brat Kwiryna, Otton uparł się iść do niego. Był przekonany że musiał do poczciwego profesora być podobnym.
Rekszewski, miarkując że uniknąć Marwicza nie było można, po pierwszych u niego odwiedzinach, widząc Ottona zachwyconym, z trwogą, poszedł pomiędzy swoich na zwiady. Dalekich krewnych i dawnych znajomych po biurach różnych miał wielu. Sznurkował tedy dni kilka, nic nie mówiąc, i jednego wieczora, gdy późno bardzo Kellner wrócił do hotelu, ujrzał poważnie wkraczającego Rekszewskiego.
Sama godzina odwiedzin oznajmywała, że nie były bez ważnej pobudki, a mina prawnika zasępiona i trwożna, także nic dobrego nie zapowiadała.
Otton zawsze wesół i grzeczny a rubaszny, powitał go.
— No, cóż tak zasępiony? Czy co złego?
Rekszewski siadł, zażywając tabakę.
— I nic złego właściwie, rzekł, — i coś najgorszego!
Otton śmiał się wdziewając szlafrok. — No, mów, mój dobry panie Soterze.
— Spełniłem obowiązek — rzekł adwokat. Musiałem się o tego Marwicza dowiedzieć co za człek jest!
— O! i cóżeś się dopytał? podchwycił Otton.
— Furfant in summo gradu! rzekł spokojnie Rekszewski.
Otton śmiał się.
— Ale tak! Przybył tu, ożeniwszy się z jakąś téż furfantką, z małym groszem, a wielkim sprytem. Dziś na niego płaczą i narzekają tysiące może Judzi, a on jeździ karetą, mieszka jak pan, daje wieczory, przyjaźni się z senatorami — i kpi z całego świata!
— Kochany panie Soterze, odparł wesoło Otton, jestem zamłodym ażebym drugich miał uczyć jak trzymać o ludziach; ale pozwolisz mi przypomnieć sobie że niezdary, co sobie rady dać nie umieją, na tych którym szczęście służy, zawsze niestworzone rzeczy wymyślają. Marwicz miał spryt, miał odwagę, talent, powiodło mu się — co za dziw że na niego kamieniami rzucają?
— Wistocie, rzekł poważnie Soter — to co pan mówisz jest bardzo uzasadnione, ani słowa; jednakże — jednakże...... fakty są — fakty które wskazują, że do tego szczęścia p. Marwicz nie szedł drogą prostą. Mam ja tu dobrze oświadomionych ludzi po biurach, osoby którym ufam i znam je z najlepszej strony, ci wszyscy kręcą bardzo głowami mówiąc o Marwiczu. Podejmuje się spraw parszywych, używa środków nie.... bardzo godziwych. Mówią że piękna żona mu pomaga....
— O! że piękna to piękna! wyrwało się nagle Ottonowi.
Soter się skrzywił i namarszczył.
— Jakichś tam kilku senatorów mają przyjaciół domu, przez których się wszystkie sprawy obrabiają — a Marwicz bierze od klientów sumy neopolitańskie, koszta im narachowuje ogromne.
— Robi majątek! podchwycił Otton.
— Ludzie powiadają że nie, bo żyją państwo na takiej stopie, iż choćby najwięcej zarobili — zjedzą. Dom pan widziałeś.
— Pański — dodał Otton.
— Licz-że ekwipaże, służbę, loże w teatrach, stroje pani, która jest znaną z elegancyi; fantazye p. Marwicza, który mając tak śliczną żonę, dla tonu utrzymuje metresę!
Parsknął jakimś śmiechem dziwnym Otton, jakby go to ucieszyło.
— Możeż to być? wykrzyknął.
— Z najpewniejszego wiém źródła, ciągnął dalej spokojnie Soter.
Otton zamilkł dumając.
— Cóż pan na to? spytał stary adwokat.
— Widzę tylko, że pomoc w interesie p. Marwicza drogo nas będzie kosztować, lecz uniknąć jej, obejść się bez niej, niepodobna. Gdybyśmy go ominęli, mściłby się. Dom przytém jest miły, ja tu znajomych nie mam.
Adwokat głowę pogładził.
— Winienem panu jako młodemu, i jako synowi człowieka, który mnie swém zaufaniem zaszczycał — słowa prawdy. Nie będziesz się gniewał?
Otton przyszedł go wesoło uścisnąć.
— Mój ty poczciwy stary, mnie tak dotąd dobrze jest na świecie, odezwał się, że ja gniewać się na nikogo siły nie mam!! A na ciebie w żadnym razie! Mów, a rąb!
Soter pomimo powagi, która go nigdy nie opuszczała, rozczulił się i uścisnął téż swego młodego pryncypała.
— No, to powiem wam co myślę — dodał głosem poruszonym. To dom, prawda, miły, ale niebezpieczny dla was; pani młoda, ładna a kokietka wielka, to wszyscy potwierdzają, nawykła brać od senatorów kontrybucye, złapie i was. Będzie wolała młodego. Nie dość że interes będzie wiele kosztował, ale... nadrujnować was może. Bywały przykłady! Ludzie nawykli do wyzyskiwania, nie puszczą was nie wyssawszy....
Moja rada — albo pan zdaj na mnie sprawę i wracaj do domu, lub zresztą, do kata, oddaj interes temu „chodatajowi“: niech kosztuje dużo, byle wam się nic nie stało!
— Zlituj się, panie Soterze! zkądże zaraz przypuszczenia takich ostateczności! zawołał rumieniąc się Otton.
— Bo ja znam świat i ludzi — dodał Soter, boś waćpan młody, poczciwy, niedoświadczony, a krew masz gorącą..... bo mi go żal..
Kellner, który serce miał najlepsze, uściskał Sotera, śmiechem zagłuszył jego proroctwa, przyrzekł mu że się mieć będzie na baczności, lecz zarazem zapowiedział mu, że w stolicy północnej chce koniecznie zabawić czas jakiś....
Adwokat wyczerpawszy argumenty, spełniwszy co mu sumienie dyktowało, zamilkł i wyszedł dając dobranoc.
Przestrogi pana Sotera przychodziły zapóźno. Od tego wieczora gdy był u Marwiczów, a zaraz później w loży pięknej Różyczki, młody kawaler zupełnie głowę stracił. Zdawało mu się że jego młodość, wesołość, dowcip, serce, zdobyły mu łaski jawnie okazywane przepięknej pani. Wistocie był to jakiś stosunek osobliwy, sympatya której nazwiska miłości dać się nie godziło, namiętność gorsza od niej daleko. Różyczka, znudzona mężem i łysymi senatorami, od razu jakoś, nawet nie udając na chwilę żeby się miała drożyć z sobą — przyjmowała zalecanki Ottona z naiwnością, która go zdumiewała. Spodziewał się on walki, dramatu, oporu, scen miłosnych, a znalazł uśmiech lubieżny na ustach, spójrzenie wyzywające i za pierwszém słowem niemal wyrzeczoném, odpowiedź taką, jakby się znali i kochali od lat wielu. Scena ostatnia przychodziła na początku!
Różyczka nie okazywała nawet ażeby wątpiła ją wielbił; uśmiechała się temu hołdowi jako rzeczy naturalnej, należnej sobie, i z równą jakąś dziecinną naiwnością, zdała się chcieć dać do zrozumienia że nawzajem Otton się jej podobał.
O skrupułach ani był o mowy.... W loży pani Marwiczowej, ośmielony jej wejrzeniami, Otton przesiedział wszystkich odwiedzających ją senatorów, prokurorów, jenerałów i różnych dostojników; w końcu pozostał sam z nią i począwszy od uwielbień, w których wyrażaniu dopuszczał się młodzieńczej przesady, z której mu się wdzięcznie uśmiechano, doszedł do zawładania ręką, nieopierającą się wcale, do umowy o jakieś spotkanie na jutro, do poufnych szeptów...
Różyczka która zachowała te naiwnie dziecinne maniery, jakie mają wszystkie kobiety zbyt wcześnie za mąż wydane — popsuta była życiem w stolicy, pobłażaniem męża, lecz dotąd serce jej spało.
Teraz poruszyło się, zbudziło i naiwna istota wcale mu się sprzeciwiać nie myślała. Szła za niém ciekawa, chciwa, niespokojna aby się jej nie wymknęła chwilka szczęścia o której marzyła.
Dla tego od razu zaczęła ku sobie przyciągać Ottona, nie kryjąc się z tém wcale.
Zawiązane stosunki dojrzały tak prędko, tak jakoś dziwnie nagle, iż Kellner uszczęśliwiony niemi, zupełnie głowę już zawróconą od pierwszych wejrzeń, utracił.
Soter nie wiedząc co się święciło, dostrzegł w nim tylko zmiany, której przyczyny domyślał się i bolał nad nią. W kilka dni, o wyjeździe do domu ani już mogło być mowy.
W domu Baronowej, w teatrze, na przejażdżkach, naostatek u samych Marwiczów spotykali się zakochani nieustannie. Bilety biegały po kilka razy na dzień.
Julia śmiejąc się dziwnie, pomagała bratowej, wiedząc że Rajmund zupełną jej zostawywał swobodę, wymagając tego jednego aby dla osób potrzebnych w interesach — była grzeczną.
Zdaje się że w początku zawiązujące się stosunki wszyscy uważali wprost jako eksploatacyą młodego, bogatego człowieka. Pierwsza Julia postrzegła że to przybierało inny jakiś charakter i przestrzegła bratowę.
— Słuchajno Różyczko, — odezwała się do niej — z tym panem Ottonem coś czy nie za seryo romansujecie. Trochę się afiszujesz! Zaczynają o tém mówić! Twoi wielbiciele są zazdrośni....
Różyczka kręciła główką obojętnie. Z siostrą męża była bardzo otwarcie.
— Niech sobie zazdroszczą! odparła — przecież ja raz w życiu także fantazyą mieć mogę! Podobał mi się — nie taję! Cóż z tego?
Julia założyła ręce, ruszyła głową.
— A nic — odrzekła. Ja cię tylko przestrzegam! Rób co ci się podoba, ale bądź oględną....
— On się we mnie szalenie kocha! Nie masz wyobrażenia! odezwała się Różyczka. Wszystkie te miłości ni ciepłe ni zimne, które dotąd znosić musiałam — przy jego namiętności niczém....
— Kochana Różo — zawołała Julia — takie płomienie i wulkany wybuchają gwałtownie, ale trwają bardzo krótko....
Różyczka nie odpowiedziała nic. Była tak zajęta, rozmarzona, iż co nie tyczyło się tej miłości spóźnionej, — tego nie słuchała lub nie rozumiała.
Na Julkę nadąsała się trochę za przestrogi.
— Ty masz także fantazye swe, odparła po chwili — ja o nich wiém i nic ci nie mówię.
Julia zarumieniła się mocno.
— Nie poczuwam się do żadnych fantazyj, rzekła urażona, nie jestem stworzona do nich...
W kilka dni po tej krótkiej rozmowie, pan Rajmund, który rzadko się inaczej spotykał z żoną jak w salonie, przy obiedzie i gościach, przyszedł do niej zrana w porze mniej zwyczajnej, gdy bywał zajęty, co oznajmywało iż miał interes do Różyczki.
Trafiało się to, iż przed obiadem i przybyciem gości powierzał jej tajemne starania o rozmaite sprawy i wymagał aby mu do nich posługiwała. Różyczka choć krzywiąc się, dąsając, nie odmawiała pośrednictwa, wiedząc że od tych interesów byt ich obojga zależał.
Teraz, po raz może pierwszy, widząc wchodzącego Rajmunda, stanęła od razu w płomieniach i okazała mu niechęć, nim przemówił jeszcze.
— Domyślasz się — odezwał się zimno mąż, — iż nie przybywam bez interesu.
— Zawsze te interesa! kwaśno zamruczała pani.
— Tą razą jest mała odmiana, dodał Rajmund ironicznie. Chcę cię spytać tylko i porozumieć się — domyślasz się już względem kogo.
Różyczka która coś we włosach, przed źwierciadłem poprawiała, zarumieniła się i ramiona podniosła.
— Nie jestem domyślna, proszę mówić jasno — odrzekła sucho.
Rajmund siadł wygodnie na kozetce, sparł się na ręce, i przypatrując się ogromnym guzom swojej koszuli, począł zwolna.
— Mówić chcę o Ottonie Kellnerze.
Jakby to nazwisko samo już oburzyło ją w najwyższym stopniu, zawołała Róża gniewnie.
— Cóż to? nie mogę już widywać kogo mi się podoba?
— Przeciwnie, odparł Rajmund, ja ci nie myślę bronić zawracać mu głowę. Jestto łakomy kąsek, dowiadywałem się o niego, fortunę ma znaczną, nawet bardzo znaczną. Doskonały miałaś instynkt przywabiając go do nas, ale gdy tu szczęśliwe pędzi chwile, słuszna abyśmy z tego wyciągnęli jakieś korzyści!
Różyczka spojrzała nań z rodzajem pogardy.
— Jestem pewna, że podjąwszy się jego interesów — rzekła — nie zapomnisz o sobie.
— O nas! poprawił Rajmund zimno. Rzecz to naturalna — nie może być inaczej; ale, moja Różyczko, nadto się z nim afiszujesz po teatrach i wszędzie. Jak cień chodzi za tobą.
— Przecież mu nie mogę zabronić! odparła gwałtownie Róża.
— Ale mogłabyś go poufnie przestrzedz, — rzekł Rajmund, bo moi panowie senatorowie są zazdrośni, i moglibyśmy ich stracić, a tego nam żaden Otton nie wynagrodzi.
Róża nie patrzała na męża, poczęła żwawo przechadzać się po pokoju, naciągając rękawiczki.
— Nadto się tém niecierpliwisz, wtrącił Rajmund, a to dowodzi że chłopak ci się podobał, i że nie chciałabyś go zrażać!! Otóż to jest nie dobre, pozwól sobie powiedzieć; interesa robią się tylko na zimno jak majonezy... Byłoby niedorzecznością zakochać się w młokosie, bo naówczas nie my z niego ale onby z nas korzystał. Nie gniewaj się, nie burz. Czynię ci uwagę, a wiem że masz tyle taktu i rozsądku, iż uznasz jej słuszność.
To mówiąc, Rajmund wstał z kozetki, podniósł się, przeciągnął, i skinąwszy głową, wyszedł do salonu czekać na gości.
Różyczka zburzona, zagniewana chodziła tak długo, zapomniawszy się, po swoim pokoiku, iż Julia, która była zaproszona dnia tego, nieznalazłszy jej w pokojach, aż tu szukać przyszła.
— Senator czeka! odezwała się z progu.
Różyczka udarła z niecierpliwości kawałek rękawiczki i rzuciła ją na stolik, szukając drugiej pary. Nie odpowiedziała nic.
— Jest i Kellner — dodała z uśmieszkiem Julia.
Oczyma ognistemi zmierzyła siostrę Róża.
Wargi jej drżały, odpowiedzieć nie mogła....
Gniew jednak nie trwał długo; zaledwie wyszła do salonu i zamieniła parę spojrzeń z Ottonem, wyjaśniła się jej twarzyczka. Senatora przyjęła dosyć chłodno. Później dopiéro, jak gdyby się przezwyciężyła, zaczęła dlań być grzeczniejszą i chmurę, która zawisła na piękném czole arystokratyczném, łatwo rozpędziła.
Otton nawet nie okazywał się zazdrośnym i wesoło zabawiał się z p. Rajmundem, który, jakby naumyślnie, żartował z niego, ostrzegając, jak piękne panie dla młodych ludzi bywają niebezpieczne....
— To tylko szczęście, dodał, iż jest ich tyle że jedna broni od tego, by się w drugiej niewolę nie popadło. No — i one też w początku bardzo uprzejme, ale na ich serca i uczucia rachować nie można. Godłem ich niestałość!
Otton, obracając w żarty wszystko — może mimo wiedzy zwiódł pana Rajmunda, bo mu się wydał płochym wietrznikiem.
Wedle zwyczaju prawie codziennego, po obiedzie, Różyczka pojechała na teatr, a p. Rajmund pociągnął do klubu, w którym bywać musiał dla tonu, dla stosunków, dla swych mnogich interesów. Z klubu furman już nie pytając zawiózł go do Maszy Aleksandrównej, pięknej niemeczki z Rygi rodem, która co do wdzięków nie mogła iść w porównanie z Różyczką, ale była świeżą, młodziuchną, wesołą, a pan Rajmund miał i to przekonanie iż się w nim kochała!!
Masza Aleksandrówna miała maleńkie ale tak ładniuchne i eleganckie mieszkańko, iż czasem p. Rajmund poufałych swych do niej na herbatę zapraszał.
W loży teatru w czasie pierwszego aktu znalazł się Otton jak zwykle. Dnia tego rozmowy nie przerwały żadne niewczesne odwiedziny, w mieście było kilka balów i wieczorów, zwykli więc goście pani Marwiczowej, w teatrze się nie znajdowali; Otton siadł w głębi tak żeby nie był widzianym i natychmiast żywo a poufale szeptać poczęto.
W czasie rozmowy rękę Różyczki trzymał pan Otton, a niekiedy ją ukradkiem do ust przykładał.
— Wystaw sobie — mówiła po cichu, głosem poruszonym Różyczka — dziś mi mąż robił wymówki!!
— Jakto? za mnie? zawołał Otton.
Potwierdziła skinieniem głowy.
— I cóż? i cóż?
— Odprawiłam go z niczém! rzekła Róża.
— Ale tak dłużej trwać nie może — odezwał się Kellner. Musimy coś radzić.
— Mówiłam już, zawołała Róża. Doktor poświadczy że jestem na piersi chora — nie czekając wiosny pojadę do Włoch. Spotkamy się na pół drogi.
— Czy Marwicz pozwoli? szepnął Otton.
— Nie myślę się go pytać o pozwolenie — rzekła Róża.
— Zechce dodać jaką towarzyszkę?
— W drodze się z nią pokłócę i porzucę, — ze wzgardliwym śmieszkiem dodała Różyczka. Z Włoch zażądam rozwodu. Ślub mój, wiem o tém, nie był bardzo ważny....
Spojrzenie Ottona nie dozwalało wątpić, iż się natychmiast ożeni. Zaczęto szeptać i uśmiechać się.... Umawiano się o wykonanie tego tak doskonale obmyślanego programu; potrzeba było mu coś poświęcić. Otton miał na pozór ostygnąć, bywać rzadziej i spotykać się tylko w pewnych miejscach umówionych, potém opuścić stolicę, pod pozorem pilnych spraw w domu. Nie chciano aby się Rajmund zawcześnie domyślał co go czekało.
Różyczka z wielkim zapałem, dawała nauki młodzieńcowi, którego zapalczywości i nieopatrzności się obawiała. Kellner poprzysięgał że zrobi wszystko w świecie — byle wielkiego szczęścia dostąpił i swoją nazwał królową. Różyczka mówiła o przyszłości z równą jak on namiętnością.
Zapomnieli się tak, iż Otton ani postrzegł jak dwa akty opery minęły. Byli pewni że nikt im słodkiej tej samotności wśród tłumu nie przerwie, gdy drzwiczki loży skrzypnęły i — wszedł do niej odmłodzony, o ile kunszt na to starczył, sztywny, w świeżej peruczce — stary hrabia Szambelan, opiekun pięknej Różyczki, którego ona się wcale nie spodziewała.
Tego dnia przybywał do stolicy, a nieznalazłszy swej pupilki w domu, rad był powitać ją w teatrze, gdzie się spodziewał i inne ładne zobaczyć twarzyczki.
Przybycie Szambelana mogło uchodzić za przypadkowe, spowodowało je jednak odezwanie się Rajmunda do pani Okułowiczowej.
Marwicz bardzo umiarkowanie, jak widzieliśmy, starał się Różyczkę ostrzedz o niebezpieczeństwie, lecz w rzeczy samej, udając obojętność, był strwożony i wiedział co mu grozi. Jakich używał środków dla wyszpiegowania tajemnicy, o tém wiedziała tylko pokojówka pani, która w czasie jej nieobecności, pilnowała dorabiania klucza do jej biurka. W biurku tém z nieopatrznością dziecięcą nagromadzone były listy Ottona, a w nich szczegółowo opisane były podróży, rozwodu i — dalszej szczęśliwości.
Dla Rajmunda utrata Róży równała się stracie zdobytego położenia, nikt jej nie mógł zastąpić. Jej piękność, jej duma, jej chłody i obejście się arystokratyczne były talizmanem ciągnącym najwybredniejszych miłośników płci pięknej.
Wiedząc że sam nie podoła żonie, Rajmund napisał otwarcie do matki, wzywając jej ratunku. Znał Okułowiczowę z tego, iż mogła przez szpary patrzeć na płochostki córki, ale jawnego skandalu nigdyby dopuścić nie chciała.
W istocie, Kaznaczejowa przerażona natychmiast napisała do Szambelana i wyprawiła go nie zwlekając chwili do Petersburga. Posłuszny hrabia pojechał.
On także był przeciwko wszelkiemu awanturowaniu się.
— Ma swobodę zupełną, ale rzucać się w świat, na łaskę i niełaskę młokosa, który ją może opuścić!! na to ja nie pozwolę.
Wnijście Szambelana było efektowne: Różyczka krzyknęła rzucając się ku niemu, Otton wstał skrzywiony, domyślając się kto to był, wcale nierad gościowi.
Pupila zaprezentowała swojego przyjaciela hrabiemu, który z wielkoświatową uprzejmością wyciągnął doń rękę.
Nie dawał po sobie wcale poznać co go do stolicy sprowadzało, i natychmiast zmyślił jakiś interes pilny, który go tu przygnał w tak złą porę.
Zabawiwszy chwilę Kellner uczuł, iż był tu zbytecznym i chciał Różę zdala pożegnać; ona jednak, jakby przybycie Szambelana nic a nic ją nie obchodziło, podeszła za Ottonem aż do progu loży, poszeptała z nim pocichu i odprawiła gorącym uściskiem dłoni.
Po wyjściu jego, Szambelan czas jakiś unosił się nad dawno niewidzianym teatrem, mówił o rzeczach obojętnych, grał swą rolę jak stary doskonale wykształcony artysta. Nie rychło spytał o Ottona.
— Moja droga, rzekł, cóżto za przyjaciel? — domu, twój??
— I mój i Rajmunda — odparła Róża nie zarumieniwszy się wcale — mąż trzyma jego interesa.
— A ty — serce? rozśmiał się stary.
— Nie wiem, może! no, tak! poczęła wahając się i ośmielając Różyczka. Kocha się we mnie szalenie, to nie jest dla nikogo tajemnicą....
— A ty? spytał Szambelan.
— Ja go, bardzo, bardzo lubię, naiwnie dodała Róża. Nie zapieram się. Rajmund, proszę ojca (nazywała go tak gdy byli sami) — zajęty jest swojemi interesami, i wiecie, że ja go nie kochałam nigdy. Dla tych nieszczęsnych jego interesów, muszę się uśmiechać i wdzięczyć nie wiedzieć do jakich grzybów... Naturalna rzecz, że się potrzebuję rozerwać.
— Moja droga, cicho szepnął Szambelan — serce ma swe prawa!
Różyczka z wdzięcznością nań spójrzała.
— Lecz, dokończył stary — trzeba zachować decorum; zmiłuj się nie kompromituj, zaklinam cię.
Na pozór bez związku z tém o czém była mowa, Marwiczowa pochylając się ku ojcu — rzekła żywo.
— To bardzo, bardzo majętny człowiek!
Szambelan się uśmiechnął.
— Zawsze to daleko przyjemniej mieć stosunki bliższe z ludźmi w świecie stojącemi wysoko. Wyboru nie naganiam wcale.
Jakby na dowód tego co powiedziała, Różyczka odchyliła rękaw sukni i z tryumfem pokazała ojcu bransoletę, która jej białą, trochę już za pulchną rączkę zdobiła.
Na złotym ciężkim kolcu oprawny świecił opal ogromny, otoczony brylantami tak wielkiemi iż one same znaczną wartość reprezentowały. Szambelan pochylony unosił się nad robotą tego klejnotu, godnego królowej. Po chwili Różyczka zakryła go znowu rękawem.
Milczeli chwilę; stary jakby olśniony widokiem bransolety, rozmyślał o czémś, gdy kurtyna zapadła, oklaskami zagrzmiała sala i służący ukazał się w progu z futrem sobolowém w ręku.
— Jedziemy razem, do mnie — rzekła despotycznie Różyczka.
W domu, jak zawsze nie zastali Marwicza.
— Byłam tego pewna — szepnęła na ucho staremu pani domu — Rajmund wieczory do późna spędza u swojej metresy. Wiem o tém dobrze! Grand bien lui fasse! dodała z uśmiechem szyderskim — ja się pewnie nie pogniewam za to.
Szambelan ramionami poruszył.
— Cóż chcesz! szepnął — to przyjęto na wielkim świecie. Metresa stawi człowieka (pose) i bywa mu nawet w interesach dogodną tam, gdzie żonie mięszać się byłoby niewłaściwém....
Podano dla obojga herbatę, a że Rajmund nie powracał, stary, po wielu obrotach w różnych kierunkach, przystąpił do sprawy — przyjaciela domu.
Różyczka, przyznając się z naiwnym cynizmem do uczuć jakie miała dla Ottona, wahała się jeszcze i ważyła czy ma się ze wszystkiego wyspowiadać przed ojcem, lub czekać sposobniejszej chwili.
Napomknęła tylko że — czuła się nie bardzo zdrową i że jeden sławny lekarz już jej radził zmianę klimatu. Przytem ciekawą była bardzo Włoch i Szwajcaryi.
Stary słuchając przymrużył oczy.
Tiens! tiens! przerwał, żeby się tylko tak nie złożyło jakoś, by i p. Otton nie zapotrzebował także widzieć Włochy!
— A gdyby się tak złożyło? zapytała śmiało pani Marwiczowa.
— Nie byłoby to dobrém — odparł Szambelan. Rzeczy takie nie dają się ukryć.... Skandal kobiecie szkodzi, zniża jej cenę....
— No, to cóż? odparła Róża — skandal mógłby się skończyć rozwodem, a ja, gdybym chciała, poszłabym za niego!
Skrzywił się Szambelan.
— W ożenienie nie wierzę — odezwał się — młodzieniec, nimby do niego przyszło, ostygnąłby pewnie.... Familia — ludzie, przyjaciele, zahukaliby go.
— Nie! nie! jestem pewna — zawołała Różyczka.
— Ze wszelkich sił to będę odradzał, jakkolwiekby ci się uśmiechało — rzekł Szambelan. Więcej ci powiem, gdyby do tego przychodziło, przeszkadzać jestem gotów....
Róża zbladła i zamilkła.
— Mówimy o przypuszczeniach, poprawiła się ostrożnie.
— Które mnie trwożą niewymownie — ciągnął dalej stary z uporem. Mało albo nic nie znam tego pana Ottona; ma fortunę, przypuszczam, bransoletki tego dowodzą — ale jest w drodze do tracenia jej, gdy rozumny, zimny, zręczny Rajmund zrobił już wiele, i dorobi się więcej jeszcze....
Róża ruszyła ramionami.
— On nie ma nic, oprócz długów! przerwała. Żyjemy po pańsku, ale kiedy dotąd nie umiał się dorobić — z pewnością już nie potrafi w przyszłości nic zebrać.
Szambelana uderzyło to rozumowanie....
— Nie ma nic? zapytał — jakto może być? Wiem że zarabiał po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt tysięcy rubli.
— A! prawda! odparła Róża; ale trzymamy konie, w lecie musimy mieć daczę, służba liczna, dajemy obiady i wieczory, metresa go pewnie kosztuje niemało, moja modniarka także — i w końcu roku zostajemy z długami. Żyć zaś inaczej niepodobna, stracilibyśmy znaczenie i wziętość! Niech papa spyta go, czy choć kilka tysięcy rubli ma w zapasie; grosz za groszem goni....
Mówiąc, coraz się mocniej ożywiała Róża.
— Więc widzicie, kończyła. Przypuszczam nieszczęście, które łatwo się trafić może — Rajmund dostaje w gardle żaby, lubi coś podobnego. Umiera. Ja zostaję z długami i bez grosza....
— No — odparł zimno stary, toby jeszcze tak wielkiém nieszczęściem nie było, bobyś poszła za którego z tych dostojników, co się w tobie — jak słyszałem, kochają!
— A! tak! dodała Różyczka, honor wielki, ale oni téż to mają co Rajmund — długi i ekwipaże, wierzycieli i gwiazdy.... Dziękuję.
t Stary spoglądał na stół, nie znajdując już argumentów na odparcie twierdzeń Róży.
Powiedział więc sobie, że odłożyć wypada do lepszego rozmysłu, drugi szturm przeciw zbrojnej dobrze zapaśniczce.
Róża widziała że była zwycięską; wprawiło ją to w dobry humor, i gdy około północy zjawił się Rajmund, zastał żonę wesołą jak ją dawno nie widywał, a Szambelana błogo spoczywającego w fotelu i uwielbiającego swą pupilkę.
Zdziwiło go to nieco, lecz przypuszczał, że przy pierwszém spotkaniu Szambelan drażliwego przedmiotu unikał. Udał wielce zdumionego przyjazdem opiekuna i natychmiast zaofiarował mu u siebie mieszkanie. Wiedział o tém że stary odmówi, gdyż tak cenił swobodę swą, iż nigdy w mieście inaczej jak w hotelu nie stawał. Rozmowa lekka, dowcipna, wesoła, przeciągnęła się jeszcze trochę, po czém hrabia pożegnał czule gospodynią, zapraszającą go na obiad na jutro. Rajmundowi zdawało się, że wszelkie niebezpieczeństwo usunięte zostało!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.