Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ze wszelkich sił to będę odradzał, jakkolwiekby ci się uśmiechało — rzekł Szambelan. Więcej ci powiem, gdyby do tego przychodziło, przeszkadzać jestem gotów....
Róża zbladła i zamilkła.
— Mówimy o przypuszczeniach, poprawiła się ostrożnie.
— Które mnie trwożą niewymownie — ciągnął dalej stary z uporem. Mało albo nic nie znam tego pana Ottona; ma fortunę, przypuszczam, bransoletki tego dowodzą — ale jest w drodze do tracenia jej, gdy rozumny, zimny, zręczny Rajmund zrobił już wiele, i dorobi się więcej jeszcze....
Róża ruszyła ramionami.
— On nie ma nic, oprócz długów! przerwała. Żyjemy po pańsku, ale kiedy dotąd nie umiał się dorobić — z pewnością już nie potrafi w przyszłości nic zebrać.
Szambelana uderzyło to rozumowanie....
— Nie ma nic? zapytał — jakto może być? Wiem że zarabiał po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt tysięcy rubli.
— A! prawda! odparła Róża; ale trzymamy konie, w lecie musimy mieć daczę, służba liczna, dajemy obiady i wieczory, metresa go pewnie kosztuje niemało, moja modniarka także — i w końcu roku zostajemy z długami. Żyć zaś inaczej niepodobna, stracilibyśmy znaczenie i wziętość!