Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tej odwieść się nie da. Prawnicy stołeczni, do których o pomoc trzeba się było uciekać, budzili w nim niewypowiedzianą trwogę.
— To ludzie co jedzą krocie! co żyją jak panowie, potrzebują wiele i drą niemiłosiernie. Obejśćby się bez nich!
Obiecywał sam chodzić Rekszewski i byłby może dał sprawie rady, gdyby wypadkiem ktoś nie nastręczył Marwicza. Dowiedziawszy się że to był brat Kwiryna, Otton uparł się iść do niego. Był przekonany że musiał do poczciwego profesora być podobnym.
Rekszewski, miarkując że uniknąć Marwicza nie było można, po pierwszych u niego odwiedzinach, widząc Ottona zachwyconym, z trwogą, poszedł pomiędzy swoich na zwiady. Dalekich krewnych i dawnych znajomych po biurach różnych miał wielu. Sznurkował tedy dni kilka, nic nie mówiąc, i jednego wieczora, gdy późno bardzo Kellner wrócił do hotelu, ujrzał poważnie wkraczającego Rekszewskiego.
Sama godzina odwiedzin oznajmywała, że nie były bez ważnej pobudki, a mina prawnika zasępiona i trwożna, także nic dobrego nie zapowiadała.
Otton zawsze wesół i grzeczny a rubaszny, powitał go.
— No, cóż tak zasępiony? Czy co złego?
Rekszewski siadł, zażywając tabakę.